
Wiem, jako opowiadanie - słabe, ale może pokaże Wam kawałek mojego stylu, czy czegoś takiego.. Na bajkę - brak morału.
Mam taki swój folder, nazywa się "Las Wolski, czyli pamiętniki Krakacza" i tam sobie wrzucam wszystko co mi o zwierzątkach się wymyśli. Oczywiście poza zoofilią, bo to jest udostępniane mojej małej kuzynce (10 lat), więc delikatnie..
Głośny ryk dojrzałego lwa niósł się w powietrzu. Ryk, jakiego od dawna nikt nie słyszał.
– Zdetronizowany!? - Wyrwało się z potężnej, dumnej i włochatej piersi. Liście drżały, trawa jakby położyła po sobie uszy, bardziej lękliwi obywatele, zamykali okna i ryglowali drzwi swoich domostw. Inni, mniej lękliwi wyszli na plac, nasz mały prywatny rynek. Lew stał na środku i trzymał zająca – posłańca za uszy. Zając przebierał nogami w powietrzu. Siedziałem tam, na gałęzi starego dębu i patrzyłem na to wszystko obojętnym wzrokiem.
Lew obserwował zebranych. Zwierzęta patrzyły na niego niepewnie, częściowo z drżeniem kolan, serc i majtek. Lew nie był zły, był władcą. Sami go sobie wybraliśmy, sami mu daliśmy tron i prawo władzy. Jest naszym reprezentantem, jednym z nas.
Był silny, jak nikt. Zawsze ratował nas wszystkich, zawsze był na czele, zawsze był atrakcją, królem, ideałem. I bestią. Ktoś czknął, a on przewrócił tylko oczyma i załamał ręce. Był naszym przyjacielem, lwem, na dobre i na złe. Stanął przed zebranym tłumem i ryknął. Nieartykułowany odgłos jego zawołania zadudnił we wszystkich uszach.
Nawet przebiegły lis, skulił ogon i wlepił wzrok w swoje paznokcie. Pokiwałem głową. Skończy się krwawo. Widziałem już takie sceny. Siedziałem na gałęzi, ponad całą tą ciżbą, poza zasięgiem, jako obserwator. Jako czujne oczy i dobra pamięć.
To wcale nie prawda, że kruk taki jak ja to zwiastun czegoś złego. Tak naprawdę, kruki po prostu czują, kiedy coś się będzie działo. I są ciekawskie.
Poprawiłem więc swoje małe, okrągłe okularki i wyjąłem notatnik zza pazuchy. Poczochrałem się trochę o wystający za mną patyk i wyrwałem sobie pióro. Czymś pisać trzeba, a podobno krucze piórka też mogą być. Znaczy jak dla mnie się sprawdzają.
Lew tymczasem patrzył na poddanych.
– Wiem, że czasem byłem zbyt samolubny – powiedział spokojnie. - Wiem, że zdarzało mi się wybuchnąć, ale czy byłem aż takim złym królem?
Przez chwilę tłum milczał.
– Co się zmieniło? - Skończył jękiem lew.
– Ja wiele rozumiem – powiedział nagle chudy, stary szczur, stojący w pierwszym rzędzie tłumu. – Ale nie rozumiem, jak można tego nie rozumieć.
– Oho, znowu filozofuje – rozległo się gdzieś wśród zebranych.
– Szczur na króla! - Krzyknął ktoś sarkastycznie.
– Co szczurze? - Zapytał lew. - Co chciałeś mi powiedzieć?
– Nic królu. Drwijcie, zwierzęta – powiedział szczur odchodząc gdzieś.
Może to była ostatnia szansa, żeby mu ktoś powiedział, pomyślałem. Może tylko szczur tak bardzo nie lubił życia, żeby wychodzić przed tłum, żeby wystawać. Reszta trzęsie portkami. Lew jest silny, trochę straszny. Ja, mógłbym mu powiedzieć, stwierdziłem.
– Moi drodzy – powiedział Lew, znowu podniosłym tonem. - Niech mnie ktoś uświadomi!
– Jesteśmy w zoo – powiedział nagle ktoś z tłumu.
– I co? - Ryknął lew groźnie. Tłum zadrżał. Liście zrzuciły z siebie ostatnie krople wilgoci drżąc niepewnie. Król łypnął groźnym okiem i tłum rozstąpił się, wystawiając na ostrzał groźnych, palących teraz jakby oczu lwa małą owieczkę.
– Mee? - Zabeczała owieczka.
– Powtórz – powiedział Lew głosem zimnym i twardym jak skała.
Owieczka dygotała cała. Patrzyłem na to z góry i żałowałem trochę biedaczki. Z drugiej strony widziałem siebie raczej jako lwa, niż stek. Zapisałem kilka linijek. To trzeba uwiecznić.
– Panie – owieczka ukłoniła się na miękkich nogach. - To jest zoo.
– I co z tego? - Lew podnosił głos. Jutro będzie miał chrypę. Jego krzyki pewnie było słychać kilometry stąd w mieście. Często tam latam i słyszę, jak ryczy ten władca, co jakiś czas. Jak często pomstuje. Czasem siedzę na pomniku Świętej Barbary na Akademii, czy gdzieś przy rynku, gdzie gołębie nie chcą słuchać mojego bajdurzenia. Słyszę tam wtedy, tego lwa.
– Jesteś królem – powiedziała owca i jakby się zawahała. Pokręciłem głową. Ktoś mu musi powiedzieć, pomyślałem. To tak, jakby go żona zdradzała z.. No nie wiem, żyrafą, czy jakimś innym kojotem.
– Ale nie władcą – powiedział szczur gdzieś z dziury. Rozumiałem go. Był stary i mądry. Był ponad tym wszystkim, bywał w świecie, zwiedzał, kradł i oszukiwał. Był mi bratem. Tylko my dwaj z tego zoo, bywaliśmy na zewnątrz. No i jeszcze Szarik, pies, ale jego już dawno nie ma.
– Z wami wszystkimi – powiedział Lew. - Można na was liczyć, jak na smażone mięso w tym zoo.
Nigdy nie dostał, pomyślałem. Zabawne, zawsze rzuca tą mądrością.
– Nigdy nie dostałem – dokończył. Jak zawsze, gdy coś się działo. Dużo hałasu, dużo krzyku, a żadnych zmian. I tak, gdy wstanie świt, wrócą wszyscy do klatek, znów będą wylegiwać się, jeść to co ktoś rzuci, ryczeć, gwizdać, szczekać, uukać, nie wiem co jeszcze..
– Sam to zbadam – powiedział Lew po chwili ciszy. Tłum rozstępował się przed nim. Było dobrze po północy. Wszyscy chcieli skończyć sprawę szybko i zająć się plotkami, grami towarzyskimi i innymi tego typu sprawami.
Lew wyszedł poza tłum zwierząt. Przeleciałem na inne drzewo. Słyszałem jeszcze po drodze, jak ktoś w tłumie mówił, że lew jest stary, że zwariował. To nie prawda, po prostu biedak się martwi o nasze małe zoo. To przecież jego królestwo, prawda?
Odruchowo przelatywałem nad nim, co rusz to na nowe drzewo. Lew szedł, męskim krokiem, z nerwów zamiatał ogonem. Małpy skakały po krzakach wokół jego ścieżki, gdzieś jakiś kret wysunął głowę z ziemi. Wszyscy obserwowali.
Wszedł do małego budynku.
Wleciałem przez małe drzwi i zobaczyłem jak siedzi, z markotną miną i zastanawia się co zrobić.
– To? - Zapytał, wskazując palcem na przyczynę uzurpacji. Siadłem koło jego drugiej łapy. Patrzył na mnie, jakby z wyrzutem. Nie chciałem być prorokiem złej nowiny. Od tego są wrony, żeby krakać. Mnie, krukowi, nie wypada. - Zdetronizowany przez..
– Tak królu – powiedziałem i dziobnąłem go w łapę. - To nie twoja wina – pocieszyłem go.
– Nie moja? - Powiedział, łamiącym się głosem. - A czyja?
– Wiesz, to jest tylko zoo – powiedziałem, z wyrzutami sumienia. Tak umniejszać królestwo takiego gościa, to nawet nie przystoi. - Teraz, właściwie należy do nich.
– Ale to ja jestem królem! - Powiedział z wyrzutem.
– A oni są władcami – powiedziałem. Do pomieszczenia wchodziło coraz więcej zwierząt. Para borsuków ustawiła się pod ścianą, patrząc na lwa z obrażoną miną. Borsuki zawsze były obrażone. Lis stał oparty o ścianę, zamiatał co jakiś czas ogonem. Inni też patrzyli w wyczekiwaniu. - Co zrobisz, królu?
Patrzyłem na niego i widziałem, że się łamie. Tego było już za wiele. Historia lubi się powtarzać, pomyślałem. Już kiedyś ktoś zdetronizował wielkiego lwa, króla. Teraz, wszystko zapowiadało się czarno.
– Tak ma wyglądać życie? - Zapytał lew, patrząc na zabranych. - Chcecie, żeby tak wyglądało wasze życie?
– Panie – powiedział lis i ukłonił się.
– Panie, panie, panie. Nic konstruktywnego mi nie powiecie, co? Takiego symbolu chcecie? Takiej reprezentacji?!
Zapadła cisza. Zebrani w pomieszczeniu czekali na rozwój wypadków. Słychać było tylko brzęczenie poruszonych much i komarów, które nie mogły dojść do porozumienia.
– Nic to – powiedział Lew, znowu spokojnie. - Poddaje się – załamał ręce i nacisnął mały przycisk. Na ekranie małego telewizora pojawił się nagle rysowany lew. I osioł w paski. Może zebra. I żyrafka, lekomanka. Wielki, jaskrawy napis krzyknął jakby z ekranu „Madagaskar”.
Patrzyłem na to, przez moje małe, okrągłe okulary, a lew uronił łzę, zdetronizowany. Zoo, straciło coś i zyskało.