CICHA NOC
Płatki śniegu tańczyły lekko na tle ciemnogranatowego nieba. Ludzie siedzieli w domach grzejąc się ciepłem obecności dawno niewidzianych krewnych. Wigilia Bożego Narodzenia. Jedyny taki dzień w roku. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę, że właśnie w tym dniu zagrożenie jest największe - że w dniu poprzedzającym narodziny Mesjasza działanie Złego jest najsilniejsze. Nienazwany wie, że to jego jedyna szansa, by przedrzeć się przez zasłonę, jaką świat został przed nim zakryty. Wie. I działa.
* * *
Tego dnia, tego wieczoru w świat ruszają Kolędnicy. Herod, Turoń, Anioł, Śmierć i Gwiazda. Każde z nich idzie w inną stronę. Każde wie, że nie wolno im zawieść. Że to od nich zależy, czy równowaga pomiędzy Jedynym, a Potępieńcem pozostanie zachowana. Herod głębiej naciągnął kaptur. Turoń zacisnął pięść. Anioł opuścił głowę. Nienawiść wykrzywiła wargi Gwiazdy. Śmierć nie zrobił nic.
Płatki śniegu tańczyły lekko na tle ciemnogranatowego nieba.
HEROD
Marta spędzała święta sama. Jak zwykle. Kiedy miała dwadzieścia lat zmarli jej rodzice. Jej mały braciszek, Marcin, odszedł niespełna pół roku później - zabrała go szybko postępująca białaczka. Marta była z nim do samego końca. Patrzyła, jak ciało Marcinka wiotczeje, jak organizm przegrywa walkę z chorobą. Pod koniec wyglądał już nie jak jedenastoletni chłopiec, a jak mały bożonarodzeniowy duszek. Blady duszek o podkrążonych oczach, które już widziały białą dłoń Kostuchy, czochrającą jego, jasne jak pszenica, włosy.
Marta nalała sobie wina. Jeden kieliszek wina, powiedziała sobie. Potem pójdę spać. Tak jak co roku. Żadnych prezentów, żadnych Mikołajów i śpiewania kolęd. Tylko jeden mały kieliszek. I do łóżka.
Usłyszała pukanie do drzwi. Kto puka do w Wigilijny wieczór? Zbłąkany wędrowiec? Święty Mikołaj? Kolędnicy?
Po chwili wahania Marta nacisnęła klamkę.
W drzwiach stała dziwna postać. Gdyby Święty Mikołaj miał krótką, czarną brodę i nosił szary, lniany habit, dziewczyna przysięgła by, że to sam biskup z Mirry nawiedził ją tego wieczoru.
- Słucham? - zapytała uprzejmym tonem.
- Pokuta - powiedział cicho - rani. Zabija. Ale i oczyszcza. Są tacy, którym pokuta nigdy się nie kończy. Postawieni na krawędzi miotają się między ogniem, a wodą, między światłem, a ciemnością, pomiędzy dobrem, a złem. Musisz odejść. Musisz.
Marta cofnęła się o krok. Przez głowę przelatywało jej setki pytań, jedno znalazło ujście poprzez usta.
- Dlaczego?
- Tak trzeba.
TUROŃ
Andrzej zatoczył się, zachwiał i mało nie upadł.
- Szlag! - zawył, ślizgając się na oblodzonym chodniku. Z kieszeni wypadła i rozbiła się napoczęta już butelka.
- Szlag! - powtórzył, z trudem ogniskując wzrok. Rozejrzał się z wyraźnym zdezorientowaniem. Był pewien, że to właściwa droga do domu. Z drugiej strony, te uliczki są do siebie tak podobne... Pokręcił głową. Obraz ponownie się wyostrzył.
Na horyzoncie pojawił się dziwny kształt. Wyglądał jak skrzyżowanie krowy, małpy i krokodyla. Andrzej przetarł oczy ze zdumienia. Zdradzał wszelkie symptomy delirium tremens, aczkolwiek w jego wizji było coś tak brutalnie oczywistego, że z miejsca uwierzył w to, co ma przed oczyma - mimo niesamowitości zjawiska.
Istota zdawała się przepływać ponad chodnikiem. Podpełzła do Andrzeja.
- Więc to ty - powiedziała, kłapiąc absurdalnie szeroką paszczęką. Jak ono może mówić, przemknęło przez głowę zszokowanego Andrzeja, to niemożliwe.
- Więc to ty - powtórzył stwór, kołysząc się na pałąkowatych łapach - Był Poncjusz Piłat. Był Judasz Iskariota. Był Cesarz Neron. A teraz - głos dudnił w uszach przerażonego mężczyzny - teraz coś takiego. Jesteś niczym - dowodem, że rasa ludzka może stoczyć się na samo dno. Po co Jedyny jeszcze na was patrzy? Po co posłał na śmierć Galilejczyka? Po co?
Andrzej zajęczał i cofnął się o krok. Maszkara skoczyła.
Śnieg padał coraz gęściej.
ANIOŁ
Julia tęsknie wpatrywała się w prószący za oknem śnieg. Święta w domu dziecka spędziła w atmosferze wzajemnej życzliwości. Skromne prezenty, dzielenie się opłatkiem, cicho śpiewane kolędy... Być może nie było to wiele, ale siedmioletnia Julia nauczyła się przyjmować wszystko, co niesie los.
Za oknem płatki śniegu na moment ułożyły się w obraz. Sylwetkę. Dziewczynka przyjrzała się uważniej. Sylwetka zniknęła. Julia odwróciła się.
Stojący przed nią mężczyzna ubrany był w oślepiająco białą sutannę. Mimo, iż nie miał skrzydeł, Julia natychmiast rozpoznała w nim anioła.
- Czy... Jesteś aniołem? - upewniła się. Mężczyzna uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Moim aniołem? - zapytała drżącym głosem. Tym razem istota zaprzeczyła.
- Jestem tu, by wyznaczyć Strażnika - powiedział anioł melodyjnym głosem - Bóg wysłał mnie, bym ofiarował ci dar, który inni nazywać będą brzemieniem. Albowiem jest to wielkie brzemię i ciężki krzyż. Podejdź tu, dziecko.
Julia posłusznie podeszła do tajemniczego przybysza. Nie zrozumiała jego przemowy, wiedziała jednak, że Bóg nie wysłałby anioła bez ważnego powodu. Istota położyła dłonie na jej głowie.
- Na Marię Magdalenę, na Matkę Teresę. Na Łucję z Fatimy i na Faustynę. Na Tabitę i Przenajświętszą Panienkę. Niech łaska Boża spłynie na to dziecko i ofiaruje mu światło. Oto ostatnia Matka, która przygotuje swe dzieci na nadejście Pana.
Julia poczuła, jak spływa na nią ciepło - ten rodzaj ciepła, który pamiętała jeszcze niejasno z okresu, kiedy żyli jej rodzice.
Anioł uśmiechnął się smutno.
- Zawierzaj Panu - szepnął i już go nie było.
GWIAZDA
Samochód pędził z zawrotną szybkością. Zapadał zmrok. Marek zaklął i mocniej docisnął pedał gazu. Jego krewni pewnie wyglądają teraz pierwszej gwiazdki, kto wie, czy nie zaczęli już wieczerzy wigilijnej. Bez niego...
Niebieskie Tico jechało coraz szybciej, Marek denerwował się coraz bardziej.
Nieoczekiwanie coś przyciągnęło jego uwagę - z pobliskiego lasku rzucił się na jezdnię ciemny kształt, wielkości lisa. Mężczyzna instynktownie wdepnął hamulec. Samochód wpadł w poślizg. ostatnie, co zauważył to gwałtownie zbliżający się pień drzewa.
* * *
Marek ocknął się. Z zaskoczeniem stwierdził, że leży na skraju jezdni. Gdy odwrócił głowę, spostrzegł dymiący wrak samochodu. Wstał, dygocząc, niczym w febrze. podniósł dłoń do czoła. Krew.
- To już koniec - usłyszał głos za swoimi plecami. Odwrócił się powoli. Stała przed nim niewysoka postać - starzec wsparty na lasce zwieńczonej małą, hebanową gwiazdką.
- Zginiesz tutaj, tej nocy twoja podróż się kończy.
To szok, pomyślał rozgorączkowany Marek. Tego człowieka tu nie ma. To tylko moja głowa i...
Gwiazdor uniósł laskę i szybkim ruchem zakończył niemy wywód.
ŚMIERĆ
Tomasz cieszył się, żegnając gości. Uściskał dawno niewidzianą bratową, podał dłoń szwagrowi. Gdy goście - wciąż rozmawiając - opuścili ciasny przedpokój, Tomasz zamknął za nimi drzwi i wreszcie odetchnął z ulgą. Dobrze, że święta są tylko raz do roku. Nie chodzi tu o to, że nie lubił wigilii Bożego Narodzenia - ale gdy człowiekowi zwali się na głowę tabun krewnych i znajomych... Ale nic. Po herbacie, jak to niektórzy mówią.
Pukanie do drzwi. Pewnie któryś z wujków zapomniał szalika, czy coś...
Mężczyzna otworzył drzwi. Za nimi stał przeraźliwie wysoki mężczyzna w czymś, co Tomasz zidentyfikował jako czarny habit, podobny do tych, które nosili mnisi.
- Dobry wieczór - spod naciągniętego na głowę kaptura wydobył się cichy, aksamitny głos - przychodzę do pana w bardzo nietypowej sprawie.
W dłoni przybysza błysnął nóż.
KOLĘDNICY
Płatki śniegu tańczyły lekko na tle ciemnogranatowego nieba. Ludzie żegnali miłych gości, wiedząc, że następna okazja na spotkanie zdarzy się najwcześniej za rok. Dzieci, przed pójściem do łóżek, łapały ostatnie chwile Wigilii bawiąc się otrzymanymi dziś prezentami. Choinka, spełniwszy swoje zadanie, stała samotnie w kącie pokoju. Resztki wigilijnych potraw zalegały na półmiskach i talerzach.
Śnieg sypał coraz gęściej, jakby Pani Zima miała zamiar zakryć swym srebrnym całunem cały, bez mała, świat. Gdyby ktoś wyjrzał teraz przez okno i wpatrywałby się w nie przez dłuższą chwilę dostrzegłby może pięć tajemniczych postaci podróżujących przez śniegi. Dostrzegłby, że owi pielgrzymi poruszają się z ociąganiem, jakby wcale nie chciały odchodzić. Wiedziały bowiem, że następna okazja na spotkanie zdarzy się najwcześniej za rok.
"Hej kolęda, kolęda"
Grudzień 2007
Misiael
2
Witam.
Ciekawy tekst. Dla mnie podwójnie, bo właśnie organizuję grę typu LARP, gdzie są właśnie Źli Kolędnicy.
Zajmijmy się warsztatem - jest troszkę niepotrzebnych powtórzeń:
Marta nalała sobie wina. Jeden kieliszek wina, powiedziała sobie
Marta nalała sobie wina. Jeden kieliszek - powiedziała sobie
Oraz trochę równie niepotrzebnych przecinków:
białą dłoń Kostuchy, czochrającą jego, jasne jak pszenica, włosy
białą dłoń Kostuchy, czochrającą jego jasne jak pszenica, włosy
Całośc czyta się w miarę gładko i bez większych potknięć. Ogólnie dobrze.
Pewnie Marti powytyka tu więcej błędów, jednak ja pozostanę na tym.
Co do fabuły - ciekawe, niecodzienne spojrzenie na kolędników, choć troszkę przewidywalne. Ogólnie dobrze rozwiązałeś kwestię prologu i epilogu - ładnie się zazębiają.
Czego mi brakuje? Troszkę mocniejszego powiewu zimy. Niby ładnie to wszystko nakreśliłeś, jednak brak wycia zimnego porwistego wiatru, białego śniegu padającego na twarz i przeszkadzającego w patrzeniu, trzaskająceg mrozu a także tych niuansów, któe nam pomagają zrozumieć, że oto własnie nadszedł czas świąt - choinek, bombek, łańcuchów z anielskiego włosia i tysiąca innej tandetnej popeliny.
Gdzieś to uciekło.
Podsumowując, dobrze, ale brakuje troszkę klimatu zimy i świąt.
Ciekawy tekst. Dla mnie podwójnie, bo właśnie organizuję grę typu LARP, gdzie są właśnie Źli Kolędnicy.
Zajmijmy się warsztatem - jest troszkę niepotrzebnych powtórzeń:
Marta nalała sobie wina. Jeden kieliszek wina, powiedziała sobie
Marta nalała sobie wina. Jeden kieliszek - powiedziała sobie
Oraz trochę równie niepotrzebnych przecinków:
białą dłoń Kostuchy, czochrającą jego, jasne jak pszenica, włosy
białą dłoń Kostuchy, czochrającą jego jasne jak pszenica, włosy
Całośc czyta się w miarę gładko i bez większych potknięć. Ogólnie dobrze.
Pewnie Marti powytyka tu więcej błędów, jednak ja pozostanę na tym.
Co do fabuły - ciekawe, niecodzienne spojrzenie na kolędników, choć troszkę przewidywalne. Ogólnie dobrze rozwiązałeś kwestię prologu i epilogu - ładnie się zazębiają.
Czego mi brakuje? Troszkę mocniejszego powiewu zimy. Niby ładnie to wszystko nakreśliłeś, jednak brak wycia zimnego porwistego wiatru, białego śniegu padającego na twarz i przeszkadzającego w patrzeniu, trzaskająceg mrozu a także tych niuansów, któe nam pomagają zrozumieć, że oto własnie nadszedł czas świąt - choinek, bombek, łańcuchów z anielskiego włosia i tysiąca innej tandetnej popeliny.
Gdzieś to uciekło.
Podsumowując, dobrze, ale brakuje troszkę klimatu zimy i świąt.
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."
Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.
Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.
3
Zgodzę się z Frankiem - ciekawy tekst. Podobnie uważam, iż przez duży nacisk na samych Kolędników, gdzieś rozmysł się klimat zimy i świąt. Są one takie powierzchowne.
Poza tym ten prolog... Nie zrobił na mnie wrażenia. Od "Jednak mało kto sobie zdaje sprawę" jest zbytnie wywalanie kawy na ławę. Zabiera to trochę tajemniczości i ogólnie atmosfery. Epilog za to jest w porządku, szczególnie ostatnie zdanie, chociaż wywaliłbym niepotrzebny cudzysłów.
Z przedstawionych "rozdziałów", HEROD wypadł według mnie najsłabiej. To przez te biograficzne wątki na początku. W innych "rozdziałach" ich nie ma i jest lepiej, więcej pozostaje dla wyobraźni. Marta została z tego ogołocona.
Poza tym tekst napisany jest sprawnie, na równym poziomie. Język nie jest jakiś zachwycający, ale wystarczający, by ciekawić i w połączeniu z treścią, być źródłem przyjemności.
Ogólnie niezły utwór, ale czegoś w nim zabrakło.
Pozdrawiam.
Poza tym ten prolog... Nie zrobił na mnie wrażenia. Od "Jednak mało kto sobie zdaje sprawę" jest zbytnie wywalanie kawy na ławę. Zabiera to trochę tajemniczości i ogólnie atmosfery. Epilog za to jest w porządku, szczególnie ostatnie zdanie, chociaż wywaliłbym niepotrzebny cudzysłów.
Z przedstawionych "rozdziałów", HEROD wypadł według mnie najsłabiej. To przez te biograficzne wątki na początku. W innych "rozdziałach" ich nie ma i jest lepiej, więcej pozostaje dla wyobraźni. Marta została z tego ogołocona.
Poza tym tekst napisany jest sprawnie, na równym poziomie. Język nie jest jakiś zachwycający, ale wystarczający, by ciekawić i w połączeniu z treścią, być źródłem przyjemności.
Ogólnie niezły utwór, ale czegoś w nim zabrakło.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"