Rękopis znaleziony przy drodze - cz. 2 i ostatnia

1
Witam ponownie
Tu znajduje się początek opowiadania:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=6905

Poniższy tekst zamyka opowiadanie.

Pojawią się słowa powszechnie uważane za wulgarne


Senecja 620 roku, dzień ten sam tyle, że wieczór
___Ciekawi pewnie jesteście jak też udało się z mą lubą bliższe znajomości zawarcie? Ano nijak. Po trzeźwiących solach do zmysłów wróciła, jednak do amorów brać się nie podobna było. Panna okazała się być elokwentną nad wyraz, lecz przy tym języka szpetnego, niczym wozak jaki, używająca. Do tego powzięła zamiar ocząt mych wyłupienie ślicznie spiłowanymi pazurkami. Cóż było czynić? Chełpić się, czym niema, bo to sztuka wielka nie była sól trzeźwiących działanie odwrócić. By komfort rozmowy zapewnić i rozsądek pannie przywrócić musiałem ja znowu do sakw sięgnąć. Oprócz liny solidnej miałem tam jeszcze pięknej roboty chustę, co to mi na pamiątkę została po kupca żonie pewnego z Pellak. Lina bezpieczeństwo mym oczom zapewniła, chusta zaś dialog między nami umożliwić miała. Co prawda chwilowo jednostronny, ale od czegoś wszak znacząc trzeba. Luba ma przez chwilę próbowała siłę mych argumentów podważyć, ale zmęczywszy się ździebko do spokojności wróciła i tylko czułym spojrzeniem mnie obdarzała.
___Nie dane nam jednak było w spokoju porozmawiać. Otóż pojawiło się na drodze drabów trzech. I przyznam się, że każdo uczciwego człowieka z pewnością spotkanie owo strachem by napawało. Mnie jeno zgrzytać zębami się chciało.

„De Viniari ty dzwońcu byczy, a co ty tu, kurwa, pikniki po lasach urządzasz? I to w towarzystwie jakim. Nie poskąpisz chyba druhom dawnym chwili zabawy?”

___Takimi słowami przywitał mnie najstarszy z braci Mezegerów, znajomek mój z czasów nie tak dawnych. Druhami bym ich nie nazwał, ale prosto w oczy o tym powiedzieć mu lekkim hazardem by było. Tedy robiąc dobrą minę do złej gry w gościnę zaprosiłem i z otwartymi ramionami przywitałem. Oj, przywitałbym ja ich inaczej, ale kusza nie narychtowana była. A jak by i nawet była, to wszak gdybym jednemu bełta w kałdun wsadził, reszta zaraz by żelazo dobywszy do mnie z pretensjami skoczyła.
___Widząc, że goście jak u siebie się czują trza było obowiązki gospodarza czynić. Brydzio, najmłodszy z braci, Krzywym zwany z racji bliskiej znajomości z obuchem topora zawartej, zainteresowanie mą ukochaną wyraził w słowach nad wyraz pospolitych i niewyszukanych. Odpowiedziałem mu takoż w sposób niewyszukany, podkreślając dystans, jaki zachować winien od damy mego serca, wyrażając jednocześnie troskę o zdrowie kuśki jego, która ucierpieć mogła. Najstarszy, Anton było mu na imię, zaśmiał się i brata swego przywołał, co byśmy przy gorzałce rozsądzili prawa własności, miast się żelazem szczerbić.
___Ukochana moja tymczasem opaleniznę gdzieś zgubiwszy nad wyraz mało w oczy rzucająca się stała. Widać negocjacje nasze otuchą jej nie napełniały. Ale cóż było czynić? Samojeden wiele poradzić coś przeciw trzem ciężko było. Sytuacja bez wyjścia rzec by można, a że skurwiel ze mnie niesamowity tedy zrobić mogłem tylko jedno. Bo wszak dzielić się nie chciałem. Nabrawszy trochę pyłu w garść w ślepia sypnąłem najstarszemu i średniemu z braci, jednocześnie tajemne słowa wypowiadając. Nie za wiele ja tych słów znałem, ale wystarczająco by se życie od czasu do czasu ułatwić. Byle świadków nie było, bo inkwizycja krzywo patrzyła na czarodziejstwa, bez królewskich glejtów, przypadki. Alem światków nie zamiarował zostawiać. Obaj urokiem rażeni bez zmysłów padli. Krzywy za to na równe nogi skoczył, ja takoż nie próżnowałem. Oręż nasz iskry skrzesał, raz i drugi. Przy trzecim fintą go zmyliwszy w pachwinę ciąłem. Ledwom paradę złożyć zdołał, gdy mnie na pożegnanie jeszcze chciał sięgnąć rozpaczliwym ciosem. Słabł w oczach, alem czasu nie miał tedy czerep mu rozłupałem, miecz pierwej wytrąciwszy.
___Jak pisałem już, za wiele tajemnych słów nie znałem, a te co znałem na długo nie wystarczały. Bracia gramolić już na nogi się poczęli, pierwszego kopniakiem powaliwszy, do ziemi mieczem przyszpiliłem. Drugi nawet oręż wyjąć zdołał, nim gardło mu rozpłatałem, aż krew sikła na trzy łokcie. Bracie Mezegerowie legli w pyle, o rodu wygaśnięcie jednak się nie obawiałem. Pewnikiem w swym i tak długim życiu wielu potomków za sobą pozostawili. Otarłszy ostrze o trupa na mą ukochaną zerknąłem. Oj, płochliwe te niewiasty, płochliwe.

„Nie obawiaj się pani, bezpieczna już jesteś i ci zbójcy krzywdy ci nie uczynią. Zechciej wzrok odwrócić ja tymi nieszczęśnikami się zajmę.”

___Nie zechciała. Obserwowała uważnie każdy mój ruch, gdy trupy w krzaki wlokłem. Tam z daleka od jej wzroku uwalniałem dusze ich od dóbr materialnych by na tym łez padole nie błąkali się przez wieki dobrami materialnymi obciążeni. Uwolniwszy ostatniego na chwilę się zadumałem. Wszak coś trza uczynić z panną. Zerżnąć związaną i niechętną problemem nie było, ale i zabawy za wiele nie dawało. Ot, rozrywka przy wieczornym ognisku i tyle. Może głupiałem na starość, a może hazard i niewiadoma mnie pociągały bardziej niż zdawać mi się chciało. No może aż takim hazardzistą nie byłam, jak grałem to po to by wygrać i kroki ku temu czyniłem jeszcze przed partią.
___Ech, przyjdzie mi znowu narazić mą dusze nieśmiertelną. Ale jak mus to mus. Powróciłem ukradkiem do obozowiska. Panna moja przy porzuconym orężu siedziała piłując mieczem swe więzy. Zgarnąwszy piasku garść sypnąłem w jej kierunku i ponownie wypowiedziałem tajemne słowa. Luba ma osunęła się bez zmysłów. Początek to był jednak działań mych tajemnych. Teraz sprawić musiałem by przychylniej na mnie spoglądać raczyła. Na to też były słowa tajemne, jednak trzeba było działać subtelniej niźli z „kołysanką”. Do tego trza było jeszcze posłużyć się swymi nietajemnymi talentami, a tych pod dostatkiem miałem.
___Zeszło mi się chwilę i panna ocknąć się zdążyła, przypadłem ja tedy do niej i rzekłem pęta zdejmując:

„Pani zechciej wybaczyć mi me działania, ale wynikły z nieporozumienia po obu stronach. Nie masz się, czego obawiać z mej strony…”

___Czartowskie sztuczki sukces odniosły, bo miast roześmiać się w głos na słowa me czy też z pazurami do ślepiów się rzucić, panna wyraziła chęć wieczerzy spożycia. Tedy spożyliśmy, co tam w sakwach miałem ja i moi druhowie byli. W końcu też poznałem imię mej ukochanej, Ariel. Niebrzydko i niepospolicie zarazem, co ostatnimi czasy nieczęsto się zdarza. Chwilę żeśmy porozmawiali, zabawić ją chciałem opowieścią o mych przygodach, ale obyczajnych żadnych przypomnieć sobie nie mogłem, a mniej obyczajnych lub z mymi druhami nieżyjącymi wolałam nie opowiadać. Potem panna spać poszła, a ja skreślić chciałem te słów kilka, ale że mnie kurwa ździebko poniosło to tyle aż nasmarowałem. Głupieje człowiek przy babach, oj głupieje. Ale atramentu to szkoda, bo na zadupiu jesteśmy. Czas chyba do miasta…


Senecja 620 roku, ranek dnia następnego
___Wiele czasu na pisanie nie mam, w drogę mi spieszno, panna ma obozowisko przed świtem opuściła. Zasiane ziarno kiełkuje widać, bo chwilę zastanowiwszy się nic nie ukradła ani pozbawić mnie życia nie próbowała. Ucieszyło mnie to wielce, albowiem ochoty nie miałem na krótką rozrywkę przy wieczornym ognisku, no i okazałoby się, że niepotrzebnie rękę na druhów podniosłem. Ale ma śliczna Ariel zebrawszy rzeczy swoje cichaczem konia na stronę odprowadziła, a chwilę potem tętent kopyt mnie doszedł. Bełt z łoża wyjąwszy i cięciwę zwolniłem ukrytej pod derką kuszy. Złapałem jeszcze chwilkę snu, śniadanie zjadłem i skreśliwszy słowa te w pogoń ruszam.


Senecja 620 roku, dzień szczęśliwy
___Dowiedziałem się, że jest prawie wrzesień, konkretniej się nie dało, ale to i tak wyczyn wielki znaleźć kogoś na kalendarzu się wyznającego. W nagrodę za informacji udzielenie, konie zdobyczne mu sprzedałem. Zbytnim bogaczem się przez to nie stałem, ale trochę grosza zawsze się przyda. Zresztą znając braci Mezegerów to oni pewnikiem stalą zapłacili właścicielowi poprzedniemu.
___W końcu dogoniłem serca mego posiadaczkę. Dobrze nad wyraz w siodle się czującą, a że i ja nie za prędko ją goniłem tedy zeszło się ździebko. Poznałem ja od razu cisawą klaczkę przed karczmą uwiązaną, lecz zamiast rzucić się do środka by w ramiona ująć ma lubą przygotowania pewne poczyniłem. Ale o tym potem napisze słów parę.
___Do głównej izby w karczmie zawitałem akurat na czas by świadkiem być próby aresztu nałożenia na mą umiłowaną. Dwóch drabów powołując się na list gończy, osaczyli biedactwo w rogu izby. Jak na razie krew się nie polała, ale blisko po temu było. Ariel dzierżąc nad wyraz wprawnie majcher solidny odganiała się od wielbicieli. Mogłem ja jeszcze chwilę nacieszyć swe oczy widokiem drapieżnej kocicy, ale zabawa rychło mogła się w sprawę poważną przemienić. Tedy czasu nie trwoniąc z torby dobyłem pergamin solidną pieczęcią opatrzony i gromkim głosem zawezwałem wszystkich do spokoju.
___Pergamin ów wiedzieć wam trzeba stwierdzał, że ja Kondrat von Stilke licencjonowanym łowcom nagród jestem i wszelkie miejscowe służby pomocy udzielić mi potrzebnej mają. Tak, racje macie zauważając rozbieżność pewną miana mego z owym dokumentem. Cóż, wynika ona z tego prostego faktu, że dane było mi się spotkać z kawalerem von Stilke. Spotkanie niestety zakończyło się różnicą zdań, choć nie... Rozbieżność pojawiła się na początku, na koniec już obaj byliśmy tego zdania co ja. Von Stilke nie oponował gdym zdecydował się od czasu do czasu wcielić w jego rolę. W zasadzie nie oponował już niczemu i nikomu.
___Ale wracając do karczmy. Słów kilka pochwały dla czujności dwóch drabów i pełny mieszek w zamian za uwolnienie ich od kłopotu skulonego w kącie i nożem połyskującego znalazły uznanie. Tedy rozstaliśmy się w pokoju i nijakiego gwałtu czynić nie było potrzeby. Wziąwszy pannę w areszt, karczmę czym prędzej opuściliśmy. By podejrzeń nie wzbudzać nóż także w areszt wziąłem, ale gdy tylko karczma znalazła się za końskimi zadami powrócił on do właścicielki.
___Panna wyraziwszy wdzięczność zaproponowała mi odpłatę za me szlachetne czyny:

„Dzięki, żeś mój zadek z opresji wyciągnął, ale nikt bezinteresowny nie jest. Tedy mów, złoto ci w głowie czy do rzyci dobrać mi się zamiarujesz?”

___Wszak rycerzem jestem, więc jakżebym miał złoto brać za zratowanie zadka niewieściego? No, sami rzeknijcie. Wyjścia nie miałem jak tylko pieniędzy odmówić.
Do kolejnej gospody żeśmy dotarli pod wieczór, kolacje zjadłszy izby na noc zamówiliśmy. Osobne rzecz jasna i rzecz jasna była tylko jedna, którą rzecz jasna odstąpić Ariel chciałem. I zgodnie z planem ona zgodzić się na to nie chciała. Jak to się po myśli czasem zdarzenia splatają gdy karczmarzowi złoto się w garść wciśnie i kilka słów szepnie.
___Panna odświeżyć się w łaźni zapragnęła tedy ja wczorajsze wpisy poczynić w spokoju mogę, jeśli sprawy ułożą się dalej po myśli mojej tedy do pamiętnika nie wcześniej jak za tydzień zajrzę. O ile rzecz jasna do pisania głowę miał będę.


Senecja 620 roku, kolejny dzień, a w zasadzie noc jakoś tak nad ranem
___Ariel śpi zmęczona okrutnie, nie chwaląc się ja to sprawiłem. Gdyby nie to, żem rycerz i czci niewieście bronić przysięgałem, mógłbym opisać dźwięki niesamowite przez mą lubą wydawane, ale niestety stan rycerski zobowiązuje. Tedy wyobraźni waszej pozostawić to muszę, dodam tylko że giętka jest nad wyraz i… Starszy tego, bom ochoty obudzić mą miłą nabrał, noc ciemna jeszcze za oknem, wyspać się powinna… zresztą na starość się człowiek wyśpi, tedy byw


Senecja 620 roku, cztery dni później
___Zauważyliście z pewnością, że kolor atramentu na czerwony zmienić się raczył. Otóż wpis ten czynię drzazgą z zydla wyłamaną w krwi własnej zanurzoną, niczym podpis na cyrografie jakim. Ale zacznijmy od początku. Jak to mówią nieszczęścia chodzą parami. Gówno prawda powiem wam, do mnie przyszli samotrzec, z czego jeden z kuszą. Ale po kolei, stało się to cztery dni nazad. A było to tak: wstaliśmy raniutko koło południa i pofiglowawszy ździebko na śniadanie zeszliśmy. Po śniadaniu kulbaczyliśmy konie, gdy wspomniane nieszczęście w karczmy progi zawitało. Znaczy się straż drogowa barona Howacza szukała mej narzeczonej. Nieprzekupne sukinysny to są, albowiem raz czy drugi po zawodzie baronowi sprawionym przez strażnika o woli zbyt słabej by obowiązki służbowe czynić, baron raczył na pal ponawłóczać strażnika wraz z rodziną. Nie na jeden ma się rozumieć.
___Jako człek w świecie bywały wiedziałem, że z nimi wiele nie utarguje. Raz, że czytać umieją to i glejtem żadnym się nie wyłgam, a dwa to i nie w ciemię bici. Tedy przywitałem się ładnie i założywszy hełm huknąłem pierwszemu z baśki aż się nogami nakrył. Ariel nie trzeba było dwa razy powtarzać, ba nawet raz nie było potrzeby. Niczym wiewiórka śmignęła na siodło by w chwil parę tylko koński chwost w bramie powiewał. Mnie pozostało czynić to samo, tyle że pierwej musiałem wyjaśnić temu co na nogach się ostał, że i mnie czas w drogę. I jużem prawie wyjaśnił, kiedy trzeci z kuszą zza węgla wyskoczywszy rzekł w te słowa:

„Czekajcie panie, komendant słów parę zamienić z tobą zamierza, a jeśli myśli jakie głupie po łbie się ci kołaczą to wiedz żem strzelec zawołany i na trzysta stóp potrafię trafić w otwór naturalny w rzyci uczyniony.”

___Myślałby kto, psia jego mać, na trzysta stóp. Kmiot kusze dostanie i strzelcem się wielkim widzi. Oj, zasadziłbym ci ja kopa w rzyć aż by mi ciżma uwięzła, tyle że z czterech kroków to i ślepy by trafił. Cóż było jednak robić? Oręż w pył rzuciłem i błysnąwszy sygnetem rodowym przemowę o ochronie czci niewieściej, która wszak powinnością jest rycerza, wygłosiłem. W zasadzie nie myślałem, że na wiele się to zda, ale przynajmniej na powróz mnie nie wzięli i z obiciem się wstrzymali, jedynie słowem honoru się zadowalając. Planowałem ja zachwiać ich wiarą w słowo rycerskie, jednak okazji nijakiej nie było. Widać nie ja pierwszy inaczej niż powszechnie uważać się zwykło honor traktowałem.
___Do miasta mnie powiedli, na wikt barona zapraszając. Skromny, bo skromny, ale narzekać niema powodu. Przynajmniej stolik i zydel mi się trafił w celi. Widać w tych stronach szlacheckie przywileje to nie w kij pierdział. Szczęściem za pazuchą udało mi się ukryć wspominki moje, bo jak by je kto przeczytał to jak nic najblizszej niedzieli bym nie doczekał.


Senecja 620 roku, pierwszy września
___W końcu datę ustalić zdołałem, może nie w najszczęśliwszych okolicznościach, ale nawet rzecz mała cieszy człeka w opałach będącego. Inkaust też zdobyć mi się udało, tedy żył otwierać dla czynienia wpisu nie muszę. Otóż moi drodzy, dzień ten z wielkim prawdopodobieństwem może być mym dniem ostatnim.
___Pojmany przez straż drogową do lochu wtrącony zostałem, a dziś juryści w asyście barona Howacza zarzuty mi postawili. A wiedzieć wam trzeba, że gdybym ja to wszystko zrobił to musiałbym niezłej zadyszki dostać, a może nawet jakiegoś czarta w swe usługi zaprząc, by wszędzie nadążyć. Z czego co najwyżej za ćwierć czynów owych odpowiedzialność ponieść powinienem, reszty nijak uczynić bym nie zdołał. Pewnikiem owa ćwierć moja przypadkiem się tam znalazła, bo jak na tak szeroki wachlarz czynów coś musiało się trafić i mego.
___Ale po kolei, coby burdelu nie było. Baron dosyć uczciwie sprawę postawił. Otóż po przejrzeniu sakw moich na jaw wyszło, co też stało się z kilkoma urzędnikami kościelnymi, co to powołanie w ściganiu bliźnich odnaleźli. Jako, że kościół nad wyraz wgłębiać się lubi w sprawy takowe, tedy śledztwa prowadzić by zaczął, co baronowi na rękę nie było. Tedy propozycję mi złożył, iż ja, znaczy się Albrecht de Viniari, do wszelakich zarzucanych mi czynów się przyznam i karę poniosę. A w zamian baron nie da znać do inkwizytorium w temacie znalezionych glejtów kościelnych. Delikatnie podkreślił uciążliwość kościelnego wścibstwa, jak i przykrości, które dotknąć by mnie mogły podczas śledztwa. Nadmienić muszę, że karą za czyny, do których przyznać się miałem moja głowa być miała. Dobrą stroną tego rozwiązania było to, że obetną mi ją za jednym razem, bo mistrza katowskiego sprowadzić na tą okazje aż z Wezbrania mają. Serce raduje się na myśl o współpracy z światowej klasy fachowcem. W pierwszej chwili chciałem ja barona Howacza i jego jurystów w diabły posłać, alem poprosił o czas do namysłu. Baron przystał na to, dobrą kolacje obiecując przysłać i inkaust jakbym ostatnią wole spisać pragnął. Słowa dotrzymał, a ja sprawdziwszy, że nijak uciec się nie da przystać na jego propozycje muszę. Co prawda przywiązany do głowy swej jestem, ale nie aż tak by mieć chęć na bliższą znajomość z inkwizytorskim żelazem do czerwoności rozgrzanym.
___Sytuacja rzec by można bez wyjścia, albo z jednej strony w pysk strzelą albo w rzyć kopną. Nijak się ustawić nie da by skórę w całości zachować. Przyszedł czas coby pożegnać się z wami i z tym światem. Tedy żegnajcie, być może spotkamy się w innym, lepszym świecie.
___Miłośnik zadków niewieścich i trunków przednich, szachraj i warchoł odchodzi w blasku chwały. Bo jak inaczej życie mam swe oddać niż w kolejnym szachrajstwie uczestnicząc.
Bywajcie.


Senecja 620 roku, trzynastego grudnia, wigilia świętego Porfiona z Panhur
___Ja, brat Ambroży, znalazłem ów rękopis przy drodze na miejsce kaźni wiodącej i przeczytawszy zdecydowałem, że dla dobra barona naszego nigdy on na światło słoneczne nie wypłynie. Jako, że wartość pewną jednak przedstawia, dlatego miast zniszczonym być, dołączony zostanie to archiwum tajnego i tam po wsze czasy pozostanie. I miejmy nadzieję, że zapału pisarskiego autor ponownie nie nabierze, jako że jest wielce prawdopodobnym, iż to nie jego ścięto dnia tamtego. Okoliczności wydarzenia niejasnymi są na, tyle że stwierdzić tego z całkowitą pewnością nie można. W świetle zawartości rękopisu, plotki o czartowskich sztuczkach miejsce mających w noc poprzedzająca stracenie, mogę nie być tak do końca bezpodstawne. Ale nie nam o tym rozprawiać tedy koniec.

Brat Ambroży
Archiwista

2
Ten tekst, podobnie jak poprzednia część jest trudny do sklasyfikowania i zaszufladkowania.

Ale do rzeczy. Opowiadanie jest b. dobre, tyle że nieco brak mu polotu. Widać to po niektórych zdaniach, pisanych na siłę. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Z kolei inne zdania są ewidentnie przekombinowane, chociażby:
„Czekajcie panie, komendant słów parę zamienić z tobą zamierza, a jeśli myśli jakie głupie po łbie się ci kołaczą to wiedz żem strzelec zawołany i na trzysta stóp potrafię trafić w otwór naturalny w rzyci uczyniony.”
Jaki żołdak powiedziałby coś takiego w sytuacji zagrożenia?

Pod względem ortografii i interpunkcji oraz gramatyki poprawiłeś się znacznie. Braków przecinków zauważyłem liczbę lichą, zaś literówek parę zaledwie. Dosłownie parę.
Byłam
i jeszcze jedna,
pozuciliśmy
bodajże, ale pewien nie jestem.

Zauważyłem, że nie stawiasz przecinka przed imiesłowami przysłówkowymi (-ąc)

Teraz kilka nielogiczności.
Złapałem jeszcze chwilkę snu, śniadanie zjadłem i skreśliwszy słowa te w pogoń ruszam.
Echem, czyli przespał się, zjadł, napisał i dopiero wówczas pogonił za uciekinierką? Co tu dużo mówić, jest hardcorem.

Jak zapiski z lochu wydostały się na drogę?




Na tym zakończę.

3
I znów bardzo dobra robota. Tekst wciąga, czytało się go jednym tchem. Największy plus opowiadania to zdecydowanie, niezaprzeczalnie styl. Naprawdę duże brawa za taki solidny warsztat. Historia jest przeciętna, ani nie zaskakuje, ani nie trzyma w napięciu, ale nie o to chodzi, chodzi o gawędziarstwo. I barwnego, ujmującego bohatera. ;)

Wydaje mi się jednak, że w tej części jest nieco mniej humoru. Szkoda. Pamiętam, że przy pierwszej miałem jakieś przystanki w czytaniu, bo coś mnie rozbawiło. Tutaj się tylko uśmiechałem. :)

Trochę pogrzebałbym jeszcze we wpisie archiwisty. Zamiast pisać wprost, że pewnie Albrecht uciekł, podrzuć parę poszlak dla czytelnika i tyle. Myślę, że efekt mógłby być lepszy.

Zgodzę się z Gwynbleiddem12 w kwestii słów żołdaka. Brzmi to sztucznie. A jeśli jesteśmy przy dialogach, to uważam, że to dobrze, że ich nie ma, ich brak urzeczywistnia tekst (bo przecież Albrechtowi nie chciało by się nanosić całych rozmów, zresztą, nie pamiętałby ich). Plus za to.

Naprawdę dobra robota. Zabrakło mi trochę więcej humoru i mocniejszego zakończenia, ale poza tym, przedni styl i bohater. :)

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Dzięki za przeczytanie i uwagi.


Tekst żołdaka jest oczywiście przegięty, ale zauważmy, że to nie są to koniecznie jego prawdziwe słowa. Z jednej strony "kwiecistość" "ubarwia" pamiętnik przynajmniej wg Albrechta. Z drugiej strony, patrząc z zewnątrz faktycznie trochę dziwnie to wygląda.
Może faktycznie wystarczyło by: "Rusz się, to zarobisz zapasową dziurę w rzyci" :)
Co tu dużo mówić, jest hardcorem.
Jest :)
To osobnik, którego robienie rzeczy w sposób prosty zwyczajnie nuży.
Zresztą 2-3 godziny przewagi to nie tak dużo.
Jak zapiski z lochu wydostały się na drogę?
Odpowiedzią są wątpliwości archiwisty
Zamiast pisać wprost, że pewnie Albrecht uciekł...
Zastanawiałem się nad zakończeniem i przeszło mi przez myśl by archiwista napisał tylko o znalezieniu pamiętnika, co wskazywałoby, że jego autor niekoniecznie
zakończył żywot, ale wydało mi się to zbyt subtelne :)


Humor faktycznie gdzieś zgasł. Dopiero gdy zwróciłeś mi na to uwagę zauważyłem.

5
Moim zdaniem humoru było wystarczająco dużo - nie da się napisać dobrego, realistycznego tekstu, który cały czas zmuszał do zwijania się ze śmiechu. Nadal uważam, że po drobnych poprawkach tekst jest na poziomie (lub nawet powyżej) tego co publikują w SFFiH.

Co do tekstu żołdaka jest tak przerysowany, że moja pierwsza myśl była: Oho, ale nasz pamiętnikarz zmyśla :) Takie rzeczy nadają dodatkowego smaczku utworowi.

Na koniec uwaga ogólna - stylizacja. Wychodzi ci całkiem sprawnie, ale są takie miejsca, że się na nich zacinałem. Odstaw tekst na jakiś czas i wróc do niego - sam je znajdziesz. Gdzieniegdzie - najczęściej z winy szyku wyrazów trzeba wyhamować i przeczytać zdanie ponownie - właśnie w tych miejscach - jak na nie trafisz - pokombinuj jak coś zmienić.

No i czekam na kolejne kawałki twojego autorstwa.

6
SFFiH. Może czas zacząć zarabiać na pisaniu :)?

Kolejne kawałki z pewnością się pojawią, ale to będzie już inna bajka. Chwilowo mam dosyć pamiętnikowej formy.

Dzięki za uwagi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron