Życie
Za oknem szpitalnej sali panowała szaruga. Deszcz uderzał w wysokie szyby, pozostawiając na nich rozmyte rachityczne smugi. W chłodnym wnętrzu, na ośmiu łóżkach leżały schowane pod kocem dzieci. Ktoś czytał bajki, ktoś malował. Malutka Ola o błękitnych oczach głaskała skórę głowy, łkając cichutko, aby nikt jej nie usłyszał. Drzwi skrzypnęły i w przejściu stanęła młoda pielęgniarka. Z uśmiechem oceniła panujący spokój i włożywszy dłonie do kieszeni fartucha skierowała się w dalsza drogę. Jednak w pół kroku przystanęła, zaciekawiona pogłosem płaczu. Wróciła do środka, jeszcze raz spoglądając na dzieci. Dostrzegła dygoczącą od szlochu Olę.
— Kochaniutka, co się stało? – usiadła na krawędzi łóżka. Chwyciła delikatną dłoń dziewczynki, gładząc zaczerwienienie wokół wenflonu.
— Smutno mi... – szepnęła przez zaciśnięte gardło.
Pielęgniarka pochyliła się, dotykając rozgrzanego czoła chorej.
— Nie smuć się, skarbie. Wszystko będzie dobrze.
— Nie będzie...
— Oczywiście, że będzie. Zobacz – skinęła na łóżko obok. – Lucynka nie ma rączki a maluje. Paulinka nie widzi, a czyta, a ty...
Dziewczynka wyrwała drobną dłoń z uścisku pielęgniarki.
— A ja mam raka i umrę.