Długi, szczupły palec przez chwilę kreślił na zaparowanej szybie prosty kształt. Gwiazdę. Zwykłą, pięcioramienną, tak doskonale wszystkim znaną. Właściciel palca uśmiechnął się, widząc przez kontury na szkle prawdziwą, wiszącą wysoko na niebie gwiazdę. Pierwszą, jaką zaobserwował tej nocy.
Wstał od małego, drewnianego stolika postawionego przy oknie i powoli ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się przy nich, sięgając po długi, podszywany płaszcz. Poczuł przyjemne, ogarniające całe ciało ciepło, kiedy zapinał kolejne guziki ubrania. Sięgnął do kieszeni, w której spodziewał się znaleźć grube rękawice. Pozostawało już tylko postawić kołnierz i wyjść, przyłączyć się do wszystkich świętujących na rynku.
Szedł spokojnym, pewnym krokiem. Z każdą kolejną chwilą osiadało na nim coraz więcej białych, miękkich płatków śniegu. Raz po raz otrząsał się, jednak po kilku próbach zrezygnował stwierdziwszy, że nie przynosi to żadnego rezultatu.
Bruk, po którym się poruszał, był całkowicie pokryty śniegiem. Dlatego też z trudem usłyszał stukot końskich kopyt, tłumiony przez grubą warstwę białego puchu. Obejrzał się dopiero w momencie, kiedy jeździec go mijał. Rozpoznał osobę dosiadającą zwierzęcia. Skłonił się lekko, jeździec odpowiedział tym samym - i na tym się skończyło. Tamten pojechał dalej, pozostawiając Arlanda samego sobie. Tymczasem od rynku dzieliło go jeszcze kilka minut drogi. Wstrząsnął ramionami, łudząc się, że może tym razem uda mu się pozbyć znacznej ilości pokrywającego go śniegu i kontynuował marsz.
Na pokrytej kilkudniowym zarostem twarzy Arlanda zagościł lekki uśmiech, kiedy jego szare oczy dojrzały blask płonącego ogniska. Podczas spaceru, pomimo że nie trwał on długo, mężczyzna zdążył zmarznąć i zatęsknić za ciepłem. Nie wątpił, że ogień mu je zapewni. Przyspieszył kroku, aby jak najszybciej znaleźć się wśród pozostałych.
Na rynku rozpalonych było wiele ognisk. Jedno obok drugiego, wspólnie tworzyły pokaźnych rozmiarów okrąg, w którego centrum płonęło jedno ogromne palenisko, dające wystarczająco dużo światła, aby wszyscy zebrani mogli się widzieć. Arland zatrzymał się przy jednym z pomniejszych ognisk i przykucnął. Znajdujący się w pobliżu powitali go uśmiechami, na które odpowiedział. Dwoje dzieci w wieku nie większym niż dziesięć lat przebiegło tuż przed nim, bawiąc się w berka. Przez chwilę patrzył za nimi, kiedy usłyszał donośny, zapewne wzmocniony siłą zaklęcia, głos.
- Witajcie, mieszkańcy Kharsis – Arland rozpoznał w mówiącym jednego z najwyższych kapłanów. – Witajcie na obchodzonym co roku Święcie Białego Ognia. Spójrzcie na niebo, Gwiazda Opatrzności za kilka godzin znajdzie się w Ognistym Gwiazdozbiorze.
Arland zauważył, że wszystkie głowy odchyliły się w tył, kiedy zebrany na rynku tłum jął wpatrywać się w gwiazdy. Mężczyzna postąpił podobnie. W rzeczywistości jednak niewiele interesowało go to, co aktualnie dzieje się na firmamencie. Przez trzydzieści pięć lat swojego życia zdążył się nauczyć, że tej nocy ważne jest tylko kilka minut. Ten krótki czas, w którym – jeden, jedyny raz w roku – Smocza Gwiazda zmienia swoje położenie. Według tradycji Kościoła, był to swoisty znak opatrzności Jedynego Boga. Arland zaśmiał się w duchu. Doskonale wiedział, że znaczna część zebranych tutaj ma w głębokim poważaniu, czy jakikolwiek bóg się nimi interesuje. Przypuszczał, że nawet wśród kapłanów roiło się od osób, dla których ten dzień był wyłącznie pretekstem do pokazania swojej wyższości nad pozostałymi.
Opuścił wzrok i spoglądał po twarzach zebranych w pobliżu. Niektórzy, podobnie jak on, przestali już wpatrywać się w niebo. Inni zaś w dalszym ciągu usilnie gapili się w górę, jakby sądzili, że może tego dnia stanie się coś jeszcze. Odnalazł tę dwójkę dzieci, która wcześniej ganiała się wśród tłumu. Oboje nieustannie patrzyli na gwiazdy. Dziewczynka wspięła się nawet na palce, jakby licząc, że w ten sposób zobaczy więcej. Arland poczuł, jak usta mimowolnie rozjeżdżają mu się w lekkim uśmiechu. Poczuł, że właśnie wiara dzieci jest tutaj największa.
Przeniósł spojrzenie na ogień. Specjalnie na tę noc przygotowany został chrust z lasu Glauran, podobno żadne inne drewno nie paliło się lepiej. Trzaskający ogień emanował takim gorącem, że na płaszczu Arlanda nie pozostała już nawet najmniejsza drobinka śniegu. Otrząsnął się, wyrwał z zamyślenia. Usłyszał, że przemowa najwyższego kapłana dobiegała końca.
Upłynęło parę minut. Sługa Jedynego Boga skończył mówić, a wśród zebranych rozpoczęli kręcić się ludzie zatrudnieni przez Kościół do usługiwania podczas trwania święta. Arland odebrał z rąk jednego z takich mężczyzn kielich wina i ruszył dookoła tworzonego przez ogniska kręgu, obserwując zebranych. Było dokładnie tak, jak co roku. Arlandowi z trudem przychodziło pojęcie, jak ci ludzie mogą być tak obłudni. Prawie nikt już nie interesował się sprawami religijnymi, które rzekomo powinny być sednem tych obrzędów. Wszyscy pili na umór, kompletnie nie zwracając uwagi na nic innego.
Zapijcie się, kretyni, bluzgał w duchu mężczyzna. Zapijcie się i zamarznijcie tutaj, pomrzyjcie wszyscy. Kłamcy i obłudnicy. Jesteście tacy puści.
Pogrążony w myślach nie zorientował się, że nogi powiodły go do jednego z ognisk przeznaczonego dla kapłanów Jedynego Boga. Dopiero kiedy odsunął na bok zalewające jego głowę myśli zorientował się, że lekki wiatr niesie ku niemu słowa wypowiadane przez trzech znajdujących się przy ogniu mężczyzn.
- Warto czekać cały rok, żeby napić się tego wina – rzekł jeden z kapłanów, kołysząc lekko kielichem i wprowadzając czerwony płyn w falowanie. – I żeby zobaczyć tych wszystkich ludzi wierzących w ten kit, który im od pokoleń wciskamy.
- Czarodzieje rodzą się wszędzie. Tyle że niektórzy trafiają na nieodpowiednie towarzystwo, są postrzegani za nienormalnych i ostatecznie faktycznie świrują. Cieszmy się, że nasze rodziny były aż tak żałosne, aby przypisywać nasz talent temu całemu Bogu i oddały nas do zakonu.
- Przecież… – trzeci kapłan zdawał się nie do końca zgadzać z opinią dwóch pozostałych. – Przecież Jedyny Bóg istnieje, wiele razy dawał o tym znać.
- Janonie, Janonie… Bóg istnieje tylko dlatego, że ci wszyscy ludzie w to wierzą. Musisz pojąć, że gdyby nie wyznawcy, nie byłoby żadnych bóstw. To oni nadają siłę tej całej maskaradzie, jaką są wszystkie wyznania. Nie tylko w naszego Boga, ale też w…
- Czego się gapisz?
Arland dopiero po chwili zrozumiał, że ostatnie słowa skierowane były do niego. Wzruszył tylko ramionami i odszedł, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. Liczył się z tym, że kapłani nie do końca pokładają ufność w Stwórcy i że być może dręczą ich jakieś wątpliwości, ale nigdy nie przypuszczał, że wewnętrzne skażenie Kościoła posunęło się aż tak daleko. Wrócił do swojego miejsca przy ognisku, przycupnął i długo wpatrywał się w płomienie, rozmyślając i planując.
- Dość – po raz kolejny rozległ się wzmocniony zaklęciem głos najwyższego kapłana. Nakazywał zaprzestać zabawy. Wszyscy, bez wyjątku, wiedzieli że wiąże się to ze zbliżaniem się kulminacyjnego momentu.
Arland rozejrzał się. Liczba znajdujących się na rynku osób znacznie zmalała. Od dłuższego czasu zdenerwowane żony odprowadzały swoich upitych mężów do domów i już nie wracały. Mężczyzna nie wiedział tylko, czy nie wracają ze wstydu, czy też w swoich domostwach kontynuują zabawę, nie ograniczane już tłumem przyglądających się i oceniających ich mieszkańców. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nazajutrz wszędzie będzie można usłyszeć najróżniejsze opinie na temat każdego, kto tylko pojawił się na rynku. Na temat tych, którzy woleli jednak nie przychodzić, również. Teraz niewiele go to jednak interesowało. Od momentu kiedy usłyszał rozmowę kapłanów, przez te kilka godzin rozmyślał. I modlił się.
- Już za parę minut Gwiazda Opatrzności znajdzie się w Ognistym Gwiazdozbiorze. Patrzcie! – na te słowa, po raz kolejny tej nocy, wszystkie pary oczu wzniosły się ku górze i łakomie wpatrywały w nieboskłon. Arland również podniósł głowę, jednak on nie patrzył. Miał opuszczone powieki. Jego wargi lekko się poruszały, kiedy nieświadomie szeptał słowa, które miały pojawić się tylko w jego myślach. Na szczęście, nikt go nie usłyszał. Wszyscy byli zbyt pijani, aby zwracać nań uwagę.
- Boże, pokaż tym ludziom, że błądzą. Sięgnij po to, co powinno być ci oddane. Nie pozwól, aby obłuda i zakłamanie były ważniejsze od ciebie. Nie daj twoim kapłanom wzbogacać się twoim kosztem. I wprowadzać innych w ogłupienie. Okaż się, daj o sobie znać. Pomóż tym ludziom. Dopiero, kiedy się naprawdę przestraszą, będą w stanie pojąć swoje błędy. I zacząć je naprawiać. Proszę cię, Boże.
W momencie, w którym z jego ust spłynęły ostatnie słowa, przez tłum poniosło się głośne westchnienie. Otworzył oczy. Gwiazda Opatrzności znikła z miejsca, w którym znajdowała się przez cały rok i znalazła się w Ognistym Gwiazdozbiorze. Wtedy też pięciu kapłanów, którzy wcześniej rozstawili się dookoła olbrzymiego paleniska pośrodku, rozpoczęło wypowiadać niezrozumiałe dla pozostałych słowa. Stali tak, z rozłożonymi szeroko ramionami, wyprostowani i dumni. Z każdym kolejnym kończącym się zdaniem, pomarańczowy ogień jaśniał coraz bardziej. W końcu padła ostatnia kwestia, błysnęło jaskrawe światło, a kiedy wszyscy odzyskali już wzrok, zobaczyli, że wielki słup ognia stał się biały. Tak biały, że nawet czysty śnieg, który nieustannie spadał z nieba, nie mógł się z nim równać.
Arland zacisnął powieki. Czyżby to znaczyło, że jego modlitwa nie została wysłuchana?
Boże, błagam. Pokaż im, że błądzą. Boże.
Otworzył oczy, kiedy usłyszał kolejne westchnienie tłumu. Ogień rozpoczął dziwnie falować, a potem zgasł. Nagle, zupełnie niespodziewanie.
Wszyscy wbili wzrok w zarzewie, w którym biały żar układał się w kształt na podobieństwo ust.
- Jesteście przeklęci. Wy i wasi potomkowie – powiedziały usta.
Arland uśmiechnął się krzywo. Dwójka dzieci zapłakała. Wszyscy inni byli zbyt pijani, aby zrozumieć i przejąć się.
Re: Święto Białego Ognia [fantastyka]
2No, to taki znów prosty znak nie jest. Prosty to jest kwadrat, koło, trójkąt, gwiazda już raczej mniej.Barnej pisze:Długi, szczupły palec przez chwilę kreślił na zaparowanej szybie prosty kształt. Gwiazdę.
To ten płaszcze jest podgrzewany?Barnej pisze: Poczuł przyjemne, ogarniające całe ciało ciepło, kiedy zapinał kolejne guziki ubrania.
Śnieg to się raczej chyba strzepuje, a otrząsają to się zwierzęta, jak wychodzą z wody. No ale może ten ktoś tak po prostu stawał i podskakując się otrząsał? Fajnie to musiało wyglądać/Barnej pisze: Raz po raz otrząsał się, jednak po kilku próbach zrezygnował stwierdziwszy, że nie przynosi to żadnego rezultatu.
Nie może go ręką strącić, jak mu tak przeszkadza?Barnej pisze: Wstrząsnął ramionami, łudząc się, że może tym razem uda mu się pozbyć znacznej ilości pokrywającego go śniegu i kontynuował marsz.
Dziwne trochę zdanie. Brzmi jakby najpierw zaczęli się wpatrywać, a dopiero potem odchylili głowy...Barnej pisze: Arland zauważył, że wszystkie głowy odchyliły się w tył, kiedy zebrany na rynku tłum jął wpatrywać się w gwiazdy.
Przecież już nie ma śnieguBarnej pisze: Trzaskający ogień emanował takim gorącem, że na płaszczu Arlanda nie pozostała już nawet najmniejsza drobinka śniegu. Otrząsnął się, wyrwał z zamyślenia.

Tu by warto zaznaczyć jakoś myśl bohatera.Barnej pisze: Zapijcie się, kretyni, bluzgał w duchu mężczyzna.
Takie to jakieś... dziwne jak dla mnie. Nie wiem do końca o czym to miało być. Jakieś święto, jakiś bohater coś tam niby się stało, ale co dokładnie? Trochę chyba przesadnie opisujesz niektóre rzeczy.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
4
Bierne te zdanie. No i, że palec kreślił? Przymocuj go gdzieś od początku, albo spraw, że to człowiek palcem kreślił.Długi, szczupły palec przez chwilę kreślił na zaparowanej szybie prosty kształt.
Długi palec, długi płaszcz. Z lektury wiem, że jest zimno na dworze. Domyślam się, czytając, że ten płaszcz jest zimowy (więc w domyśle długi). Tak sądzę, że jest to upychanie zbędnych informacji.Zatrzymał się przy nich, sięgając po długi, podszywany płaszcz.
Aby uniknąć powtórzenia śniegu, musisz zmienić konstrukcję zdania i wciągnąć biały puch w jedną część. Zobacz na:Bruk, po którym się poruszał, był całkowicie pokryty śniegiem. Dlatego też z trudem usłyszał stukot końskich kopyt, tłumiony przez grubą warstwę białego puchu.
Bruk, po którym stąpał okrywała gruba warstwa białego puchu, dlatego też z trudem usłyszał stukot końskich kopyt.
Tak na szybko...
Zaczynasz od tyłu. Najpierw pokryta> czym>czyja>co się stało. Ni jak ma się to do plastyczności, którą chcesz stworzyć. Zobacz na:Na pokrytej kilkudniowym zarostem twarzy Arlanda zagościł lekki uśmiech,
Arland uśmiechnął się, wykrzywiając usta w zarośniętej twarzy.
Tak do końca nie jest super - ale mniej więcej tak to powinno wyglądać wg mnie.
Taka rzecz techniczna. Potocznie tak można powiedzieć. W zapisie, rozpalenie oznacza zainicjowanie ognia, dlatego pisząc o tym fakcie w czasie przeszłym (zgodnie z narracją) nie możesz napisać było - ponieważ one już płonęły. Więc zapisujesz, jak jest:Na rynku rozpalonych było wiele ognisk.
Na rynku płoneło wiele ognisk lub
Na rynku rozpalono wiele ognisk
albo też, aby uniknąć błędu składni:
Na rynku były rozpalone ogniska
Jak odpowiedział? Wiem, że odwzajemnił je (domyślam się) ale dlaczego tego nie napisać? Zobacz na:Znajdujący się w pobliżu powitali go uśmiechami, na które odpowiedział.
Znajdujący się w pobliżu powitali go uśmiechami, które odwzajemnił.
Wprowadzasz bezosobowy dialog, do którego stosujesz narrację skierowaną na jakąś postać. Zobacz na drobną zmianę:- Witajcie, mieszkańcy Kharsis – Arland rozpoznał w mówiącym jednego z najwyższych kapłanów.
- Witajcie, mieszkańcy Kharsis – rozległ się głos (możesz dodać, że po placu, czy coś takiego)
Arland rozpoznał w mówiącym jednego z najwyższych kapłanów.
Początek jest dziwnie napisany - brakuje w nim plastyczności, powtórzenia związane z konstrukcją zdań powodują niemiłą czkawkę. Dalej w tekst jest lepiej, nawet wyłowiłem kilka perełek (całkiem zgrabnych!). Końcówka zaciekawiła mnie - to już dobrze świadczy o tekście. Ale jest jeden poważny (!) mankament:
Tekst odnosi się do naszej rzeczywistości i wiary - wiadomym jest, że nawiązujesz tutaj do wiary chrześcijańskiej. Mądrości - raczej takie fakty - są dobrze przedstawione, ale w fantastyce, gdzie obok wiary występują czary, wszelkie zabiegi wytłumaczenia, że ludzie w nic nie wierzą są błędne - bo przecież wiara to szukanie dowodów - a czy czary nie posiadałyby konkretnej mocy, kryjącej za sobą konkretną przyczynę? Zastanów się nad tym.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
Czytając tekst trafiłem na te same potknięcia co poprzednicy. Nie będę ich więc powtarzał, ale muszę powiedzieć, że masz trudności z jasnym przekazywaniem myśli i informacji.
Przykładem jest palec i płaszcz z samego początku.
Wygląda jakbyś nie przykładał zbyt wielkiej wagi do tego co piszesz dopóki udaje ci się zakreślić fabułę. Logika idzie na bok.
Niektóre rzeczy ciężko mi jest sobie wyobrazić przez błędne użycie słów. Jak w przypadku odpowiadania an uśmiechy. Użyłeś niezbyt zgrabnie dopasowanego słowa i wyprowadziłeś czytelnika na manowce. Lub nawet wystrychnąłeś go na dudka.
Niezbyt mi się podobało, nie wybiłeś się ponad poziom zwykłych forumowych pisarzy fantasy. Ani pomysłem ani wykonaniem.
Więcej pisz i czytaj, wzbogać nieco swoje słownictwo, nie bój się sprawdzać znaczeń w słowniku. Próbuj sobie wyobrazić opisywane przez ciebie sceny, unikniesz błędów w opisach.
Przykładem jest palec i płaszcz z samego początku.
Wygląda jakbyś nie przykładał zbyt wielkiej wagi do tego co piszesz dopóki udaje ci się zakreślić fabułę. Logika idzie na bok.
Niektóre rzeczy ciężko mi jest sobie wyobrazić przez błędne użycie słów. Jak w przypadku odpowiadania an uśmiechy. Użyłeś niezbyt zgrabnie dopasowanego słowa i wyprowadziłeś czytelnika na manowce. Lub nawet wystrychnąłeś go na dudka.
Niezbyt mi się podobało, nie wybiłeś się ponad poziom zwykłych forumowych pisarzy fantasy. Ani pomysłem ani wykonaniem.
Więcej pisz i czytaj, wzbogać nieco swoje słownictwo, nie bój się sprawdzać znaczeń w słowniku. Próbuj sobie wyobrazić opisywane przez ciebie sceny, unikniesz błędów w opisach.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.