Rok 2030. Laboratorium numer cztery na Uniwersytecie Oneironautyki Stosowanej im. Roberta Monroe w Warszawie.
Godzina 21:14.
- Zmniejszyć moc Readera do sześciu herców – zakomunikował znudzonym głosem profesor Steżniewski.
- Częstotliwość fal mózgowych ustabilizowała się, panie profesorze – odpowiedział młody student nie odrywając wzroku od monitora. Władysław Steżniewski, pięćdziesięcioletni psychoterapeuta i oneironauta zdjął okulary, po czym spojrzał na staromodne, kwadratowe soczewki pod światło. Były idealnie czyste, ale wiedział o tym. Po prostu chciał podejrzeć swojego praktykanta. Niczego nieświadomy chłopak, szarpał nerwowo guzik swojego nowego, białego fartucha Kontrolera. Nie trzeba mieć szczególnego doświadczenia w dziedzinie psychologii, by przejrzeć go na wylot – pomyślał profesor. Gdy tylko się odwróciłem, oderwał wzrok od monitora i zaczął gapić się na ekran Readera. Tak podnieca cię sen Obiektu, chłopcze? Lepiej popatrz na swój pulpit, bo zaraz będziesz miał mokro w gaciach… cholera! Zupełnie jak ja w młodości!
Profesor uśmiechnął się do swoich myśli. Gdy zaczął interesować się Świadomym Snem, miał zaledwie piętnaście lat. Okazuje się, że przyszłość można zbudować nawet na niewinnej zabawie. Dziecko, które znalazło na drodze do szkoły zwiędły kwiat, może zacząć go pielęgnować. Albo zostawić. I tak, za czterdzieści lat być właścicielem największego w kraju egzotycznego ogrodu lub bezwzględnie karczującym lasy biznesmenem.
Wwiercający się w uszy, urywany pisk wystrzelił z głośnika nad głową roztrzepanego praktykanta. Ten podskoczył jak rażony prądem i drżącymi rękoma objął monitor.
A może nasze życie ma tylko jeden możliwy scenariusz? Zbaczając ze ścieżki popełniamy błąd. Wtedy uruchamia się alarm i jeśli szybko nie powrócimy do pierwotnego stanu, czeka nas zagłada.
- Panie profesorze… - zszokowany student pojął w końcu, że przez swoją nieuwagę nie zauważył, jak zmieniła się częstotliwość fal – pomyślał profesor. – Panie profesorze, przez swoją nieuwagę nie zauważyłem, jak zmieniła się częstotliwość fal…
- Naprawdę?
- Wygląda na to, że zgubiłem sen. Na ekranie Readera, wie pan… obraz zniknął… - tłumaczył czerwony praktykant.
- Ja pierdolę – nagle przerwał profesor. – Do chuja pana. Inaczej nie można, więc musze cię człowieku ojebać, bo chyba jesteś z takich, co normalnie nie rozumieją. Twoim zadaniem jest patrzeć na ten jebany panel, co go masz przed swoją spierdoloną osobą. Na tym ogromnym ekranie na ścianie zapisuje się projekcja snu badanego. Po kiego chuja tam ślepisz? Gdybyś to ty śnił teraz o rozjebanych na łóżku małolatach, a jakiś zboczony pedofil lampił się na to, to jak byś się czuł?
- A-ale to obiekt badań śnił o…
- A ty, kurwa, stękałeś nad panelem, kurwa, patrząc na to… kurwa!
Praktykant zachłysnął się powietrzem, zrobił krok do tyłu, potknął się o krzesło i z głośnym hukiem wylądował na metalowej podłodze.
Profesor Steżniewski całą siłę woli skupił na powstrzymywaniu ust do wygięcia się w „banan”. Przede wszystkim, postanowił nie patrzeć na minę studenta. Przez głowę przebiegła mu myśl, że sam mógł tak kiedyś wyglądać. Teraz musiał zgiąć się w pół, aby ukryć śmiech. Gdy pierwszy raz brał udział w Czytaniu Snu, popełnił podobny błąd i jego mistrz wyperswadował mu wtedy wszystko tak jasno, że przez trzydzieści lat nie zdarzyło mu się zgubić snu. Potem nauczył się jego przemowy na pamięć i częstował nią w przypadkach takich jak ten.
- Nie ma czasu! Wstawaj i kombinuj. Jeśli uda ci się złapać sen z powrotem, zastanowię się, czy nie wyrzucić cię z tej szkoły.
- Nie-nie przerabialiśmy tego! – zająknął się student. – Umiem dopasowywać ilość herców do częstotliwości fal mózgowych śpiącego. Ale jak mam złapać sen… w jego trakcie?
- Wyobraź sobie, że dryfujesz przez środek Pacyfiku na tratwie. Jedyna rzecz, jaką posiadasz, to radio w komórce. Musisz znaleźć stację.
- To niemożliwe! Nie.. nie da rady odebrać czegokolwiek na Pacyfiku! - praktykant złapał się panelu, jakby miał zaraz upaść.
- Hm? Przez twoje gadanie tratwa zatonęła. Jesteś na dnie oceanu. Twoja komórka nie jest wodoszczelna!
- Pan sobie ze mnie najzwyczajniej w świecie robi-
- Tak.
- Nawet gdyby mi się udało – jęczał stukając w klawiaturę – to i tak nie mam jak wezwać pomocy!
- Powiedziałem, że masz złapać stację, a nie wzywać pomocy. Miło usłyszeć swój ulubiony kawałek na chwilę przed śmiercią – zażartował profesor patrząc studentowi w oczy. Gdy praktykant podniósł wzrok znad monitora, oneironautę przeszył dreszcz. Władysław Staniewski, pięćdziesięcioletni psycholog i psychoterapeuta doświadczył takiego spojrzenia kilka razy w życiu. Tak kiedyś popatrzył na niego samobójca na dachu wieżowca, sekundę przed skokiem. Widział coś takiego w oczach człowieka przywiązanego do ściany łańcuchami w szpitalu psychiatrycznym. Te wwiercające się w duszę, pełne pogardy spojrzenie wypełniające głowę krzykiem i bólem należało też do jego szkolnej miłości na lekcji tego samego dnia, w którym podcięła sobie żyły. Wtedy postanowił, że będzie studiował psychologię. Zadecydował, że pozna ludzki mózg tak, by przewidzieć i zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości.
Jednak po pewnym czasie zapomniał o pierwotnej idei. Poświęcił swoje życie oneironautyce. Był w stanie pomóc zagubionym ludziom, ale nie robił tego. Wolał prowadzić badania nad psychiką i snem. Popychało go to do coraz to nowych odkryć. Na chwilę obecną posiadał wiedzę, która mogłaby zrewolucjonizować świat. Ale czy to wszystko miało sens? Czy świat byłby lepszy, gdyby taki na przykład Karol Darwin nie opublikował swojego dzieła?
Alarm wył już długi czas, ale profesor ignorował go. Nie zważał na wwiercający się w uszy urywany pisk. Gdyby teraz porzucił tą wydeptaną własnymi nogami ścieżkę i zawrócił na główny trakt, dźwięk prawdopodobnie przestałby ranić jego uszy. Ostrzeżenie przed zagładą byłoby wtedy niepotrzebne.
W tym momencie dokonał wyboru.
W tej samej chwili, w której młody uczeń nacisnął Enter, alarm ucichł. Postanowił, że nie będzie już patrzył na ekran Readera choćby się dymiło i waliło. Zatkał dłońmi uszy i usiadł przed panelem swojego stanowiska kontrolnego. Ogarnął wzrokiem rzędy cyfr na monitorze oraz wskaźniki. Spojrzał na elektroencefalogram - zapis sygnału EEG wskazywał na to, że mózg śpiącego mężczyzny pracował aktualnie na falach theta. Fale theta to zakres o częstotliwości od czterech do siedmiu herców. Mózg pracuje na nich za każdym razem, gdy śnimy. Jest również charakterystyczny dla medytacji, transu lub hipnozy – starał się przypominać sobie wiadomości ze szkoły. Wcześniej popełniłem błąd, bo nie zauważyłem, jak częstotliwość przeskoczyła z liczby pięć na trzy. Czyli mózg śpiącego wkroczył w fazę delta, charakterystyczną dla bardzo głębokiego snu. Nic dziwnego, że zgubiłem jego marzenia senne. W tej fazie praktycznie nie występują. Albo występują, tyle tylko, że nie jesteśmy w stanie ich sobie przypomnieć ani odczytać.
Wtem zapalił się kwadratowy guzik z narysowanym ludzikiem. Któremuś z Kontrolerów, którzy pracowali tu wcześniej, najwyraźniej bardzo się nudziło, bo człowieczek miał dorysowane kwadratowe okulary i wykrzywione usta. Czyżby to był profesor? Najwyraźniej tak! Student nacisnął przycisk i na ekranie, zamiast charakterystycznego dla elektroencefalogramu „szlaczka” lub „harmonijki” pojawiło się ciało człowieka. Ten podgląd informuje o tym – starał sobie przypomnieć praktykant – jakich części ciała używa w śnie obiekt badań. Czyli innymi słowy, jeśli śpiący wyobraża sobie w śnie, że macha prawą ręką, na ekranie zaświeci się ta ręka. Teraz na przemian świeciły się nogi – najwyraźniej mężczyzna gdzieś szedł. Student miał ochotę spojrzeć na ekran Readera na przeciwległej ścianie, nad łóżkiem śpiącego, aby zobaczyć, gdzie właściwie idzie, ale pamiętał o „przestrodze” profesora. Wprawdzie teraz gdzieś zniknął, ale pewnie po to, by schować się w jakimś kącie i obserwować mnie – myślał. To taki test. Chociaż z drugiej strony… sny tego człowieka były naprawdę ciekawe. Ten ostatni był o młodych dziewczynach, chyba szesnastolatkach, zabawiających się na łóżku dziwnymi przedmiotami. Nie! Co ja gadam! Ten człowiek jest zboczony i pewnie dlatego robimy na nim testy. Może to jakiś pedofil?
Praktykant spojrzał na swój monitor. Mężczyzna przestał śnić o chodzeniu. Teraz stał w miejscu i wykonywał jakąś czynność rękoma. Obejmuje kogoś? Pewnie którąś z tych lolitek. Nie, zaraz. Wkłada w to zbyt wiele siły. Mięśnie wyraźnie świecą się na czerwono. Teraz zwolnił ucisk i położył coś na ziemi. Ominął to coś i idzie, idzie, idzie… stanął. Wyciąga rękę, zamierza coś chwycić i…
Wtem coś szarpnęło go w górę. Spróbował się wyrwać, ale napastnik wykręcił mu ręce. Zaczął miotać się rozpaczliwie, klnąc przy tym i krzycząc, ale milczący mężczyzna o niezwykłej sile zignorował to całkowicie. Bezceremonialnie złapał jego głowę i wyrżnął nią w monitor. Poczuł, jak w jednej chwili akupunktura miliona drobnych okruszków szkła miażdży mu twarz. Napastnik złapał go za włosy i wyciągnął z resztek zgniecionego panelu kontrolnego. Powtórka. Znów – w górę i w dół.
Odbywał właśnie ostatnią podróż. Lot w górę i z powrotem. Nie był w stanie poruszać jednym ocalałym okiem, więc tylko rejestrował przesuwające się obrazy. Miazga jego twarzy rozgnieciona na pękniętym szkle monitora. Obraz przesuwa się ku górze. Ciało profesora Władysława Steżniewskiego. Został uduszony? Dalej, oszklony pokój a w nim puste łóżko. W tym momencie bezwładna głowa studenta osiągnęła szczyt. Nadludzkim wysiłkiem przesunął źrenicę oka w górę, by zobaczyć monitor Readera.
Fakt.
Miło usłyszeć swój ulubiony kawałek na chwilę przed śmiercią.
Tym razem lądowanie było bezbolesne.
2
Należaby jakośzaznaczyć myśl bohatera.Vialix pisze:Wcześniej popełniłem błąd, bo nie zauważyłem, jak częstotliwość przeskoczyła z liczby pięć na trzy.
Mi się podobało. Postacie były żywe i miały swój własny styl. Nie mam zielonego pojęcia o oniryźme i snach, ale naukowe pojęcia były tak wplecione, że tekst nie wydawał się ciężki w odbiorze. Zakończenie było naprawdę fenomenalne i nieoczekiwane. Muszę przyznać, że miałam dreszcze:)
Ja jestem na tak.
Pozdrawiam.
4
Wydzielony fragment wydaje mi się dziwny, powiedziałbym - zbędny - przecież profesor mógł obserwować praktykanta w inny, prostszy i równie dyskretny sposób, jeśli już mowa o dyskrecjiVialix pisze:Były idealnie czyste, ale wiedział o tym. Po prostu chciał podejrzeć swojego praktykanta. Niczego nieświadomy chłopak, szarpał nerwowo guzik swojego nowego, białego fartucha Kontrolera.
To są myśli bohatera? Wnioskuję, że tak, chociaż przez chwilę byłem przekonany o wprowadzeniu trzeciego bohatera, głównego, a dotychczasowa narracja wydawała mi się personalną. Zaakcentuj ten fragment tekstu (weź w cudzysłów, oddziel od reszty)Vialix pisze:Gdy tylko się odwróciłem, oderwał wzrok od monitora i zaczął gapić się na ekran Readera. Tak podnieca cię sen Obiektu, chłopcze? Lepiej popatrz na swój pulpit, bo zaraz będziesz miał mokro w gaciach… cholera! Zupełnie jak ja w młodości!
Wwiercający się w uszy urywany pisk wystrzelił z głośnika nad głową roztrzepanego praktykanta.Vialix pisze:Wwiercający się w uszy, urywany pisk wystrzelił z głośnika nad głową roztrzepanego praktykanta.
Prościej, bez takich słownych wycieczekVialix pisze:Profesor Steżniewski całą siłę woli skupił na powstrzymywaniu ust do wygięcia się w „banan”.
Profesor Steżniewski z trudem powstrzymywał się od głośnego śmiechu
Wychodzi na to, podług tego zdania, że myśl coś przebijała, a chyba nie taki był zamiarVialix pisze:Przez głowę przebiegła mu myśl, że sam mógł tak kiedyś wyglądać.
Przez głowę przebiegła się mu myśl, że sam mógł tak kiedyś wyglądać.
Nie powiem, z czym kojarzy mi się uginanie w pół i towarzyszący przy tym rechotVialix pisze:Teraz musiał zgiąć się w pół, aby ukryć śmiech.

Coś tam na końcu miało być, a czegoś nie maVialix pisze:- Hm? Przez twoje gadanie tratwa zatonęła. Jesteś na dnie oceanu. Twoja komórka nie jest wodoszczelna!
- Pan sobie ze mnie najzwyczajniej w świecie robi-
- Tak.
Nie przypisuje sobie roli wielkiego myśliciela, ale najzwyczajniej w świecie nie rozumiem zamiarów tekstu. Wyraźnie zarysowani bohaterowie, wspomnienia, które stanowią o bytowaniu tego tekstu (co by było, gdyby bolesnych urazów z dzieciństwa profesor nie miał?) ale nic poza tym. Jest jeszcze śmierć - nieodzowna towarzyszka. Jako czytelnik, czuję się zaskoczony końcówką... zaskoczony niemile. Spodziewałem się czegoś innego, nie powiem przełomowego, ale po prostu różniącego się, a to klaps - wybrałeś najprostszą z możliwych dróg. Profesor, pozytywny bohater po przejściach, nagle znika. Narracja tego jednego zostaje urwana, zastąpiona. Towarzyszy temu element tajemniczości. A potem... potem jest to, o czym wspomniałem wcześniej. Mógłbyś pociągnąć wątek profesora, niechże on coś głupiego wymyśli! Niechże pokombinuje przy tym śniącym i zboczonym zarazem pacjencie. Akcja - tego brakuje temu tekstowi. Wartka, zachęcająca do czytania, niekonwencjonalna.
Schematyczność? Owszem, wiele jest tekstów podobnych, ale tutejsza końcówka wydaje się łamać kanony - to trochę taki "Ostry dyżur" z finalną sceną zapożyczoną z dobrego serialu kryminalnego. Dobrego, bo dzieje się coś innego od zwykłego dźgania nożem czy wymachiwania pistoletem. Pacjent, śpiący i o seksie śniący, zabija. No, nie powiem, intrygujące i warte dłuższego przemyślenia.
Podobało mi się, ze względu na dobre ułożenie następujących po sobie scen. I pomysł.
5
nie idzie się zorientować o co chodzi. Kto co mówi?- Panie profesorze… - zszokowany student pojął w końcu, że przez swoją nieuwagę nie zauważył, jak zmieniła się częstotliwość fal – pomyślał profesor. – Panie profesorze, przez swoją nieuwagę nie zauważyłem, jak zmieniła się częstotliwość fal…
ęjęczał stukając w klawiatur
jęczał, stukając w klawiaturę
wydaje mi się że nawet sparaliżowani mogą ruszać oczami. W takim razie co stało się studentowi?Nie był w stanie poruszać jednym ocalałym okiem
Pomysł ciekawy. Klimat też taki byłby, gdyby to wszystko nie było takie zagmatwane. W dodatku w drugiej części( tej w trzeciej osobie) nie zawsze zaznaczasz, że rozpoczynają sie przemyślenia studenta, np
Praktykant spojrzał na swój monitor. Mężczyzna przestał śnić o chodzeniu. Teraz stał w miejscu i wykonywał jakąś czynność rękoma. Obejmuje kogoś? Pewnie którąś z tych lolitek. Nie, zaraz. Wkłada w to zbyt wiele siły. Mięśnie wyraźnie świecą się na czerwono.
Brakuje opisów sytuacji i otoczenia. Ciągle coś się dzieję, ale jakoś niemrawo. Zwrot akcji i końcówka bez polotu.
6
raczej: poczerwieniały na twarzy- Wygląda na to, że zgubiłem sen. Na ekranie Readera, wie pan… obraz zniknął… - tłumaczył czerwony praktykant.
nie wiem, czy aby na pewno ukrył ten śmiech. Ja bym raczej widział gościa, który rechocze wpół zgięty...Teraz musiał zgiąć się w pół, aby ukryć śmiech.
Wtedy postanowił, że będzie studiował psychologię. Zadecydował, że pozna ludzki mózg tak, by przewidzieć i zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości.
Unikaj wstawek, gdy nie wiesz, skąd się biorą. Tutaj ten spójnik złożony wygląda jak skrót myślowy zaciągnięty z mowy potocznej. używasz go kilka razy w tekście i widzę, że sprawia ci kłopot. Napisałbym nieco inaczej:
Wtedy postanowił, że będzie studiował psychologię. Zadecydował, że pozna dokładnie ludzki mózg, by przewidzieć i zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości.
lub:
Wtedy postanowił, że będzie studiował psychologię. Zadecydował, że pozna ludzki mózg tak dokładnie, że zdoła zapobiec takim zdarzeniom w przyszłości.
takie to trochę przeszarżowane. Może jakąś dziedzinę życia? Bo cały świat nie bardzo...Na chwilę obecną posiadał wiedzę, która mogłaby zrewolucjonizować świat.
bardzo charakterystyczny, plastyczny wyraz. Problem jest taki, że używasz go w tej samej sytuacji 3 raz i, chcąc nie chcąc, robi się powtórzenie.Nie zważał na wwiercający się w uszy urywany pisk.
przeskoczyłeś za szybko: z cosia na napastnika... Więcej miejsca na akcję, domysły, zagadkę...Wtem coś szarpnęło go w górę. Spróbował się wyrwać, ale napastnik wykręcił mu ręce.
wyrżnąć - w czymś, na czymś - nie czymś o coś.Bezceremonialnie złapał jego głowę i wyrżnął nią w monitor.
Powiem, jak widzę tekst, bo go nie widzę... dziwnie w sumie to pisać, ale tak jest. Siedzi sobie dwóch ludków i Narrator - narrator, ponieważ od czasu do czasu przechodzisz w pierwszą osobę. No i siedzą, robią tam jakiś eksperyment, pacjent śpi i później się budzi i ich zabija. W porządku - myślę - niech będzie. Jednak, co tu w porządku jak ja nic nie zrozumiałem? Po co? Na co? Dlaczego? Albo tego tam nie ma albo jest tak ukryte, że nie doszedłem do tego ( to było o odpowiedzi).
Styl nie jest zły, sam w sobie, ale w kilku miejscach zamiast plastycznych opisów, tworzysz wyliczankę:
W tej samej chwili, w której młody uczeń nacisnął Enter, alarm ucichł. Postanowił, że nie będzie już patrzył na ekran Readera choćby się dymiło i waliło. Zatkał dłońmi uszy i usiadł przed panelem swojego stanowiska kontrolnego. Ogarnął wzrokiem rzędy cyfr na monitorze oraz wskaźniki. Spojrzał na elektroencefalogram...
Z kolei kilka rzeczy mnie drażniło: wyrazy z dużej litery (przy nazwach), zmiana sposobu narracji, nie do końca czytelne opisy (ludzik na ekranie) i mądrości narracyjne. Te ostatnie źle się komponowały z wydźwiękiem tekstu, jakby były z innej bajki. Całość, niestety, nie podobała mi się, chociaż styl nie jest zły - wymaga po prostu szlifu.Student miał ochotę spojrzeć na ekran Readera na przeciwległej ścianie, nad łóżkiem śpiącego, aby zobaczyć, gdzie właściwie idzie, ale pamiętał o „przestrodze” profesora. Wprawdzie teraz gdzieś zniknął, ale pewnie po to, by schować się w jakimś kącie i obserwować mnie – myślał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.