Po pierwszym zweryfikowaniu ale sporo zmienione. Liczę ze przebrniecie i znajdziecie babole. A, jest okrutnie, są przekleństwa itp (sex w częściach kolejnych).
Miłych łowów.
Zgliszcza
Ziemia zadrżała. Kilkanaście istot biegło w stronę czarnego dymu, który właśnie uniósł się nad lasem. Uderzenie było potężne, choć nie tak, jak to sobie wyobrażali. Spłoszone hukiem i ogniem towarzyszącym katastrofie latającego okrętu leśne stworzenia uciekały, mijając biegnący w stronę miejsca zdarzenia oddział.
- Szybciej! Bo pouciekają! – krzyknął ktoś na przedzie dobywając miecza, gdy przez rzednący las dostrzegał już wrak. Podążający za nim także dobyli broni. Było ich razem około dwudziestu. Pierwszy oddział z pięciu wysłanych na miejsce zdarzenia i jeśli ktoś przeżył katastrofę to mogli być w tarapatach. Ci których ścigali byli naprawdę potężni.
- Dobra, przeszukać wrak! Wiecie kogo szukać! Resztę zabić! – Dowódca poprawił czarną opaskę przykrywającą mu oko i mocniej schwycił broń. Delikatne drżenie magicznej klingi zawsze go uspokajało. Rozejrzał się po miejscu katastrofy. W niewielkim kraterze leżały szczątki dostojnego podniebnego okrętu. Kawałki desek i metalowej konstrukcji walały się dookoła wbitego w ziemię wraku, na wpół przykrytego resztkami balonu i potarganych żagli.
- Aaaaa! – okrzyk umierającego człowiek rozniósł się po okolicy.
Dowódca oddziału spojrzał w tamtą stronę, zauważając wynurzającego się ze zgliszczy krasnoluda.
- Się doigraliście, kurwa! – krzyknął brodacz i ruszył na najbliższego mu intruza. Jego dwa potężne topory cięły próbującego bronić się mężczyznę, skutecznie sięgając celu.
- Zabić!
Kilkanaście bełtów wbiło się w poranione ciało stojącego nad martwym ciałem, czarnowłosego krasnoluda, ten jednak wciąż trzymał się na nogach.
- Zaraz was… - Pasażer okrętu nie dokończył. Leżący przed nim mężczyzna wcale nie okazał się całkiem martwy i nadludzkim wysiłkiem wbił mu miecz w podbrzusze. Ich oczy spotkały się. Brodacz schwycił miecz, nie miał już jednak sił by go wyciągnąć. Czas się zatrzymał. Krasnolud patrzył na umierającego człowieka, człowiek patrzył na umierającego krasnoluda. Gdzieś w oddali ktoś krzyczał, powoli napinały się cięciwy, ktoś unosił miecz. Wszystko jednak było już nieważne. Nie znali się. Byli wrogami, teraz jednak coś się zmieniło. Teraz tylko konający człowiek mógł zrozumieć konającego krasnoluda i odwrotnie. Jeżeli oczy to zwierciadło duszy, to właśnie teraz ich zwierciadła odbijały między sobą ostatnią iskrę życia. Iskrę gasnąca z każdym kolejny odbiciem. Nie znali się, byli wrogami, ale za chwilę będą już równi. Jak bracia.
- Znaleźliśmy go! – krzyknął jeden z członków oddziału, z pomocą drugiego wyciągając z pod gruzu jakieś ciało.
- Podleczyć, związać i zakneblować! Wracamy! – Jednooki odwrócił się na pięcie. Reszta załogi zapewne albo już nie żyła, albo uciekła, zresztą to go już to nie obchodzili. Zadanie zostało wykonane.
…
- Kurwa, co teraz? – ubrany w szarą kurtkę niziołek zapytał siedzącej pod drzewem czarnowłosej kobiety, która właśnie opatrywała swe rany.
- Najlepiej będzie jak się rozdzielimy i wrócimy po nich później. Teraz jest tam za dużo żołnierzy. – Zacisnęła bandaże.
- Żartujesz?! Sam im dam rade!
- Tak…, ze złamana ręka i skręconą nogą – odparła z irytacją czarnowłosa.
- Eh… - Niziołek popatrzył w stronę unoszącego się nad lasem dymu. – To gdzie się spotkamy?
Kobieta przyjrzała się opatrunkowi – wyglądał na solidny.
- Za miesiąc w „Starej szopie”
…
Postać w kapturze stanęła u wejścia do groty podnosząc głowę ku gwiaździstemu niebu. Mistrz - Ten który wszystkiego go nauczył - odszedł już na zawsze, wraz z ostatnimi promieniami słońca. Ciężkie westchnienie zmąciło nocną ciszę. Patrzący w gwiazdy wiedział, że oto nadeszła chwila, gdy musi wyruszyć do tego miejsca, sam, bez mistrza. I choć minęło już kilka dni od straszliwych zdarzeń, to myśl o postawieniu tam stopy wciąż go przerażała, wywołując dreszcze. Krzyki jego braci i sióstr, mordowanych przez metalowe potwory, cały czas powracały w snach, no i te zombie… Przełknął ślinę. Mistrz wspominał mu, że zabici tam mogą się w nie przemienić i chcieć go pożreć, gdy tylko się zbliży.
Ale on przecież musiał tam pójść! Musiał, by zmierzyć się i zwyciężyć demony przeszłości i przekonać się, czy czasem ktoś jednak nie przeżył, choć po tak długim czasie nie spodziewał się nawet znaleźć jakichkolwiek resztek. Z pewnością wszystkie zostały już pożarte przez leśne zwierzęta.
Spojrzał jeszcze raz kolejny w gwiazdy, jakby od nich oczekując rady, czy podpowiedzi, te jednak tylko błyskały radośnie, raz po raz ukrywając się za niewielkimi chmurkami. Stojący przed jaskinią westchnął ponownie i ruszył przed siebie.
Maszerujący leśną ścieżką, co chwilę oglądał się za siebie, z przekonaniem, że oto ktoś go obserwuje. Kilka też razy ukrył się w zaroślach, odbierając znajdujące się przed nim cienie za znak obecności jakiejś istoty, z całą pewnością straszliwej bestii. W takich momentach zawsze, na końcu języka, miał słowa, które były jego jedyną bronią. Słowa wywołujące potężną magiczną moc. Moc. Czuł ją od zawsze i już nie raz uratowała mu życie i pewnie gdyby wtedy był w wiosce, cześć jego braci mogłaby przeżyć. Los jednak nie dawał mu czasu na rozmyślania, oto bowiem kolejny straszliwy cień przemknął pośród drzew. Las wokół zaszumiał, pobudzony nagłym podmuchem wiatru. Wędrowiec szybko skoczył w zarośla przywierając do ziemi i nasłuchując, czy to po raz kolejny tylko jego strach, czy tym razem naprawdę jakaś potwora. Odczekał kilka minut, słysząc jedynie swe kołatające serce, a gdy się uspokoił i upewnił, że nic mu nie grozi, ruszył dalej.
„Gdzie jesteś, Mistrzu!”
Poranna rosa powoli spływała z budzących się traw, pośród których już od dawna tętniło życie. Niewielkie mrówki biegały tu i ówdzie, poszukując pożywienia, jakiś ślimak wędrował przed siebie, niewielki chrząszcz toczył małą kulkę. Rodził się kolejny, zwykły dzień.
Wschodzące słońce zaświeciło w twarz niewielkiej postaci, gdy ta stanęła na polanie.
Podniesiona ręka przysłoniła oczy i przybysz rozejrzał się dookoła. Jego oczy rozszerzały się, na widok tego, co ujrzał. Nory i zgliszcza prowizorycznych zabudowań, nawet mimo delikatnego światła poranka, wyglądały straszliwie przygnębiająco. Porozrzucane bezwładnie resztki drewnianych konstrukcji, pokrytych zaschnięta krwią i leżące tu i ówdzie poobgryzane kości, świadczyły o dramacie jaki się rozegrał. Wioska koboldów.
Jego wioska.
Wspomnienia odżyły. Gdzieś w oddali ptak rozpoczął swój poranny koncert, napełniając okolicę radosnym dźwiękiem. Przytłoczona rozpaczą postać w kapturze upadła na kolana, dłonie opierając na ziemi. Stary szaman miał jednak rację, powinni zostać w górskich jaskiniach. Tyle, że tam było jednak zdecydowanie mniej pożywienia niż tutaj, choć, gdyby wiedzieli, że to się tak skończy, z pewnością by tam zostali. Ale przecież nie wiedzieli!
…
„Czy to jest granica świata? A to? A tutaj? A tutaj trochę inne? Czy to to samo? O!”
- Aaaaa!
Młoda koboldzica stała przerażona nad rozbitym jajkiem. Jej oczy patrzyły na zielonkawe skorupki, spod których wystawało coś niewielkiego. Drobna, jasnoróżowa łapka i piękny, malutki ogonek. Jej paszcza i dłonie zaczęły drżeć, a oddech stał się płytki, niczym po ucieczce przed lisem. A przecież chciała tylko przenieść je bliżej ogniska. Jej pierwsze, wspaniałe jajeczko.
- AAA!!! Krzywy Ryju! Ratuj!
…
Mały jaszczur wstał, powoli dochodząc do siebie. Podniósł wzrok. Na polanie nie było już żadnych ciał, najwyraźniej leśni mieszkańcy wszystkimi się już zajęli. Mimo tego przybysz zaczął przeglądać i przeszukiwać zgliszcza, w nadziei, że może jeszcze znajdzie coś przydatnego, lub kogoś, kto jakimś cudem ocalał. Nieostrożny, potknął się na jednym z wystających kamieni, padając twarzą w popioły.
- Pomocy! Kurwa! Pomocy!
Usłyszał znajomą mowę. Akcent był jednak bardzo dziwny. Rozejrzał się, wsparłszy na rękach, by zlokalizować źródło dźwięku, nikogo jednak nie dostrzegł. Przysłuchał się uważniej. Głos zdawał się dochodzić gdzieś z krzaków.
Spełnione życzenie
- Jest tam kto? Słyszę cię, gnoju!
Kobold miał teraz pewność, że wołanie dochodziło z pobliskich zarośli. Podniósł się i biorąc w swe małe, chude ręce znaleziony po drodze patyk, powoli i ostrożnie poruszał się w kierunku zarośli. Rzucił okiem na trzymana w ręku gałązkę, wziętą chyba dla lepszego samopoczucia, niż ochrony i przełknął ślinę. A co jeśli… Głos jednak jak na razie nie odzywał się ponownie i kobold cicho, na ile potrafił, dotarł do celu. Serce mu waliło, choć nie wiedział, czy bardziej ze strachu, czy odczuwanej nadziei. Odgarnął krzaki.
Tuż przed nim, leżała spora, drewniana skrzynka. Pułapka na szczury. Mały gad delikatnie trącił ją patykiem, na co natychmiast usłyszał:
- No! Wypuść mnie! No kurwa, na co czekasz?!
Przestraszony odskoczył. Najwyraźniej ktoś w dostał się do niej i został uwięziony. Kobold zastanawiał się, kto też to mógł być. Jego bracia byli przecież za duzi, by się w niej zmieścić, a zwierzęta wszak nie mówią. A może to był jeden z tych maluchów, które zawsze szalały po wiosce? On przecież też kiedyś takim był. No ale jaki z nich mówiłby tak dobrze? Kierowany ciekawością gad zbliżył się i zajrzał przez szparę pomiędzy ściankami.
To co ujrzał niezwykle go zdziwiło, w pułapce wcale nie było bowiem małego kobolda, a szczur. Tak. Zwyczajny, czarny szczur. „No nic…” - przebiegło przez głowę małego jaszczura - „…przynajmniej obiad będzie. Ale, skoro w środku jest szczur, to kto woła?” Nagle go jednak olśniło. Wszak wołający wcale nie musiał być „w” klatce, mógł przecież, równie dobrze, znajdować się i „pod”.
Powoli zabrał się za przesuwanie pułapki, niezdarnie ją obracając.
- Aaa! Kurwa! Co robisz ciulu! – odezwał się głos, na co kobold natychmiast puścił drewnianą skrzynke, ponownie odskakując. Teraz był już pewien, że dźwięk dochodził ze środka. Albo miał więc do czynienia z gadającym szczurem, albo w klatce był ktoś jeszcze!
- Kim jesteś, jesteście? – zapytał z podejrzliwą miną.
- Ja? – zapytał głos z pułapki. – Jestem Nekrus Porywczy, a ty?
- Koboldem.
- Kurwa, co za dzień. – Głos na chwilę umilkł, po czym kontynuował. – A jak cię zwą?
- Vivo.
Niewielka chmurka przysłoniła słońce, gdy przedstawiający się jako Nekrus analizował odpowiedź kobolda.
- Tak więc, drogi Vivo, czy mógłbyś mnie uwolnić? – Uwięziony zadał to pytanie wyjątkowo spokojnie i miło. Mały gad zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Póki szczur był w klatce, nie był zagrożeniem, ale na wolności, mógł okazać się przeciwnikiem zbyt silnym jak dla jednego kobolda. No, przynajmniej dla takiego jak Vivo. Zmieszany gad podrapał się po głowie, wciąż nie będąc do końca pewnym, z czym tak naprawdę prowadzi rozmowę. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z obiadem!
- Boję się. A nie zrobisz mi krzywdy?
Szczur westchnął, po czym odpowiedział:
- A po co bym miał to robić, debi… – uciął w pół zdania, lecz przypomniawszy sobie, z kim ma do czynienia, kontynuował – …lu. Uwolnij mnie, to spełnię twoje życzenie.
Kobold rozszerzył oczy. Kiedyś słyszał coś o istotach spełniających życzenia, nawet w księgach mistrza coś o nich było napisane, nie przypominał sobie jednak wzmianki o szczurach. Nie znaczyło to oczywiście, że taki przypadek nie mógł by mieć miejsca. Szybko przemyślał sprawę, podszedł i otworzył pułapkę.
Nekrus widząc otwarte drzwiczki wyszedł przez nie dostojnym, o ile można tak to określić, szczurzym krokiem i delikatnie też najeżył swą czarną sierść, chcąc sprawić jak największe wrażenie.
- No to, chcę… – Vivo zamyślił się. Jedno życzenie to mogło być trochę mało przy jego oczekiwaniach, musiał więc zrobić coś, co pozwoliłoby zrealizować więcej marzeń.
Po chwili, sam zaskoczony swym geniuszem, rzekł szybko do szczura:
- Chcę mieć więcej życzeń!
- Zrobione – odrzekł natychmiastowo Nekrus.
Poszło gładko. Uradowany kobold zatarł ręce, oto bowiem miał więcej, dużo, dużo więcej życzeń!
Ale ile? No właśnie. Ile? Ciekawość wzięła górę.
- No, a ile ma tych życzeń teraz? – zapytał.
- No, nie mogę ci powiedzieć, chyba, że sobie zażyczysz.
Mały gad zastanowił się chwilę. Nic wszak nie ryzykował i tak przecież zostaną mu jeszcze inne życzenia.
- No dobrze, to życzę sobie.
- Jeszcze jedno – rzekł szczur.
- Jak to?
- No tak, to. Kurwa. Chciałeś więcej - dwa dostałeś, jedno już wykorzystałeś – odrzekł Nekrus, zadowolony, że tak pięknie mu się zrymowało.
Na pysk kobolda wstąpił wyraz porażki. Po chwili jednak opanował się i wzruszył ramionami.
- No to jeszcze raz chcę więcej.
- Nie możesz. – Mówiąc to szczur rozejrzał się dookoła.
- A czemu? Życzę sobie – rzekł gad, pamiętając sytuację sprzed chwili.
- Życzenia nie mogą się powtarzać. - Szczur wciąż rozglądał się dookoła jakby czegoś szukając. – Taka zasada.
Kobold skrzywił pysk urażony tą odpowiedzią, nie miał już jednak zamiaru pytać skąd ta zasada, bojąc się, że będzie to wymagało poświęcenie jego ostatniego życzenia. Postanowił pozostawić je na później. Na pewno się przyda.
- Dobra, Fifo, nie wiem jakie masz tam kurwa plany, ale ja muszę iść odszukać mojego mistrza. Chcesz, możesz iść ze mną, nie, to stracisz życzenie. Co wybierasz?
Kobold chciał poprawić szczura, odnośnie wymowy swego imienia, ten jednak mówił szybko i nie dał sobie przerwać. Vivo rozejrzał się jeszcze raz po polanie. Wszystko wskazywało na to, że nie miał tu już nic do roboty, a nie chciał tracić życzenia. Nagle jakby zapomniał o tym, ze przecież ktoś mógł ocaleć i oczekiwać jego pomocy. Co więcej, szczur wspomniał przecież coś o jakimś mistrzu. Mistrz. Może to ten sam który opiekował się nim? Rzecz wymagała sprawdzenia.
- Dobra, idę z tobą.
Szczur tylko zamrugał oczami po czym ruszył przed siebie. Gdy jednak uszedł kilka kroków, zatrzymał się.
- Gdzie jest najbliższa wioska? – zapytał.
- Tu – odrzekł kobold wykonując ogarniający ruch ręką. – Była…
Nekrus zmarszczył nosek. Jego nowy kompan, nie dość że był koboldem, to jeszcze debilem.
- Nie, kurwa, koboldów. Ludzi? Elfów? Gnomów? Ale nie, kurwa, koboldów. Jasne?
Vivo zastanowił się. Podniesiony głos szczura niezbyt mu się podobał, ale ten używał go już od pierwszego momentu, widać więc tak miał.
- No, to by było… – Podrapał się po głowie. – Jakieś dwa dni stąd.
- No dobra, to prowadź.
- Ale… – Vivo zamilkł na myśl o ludzkiej wiosce. – Oni tam nie lubią koboldów. Jak jakiegoś zobaczą to zaraz rzucają kamieniami i innymi tymi... A. I szczurów chyba też nie lubią.
Nekrus popatrzył na niego z błyskiem w oczach.
- Najwyżej zażyczysz sobie, by ich szlag trafił i nie sprawią problemu.
- Racja. – Vivo musiał przyznać rację nowemu znajomemu, choć nie za bardzo orientował się, co to znaczy być trafionym przez szlak. Spojrzał tylko pod nogi próbując to sobie jakoś wyobrazić. Bezskutecznie.
- No, a nie mogli by po prostu… nie wiem… zniknąć?
- Przecież mówię. – Szczur lekko pokręcił łebkiem. - Dobra, prowadź – nie dodał już nic więcej, zresztą, cóż by tu jeszcze mógł dodać, prócz paru przekleństw.
Vivo wzruszył ramionami i ruszył przed siebie. Najwidoczniej nie będzie mu dane wiedzieć, jak to jest być trafionym przez szlak i choć dobrze wiedział, gdzie znajdowała się ludzka wioska, to sam z pewnością by się tam nie udał, jednakże szczur spełniający życzenia zupełnie zmieniał postać rzeczy.
Przez umysł kobolda przebiegały oczywiście myśli, by poddać Nekrusa jakiejś próbie, czy aby nie kłamie i naprawdę ma moc spełniania życzeń, sam jednak fakt, że mówił, był już pewnym dowodem jego niezwykłości. Vivo postanowił więc przyjąć za oczywiste, że nie jest to jego jedyna zdolność, nie mając zamiaru niepotrzebnie tracić życzenia.
Niczym nie niepokojona niezwykła para przemierzała leśne ścieżki, nie odzywając się do siebie, choć co chwilę, to jedno, to drugie spoglądało podejrzliwie na swego kompana. Kobold rozważał, czy aby Nekrus nie do końca mu ufał, bojąc się, że ten zaprowadzi go nie wiadomo gdzie, czy może po prostu taki już był - nieufnie wyglądający. W sumie, Vivo znał się raczej na anatomii szczurów, ich psychika była mu zaś zupełnie obca.
- A skąd ty właściwie jesteś? – zapytał nagle, odwracając się.
Nekrus, miast odpowiedzieć, tylko zaciągnął powietrze w swe zwierzęce nozdrza.
- Krew – rzucił, powoli ruszając w krzaki i ignorując pytanie kobolda.
Ten zdziwił się trochę tą odpowiedzią, ruszył jednak za szczurem, podejrzewając, że jego słowa miały jakieś głębsze znaczenie i gdy przeszli kilkanaście metrów, a ich oczom ukazała się niewielka polanka, Vivo zrozumiał, o co chodziło Nekrusowi.
Delikatny podmuch wiatru poruszył porastające wolną przestrzeń trawy, wzbudzając na nich niewielkie fale. Stojący szczur i kobold zmrużyli oczy, gdy słońce nagle na chwilę wychyliło się zza niewielkiej, zagubionej chmurki, to co zobaczyli, było jednak zbyt niezwykłe, by odwracać wzrok. Przed nimi, po drugiej stronie łąki, pod jednym z drzew, leżało ciało. Obok niego kolejne, półnagie i z rozłupana czaszką, a gdzieś na lewym skraju z krzaków wystawały jeszcze czyjeś pokrzywione nogi. Towarzysze, ukryci w krzaku malin, rozejrzeli się dokładniej, w poszukiwaniu sprawców całego zdarzenia, kapiąca bowiem tu i ówdzie krew wskazywała na to, że cokolwiek wydarzyło się na polanie, miało miejsce całkiem niedawno. Zabójcy więc wciąż mogli być w pobliżu. Rosnące wokół stokrotki patrzyły swymi złotymi oczkami na pozostałości po rozegranych w ich obecności niecodziennych wydarzenia, milcząco i cierpliwie oczekując swej kolejności na trasie jednego z kilkunastu fruwających po łące motyli, a gdzieś na pobliskim grabie usiadł niewielki ptaszek. Zwiastun tego, że ktokolwiek dokonał rzezi, albo już sobie poszedł, albo czaił się gdzieś w ukryciu. W to drugie Nekrus jednak wątpił. Rzucił porozumiewawcze spojrzenie w stronę gadziego kompana i pierwszy ruszył przed siebie, ostrożnie wkraczając na otwartą przestrzeń. Widzący to i nie za bardzo orientujący się w powadze sytuacji kobold podążył za nim, także opuszczając swą chwilową kryjówkę. Jak na razie nikt ich nie atakował, a z lasu dochodziły tylko charakterystyczne dla niego odgłosy.
- No, no. Jakiś zbok się nieźle, kurwa, zabawił - rzekł Nekrus, przemierzający powoli polanę i spoglądający w stronę półnagich zwłok. – Patrz, żadnemu nie popuścił.
Vivo podszedł do leżącego pod drzewem, jak się okazało, ludzkiego chłopca, po czym spojrzał w jego wciąż otwarte oczy. Były niebieskie, jak niebo nad nimi, a ich zimny blask z pewnością napełniłby rozpaczą serce niejednej ludzkiej kobiety. Dla kobolda jednak blask ów był jedynie znakiem mówiącym, że leżący przed nim właściciel błękitnych oczek nie żyje. Nie zastanawiając się długo, mały gad złapał za rękojeść tkwiącego w piersi chłopca sztyletu, który najwyraźniej pozostawili beztroscy zabójcy.
- Co robisz? – zapytał zaciekawiony szczur. – Chcesz poprawić?
- Nie, – odrzekł zapytany mocując się z bronią – ale jemu już chyba nie potrzebny. – Sztylet wyszedł z ciała, a na pysk kobolda bryzgnęła świeża krew.
- Racja. – Nekrus podszedł do półnagiego ciała, przyglądając mu się z ciekawością. Podarta sukienka, brak majtek, ostatnie chwile ludzkiej dziewczynki rysowały się w jego głowie. „Ciekawe czy…” - Porzucił jednak pomysł głębszego zbadania przestrzeni między nogami, udając się na dalsze oględziny. Gdy dotarł do głowy, w jego nozdrza uderzył delikatny zapach, wciąż jeszcze świeżego mięsa. Delektując się nim, zbliżył się do zwłok i z przyjemnością zatopił zęby w miękkiej skórze twarzy. Krople krwi, niczym łzy, wypłynęły z wyżeranych oczu, i po skroni spływały w dół, wprost na białe płatki stokrotek..
Kobold popatrzył z zastanowieniem na poczynania towarzysza, przypominając sobie, że i on już długo nic nie jadł. Spojrzał na zakrwawiony sztylet w swej dłoni i na znajdujące się przed nim, oparte o drzewo ciało. Jeszcze raz na sztylet, potem znów na ciało. Sztylet - ciało. Sztylet…
Silnie, na ile potrafił, wbił ostrze broni tam, gdzie przed chwilą tkwiło, starając się rozciąć brzuch trupa. Z pewnym trudem dopiął swego i spod rozciętej skóry, mieniąc się różnorakimi kolorami, wypłynęły świeże wnętrzności.
Obiad był gotowy.
- Musiała być mądra – rzekł szczur, który zaspokoił już pierwszy głód.
- Khto? – zapytał z pełnymi ustami Vivo, a kawałek nadgryzionej kiszki upadł mu na ziemię.
- No, ta dziewczynka – Nekrus wskazał na leżące ciało.
- Ha sąd to wfiesz? –Gadzia dłoń sięgnęła po utracony kawałek, wsadzając go z powrotem do pyska.
- No, ma całkiem smaczny mózg – rzekł, oblizując się wymownie Nekrus.
Kobold zmrużył oczy. Najadał się już co prawda, ale nigdy nie próbował ludzkiego mózgu. Wstał więc od chłopca i podszedł do szczura. Przełknął resztki, które miał w paszczy i schylił się nad głową dziewczynki. Powąchał i wziął trochę do ręki. Substancja była jakaś taka klejąca i oślizła, mimo to skosztował. Żuł przez chwilę, chcąc jak najlepiej wychwycić smak, po czym odparł:
- Eee, mięsko lepsze.
Ludzie = Problemy
Najedzenie kompani odpoczęli chwilę, uznając, że jednak zbyt długi pobyt na polanie jest nie wskazany. Kobold obawiał się bowiem, że ciała ożyją i jako zombie będą chciały zrobić im to samo, co oni im, szczur zaś przyznał mu rację, nie chcąc opóźniać marszu. Vivo zabrał więc sztylet i trochę mięsa na zapas i ruszyli dalej.
Maszerując pośród drzew, powoli zapominali o polanie, na którą trafili. Niewielkie chmurki towarzyszyły im w wędrówce, raz po raz przysłaniając słońce i otulając okolice delikatnym cieniem. Po około godzinie las lekko się przerzedził, a oczom wędrowców ukazał się trakt. Nim jednak nań wkroczyli, ukryli się w krzakach, chcąc sprawdzić, czy czasem nikt nim nie podąża. Umęczeni i umorusani krwią woleli nie natknąć się na jakiś niebezpiecznych, czy podejrzanych osobników. Tak naprawdę, to nie chcieli natknąć się na nikogo.
Trakt wyglądał na pusty, kobold wyszedł więc z krzaków, kierując się w lewo, szczur podążył zaś za nim, zerkając zapobiegliwie w przeciwna stronę, czy aby na pewno nikt ich nie zobaczy.
- A, - Vivo znów rozpoczął rozmowę – powiesz mi teraz skąd jesteś?
- No dobra. Jestem z…
- Hog!
Nagły okrzyk przerwał wypowiedz Nekrusa, a jego kompan podskoczył ze strachu. Oczy dwójki towarzyszy zwróciły się w miejsce, skąd dochodził dźwięk, rozszerzając się z przerażenia. Oto bowiem, nie dalej niż dziesięć metrów od nich, pomiędzy drzewami, stał człowiek. Ubrany w jakieś zielono błękitne szaty i szare spodnie, mierzył ich swym straszliwym wzrokiem, niczym dzik patrzący na świeże żołędzie. Trzask! Jakaś gałązka pękła pod jego ciężką stopą, gdy rękę zacisnął na rękojeści spoczywającego przy pasie miecza. Kobold ze strachem rzucił tylko okiem na trzymany przez siebie zakrwawiony sztylet, który przy broni mężczyzny wyglądał jak zabawka dla grzecznych dzieci.
- Halur bunti ore manekler!
Vivo i szczur spojrzeli po sobie, nie rozumiejąc zupełnie mowy, którą do nich kierowano, znali bowiem tylko język smoków.
- Nie dobrze. To palant – rzekł Nekrus po tym, jak na ramieniu mężczyzny zauważył opaskę z symbolem boga słońca. Symbolem największych wrogów jego mistrza.
Zastanowił się, skąd mógł wziąć się napotkany przez nich osobniki, jedyne jednak co przychodziło mu do głowy, to, że palant ów musiał ich śledzić, a jeżeli widział polanę z trupkami, to było już po nich. Vivo trzęsąc się zapytał łamanym głosem:
- Kto to palant?
Szczur nie zdążył jednak już nic odpowiedzieć, człowiek dobył bowiem miecza i ruszył w ich stronę, nabierając pędu i wznosząc swą broń ku górze.
- Hail Heliosus! – krzyknął, gdy jego ostrze, tnąc powietrze, zbliżało się do przerażonego kobolda. Ten jednak jakimś cudem uskoczył w ostatnich chwili.
- Spierdalamy! – krzyknął Nekrus, kierując się w najbliższe krzaki.
Vivo poczuł coś wilgotnego na swym pysku, jakby kropelki potu, ściekające na skutek wielkiego wysiłku. „Zaraz, zaraz, przecież koboldy się nie pocą” przebiegło mu przez głowę i bezwiednie dotknął miejsca w którym powinna być kropla, po czym spojrzał na palce. Krew. Jego krew. Najwidoczniej nie całkiem uniknął ciosu mężczyzny, wróg nie dawał jednak czasu na rozmyślanie, biorąc kolejny zamach. Vivo znów odskoczył instynktownie, po raz kolejny o włos uchodząc śmierci. Niestety, tym razem unik przypłacony został potknięciem i kobold upadł na plecy, tuż przed swoim przeciwnikiem. Leżąc, przed jeszcze większym z tej perspektywy człowiekiem, przerażonym wzrokiem spojrzał tylko na wzniesione ku górze ostrze.
Ale życzenie…
W czasie gdy Vivo mierzył się z palantem, Nekrus ukrył się w krzakach, nie uciekając jednak dalej. Z ukrycia przyglądał się wydarzeniom, i gdy kobold padł przed paladynem, mocniej tylko zacisnął swą szczurzą szczękę. Mógłby w sumie próbować pomóc swemu nowemu kompanowi, odwrócić jakoś uwagę wojownika, czy zrobić cokolwiek. Szybko jednak otrząsnął się z tych dziwnych myśli, mając świadomość, że tak nie przystoi chowańcowi nekromanty. Nie chciał się też niepotrzebnie narażać, w końcu, to był tylko kobold .Czekał więc, patrząc na egzekucję.
…
- A co jest później? – Siedzący przy szamanie mały kobold zapytał zaciekawiony.
- Po śmierci? – pytająco odpowiedział starszy gad, skupiając się na porcjowaniu ziół.
- No, później.
- Nic.
…
Rzeka kolorów. Inaczej nie można bowiem określić tego, co nagle ujrzał paladyn. Wytrysnęła nagle gdzieś spomiędzy palców leżącego kobolda, uderzając w niego tak, że nie mógł jej uniknąć. Jego myśli, zmysły, wszystko nagle pogrążyło się w chaosie szalejących kolorów. A gdzieś w tym on.
Po rzuconym praktycznie instynktownie czarze, Vivo patrzył przerażony na swego przeciwnika. W wiosce każdy potraktowany zaklęciem, padał z wrażenia, gadzi mag nie miał jednak pojęcia, jak działa ono w przypadku ludzi. Miecz wojownika zatańczył w powietrzu, jakby nic sobie nie robiąc z tak potężnej magii i choć trwało to ułamek sekundy, dla stojącego na krawędzi życia kobolda zdawało się być wiecznością. Zamknął oczy. Sekunda i przytłumiony dźwięk upadającego ciała sprawił, że podskoczył. Umarł? Chyba nie. Otworzył oczy. Stojący nad nim człowiek zniknął. Vivo wstał i popatrzył na leżące koło niego ciało. Szybko odnalazł swój sztylet, upuszczony chyba po drugim ciosie i podniósł go, już mając uciekać, gdy usłyszał znajomy głos.
- Gdzie leziesz ciulu! Dobij skurwysyna! – krzyknął, wychodzący nagle z krzaków Nekrus, wciąż jeszcze zaskoczony tym co zobaczył. Najwidoczniej jego gadzi towarzysz potrafił więcej, niż mu się wydawało. Czar jednak, którego użył, dawał im tylko czasową przewagę i szczur dobrze wiedział, że jeżeli jej nie wykorzystają, kolejna szansa może się już nie powtórzyć.
- Ale, znaczy, co? – Vivo nie wiedząc co ma robić, kręcił się w miejscu. Uciekać, słuchać szczura, krzyczeć? Pierwszy raz był w takiej sytuacji, zupełnie do niej nie przygotowany. Wszak jeszcze przed sekundą śmierć zaglądała mu w oczy!
- Wbij mu ten sztylet w oko! Ale szybko, kurwa! Nim się obudzi! – Nekrus krzyczał, jak mógł najgłośniej. Gdyby potrafił, sam dobiłby leżącego na trakcie człowieka, był jednak tylko szczurem.
Vivo zagubiony w sytuacji i nie za bardzo wiedząc co robi podszedł do mężczyzny i zgodnie z instrukcją podniósł w górę sztylet, zabrany wcześniej z brzucha chłopca. Jego drobne mięśnie naprężyły się, a stalowe ostrze posłusznie ruszyło do celu, zagłębiając się w głowie mężczyzny. Trafiony naglę się naprężył i wygiął, a kobold natychmiast odskoczył z kołatającym sercem. Sztylet wciąż tkwił w oku jego przeciwnika, który w skutek tego dostał przedśmiertelnych drgawek. Vivo wykonał krok w tył, ciało bowiem trzęsło się i podskakiwało, niczym ryba wyrzucona na brzeg.
- Co ty znów robisz? Dobij go! – wciąż krzyczący chowaniec nekromanty zaczynał cieszyć się z obrotu sprawy. Posiadanie łatwego do manipulowania maga zdecydowanie zwiększało jego szansę na odnalezienie mistrza.
Gdy mężczyzna przestał się ruszać, kończąc swój żywot w dziwnie wykręconej pozycji, kobold podszedł do niego. Ostrożnie i wciąż ze strachem, jakby oczekując jeszcze nie wiedzieć czego, drżącą dłonią sięgnął po broń, a upewniwszy się, że ciało już się nie porusza, wyjął ją, by wbić ponownie. Obawiając się jednak, że jedne cios może nie wystarczyć, czynność powtórzył. Potem znowu, i znowu, w akompaniamencie dopingującego go szczura. Powoli taka zabawa zaczynała mu się podobać, poprawiał więc raz za razem, mimo że człowiek dawno już nie żył.
- Aaaaaaaaaaaaaa! – kolejny krzyk rozniósł się po trakcie, a kobold i szczur zamarli. Vivo siedząc na torsie mężczyzny ze zmasakrowana twarzą powoli odwrócił głowę w kierunku wrzasku, a jego ciało zaczynało znów powoli dygotać. Na skraju lasu stała jakaś kobieta, z której dłoni wypadł z trzaskiem zebrany wcześniej chrust. Mały gad popatrzył na Nekrusa, a później znów na krzyczącą, oczekując kolejnej walki. Kobieta jednak tylko wrzasnęła jeszcze raz i rzuciła się do ucieczki. Pysk zaklinacza wykrzywił się ze zdumienia, pierwszy raz widział, by ktoś tak duży uciekał przed koboldem.
Nekrus zmarszczył nosek rzucając wzrokiem na Vivo, na co ten wzruszył ramionami. Nie mieli szans jej dogonić, a ona niechybnie zmierzała w stronę ludzkiej wioski.
- No to mam przejebane – podsumował szczur.
Vivo tylko spojrzał za oddalającą się kobietą i znów wzruszywszy ramionami rzekł:
- A ja mam życzenie.
2
Trochę się zamotałem w prologu, bo:
Fragment śmierci krasnoluda i człowieka mógłbyś zdecydowanie skrócić, nic nie wnosi do fabuły, a, szczerz powiedziawszy, jest kiepsko napisany - pomysł ok, ale forma już nie.
W następnym fragmencie jedno mnie zastanawia - czy niziołkowie w Twojej opowieści są na tyle silni, by w pojedynkę pokonać oddział ludzi? (to fantastyka, więc czemu nie?) Jeśli tak, to powinieneś to jakoś zręcznie wpleść w dialog, jeśli nie, to ten zapis:
- Tak…, ze złamana ręka i skręconą nogą? – odparła z POLITOWANIEM czarnowłosa.
wtedy jasno wynika, że niziołek po prostu porywa się z motyką na słońce.

Motyw z trafieniem przez szlak znowu mnie rozśmieszył, pasuje do całej postaci Viva
Tak! Podoba mi się! - ten motyw ze zjadaniem ludzi. Zapisałeś to tak naturalnie, zgrabnie, bez żadnego obrzydzenia. Nie wstawiłeś tam nic w stylu "Zrobił coś okropnego", "Dopuścił się haniebnego czynu" - dla kobolda i szczura zjadanie ludzkiego mięsa jest czymś tak zwyczajnym, jak dla człowieka zjadanie usmażonej krowy. Z jednej strony scena sama w sobie jest jednak dość... niesmaczna, jako dla czytelnika, ale z drugiej jej opis niezwykle płynny. Całość historii jest widziana oczami Viva i w tym fragmencie nie wtrąciłeś "ludzkiego patrzenia", a na pewno, nie jeden autor by tak zrobił. Dla mnie bomba!
Aaaa. No i sądziłem, że kobold skusi się na szczura, zadźga go z zaskoczenia, a on nie. Chyba najlepszy fragment z całości
Resztę komentarza dodam później, teraz muszę zmykać, a nie chcę kasować tego, co napisałem.
Ogólnie jednak mogę stwierdzić jedno - wyciągasz wnioski z otrzymanej krytyki, poprawiasz. I to na zdecydowanie lepiej poprawiasz, a to znak, że się uczysz, co za tym idzie jest lepiej i lepiej
Czytało się gładko, płynnie.
c.d.n.
- w pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że oddział miał nieść POMOC tym, co przeżyli katastrofę, że niby statek spadł na jakąś wioskę w lesie i tamtych dwudziestu leci ich ocalić. Później, z kontekstu treści wychodzi co i jak, niemniej jednak, jest to lekko zamotane.Pierwszy oddział z pięciu wysłanych na miejsce zdarzenia i jeśli ktoś przeżył katastrofę to mogli być w tarapatach.
Fragment śmierci krasnoluda i człowieka mógłbyś zdecydowanie skrócić, nic nie wnosi do fabuły, a, szczerz powiedziawszy, jest kiepsko napisany - pomysł ok, ale forma już nie.
W następnym fragmencie jedno mnie zastanawia - czy niziołkowie w Twojej opowieści są na tyle silni, by w pojedynkę pokonać oddział ludzi? (to fantastyka, więc czemu nie?) Jeśli tak, to powinieneś to jakoś zręcznie wpleść w dialog, jeśli nie, to ten zapis:
powinien wyglądać tak:- Tak…, ze złamana ręka i skręconą nogą – odparła z irytacją czarnowłosa.
- Tak…, ze złamana ręka i skręconą nogą? – odparła z POLITOWANIEM czarnowłosa.
wtedy jasno wynika, że niziołek po prostu porywa się z motyką na słońce.
Myślę, że pauzę możesz zastąpić zwykłym przecinkiem. No i "mistrz" się powtarza, za któregoś wrzuć nauczyciel, mentor.Mistrz - Ten który wszystkiego go nauczył - odszedł już na zawsze... gdy musi wyruszyć do tego miejsca, sam, bez mistrza.
Mały jaszczur wstał, powoli dochodząc do siebie.
Widzisz, ważne są pierwsze wrażenia, a tu w pierwszej chwili przedstawiłem sobie taki obraz: Kobold wstał, usłyszał wołanie, wsparł się na rękach, ciągle stojąc. Dlatego przed rozejrzał się, może dobrze by było wpisać, że uklęknął, kucnął, coś w tym stylu.Rozejrzał się, wsparłszy na rękach,...
Jednak bez "jednak"Nagle go jednak olśniło.

Myślniki zbędne.Wszak wołający wcale nie musiał być „w” klatce, mógł przecież, równie dobrze, znajdować się i „pod”.
Motyw z trafieniem przez szlak znowu mnie rozśmieszył, pasuje do całej postaci Viva

To kompletnie niepotrzebne wtrącenie, nic nie wprowadza do fabuły, jest zdecydowanie na siłę, takie byle więcej napisać. Można by to streścić w jednym zgrabnym zdaniu. I ten ptaszek siadający na gałęzi... dlaczego ma być zwiastunem czegokolwiek? Że niby ktoś go spłoszył? Jak spłoszył, to czemu przysiadał znowu? Jeśli nie przysiadał, to co ma piernik do wiatraka? - ptaszek zwiastujący rzeź? Dziwne...Rosnące wokół stokrotki patrzyły swymi złotymi oczkami na pozostałości po rozegranych w ich obecności niecodziennych wydarzenia, milcząco i cierpliwie oczekując swej kolejności na trasie jednego z kilkunastu fruwających po łące motyli, a gdzieś na pobliskim grabie usiadł niewielki ptaszek. Zwiastun tego, że ktokolwiek dokonał rzezi, albo już sobie poszedł, albo czaił się gdzieś w ukryciu.
... - rzekł Nekrus. Przemierzając polanę, rozglądał się w stronę półnagich zwłok. - jak dla mnie tak jest plastyczniej.- No, no. Jakiś zbok się nieźle, kurwa, zabawił - rzekł Nekrus, przemierzający powoli polanę i spoglądający w stronę półnagich zwłok. – Patrz, żadnemu nie popuścił.
Tak! Podoba mi się! - ten motyw ze zjadaniem ludzi. Zapisałeś to tak naturalnie, zgrabnie, bez żadnego obrzydzenia. Nie wstawiłeś tam nic w stylu "Zrobił coś okropnego", "Dopuścił się haniebnego czynu" - dla kobolda i szczura zjadanie ludzkiego mięsa jest czymś tak zwyczajnym, jak dla człowieka zjadanie usmażonej krowy. Z jednej strony scena sama w sobie jest jednak dość... niesmaczna, jako dla czytelnika, ale z drugiej jej opis niezwykle płynny. Całość historii jest widziana oczami Viva i w tym fragmencie nie wtrąciłeś "ludzkiego patrzenia", a na pewno, nie jeden autor by tak zrobił. Dla mnie bomba!
Aaaa. No i sądziłem, że kobold skusi się na szczura, zadźga go z zaskoczenia, a on nie. Chyba najlepszy fragment z całości

Dzik na żołędzie patrzy raczej ze smakiem.Ubrany w jakieś zielono błękitne szaty i szare spodnie, mierzył ich swym straszliwym wzrokiem, niczym dzik patrzący na świeże żołędzie.
Resztę komentarza dodam później, teraz muszę zmykać, a nie chcę kasować tego, co napisałem.
Ogólnie jednak mogę stwierdzić jedno - wyciągasz wnioski z otrzymanej krytyki, poprawiasz. I to na zdecydowanie lepiej poprawiasz, a to znak, że się uczysz, co za tym idzie jest lepiej i lepiej

c.d.n.
"Ludzie się pożenili albo się pożenią i pozamężnią, pooświadczali się... a ja na razie jestem na etapie robienia sobie kawy...jakkolwiek można to odnieść do życia" - Hipolit
3
Mazer
Dzięki za konstruktywna krytykę, na pewno wiele z niej skorzystam. San się dziwię, że na wiele pomysłów sam nie wpadałem
. Ale tak to czasem bywa.
Co do prologu, to taki był właśnie zamysł, by się wydawało, że oni na pomoc biegną.
Co do niziołka, to chodzi tu o tego konkretnego, a nie wszystkie ogólnie. Ale masz rację co do tego politowania.
"Aaaa. No i sądziłem, że kobold skusi się na szczura, zadźga go z zaskoczenia, a on nie."
Straciłby życzenie
No nic, to czekam jeszcze na dalsze uwagi, bo są wyjątkowo trafne i konstruktywne.
Dzięki za konstruktywna krytykę, na pewno wiele z niej skorzystam. San się dziwię, że na wiele pomysłów sam nie wpadałem

Co do prologu, to taki był właśnie zamysł, by się wydawało, że oni na pomoc biegną.
Co do niziołka, to chodzi tu o tego konkretnego, a nie wszystkie ogólnie. Ale masz rację co do tego politowania.
"Aaaa. No i sądziłem, że kobold skusi się na szczura, zadźga go z zaskoczenia, a on nie."
Straciłby życzenie

No nic, to czekam jeszcze na dalsze uwagi, bo są wyjątkowo trafne i konstruktywne.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
4
Nie pamiętam, co napisałem przy weryfikacji tego tekstu za pierwszym razem, ale zapewne będzie to to samo, co napisze teraz.
Wulgaryzmy - w tym tekście są one niczym innym jak prezentacją braku bogactwa językowego. Z tego powodu tekst bardzo mi nie przypadł do gustu. Dobrze rzucone przekleństwo jest fajne, ale tutaj tego nie ma.
Wygląda jakbyś klął, bo to fajne i podoba się nastolatkom a dzięki temu znajdziesz zwolenników dla tekstu.
Może posądzanie cię o tak niskie pobudki jest złym krokiem z mojej strony, ale każdego kto rzuca byle gdzie i byle jak wulgaryzmami w tekście posądzę o to.
Historia dalej do mnie nie trafia. Jest miałka.
Tak zerkam na kolejną część tego opowiadania i widzę, że tam się nic nie zmienia.
Pozwolisz więc, że skrócę sobie męki i wkleję ten komentarz tam?
Tak myślałem, dzięki.
Wulgaryzmy - w tym tekście są one niczym innym jak prezentacją braku bogactwa językowego. Z tego powodu tekst bardzo mi nie przypadł do gustu. Dobrze rzucone przekleństwo jest fajne, ale tutaj tego nie ma.
Wygląda jakbyś klął, bo to fajne i podoba się nastolatkom a dzięki temu znajdziesz zwolenników dla tekstu.
Może posądzanie cię o tak niskie pobudki jest złym krokiem z mojej strony, ale każdego kto rzuca byle gdzie i byle jak wulgaryzmami w tekście posądzę o to.
Historia dalej do mnie nie trafia. Jest miałka.
Tak zerkam na kolejną część tego opowiadania i widzę, że tam się nic nie zmienia.
Pozwolisz więc, że skrócę sobie męki i wkleję ten komentarz tam?
Tak myślałem, dzięki.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
- "a" wcięło. Przy próbie szybkiego czytania odnosi się wrażenie, że to człowiek rozniósł się po okolicyNamrasit pisze:- Aaaaa! – okrzyk umierającego człowiek rozniósł się po okolicy.

- "najbliższego mu"? Przez ułamek sekundy skojarzyłam z kimś z rodziny albo z przyjacielem brodacza. Kolejny ułamek sekundy i olśnienie - no tak, chodziło o wroga, który stał najbliżej brodacza. Zrezygnowałam z szybkiego czytania.Namrasit pisze:- Się doigraliście, kurwa! – krzyknął brodacz i ruszył na najbliższego mu intruza.
- bełt pouczający. Do tej pory kojarzyłam tylko z tanim winem. W życiu bym nie powiedziała, że może chodzić o strzałęNamrasit pisze:Kilkanaście bełtów wbiło się w poranione ciało stojącego nad martwym ciałem, czarnowłosego krasnoluda, ten jednak wciąż trzymał się na nogach.

- o kurczę. Analizuję to zdanie i nie mogę objąć rozumem wszystkich treści, które ze sobą niesie.Namrasit pisze:Leżący przed nim mężczyzna wcale nie okazał się całkiem martwy i nadludzkim wysiłkiem wbił mu miecz w podbrzusze.
-"ą".Namrasit pisze:Iskrę gasnąca z każdym kolejny odbiciem.
- tutaj rzuciła mi się w oczy kurtka. Wprawdzie nie wiem, w co ubrane są niziołki, ale kurtka jakoś mi nie pasuje. Ciekawe, że jestem w stanie w pełni zaakceptować np. latający okręt i niziołki jako takie, ale już niziołki we współczesnych kurtkach są dla mnie dziwne.Namrasit pisze:- Kurwa, co teraz? – ubrany w szarą kurtkę niziołek zapytał siedzącej
- tutaj nie ma żadnego znaku interpunkcyjnego, wygląda to tak, jakby program urwał pół zdania i człowiek się zastanawia, ile w tym miejscu brakuje tekstu.Namrasit pisze:- Za miesiąc w „Starej szopie”
- podkreśloną część wyrzuć. Skoro bohater nie spodziewał się znaleźć jakichkolwiek szczątków, to nie rób z niego idioty/wariata pisząc, że szedł tam przekonać się czy ktoś przeżył. Może iść zmierzyć się z przeszłością, proszę bardzo, tylko podziwiać takiego kogoś.Namrasit pisze:Ale on przecież musiał tam pójść! Musiał, by zmierzyć się i zwyciężyć demony przeszłości i przekonać się, czy czasem ktoś jednak nie przeżył, choć po tak długim czasie nie spodziewał się nawet znaleźć jakichkolwiek resztek.
- wyrzuciłabym "oto".Namrasit pisze: Maszerujący leśną ścieżką, co chwilę oglądał się za siebie, z przekonaniem, że oto ktoś go obserwuje.
- zmienić na formę dokonaną.Namrasit pisze:Jego oczy rozszerzały się, na widok tego, co ujrzał.
- podkreślone zdanie bez litości wyrzucić. Wiem, że nie wiedzieli. Jasno wynika to z poprzedniego zdania.Namrasit pisze:Tyle, że tam było jednak zdecydowanie mniej pożywienia niż tutaj, choć, gdyby wiedzieli, że to się tak skończy, z pewnością by tam zostali. Ale przecież nie wiedzieli!
Dalsze wypisywanie potknięć nie ma sensu, skoro istnieją już wersje poprawione. Rzucił mi się w oczy niekonsekwentny sposób zapisu krzyku charakterystyczny dla komiksów:
;Namrasit pisze:- Aaaaa! – okrzyk
;Namrasit pisze:- AAA!!!
;Namrasit pisze:- Aaa!
Moim zdaniem kiepsko to wygląda. Bo, np. czy różni się "AAA" od "Aaa"? Czternastoliterowy zapis od czteroliterowego różni się najwyżej pojemnością płuc postaci, która wrzeszczyNamrasit pisze:- Aaaaaaaaaaaaaa! – kolejny krzyk

Pozdrawiam.