Poniższy tekst zawiera wulgaryzmy.
CZAS ZAPŁATY.
Gdy byłem policjantem, pracowałem nad sprawą mordercy zwanego „Popychaczem”. Facet zabijał swe ofiary rękoma wybranych ludzi, zmuszając ich do całkowitego posłuszeństwa siłą własnego umysłu. Potrafił nawet tak manipulować innymi, by samookaleczali się lub popełniali samobójstwa.
Przyskrzyniłem sukinsyna po dwóch latach mozolnego śledztwa. Problemem było to, że proces Popychacza opierał się tylko na poszlakach. Nie istniały żadne niepodważalne dowody jego winy, bo zwyczajnie nie mogły. Morderca nie miał krwi na rękach, gdyż zabijał cudzymi. Wprawdzie dostał cztery lata, jednak wyszedł za dobre sprawowanie po niecałych trzech. Pieprzony wymiar sprawiedliwości. Człowiek ugania się za bandziorami, poświęcając życie prywatne, a sędziowie wypuszczają zwyrodnialców wcześniej za to, że leją do pisuaru, a nie obok, jedzą psie żarcie nie marudząc i pakują na siłowni, nie rzucając hantlami w ściany. Absurd.
Lekarze, którzy zbadali umysł zabójcy orzekli, że jego kora mózgowa jest dwa razy bardziej pofałdowana, niż u przeciętnego człowieka. Cholera, natura jest nieobliczalna i płata najróżniejsze figle. Teraz już wiem, że świr, który stał się moją obsesją, był jednym z jej wybryków.
Z policji odszedłem w chwili, gdy Popychacz opuszczał więzienne mury. Śmierć mojej żony zgwałconej przez bandę ulicznych szumowin spowodowała, że straciłem wiarę w ludzi i sens ziemskiego istnienia. Klęczałem przy niej, trzymając za rękę i płakałem niczym małe dziecko. Łzy wielkie jak grochy leciały z moich oczu. Na próżno liczyłem, że przyniosą ukojenie. Skurwysyny pobili ją, wkręcili w odbyt korkociąg do wina, a na końcu poderżnęli gardło w taki sposób, by jeszcze trochę pożyła i umierała w męczarniach. Widziałem, jak bąbelki powietrza uchodzą z przeciętej krtani, czułem na twarzy jej ciepły, spazmatyczny oddech, uciskałem ranę próbując zatamować krwawienie i ocalić to, co było całym moim życiem. Odchodziłem od zmysłów wiedząc, że woń cudownych, damskich perfum po raz ostatni wypełnia wnętrze naszego mieszkania. Ból ogarniający moje serce rósł z każdą mijającą sekundą i w końcu spowodował, że pękło na dwie części. Jedna obumarła, jak niepodlewana roślina.
Żona odeszła na tamten świat opierając głowę o moje kolana. Pozostawiła po sobie pustkę, której nie odczuwałem nigdy wcześniej. Od tamtej pory nie ma chwili, żebym o niej nie myślał. Do dzisiaj posiadam opaskę z rysunkiem trupiej czaszki, pozostawioną na miejscu zbrodni przez jednego z bandziorów. Tę samą, która pozwoliła mi dokonać krwawej zemsty.
Czasami nie mogę spać, powtórnie przeżywając wydarzenia tamtej koszmarnej nocy, śniąc na jawie, oddając się w objęcia wspomnień, które wyjaławiają mnie od środka. Niekiedy zaś przysypiam, jednak majaki opanowują mój umysł do tego stopnia, że budzę się z krzykiem na ustach. Chyba nie muszę dodawać, czyje imię odbija się głuchym echem do ścian pokoju.
Komfortowe mieszkanie zamieniłem na zawszoną norę. Przestałem dbać o wygląd, zapuściłem brodę, spiąłem włosy w kucyk, ubierałem ciuchy wytarte na łokciach i kolanach. Nie wiem, jak to się stało, że z uczciwego obywatela, dobrego policjanta i życzliwego sąsiada przeistoczyłem się w takiego samego degenerata, jak oprawcy mojej żony. Zostałem egzekutorem do wynajęcia, mordercą zabijającym dla czegoś, co trawi świat niczym wygłodniały rak zdrowe tkanki – dla pieniędzy. Nie chcąc być zepsutym do szpiku kości, większość zarobionej kasy oddawałem na cele charytatywne, nigdy nie ujawniając tożsamości. Uspokajałem swoje sumienie, próbując oszukiwać samego siebie. Brudny szmal sprawiał, że dzieci z sierocińców nie marzły w zimowe wieczory, posiadały komplet przyborów szkolnych, chodziły najedzone i prawdopodobnie szczęśliwe. Nikt oprócz mnie nie miał pojęcia, że forsę, która pozwalała im na godziwą egzystencję, poplamiła krew moich ofiar.
Nazywali mnie „niezłomnym cynglem”, gdyż nie odmawiałem żadnego zlecenia. Brałem wszystko, by zaspokoić pragnienie zabijania. Po pewnym czasie złapałem się na tym, że zapominałem swojego nazwiska. Opętany żądzą zemsty, która ukierunkowywała mnie na jeden cel powodując, że nic innego nie miało znaczenia, szukałem własnej sprawiedliwości. Wierzyłem, że jestem lepszy, niż inni wykolejeńcy, że działam z całkowicie odmiennych, zdecydowanie wyższych pobudek. W gruncie rzeczy byłem taki sam, jak oni. Szaleniec szukający nie tylko rewanżu, ale również śmierci. A wszystko przez jedno wydarzenie w życiu, które zmieniło je na zawsze. Nigdy nie otrząsnąłem się ze straty przyniesionej przez okrutny los.
Zwykły przypadek sprawił, że sześć lat po stoczeniu się na samo dno miejskiego rynsztoku, natrafiłem na ślad oprawców małżonki. Odnalazłem szajkę skurwysynów, którzy wyrządzili nam tę wielką krzywdę. Dzięki symbolowi czaszki zlokalizowałem siedzibę popaprańców, dokładnie sprawdziłem ich liczbę – ośmiu wytatuowanych osiłków – i czekałem na dogodny moment, żeby dokonać rzezi, do której w żadnym wypadku nie pasowałoby określenie „niewiniątek”.
W przeddzień wendety poszedłem do mojego kumpla, starego handlarza bronią. Był okropnie gruby, łysy, brakowało mu trzech przednich siekaczy i śmierdział tak, jakby nigdy nie zażył kąpieli. Nadrabiał znawstwem tematu, asortymentem sklepu i dziwną słabością do mojej osoby. Lubiłem go, o ile w ogóle mogę użyć takiego sformułowania. Może po prostu tolerowałem prosiaka bardziej, niż innych.
Grubas zaoferował mi strzelbę z komorą na dwanaście nabojów. Nigdy nie byłem przesądny, ale akurat ta liczba wydawała się całkiem rozsądna. Nie mogłem dokładnie przewidzieć, co czeka mnie na miejscu. Dostałem również nowy model pocisków dum-dum. Wchodziły w ciało jak w masło, ale eksplodowały dopiero po trzech sekundach. Ten bajer spodobał mi się bardziej, niż rozwiązania zastosowane w podstawowej wersji. Skoro cierpiała żona, niech i oni poczują ból, umierając w męczarniach.
Doznając przeczucia, że moja doczesna egzystencja wykona zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, przed wyjściem przeprosiłem grubasa za wybicie zębów, choć wcale tego nie żałowałem. W hierarchii błędów, które popełniłem, ten plasował się zdecydowanie najniżej. Szeroki uśmiech wykrzywił jego szpetną gębę. W szparach pomiędzy spróchniałymi siekaczami mógłby ostrzyć ołówki. W razie plajty załatwię mu robotę w sierocińcu.
Rankiem rozpocząłem przygotowania do akcji. Ubrałem spodnie bojówki z wzmacnianymi kolanami na wypadek niespodziewanego kontaktu z twardą nawierzchnią oraz bluzę, którą swego czasu kupiła mi małżonka. Była już nieźle sfatygowana i tak luźna, że w żaden sposób nie krępowała ruchów. Na nogi włożyłem solidne glany, których bez obaw mogłem używać w bezpośredniej walce. Ktoś, kto poczuł już smak gumowej podeszwy wiedział, że w starciu z nimi określenie „poczęstować kogoś butem” nabierało nowego znaczenia. Do kostki przypiąłem małą kaburę, do której schowałem poręcznego colta cobrę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że taka zabawka może ocalić mi skórę. W tej branży nigdy nic nie wiadomo.
Do łydki przymocowałem wielki nóż myśliwski. Tego drobiazgu używałem niezwykle rzadko, ale gdy już ostrze ze stali węglowej lśniło w mojej dłoni, wrogowie robili w gacie, jakby połknęli zbyt dużą dawkę środków na przeczyszczenie. Pamiętam, jak swego czasu wypatroszyłem kolesia za to, że nie chciał zapłacić moim mocodawcom. Potem wyszło na jaw, że zabiłem nie tego, co trzeba. Cóż, mylić się jest rzeczą ludzką.
Na plecy narzuciłem długi, szary płaszcz, pod którym spokojnie mogłem ukryć strzelbę. Komorę załadowałem do pełna, mieszając standardowe naboje z nowymi. Jeśli nie zadziałają jak należy, grubas będzie mógł naostrzyć dzieciakom całe opakowanie kredek.
Podszedłem do lustra, by sprawdzić, czy broń dobrze leży pod ubraniem. Wszystko wydawało się jak najbardziej w porządku. Na głowę założyłem bawełnianą czapkę, bo nie lubiłem, jak kawałki czyjegoś mózgu oblepiały mi włosy. Schowałem kucyk pod kołnierz płaszcza, wrzuciłem do ust trzy drażetki gumy i wziąłem kilka głębokich oddechów. Byłem gotów.
Autobus, którym jechałem, zatrzymywał się na przystanku nieopodal kamienicy zajmowanej przez bandziorów. Siedziałem w środku, wlepiałem wzrok w upapraną szybę i rozglądałem się po okolicy. Dzielnica, przez którą jechałem, była siedliskiem wszelkiej maści przestępców. Bogaci z południa nazwali ją „Piekłem Północy” i nigdy nie zapuszczali się tu po zmroku. Gwałty, kradzieże, rabunki i mordy – to wszystko stanowiło esencję marnej egzystencji w tym parszywym miejscu. Szczerze powiedziawszy miałem to głęboko gdzieś. Wolałem działać za dnia, bo w nocy mogłem nie odróżnić wroga od przyjaciela, chociaż… tych drugich w ogóle nie miałem.
Na jednym z przystanków do autobusu wszedł jakiś facet, ciągnąc za sobą małego chłopca. Malec płakał, boleśnie szarpany przez ojca. Stary darł mordę, wyzywając syna od najgorszych. Instynktownie zacisnąłem dłoń na zimnej lufie strzelby, lecz po chwili odwróciłem wzrok i udałem, że sprawa w ogóle mnie nie dotyczy. Miałem inny, zdecydowanie ważniejszy cel. W mojej głowie zakołatała myśl, żeby zapamiętać ćwoka i później nauczyć go dobrych manier. Pomysł wydawał się niezły, ale w tamtym momencie prawie niewykonalny. Byłem cierpliwy. Skoro dziewięć lat czekałem na zemstę, również i w tym przypadku mogłem obić sukinsyna w przyszłości, gdyby nadarzyła się okazja.
Autobus przystanął przed obskurną kamienicą. Wyszedłem na zewnątrz i na zarośniętej twarzy poczułem chłodny powiew wiatru. Zamknąłem oczy i usłyszałem śmiech mojej żony. Był tak naturalny, szczery i prawdziwy, że przez moment odpłynąłem, zapominając o zemście. Zaprzedałbym duszę diabłu, by przywrócić ją do świata żywych. W zasadzie już to zrobiłem. Dla wielu byłem gorszy niż Lucyfer, o czym już wkrótce mieli się przekonać członkowie szajki.
Spojrzałem w okna sąsiedniego budynku. W jednym z nich ujrzałem postać, która wpatrywała się w moje oczy. Doznałem dziwnego uczucia, że skądś znam tajemniczego mężczyznę, ale w żaden sposób nie mogłem przypomnieć sobie, skąd. Olałem temat wiedząc, że niepotrzebnie marnuję czas. Czułem już zapach krwi drażniący nozdrza i wręcz paliłem się do wykonania misji. Stare powiedzenie gangsterów brzmiało: Jeśli nie zabijesz ty, zabiją ciebie. Dzisiaj nie miało dla mnie znaczenia to, kto zginie. Tak czy owak powinienem zaznać ukojenia.
Do kamienicy wtargnąłem dzięki potężnemu kopnięciu prawą nogą. Drzwi próbowały oponować, ale ustąpiły pchnięte potężnym buciorem. Odsłoniłem płaszcz, spod którego wyjąłem strzelbę. Na schodach pojawił się młody chłopak, trzymający w dłoni srebrne magnum. Nacisnąłem spust – klik. Huk wystrzału, który wstrząsną budynkiem, był tak ogromny, że prawie powybijał szyby. Zresztą jak każdy następny.
Bandzior dostał w brzuch i wypuścił z ręki broń, która z brzękiem spadła na podłogę. Zdziwił się, że pocisk nie spowodował większych obrażeń, a jedynie wszedł w ciało. W chwili, gdy jego usta wykrzywił grymas zadowolenia, nabój eksplodował rozrywając tułów na dwie niemal równe części.
Pierwszy.
Odgłosy walki zwabiły kolejnych zbirów. Dwóch wyskoczyło z pomieszczenia położnego po mojej prawej ręce. Strzelali na oślep z uzi, rzucając przekleństwami. Zrobiłem przewrót w przód, wyprostowałem się i poczęstowałem obu pociskami ze strzelby – klik, klik. Tym razem trafiło na stare modele. Dziury powstałe w korpusach były tak wielkie, że z powodzeniem zmieściłyby ludzkie pięści. Nie chciałem sprawdzać, nie mając na to ani czasu ani ochoty. Pewnie takimi sprawami zajmą się patolodzy, gdy już przybędą na miejsce.
Drugi i trzeci.
Sprawdziłem oba pokoje na parterze. Wszędzie walały się śmieci, a syf panujący wewnątrz odstraszał nawet mnie, człowieka, który z porządkiem od dłuższego czasu żył na bakier. Wyczułem zapach trawki i zobaczyłem woreczki z białym proszkiem leżące na drewnianych szafkach. Otworzyłem pierwszy z brzegu i sprawdziłem zawartość – koka.
Wybiegłem z pomieszczenia, usłyszałem wystrzał i poczułem, jak pocisk rozrywa mi ucho. Schowałem się za framugą, przeczekując ogień, po czym skoczyłem przed siebie. Nie przypuszczałem, że sukinsyn podchodził ukradkiem w moim kierunku. Stanęliśmy twarzą w twarz zdziwieni takim obrotem sprawy. Sprzedałem mu cios kolanem w genitalia, a gdy zawył jak wilk do księżyca, poprawiłem szpicem buciora. Wiedziałem, co robię, wkładając na nogi glany. Facet złapał się za jaja, złączył kulasy i jęczał. Uśmiechnąłem się pod nosem. Przepraszam, kolego, ale więcej nie pociupciasz. Chcąc oszczędzić mu życia bez cielesnych przyjemności, wyciągnąłem z kabury cobrę, przyłożyłem do brody bandziora i strzeliłem – klik. Krew rozbryzgała się na wszystkie strony plamiąc moje policzki, płaszcz i bluzę. Kurwa, chyba czeka mnie wizyta w pralni.
Czwarty.
Złapałem się za krwawiące ucho. Skubaniec pozbawił mnie fragmentu małżowiny. Ruszyłem wściekły przed siebie. Błyskawicznie wbiegłem na schody, umiejętnie omijając parujące zwłoki, pokonałem dwa półpiętra, po czym przywarłem plecami do ściany. Wyłowiłem z ciszy odgłos czyichś kroków. Ktoś bardzo się starał, bym go nie usłyszał. Poznałem, że jest ich dwóch. Oddychałem miarowo, jakbym nie odczuwał żadnych emocji. Cóż, doświadczenia kształtują charakter.
Na suficie zauważyłem mokrą plamę. Woda kapała na podłogę, wydając dźwięk usypiający swoją rytmiką i miarowością. Wyplułem zużytą już gumę i wrzuciłem do ust kolejne trzy drażetki. Zawsze przeżuwałem taką samą ilość. Przyzwyczajenie jest drugą naturą.
Wszedłem do szafy stojącej na korytarzu, która wydawała mi się całkiem dobrą kryjówką. Przykucnąłem i czekałem na ruch moich przeciwników. Zbliżali się bardzo ostrożnie, uważając, by nie narobić hałasu. Czułem ich strach, który łechtał mój zmysł powonienia. Byłem zbyt wprawionym wojownikiem, żeby nie zwracać uwagi na rzeczy, które umykały innym. Uwielbiałem ten zapach i rozkoszowałem się nim do granic przyzwoitości. Nawet w chwili, gdy zabijałem, to ja byłem tym lepszym, przynajmniej w swojej ocenie.
Drzwi szafy delikatnie zaskrzypiały, otwierane przez jednego z drani. Gdy frajer zobaczył lufę strzelby skierowana w swoją głowę, przeklął mnie siarczyście. Nie znoszę inwektyw, dlatego nacisnąłem spust – klik. Czacha bandziora rozprysła się na kawałki, tak samo jak dwie poprzednie. Masywne cielsko z hukiem runęło na ziemię.
Piąty.
Wyskoczyłem ze starego mebla, nie chcąc nadużywać gościnności moli, po czym machnąłem kolbą. Trzask łamanego nosa uzmysłowił mi, że grubas sprzedający broń musiał naprawdę cierpieć. Zaczynałem odczuwać empatię, co mogło przekreślić moja dalszą karierę w tym fachu. Opanuj się człowieku, bo robota czeka.
Oprych zachwiał się na nogach, lecz utrzymał równowagę. Poprawiłem cios, bo nie znoszę fuszerki. Kości policzkowe pękły jak wysuszone drewno, wydając głuchy trzask. Chwyciłem gościa za głowę i skręciłem mu kark. Upadł na podłogę, wtulając się w ramiona swojego kolegi. We dwójkę zawsze raźniej.
Szósty.
Do załatwienia pozostało mi dwóch członków grupy. Po sprawdzeniu innych pomieszczeń wszedłem na drugie piętro. Poprawiłem czapkę opadającą na oczy, wytarłem rękawem płaszcza pot i krew z czoła, po czym ostrożnie wsunąłem głowę do jedynego pokoju znajdującego się na tej kondygnacji. Na wielkiej kanapie leżeli pozostali sprawcy śmierci mojej żony. Nie ruszali się. Przyłożyłem palce to tętnicy szyjnej najpierw pierwszego, a później drugiego śmiecia. Żyli, choć wydawali się martwi. Kciukiem i palcem wskazującym rozwarłem jedną z powiek i zobaczyłem, że źrenica zniknęła gdzieś w oczodole. Skurwiele naćpali się niczym dzieci-kwiaty na Woodstocku. Chciałem mieć prawdziwą frajdę z dokonywanej zemsty, ale nie do końca wyszło tak, jak planowałem. Sześciu stawiało jako taki opór, natomiast ci stanowili niezwykle łatwy cel. Trudno, w życiu nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Klik, klik.
Siódmy i ósmy.
Zszedłem na dół, usiadłem na schodach i oparłem plecy o ścianę. Zwiesiłem głowę na pierś i czekałem na policję,. Trochę żałowałem, że nie użyłem mojego ostrego przyjaciela. Przecież mogłem rozwalić ich bardziej finezyjnie.
Po chwili usłyszałem ryk syren oraz pisk opon. Radiowozy zatrzymywały się przed budynkiem. Wrzask, szum, tumult ciał kotłujących się na zewnątrz. Gliniarze wpadli do środka i oniemieli, widząc masakrę, której dokonałem. Przyjechali za późno, jak zwykle.
Ból, smutek, cierpienie. Myślałem, że zemsta wleje balsam w moją strapioną duszę, lecz wyszło inaczej. Byłem młody i głupi. Teraz, po trzydziestu latach spędzonych za kratami wiem, że śmierć mojej żony obudziła we mnie bestię, która czekała na impuls. Wyzwoliła demona wypatrującego stosownej okazji.
Na wiele pytań wciąż nie znalazłem odpowiedzi. Pocieszające jest to, że mam dużo czasu do rozmyślań. Dostałem dożywocie.
Wtedy, gdy wyszedłem z autobusu i stanąłem przed kamienicą, nie wiedziałem, że człowiekiem, który na mnie patrzył, był Popychacz.
2
[1] -Z tego co się orientuję - jeżeli nie było niepodważalnych dowodów, nie mógł zostać skazany. Zasada domniemania winy dotyczy tylko spraw znanych nauce - tutaj jest manipulowanie siłą woli, rzecz raczej abstrakcyjna.[1]Nie istniały żadne niepodważalne dowody jego winy, bo zwyczajnie nie mogły. Morderca nie miał krwi na rękach, gdyż zabijał cudzymi. [2]Wprawdzie dostał cztery lata, jednak wyszedł za dobre sprawowanie po niecałych trzech. Pieprzony wymiar sprawiedliwości.
[2] -Jeżeli nawet został skazany to na pewno nie na 4 lata. Proponuję przejrzeć internet w poszukiwaniu informacji związanych z wysokością wyroków za ten paragraf.
W Polsce za zabójstwo jest to do 25 lat pozbawienia wolności lub kara dożywotniego pozbawienia wolności. W Ameryce za 187 jest dożywocie (w większości stanów), za jedno życie - wyroki sumują się...
Wątły ten temat. Nie stwierdzono zależności pomiędzy budowa mózgu a jego predyspozycjami (co zapewne dotyczy nawet fantastycznego kierowania wolą). Warto trzymać się rzeczy w miarę pewnych lub rozciągać istniejące fakty do granic absurdu - tzw. przekłamania na rzecz budowy fabuły.Lekarze, którzy zbadali umysł zabójcy orzekli, że jego kora mózgowa jest dwa razy bardziej pofałdowana, niż u przeciętnego człowieka.
Wiesz co z tym jest nie tak? NicSkurwysyny pobili ją, wkręcili w odbyt korkociąg do wina, a na końcu poderżnęli gardło w taki sposób, by jeszcze trochę pożyła i umierała w męczarniach.
Ale zestaw to z poetyckością narratora ze zdania wcześniej i nagle wychodzi mały zonk. To się nie klei w jeden tekst.
Mam rozumieć, że rak trawi tkanki dla pieniędzy?co trawi świat niczym wygłodniały rak zdrowe tkanki – dla pieniędzy.
O jej! To ile on zarabiał?Uspokajałem swoje sumienie, próbując oszukiwać samego siebie. Brudny szmal sprawiał, że dzieci z sierocińców nie marzły w zimowe wieczory, posiadały komplet przyborów szkolnych, chodziły najedzone i prawdopodobnie szczęśliwe.
Wcześniej to były uliczne szumowiny (vide żule) a teraz to zorganizowana grupa?Odnalazłem szajkę skurwysynów, którzy wyrządzili nam tę wielką krzywdę.
Ach te mutanty, wszędzie się wkradną.mu trzech przednich siekaczy
To już SF wysokich lotów.Nie mogłem dokładnie przewidzieć, co czeka mnie na miejscu. Dostałem również nowy model pocisków dum-dum. Wchodziły w ciało jak w masło, ale eksplodowały dopiero po trzech sekundach.
Koniec czytania.
Tekst jest sztampowy jak diabli. Strata żony, ból, przemiana i rozpacz - zemsta. To nic, bo przecież każda historia może porwać, ale tutaj jest tyle dziur, że głowa mała. Widać, że piszesz co ci ślina na język przyniesie - zero w tym prawdy, a tekst odrzuca bzdurami. Nie podobało mi się... bardzo.
EDIT: Wybacz, za tak surową ocenę, ale niestety - napisałem prawdę. Popracuj nad tym. Możesz dodać dramaturgii stracie żony odejmując szczegółów, zastępując je po prostu wspomnieniem, że była zmasakrowana (czytelnik może to sobie wyobrazić). Skup się na rzeczach istotnych dla kryminały - szczegółach technicznych - one musza być co najmniej minimalnie zgodne z prawdą. Poczytaj tekst za jakiś czas, może zobaczysz pewne detale, które teraz ci umknęły.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
3
Hej. Dzięki za tak szybki odzew. Pracujecie tu z prędkością ponaddźwiękową
Powiem Ci tak - zgadzam się, że temat jest potraktowany bardzo powierzchownie, ale takie było moje zamierzenie. Postawiłem na akcję, dynamikę i szczyptę czarnego humoru, choć rzeczywiście kilku błedów mogłem sie ustrzec.
Nie zgodzę się co do zarzutu o ilość zarabianych pieniędzy. Gostek wspierał jeden sierocinieć, a jako zabójca do wynajęcia musiał swoje zarobić. Chyba nie sądzisz, że tacy ludzie się nie cenią?
Co do szajki, to też mam wątpliwości. Czy szajka od razu musi być zorganizowaną grupą przestępczą? Nie sądzę.
No i ilość siekaczy. Z tego co się orientuję (sprawdzałem temat, choć nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi) siekaczy jest osiem. Cztery w górnej i cztery w dolnej szczęce. Pytanie o liczbę siekaczy było niedawno w Milionerach. Dziewczyna się wyłożyła, bo powiedziała, że istnieją cztery.
No i na koniec, szkoda, że nic nie napisałeś o stylu i budowie zdań.
Nie przepraszaj za krytykę. Każda, byle konstruktywna, daje do myślenia. Pozdrawiam serdecznie

Nie zgodzę się co do zarzutu o ilość zarabianych pieniędzy. Gostek wspierał jeden sierocinieć, a jako zabójca do wynajęcia musiał swoje zarobić. Chyba nie sądzisz, że tacy ludzie się nie cenią?
Co do szajki, to też mam wątpliwości. Czy szajka od razu musi być zorganizowaną grupą przestępczą? Nie sądzę.
No i ilość siekaczy. Z tego co się orientuję (sprawdzałem temat, choć nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi) siekaczy jest osiem. Cztery w górnej i cztery w dolnej szczęce. Pytanie o liczbę siekaczy było niedawno w Milionerach. Dziewczyna się wyłożyła, bo powiedziała, że istnieją cztery.
No i na koniec, szkoda, że nic nie napisałeś o stylu i budowie zdań.
Nie przepraszaj za krytykę. Każda, byle konstruktywna, daje do myślenia. Pozdrawiam serdecznie

4
Zobacz na trzy rzeczy:Zodiak pisze:Gostek wspierał jeden sierocinieć, a jako zabójca do wynajęcia musiał swoje zarobić. Chyba nie sądzisz, że tacy ludzie się nie cenią?
1. Jeżeli pracował w Polsce, mógł dostać od 10 do 30 tys. za głowę, o ile był to ktoś ze średniej półki ryzyka.
2. Jeżeli pracuje w Europie, otrzyma nie więcej niż 25 tys. euro za głowę.
3. Jeżeli sprzątał w Stanach, wszystko byłoby uwarunkowane celami, które otrzymywał - ceny wahają się od dziesięciu tysięcy do milionów dolarów.
Cena jest uwarunkowana jakością usług: metody likwidacji, pozostawianie śladów, anonimowość, zachowanie wobec ew. świadków (koszty wzrastają, gdy trzeba ich wyeliminować). Ważnym czynnikiem jest marka samego sprzątacza – zgodnie z tekstem, jest popierdółką biorącą każde zlecenie, co z mostu obniża jego jakość w oczach zleceniodawców.
Nieważne, jaką opcje wybierzesz - musiałby zabijać tych ludzi sporo - co oznacza, że byłby ściganym NR1 na całym świecie. To co opisujesz, jest raczej rzezią bez ograniczeń (skoro brał każde zlecenie). Zobacz np. ile w Polsce jest zabójstw w ciągu roku...
Co do siekaczy: są cztery. Zębów trzonowych jest sześć. Kły nie są siekaczami.
Napisałeś, że brakowało mu 3 siekaczy - nie podałeś, czy np. dwóch górnych i jednego dolnego - tylko rzuciłeś to hurtem, w jednym rzędzie. Stąd ten błąd.
Dlaczego nie wspomniałem o stylu? Ponieważ błędy i nielogiczności nie pozwalają się w niego wgryźć.
Ostatnia rzecz: wspieranie sierocińca
Te placówki są pożytku publicznego - mają jawne finansowanie i wszelkie lewe pieniądze stają się mało wiarygodne. Jeżeli jest to prywatna placówka, również (jak domniemam)
musi mieć jawność finansową.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
"Dorosły człowiek ma 32 zęby, po 16 w każdej szczęce: 4 siekacze, 2 kły, 4 zęby przedtrzonowe, 6 trzonowych" - źródło: zgapa.pl
"Łącznie dorosły człowiek posida 32 stałezęby: 8 siekaczy, 4 kły, 8 przedtrzonowych i 12 trzonowych" - źródło: shvoong. com
Wikipedia podaje, że siekaczy jest cztery, po dwa w górnej i dolnej szczęce. Dlatego napisałem, że nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi. Wspomniałem o milionerach - prawidłowym wskazaniem było osiem. Zdziwiłbym się, żeby w tak poważnym programie zrobili taka gafę.
Piszesz, że facet może zarobić 10 tyś. za głowę. Nie widzę więc tu braku logiki. Wystarczyłoby załatwić jednego gostka na miesiąc (nigdzie nie jest napisane, że pracował tylko w Polsce, jak również, że jest popierdółką - być może był na tyle dobry, że mial dużo zleceń) i spokojnie możnaby wesprzeć sierociniec. Oczywiście anonimowo, tak, jak napisałem w tekście. NIE JESTEM FACHOWCEM, ale wydaje mi się, że spokojnie można by to załatwić. Pewnie istnieją różne sposoby.
Rzeź rzezią, ale zwróć uwagę na jeden fakt. W ostatnim zdaniu w tekście sugeruję, że człowiekiem, który na niego patrzył z dachu, byl Popychacz....
Nie ma sensu się przekomarzać. W taki sposób można się czepić KAŻDEGO tekstu. Pozdro
"Łącznie dorosły człowiek posida 32 stałezęby: 8 siekaczy, 4 kły, 8 przedtrzonowych i 12 trzonowych" - źródło: shvoong. com
Wikipedia podaje, że siekaczy jest cztery, po dwa w górnej i dolnej szczęce. Dlatego napisałem, że nie znalazłem jednoznacznej odpowiedzi. Wspomniałem o milionerach - prawidłowym wskazaniem było osiem. Zdziwiłbym się, żeby w tak poważnym programie zrobili taka gafę.
Piszesz, że facet może zarobić 10 tyś. za głowę. Nie widzę więc tu braku logiki. Wystarczyłoby załatwić jednego gostka na miesiąc (nigdzie nie jest napisane, że pracował tylko w Polsce, jak również, że jest popierdółką - być może był na tyle dobry, że mial dużo zleceń) i spokojnie możnaby wesprzeć sierociniec. Oczywiście anonimowo, tak, jak napisałem w tekście. NIE JESTEM FACHOWCEM, ale wydaje mi się, że spokojnie można by to załatwić. Pewnie istnieją różne sposoby.
Rzeź rzezią, ale zwróć uwagę na jeden fakt. W ostatnim zdaniu w tekście sugeruję, że człowiekiem, który na niego patrzył z dachu, byl Popychacz....
Nie ma sensu się przekomarzać. W taki sposób można się czepić KAŻDEGO tekstu. Pozdro

6
Wyjaśnienie: z zębami to faktycznie różnie podają - nie jestem dentystą, kłócić się nie będę. Tak po prawdzie, czytając to po raz wtóry, nadal widzę brak trzech górnych zębów - samo mi się na wzrok ciśnie - i to mi nie pasuje. Jednocześnie podajesz siekaczy (precyzyjnie) a nie podajesz, jak i gdzie.
Co do płatnego zabójcy: umyka ci jedna rzecz. Im lepszy, tym mniej zleceń bierze.
Zawsze można obejść prawo i wesprzeć sierociniec - mnie tylko ciekawi: jak? Taki detal mocno by urzeczywistnił tekst, bohatera i świat, w którym osadzasz historię.
Co do płatnego zabójcy: umyka ci jedna rzecz. Im lepszy, tym mniej zleceń bierze.
Zawsze można obejść prawo i wesprzeć sierociniec - mnie tylko ciekawi: jak? Taki detal mocno by urzeczywistnił tekst, bohatera i świat, w którym osadzasz historię.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
7
Jakoś trudno mi sobie wyobrazić gościa ze strzelbą pod płaszczem siedzącego w autobusie.Zodiak pisze:Siedziałem w środku
Uff... Wreszcie coś, co dało się przeczytać.
Wiem, że to już było, że motyw stary jak świat, ale mnie się nawet podobało. Głównie dlatego, że mogłem swobodnie przejść przez tekst, nie napotykając na błędy ortograficzne, czy interpunkcyjne.
W kwestii siekaczy - jest osiem, nie ma wątpliwości. Mam jeszcze wszystkie, więc policzyłem (zdawałem na medycynę, toć jestem prawie jak lekarz). Zdajcie się na opinię biegłego

Inny zarzut Martiego o zmianę stylu narracji od poetyckiej do rynsztokowej. Miałem wrażenie, że kiedy jest mowa o żonie bohater łagodnieje i dobiera inne słowa, niż kiedy mówi o wszystkim innym.
Tekst był bardzo nierówny. Długi wstęp, potem krótki opis pracy w nowym zawodzie i długa scena akcji. Uważam, że należałoby to lepiej wyważyć.
Podobała mi się dynamika walki. Żywo, barwnie, łatwo dało się to zobaczyć.
Troszkę za dużo moim zdaniem było tych kwiecistych dodatków, zdań, które momentami sprawiały, że tekst stawał się banalny.
Na przykład:
wywaliłbym to.Zodiak pisze:Dla wielu byłem gorszy niż Lucyfer, o czym już wkrótce mieli się przekonać członkowie szajki.
to też, psuje nastrój.Zodiak pisze:W razie plajty załatwię mu robotę w sierocińcu.
To drugie zdanie zbędne.Zodiak pisze:Huk wystrzału, który wstrząsną budynkiem, był tak ogromny, że prawie powybijał szyby. Zresztą jak każdy następny.
Właśnie takie wstawki wybijały mnie z rytmu.
Ogólnie poprawnie. Kiedyś napisałem tekst o człowieku, który się stoczył. Nie spodobał się czytelnikom. Ten jest do niego bardzo podobny, pewnie dlatego uznałem go za dobry. Bo tak naprawdę, choć czyta się go bez większych zgrzytów, nie zostanie długo w pamięci. Za dużo jest podobnych historii, ot takie literackie kino klasy B.
Stylowo nieźle, jak wspomniałem trochę za dużo tych luźnych myśli bohatera. Czasami zalatują szczyptą czarnego humoru, ale zazwyczaj trącą banałem.
Chętnie przeczytam inne Twoje kawałki, bo wiem, że przynajmniej się odprężę.
Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
8
Cześć. Dzięki za recenzję. Szczerze mówiąc, to nie bardzo rozumiem, o co chodzi z banałem (no dobra, może i rozumiem, ale w szerszym kontekście - tak jak powiedział Marti, tekst jest sztampowy. Nie wiem, czy można między sztampą a banałem postawic znak równości; pewnie pod pewnymi względami tak). Dowcip, jaki jest (i o ile jest - każdy może odebrać to na swój sposób), każdy widzi. Narracja w założeniu miała być luźna, stąd wtrącenia. Cieszę się, że tekst podobał sie przynajmniej odrobinę.
Co do banałów i sztampy, to gdybym napisał coś naprawdę oryginalnego, swieżego, dobrego, to wysłałbym do czasopisma lub na konkurs, a nie wrzucał na forum. W moim przekonaniu szkoda marnować dobre historie, bo - jak wszyscy wiemy - publikacja internetowa zamyka papierowe drzwi.
Pozdro.
Co do banałów i sztampy, to gdybym napisał coś naprawdę oryginalnego, swieżego, dobrego, to wysłałbym do czasopisma lub na konkurs, a nie wrzucał na forum. W moim przekonaniu szkoda marnować dobre historie, bo - jak wszyscy wiemy - publikacja internetowa zamyka papierowe drzwi.
Pozdro.
9
Nie do końca to prawda, wiem po sobie. Dobry tekst żyje własnym życiem. Moje dwa (a może jeszcze jakiś), wcześniej publikowane na wielu stronach internetowych znalazły się w ogólnopolskim miesięczniku.Zodiak pisze:publikacja internetowa zamyka papierowe drzwi
Dla Martiego tekst był sztampowy, dla mnie banalny - kwestia odczuć.Zodiak pisze:Nie wiem, czy można między sztampą a banałem postawic znak równości;
Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński