Tak samo jak zwykle [obyczaj]

1
   


   Pokój jest pusty, ale pełno w nim gratów. Stolik. Szafa narożna. Doniczki na parapecie. Kilka żeber kaloryfera wystaje zza niedosuniętej firanki. Niektórych to drażni. Mnie najzwyczajniej w świecie pierdoli. Siedząc przygarbiony na siedzisku sfatygowanego fotela, nie mam czasu zastanawiać się nad takimi bzdurami. Chociaż… co ja właściwie teraz robię? Ten pokój jest pusty. Brak stylu, zero klimatu. Cztery ściany wysmarowane niedbale kremową emalią. Biała skończyła się w sklepie. I dobrze, bo biel jest nudna. Kurwa!
   Znowu się zdekoncentrowałem. Podwijam rękaw flanelowej koszuli, by spojrzeć na cyferblat. Od ostatniego razu minęło… minęły dwie minuty. Całkiem nieźle, robię postępy. Przerwa pomiędzy końcem poprzedniej a początkiem kolejnej bredni wyniosła pewnie z kilkanaście sekund. Przenoszę wzrok na ekran monitora. Następnie na zegarek. Ale po co, skoro mogę spojrzeć na systemowy? Szesnasta dwadzieścia trzy. Dzień jest jeszcze młody, mogę nadrobić stracony czas. Zapełnić ten cholerny biały ekran z szarą obwódką i szeregiem pstrokatych ikonek na górze. Czasami zastanawiam się czy nie pisać na innym kolorze. Może niebieskim? Albo kremowym? Nie, bo będzie się zlewał ze ścianą. Zielony podobno uspokaja. Tylko jaki dobrać odcień, żeby nie dostać oczopląsu? I po chuj się nad tym zastanawiam! Będę pisał na białym. Czarną czcionką. Czerń kopie biel w dupę. Taak. Jak zapełnię stronę czarnym maczkiem, to tym samym jej dokopię. No to do dzieła!
   Palce lądują na klawiszach. Kilka niezgrabnych ruchów dłoni. Czerwony wężyk - Backspace. Stukam dalej. Zielony wężyk - niech spierdala! Wzorowo skoordynowana akcja dłoni, myszki i kursora usuwa skurwiela sprzed oczu. Jestem w formie, litery zlepiają się ze sobą sprawnie, ciągi zlepków zapełniają kolejne wersy. Jakich zlepków?! To przecież słowa, do kurwy nędzy! SŁOWA! Układ znaków określających symbolicznie abstrakcyjne pojęcia, wyrażane z głębi mojej świadomości. Wyrzucam je    z siebie z mistrzowską precyzją, swobodnie kształtuje wedle woli. Układam w porządku, dbając o rytmikę zdań, sens, moc ułożonych konstrukcji. Jestem w tym dobry. Ba! Jestem w tym najlepszy! Jestem, kurwa, arcymistrzem pióra, choć piszę na klawiaturze. Oddany wierny sługa wyobraźni kreuję światy będące dotychczas tylko mglistymi zarysami w mym umyśle. Wymyślam idee kując z nich formy, z kunsztem Hefajstosa robiącego pioruny dla Zeusa. Moja twórczość to takie właśnie pioruny. Jest światłością porażającą ślepców, gromem poruszającym głuchych, żywiołem spopielającym nazbyt butne języki. Jestem jak deus artifex. Stwórcą doskonałości. Zbliżam się do Boga. Sięgam gwiazd. Śmiertelnicy będą podziwiać. Śmiertelnicy będą zazdrościć. Ciekawe jak ocenią ten tekst…
   O, żółte słoneczko! Uśmiechnięte i rozczochrane jak żul spod monopolowego. Wyostrzam wzrok, by przeczytać tekst obok. „Szczypior jest dostępny”. Stary dobry Szczypior… Kiedy ostatnio się z nim widziałem? Dwa tygodnie temu? Gdy byliśmy mniejsi, nie odstępowaliśmy siebie ani na krok. Boisko, plac zabaw, podwórko, szkoła, kolonie. Właściwie dzisiaj też jesteśmy nierozłączni. Prawie codziennie wysyłamy sobie wiadomości. Wiemy o wszystkim, co dotyczy drugiego. Stare sentymenty wiecznie żywe. Choć jakby ostatnio coraz rzadziej się pojawiał.. Może powinienem do niego napisać? Nie, jestem zajęty, nie mam czasu, mam pracę do skończenia. No to… na czym to skończyłem?
   Ja pierdolę! - odruchowo podskakuję i prostuję w fotelu. W uszach przez dobrych kilka chwil zalega metaliczny podźwięk fletu wkładanego w psią dupę. Otwarte szeroko oczy wyłapują nowe zjawisko na kineskopie, małą pomarańczową kopertę wciśniętą w komiksowy dymek z napisem: „Szczypior przysyła wiadomość”. Potrząsam głową by otrzeźwieć z szoku, jakim był nieoczekiwany atak stereofonicznego skurwysyna, po czym klikam na literce „r”. Właściwie to nie powinienem, ale boję się, że ten wkurwiający dźwięk powróci, jeśli będę się ociągał. Z pomarańczowej koperty wyskakuje okienko, odsłaniające ukrytą dotychczas zawartość. Czytam.
   „ Siema! Zbieram ekpe d oMinisterstwa. 20 na rynku. Lapisz się?” ; )
   Niepoprawny analfabeta, zawsze miał problemy z pisaniem na klawiaturze. Propozycja… nie, nie mam czasu. Prawdę mówiąc chęci też brakuje. Żeby szlajać się po klubach z bandą rozwydrzonych samców alfa, musiałbym mieć wyjątkowy nastrój. I sporo samozaparcia. Pierdolę, nie idę. Poradzą sobie beze mnie.
   Chryste! Trąby Jerychońskie! A nie… to znowu flet z psiej dupy. Kurwa, co jest z tą głośnością?! Podłączona na full czy jak?! Rzeczywiście. Przykręcam. Zerkam na wiadomość.
   „Co jees? Trzemu nie odpisujesz?”
   Bo mnie tu nie ma Sherlocku. Czego się głupio pytasz? Chociaż… zaraz, zaraz. Nie przestawiłem ryjka na niewidoczny! Szlag… Zawsze zmieniam przed pracą. Żeby mieć zasrany spokój od ludzi. A teraz… no nic, teraz nie można udawać ducha. Głupio by było nie odpisać.
   „Cze! Musiałem odpryskać dzięcioła. Co tam u Ciebie?”
   Odpowiedź jak zwykle szybka i błyskotliwa.
   „ Nic ciekawego. Idziiesz?” < żółty, zalotnie uśmiechnięty ryjek emoty mający skruszyć wszelkie wątpliwości.>
   „ No nie wiem. Nie mam za bardzo czasu, jestem zmęczony, zaraz pewnie kimnę się spać”
„ A;LE do wzcora kupa czasu! Ida I Goha ida. Wez nie pierdol!!!!!
   Ostatnie zdanie prawie bez błędów. Próbuje mnie podejść, skurczysyn, z zaskoczenia. Chyba faktycznie mu zależy, żebym poszedł.
   Gocha. Sporo wody w rzece upłynęło od czasu, gdy widziałem ją po raz ostatni. Swego czasu mieliśmy ze sobą dużo wspólnego. Nawet bardzo dużo. W sumie chodziło się ze sobą te pół roku. Potem znalazła sobie klawego gościa od knajpy, takiego z IQ równym najwyższemu szczytowi Monako, ale za to z Audi T4 na szpanerskich felgach. Bryknęła się z nim, a po miesiącu wyjechała do Irlandii na zmywak. Chyba chciała ułożyć sobie życie. Zmyć brudy w przerwie z naczyniami. Wróciła całkiem niedawno. Nawet mnie ciekawi, co u niej.
   Ida natomiast to dziewczyna zupełnie innego kalibru. Dokładniej precyzując, kalibru Szczypiorowego. Gdyby Marlin Manson założył prywatny kościół, niechybnie byłaby pierwszym z wyznawców. Muzykę tego wykonawcy znała w stopniu bieglejszym niż podwórkową łacinę, po osiedlu chodziły nawet słuchy, że zamiast kołysanki rodzice nucili jej Sweet Dreams. Cóż, biorąc pod uwagę ich świra i tak wyszła na ludzi. Trochę demonstracyjnego makijażu (tak na oko z pół kilo), dwadzieścia kolczyków na twarzy i bita czarna skóra – to raczej nic odbiegającego od społecznie akceptowalnej normalności. Niektórych nawet kręciła. Dajmy na to Szczypiora.
   W życiu nie widziałem bardziej kuriozalnej „prawie pary” od nich dwojga. Wkopał się biedak co nie miara, w szalone uczucie, a teraz potrzebuje wsparcia. Stary, prosty Szczypior i wampirza królowa nocy. Znalazłby sobie jakąś dobrą niewiastę w różach i białych kozaczkach, do diaska choćby i rudą i na tym bezeceństwie poprzestał! No ale tak już niestety w tym kwietnym biznesie bywa. Ja gustuję w miłych i łagodnych. Szczypior potrzebuje najwyraźniej brutalnej egzotyki.
   „ frugo przestan s ie wydurednbiać!!!! potrzebuje cie gosciyu!!!!”
   Ano potrzebujesz. Tyle, że ja potrzebuję odrobiny spokoju! Długiego, nudnego wieczoru, co bym się mógł wyciszyć i dokończyć to pierdolone ustrojstwo, zalegające na dysku od miesięcy! Fotela, mocnej kawy, laptopa na biurku, i błogosławionej ciszy. Żadnego jebanego szwędania się po klubach, gadania o pierdołach czy moczenia mordy w kufel pomiędzy jedną a drugą gafą napalonego frajera. Koniec! Kropka! Dom i nigdzie, kurwa, nie lezę!
„ Przykro mi, nie idę.”
„ Frugo taakis kurwa kumpl?? Zawiodlem sie na tobie!! Goha i Ida tez!! =P ”
   I drugi raz użył mojej podstawówkowej ksywki! Do tego ten chwyt retoryczny z fochem i jęzorem. Sprytny manipulator, wyrabia się na tej psychologii, nie ma co.
W sumie, co mi szkodzi? Wielkie, epokowe dzieło może poczekać. W poniedziałek mam studia, uczelniane fanaberie wykładających w przerwach pomiędzy papierosem, wieczorem praca. Znajdzie się na pewno czas, żeby sobie wszystkie wątki poukładać. A to, że jestem w formie, cóż, prawdziwy geniusz pisze z weną na zawołanie, zaś ja nie jestem jakimś zasranym cieniasem, co by się bał, że ucieknie. Niedoczekanie!
   „ No dobra. 18, rynek. Podkręcimy bieżniki w jakiejś knajpce i dziewuchy odbierzemy spod empiku o 20”
   „ SUUPERRRRRR! < najradośniejsza emota, jaką widziała ludzkość> calgon i mlody wojtas tez beda! Moze stary wojtas z wiola twez!!”
   „ Dobra impreza się szykuje.”
   „ pewa ze dobra!”
   „ Trzymaj się i do do zovaczenia!”
   „ chej!” : D:D:D:D
   I jeszcze ta literówka na koniec. Czasami mam wrażenie, że wpadłem w złe towarzystwo. Takie, które ogranicza mój talent. Ale tylko czasami.
   Do przyjazdu tramwaju zostało około dwudziestu minut. Mógłbym wykorzystać ten czas i napisać jeszcze z parę akapitów... Pieprzyć to! Demot na psychiki rozluźnienie. Czarny humor na poprawę krążenia. Od razu człowiekowi lżej i radośniej. Pisanie nie ucieknie, wszak zwleka od miesięcy, może więc poczekać ten jeden dzień dłużej. Poza tym, o ludzi trzeba dbać a literki wykorzystywać do swoich celów, jak mawiał dziadek. Niech tu poczekają. Jutro nakopie białej karcie, aż zgnojona sczernieje z zachwytu. Póki co zaś – impreza.


   ... bo widzisz, tak naprawdę to nie jest tak, że tego chciałem. Po prostu tak wyszło. Kiedyś uświadomiono mi, że piszę lepiej od rówieśników. Presję zrobiłem sobie sam. Że niby będę pisarzem i takie tam gówno. Teraz w nim siedzę po uszy i nie potrafię się wygrzebać. Nie potrafię, rozumiesz?
   Jasne, że rozumie. Pierwszy raz pewnie jej tego nie mówię. Nienawidzę się powtarzać, fakt, ale dzisiaj... w tym nastroju... miejscu...
   Muzyka prawie zagłusza naszą rozmowę. Plastikowy riff, z któregoś kanonowego przeboju polskiego rocka grzmi aż miło, skutecznie odwracając uwagę od całkiem nieźle dającej perkusji. Zimne, a właściwie już ciepłe piwo o podejrzanie jasnej konsystencji prawie na wykończeniu. Do tego Gocha siedząca tuż obok. W ładnej, głęboko dekoltowanej seledynowej bluzce i ze świetnym makijażem. Każdemu by się język plątał.
- Może spróbuj przestać tyle od siebie oczekiwać.
   Boże, w którego nie wierzę, dlaczego żeś mnie tu sprowadził?! Dlaczego znowu z nią rozmawiam o tych rzeczach? Z jakiej cholernej paki się tutaj otwieram, jak puszka konserwy, daję sobie wyjadać wnętrze licząc, że poczuję się lepiej?! Lżej, kurwa! Lżyj!
   Jakoś nie potrafię.
- Bardzo tego chcę, uwierz, ale to siedzi we mnie, dusi, gdy nic nie robię, nie pozwala zasnąć. Czasami budzę się skoro świt, zastanawiając, po co to robię. Po co wstaję. Zamęczam się tym. Duszę.
- Sławek...
- Mam tego dosyć. Tysiąc pomysłów, dziesiątki niedokończonych tekstów, tyle historii czeka na mój wysiłek, którego nie chcę podjąć. Boję się podjąć. Boję się, że coś spieprzę. Boję się, że mi się odechce. Mam tego dosyć.
   I tak oto kończy się niezobowiązujące pierdolenie o niczym, a zaczyna wdzieranie wzajem w psychikę. Nasza ekipa się bawi, Wojtasowie szaleją po parkiecie, obrażona Wiola duma w kącie nad papierosem, Szczypior liże się na kanapie z Idą. Stary, dobry Szczypior. U niego wszystko jest takie proste. Studia, zabawa, muzyka i rwanie. Brak pierdolonej ambicji. Korzystanie z tego, co przyniesie dzień.
   Riff rozdziera się mocniej, teraz inny kawałek, już zagraniczny, przynajmniej da się go słuchać bez zgrzytu. Nostalgiczne pobrzękiwanie akustyka z elektrykiem tworzy coś na kształt dialogu dwóch przeciwnych sobie żywiołów. Wspaniałą harmonię syntezy sprzeczności. Spokój i dzikość, takt i porywczość, elegancja i bezczelna nonszalancja, pierdolony chaos, jak w mojej głowie, jak w umysłach nas wszystkich. Gocha patrzy na mnie, coś mówi, usta, jak zwykle umalowane ze smakiem, otwierają się i zamykają, nie potrafię dosłyszeć co mówi, muzyka mnie opanowała bez reszty, potrafię tylko patrzyć na jej twarz, wpatrywać się w zielone oczy, duże zielone oczy, które tak dobrze znam, których byłem kiedyś tak bliski...
   To wszystko jest popierdolone. Popierdolone do kwadratu. Nie powinno mnie tutaj być. Nie powinno nas tutaj być.


   Budzę się w swoim mieszkaniu. Głowa ciężka, jakby w środku zalegał beton. Suchość w gardle bliska pustyni Gobi. Kac, kurwa, jak zwykle w poniedziałek. I urwany film na dopełnienie pierdolonej tradycji.
   Jakoś nieśmiało spoglądam na zegarek, tylko po to by dowiedzieć się, że przespałem poranne zajęcia. Te blisko popołudniowe zresztą też. Opadam z powrotem na poduszkę, przyglądam przepoconej pościeli i zastanawiam, dlaczego leżę nagi. W sumie... wyświetlacz telefonu wita mnie pięcioma nieodebranymi połączeniami i wiadomością od Gochy.
   „ Byles boski. :* Jak zwykle ^ ^ Odezwij sie wieczorem wyskoczymy na male piwo i spacer. :*
   Bosko. A więc psychologia weszła na wyższy stopień wtajemniczenia pacjenta i doktora. Pół roku, kurwa... Bez pretensji. Jak zwierzęta.
   No to kolejny dzień mam z głowy. Planów do wieczora żadnych. Film, demoty, forum i browar na deser to wszystko na co mnie dzisiaj stać. Może bym coś popisał?
   Ekran monitora pyszni się na biurku, kusi czarnym jak mroku skrzydła ekranem, domagając się otwarcia bieli. Białej karty niedokończonego arkusza. Którejś z wielu zaginionych opowieści.
   A mnie ,kurwa, napierdala łeb. Suszy w gardle. Nic się nie chce.
Kurwa nie chce.
Przyodziewam się, zaparzam mocną kawę, siadam na fotelu. Pokój jest pusty, lecz pełno w nim gratów. Stolik. Szafa narożna. Doniczki na parapecie. Kilka żeber kaloryfera wystaje zza niedosuniętej firanki. Niektórych to drażni. Mnie najzwyczajniej w świecie pierdoli. Bo teraz jest moja chwila. Ta, w której jestem skupiony i myślący. Mogę przelać myśli na papier, i chuj z tym, że wirtualny. Mogę wszystko.
Biały arkusz w szarej obwódce oślepia, jakby w ostatnim akcie obronnym. Już wie, co się zaraz wydarzy.
- Teraz Ci nakopię!
   Jak zwykle.
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec

2
No dobrze, podzielę ocenę na dwie części:

a) fabularnie - średnio, pomysł mocno zużyty, kolejne opowiadanie o pisaniu, niemocy twórczej itp. Jakoś mam wrażenie, że jak ktoś nie wie, o czym pisać, to w przypływie desperacji pisze tekst o pisaniu, a raczej o niemożności pisania. ;) Ładny zabieg z zapętleniem akcji na koniec, dobrze współpracuje z tytułem i ogólną myślą przewodnią.

b) stylistycznie - bardzo fajnie, to sprawiło, że doczytałem do końca. Bohater jest interesujący a to, w połączeniu z pierwszą osobą, sprawia, że naprawdę przyjemnie czyta się jego wywody. Bardzo gawędziarski tekst. Za to duży plus. Nie rozumiem tylko jednego:
Pokój jest pusty, ale pełno w nim gratów.
No to jest pusty czy pełny gratów? :) W jakim sensie pusty?

Ogólnie ciekawie oraz sprawnie napisany tekst. Życiowy. Szkoda tylko, że cała sytuacja taka sztampowa.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Witam.
Bardzo sympatycznie napisane opko. I wg mnie dobrze przygotowane. Nie znalazłem prawie żadnego błędu.
Pomimo oklepanego tematu bardzo sprawnie poprowadziłeś akcje i połączyłeś koniec z początkiem.
Lubię tego typu teksty.

Oby tak dalej :)

Pozdrawiam świątecznie.
Black
"Stąpać po krawędzi, gdzie lęk i strach..."

Muszę uczyć się polityki i wojny, aby moi synowie mogli uczyć się matematyki i filozofii. John Adams.

4
Trochę z poślizgiem, ale dziękuję za skomentowanie. Miło mi, że napisanie przypadło do gustu. Wytknięcia sztampy się spodziewałem, no ale przyjemnie jest czasem spróbowac wyciągnąć coś lepszego z niezbyt udanego tematu, myślę. :)
"Przez życie trzeba przejść z godnym przymrużeniem oka, dając tym samym świadectwo nieznanemu stwórcy, że poznaliśmy się na kapitalnym żarcie, jaki uczynił, powołując nas na ten świat." - Stanisław Jerzy Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”