Postanowiłem napisać o życiu. Ten fragment nie obfituje w zwroty akcji, wiem. Podobnie zresztą jak całe opowiadanie. To krótka historia o wczesnej starości, rodzinnym spotkaniu i zapewnieniach.
---------------
(...)
Chmury pary kłębiły się pod białym sufitem, przysłaniając szklane, białe klosze. Lupus, jak ktoś o kim, nawet nie wiedział, go nazwał, zajmował zaszczytne miejsce, początkowo nie dla niego przeznaczone. Siedział, z łokciami opartymi na blacie stołu i dłońmi podpierał głowę. Co kilka minut gładził krótką brodę, nie tak dawno jeszcze przystrzyżoną, przyglądając się przy okazji krewnym zebranym przy stole.
Na dworze panował już półmrok. Sztuczne światło, tłumiące przychodzącą zza okien ciemność, tylko pogarszało stan zmęczonego Lupusa. Z jednej strony cieszył się, że spędza święta Bożego Narodzenia wraz z rodziną, ale po kilku godzinach ucztowania miał dosyć ciężkiego powietrza i pokojowego hałasu.
Rozejrzał się dookoła. Zauważył swoich wnuków, dwóch chłopców. Jeden był starszy od drugiego. Stali przy wejściu do pokoju i rozmawiali. Starszy wnuk miał na sobie czarne, galowe spodnie, popielatą marynarkę, niebieską koszulę i ciemnogranatowy krawat w pasy podchodzące pod błękit. Drugi, młodszy, ubrany był w jasnoszare spodnie i kamizelkę, koszulę i wielobarwny krawat, pożyczony od ojca. Dopiero z bliska dostrzegało się prawdziwy kolor koszuli, popiel. Niewiadomo, czy taką barwę ustalono z góry w fabryce, czy też zmienił ją czas. Wiadomo jednak było, że leży na chłopcu jak ulał.
- Hej - zawołał ich, prawie szeptem, Lupus. - Podejdźcie - uczynił przywołujący gest prawą, pomarszczoną dłonią.
Chłopcy wyminęli wychodzącą z pokoju babcię i prześlizgnęli się między krzesłami do swojego dziadka.
- Tak? - zapytał młodszy wnuk, poprawiając spodnie.
- Chodźcie się gdzieś przejdziemy, co? - zaproponował, pełen nadziei, Lupus.
Pragnął usłyszeć pozytywną odpowiedź. Pragnął przejść się ze swoimi wnukami płci męskiej, których uważał za najrozsądniejszych spadkobierców majątku.
- Możemy iść - odpowiedział młodszy wnuk i skierował twarz w kierunku starszego kilka lat kuzyna.
- Ja też jestem za. To jak, idziemy?
- Zaczekajcie chwilę, tylko się ubiorę - odpowiedział uradowany Lupus i pognał w stronę wyjścia.
- To ubierzcie kurtki, ja zaraz przyjdę.
Przesunął kotarę, osłaniającą betonowe schodki oblane ciemnobrązowym linoleum i udał się do swojej prywatnej garderoby w piwnicy.
Jego wnukowie tymczasem prędko ubrali się w ciepłe kurtki i weszli do prawie całkowicie zaciemnionej kuchni.
- Napijesz się czegoś? - zapytał pełnym uprzejmości głosem starszy kuzyn.
- Aaa, wody, jeśli można.
Wnuk Lupusa otworzył drewnianą szafkę i wyjął z niej dwie stare szklanki. Odłożył je na blat stołu i napełnił wodą z dużej, kilkulitrowej butli.
- Dzięki - powiedział cicho jego kuzyn, czyniąc przy tym wyuczony od starszego kuzyna znak lewą ręką, ot tak proste machnięcie, nic nadzwyczajnego.
Siedzieli w całkowitym milczeniu, trzymając w dłoniach szklanki i zanurzając w nich co parę sekund usta. Z pokoju położonego za szerokim korytarzem dochodziły stłumione głosy balujących. W domu czuło się atmosferę rodzinnych, pełnych ciepła świąt.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że jesteśmy tutaj wszyscy razem - wyznał starszy kuzyn, wpatrując się kuzynowi prosto w oczy.
- Ja też - przyznał młodszy. - Dla mnie to najwspanialszy czas w całym roku.
Znów umilkli. Wsłuchiwali się, chcąc usłyszeć i zrozumieć każde słowo dobiegające z jadalni.
- Ciekawe, czy święta każdego zmieniają, prawda? - spytał młodszy wnuk Lupusa.
- Wątpię, że zmieniają każdego. Szczerze wątpię, wierz mi. A niektórych zmieniają jedynie na chwilę, na czas trwania świąt. Takie życie, to nigdy się nie zmieni.
Może i dyskutowaliby dalej, gdyby nie odgłos zamykanych drzwi i użytego przełącznika światła, a po chwili również kroki swego dziadka.
- Jesteście gotowi? - upewnił się dziadek, widząc wnuków wychodzących z kuchni.
- Tak - odparli równocześnie.
- Dziadku, a dziewczyny?
Młodszy kuzyn, mówiąc "dziewczyny", miał na myśli swoją siostrę i kuzynkę.
- Są na górze, bawią się w pokoju babki.
Tą "babką" nie nazywano żony Lupusa, a jej świętej pamięci matkę. Wiele osób określało ją mianem "babki", nie mając przy tym zamiaru obrażenia uczuć nikogo z jej rodziny.
- Chodźmy - powiedział dziadek i z trudem przekręcił klucz w zamku. - Cholerny zamek, trzeba go wymienić - dopowiedział, wcale się nie złoszcząc.
Wyszli. Ten wigilijny wieczór, tak zdawałoby się radosny, odebrał wiosce całą radość codziennego życia, cały hałas, jak gdyby całkowicie opustoszała.
Zeszli po schodach, obserwując okoliczne tereny. Dostrzegli jedynie rozjaśnione pomieszczenia, owinięte barwnymi lampkami domy i gdzieniegdzie cienie ucztujących. Otworzyli furtkę, krocząc po białym puchu, trzaskającym pod ich ciężarem.
- Jakby życia zabrakło - szepnął Lupus.
(...)
Szli granicą pomiędzy martwymi polami, wspominając dawne czasy. Dopiero wtedy przypominały im się wspólne chwile, kiedy obiecywali sobie, że nigdy ich nie zapomną, a które popadały na długi czas w całkowite zapomnienie.
- Jastrząb - oznajmił Lupus, zwalniając kroku.
- Gdzie? - zapytał młodszy kuzyn, również idąc wolniej.
- Tam - Lupus wskazał ręką wielkie ptaszysko, wypoczywające na jednej z ośnieżonych gałęzi, obumarłego na czas zimy, dębu.
- Piękny - powiedział starszy wnuk Lupusa, przyglądając się zwierzęciu. Zrobię mu zdjęcie.
Wyciągnął spod kurtki staromodny aparat, używany bardzo rzadko i zbliżył go do oka. Spoglądał na piękne ptaszysko przez obiektyw, widząc każdy jego ruch, nawet najmniejszy i nie mający większego znaczenia.
- Odwrócił się, jakby pozował - rzekł wnuk, naciskając na przycisk migawki i tym samym zatrzymując tę chwilę na zawsze.
Jastrząb zatrzepotał olbrzymimi skrzydłami i uniósł się w powietrze. Lupus wraz z wnukami cały czas obserwował zwierzę, śledząc oczyma każdy jego ruch. Jastrząb obserwował z góry zaśnieżone tereny, co chwila zawracając i powtarzając czynność na zbadanym już terenie.
- Wiecie co - zaczął mało artystycznie Lupus. - Z czasem człowiek dostrzega prostotę, naturę. Chciałbym być takim ptakiem. Nie psem, nie kotem, bo pies może trafić do złego właściciela, tak samo zresztą jak i kot. Chciałbym być ptakiem, chciałbym mieć jego wolność i możliwości. Ale przede wszystkim tę wolność.
(...)
Droga powrotna była najsmutniejsza, choć przecież nikt z nich nie miał powodu do rozpaczy. Prawie nikt.
- Tak mi jakoś smutno, wiecie? - zaczął Lupus. - Niby wszystko jest w porządku. Mam wspaniałą rodzinę, cudownych wnuków, mam wszystko czego pragnie człowiek. Ale tęsknię. Tęsknię za tym, co przeminęło. Za młodością. Jestem już stary i nie wiem ile jeszcze pożyję.
- Dziadek, daj spokój, nie jesteś taki stary. Masz dopiero sześćdziesiąt pięć lat - pocieszył Lupusa starszy wnuk.
- No właśnie, dziadku, nie jesteś stary - wtrącił młodszy wnuk.
- Może i nie, ale i tak więcej już przeżyłem, niż przeżyję - wyjaśnił trafnie Lupus.
Przez chwilę nie odzywali się w ogóle. Nie przez brak chęci, lecz wyraźnego znaku.
- A, cholera, co mi to przejmowanie da? - pocieszył sam siebie Lupus. - Co będzie, to będzie i nikt tego nie odwróci.
- Ja nie wierzę w przeznaczenie. Długość życia zależy od człowieka, jeśli o tym rozmawiamy - powiedział starszy wnuk, poprawiając humor dziadkowi.
- Może i masz rację... Pewnie masz rację.
(...)
Podeszli do ciemnych drzwi i otrzepali buty z białego puchu. Zdzisław przekręcił klucz w zamku i nacisnął na klamkę. Byli z powrotem w domu.
- I znów w punkcie wyjścia - zażartował Lupus.
"Jak zwykle" - chciał dopowiedzieć, dopóki nie zrozumiał jak bardzo nie zgodziłby się w własnymi słowami.
Powiesił na wieszaku z sarniego poroża swój brązowy, zniszczony kożuch i ponownie zasiadł na zwolnionym przy stole miejscu. I znów podpierał głowę dłońmi. I znów przyglądał się rodzinie podczas gładzenia brody. Lecz nie był tym samym człowiekiem, który nie tak dawno proponował wnuczkom przechadzkę. Wystarczyła atmosfera świąt i odrobina samotności, by pojął, jak bardzo kocha swoje życie i swoich najbliższych i jak bardzo nie chciałbym być kimś innym. Nawet samym Bogiem.
[ Dodano: Czw 26 Lis, 2009 ]
Byłbym wdzięczny za opinię. Nawet tą najostrzejszą.
[ Dodano: Czw 26 Lis, 2009 ]
Byłbym wdzięczny za opinie. Nawet te najostrzejsze.
2
Powtórzenia. I zdanie masakra. Przecinki są postawione tak, że w ogóle nie ma sensu. „Lupus, którego ksywa wzięła się niewiadomo skąd, zajmował zaszczytne miejsce. Z początku nie było dla niego przeznaczone.”Chmury pary kłębiły się pod białym sufitem, przysłaniając szklane, białe klosze. Lupus, jak ktoś o kim, nawet nie wiedział, go nazwał, zajmował zaszczytne miejsce, początkowo nie dla niego przeznaczone.
Tutaj również mało plastycznie. Wpychasz na siłę takie niepotrzebne wyrazy i informacje. Skoro broda była krótka, to oznacza, że albo świeża, albo niedawno przystrzyżona. Informacja zbędna. „Co chwila gładził krótką brodę i przyglądał się krew zebranym przy stole.”Co kilka minut gładził krótką brodę, nie tak dawno jeszcze przystrzyżoną, przyglądając się przy okazji krewnym zebranym przy stole.
W pierwszym zdaniu zamiast przecinka daj myślnik. Drugie - wywalić. Sucha informacja, którą i tak rozwijasz później „Starszy był…” – więc będzie wiadomo, że jeden jest straszy, a drugi młodszy. Powtarzasz się.Zauważył swoich wnuków, dwóch chłopców . Jeden był starszy od drugiego.
Prawie szeptem? Czyli, że jak? Kombinujesz jak żółw pod górkę. I po co zaimek? Przecież wiadomo kogo zawołał. Był tam ktoś jeszcze? „szepnął Lupus” i styka.- Hej - zawołał ich, prawie szeptem, Lupus.
Niepotrzebny zaimek.Chłopcy wyminęli wychodzącą z pokoju babcię i prześlizgnęli się między krzesłami do swojego dziadka.
A może być wnuk płci żeńskiej? Nie. Zresztą – wołał chłopców, więc po cholerę wypisujesz ich płeć?Pragnął usłyszeć pozytywną odpowiedź. Pragnął przejść się ze swoimi wnukami płci męskiej, których uważał za najrozsądniejszych spadkobierców majątku.
Jego wnukowie
No jego, a kogo? I cały czas powtarzasz słowo "wnukowie".
Jeżeli ten gest jest ważny dla fabuły to OK. – opisuj go. Jeżeli nie jest ważny to wybacz, ale znów zanudzasz. Rozumiem, że chcesz aby było jak najbardziej realistycznie. Ale niepotrzebne ruchy i jakieś nie wiadomo jakie gesty są zbędne.powiedział cicho jego kuzyn, czyniąc przy tym wyuczony od starszego kuzyna znak lewą ręką, ot tak proste machnięcie, nic nadzwyczajnego.
Wcale się nie złości i „cholerami” przy dzieciach rzuca?wcale się nie złoszcząc
Powtórzenia i.... BABOL! Przyglądał się rodzinie, która gładziła brodę.I znów podpierał głowę dłońmi. I znów przyglądał się rodzinie podczas gładzenia brody .

Dobrze. Chciałeś napisać coś nowego. Coś o zwyczajnym życiu. Niestety - wyszło Ci tak zwyczajnie, że aż nie chce się czytać. Widzisz, książki "o życiu" nie są nudne. Cały czas opowiadają jakąś historię - przeważnie historię człowieka o ciekawym życiu. Tutaj wieje nudą. Dialogi są toporne, powtórzeń masa, ale najgorzej wychodzą Ci plastyczne zdania. W ogóle Ci nie wychodzą. Bo kombinujesz brachu. Czemu nie chcesz napisać zdania prosto? Kręcisz i skaczesz, dodając do tego masę zaimków, że na prawdę ciężko się to czyta. Prosty język jest piękny. Pisz tak, jak mówisz na co dzień. Bo na pewno nie mówisz tak:
Tylko pamiętaj: prosty nie znaczy prostacki.Lupus, jak ktoś o kim, nawet nie wiedział, go nazwał, zajmował zaszczytne miejsce, początkowo nie dla niego przeznaczone.
Dużo pracy przed Tobą. Skup się na stylu i warsztacie. Bez tego ani rusz. Wolę, żebyś pisał o dupie Maryni, ale poprawnie.
Nie podobało mi się.
3
Nie rozumiem tego zdania. Wina leży w postawionych przecinkach.Lupus, jak ktoś o kim, nawet nie wiedział, go nazwał, zajmował zaszczytne miejsce, początkowo nie dla niego przeznaczone.
Wychodzi na to, że pokój hałasował. Albo że hałas jest pokojowy (nie wrogi). Zbędny wyraz.Z jednej strony cieszył się, że spędza święta Bożego Narodzenia wraz z rodziną, ale po kilku godzinach ucztowania miał dosyć ciężkiego powietrza i pokojowego hałasu.
Jest taki kawał, że facet miał jedną nogę krótszą, a drugą za to dłuższą. Widzisz groteskowość tego stwierdzenia?Jeden był starszy od drugiego.
Za dużo tego. Nic nie daje taki opis, jeżeli później z tego stroju nie zrobisz klucza dla historii. Natomiast: był elegancko ubrany / miał koszulę i spodnie w kant - ukazuje znacznie więcej...Starszy wnuk miał na sobie czarne, galowe spodnie, popielatą marynarkę, niebieską koszulę i ciemnogranatowy krawat w pasy podchodzące pod błękit.
Wołanie = wołacz = ! = nie może być szeptem.- Hej - zawołał ich, prawie szeptem, Lupus.
z tekstu wynika, że są chłopcami (bo to już napisałeś)Pragnął przejść się ze swoimi wnukami płci męskiej,
- Możemy iść - odpowiedział młodszy wnuk i skierował twarz w kierunku starszego kilka lat kuzyna.
Zobacz, że piszesz, iż jest młodszy - po co więc piszesz, że do starszego? To już wynika z tekstu.
Kolejna, ważna uwaga. Schody okrywa linoleum, więc raczej nie widać, że są betonowe. Wprowadzasz informację, która jest zbędna. Gdyby schody brały udział w akcji, miały kluczowe znaczenie a owy beton wręcz stałby się w przyszłości najważniejszy dla fabuły, warto to napisać - natomiast, jeżeli czegoś nie widać/jest nie istotne, to po diabła tę informację wyłaniać dla czytelnika?Przesunął kotarę, osłaniającą betonowe schodki oblane ciemnobrązowym linoleum i udał się do swojej prywatnej garderoby w piwnicy.
Wiadomo, że jego. Zbędny zaimek.Jego wnukowie tymczasem
Aparaty nie mogą być modne lub nie modne - to też nie mogą być staromodne. Mogą być: antyczne, stare, archaiczne (!), przestarzałe...Wyciągnął spod kurtki staromodny aparat,
Tekst jest twój w całości. Są te same błędy, co zawsze, tylko jest ich mniej. I to rzecz, która mnie rozradowała, bo widzę już poprawę. Wadą tekstu, pomijając fabułę i dialogi jest przegadanie: 1/3 wyciąłbym, i wszystko stałoby się bardziej klarowne, szybsze i lepiej czytelne. Powtarzasz te same informacje do znużenia, łącznie z imieniem Lupusa (to już zmora w twoich tekstach). Masz tę niemiłą manierę, albo brak wyczucia, żeby odwoływać się inaczej do bohatera niż jego imieniem. Czasem pewne rzeczy wychodzą same z tekstu, a ty na siłę zaznaczasz o kogo chodzi.
Dialogi, które serwujesz są za krótkie względem narracji. Ludzie zazwyczaj mówią dłuższe kwestie, przysłuchaj się o czym mówią, jak zaczynają, jak rozwlekają swoje słowa. Poza tym, owe dialogi brzmią nieco sztucznie, ale to kwestia odbioru - może przez to, że są za krótkie?
Fabuła o niczym - może i być dobra, u ciebie jest nudno i o niczym. Ćwiczenie jest dobre, widać poprawę, ale nastaw się na skracanie takiego tekstu, ponowne czytanie i ponowne skracanie. Warto popracować nad tym, tym bardziej, że potrafisz - jak widzę - podnosić własny poziom.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.