Krzemostruktura [Hard SF/cyberpunk/post-apo]

1
/load_world
/load_new_story
/load_god
/load_souls
/load_new_plot
/load_weridos
/load_Delve
/connect…
/please_wait…
/…


- Cloe wróciła! - zawołała Moa, gdy wysoka, jasnowłosa dziewczyna weszła do Jamy. Dzieci otoczyły ją.
- Cloe, Cloe! - krzyczały, drobnymi rączkami czepiając się jej ubrania. - Cloe, co nam przyniosłaś?
Dziewczyna zmrużyła jedyne oko i zdjęła z ramienia wytartą torbę. Klasnęła w dłonie. Dzieci zamilkły w jednej chwili.
- Zip! - zawołała w mrok. Jednoręki chłopak o błękitnej skórze pojawił się przy niej dosłownie w jednej chwili.
- Ile? - zapytał, bezceremonialnie wyrywając jej z rąk torbę. Zip był nieformalnym przywódcą odmieńców z Jamy.
- SyntBiałko starczy na prawie cały tydzień. Razem z syntWęglowodanami, które odebraliśmy tamtym żebrakom i witaminom od Grega możemy przeżyć na tym aż do kolejnej...
Urwała, widząc twarz Zipa. Widząc jego oczy.
Miał całkowicie białe źrenice.
- Zip... - wybełkotała, cofając się.
- Nie bój się - powiedział chłopak, wyciągając rękę w jej stronę. - Zaraza wcale nie jest taka straszna. Nie czujesz bólu, masz pełną świadomość swojego ciała. Cisza rozlewa się po twoim ciele, jak...
- To nie ty mówisz. To Zaraza przez ciebie gada! - powiedziała Cloe, sięgając do kieszeni po nóż. - Dzieci, uciekajcie! - Krzyknęła.
Moa złapała ze rękę niskiego, bezwłosego chłopca i uciekła. Inne dzieci w panice rozbiegły się we wszystkie strony.
- Już je wszystkie zainfekowałem - powiedział Zip nieswoim, aksamitnym głosem. - Prędzej czy później poczują ciszę w swoim ciele i będą szczęśliwe. Ty też możesz być. Wysłuchaj mnie, błagam. Dla nas, odmieńców, to jedyny sposób na uzyskanie spokoju. Gdybyś tylko poczuła...
Cloe zacisnęła zęby i wymacała przycisk uwalniający ostrze noża.
- Nie dotykaj mnie! - ostrzegła. - To się przenosi przez dotyk. Ojciec mi mówił.
Gwałtownym ruchem reki wyszarpnęła oręż z kieszeni. Błysnęło ostrze. Zip nawet nie próbował się cofać. Nóż rozorał mu połowę twarzy.
- Widzisz? - powiedział spokojnie. - To nie boli. Nic nie boli. Zaraza została nam zesłana przez Krzemostrukturę. To łaska, nie kara. Już się nie boję. Nie muszę biegać po Gruzowisku uciekając przed Blaszakami. Nie muszę żebrać o syntetyczny pokarm, nigdy więcej...
Dziewczyna splunęła mu w twarz i zanurkowała pod wyciągniętym ramieniem zarażonego. Przetoczyła się przez ramię i popędziła w mrok.
- Nie uciekniesz! - zawołał do jej pleców. - Zaraza opanuje całe Gruzowisko. Może nie dziś, może nie w tym stuleciu, ale na pewno!

/load_new_chara
/load_Wreckage
/connect…
/please_wait…
/…


Krwistoczerwone promienie słoneczne załamywały się na sterczących żebrach rusztowań, powykrzywianych kościach stalowych zbrojeń, wciskały się w zęby pordzewiałych wraków maszyn i mechanizmów. Nadawały upiorny wyraz tej krainie trupów, spoiwa i stali.
Gruzowisko, na którym żyli tylko odmieńcy i polujące nań Blaszaki.
Primal poprawił przewieszoną przez ramię torbę i ruszył dalej, w stronę szczątków olbrzymiej maszyny. Wspiął się na przerdzewiały wrak Blaszaka budowlanego. Z kieszeni wyciągnął mikrokompas. Czerwona igła wskazywała południe, niebieska obracała się niczym śmigło.
Bez sensu, pomyślał.
W oddali czerwone oko śledziło go, przypatrywało się z nieludzką wręcz intensywnością, czujnie krążyło pod płaszczem blaszanych szczątków.
Primal podszedł do olbrzymiej żelaznej kraty tworzącej prowizoryczny most pomiędzy urywającym nagle jałowym gruntem, a oknem budynku znajdującego się po drugiej stronie. Stanął na kracie jedną nogą. Po chwili wahania, wszedł na nią i ruszył przed siebie, w rytm pisku i zgrzytania chwiejącej się kładki.
Bestia skoczyła.
Łoskot spadającej w dół kraty, desperacki chwyt parapetu, świdrujący wizg w uszach, blaszane pazury wbijające się w plecy, rozpaczliwa szamotanina, obsceniczny teatr cieni siedem metrów niżej, uderzenie łokciem, zsuwający się z pleców ciężar.
Primal podciągnął się i wpadł przez okno do pomieszczenia. Przez chwilę leżał na brudnej podłodze, dysząc ciężko i kojąc szaleńczy łomot serca. Potem podniósł się i ostrożnie spojrzał w dół przez okno.
Blaszak uszkodził sobie jedną łapę. Teraz krążył po ziemi, depcząc leżącą pod nim kratę i zamiatając długim ogonem niczym olbrzymia jaszczurka. Dojrzawszy swą niedoszłą ofiarę, uniósł łeb i wydał z siebie przeciągły pisk. Począł macać wokół siebie nieuszkodzoną kończyną w poszukiwaniu oparcia, wydając z siebie ohydne, świergotliwe dźwięki.
Primal cofnął się w głąb pomieszczenia. Należało działać szybko, nim potwór odnajdzie inną drogę do budynku.
Podczas szamotaniny na krawędzi parapetu stracił swoją torbę. Jego jedynym ekwipunkiem był teraz rozładowany niemal mikrokompas i skryty w kieszeni spodni sztylet.
Mężczyzna ruszył przed siebie. Znajdował się w niewysokim, ośmiopiętrowym budynku, który najpewniej należał kiedyś do rozległego kompleksu badawczego - świadczyły o tym wiszące na ścianach pordzewiałe tablice, dziś już nieczytelne, może poza kilkoma skrawkami słów, echami dawnego świata.
Ktoś rozpalił ognisko w jednym z pomieszczeń - światło wylewało się przez drzwi, rozedrgane cienie sugerowały obecność innej istoty, możliwe że ludzkiej. Brak charakterystycznego szumu silników, więc to z pewnością nie żaden z humanoidalnych Blaszaków. Może łowca z Miasta?
Primal podkradł się do drzwi. Po chwili wahania zaryzykował szybki rzut oka za futrynę.
Niewielkie pomieszczenie, kilka szafek, oślepione kawałkiem blachy falistej okno. Mieszkający w szerokiej stalowej balii ogień żywił się starym papierem i niezidentyfikowanymi śmieciami. Przy zaimprowizowanym palenisku siedziała młoda kobieta o jasnych włosach i spaczonej Zarazą sylwetce. Dostrzegła go. Primal instynktownie cofnął głowę.
- Możesz wejść - usłyszał głos. - Nie ma tu nic, czego byłby sens bronić.
- A twoje życie? - zapytał, podejrzewając pułapkę. Zarażeni byli psychicznie uwarunkowani na rozprzestrzenianie infekcji.
- Ono też nie jest nic warte - odpowiedziała dziewczyna. - Nie bój się, jestem czysta.
Akurat, pomyślał Primal sięgając po sztylet. Ostrożnie wychylił się zza framugi.
Dziewczyna nie zmieniła pozycji - wciąż siedziała przed ogniskiem, nieproporcjonalnie długimi ramionami obejmując podkurczone nogi. Odwróciła twarz w stronę nowoprzybyłego, tak by ten mógł dostrzec, że wciąż posiada źrenicę w jedynym oku, jakim obdarzyła ją natura.
Dopiero teraz Primal zdał sobie sprawę, że deformacja nie była skutkiem jakiejś mutacji Zarazy, a wadą wrodzoną. Fakt ten nie uspokoił go bynajmniej - o odmieńcach mówiło się wiele rzeczy.
- Musisz uciekać - oświadczył. - Za chwilę dostanie się tu Blaszak.
Dziewczyna nawet nie drgnęła.
- Nie dostanie - powiedziała. - Widziałam cię, jak tu wchodziłeś. Tamta kładka stanowiła jedyną drogę.
- Jesteś pewna?
Kiwnęła głową.
W końcu zdecydował się wejść do pokoju. Usiadł naprzeciw dziewczyny tak, by oddzielało ich od siebie ognisko. Sztylet położył sobie na kolanach.
- Jak ci na imię? - zapytał.
- Cloe. A tobie?
- Primal. Czemu tu siedzisz? Wydawało mi się, że odmieńcy trzymają się w większych grupach.
Cloe opuściła wzrok.
- Moja grupa przepadła. Zip... Nasz przywódca... Został zainfekowany. Zaraził też innych. Tylko mnie udało się uciec. Powiedz lepiej, co ty tutaj robisz? Nie jesteś odmieńcem, ani nie jesteś zainfekowany. Pochodzisz z Miasta?
- I tak i nie - odparł wymijająco. Zobowiązany był do utrzymania tajemnicy swojego pochodzenia. Gdyby odmieńcy dowiedzieli się o istnieniu Jeruzalem, mogliby dojść do wniosku, ze ostatni żyzny skrawek planety należy się właśnie im.
- Wyrzucili cię? - pytała dalej dziewczyna. - Często tak robią. Najgorszych zbirów i morderców wyrzucają na Gruzowisko.
- Nie jestem mordercą. Szukam starca imieniem Edward.
- Nie znam nikogo takiego - odparła dziewczyna, trochę zbyt szybko by Primal jej uwierzył.
- Musiałaś o nim słyszeć. To mędrzec, wszyscy na Gruzowisku szukają u niego wiedzy i pociechy.
- Nie wyglądasz, jakbyś potrzebował jednej albo drugiej - skomentowała zimno Cloe.
- Chcę zniszczyć Krzemostrukturę - oświadczył Primal.
Dziewczyna wybuchła szorstkim, wypranym z wesołości śmiechem.
- Chcesz zabić Boga? I może jeszcze pozbierać z nieba wszystkie gwiazdy?
Mężczyzna nie zwrócił uwagi na jej drwiny.
- Wiem, ze Krzemostruktura nie jest bogiem, tylko ogromna maszyną, komputerem. Czymś w rodzaju króla Blaszaków. Dotarłem do zapisków świadczących o tym, że jej wyłączenie...
- Boga nie da się zabić - przerwała mu dziewczyna. - A nawet gdyby, to czemu miałoby to służyć?
- To Krzemostruktura projektuje kolejne generacje wirusa Zarazy. To Krzemostruktura tworzy Blaszaki. Jeśli uda mi się ją zniszczyć, przestanie to robić. Rozumiesz? Będzie można zacząć od nowa.
- Krzemostruktura jest w samym środku Miasta i tylko najwyższy inżynier może z nią rozmawiać.
- Krzemostruktura jest Miastem - powiedział Primal, jakby w zamyśleniu. - Ona daje mieszkańcom ochronę przed zmianami w organizmie, produkuje syntjedzenie, filtruje tlen...
- ...i dlatego nigdy nie pozwoliliby ci jej dotknąć - podsumowała Cloe. - Jesteś bluźniercą i głupcem, jeśli myślisz, że można jej cokolwiek zrobić.
- Może - mężczyzna nie chciał wdawać się z nią w szczegóły. Wyjął z kieszeni mikrokompas. Obie wskazówki były nieruchome, licznik u góry tarczy zdawał się być martwy.
Cloe wyciągnęła głowę, by przyjrzeć się urządzeniu.
- Co to jest? - zapytała, mrużąc oko.
- Ta rzecz może pokazać mi, gdzie jesteśmy.
- Na Gruzowisku. Potrzebujesz rzeczy, żeby o tym wiedzieć?
Primal chciał coś odpowiedzieć, ale kiedy otworzył usta, niebieska igła zaczęła się obracać.
Schował kompas do kieszeni, chwycił sztylet i wstał.
- Co się dzieje? - Cloe również poderwała się z ziemi.
Primal dotknął palcami blachy zakrywającej okno.
- Cofnij się - nakazał dziewczynie.
W tej samej chwili przy akompaniamencie głuchego uderzenia blacha wybrzuszyła się. Primal wycofał się tyłem.
Kolejne uderzenie. Zgrzyt pazurów, trzask pękającej blachy, eksplozja słonecznego światła, błyskawicznie przesłoniętego pokraczną sylwetką Blaszaka.
Primal nie czekał. Chwycił dziewczynę za ramię i, ciągnąć ją za sobą, wypadł z pomieszczenia. Rozejrzał się, szukając czegoś, czym można by było zatarasować wyjście. Zaklął szpetnie, chwytając pierwszą z brzegu szafkę i usiłując pociągnąć ją w stronę drzwi.
- Pomóż mi! - krzyknął do Cloe. Nie odpowiedziała. Rozpaczliwie obejrzał się przez ramię. Dziewczyna zniknęła.
Tymczasem Blaszak dostał się już do środka. Wielki, nieforemny mechanizm z trudem mieścił się w ciasnym pomieszczeniu. Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że pomiędzy nim, a jego ofiarą znajdowało się palenisko. Prymitywny program mechanicznej istoty nie mógł pojąć, że ogień nie jest w stanie mu zaszkodzić.
Primal postawił wszystko na jedną kartę. Wpadł do pomieszczenia i kopniakiem przewrócił misę, w której palił się ogień. Płomienie rozlały się po ziemi. Blaszak zaświergolił i szerokim, zamaszystym wymachem uzbrojonej w rząd stalowych szponów łapy usiłował powalić ofiarę. Primal szarpnął się w tył i upadł, cudem unikając śmierci.
Z Blaszakiem zaczęło dziać się coś dziwnego. Żarzący się czerwienią obiektyw, który służył mu za oczy, zamigotał i zgasł, zaś sam potwór co chwila nieruchomiał i budził się. W końcu na dobre zastygł w bezruchu.
Primal podniósł się z podłogi i podszedł do Blaszaka. Wiedział, ze maszyna jest nieodwracalnie zniszczona - w każdym innym przypadku obiektyw paliłby się na żółto bądź niebiesko.
- To nie ten Blaszak, który zaatakował cię na zewnątrz - usłyszał za sobą głos Cloe. - Ten wygląda inaczej.
Istotnie, szczątki mechanicznego potwora nijak nie przypominały jaszczurczej fizjonomii poprzedniego Blaszaka. Ten stwór posiadał coś na kształt błoniastych skrzydeł. Primal przyklęknął i dotknął ich.
- Włókna węglowe? - zdziwił się. - Po raz pierwszy widzę skrzydlatego Blaszaka, choć słyszałem już o takich. Na samym początku swojego istnienia Krzemostruktura produkowała latające stwory, dysponowały one jednak bardzo ograniczonym programem sterującym. Nie była to wina systemu, tylko struktury komend, które umożliwiały opanowanie umiejętności latania. Kiedy połączyły się one z typowym dla Blaszaków skryptem autoedukacji, program sterujący wszedł w fazę krytyczną. Zbyt wiele imperatywów i uwarunkowań plus buforowane w czasie rzeczywistym odpowiedniki bodźców zewnętrznych doprowadziły latające Blaszaki do szaleństwa.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - oświadczyła dziewczyna. - Blaszaki chodzą i pełzają. Ojciec kiedyś opowiadał mi bajki o latających, ale to przecież nieprawda.
- A ten? - Primal czubkiem buta trącił metalowe zwłoki. Cloe wzruszyła ramionami.
- Latające Blaszaki nie istnieją - powtórzyła z dziecinnym uporem, wbrew niepodważalnym dowodom.
Primal nie odpowiedział. Przyklęknął przy szczątkach.
- Był bardzo stary - uznał. - Może nawet wyprodukowany na pierwszej linii.
- Dlaczego nie uciekałeś? - zapytała dziewczyna.
- To byłoby bez sensu - odparł. - Gdyby Blaszak dostał się do środka pomieszczenia bylibyśmy praktycznie martwi. Nie moglibyśmy nigdzie uciec. Rozsądniej było więc zablokować przejście. - Wbił sztylet w błoniaste skrzydło stwora. Materiał naprężył się, ale nie puścił, mimo że Primal naciskał ze wszystkich sił. Uniósł głowę.
- Posłuchaj mnie, Cloe - powiedział. - Naprawdę muszę zobaczyć się z Edwardem.
- Nie znam nikogo takiego - powiedziała.
- To już słyszałem - oświadczył Primal. - Teraz chcę usłyszeć prawdę.
- A jeśli nie, to co? - rzuciła wyzywająco. - Zabijesz mnie?
Milczenie.
- Czyli jednak wiesz, o kim mówię?
Cloe zaklęła. Primal uśmiechnął się bezwiednie. Podniósł się z klęczek i podszedł do dziewczyny.
- Musimy jakoś się stąd wydostać. Tu nie jest bezpiecznie.
Cloe zastanowiła się.
- Istnieje jedno wyjście - powiedziała. - Żaden Blaszak nie mógłby się nim posłużyć. Piwnice budynku łączą się z kanałami.
- A istoty krzemowe nienawidzą wody - dokończył Primal. - Rozumiem. Pozostaje pytanie, co potem? Znasz miejsce, gdzie moglibyśmy się ukryć? Jakiś obóz odmieńców, wolnych łowców... Cokolwiek.
- Znam kilka miejsc - powiedziała dziewczyna po dłuższej chwili milczenia. - Myślę, że do jednego z nich mogę cię zaprowadzić.
- Dobrze - powiedział mężczyzna. - Chodźmy więc.

/load_Wreckage
/connect…
/please_wait…
/…


- Moja torba - powiedział Primal, przeciskając się przez ciasny wylot studzienki. - Muszę po nią wrócić.
- Jesteś szalony - odparła Cloe. - Tam czeka na ciebie Blaszak. Zabije cię.
- Blaszaki mają wbudowane układy pamięci tymczasowej. Jeśli ofiara znika z pola widzenia, po pewnym czasie zapominają o niej. W przeciwnym wypadku zakrztusiłyby się nadmiarem danych.
- Dużo wiesz - zauważyła dziewczyna. Primal nie skomentował - wspiął się na wrak potężnej maszyny transportowej. Wyjął z kieszeni mikrokompas. Błękitna wskazówka pozostała nieruchoma, czerwona wskazywała północny wschód.
Mężczyzna rozejrzał się wokół. Ruiny budynków i szczątki maszyn. Przypomniał sobie porośnięte rzadką trawą wzgórza Jeruzalem. Czy ta ziemia ma jeszcze szansę tak wyglądać?
Ostrożnie zszedł z niewielkiego wzniesienia i ruszył wzdłuż ściany budynku. Usłyszał odgłos kroków - Cloe zdecydowała się mu towarzyszyć. W końcu dotarł do miejsca, w którym stracił ekwipunek. Objął okolicę uważnym spojrzeniem. Pusto. Blaszak zniknął.
Torba leżała nieopodal. Jej zawartość - racje żywnościowe, broń, mapy, baterie, i przenośny panel cyfrowy - leżały wokoło w nieładzie. Pozbierał je pospiesznie, wrzucił do torby i tknięty nagłym przeczuciem odwrócił się.
Nic.
Po raz kolejny rzucił okiem na kompas. Wszystko wskazywało, że chwilowo nic mu nie grozi, skąd więc to dojmujące uczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa?
- Chodźmy już stąd - poprosiła Cloe. - Nie chcę natknąć się na Pożeracza.
- Kto ci nagadał głupot o Pożeraczu? - zapytał Primal sprawdzając, czy torba nie rozerwała się w którymś miejscu.
- Mój ojciec - odparła. - Był łowcą. Pożeracz krąży po Gruzowisku od samego początku. Istniał jeszcze przed Wielką Wojną. Dowódca, Sigma Czwarty, widział kiedyś Pożeracza na własne oczy. Podobno jest większy od największego z Blaszaków i jest posłańcem Krzemostruktury, zwiastunem nieszczęścia.
- Pożeracz jest tylko bajką, którą straszy się małe dzieci. Nie musisz się go bać.
- Akurat - wydęła wargi. - Ojciec by nie kłamał.
Primal zaczął wspinać się po jednej ze ścian osuwiska. Po chwili wahania Cloe dołączyła do niego.
- Na zachodzie jest obóz moich przyjaciół - oświadczyła. - Znam skrót. Za dwie godziny tam będziemy.
- Będzie tam Edward?
Cloe zignorowała to pytanie i wysforowała się do przodu. Po chwili osiągnęła szczyt.
- Tam - wskazała dłonią majaczące się na horyzoncie ruiny starej aglomeracji fabrycznej. - Jest podziemne przejście, którym trafimy do obozu.
- Droga zajmie nam długie godziny - uznał Primal. - Nie wiem, czy to bezpieczne.
- Przecież mówiłam, że znam skrót. Chodź za mną.
Dziewczyna ruszyła w stronę znajdującej się nieopodal sterty gruzu. Z kieszeni wyjęła klucz cyfrowy.
- Znalazłam to kilka lat temu - wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie Primala. - Niedaleko jest przejście. Wyrzuci nas nieopodal ruin fabryki.
- Przejście przez Rzeczywistość Tymczasową? - zdziwił się Primal. - Myślałem, że digitalizacja systemów białkowych jest niemożliwa.
Cloe uruchomiła klucz - ścieżki cyfrowe na jego powierzchni zalśniły zielenią. Dziewczyna podeszła do starego panelu wbudowanego w resztki muru i umieściła klucz w czytniku.
- Połóż rękę na panelu. - nakazała Primalowi. - Tylko się nie ruszaj - Ostrzegła. - Kiedy się ruszasz, może cię poobijać w czasie lądowania.
Panel zalśnił, ciepłe kolory zatańczyły na porysowanej powierzchni monitora. Cloe przyłożyła dłoń do czytnika.
Primal poczuł, jak jego ciało znika. Nie odczuwał strachu - w jakiś niepojęty sposób rozumiał, co się z nim dzieje. Obce, nieznane obrazy przepływały przez jego głowę. Kolejne kończyny przestały reagować na bodźce, stawały się lekkie jak piórko, bezwładne. Zmieniały się w informacje.
Informacja nie zna ograniczeń formy i materii. Jest prężna, podatna na ewolucję i modyfikację w obrębie jednostki, nie gatunku. Strumień danych, którym stało się jego ciało i umysł mknął do celu z zerową prędkością - przecież informacja nie musi podróżować, informacja istnieje wszędzie jednocześnie, podróż jest jedynie rezultatem czterowymiarowego postrzegania świata przez systemy białkowe. W istocie jest to tylko kumulacja danych w punkcie docelowym.

6
Wiesz, co myślę po przeczytaniu tego tekstu? Nie wiesz. A wiesz, że prawie tak samo myślę za każdym razem, gdy przeczytam coś twojego? Nie wiesz. To ci powiem. Gdybyś napisał powieść o kefirze, który chciał być schabowym, to też będzie bardzo ciekawe i świetnie napisane.

No, ale cóż. Fabuła taka trochę zagmatwana (z tym SkyNetem itd. - takie moje skojarzenie) ale bawisz się pomysłem, a sam pomysł dobry. Postaci, jak to u ciebie, żyją. Narrator - on jest doskonały. Dawkujesz akcję bez dłużyzn, każdy ruch czy gest są na miejscu. Nawet tak prosta rzecz jak ucieczka przed Blaszakiem i skok na kładkę a później wtargnięcie do nieznanego pomieszczenia opisujesz minimalnie, a mimo to doskonale widzę tę akcję. Masz cholernie dobre wyczucie. W kilku miejscach znalazłem jakieś niedociągnięcia, ale nie warte cytowania, bo to zawsze się zdarza.
Tekst podobał mi się. Świetny klimat. Ach, i jeszcze jedno: ciekawy zabieg z tymi komendami poprzedzającymi działy...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
Fajne. przeczytałem jednym tchem. Klimat rzeczywiście jak z Tajemnicy Syriusza. Podobały mi się bohaterowie. W sumie nie było o nich zbyt dużo, a jednak poczułem z nimi jakąś więź. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem zakończenie. Mam nadzieję, że tak. Przynajmniej moja interpretacja mi się podoba :)

Błędów nie dostrzegłem. Zwykle tak jest, gdy skupiam się na treści, a dzieje się tak, gdy jest ciekawa. Tym razem właśnie tak było. Podglądając komentarz Martiniego - wygląda na to, że on też się nie czepiał... Widać było dobrze pod każdym względem.

Podobało mi się. I to nie tylko dlatego, że lubię takie klimaty. To był po prostu bardzo dobrze napisany kawałek.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

8
Doskonale prowadzona opowieść. Jest klimat i pasja. Taki warkocz emocji: wściekłość i bezradność, który kończy się dramatycznie. Pytanie czy da się tak czytać następne dwadzieścia stron? Hm...chyba dałbym radę, bo tekst wali po oczach, wgryza się sie głęboko, nie daje odpocząć, zmusza do czytania. Po prostu, dobre!
btw, po raz pierwszy widze ciekawy zabieg, nadmiar synonimów nie męczy.
skazany na potępienie...

9
Bardzo podobał mi się Twój tekst. Pierwsza myśl - umiesz pisać i w odpowiedni sposób zaprezentować swój świat. Historia, rzeczywistość i problemy bohaterów wciągnęły mnie tak, że razem z nimi pokonywałam niebezpieczne tereny.

Chyba sobie postudiuje to opko, podpatrując jak to zrobiłeś. Chciałabym tak pisać, Wolf mi świadkiem, że bym chciała ;)

Pozdraiwam, Z.
http://society6.com/annapietrawska

10
Hmmm.... :)

Zapomniałem napisać, że jest to jedynie początkowy fragment dłuższego tekstu, toteż raczej nie powinno się tego interpretować jako całość. Finał wymyśliłem sobie o wiele bardziej zakręcony, niejednoznaczny i epicki, niż to tutaj. :)

11
Bardzo ciekawie ci to opowiadanie (a raczej jak zakładam jego część wyszła). Pokazujesz bardzo dziwny świat w bardzo lekki sposób. Mimo iż sam określiłeś to jako Hard SF, to ze względu na przekaz raczej takie nie jest. Nawet skomplikowane pomysły wtapiają się w świat, nie ma tu tyrad na temat co jest czym i czemu tak działa, ot po prostu jest częścią świata który opisujesz i te mechanizmy poznajemy wraz z tym światem. Pomysł jak pewnie wiesz nieco oklepany, ale naprawdę ładnie przedstawiony. To czego się czepiłem:

„zamilkły w jednej chwili ... się przy niej dosłownie w jednej chwili.” - tu dość blisko siebie użyłeś tego „w jednej chwili”, to jednak troszkę przeszkadza.

„pordzewiałych wraków maszyn i mechanizmów.” - tu nie pasują mi te „mechanizmy”. Jak dla mnie to jednak określenie czegoś wewnętrznego, a tu zrównałeś je znaczeniowo z maszynami.

„Nadawały upiorny wyraz tej krainie trupów, spoiwa i stali.” - a cóż robi tu, to spoiwo, czyżby mialo być synonimem betonu? Mi nie pasuje.

„przypatrywało się z nieludzką wręcz intensywnością,” - to porównanie też mi zgrzytnęło, wszak Blaszak (a chyba o jego oko chodziło) człowiekiem nie jest.

„most pomiędzy urywającym nagle jałowym gruntem,” - tu chyba zabrakło „się”.

„Łoskot spadającej w dół kraty, desperacki chwyt parapetu,” a tu ten „desperacki chwyt...” resztę opisu ma inną formę, może raczej coś w stylu „parce desperacko chwytające...” lub coś podobnego?

„Objął okolicę uważnym spojrzeniem.” - to też mi zgrzytnęło. Chodzi o to „obejmowanie” okolicy.

Troszkę się „poczepiałem”, ale już tak mam, wskazuje wszystko co mi przeszkadzało w kreowaniu Twojego świata w wyobraźni, na temat interpunkcji wypowiadać się nie będę, sam w tej materii mam spore braki. Zaś co do fabuły, jeszcze ciężko cokolwiek powiedzieć, zobaczymy co będzie dalej.
Jak pisałem na wstępie, teraz jest bardzo dobrze...

Czy podobne do "Tajemnicy Syriusza"... Tam właśnie mi te "wprowadzenia" nie pasowały, których Ty zgrabnie uniknąłeś. A pomysł z puszczonymi samopas maszynami polującymi na ludzi, nie jest bynajmniej oryginalny. W "Syriuszu" też nie był, więc to żadna wada.

12
janko pisze: Pokazujesz bardzo dziwny świat w bardzo lekki sposób. Mimo iż sam określiłeś to jako Hard SF, to ze względu na przekaz raczej takie nie jest. Nawet skomplikowane pomysły wtapiają się w świat, nie ma tu tyrad na temat co jest czym i czemu tak działa, ot po prostu jest częścią świata który opisujesz i te mechanizmy poznajemy wraz z tym światem. Pomysł jak pewnie wiesz nieco oklepany, ale naprawdę ładnie przedstawiony.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że pomysł jest oklepany, zaś opowiadanie wpasowuje się w ramy konwencji, jednak zawsze chciałem napisać coś w tym stylu.

I bardzo mnie ciekawi, co masz na myśli pisząc
Pokazujesz bardzo dziwny świat w bardzo lekki sposób.
Chciałem w opowiadaniu wytworzyć ciężką atmosferę niepokoju i zagrożenia.
Co zrobiłem źle? Bardzo chętnie wysłucham wszelkich sugestii.

13
To nie był zarzut. Wręcz przeciwnie.
Bardzo wielu autorów, w tym nawet poważne sławy, ma tendencje do "opisywania" tego o czym będą pisać. Czasem wręcz wielostronicowe tyrady na temat czegoś nie oczywiestego co ma zostać użyte w tekście. Mam tu na myśli np. nagminne opisy wyimaginowanych napędów w Hard-SF, czy kast społecznych w Fantasy. U Cibie tego nie ma, na początku nie wiem co to jest "SyntBiałko", choć mogę się domyśleć. Nie wiem co to jest sama Krzemostruktura, ale już wiem, że się dowiem. Nie miałem wykładu na początku, ale poznając świat te rzeczy też poznam (oczywiście te które będą istotne dla opowiadania, bo zakładam, że wspomniane SyntBiałko po prostu jest :) Jak dla mnie jest to czynnik który może zachęcić do czytania, właśnie to poznawanie świata, jego realiów, czy choćby znaczenia słów, w stopniu nie mniejszym niż sama fabuła.
Nic nie zrobiłeś wiec źle, czy jest to styl zagrożenia... Nie, to styl dobrej prozy, nie próbuj moim zdaniem szarpać zdań lub stosować innych tego typu technik, tu właśnie tajemniczość (i ten małe stópki Matrixa - komendy jako separatory) tworzą ten nastrój. Oczywiście to tylko moje, skromnego czytelnika, zdanie.

14
Ok, uspokoiłeś mnie.
Oczywiście, wszystko będzie wytłumaczone, ale raczej nie za pomocą wplecionych w narracje referatów, tylko empirycznie nawet te matriksowe komendy, które też z powietrza się nie wzięły... Ale nie uprzedzajmy wypadków.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron