Kochankowie śmierci [baśń z elementami fantasy]

1
Kochankowie śmierci



Stary bajarz uśmiechnął się szeroko, widząc, ile dzieci zgromadziło się w izdebce, by posłuchać kolejnej porywającej powieści. Widok ich pulchniutkich, anielskich twarzyczek zawsze sprawiał mu wielką radość. W takich momentach czuł się potrzebny i naprawdę szczęśliwy. W swoim ponad dziewięćdziesięcioletnim życiu przeżył już bardzo wiele przygód. Niektóre były niesamowite, inne niebezpieczne, ale żadna nie mogła zostać opowiedziana. Wszystkie epizody swojego życia chciał zachować dla siebie, głęboko w sercu, ponieważ były jego częścią. Uwielbiał natomiast opowiadać rozmaite mity i legendy krainy Phaerim i czuł się wspaniale, widząc skupienie i zainteresowanie słuchaczy, zwłaszcza tych młodszych. W końcu nikt tak nie lubił bajek jak dzieci Kahardańczyków.

Ogień trzaskał w kamiennym kominku, dając przyjemne ciepło i roznosząc po pokoju cudowny zapach drewna, a błękitne oczy bajarza rozbłysły, gdy obserwował, jak podniecone dzieci siadają wokół niego na drewnianej podłodze.

– A zatem, moi mali przyjaciele – zaczął, gdy skończyły się już wszelakie śmiechy i rozmowy – na jaką opowieść macie dzisiaj ochotę?

Wstała jasnowłosa dziewczynka ubrana w schludną, śnieżnobiałą sukienkę. Mężczyzna ponownie się uśmiechnął. Lizalette, córka miejskiego kupca Arwina. Przypominała małego cherubinka.

– O pięknej księżniczce i przystojnym rycerzu, którzy bardzo się kochali.

To powiedziawszy, Lizalette usiadła, a wstał Ogg, syn piekarza, mały, piegowaty rudzielec.

– I o tajemniczych stworzeniach i krwawych walkach.

Bajarz rozsiadł się wygodnie w fotelu i dumał przez długą chwilę. Znał wiele opowieści o księżniczkach zamkniętych w wysokich, strzeżonych przez smoki wieżach, i o dzielnych rycerzach, którzy je ratowali i potem żyli długo i szczęśliwie, ale uważał je za wierutne bzdury. Prawdziwe życie było dużo mniej kolorowe, sam dobrze o tym wiedział.

I wtedy pomyślał sobie, że był taki okres w jego życiu, bardzo piękny, choć jednocześnie zasnuty woalem krwi i śmierci. Wprawdzie dzieci były za małe na tę historię, ale za to bardzo pojętne. Powinny zrozumieć okrucieństwa wojny sprzed ponad sześćdziesięciu lat, a jeśli nie, to trudno. A co mi tam, pomyślał, i tak niebawem nadejdzie mój czas.

– Dobrze więc – oznajmił. – Opowiem wam historię, która zapisała się w dziejach naszej krainy złotymi literami. Opowiada ona o miłości, odwadze, walce, poświęceniu i…

– I o księżniczce? – zapytała ożywiona Lizalette.

– Tak – Uśmiechnął się na chwilę do swoich wspomnień. – A więc słuchajcie, gdyż to bardzo długa historia. A zaczyna się tak…


*



Powiadają, że nasza kraina nazywa się tak, jak się nazywa, dzięki bogu Pha i bogini Erim, którzy stworzyli ją wiele lat temu i których kult przetrwał do dziś. Na początku był to jeden wielki, rozległy las, ale Pha i Erim zdecydowali podzielić go na miasta, które nazwali imionami swoich dzieci: Kahard, Haley, Cyndra, Loran i Anozcanzan. Dzisiejsza opowieść będzie dotyczyła głównie Kahardu, miasta znajdującego się w środkowej części krainy, którym rządził surowy, aczkolwiek sprawiedliwy król Yoru.

Jednak cała historia rozpoczyna się na pustkowiach zamorskiej krainy Serif, gdzie pewnego poranka kahardańska armia królewska starła się z siłami potężnego maga Daviusa, który chciał podbić całą krainę Phaerim. To była jedna z najkrwawszych bitew, jakie pamiętał ówczesny świat. Armią króla dowodził Gabriel, jeden z jego najsilniejszych rycerzy, zaś armię Daviusa prowadził do boju Dakshi, jego sojusznik i jednocześnie największy wróg Gabriela.

Bitwa rozpoczęła się pewnego poranka, kiedy to kahardańscy żołnierze pod wodzą Gabriela dopłynęli królewskim okrętem do krainy Serif i stanęli na rozległych równinach. Tego dnia warunki pogodowe nie sprzyjały żadnym wyprawom ani wojnom. Rzęsisty deszcz zmienił ziemię w jedno gigantyczne bajoro i utrudniał widoczność, zaś chmury burzowe zakrywające całe niebo były tak gęste i ciemne, że miało się wrażenie, jakby nastała noc. Co jakiś czas błyskały jaskrawe pioruny, oświetlając tym samym pole bitwy na ułamek sekundy. Huk grzmotów był tak potężny, że królewskim żołnierzom serca podchodziły do gardeł. Jednak stali w ulewie (według dawnych wierzeń Kahardańczyków, krople deszczu były łzami bogów i obdarzały wykąpanych w nich ludzi nadzwyczajną siłą) i czekali, aż z przeciwnej strony nadejdą wojska nieprzyjaciela. Zżerały ich wątpliwości, czy aby nie przegrają. Jednak Gabriel, jak na godnego zaufania dowódcę, był pewny siebie, spokojny i opanowany. Yoru bardzo go cenił i szanował. Bez wahania powierzył mu swoich najlepszych dziesięciu tysięcy żołnierzy. Nie obawiał się, że mag Davius będzie silniejszy.

Lecz zarówno Yoru jak i Gabriel przeliczyli się ze swoją pewnością. Bowiem w pewnej chwili, gdy potężny piorun błysnął i rozświetlił niebo, Kahardańczycy ujrzeli w oddali dziesięć razy większą armię Serifińczyków, która nadchodziła coraz szybciej. Na jej czele jechał Dakshi na swoim karym rumaku. Uśmiechał się triumfująco. Kiedy jego armia prawie dotarła na miejsce, a odgłosy końskich kopyt brodzących w błocie stawały się coraz wyraźniejsze i głośniejsze, Gabriel ściągnął wodze swojego czarnego ogiera i zaczął się przechadzać wzdłuż pierwszego szeregu żołnierzy.

– Najdzielniejsi mężowie Kahardu! – przemówił tak głośno, żeby wszyscy go słyszeli. – Oto nastał dzień, w którym znów musimy stoczyć z wrogiem bój nie tylko o nasze miasto, ale o całą krainę Phaerim. Dotychczas zwyciężaliśmy każdą bitwę z mieszkańcami krainy Serif, ale teraz nie możemy być pewni kolejnej victorii, bowiem do armii Daviusa przyłączyli się wojownicy z wszystkich miast Serifu. Wielu z was być może zginie w tej bitwie, ale nie zapominajcie, że walczymy za naszą ojczyznę i ku chwale naszych bogów. Chwała Pha i Erim! – krzyknął, unosząc w górę swój miecz. Kolejna błyskawica przecięła niebo.

– Chwała Pha i Erim! – powtórzyło chóralnie wojsko, podnosząc miecze.

– Może skończymy ten cyrk i przejdziemy wreszcie do rzeczy, Gabrysiu?

Gabriel odwrócił się. Nie cierpiał, kiedy zwracano się do niego per Gabryś, ale znał właściciela tego głosu i wiedział, że zwracając się do niego w ten sposób, ta osoba specjalnie to zrobiła, aby go sprowokować.

Dakshi posłał mu fałszywie uprzejmy uśmiech. Jak sobie chcesz, draniu, pomyślał Kahardańczyk. Potem on i Dakshi równocześnie wykrzyknęli: „Atak!” i serifińskie równiny zadrżały od wrzasków żołnierzy, szczęku broni i tętentu końskich kopyt.

Powietrze zadrżało od kolejnego grzmotu pioruna, gdy obie armie starły się ze sobą. Mrok i ulewa utrudniały widoczność, a ziemia zmieniona w błoto ograniczała ruchy. I już pierwsi walczący, głównie Kahardańczycy, spadali martwi ze swoich wierzchowców. Wojownicy Daviusa zabijali ich mieczami albo strumieniami silnej magii. Jednak żołnierze króla Yoru się nie poddawali – po chwili i oni cięli swoją bronią na oślep. Zdarzało się także, że zarówno Kahardańczycy jak i Serifińczycy zabijali swoich – taka ciemność panowała na polu bitwy. Wkrótce rozmokła ziemia spłynęła krwią i została usiana trupami. Na polu bitwy pozostali tylko Gabriel i Dakshi, dwaj wojownicy nienawidzący się od najmłodszych lat. Od dziecka rywalizowali ze sobą o każdą błahostkę, każdą najdrobniejszą rzecz. Kiedyś pokłócili się o pieniądze, jeszcze kiedyś prawie się pozabijali o córkę serifińskiego rzemieślnika, a teraz kolejny raz z rzędu stali oko w oko, walcząc tym razem o wielką krainę Phaerim. Obaj byli przemoczeni do suchej nitki, obaj zakrwawieni i pałający do siebie długoletnią nienawiścią.

– Nigdy nie zdobędziecie władzy nad Phaerimem – wydyszał Gabriel. Czuł, jak drżą mu wszystkie mięśnie. Zawsze tak się działo, kiedy był zdenerwowany lub zmęczony.

Dakshi zaśmiał się gardłowo, wymierzając ostrze swojego miecza prosto w Kahardańczyka.

– Nie bądź tego taki pewien. Ty, twój król i wasi głupi bogowie nie powstrzymacie nas!

I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem zamordowania go. Jednak dowódca Kahardańczyków szybko i zwinnie odparł ten atak. Rozległ się donośny brzęk metalu, gdy oba miecze zderzyły się ze sobą. Dakshi zaczął coraz bardziej napierać na swojego przeciwnika. Gabriel czuł, jak nogi się pod nim uginają. Miał trudności z utrzymaniem równowagi, lecz zanim ją stracił, zdołał jeszcze odepchnąć Dakshiego, który poślizgnął się na podmokłej ziemi i przewrócił na plecy. Gabriel natychmiast go dopadł i przyłożył mu ostrze do piersi. Kiedy się nad nim pochylił, z jego długich, pozlepianych w strąki włosów zaczęła kapać woda.

– Cóż, Dakshi… Wiernie służyłeś swojemu panu. Byłeś jego ukochanym psem. Ale to już koniec… Pozdrów ode mnie bogów śmierci.

I Gabriel wbił ostrze swojego miecza prosto w serce Dakshiego. Serifińczyk wrzasnął wniebogłosy, a z jego ust, podobnie jak z rany, trysnął strumień krwi. Jeszcze przez ułamek sekundy patrzył nienawistnie w oczy Gabriela, dygocząc w agonii, po czym wyzionął ducha wykrwawiony i blady jak płótno.

Gabriel wyciągnął ostrze z piersi wroga i rozejrzał się, kurczowo łapiąc oddech. Nikt oprócz niego nie przeżył, nawet jego własny koń. Dotknął więc pięścią czoła, ust i piersi na znak prośby o wieczny odpoczynek dla zmarłych, po czym udał się z powrotem na okręt, którym przypłynął z armią do Serifu. Na szczęście miał nieco żeglarskiego doświadczenia, więc mimo licznych obrażeń i ran skierował się prosto do Phaerimu.


*



W całym Kahardzie panowała nerwowa atmosfera. Wszyscy w napięciu oczekiwali powrotu królewskiej armii z krainy Serif. Żony czekały na swoich mężów, matki na synów, siostry na braci, kochanki na kochanków. Sam król Yoru zaczął powoli wariować ze zdenerwowania i siedział w zamku na swoim tronie jak na szpilkach. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Jeśli armia Daviusa zostanie pokonana, będzie mógł w spokoju wydać swoją córkę Selene za mąż. Nawet wybrał dla niej odpowiedniego kandydata. Był to niejaki Kilian, członek lorańskiego rodu kupieckiego, młody i ambitny człowiek z pewną przyszłością i całkiem sporym majątkiem.

Jednak Yoru martwił się o swoją córkę. Jak będzie się sprawowała jako żona, skoro bogowie postanowili przed dwudziestoma laty pozbawić jej daru widzenia? A jeśli ona i Kilian będą mieli potomka, to czy również na niego przeniesie się ta wada? Yoru z całych sił modlił się o to, aby wszystko potoczyło się pomyślnie.

Tymczasem Selene siedziała w swojej komnacie przed wielkim lustrem i wpatrywała się niewidzącymi czarnymi oczami w swoje odbicie, a po jej policzku spływała samotna łza. Nie chciała wychodzić za mąż dla korzyści majątkowych. Poza tym pragnęła najpierw odzyskać wzrok, a dopiero potem myśleć o małżeństwie, i to takim z miłości. O Kilianie dowiedziała się dopiero w dniu, w którym król ogłosił ich zaręczyny, i żałowała, że nie mogła wtedy go zobaczyć.

Starała się na razie nie myśleć o swojej niepewnej przyszłości u jego boku i poddała się pieszczocie dłoni swojej służki Luny, która układała z jej złocistych włosów fantazyjną fryzurę, ale nawet relaks nie pomagał, ponieważ Luna cały czas opowiadała jej o zaletach Kiliana. To niemożliwe, że ten człowiek nie ma żadnych wad, ponieważ każdy jakieś ma. Tak było, jest i będzie.

– Tak, pani, wydaje mi się, że panicz Kilian jest wspaniałym materiałem na męża. Bogaty, inteligentny, dobrze wychowany, szarmancki… i nieziemsko przystojny. Na pewno nie zrazi się tym, że nie widzisz, pani.

– Mam taką nadzieję, Luno. Jednak nadal mnie to martwi – Księżniczka westchnęła. – Poza tym to małżeństwo zaaranżował mój ojciec. Nie lubię, gdy on ingeruje w moje życie osobiste. Obawiam się, że nie będę mogła spełnić oczekiwań Kiliana i nie będę dobrą żoną. Związek bez miłości to żaden związek. Daje tylko ból i cierpienie.

– Ależ, pani! – Luna skończyła układać złociste loki Selene. – Miłość przychodzi z czasem. Najważniejsze jest to, żeby wydać na świat dziedzica tronu… żeby przedłużać królewski ród! Kiedyś na pewno pokochasz, pani, swojego małżonka.

Selene ponownie westchnęła. Miała już serdecznie dość słuchania bajdurzeń o Idealnym Kilianie.

– Wyjdź. Chcę zostać sama.

– Tak, pani.

Luna skłoniła głowę i opuściła komnatę. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, a jej kroki na korytarzu ucichły, Selene ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się na dobre. Była tak bardzo nieszczęśliwa…

Niespodziewanie usłyszała swój własny melodyjny głos:



Powyżej na wzgórzu rośnie kwiat.

Wciąż rośnie szybciej,

coraz bardziej idealny.

Głęboko w tym kwiecie

na małym krześle

ze złotymi frędzlami

siedzi królowa wróżek.




– Na cóż ci te łzy, moje drogie dziecko?

Zamilkła. Wprawdzie nie widziała, ale dobrze wiedziała, że ten głos należał do wróżki Neiny, która była dla niej nie tyle duchową opiekunką, co drugą matką. Selene na chwilę posmutniała, gdyż zawsze kiedy Neina do niej mówiła, w jej umyśle pojawiał się na powrót obraz uśmiechniętej matki. Mei była wspaniałą królową, lecz przed kilkoma laty dopadła ją i wykończyła paskudna choroba serca.

Jednak po chwili księżniczka otarła dłonią łzy, a na jej twarzy znów zagościł uśmiech.

– Neina… Łzy? Nie, wydawało ci się…

Wróżka westchnęła i podleciała do Selene na malutkich skrzydełkach.

– Wciąż jesteś nieszczęśliwa z powodu swojej przypadłości. W dodatku martwisz się decyzją króla o twym ślubie.

Selene wiedziała, że nie uda jej się oszukać swojej duchowej opiekunki, więc kiwnęła głową. Nikt tak jak Neina nie potrafił odczytywać ludzkich myśli i uczuć. Usta wróżki rozciągnęły się w troskliwym, niemal matczynym uśmiechu.

– A na czym dokładnie polega ten problem?

Selene wstała i powoli ruszyła w stronę wysokiego okna, z którego rozciągał się widok na ogromny las. Wyciągnęła przed siebie rękę i zatrzymała się wtedy, kiedy dotknęła szyby.

– Nie chcę wyjść za niego, Neino. Nic do niego nie czuję. Nawet nigdy go nie widziałam. Nie będę dla niego dobrą żoną. Nie chcę wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kocham. Luna powiedziała, że najważniejsze jest to, aby przedłużać ród, ale… ale uczucia też są ważne. Przynajmniej dla mnie.

– A więc zaufaj swojemu sercu i czyń zgodnie z jego pragnieniami.

– Ale jak, Neino?

W tym momencie wróżka zniknęła, a do komnaty wpadła podekscytowana Luna.

– Pani moja! Król cię wzywa! Armia wróciła z krainy Serif! Trzeba powitać żołnierzy!

Dziewczyna podprowadziła księżniczkę do lustra. Jeszcze raz poprawiła jej fryzurę, makijaż i jasnoróżową suknię, po czym wyprowadziła ją z komnaty, pomogła jej zejść ze schodów i obie wyszły na skąpane w słońcu zamkowe mury. Tam czekał już król Yoru ze swoją liczną świtą. Luna oddała Selene w jego ręce, po czym ukłoniła się i stanęła gdzieś z boku.

Wszyscy w napięciu wypatrywali armii, jednak bardzo się zdziwili, kiedy ujrzeli jedynie przywódcę. Miał sporo ran na ramionach, karku i twarzy i słaniał się na nogach. Kiedy stanął przed królem, padł na kolana, najwyraźniej z wyczerpania.

– Panie – wysapał. – Bitwa wygrana. Pokonaliśmy Serifińczyków, mimo iż było ich dziesięć razy więcej. Jednak przeżyłem tylko ja.

Yoru szybkim krokiem podszedł do mężczyzny i pomógł mu wstać. Zaniepokojony przyjrzał się jego obrażeniom.

– Dobrze, że chociaż ty przeżyłeś, mój drogi Gabrielu. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym stracił tak cennego wojownika. Moja córka zajmie się twoimi ranami. Potrafi doskonale uzdrawiać – Ale nie może przywrócić sobie wzroku, dodał w myślach. Skinął palcem na Selene. Luna natychmiast podprowadziła ją do niego. Król spojrzał twardo na służącą. – Luno, zaprowadź Gabriela i Selene do jej pokoju.

Kiedy cała trójka znalazła się w komnacie księżniczki, Luna kazała Gabrielowi zdjąć kolczugę i tunikę i położyć się na łożu, po czym usadowiła Selene tuż obok i wyszła po odpowiednie lekarstwa. Kilka chwil później wróciła, niosąc na tacy bandaże, watę, butelkę ze spirytusem i kojącą maść eukaliptusową. Postawiła lekarstwa na stoliczku obok łoża i wyszła, a Selene zaczęła pracę. Gabriel przez cały czas obserwował, jak księżniczka ostrożnie wyciąga rękę i bada kształt każdego leżącego na tacy przedmiotu. Potem zaczęła delikatnie wodzić palcami po jego ciele, chcąc znaleźć skaleczenia, a jej dotyk w pewnym stopniu sprawiał mu przyjemność. Wyczuła kilkanaście niewielkich ran na ramionach, karku i twarzy. Te łatwo będzie wyleczyć. Gorzej z tą większą na piersi – bardzo obficie krwawiła. Selene wzięła spirytus i zmoczyła nim kawałek waty.

– Może zaboleć – uprzedziła, po czym zaczęła dezynfekować najgorszą z ran. Gabriel niemal wrzasnął, gdy poczuł na sobie działanie leku. Czuł się tak, jak gdyby jego pierś trawił żywy ogień. Jednak jego krzyk nie robił na księżniczce najmniejszego wrażenia. Wciąż siedziała z kamienną miną. Kiedy skończyła oczyszczać ranę, rozprowadziła na niej maść z liści eukaliptusa. Gabriel westchnął, poczuwszy kojący chłód. Potem Selene zabandażowała ranę i w podobny sposób oczyściła pozostałe skaleczenia.

– Jesteś strasznie małomówna - stwierdził kahardański dowódca, chcąc przerwać tę monotonną ciszę. – Dlaczego badasz dotykiem każdy centymetr mojego ciała? Przecież moje rany są widoczne.

– Ale ja nie widzę – szepnęła Selene, a serce mocniej jej zabiło, gdyż zdała sobie sprawę, że wyjawiła komuś obcemu swój sekret. A zresztą co tam, pomyślała po chwili. To tylko dowódca wojsk, jeden z wielu sług mojego ojca.

Znów zapadła krępująca cisza. Gabriel nie miał pojęcia, co powiedzieć. Znał Selene jedynie z widzenia – czasem obserwował z okna koszar, jak przechadzała się po królewskich ogrodach w towarzystwie Luny – i tak naprawdę nic o niej nie wiedział oprócz tego, że jest córką Yoru. Fakt, że jest niewidoma, bardzo go zaskoczył.

– Od jak dawna – zapytał w końcu cicho.

– Od urodzenia. Służba kręci się wokół mnie przez całe życie. Wątpię, że kiedykolwiek zdarzy się cud i zacznę widzieć – powiedziała i uroniła łzę.

– Ejże, księżniczko, nie płacz już - Gabriel otarł jej policzek wierzchem dłoni i chwycił ją pod brodę, aby na niego spojrzała.

Ależ ona ma piękne oczy, pomyślał od razu, kiedy ujrzał swe odbicie w lśniących, czarnych jak bezgwiezdna noc oczach. Nigdy szczególnie się im nie przyglądał, ponieważ nigdy nie był tak blisko królewskiej córki.

– Nie trać nadziei – wykrztusił w końcu. – Wszystko ułoży się tak, jak zaplanowali Pha i Erim – Powoli wstał z łoża, cicho postękując, i zaczął wkładać tunikę i kolczugę. – Dziękuję za wyleczenie, Wasza Wysokość.

Ukłonił się i podszedł do drzwi, ale kiedy je otworzył, wpadł na Lunę. Syknął z bólu, gdy się z nim zderzyła. Potem wyminął ją i skierował się na dół, a dziewczyna weszła do komnaty i obwieściła radośnie:

– Pani, twój narzeczony właśnie przybył z Loranu. Król kazał mi cię przyprowadzić na uroczystą kolację.

Świetnie, jeszcze ten przeklęty Kilian się zjawił, pomyślała zdegustowana Selene. Jakbym miała mało zmartwień.

Wciąż bowiem nie mogła ustabilizować szaleńczego bicia swojego serca. Dlaczego nie potrafię przestać myśleć o tym… jak mu tam… Gabrielu?

Selene westchnęła i pozwoliła swojej służce sprowadzić się na dół.




*




Stojący przy wyjściu strażnicy otworzyli potężne skrzydła wrót i do zamku wkroczył młody mężczyzna w kupieckim stroju.

– Witaj, panie. To dla mnie prawdziwy zaszczyt. Przesyłam również pozdrowienia od mojego ojca – Ukłonił się, a jego zielone oczy rozbłysły, kiedy ujrzał swoją narzeczoną.

Król skinął głową z aprobatą i podszedłszy do młodzieńca, objął go i poklepał po plecach.

– Witaj, Kilianie. Niezwyklem rad, żeś nas odwiedził. I dziękuję za pozdrowienia. Chodź, przywitaj się z Selene.

Kilian podszedł do księżniczki i zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów, po czym ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Jednak dziewczyna nadal wpatrywała się w bajkową mozaikę na posadzce.

– Witaj, panie – powiedziała cicho i lekko dygnęła.

– Zapraszam na ucztę! – ogłosił Yoru i zaprowadził młodych do komnaty jadalnianej.

Skierowali się do wschodniego skrzydła. Selene szła pod rękę z Kilianem, myśląc, że prowadzi ją Luna. Po drodze natknęli się na idącego do koszar dowódcę armii.

– Gabrielu! – zawołał król. – Dołącz do nas. Trzeba też uczcić nasze zwycięstwo nad Serifińczykami.

Gabriel przyjął zaproszenie, choć tak naprawdę nie miał ochoty świętować, kiedy wszyscy oprócz niego zginęli. Poza tym był bardzo wyczerpany. Ale nie wypadało odmawiać królowi.



– Toast za potęgę Kahardu! Oraz… – Yoru spojrzał najpierw na Kiliana, a potem na swoją córkę. – …za wasz ślub.

Wszyscy unieśli puchary i wypili będące w nich czerwone wino.

– A więc, Kilianie – powiedział Yoru do siedzącego po jego prawicy młodzieńca. – Już niedługo moja mała dziewczynka będzie należeć wyłącznie do ciebie. Ale wspominałeś, że wybłagasz króla Loranu, aby wysłał do Kahardu połowę swojej armii. Czy to nadal aktualne?

– Ależ oczywiście, panie. Lorańscy żołnierze już tu jadą.

Król zaśmiał się radośnie i poklepał swego przyszłego zięcia po ramieniu.

Siedzący obok Kiliana Gabriel lekko się uśmiechnął, ale jego wzrok zaraz powędrował ku siedzącej naprzeciwko niego Selene. Była najwyraźniej smutna i zamyślona. Nic nie zjadła. Jedynie grzebała widelcem w swoim posiłku. Widocznie nauczono ją, że nie należy się wtrącać do rozmów bez pytania…

– Gabrielu – Głos króla oderwał go od rozmyślań. – Już niebawem będziesz miał nowych rekrutów do szkolenia. Nie cieszysz się?

– Tak, tak – Gabriel zamrugał i spojrzał na starca. – Cieszę się. Świeża krew zawsze się przydaje.

– A jak właściwie rozegrała się bitwa w Serifie? Opowiedz nam.

I Gabriel wykonał polecenie. Opowiedział wszystko, nie szczędząc szczegółów. Kiedy skończył, zdumiony król pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Sam jeden pokonałeś Dakshiego. Niesamowite…

Selene drgnęła. Zabił Dakshiego? To niemożliwe. Musiałby być bardzo silny. A może był? Księżniczkę ciekawiło również, jak wyglądał. Nie wiedziała, że on w tej chwili wręcz pożerał ją wzrokiem, podczas gdy jej ojciec i narzeczony rozprawiali o interesach…

Kiedy kolacja dobiegła końca, król odprowadził Kiliana do stajni, gdzie stajenni przygotowywali jego konia. Zanim Kilian dosiadł swojego białego rumaka, Yoru oświadczył stanowczo, aczkolwiek radośnie:

– A więc wesele odbędzie się tutaj za tydzień!

Chłopak skinął głową z uśmiechem, po czym wsiadł na konia i ruszył na północ.

Tymczasem Luna zaprowadziła Selene do jej komnaty i zaczęła przygotowywać ją do snu. Obie nie wiedziały, że Gabriel obserwował je z okna sąsiadujących z zamkiem dwupiętrowych koszar. Widział, jak Luna przygotowuje dla Selene kąpiel w drewnianej balii, jak księżniczka zrzuca z siebie suknię i bardzo powoli wchodzi do parującej wody, po czym obmywa swoje delikatne ciało. Nie widział dokładnie wszystkich szczegółów, ponieważ balię ustawiono na środku komnaty, ale mimo to obserwacja sprawiła mu przyjemność. Czuł, jak ogarnia go podniecenie, gdy księżniczka dotykała swoich kształtnych piersi.

Kiedy już wyszła z wody, a Luna pomogła jej się wytrzeć, zauważył, że Selene rozmawia z jakimś malutkim, skrzydlatym, człekopodobnym stworzeniem… Wróżka? Gabriel słyszał o istnieniu wróżek, ale nigdy żadnej nie widział. Dzięki opowiadanym mu w dzieciństwie legendom wiedział, że te duchowe opiekunki czasem ujawniały się ludziom, jednak musieli być oni nieszczęśliwi i zagubieni. On nigdy taki nie był, więc nie miał swojej własnej dobrej wróżki. A teraz patrzył na jedną z nich, maleńką choć bardzo kolorową.



– Co czujesz, kiedy ten wojownik jest blisko ciebie, Selene?

– Sama nie wiem, Neino. Ale… robi mi się tak jakoś ciepło w sercu…

Wróżka na chwilę się zamyśliła i pokiwała głową.

– Tak… To, co tak zżera twoje serce, to ciekawość i pragnienie. Niedobrze, moja droga, niedobrze. Ten mężczyzna zwiedzie cię na pokuszenie. Ale uczynisz jeszcze gorzej, jeśli wybierzesz Kiliana.

– Jak to?

Neina podleciała bliżej Selene, a z jej delikatnych złotych skrzydełek posypał się perlisty pyłek.

– W czasie kolacji ukryłam się za fotelem Kiliana. Wiesz, że ujawniam się tylko tobie, więc on, twój ojciec i ten wojownik mnie nie widzieli. Przeczesałam myśli Kiliana i odkryłam, że tak naprawdę nie chce cię poślubić, ale zrobi to tylko po to, aby zdobyć tron Kahardu. A gdy to się stanie i Kilian spłodzi syna, odeśle cię na zawsze z krainy Phaerim.

Selene zbladła, chociaż od początku nie podobał jej się ten Lorańczyk. Nie dość, że robił jakieś ciemne interesy z jej ojcem, to jeszcze chce się jej pozbyć i władać Kahardem! Nie, nie mogę do tego dopuścić, myślała gorączkowo.

– Co więc mam zrobić? – zastanawiała się na głos. Znów otoczył ją pyłek ze skrzydełek Neiny.

– Po prostu bądź sobą. Nie daj po sobie poznać, że coś cię niepokoi. Wszystko potoczy się tak, jak zaplanowali bogowie…

Gdzieś to już słyszałam, pomyślała księżniczka, wspominając czas spędzony z Gabrielem. I po raz kolejny się rozmarzyła. Wyobrażała go sobie jako wysokiego i silnego mężczyznę o jasnych włosach, oczach błękitnych jak niezmierzone wody morza oddzielającego Phaerim i Serif i sylwetce boga albo herosa. Ten obraz tak zajął jej myśli, że nie słuchała tego, co mówi do niej Neina.

– Selene? Słuchasz mnie?

Dziewczyna zamrugała.

– Tak. Przepraszam, właśnie myślałam o Gabrielu.

– Mówiłam o tym, że jeśli chcesz uwieść tego wojownika, będziesz musiała nabrać odwagi i zacząć z nim rozmawiać. Chociaż powiadają, że nieśmiałość i tajemniczość przyciągają mężczyzn jeszcze mocniej… A więc rozmawiaj z nim, ale spuszczaj wzrok, ilekroć powie ci coś miłego. Częściej się też uśmiechaj – Neina zamilkła na chwilę. – Chodź ze mną. Zaprowadzę cię do ogrodu.

Selene nic z tego nie rozumiała, ale kiedy poczuła maleńkie rączki wróżki na swojej dłoni, powoli ruszyła przed siebie. Była zaskoczona, że ani razu się nie potknęła i nie uderzyła o nic. Luna, która właśnie kierowała się do jej komnaty, zachłysnęła się, widząc, że Selene idzie ku niej całkiem sama, i natychmiast do niej podbiegła.

– Dokąd idziesz, pani? Zrobisz sobie krzywdę! Pozwól, że cię zapro…

– Idź do siebie, Luno – przerwała jej księżniczka. – Dam sobie radę.

Zostawiła za sobą służkę i zeszła po schodach do głównego korytarza, a tam zdumieni strażnicy otworzyli jej drzwi i wyszła do królewskiego ogrodu. Niemal od razu w jej nozdrza uderzył upojny zapach róż, który z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej się nasilał. Selene domyślała się, że Neina prowadzi ją do rozarium, czyli tej części ogrodu, w której hodowano róże i którą ona lubiła najbardziej. Niebawem za sprawą wróżki palce księżniczki musnęły aksamitne płatki jednej z róż i dziewczyna szeroko się uśmiechnęła. Yoru nie chciał hodować róż – uważał to za zbyt kobiece – ale wiedział, że jego córka kochała te kwiaty najbardziej ze wszystkich i w końcu zgodził się urządzić rozarium. I Selene była mu za to wdzięczna, ponieważ tylko tam czuła się choć odrobinę szczęśliwa.

Nagle poczuła, jak coś dziwnego dotyka jej włosów.

– Nie bój się – zaśmiała się Neina. – To tylko biała róża. Wplotłam ci ją we włosy, żeby dodać ci uroku. Biel oznacza czystość i niewinność, a to także powinno przyciągnąć uwagę twojego wojownika.

– Po co to wszystko robisz, Neino?

– Czy to źle, że chcę, abyś była naprawdę szczęśliwa, moje dziecko? – Wróżka znów spojrzała na nią troskliwie i uśmiechnęła się. Kto wie – może kiedyś uda mi się jeszcze przywrócić jej wzrok?, myślała. I chociaż była dla Selene jak matka, to ona była dla niej jak córka, której nigdy nie miała. – Opowiem ci pewną historię. Mówi o młodej dziewczynie, takiej jak ty, i o młodzieńcu takim jak Gabriel. Wspomniana jest tam również biała róża, która jest dla tego chłopaka uosobieniem jego ukochanej…

Neina zaczęła krążyć wokół Selene i dziewczyna usłyszała jej subtelny głos:



Zielona dolina była bardzo pogodna.

Pośrodku biegł niebieski strumień.

Jasnowłosa dziewica w rozpaczy

raz spotkała tu prawdziwą miłość

i powiedziała mu:

„Przyrzeknij mi,

że kiedy zobaczysz białą różę,

pomyślisz o mnie.

Bardzo Cię kocham,

nigdy nie pozwolę odejść.

Będę Twoim duchem róży”.

Jej oczy wierzyły w tajemnice.

Mogłaby leżeć pomiędzy liśćmi bursztynu.

Jej dziki duch, serce dziecka,

wciąż delikatna i cicha, i łagodna.

On ją kochał, a ona powiedziała mu:

„Przyrzeknij mi,

że kiedy zobaczysz białą różę,

pomyślisz o mnie.

Bardzo Cię kocham,

nigdy nie pozwolę odejść.

Będę Twoim duchem róży”.

Kiedy wszystko było zrobione,

ona zawróciła.

Tańczyła przy zachodzącym słońcu,

a on to zobaczył.

Jej widok na wrzosowisku, na zawsze.

Mógłby usłyszeć jej głos:

„Przyrzeknij mi,

że kiedy zobaczysz białą różę,

pomyślisz o mnie.

Bardzo Cię kocham,

nigdy nie pozwolę odejść.

Będę Twoim duchem róży”.



Selene słuchała piosenki jak zaczarowana. Dokładnie wyobraziła sobie wszystko, o czym była mowa – dziewczynę, młodzieńca, zieloną dolinę, niebieski strumień, zachód słońca, wrzosowiska… i białą różę.

– Rozumiesz już, moja droga? Miłość to piękna rzecz. Jeśli nie wykorzystasz szansy, którą dał ci los, nie dostaniesz już drugiej. Idź więc i ciesz się życiem, księżniczko – powiedziała Neina, po czym zniknęła, zmieniając się w perlisty pyłek.

Selene ogarnęła niespodziewana euforia. Zaczęła obracać się wokół własnej osi i śmiać się prosto do słońca, które powoli chyliło się ku zachodowi. Nie wyjdzie za Kiliana. Prędzej ucieknie z Kahardu albo najlepiej z Phaerimu. I najlepiej w towarzystwie Gabriela…

Kahardański dowódca wydawał jej się całkiem miłym człowiekiem. Intrygował ją. Z całych sił pragnęła poznać go bliżej. Nie potrafiła zapomnieć jego słów: Nie trać nadziei. Wszystko ułoży się tak, jak zaplanowali Pha i Erim.

A jeśli nie? Co jeśli ona sprzeciwi się ich woli i zmieni swoje przeznaczenie? Istniało pewne ryzyko, ale księżniczka była przygotowana na wszelakie konsekwencje tego, co niebawem zamierzała uczynić…



*
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

2
Serena pisze:Ogień trzaskał w kamiennym kominku, dając przyjemne ciepło i roznosząc po pokoju cudowny zapach drewna, a błękitne oczy bajarza rozbłysły, gdy obserwował, jak podniecone dzieci siadają wokół niego na drewnianej podłodze.
Sądzę, że lepiej byłoby to rozbić na dwa zdania. To znaczy, jedno o kominku i zapachu drewna, drugie o bajarzu.
Serena pisze:– Tak – Uśmiechnął się na chwilę do swoich wspomnień.
Po "Tak" powinna zaleźć się kropka.
Serena pisze:Dzisiejsza opowieść będzie dotyczyła głównie Kahardu, miasta znajdującego się w środkowej części krainy, którym rządził surowy, aczkolwiek sprawiedliwy król Yoru.
Napisałaś, że słuchają tego dziecki z Kahardu. Dlatego opowiadanie o mieście w taki sposób wydaje mi się dziwne. Rozumiem, że to taki zabieg, żeby przybliżyć to miasto czytelnikowi, ale moim zdaniem wyszło dość nieporadnie.
Serena pisze:Jednak cała historia rozpoczyna się na pustkowiach zamorskiej krainy Serif, gdzie pewnego poranka
Serena pisze:Bitwa rozpoczęła się pewnego poranka
Brzydko. Chociaż jest to na tyle rozstrzelone, że jak się wczuje w tekst, to łatwo nie zwrócić uwagi.
Serena pisze:Jednak stali w ulewie (według dawnych wierzeń Kahardańczyków, krople deszczu były łzami bogów i obdarzały wykąpanych w nich ludzi nadzwyczajną siłą)
W tekstach tego typu powinno unikać się nawiasów. Jako, że to opowieść bajarza, mogłaś zrobić z tego wtrącenie do jego historii.
Jednak stali w ulewie - nie wiem, czy wiecie ale według dawnych wierzeń Kahardańczyków, krople deszczu były łzami bogów i obdarzały wykąpanych w nich ludzi nadzwyczajną siłą.
Serena pisze:Jednak Gabriel, jak na godnego zaufania dowódcę, był pewny siebie, spokojny i opanowany.
Zjadłaś słowo "przystało". :P
Serena pisze:przemówił tak głośno, żeby wszyscy go słyszeli
"tak" jest zbędne.
Serena pisze:ale znał właściciela tego głosu i wiedział, że zwracając się do niego w ten sposób, ta osoba specjalnie to zrobiła, aby go sprowokować.
ale znał właściciela tego głosu i widział, że zwrócił się on do niego w ten sposób, aby go sprowokować
Serena pisze:taka ciemność panowała na polu bitwy. Wkrótce rozmokła ziemia spłynęła krwią i została usiana trupami. Na polu bitwy pozostali tylko Gabriel i Dakshi, dwaj wojownicy nienawidzący się od najmłodszych lat.
Poza powtórzeniem - trochę się wierzyć nie chce, że była taka wielka batalia i z każdej armii przeżył akurat jeden wojownik. Strasznie naciągane. A przecież to prawdziwa historia, nie wymysł bajarza.
Serena pisze:I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem zamordowania go
To oczywiste, że jak się rzuca jeden na drugiego z mieczem podczas bitwy, to nie po to żeby zaproponować mu wypad na piwo.
Serena pisze:Sam król Yoru zaczął powoli wariować ze zdenerwowania i siedział w zamku na swoim tronie jak na szpilkach. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Jeśli armia Daviusa zostanie pokonana, będzie mógł w spokoju wydać swoją córkę Selene za mąż. Nawet wybrał dla niej odpowiedniego kandydata. Był to niejaki Kilian, członek lorańskiego rodu kupieckiego, młody i ambitny człowiek z pewną przyszłością i całkiem sporym majątkiem.
1. Król nie udał się tam z wojskiem? To nie błąd, tylko moje zdziwienie. Myślałem, że skoro to taka wielka, znacząca bitwa, to będzie tam. Obserwował z daleka, albo brał udział - obojętne. Ale będzie.
2. Bardzo wyrozumiały, skoro nie wydaje jej za księcia, a kupca. Ale to znowu nie błąd, a po prostu moje zdziwienie.


Eee... wydawało mi się, że to mężczyźni przedłużają ród, a nie kobitki. Jedyne, co ona może zrobić, to przedłużyć ród kupiecki ;P


Nie przeczytałem do końca, bo niestety nie mam już na to czasu. Ale na pewno dokończę, bo mi się spodobało. Naprawdę mi się spodobało. Chociaż w pewnym momencie miałem silne skojarzenie z Tristanem i Izoldą. Wyleczyła jego rany i od tego się miłość zaczęła. Łał. No. Ogólnie rzecz biorąc - jest dobre. Dokończę, jak znajdę chwilę.

[ Dodano: Wto 26 Sty, 2010 ]
Serena pisze:nowych rekrutów
pleonazm
Serena pisze:robi mi się tak jakoś ciepło w sercu
Może to nie błąd, nie wiem, ale wydaje mi się, że przyjętym jest iż ciepło robi się NA sercu.
Serena pisze:I chociaż była dla Selene jak matka, to ona była dla niej jak córka, której nigdy nie miała.
Czemu "chociaż"? Zdanie jest pozbawione sensu.


Przeczytałem do końca. Bardzo fajny sposób na zakończenie, bo jak ktoś się wczuł, to odczuwa niedosyt i rządzę poznania tego, co było dalej. :D Mam nadzieję, że jak spłodzisz dalszą część, to się nią podzielisz.

Opowiadanie mi się podobało. Pomimo pewnej sztampowości, bo samo to, że jest księżniczka i ktoś chce za nią wyjść, ale ona chce innego, a ten który niby miał być jej mężem okazuje się kawałem chama to raczej pospolity zabieg. Ale i tak jest okej.

3
Serena pisze:by posłuchać kolejnej porywającej powieści
raczej opowieści, bo powieść to coś znacznie dłuższego, wielowątkowego z wieloma postaciami.
Serena pisze:Lizalette, córka miejskiego kupca Arwina. Przypominała małego cherubinka.
Ten równoważnik wybija z rytmu. Zamiast kropki wstaw przecinek i będzie się przyjemniej czytało.
Serena pisze:– Dobrze więc – oznajmił. – Opowiem wam historię, która zapisała się w dziejach naszej krainy złotymi literami. Opowiada ona o miłości, odwadze, walce, poświęceniu i…

– I o księżniczce? – zapytała ożywiona Lizalette.
Świetne!!! Proste, ale sprawiło, że całkiem uwierzyłem w całą scenkę.
Serena pisze:Tego dnia warunki pogodowe nie sprzyjały żadnym wyprawom ani wojnom.
Jakoś mi to zabrzmiało prognozą pogody z TV, zwykłe: pogoda nie sprzyjała, nie raziłoby tak.
Serena pisze:zwracając się do niego w ten sposób, ta osoba specjalnie to zrobiła, aby go sprowokować.
przekombinowane
zwracając się do niego w ten sposób, osoba ta chciała go sprowokować.
Serena pisze:Kiedyś pokłócili się o pieniądze, jeszcze kiedyś prawie się pozabijali o córkę serifińskiego
powtórzenie, poza tym to drugie kiedyś zupełnie nie pasuje. Może innym razem?
Serena pisze:I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem zamordowania go.
Oj nie! Morderstwo na polu bitwy? Przecież po to się tam pojawili, by się pozabijać.
Serena pisze:I Gabriel wbił ostrze swojego miecza prosto w serce Dakshiego. Serifińczyk wrzasnął wniebogłosy, a z jego ust, podobnie jak z rany, trysnął strumień krwi. Jeszcze przez ułamek sekundy patrzył nienawistnie w oczy Gabriela, dygocząc w agonii, po czym wyzionął ducha wykrwawiony i blady jak płótno.
Żeby się chłopak mógł tak szybko wykrwawić, to chociaż wyjmij miecz z rany, bo póki tam siedzi, krew ma problemy z ujściem. A parę sekund trwająca agonia to za mało na wykrwawienie się. Zresztą sekunda w ustach bajarza, który jest narratorem, brzmi nienaturalnie.
Serena pisze:pozbawić jej
pozbawić ją[/i], z biernikiem, a nie z dopełniaczem. Choć akurat w większości przypadków obie formy są identyczne.

Serena pisze:Starała się na razie nie myśleć o swojej niepewnej przyszłości u jego boku i poddała się pieszczocie dłoni swojej służki Luny, która układała z jej złocistych włosów fantazyjną fryzurę, ale nawet relaks nie pomagał, ponieważ Luna cały czas opowiadała jej o zaletach Kiliana.


Zdecydowanie podziel to zdanie.

Serena pisze:– Mam taką nadzieję, Luno. Jednak nadal mnie to martwi – Księżniczka westchnęła.


małą literą

Serena pisze:lecz przed kilkoma laty dopadła ją i wykończyła paskudna choroba serca.


dopadła, wykończyła, paskudna... To słowa jakby z innej opowieści. Do tej pory było ładnie, nastrojowo, a tu takie nagromadzenie mieszczańskiego słownictwa. Tu akurat może się czepiam, ale to zdanie zupełnie wytrąciło mnie z rytmu.

Serena pisze:– Wciąż jesteś nieszczęśliwa z powodu swojej przypadłości.


troszkę to naiwne. Oczywiście, że jest i będzie dopóki przypadłość nie minie, albo dziewczę nie umrze. Wytnij "wciąż", a będzie to w ustach wróżki stwierdzenie oczywistego faktu, bo teraz bardziej brzmi, jakby snuła przypuszczenia, albo się dziwiła, że tak jest. A najlepiej usuń to zdanie.

Serena pisze:Dziewczyna podprowadziła księżniczkę do lustra.


A po co, przecież dziewczyna i tak nie widzi... Może lepiej niech z nią pójdzie bliżej okna, będzie widniej i Luna będzie miała większy komfort.

Serena pisze:Wyczuła kilkanaście niewielkich ran na ramionach, karku i twarzy.


Już znamy ich położenie z wcześniejszego fragmentu, nie musisz tego powtarzać.

Serena pisze:Jednak jego krzyk nie robił na księżniczce najmniejszego wrażenia.


Eee... taki z niego twardziel, a krzyczy po przemyciu rany spirytusem. Ja nawet się nie umywam do Gabrysia, ale sam przeprowadzałem podobne operacje na sobie (a rany miewałem potworne). Wystarczyła szczoteczka do zębów między zęby i co najwyżej łza mi pociekła i syknąłem z bólu. Nie krzyczałem.

Serena pisze:– Od jak dawna – zapytał w końcu cicho.

– Od urodzenia.


To teraz mną zakręciłaś. Bogowie pozbawili ją wzroku dwadzieścia lat temu - to brzmi jednoznacznie widziała i przestała. Poza tym trudno jej cierpieć z powodu swojej przypadłości - nie wie, jak to jest widzieć. Dla niej to abstrakcja. Trochę się to kupy nie trzyma.

Serena pisze:Kilian podszedł do księżniczki i zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów, po czym ujął jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Jednak dziewczyna nadal wpatrywała się w bajkową mozaikę na posadzce.


Przecież ona nie widzi!

Serena pisze:Księżniczkę ciekawiło również, jak wyglądał.


Bez znaczenia, dziewczyna nie ma porównania. Zobaczyła wszystko, co przedstawiało dla niej jakąś wartość, gdy go dotykała.

Serena pisze:Wyobrażała go sobie jako wysokiego i silnego mężczyznę o jasnych włosach, oczach błękitnych jak niezmierzone wody morza oddzielającego Phaerim i Serif i sylwetce boga albo herosa. Ten obraz tak zajął jej myśli, że nie słuchała tego, co mówi do niej Neina.


I raz jeszcze to samo. Podjęłaś się opisywania wrażeń osoby niewidomej od urodzenia. Oczy błękitne jak niezmierzone... - skąd ma to porównanie?

Serena pisze:Niemal od razu w jej nozdrza uderzył upojny zapach róż, który z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej się nasilał. Selene domyślała się, że Neina prowadzi ją do rozarium, czyli tej części ogrodu, w której hodowano róże


wytnij to od czyli, bo po pierwsze - powtórzenie, a po drugie iść do czytelni, czyli tam, gdzie się czyta. Śmiesznie brzmi, prawda?

Serena pisze:Niebawem za sprawą wróżki palce księżniczki musnęły aksamitne płatki jednej z róż i dziewczyna szeroko się uśmiechnęła. Yoru nie chciał hodować róż


to dalsza część akapitu i znów roi się od róż, a zaraz potem znów pada rozarium.
Do poprawki cały ten fragment.

Serena pisze:Kto wie – może kiedyś uda mi się jeszcze przywrócić jej wzrok?


przywrócić, czyli odwrócić jakieś działanie. Nie straciła wzroku, nigdy go nie miała.

Serena pisze:Dokładnie wyobraziła sobie wszystko, o czym była mowa – dziewczynę, młodzieńca, zieloną dolinę, niebieski strumień, zachód słońca, wrzosowiska… i białą różę.


Wałkuję wciąż to samo - wybacz, ale jej wzrok dla tekstu ma ogromne znaczenie. Spróbuj wyobrazić sobie zachód słońca na Marsie. Nawet znając to z Ziemi nie wyobrazisz sobie tego dokładnie. A tu wciąż piszemy o dziewczynie, która nie ma żadnego punktu odniesienia. Bo ciągle opisujesz wszystko jako wrażenia wizualne...

Tak naprawdę bardzo podobał mi się początek. Był naturalny, wiarygodny, a dziecko żądające księżniczki - urzekło mnie. To był dobry kawał roboty.

Potem było już coraz gorzej.
Nie słyszałem o bitwie w której brało udział 110 tys. żołnierzy, którą przeżył jeden człowiek, który zresztą samotnie wsiadł na okręt i sobie przypłynął do domu. Zawsze po bitwie są ranni. Lżej, czy ciężej, ale są. Cóż to za dowódca, który tego nie sprawdził? Ten fragment bardzo naiwny.

Ciężko mi jest też uwierzyć, że król wydaje córkę za kupca. Licząc, że ten mu załatwi ludzi do armii. A co, jak tamten król powie nie? Co może nawet najbogatszy kupiec? Zdenerwować się? Na króla? Władza łączy się z władzą, nie pospólstwem, a tym tylko może być kupiec, choćby najbogatszy.

Nie wierzę, że nikt w kraju przez dwadzieścia lat nie zauważył, że dziewczyna jest niewidoma. Nie ma takiej możliwości. Służba wiedziała, a jeśli tak, to wiadomość, nawet jako plotka przez tyle lat musiała się roznieść.

No i problem opisania wrażeń osoby niewidzącej. Bardzo odważne i trudne posunięcie. Ona jednak zachowywała się jak osoba mająca dobry wzrok. Patrzenie w mozaikę, siadanie przed lustrem, wyobrażanie sobie błękitnych jak morze oczu... Nie przekonałaś mnie.

Po przeczytaniu wprowadzenia liczyłem na coś napisanego świetnie. Dostałem niewiarygodną, nawet jak na bajkę, historyjkę. Styl masz fajny, błędów czysto stylistycznych nie było zbyt wiele. Radzisz sobie z pisaniem nieźle. Jednak tworzysz opowieść i to ona jest najważniejsza. Styl ma nie przeszkadzać. Tu przeszkadzała mi opowieść.

I podkreślę raz jeszcze. Podoba mi się Twój styl, popracuj nad treścią.

Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński

4
Dla Sereny (i nie tylko) przepiękny dokument o tym, jak niewidome dzieci postrzegają świat - w tym wypadku będzie to doskonały uzupełniacz edukacyjny.

http://www.tvp.pl/filmoteka/film-dokume ... kumentalny

Za tekst biorę się już...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
choć jednocześnie zasnuty woalem krwi
woal krwi? Ciecz robiąca woal? Może: zakrwawionym woalem?
Bez wahania powierzył mu swoich najlepszych dziesięciu tysięcy żołnierzy.
Bez wahania powierzył mu dziesięć tysięcy najlepszych żołnierzy.
Lecz zarówno Yoru jak i Gabriel przeliczyli się ze swoją pewnością. Bowiem w pewnej chwili, gdy potężny piorun błysnął i rozświetlił niebo, Kahardańczycy ujrzeli w oddali dziesięć razy większą armię Serifińczyków, która nadchodziła coraz szybciej. Na jej czele jechał Dakshi na swoim karym rumaku. Uśmiechał się triumfująco. Kiedy jego armia prawie dotarła na miejsce, a odgłosy końskich kopyt brodzących w błocie stawały się coraz wyraźniejsze i głośniejsze, Gabriel ściągnął wodze swojego czarnego ogiera i zaczął się przechadzać wzdłuż pierwszego szeregu żołnierzy.

- Najdzielniejsi mężowie Kahardu! – przemówił tak głośno, żeby wszyscy go słyszeli. – Oto nastał dzień, w którym znów musimy stoczyć z wrogiem bój nie tylko o nasze miasto, ale o całą krainę Phaerim. Dotychczas zwyciężaliśmy każdą bitwę z mieszkańcami krainy Serif, ale teraz nie możemy być pewni kolejnej victorii, bowiem do armii Daviusa przyłączyli się wojownicy z wszystkich miast Serifu. Wielu z was być może zginie w tej bitwie, ale nie zapominajcie, że walczymy za naszą ojczyznę i ku chwale naszych bogów. Chwała Pha i Erim! – krzyknął, unosząc w górę swój miecz. Kolejna błyskawica przecięła niebo.
Przeczytaj powyższe akapity i usuń zaimki. Zobaczysz, ile tekst zyska. Gdy zajdzie potrzeba, zmień zdanie lub zastąp wyraz - w ten sposób nauczysz się czegoś pożytecznego w prowadzeniu tekstu.
– Chwała Pha i Erim! – powtórzyło chóralnie wojsko, podnosząc miecze.
Nieeee. Raz, że chóralnie - to śpiewnie, a oni powtórzyli chórem. Ale jest wykrzyknik, wobec czego to był krzyk. Poza tym, nie wojsko powtórzyło (bo wojsko to formacja) ale wojacy. Zamieniamy na:

– Chwała Pha i Erim! – Ryknęli chórem zbrojni, kierując broń ku niebu.
Mrok i ulewa utrudniały widoczność, a ziemia zmieniona w błoto ograniczała ruchy.
Powtarzasz się - może i to dobry zabieg, bo dziadek opowiada dzieciom, jednak czytelnikiem (odbiorcą nie sa one) i tutaj uznaję, że jest to zbędne.
Dakshi zaśmiał się gardłowo, wymierzając ostrze swojego miecza prosto w Kahardańczyka.
Masz problem z zaimkami. Zobacz na tą scenę z punktu logiki: Czy wierzysz, że mógłby wymierzyć czyjś (nie swój) miecz? Zaimek tutaj jest zbędny.
I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem zamordowania go.
Morderstwo na polu bitwy? Ciekawe...
I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem pozbawienia go życia.
lub
I rzucił się na Gabriela z wyraźnym zamiarem odebrania mu życia.
Gabriel czuł, jak nogi się pod nim uginają. Miał trudności z utrzymaniem równowagi, lecz zanim ją stracił, zdołał jeszcze odepchnąć Dakshiego, który poślizgnął się na podmokłej ziemi i przewrócił na plecy.
Tutaj zaimek zmienia logikę zdania. Wynika, że Dakashi NAJPIERW się poślizgnął i, wykorzystując to, Gabriel go popchnął. Trzeba to rozdzielić na dwa zdania.
Gabriel czuł, jak nogi się pod nim uginają. Miał trudności z utrzymaniem równowagi, lecz zanim ją stracił, zdołał jeszcze odepchnąć Dakshiego. Mężczyzna poślizgnął się na podmokłej ziemi i przewrócił na plecy.
Widzisz różnicę?
– Cóż, Dakshi… Wiernie służyłeś swojemu panu. Byłeś jego ukochanym psem. Ale to już koniec… Pozdrów ode mnie bogów śmierci.
I dzieci rozdziabiły szczęki, z wyrazem twarzy a'la ZONK. Cóż ten dziad gada?
I Gabriel wbił ostrze swojego miecza prosto w serce Dakshiego.
ten sam błąd z zaimkiem.
Gabriel wyciągnął ostrze z piersi wroga i rozejrzał się, kurczowo łapiąc oddech.
kurczowo można coś chwytać, trzymać - ale nie łapać oddech.
W całym Kahardzie panowała nerwowa atmosfera. Wszyscy w napięciu oczekiwali powrotu królewskiej armii z krainy Serif.
Sztywno, bez emocji. Zmieniamy na:
W Kahardzie panowała nerwowa atmosfera. Ludzie w napięciu oczekiwali powrotu królewskiej armii z krainy Serif.
Sam król Yoru zaczął powoli wariować ze zdenerwowania i siedział w zamku na swoim tronie jak na szpilkach.
Znowu ten sam błąd. Czy król Yoru mógłby siedzieć na cudzym tronie w swoim państwie? No przecież, że nie.
Tymczasem Selene siedziała w swojej komnacie przed wielkim lustrem i wpatrywała się niewidzącymi czarnymi
To raczej niemożliwe...
Luna skłoniła głowę i opuściła komnatę.
skinęła głową, bo skłonić można się/ ukłonić się (nie ukłonisz się głową).
Selene na chwilę posmutniała, gdyż zawsze kiedy Neina do niej mówiła, w jej umyśle pojawiał się na powrót obraz uśmiechniętej matki.
jeśli nie widzi od dzieciństwa - nie mogła mieć obrazów do przywołania.
Wyciągnęła przed siebie rękę i zatrzymała się wtedy, kiedy dotknęła szyby.
Wyciągnęła przed siebie rękę i zatrzymała się, gdy dotknęła szyby.


Nie podobało mi się, i ciężko wypointować, co jest tego przyczyną. Styl wcale nie jest zły, czasem zagmatwasz opis, zbyt rozepchasz zdanie (ogólnie brakuje tu plastyki). Zaimki rażą jak piorun w tekście i historyjka (baśń) to bujda na resorach. Poniosło cię - byłbym wstanie w to wszystko uwierzyć, jakby zostało sprawniej poprowadzone, z wyczuciem. Jednak kilka rzeczy mnie poirytowało w trakcie lektury:
- Zabieg z opowieścią dla dzieci, o krainie o męstwie wydał mi się dobry, ale jak widzę, bezcelowy bo bajanie tutaj przechodzi w opowiadanie, którego odbiorcą nie jest pośrednio czytelnik, tylko on sam i tylko on. Dzieci gdzieś znikły, przestają mieć rację bytu.
- Skakanie opisami narratora - raz opisuje jedną postać, żeby za chwile przeskoczyć na drugą. Narrator nie jest tu neutralny, nie opowiada (jak był zamiar bajarza), tylko skupia się, niczym w powieści, na każdym bohaterze. Zabieg w moim odczuciu zły.
- Użyte patenty do pchania akcji: jeden wojak co przeżył, ślepa babka, o której nie wiedzieli.

Jestem zdania, że ten tekst należy do wąskiej grupy takich tworów, które po oczyszczeniu z błędów zmieniają całkowicie swój wydźwięk i polepszają odbiór. To dobrze, to ni mniej ni więcej oznacza to, że jest nad czym pracować.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Dzięki. Jejku, teraz widzę, co ja tu nawyprawiałam. Aż mnie oczy bolą O.O Chwilowo nie mam czasu, żeby popracować nad tym tekstem, ale jak tylko trochę go znajdę, to siądę nad tym i poprawię wszystko.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron