Po siódme: nie kradnij. A po ósme: nie cudzołóż
Niewiele po jedenastej Tony stwierdził, że jednak musi. Nie byłoby w tym niczego dziwnego ponad to, że Tony tak naprawdę nie istniał. Był tylko starym, dobrym amerykańskim pseudo-imieniem pozwalającym… no właśnie komu?, poczuć się jak gdyby wszystkie jego działania miały charakter przemyślanych i, w miarę, jak informacje o udanych napadach podawane były do opinii publicznej, zaskakująco-profesjonalnych. W końcu Tony był fachowcem w swojej profesji.
Rozłożył niewielką mapkę na drewnianym stole, który cierpiał na syndrom krótszej nogi, przez co strasznie się bujał. Tony zauważył to po którymś tam odchyleniu. Kubek z kawą o mało co nie zmienił sobie właściwej pozycji. Tony wziął kilka gazet i zgiąwszy je wpół wypełnił ubytek. Delikatnym ruchem sprawdził stabilność stolika stwierdzając, że wykonał kawał naprawdę dobrej roboty! Dziwne, prawda? Tony, wychowany w duchu iście chrześcijańskim, lubił skupiać się na detalach. To pomagało mu uzyskać harmonię pomiędzy ciałem a umysłem. Nie jeździł nowoczesnymi kabrioletami, ba!, w ogóle nie miał samochodu (przecież złodziej nie może pozwolić sobie na taki luksus), więc życie zmusiło go do kochania spraw najmniejszych.
Tony upił łyk kawy, po czym — przy pomocy zrośniętych wskazującego i serdecznego palca lewej dłoni — odszukał na mapie upragnione miejsce. Sklep Dave’a. Cholera, ile stamtąd można wynieść tym razem?, zastanowił się.
Dave, właściciel, laureat Nagrody Pokoju wręczanej przez burmistrza niewielkiego miasta obok całkiem wielkiego Durham, facet bez jaj, pospolita świnia, jednym zdaniem – pieprzony kutas, który za czasów licealnych dobierał się do pięknej blondynki, na niedosyt tej, która podobała się Tony’emu, nie był wcale inteligentny. Wszystko, czym teraz kierował, zawdzięczał ekonomicznemu zmysłowi matki, a w zasadzie jej smykałce do interesów, której z kolei dłużnikiem pozostawała już nieżyjąca Rosalie, sama matka.
Właśnie w tym, Tony, upatrywał okazji. Zrabować, zniknąć. A później obmyślić nowy plan, równie skuteczny, jak poprzednio. W końcu tak postępują prawdziwi złodzieje.
Jeszcze przez chwilę napawał malutkim, czarnym prostokącikiem zaznaczonym na mapie wschodniej części Druham. Potem zgiął ją wpół, zgasił przegrzewającą się lampkę i opatulił cieniutkim kocem, zasypiając w fotelu.
Tej nocy nie miał koszmarów. Nie obudził się także ze zroszonym od potu czołem. Czuł tylko delikatne ukłucia w okolicy mostka, a potem pulsowanie w skroniach. Tony obawiał się napadu. Rutynowany złodziej nie powinien mieć wątpliwości. Od czasu do czasu może pozwolić sobie na delikatny stres, który pozwoli mu jeszcze skrupulatniej przeprowadzić całą akcję. Ale wyraźnie przyśpieszone bicie serca bynajmniej nie było jego oznaką. Cholera, powinienem się skupić na czymś innym, zupełnie odmiennym. Plaża? Ocean Spokojny?, myślał, pakując potrzebny ekwipunek do skórzanej torby z wyszytym napisem New York Sucks.
Skórzana torba kołysała się w rytm kroków Tonego, który przystanął tylko na moment, tuż przed sklepem. Przyglądał się napisom wyrytym na drewnianej tablicy tuż nad wejściem.
DAVE ZAPRASZA NA ZAKUPY,
DAVE — LAUREAT NAGRODY POKOJU
Tony tak naprawdę nie miał pojęcia o zasługach Dave’a, które przyprowadziły do niego statuetkę, dyplom i kilka drobniaków. Nigdy nikt o tym nie rozmawiał, więc Tony nie miał mocnych argumentów po temu, by odstąpić od rabunku. Minęła długa chwila zanim przestał myśleć o Dave. Potem zrobił pierwszy krok, zdecydowanie najtrudniejszy. Noga wydawała mu się ciążyć, a kładąc ja na gruntowym podłożu miał wrażenie, jakby nieznana siła pozbawiła go stawów. Kolano zaskrzypiało — przynajmniej takie odniósł wrażenie – i popchnął ciężkie drzwi. DAVE — LAUREAT NAGRODY POKOJU
W środku pachniało moczem. Intensywnym, rozlanym w sporej ilości, niesprzątniętym od kilku dni. Prawdopodobnie gnieżdżącym się gdzieś w kącie razem z rozległym grzybem, który ktoś przykrył dywanem licząc na to, że banda niechlujnych klientów łaszących się na butelkę taniej, najtańszej whisky, nie zauważy, nie poczuje. Ten zapach uderzył w Tonego ze zdwojoną siłą, niejako tłumacząc, że tutejsza hołota jak najbardziej zasługuje na pozbawienie z ostatniego, złamanego grosza. Może to skłoni ich ku bardziej higienicznemu prowadzeniu lokalu, pomyślał Tony. A potem zauważył, że od czasu, kiedy wszedł, do tego momentu minęło już kilka dobrych minut. Musiał działać. Cholera, musiał działać, bo za parę minut wszyscy będą świadomi jego obecności.
Ominął powalonego przez zmęczenia motocyklistę i, podchodząc do lady, wyciągnął starego lugera. Kelnerka nie zauważyła, nikt nie zauważył. Tak to miało wyglądać. Tony uśmiechnął się do siebie, a potem zbliżając się do dziewczyny jeszcze bardziej, przyłożył długą lufę do jej biodra pod takim kątem, że wystrzelona kula z powodzeniem mogłaby przebić ciało na wylot wychodząc tuż obok mięśnia łączącego bark z szyją. Ale nie miało do tego dojść.
Kelnerka wzdrygnęła się, ale nie krzyknęła, ponieważ wyczulone zmysły bardziej skupiły się na szepczącym do ucha mężczyźnie.
— Maleńka, nikt nie musi ginąć. Możesz zostać bohaterem, tylko zrób to, o co poproszę. Słyszysz? Zrób to, a nikomu nie stanie się krzywda.
Wzdrygnęła się po raz wtóry kalkulując prawdopodobieństwo wyrwania się z uścisku mężczyzny, który napierał coraz bardziej na jej plecy. Przez moment czuła się tak, jakby ten nieznajomy, całkiem przyjemnie pachnący, chciał wziąć ją od tyłu. Tutaj, przy wszystkich. Złapała jeden głębszy łyk powietrza, przesuwając dłoń bliżej jego rozporka. Teraz, dla odmiany, wzdrygnął się napastnik.
— Co robisz? — westchnął zaskoczony.
Dziewczyna, usiłując odnaleźć błyskawiczny zamek, natrafiła na ostrą część klamry paska, raniąc się przy tym boleśnie. Zaklęła głośniej, czując na sobie spojrzenia kilku umorusanych pijaków. Nie chciała konfrontować z nimi swojego spojrzenia, wolała obrócić się tutaj, teraz, i przynajmniej przez chwilę popatrzeć w głąb duszy Tonego, sprawdzić, co czuje przestępca w takiej chwili. Ale nie mogła się poruszyć.
Tony złapał jej dłonie wolną dłonią i pchnął w kierunku lady. Kelnerka, uderzając o nią piersiami, zaklęła po raz kolejny. Słowa napełnione boleścią i strachem przemieszanym z rozkoszą z powodu czegoś nowego i nieznanego zwróciły uwagę większości klientów. Kilku zaniosło się głośny, wręcz spazmatycznym śmiechem. Z pomiędzy sporej grupki grającej w karty, wyłonił się krępy mężczyzna, najprawdopodobniej bohater, chcący udzielić Tonemu lekcji szacunku, jaki należy się damie. Ale czy pochylona dziewczyna, z pośladkami wypiętymi w kierunku Tonego mogła nią być? Zatrzymał go inny mężczyzna, kumpel od flaszki. Pochylił się w kierunku jego ucha, szepnął kilka słów, pogładził po rozwichrzonej czuprynie, po czym obydwaj usiedli. Niewielka, zielona butelka poszybowała z końca sali w kierunku Tonego. Pochylił się nad wypiętą dziewczyną, na co tłum zareagował natychmiastowo.
— Patrzcie, będzie ją brał, tak przy wszystkich. Skurwysyn jeden! — rzucił ostentacyjnie miedzianobrody oszołom, racząc się piwem w takt klaszczących dłoni wtórujących mu mężczyzn.
Tony ogłupiał. Nie miał zielonego pojęcia, co robić w trakcie zmieniających się, jak w kalejdoskopie wydarzeń. Rozwarł suwak spodni i zaczął delikatnie poruszać biodrami.
Zdezorientowana dziewczyna odchyliła głowę tak bardzo, jak było to tylko możliwe i, marszcząc brwi, uśmiechnęła się. A potem uwolniła ręce i złapała Tonego za przyrodzenie.
Głęboko westchnął, kiedy poczuł ciepło pochwy. Wchodzenie w nią było bardzo przyjemne, łatwe — Tony kojarzył to z nożem przecinającym rozgrzaną kostkę masła.
Dziewczyna zaczęła pojękiwać. Biesiadnicy śmiali się do rozpuku. Kelnerzy, którzy pojawili się od strony zaplecza wymieniali między sobą zdziwione spojrzenia.
Tony czuł napierający od środka ból. Najpierw delikatne pulsowanie, a potem rozlewającą się po jego ciele rozkosz. Doszedł. Wsparł się na biodrach dziewczyny i wyraźnie przyśpieszył czując, jak sperma wylewa się do niej. Ciepłe krople potu zrosiły jego czoło, na co natychmiast zareagował przyglądający się kochankom splecionym w miłosnej pozycji miedzianobrody, podając mu szklankę taniego wina zaprawionego spirytusem. Tony wypił wszystko jednym haustem, wciąż posuwając dziewczynę, a potem coś twardego uderzyło go w tył głowy.
Ocknął się, czując zimną wodę rozlewającą się po twarzy w dużych ilościach. Pociągnął nosem, tracąc chwilowo dostęp do powietrza.
— Budzi się — powiedział ktoś, kto stał tuż za nim.
Tony obejrzał się, dostrzegając przy tym ciemne zarysy sylwetek zgrupowanych wokoło krzesła, na którym siedział. Mężczyźnie — najprawdopodobniej wszyscy nimi byli — trzymali ręce na karabinach dużego kalibru, przewieszonych przez ramię.
Dochodzący go głos należał do Dave’a.
Dave, jako jedyny postanowił stanąć na tyle blisko, że Tony mógł z powodzeniem dostrzec większość rysów jego twarzy. Szeroka blizna ciągnąca się dwoma pasmami na prawym policzku dodawała mu uroku. Tony zastanowił się, czemu wcale go to nie dziwi…?
Dave zawsze miewał problemy z kobietami, a raczej z utrzymaniem swoich zmysłów na wodzy. Towarzyszący temu — w odczuciu Dave’a – nagły i co najmniej dziwny obrót sprawy materializował się (przynajmniej we wstępnej fazie miłosnych podbojów) w postaci delikatnych zadrapań.
Piętrząca się na policzku szeroka blizna, do tego dwupasmowa, z pewnością do takich nie należała.
Tony próbował wyobrazić sobie na tyle odważną kobietę. Ciekawe, jak dla niej skończyła się ta noc…
— Chciałeś, kurwa, chleba, dostaniesz kulkę! — Mówiąc to zaśmiał się żałośnie, czemu zawtórowali skupieni w kole mężczyźnie, tylko trochę bardziej z przymusu. Jednym słowem wyszło to żałośnie. Dave poczuł, jak blizna niebezpiecznie się rozszerza.
Tony milczał, przyglądając się skupionej minie Dave’a. Najtrudniej było mu zaakceptować fakt nieudanego, mało tego – nieudolnego napadu. Do tego jeszcze ta przeklęta kelnerka…! Pożal się Boże, zreasumował Tony. Albo nie! — Boga lepiej w to nie mieszać, dorzucił po chwili.
Dave uniósł nagle rękę i w twarz Tonego uderzył strumień lodowatej wody, raniąc przy tym boleśnie nozdrza.
Tony łapczywie starał się urwać trochę tleni, którego w tym ciasnym, ciemnym i słabo oświetlonym pomieszczeniu i tak było niewiele. Kiedy mu się to udało, po raz kolejny poczuł lodowaty strumień równomiernie rozchodzący się twarzy.
Drugi raz ocknął się na skutek ciepła, jakie czuł przy swoim przyrodzeniu. Przez te jedną chwilę przeszło mu przez myśl, jak cudowne życie wiodą niewidomi. Tony przyglądał się swojej mosznej skurczonej na skutek niebieskiej bestii buchającej z palnika. Nozdrza wyraźnie mu się rozdęły, ale nie tylko jemu — Tony zauważył, że zapach przypalanego ciała działa rozpraszająco na uprzednio otaczających go mężczyzn, którzy teraz rozeszli się gdzieś po kątach. Został tylko on, Dave i miedzianobrody facet, operujący palnikiem. Tony skrzywił się wyraźnie. To co zobaczył kilka sekund później przyprawiło go o wymioty — z prawego jądra pozostała już tylko na wpół spalona kuleczka. Cholera, zaklął Tony, a potem z jego ust uderzył potężny wodospad wymiocin. I Tony po raz kolejny zemdlał.
Kolejny powrót do rzeczywistości był znacznie przyjemniejszy. Tony z uciechą stwierdził, że tego dnia szczęście pozostało z nim na dobre i na złe. Niska, opalona dziewczyna sprzątała pozostałości po jego jądrach. Najpierw delikatnie otarła mu podbrzusze zdając sobie sprawę z bólu, jakiego doświadczył kilka minut wcześniej. Tony poprosi o pomoc w uwolnieniu od grubego sznura, jakim posłużył się Dave. Potem spróbował wstać, ale poczuł ogromny ból w kostkach. Dopiero wtedy spostrzegł, że Dave nie poprzestał na pozbawieniu go jąder. Ogromne dziury, grubości małego palca szpeciły jego stawy skokowe. Spojrzał na dziewczynę. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, ona uciekła wzrokiem na swoje stopy i, stojąc ze splecionymi na wysokości bioder dłońmi, koncelebrowała swoją niewinność, starając się przekazać Tonemu wyrazy współczucia.
Tony rozumiał. Tony miał słabość do takich niewinnych istot.
— Przepraszam — rzucił widząc, jak przyjemniaczka się peszy.
Nie pozostała mu dłużną. Ugięła nogę i stała tak przez chwilę, jakby próbując mu coś zasugerować. Tony, mów do mnie. Tak, powiedz coś więcej! Tony, cholera jasna, nie patrz na mnie jak na dzieciaka. Tony, kurwa, jestem kobietą! Tony!
Ale Tony, jak na złość, milczał. A potem, ku jej zaskoczeniu, odburknął jakby od niechcenia:
— Pomóż mi usiąść. Nie mogę ruszać tymi zasranymi nogami, bo się rozdwoją i żaden pseudo-lekarz tego nie naprawi.
— Okay. — Te słowa, przemieszane z jej tonem i południowym akcentem, brzmiały jak zbawienne hasło, na które czekały zmysły Tonego. Dziewczyna zbliżyła się, wzięła go pod biodro i usiłowała posadzić, spostrzegając, że ten nowo upieczony bezjądrowiec podniecił się. Coś wyraźnie budziło się do życia usiłując przebić prawą nogawkę spodni Tonego.
A kiedy już Tony usiadł, nie zastanawiała się zbyt długo. Uklękła przed nim, na powrót rozpięła pasek, a Tony rozkoszował się chwilą, odchylając głowę do tyłu.
A potem, jak nigdy nic, wyjęła zza stanika dziesięciodolarowych banknotów, szczelnie kryjąc go za mocno napiętą gumą od majtek. Tony nie spostrzegł tego od razu, a kiedy już oswoił się z tym faktem, w jego myślach dominował obrazek Tonego-dziwki. Kurwa, on miał być przestępcą idealnym! Co za zakręcony dzień, stwierdził. W tym momencie drzwi do pomieszczenia rozwarły się i, tocząc niewielki wózek ze scentrowanym kółkiem, do środka wolnym krokiem wszedł miedzianobrody ożywczo z rozmawiając z kimś, kogo Tony nie poznał od razu. Kiedy obaj pojawili się w zasięgu światła Tony przypomniał sobie tę gębę. Odważniak, bohater, jebany heros, który chciał nauczyć go szacunku do kobiet. Boże! Miedzianobrody zapakował go na wózek i pomknął na przód, zostawiając w pomieszczeniu niewinną lodziarkę i herosa. Tony zdążył jeszcze zastanowić się, czy i jemu zrobi dobrze?
To był rzeczywiście zakręcony dzień, zakręcony jak jasna cholera, stwierdził, a potem opuścił głowę na ramię.
Napisane pół roku temu.
Niestety, jest to moje ostatnie opowiadanie. Do tej pory nie potrafię znaleźć odpowiedniej motywacji po temu, by zasiąść przed komputerem i skleić coś nowego.
Olbrzymie dzięki za oswojenie się z tym tekstem.