Ewelina (Ostatni Koniec Świata)

1
Nie było zbyt wielkiego tłumu - w tym szczególnym czasie ludzie mieli ważniejsze sprawy, niż przypatrywanie się nastoletniej dziewczynie stojącej na krawędzi dachu bloku. Tym niemniej, kilka osób stało u podnóża budynku. Wśród nich była grupa punków okrzykami zachęcająca dziewczynę do rychlejszego skoku, niska, korpulentna kobieta o klasycznym wyglądzie praczki i wysuszony, choć dobrze trzymający się starszy pan o obojętnym, inteligentnym wyrazie twarzy.
- Niech pan tylko spojrzy, co ta dziewucha wyprawia? - zawołała kobieta do starszego dżentelmena, który spokojnie sięgnął po papierosa i zapalniczkę.
- Przypuszczam, madame, że próbuje popełnić samobójstwo - odparł, zapalając papierosa.
- Ale.. Dlaczego?
- No cóż... - mężczyzna zaciągnął się powoli. - Wydaje mi się, że kwestia końca świata jest tu dość istotnym powodem.
- Przecież ta dziewczyna ma przed sobą całe życie! - kobieta miała manierę wykrzykiwania zdań i wykonywania niespodziewanych i gwałtownych ruchów.
- Otóż właśnie, nie wiem na ile pani jest na bieżąco z najnowszymi doniesieniami - starszy pan sięgnął do kieszeni i wyjął z niej najprawdziwszy na świecie zegar z dewizką. - Ale, jeśli dobrze się orientuję, ustalono przybliżoną datę końca świata na pojutrze.
- To... To chore! - wyrzuciła z siebie domniemana praczka, wymachując pulchnymi ramionami. Pan z zegarkiem z dewizką uśmiechnął się wystudiowanym, lekko cynicznym uśmieszkiem:
- Droga pani - powiedział spokojnie. - W swoim długim życiu widziałem już wszystkie możliwe dewiacje. Moja praca mi to umożliwiła. I zapewniam, że samobójstwo z powodu nadejścia Armagedonu nie umywa się do większości z nich.
- A kim pan był? - nie wytrzymał Krzysztof. - Patologiem?
- Blisko, młody człowieku - staruszek wyjął z ust papierosa. - Nauczycielem.
- Zaraz skoczy - oznajmił Andrzej, zadzierając głowę. Dziewczyna usiadła na krawędzi dachu. Ludzie wstrzymali oddech. Praczka wytrzeszczyła oczy. Nawet punki się uciszyli.
Dziewczyna znieruchomiała.
- Idę tam - oznajmił niespodziewanie Andrzej. Zdjął z pleców plecak i wcisnął go w ręce Rafała.
- Powiedz jej, żeby się pospieszyła - rzucił jeden z anarchistów, amator piercingu wyglądający jakby wsadził głowę do wiadra pełnego szpilek. - Niektórzy nie mają całego dnia.
Andrzej zignorował tę wypowiedź wyniosłym milczeniem i ruszył w stronę budynku. Krzysiek chwycił go za przedramię.
- Nie mieszaj się - powiedział. - Ma prawo do śmierci.
Andrzej odwrócił się gwałtownie i spojrzał mu w oczy.
- Prawo do śmierci ustępuje przed obowiązkiem życia - oświadczył i wyrwał mu się.
Krzysztof wzruszył ramionami.
- Co za idiota - zwrócił się do Rafała. - Widzieliśmy przecież wisielców na drzewach. W obliczu końca świata ludzie popełniają samobójstwa i ja nie widzę w tym nic dziwnego. Ten nauczyciel najwyraźniej też nie. Ale Andrzej oczywiście musi odstawiać rycerza w lśniącej zbroi, wybawiciela dziewic... Pieprzony romantyk.
- Poeta - Rafał uśmiechnął się pod nosem. Kątem oka złowił sylwetkę belfra, który pod względem cynizmu najwyraźniej zostawiał w dalekim tyle Philipa Marlowe'a. Staruszek w spokoju ćmił papierosa, pozornie nie zwracając uwagi na panujące dokoła zamieszanie. To był prawdziwy nauczyciel ze starej szkoły - jeden z tych co to właściwie nigdy nie oswoili się z myślą, że rózgi i dyscypliny odeszły do lamusa, dlatego gdy prawo odebrało im karania uczniów bolesnym uderzeniem linijki w dłoń, znaleźli sobie inny oręż - cięty język, który, o dziwo, działał stokroć skuteczniej, niż najbrutalniejsze kary cielesne. Choć akurat ten konkretny nauczyciel wyglądał, jakby nigdy nie musiał uciekać się do kar cielesnych. Z pewnością w klasie budził respekt samą swoją, iście belferską, postawą.
- Przepraszam bardzo - Rafał odezwał się nieśmiało.
Nauczyciel uniósł pytająco wzrok.
- Tak? - zachęcił go. Zgasił papierosa i przyjrzał mu się badawczo. Można się było spodziewać, że zaraz zapyta o pracę domową.
Rafał nie bardzo wiedział, co chce powiedzieć.
- Eee... Nie wydaje mi się, by przejmował się pan końcem świata.
Profesor zamyślił się.
- Owszem, nie boję się końca świata. Przeżyłem ponad siedemdziesiąt lat i było to nie było złe życie. Ty zapewne bardziej się przejmujesz. Masz dopiero... ile? Szesnaście lat? - belfer obrzucił chłopaka taksującym spojrzeniem. - Moje doświadczone nauczycielskie oko daje ci nie więcej, niż siedemnaście wiosen.
- Owszem - odparł Rafał. - Pańskie oko się nie myli. Mam siedemnaście lat.
- Z pewnością wizja nieuchronnego Armagedonu nie daje ci spokoju nawet przez chwilę. Nic dziwnego. Nie przeżyłeś nawet czwartej życia i zwyczajnie nie wiesz, jak należy się zachować w takiej sytuacji. Tak jak ta dziewczyna na dachu.
- I tu się pan myli - stwierdził chłopak.
- Och, doprawdy? A jakiż to cel obrałeś sobie na te ostatnie dni egzystencji?
Rafał w kilku zdaniach streścił swoją sytuację. W sumie - czemu by nie? Nie była to żadna tajemnica, a Rafał chciał się dowiedzieć, co o tym wszystkim sądzi ten inteligentny, sympatyczny nauczyciel.
- Ach, zakochany... - belfer, wysłuchawszy całej historii, uśmiechnął się do swoich myśli. - Mógłbym ci, młody człowieku, udzielić kilku rad na przyszłość, ale obawiam się, że ostatnimi czasy słowo "przyszłość" utraciło jakiekolwiek sensowne znaczenie. Tak, czy inaczej, życzę ci powodzenia. A teraz - Powiedział już nieco innym tonem. - przyjrzyjmy się twojemu niesfornemu towarzyszowi, który udał się na górę. Moje nauczycielskie oko mówi mi, że negocjacje odnoszą zamierzony skutek.
Istotnie, dziewczyna zniknęła z pola widzenia. Cofnęła się tak, że krawędź dachu zasłaniała jej sylwetkę. Rafałowi wydawało się, że słyszy głos Andrzeja, ale nie potrafił rozróżnić słów. Punki znudzili się i sobie poszli.

*

W okolicach pierwszego piętra Andrzej przypomniał sobie, że ma lęk wysokości. Wtedy jednak było już za późno - kości zostały rzucone. Gdyby teraz wrócił na dół, Krzysiek nie pozostawiłby na nim suchej nitki. A ambicja Andrzeja nie mogła na to pozwolić.
Nie po raz pierwszy w życiu przeklął swoją skłonność do działania niepoprzedzonego myśleniem.
Ruszył po schodach, od czasu do czasu zerkając w okna na półpiętrach. Za każdym razem było widać coraz obszerniejszy fragment krajobrazu. Na przedostatnim, trzecim piętrze, zwolnił i przemyślał swoje położenie.
Od zawsze wysokość budziła w andrzejowym sercu lęk. W dzieciństwie próbował przełamać strach, posługując się w tym celu zjeżdżalnią na placu zabaw, nigdy jednak nie udało mu się dotrzeć dalej, niż na ósmy schodek - już na tej wysokości dostawał zawrotów głowy. Potem poszedł do podstawówki, a w wieku siedmiu lat nie przystoi już pokazywać się na placu zabaw.
Od tamtego czasu Andrzej nigdy nie wspiął się na wysokość przekraczającą trzy metry. Sprawiało to drobne problemy, których najbardziej dramatyczną konsekwencją była symulacja ostrej infekcji grypy żołądkowej (z wymiotami i biegunką włącznie) podczas szkolnej wycieczki w Tatry.
A teraz miał zamiar władować się na dach czteropiętrowego bloku. Andrzej nigdy nie był dobry z przedmiotów ścisłych, tym niemniej nawet jego skromne umiejętności matematyczne wystarczyły do obliczenia, że na samej górze od ziemi dzielić go będzie dwanaście metrów. Dwanaście długich metrów.
W końcu dotarł do drabinki. Klapa dachu była uchylona.
Andrzej zaklął, bo stwierdził, że popełnił błąd w swoich rachunkach. Nie uwzględnił parteru.
Zerknął w górę. Przez szczelinę pomiędzy klapą, a krawędzią włazu dostrzegł fragment jasnobłękitnego nieba.
Chłopak zamknął oczy i zacisnął zęby. Przez chwilę toczyła się w nim wewnętrzna walka pomiędzy akrofobią (lękiem wysokości), a enisofobią (lękiem krytyki, a dokładniej - lękiem krytyki Krzysztofa, najbardziej cynicznego drania, jakiego Andrzej w życiu spotkał). W końcu jednak ta druga wygrała.
Ruszył w górę. Na szczęście drabinka miała raptem cztery szczeble. Kiedy stał na drugim, wyciągnął rękę i odrzucił klapę. Ta z trzaskiem opadła na dach. Andrzej znieruchomiał, bowiem przez głowę przemknęła mu myśl, że zaskoczona tym dźwiękiem dziewczyna mogła stracić równowagę i spaść. Albo skoczyć.
W końcu ruszył dalej. Po chwili znajdował się już na dachu, leżąc plackiem z walącym sercem i krwią buzującą w uszach. Spodziewał się, że będzie źle, ale nie sądził, że aż tak. Wiatr wiał jak opętany. Ubranie łopotało na nim, niczym żagiel na maszcie. Wszędzie wokół walało się ptasie guano.
Andrzej lekko uniósł głowę. Dziewczyna nawet nie zauważyła jego nadejścia.
Chłopak zacisnął pięści. Dziewczyna potrzebowała pomocy - widział, jak drżała i to nie z powodu tego cholernego wiatru. Podpierając się łokciami, Andrzej wspiął się na kolana.
No dobrze, pomyślał. Nie jest tak tragicznie. Źle - owszem, ale jednak dało się przeżyć. Jeśli zachowam ostrożność i nic wyjątkowo głupiego nie wpadnie mi do głowy, mam szansę nie skończyć życia jako rozległa plama na chodniku, piętnaście metrów niżej (doliczając parter) i może nawet ściągnąć stąd tę królewnę.
Z tą myślą wziął naprawdę głęboki oddech i podźwignął się na nogi. Po kilku chwilach wyprostował się na całą swoją wysokość. Wiedział, że jeśli chciał odwieść tę dziewczynę od skoku, będzie musiał wyglądać na pewnego siebie.
Na próbę zrobił krok. Lekko się zachwiał, ale to w zasadzie tyle w tym temacie. Kolejny krok był pod każdym względem zadowalający. Trzeci zasługiwał już na najwyższą notę.
Podniósł wzrok. Dziewczyna wciąż nie zarejestrowała jego obecności, a nawet jeśli, to ignorowała go. Andrzeja to nie zdziwiło - z pewnością miała ważniejsze rzeczy na głowie.
- Hej - powiedział cicho, żeby jej nie przestraszyć.
Drgnęła i odwróciła się powoli. Wtedy Andrzej po raz pierwszy zobaczył ją w całej okazałości - z ziemi widział zaledwie rozmazaną sylwetkę, a do tej pory dokładniej mógł obejrzeć sobie jedynie jej plecy. O ile mógł to ocenić, dziewczyna była bardzo ładna, choć podkrążone oczy i zaczerwieniona od płaczu twarz nie prezentowały się zbyt ciekawie. Wiatr bawił się jej ciemnymi, związanymi w kucyk włosami.
Andrzej uśmiechnął się przymusem i zrobił jeszcze dwa kroki w jej stronę. Jego doświadczenie negocjatorskie płynęło głównie z amerykańskich filmów sensacyjnych, nie było więc zbyt wielkie. Nie bardzo wiedział, jak zacząć rozmowę. Na szczęście to ona odezwała się pierwsza.
- Czego chcesz? - zapytała. Miała miły, lecz zachrypnięty głos.
- Pogadać.
- O czym? - dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała w dół. Artur wyobraził sobie, że też to robi i poczuł, jak mięknął mu kolana - tylko Krzysztofobia utrzymała go w pozycji pionowej.
- Jak masz na imię? - zapytał, ledwo panując nad drżeniem głosu. Dziewczyna na powrót przeniosła wzrok na niego.
- Ewelina - powiedziała po chwili i z wahaniem, jakby w tej chwili nie była pewna nawet tego.
- Ładnie - uśmiechnął się nerwowo. - Ja jestem Andrzej. Skoro już się znamy, to może podejdziesz i trochę porozmawiamy?
- Po co?
- No wiesz... - myślał gorączkowo. - Interesuje mnie kilka rzeczy.
- Pytałam: Po co tu przyszedłeś? - zamknęła na chwilę oczy. - Za kilkadziesiąt godzin będzie koniec świata. Teraz, czy pojutrze... Co za różnica?
- Dla niektórych ogromna - odparł Andrzej. I natychmiast przeszedł do ataku. - Jeśli zerkniesz w dół, to możliwe, że dostrzeżesz mojego kumpla. Niewysoki, ciemnowłosy chłopak w niebieskiej koszulce z nadrukiem.
Ewelina rzuciła okiem w przestrzeń. Widząc to, Andrzej bezgłośnie jęknął.
- Widzę go - oznajmiła sucho. - Rozmawia z jakimś dziadkiem. I co?
- Wyobraź sobie, że on nawet nie pomyślał o popełnieniu samobójstwa. Kiedy usłyszał o tym, że koniec świata jest już tak blisko, zdecydował, że odnajdzie dziewczynę, w której zakochał się dwa lata temu. Teraz ja, on i jeszcze jeden gość jedziemy do Krakowa jej szukać. To znaczy Rafał ma jej adres, ale podejrzewam, że w tych zwariowanych czasach rzecz nie będzie prosta.... - zawiesił głos w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków.
Obrana strategia dała pewne rezultaty - w oczach Eweliny zamigotało zainteresowanie.
- Czemu mi to mówisz? - zapytała.
Bo masz ładne oczy - Andrzej prawie to powiedział, ale w ostatniej chwili się zreflektował. Ewelina istotnie miała ładne oczy - błękitne, ale tak jasne, że wydawały się niemal szare. Bardzo podobały mu się te oczy, choć dziwiło go, że zwraca na nie uwagę w takiej sytuacji.
- Bo chcę ci pokazać, że czasem kilka dni może być ważniejsze, niż całe życie. Chodź ze mną na dół - poprosił.
Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna posłucha, ale tylko zacisnęła powieki i pokręciła głową.
- Nie wiesz, czemu chcę się... Chcę to zrobić! - zawołała.
- No to mi powiedz! - odparł. Wiatr wiał naprawdę mocno, a Andrzej starał się nie zwracać uwagi rozciągający się wokół niego błękit. Czuł, że długo nie wytrzyma.
Ewelina po raz pierwszy przyjrzała mu się uważniej.
- Po co tu przyszedłeś? - zapytała znowu.
- Chcę ściągnąć cię na dół, ale tą dłuższą drogą. - powiedział. Bał się, że dziewczyna zada mu pytanie: "Dlaczego?". Bał się, bo sam za bardzo nie wiedział. Odpowiedź "Z powodu mojej głupoty", choć teoretycznie poprawna, z całą pewnością nie odniosłaby pożądanego skutku.
Ale to pytanie nie padło. Padło inne.
- O co dokładniej chodzi z tym twoim zakochanym przyjacielem?

*

- Jak myślisz? - zapytał Krzysztof tonem przyjacielskiej pogawędki. - Zleciał z drugiej strony budynku, czy może dostał zawału na górze?
Ani dziewczyny, ani Andrzeja nie było widać. Minęło już prawie dziesięć minut i Rafał zdążył się już poważnie zaniepokoić.
Profesor w absolutnym spokoju wypalił dwa papierosy. Właśnie sięgał po trzeciego, gdy drzwi klatki schodowej otworzyły się i wyszła z niej niewysoka, lecz niewątpliwie ładna dziewczyna z zapłakaną twarzą oraz nieco zielonkawy na twarzy Andrzej.
Dziewczyna podniosła wzrok i podeszła do Rafała.
- Mogę z wami jechać? - zapytała bez ogródek. - Andrzej obiecał, że się zgodzisz.
Rafał otworzył usta, choć nie miał najmniejszego pojęcia, co ma odpowiedzieć, nim jednak zdążył wyrzec choćby słowo, natychmiast wtrącił się Andrzej.
- Zgódź się - powiedział. - Później ci to wytłumaczę, na razie się zgódź.
Rafał zerknął na Krzysztofa. Ten wzruszył ramionami.
- No... Dobrze, ale... - nie dokończył, bo Andrzej dosłownie rzucił mu się na szyje.
- Dzięki, stary - wybełkotał wprost do jego ucha. Rafał spostrzegł, że jego nogi drżą jak galareta. Tknięty mającym się za chwilę wyjaśnić przeczuciem odsunął go od siebie na odległość ramienia.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Tak, tak... - półprzytomnie pokiwał głową Andrzej.
I zwymiotował.

*

Krzysztof prowadził, naburmuszony. Ściskał w rękach kierownicę, jak gdyby zamierzał ją udusić. Kiedy skręcał, nieomal wyrywał ją z deski rozdzielczej.
Obok siedział Rafał - Andrzej przezornie usiadł z tyłu, razem z Eweliną. Nikt nic nie mówił. Atmosfera tężała od niewypowiedzianych słów.
W końcu Andrzej nie wytrzymał.
- Nie rozumiem czemu się na mnie boczysz - powiedział do Krzysztofa. - Po pierwsze, samochód jest pięcioosobowy, a nas jest czworo. Po drugie, już wcześniej jasno dałeś do zrozumienia, że masz w głębokim poważaniu wszystko i wszystkich. Dlatego nie rozumiem, czemu obecność Eweliny tak cię irytuje.
Krzysztof nie odpowiedział.
- Wiesz, nie lubię cię - kontynuował Andrzej z iście samobójczym zacięciem. - Stawiam sprawę jasno i wyraźnie, na wypadek gdybyś nie rozumiał delikatnych aluzji i przytyków. Zdaję sobie sprawę, że ty też nie darzysz mnie jakąś specjalną sympatią, jednak obaj jesteśmy w sytuacji, która zmusza nas do koegzystencji. Dlatego proszę cię, nie rozkwaszaj atmosfery nie mając ku temu żadnych racjonalnych podstaw.
Rafał wiedział, co się za chwilę wydarzy. Na wszelki wypadek zapiął pasy.
- Co do koegzystencji - zaczął Krzysztof z pozornym spokojem - to zauważ, że ty jeden nie masz żadnej motywacji w naszej eskapadzie. Jesteś - pozwól, że postawię sprawę jasno i wyraźnie, bez przytyków ani aluzji - pasożytem, który przyczepił się do mnie i Rafała. Twoją jedyną racjonalną, choć i tak zbędną funkcją jest balast doraźny. To po pierwsze. Po drugie, nie irytuje mnie obecność Eweliny, tylko twoje wtrącanie się w cudze sprawy.
- Andrzej uratował mi życie - wtrąciła cicho Ewelina.
- Które sama chciałaś sobie odebrać - zaripostował Krzysztof. - To tak, jakby cię okradł. Chciałaś się zabić, więc jego działanie sprowadziło cię do roli pozbawionego wolnej woli podczłowieka.
- Twoja argumentacja jest pretekstowa i mocno naciągana. - Andrzej podniósł głos. - Innymi słowy, czepiasz się bez powodu. Co najwyżej denerwuje cię fakt, że twoja pozycja samca alfa, przywódcy naszego nieformalnego stada, została zachwiana.
- Nie jestem samcem alfa!
- Oczywiście, że nie! Wtedy przysługiwałoby ci pierwszeństwo w kryciu samic, a do tego nie dopuściłbym żadną miarą!
- Przestańcie - rzucił nagle Rafał. Andrzej i Krzysztof zamilkli i spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Ta dyskusja robi się coraz bardziej absurdalna. Krzysztof, tym razem to Andrzej ma rację. Czepiasz się, i to bez powodu. Dajcie już spokój. Ewelina - odwrócił się do niej. - Nie zwracaj uwagi na ich kłótnie, oni po prostu nie potrafią inaczej. Cieszymy się, że do nas dołączyłaś.
Wciąż patrzyli na niego w oszołomieniu. Zaczerwienił się.
- No co?
- Nic - uśmiechnął się Andrzej. - Po prostu widać, kto tak naprawdę jest samcem alfa.
- Tylko nie licz na krycie - rzuciła Ewelina.
Wszyscy zgodnie wybuchli śmiechem.
- No dobra - przyznał Krzysztof. - Może trochę mnie poniosło. Przepraszam. Nie wiem, czemu się tak zachowałem.
- Ja wiem - powiedział Andrzej. - Jesteś gościem, który lubi mieć wszystko pod kontrolą, a tymczasem stoisz w obliczu końca świata, sytuacji na którą nie masz żadnego wpływu. Nic dziwnego, że jesteś zdenerwowany.
- Wnikliwa analiza - ocenił Krzysztof. - Aż szkoda, że to błędna teza wysnuta z błędnych przesłanek. Ale doceniam starania.

Re: Ewelina (Ostatni Koniec Świata)

2
[quote="Misiael"]
wysuszony, choć dobrze trzymający się starszy pan o obojętnym, inteligentnym wyrazie twarzy.
obojętnym, inteligentnym? może by tak wstawić zamiast przecinka 'lecz'?
- Ale.. Dlaczego?
jeszcze jedna kropka.
- Idę tam - oznajmił niespodziewanie Andrzej. Zdjął z pleców plecak i wcisnął go w ręce Rafała.
Co za Andrzej? Co za Rafał? co za Krzysztof?! musisz wytłumaczyć, bo pojawili się nie wiadomo skąd...
- Eee... Nie wydaje mi się, by przejmował się pan końcem świata.
lepiej by było zapytać z szeroko otwartymi oczyma 'Nie przejmuje się pan końcem świata?'
było to nie było złe życie.
albo pierwsze było, albo drugie było. walnąłeś się.
Nic dziwnego. Nie przeżyłeś nawet czwartej życia i zwyczajnie nie wiesz, jak należy...
nie miało być jednej czwartej?
Moje nauczycielskie oko mówi mi, że negocjacje odnoszą zamierzony skutek.
powtórzenie. gdzieś przed chwilą także było 'moja nauczycielskie oko'. to było zamierzone? możesz napisać 'tym razem moje nauczycielskie oko mówi mi...'


*

W okolicach pierwszego piętra Andrzej przypomniał sobie, że ma lęk wysokości. Wtedy jednak było już za późno - kości zostały rzucone. Gdyby teraz wrócił na dół, Krzysiek nie pozostawiłby na nim suchej nitki.
zmieniasz czasy - to "teraz" czy "wtedy"? Skasuj "wtedy" i będzie OK.
Zerknął w górę. Przez szczelinę pomiędzy klapą , a krawędzią włazu dostrzegł fragment jasnobłękitnego nieba.
tutaj chyba nie powinno być przecinka. jeśli mówię źle, niech ktoś niżej mnie poprawi.
wewnętrzna walka pomiędzy akrofobią (lękiem wysokości), a enisofobią (lękiem krytyki, a dokładniej - lękiem krytyki Krzysztofa, najbardziej cynicznego drania, jakiego Andrzej w życiu spotkał).
nie, nie, tu mi się nie podoba. wtrąciłeś wytłumaczenie i to sprawiło, że ten fragment stał się... jakby wyrwany z innego tekstu.
Ubranie łopotało na nim , niczym żagiel na maszcie.
chyba bez przecinka. jeśli mówię źle, niech ktoś niżej mnie poprawi.
Andrzej lekko uniósł głowę. Dziewczyna nawet nie zauważyła jego nadejścia.
Chłopak zacisnął pięści. Dziewczyna potrzebowała pomocy - widział, jak drżała i to..

Powtórzenia.


*

wyszła z niej niewysoka, lecz niewątpliwie ładna dziewczyna z zapłakaną twarzą oraz nieco zielonkawy na twarzy Andrzej.
powtórzenia.
- No... Dobrze, ale... - nie dokończył, bo Andrzej dosłownie rzucił mu się na szyje
Po pierwsze - to tu w ogóle nie pasuje, Andrzej nie zrobiłby tego przy dziewczynie. Po drugie - szyję.


*

Krzysztof prowadził, naburmuszony. Ściskał w rękach kierownicę, jak gdyby zamierzał ją udusić.
Udusić kierownicę?
- Nie rozumiem czemu się na mnie boczysz - powiedział do Krzysztofa. - Po pierwsze, samochód jest pięcioosobowy, a nas jest czworo. Po drugie, już wcześniej jasno dałeś do zrozumienia, że masz w głębokim poważaniu wszystko i wszystkich. Dlatego nie rozumiem , czemu obecność Eweliny tak cię irytuje.
powtórzenia.
do koegzystencji. Dlatego proszę cię, nie rozkwaszaj atmosfery
nie, nie, nie. raz mówi poważnie, używając oficjalnych zwrotów, a zaraz potem "rozkwaszona" atmosfera? tak być nie może.

dobra. zajęło mi to trochę czasu, ale... mniejsza z tym.
teraz ogólnie - podoba mi się. ciekawie piszesz, ładnie. sporo małych błędów, większość wypisałam powyżej. szkoda, że wybrałeś sobie taką sytuację do opisania.
bo jest... o niczym. sielankowa historia - bo Ewelinę ratują, ot co.
gdybyś wybrał inne zakończenie - kompletnie zadziwiające, którego nikt w życiu by się nie spodziewał, byłoby inaczej. nie tylko ładnie, ale też ciekawie.
z pisania nie rezygnuj, bo świetnie Ci to wychodzi. :)

Pozdrawiam i życzę weny,
G.[/b]

3
Witam, Michale. Nie jestem specjalistą, nawet nie lubię wyszukiwać błędów. Może kilka ogólnych rad.
1. Powtórzenia - zrób coś z nimi, bo walą po oczach.
2. Przysłówki - co za dużo, to nie zdrowo. Szczególnie w dialogach (powiedział cicho - wyszeptał, itp.)
3. Zapis dialogów - sprawdź, jak prawidłowo powinien wyglądac. Kiedy kropka, kiedy z dużej litery itp.
4. Wtrącenia narratora po dialogach - sorry, ale "wyrzucił", "syknał", "wycharczał" itp. brzmi strasznie głupio (oczywiście użyłes tylko niektórych z podanych przeze mnie określeń - podaję dla przykładu). Czyż nie lepiej zastosować - "powiedział", "oznajmił", "rzekł" itp.?
5. Nie tłumacz zachowań bohaterów - po prostu pokazuj, jacy są. Czytelnik sam dopowie sobie resztę.
6. "Ptasie guano" rozbawiło mnie , ale wierz mi, że "ptasie gówno" rozbawiłoby mnie bardziej.
7. Momentami było naprawdę ciekawie i wciągająco. Historia, a raczej jej autor ma potencjał. Pisz dużo i czytaj to kilka razy na głos. Nie rezygnuj ani z pisania ani z tej opowieści. Z chęcią przeczytam drugą część.
8. Łatwiej jest oceniać, niż samemu tworzyć. Pamiętaj o tym.

Z pozdrowieniami od Zodiaka :)

4
Misiael pisze:Tym niemniej
W zasadzie, to nie ma w języku polskim czegoś takiego, choć jest przyjęte w mowie potocznej i rozpowszechnione. Coś takiego funkcjonuje zaś w języku rosyjskim. Ciekawe, prawda? Wobec tego proponuję nasze polskie jednak.
Misiael pisze:- Ale..
...
Misiael pisze:- No cóż... - mężczyzna zaciągnął się powoli.
Mężczyzna wielką literą, a w następnej linijce Kobieta. Piszesz osobne zdanie, to nie jest komentarz odautorski.
Misiael pisze:Zdjął z pleców plecak i wcisnął go w ręce Rafała.
plecak nosi się na plecach, więc nie musisz o tym pisać, bo zdanie brzmi nieciekawie. Zdjął plecak...
Misiael pisze:gdy prawo odebrało im karania uczniów
odebrać coś łączy się z biernikiem (odebrać dom, a nie domu)
więc tutaj karanie uczniów, choć używając Twojej formy prawo odebrało im mozliwość karania uczniów.
Misiael pisze:kary cielesne. Choć akurat ten konkretny nauczyciel wyglądał, jakby nigdy nie musiał uciekać się do kar cielesnych.
powtórzenie - zamień to drugie na np. takich metod.
Misiael pisze:Nie przeżyłeś nawet czwartej życia
jednej czwartej, albo czwartej części
Misiael pisze:A teraz - Powiedział już nieco innym tonem. - przyjrzyjmy się
Powiedział małą literą i bez kropki po tonem.
Misiael pisze:zaripostował Krzysztof
zripostował

To początek czegoś większego, mam nadzieję.

Zarzuty - masz trochę problemów z interpunkcyjnym budowaniem dialogów. Nie jest to nic, czego nie da się szybko nauczyć. Było kilka niewielkich błędów, spowodowanych jak sądzę nie dość dokładną redakcją. Zawsze polecam czytanie na głos. Wówczas wychwycisz takie drobiazgi.

Zalety - zaintrygował mnie ten tekst. I jeśli jest fragmentem, to chętnie przeczytałbym ciąg dalszy. Piszesz całkiem ładnie.

Ogólnie - dobrze. Piszesz w miarę lekko, nie kombinujesz za bardzo, przez co dość płynnie się to czyta. Treść ciekawa, błędów niewiele. Na razie może mnie nie porwało, ale też na pewno nie znużyło. Będzie ciąg dalszy?

Pozdrawiam
Dariusz S. Jasiński

5
było to nie było złe życie.
?
Moje doświadczone nauczycielskie oko daje ci nie więcej, niż siedemnaście wiosen.
- Owszem - odparł Rafał. - Pańskie oko się nie myli. Mam siedemnaście lat.
Ten fragment jest strasznie sztuczny.
Nie przeżyłeś nawet czwartej życia
Ble. Wyedukowany belfer, a takie skróty myślowe rzuca?
Andrzej uśmiechnął się przymusem
To nie ma sensu.

Zresztą, mniejsza o błędy. Poprzednicy pewnie je wskazali.
Dla mnie ten tekst ma potencjał. Bardzo fajna koncepcja zbliżającego się końca świata i zachowań ludzkich. Duże pole do popisy w fabule. Chociaż problem znalezienia "drugiej połówki", którą się dwa lata nie widziało, jest trochę miałki. Generalnie paczka znajomych jest ciekawie dobrana i realistycznie opisana. Ich przygody mogą wciągnąć czytelnika, który w między czasie może dowie się, jak ma wyglądać dokładnie koniec świata, czy w ogóle nadejdzie itd. Będzie można zobaczyć zachowania innych ludzi, jak zmienia się świat w obliczu zagrożenia (bo coś się zmienia na pewno). A może ktoś próbuje się temu przeciwstawić? Walczyć z nadciągającym niebezpieczeństwem?
Pomysł bardzo ciekawy (chciałbym poczytać dalej), tylko ten cel podróży do tyłka.

Pozdrawiam!
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron