16

Latest post of the previous page:

No jak to jest początek to o fabule i świecie raczej dużo się nie dowiesz, przeczytaj dalej.

17
Po pierwsze: najpierw się przedstawia, a później wrzuca teksty.
Tym razem Ci się udało.
Po drugie: teksty wrzucamy raz na tydzień. Po trzech dniach dodałeś poprawkę.
Tym razem Ci się nie udało - blokuję.

Polecam przeczytać regulamin, inaczej się nie dogadamy.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

Test

18
„Ucieczka”
    Gdzieś z oddali słychać było muzykę. Intrygującą muzykę, która pulsowała wraz z krwią, prosto do serca i sprawiała, że na pierś mężczyzny stojącego na szycie Góry Szczęścia, bo tak nazywali ją miejscowi, od czasu do czasu spływały malutkie łzy.
    Na horyzoncie roztaczał się wielki las. Korony tysięcy drzew, a za drzewami morze - gładka tafla wody. Właśnie do tego morza wpływała wąska rzeczka, ze źródłem głęboko w górach. W rzeczce niegdyś bawiły się dzieci i to w niej został pobłogosławiony każdy ze starszyzny wioski, która niegdyś spokojnie nad nią leżała, a po której został jedynie nikły cień zawalonych chat, przewróconych drzew oraz przeszytych bólem rzeczy, które dawno temu należały do mieszkańców wioski. Rzeczy te wydawały się inne niż zawsze, kruchsze, bez swoich właścicieli – bezduszne.
    Nieład panował dookoła. Ptaki siedziały smętnie na drzewach, od czasu do czasu wydając z siebie upiorne, bolesne dźwięki. Tak, one czują i wiedzą znacznie więcej niż człowiek. Na pewno znają historię tego miejsca. Wiedzą, co się wydarzyło. Wiedzą, ale czy zechcą kiedykolwiek o tym opowiedzieć?
    Na ramieniu mężczyzny przysiadł skowronek. Wiatr na chwilę zamilkł. Ptaszek zagwizdał cichutko do ucha młodzieńca i zaczął opowiadać historię…

By dawne miejsca odkryć korzenie,
Należy przywołać to smętne wspomnienie,
Gdy słońca blaski na chwilę umilkły,
A z lasu zaczęły wychodzić złe wilki.

Głodne, parszywe, niegodne to monstra,
Przybiegły, zagryzły, zabiły, co można
I wzięły, zgrabiły, co tylko tu mogły,
Potworne, złośliwe, okrutne, jak ogry.

Już wielu, największych podniosło swe miecze,
Już wielu pobiegło do wioski w odsiecze,
Lecz wszyscy odeszli tak szybko jak sen,
Dręczący cię w nocy, ulotny, gdy dzień.

Miecze i ostrza, to nic tu nie dało,
Tym wilkom wciąż było za mało i mało,
Błagania, lamenty i prośby kobiety,
To Tylko wzbudziło ich wilczy apetyt.

Aż w końcu odeszły, bez śladu, jak cienie,
Tak cicho, tak szybko jak górskie strumienie,
I wielkie w tej wiosce krzywdy wyrządziły,
Strach pozostał…

I już nigdy nie wróciły…


    Wiatr zaczął na nowo wiać, a z lasu wydobył się dźwięk łamanej gałązki, na którą nadepnęła spłoszona sarna. Postać ciaśniej owinęła się płaszczem i odwróciła się, by pozwolić oświetlić swą wychudzoną twarz pierwszym promieniom słońca wychodzącego zza chmur.
    Miała wyraziste, jasnoniebieskie oczy, mały nos, poznaczony krótką, białą blizną, a jej blade usta i karnacja skóry zdawały się łączyć z szarością otoczenia. Długie czarne włosy częściowo zasłaniały czoło i były spięte na wysokości klatki piersiowej.
    Postać ruszył żwawym krokiem przed siebie, w stronę doliny, ponieważ tam, jak jej się zdawało, przez gęstą poranną mgłę przeciskały się niewyraźne blaski światła wychodzącego przez okna małego budynku.

„Bójka, whisky i sen”
    Chłód dawał we znaki i zaczęło wiać coraz mocniej. Pomiędzy rozłożystymi drzewami stał mały budynek, obrośnięta zielonym bluszczem gospoda. Wewnątrz było cicho. Trudno się dziwić, była wczesna pora, a w tutejszych regionach gospody ożywały dopiero nocą. Mężczyzna ostrożnie ruszył w stronę drzwi. Przed wejściem przystanął na chwilę, poprawił sobie płaszcz, nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
    Pierwsze, co poczuł to bijące z kominka ciepło. Głębokie, kojące ciepło, którego już od tak dawna nie zaznał. Niektórzy z zaciekawieniem zwrócili ślepia w jego kierunku i poczuł się trochę nie swojo. Ktoś wysunął się z za lady i wesoło zapytał:
- Eja, nie ciekawy dzionek, może się czegoś napijesz?
- Poproszę jęczmienną whisky – wydukał przybysz.
Barman wytarłszy ręce w płócienny fartuch zaczął nalewać trunek. Przybysz zaczęła rozglądać się dookoła oceniając wnętrze gospody.
Mimo iż z dworu wydawała się mała, to wewnątrz sprawiała wrażenie całkiem przestronnej. Było tutaj dwanaście dużych stolików, kilka stojących przed ladą krzeseł i cztery małe stoliczki, najprawdopodobniej przyszykowane na specjalne rezerwacje. Na ścianach wisiały stare obrazy, przedstawiające głównie polowania, rycerzy i piękne kobiety w jedwabnych sukniach. Pod każdym stolikiem leżał miękki perski dywan, a wnętrze oświetlały zawieszone na ścianach lampki.
- Co cię tu sprowadza? To niezbyt ciekawa okolica. – Barman przysunął przybyszowi kufel wypełniony po krawędzie whisky, a gdy ten nie odpowiedział, ciągnął dalej. – Przepraszam, kieliszki się skończyły. Nazywam się Bragin, lecz tutaj wszyscy wołają na mnie Brag. Jestem właścicielem „Chłodnej Gerty”.
Przybysz podniósł głowę znad kufla i zwrócił wzrok w stronę ściany stojącej za Braginem. Zamyślił się na dłuższą chwilę, pociągnął kolejny łyk whisky i rzekł:
- Jestem Dralt.
Barman zmarszczył czoło, jakby chciał odszukać to imię gdzieś głęboko w swojej pamięci.
- Dralt powiadasz. Znałem niegdyś małego Dralta, syna Jerena. Biedny chłopak, porwali go w młodym wieku i słuch po nim zaginął. Jeszcze bardziej żal mi było Jerena. Już nie był taki sam jak dawniej. Facet się kompletnie załamał.
Dralt po raz kolejny się zamyślił. A więc go okłamano. Przez dwadzieścia lat był okłamywany przez wszystkich dookoła. Wmawiali mu, że jego rodzice go sprzedali, że jest nikim, zwykłym śmieciem, którego nawet matka nie chciała. Tym czasem było zupełnie inaczej, ale czy warto uwierzyć temu barmanowi? Czy to normalne, że opowiada tę historię pierwszemu lepszemu wędrującemu, który zatrzymał się w tej gospodzie?
- A co z Jerenem? – rzekł.
- To długa historia – odparł barman. – Facet zniknął po zniszczeniu Górskiej Wioski. Tak naprawdę to nikt dokładnie nie wie, co się wydarzyło. Słyszałem, od ocalałych, że był to zwyczajny dzień, taki jak ten, no może wiało nieco mocniej. To było latem, więc wszyscy byli na dworze. Pod wieczór, dzieci z kobietami wróciły do domów, a mężczyźni, w tym starszyzna, rozpalili ognisko i zaczęli gawędzić o różnych sprawach związanych z wioską. Planowano jej znaczną rozbudowę. Gdyby tylko mieli więcej czasu. – Barman westchnął smętnie, odwrócił się plecami do przybysza i mówił dalej. – Siedzieli, a noc nastała już na dobre. Było strasznie ciemno i nagle, ze wszystkich stron, z lasu, zaczęły wynurzać się pochodnie, oświetlając zamaskowane twarze konnych jeźdźców. Wszyscy rozbiegli się w panice do swych domów, by sięgnąć po broń i odeprzeć atak. My, mieszkańcy dolnego miasteczka po pewnym czasie zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Jak tylko szybko się dało osiodłaliśmy konie i pogalopowaliśmy do wioski. Niestety, było już za późno. Gdy dotarliśmy na miejsce zastaliśmy tylko głuchą ciszę. Wszyscy pouciekali, lub… zginęli.
Barman wyraźnie posmutniał i widać było, że wolał już nie drążyć tego tematu. Wyszedł na zaplecze i zostawił Dralta samego przed ladą. Ten znów pociągnął łyk whisky z kufla i oblizał sobie usta.
W tym samym momencie za jego plecami stanęło dwóch, wysokich i bardzo podobnych do siebie mężczyzn. Miny mieli nieprzyjemne. Lekko pchnęli Dralta do przodu tak, że ten wylał część trunku na ladę. Niektórzy, będący w gospodzie z zaciekawieniem obserwowali tę scenę. Przybysz wstał, odwrócił się w stronę nieco od niego wyższych dryblasów, odgarnął włosy sprzed szyi, aż w końcu przemówił.
- Rozumiem, że pragniecie postawić mi nowe whisky?
Jeden z nieznajomych ignorując pytanie Dralta zacisnął pięść i powiedział:
- Nie jesteś tu mile widziany. Żaden przybysz nie jest.
Szybki cios powędrował w stronę Dralta. Gdy ledwo zdołał go uniknąć, kolejny napastnik objął go już tak, że nie mógł się ruszyć. Pierwszy podbiegł wymierzył Draltowi potężny cios w brzuch i niebieskooki skulił się. Wyrwał z uścisku i upadł na kolana. Zebrał w sobie resztki sił. Wstał i z całym impetem rzucił się na drugiego dryblasa. Zaczął go okładać pięściami i gdy już po raz kolejny miał zostać unieruchomiony przez pierwszego napastnika, z zaplecza wyskoczył barman. Jak szybko się dało, rozdzielił walczących, którzy ledwo trzymali się na nogach i patrzyli na siebie z nienawiścią podobną do tej, którą Menelaus darzył Parysa za to, że ten porwał mu żonę. Jednemu z agresorów, temu, którego Dralt okładał pięściami, z nosa obficie sączyła się krew.
- Co wy do cholery wyrabiacie? – krzyknął Bragin. – Dalin! Co ci zrobił ten bogu ducha winny przybysz!? A ty Arin? Brak mi słów. Ojciec na pewno nie byłby z was dumny. – Brag zmierzył wszystkich trzech pełnym pogardy spojrzeniem i zabrał się do sprzątania przypadkowo rozbitych talerzy, które jeden po drugim wędrowały do drewnianej szufelki. Dralt skrzywił się z bólu.
- Dalin? Twój ojciec to Verion? Rybak, który co piątek wypływał na morze i zabierał ze sobą ochotników?
- Eee… a co cię to obchodzi? Już i tak zrobiłeś więcej szkody, niż pożytku. Wynoś się stąd – Dalin, któremu krew leciała z nosa wyprostował się i choć chciał udać, że pytanie Dralta wcale go nie zainteresowało, jakoś nie mógł tego skutecznie ukryć. – Nawet jeśli, to kim ty, do licha jesteś?
Niebieskooki uśmiechnął się, bo już wiedział, co za chwilę nastąpi. Dalin przetarł sobie oczy, szeroko otworzył usta i jednym tchem wyrecytował:
- Ty jesteś Dralt! Lis!
- Zwali, jak zwali, ale tak – masz rację.
Arin, który do tej pory tylko uważnie nasłuchiwał, z trudem podniósł się z ziemi i rzucił się z szeroko otwartymi rękoma w stronę przybysza, którego jeszcze niedawno temu darzył pełną nienawiścią. Uściskał go z całej siły, stanął obok brata, szturchnął go i powiedział:
- A nie mówiłem? Wiedziałem, że on jest za sprytnym, by dać się trzymać w niewoli. Ej Brag! Wyłaź nam tutaj.
Bragin, który właśnie pozbywał się na zapleczu resztek rozbitych talerzy, wbiegł szybko za ladę, jakby obawiając się, że rozpocznie się kolejna bójka.
- Szlag z wami! Co znowu? – krzyknął.
- Ty stary choleryku – rzekł wyraźnie rozbawiony Arin. – To mały Dralt Jerena.
Na twarzy barmana w jednej sekundzie wymalowało się wielkie zdziwienie, a potem, podobnie jak Arin, rzucił się w stronę przybysza, który aż do tej chwili wydawał mu się obcym, a nie tym dawniej dobrze znanym małym chłopcem. W końcu puścił Dralta, sięgnął po dwa nowe, lekko zakurzone kufle, wypełnił je po krawędzie jęczmienną whisky, po czym chwycił kufel Dralta i zrobił z nim to samo.
- A niech mnie licho – rzekł. – No, to whisky na mój koszt!
Wyszedł na chwilę na zaplecze i wrócił z miską pełną wody i lnianą chusteczką.
- Masz – powiedział, a miska i chusteczka powędrowały w stronę Dalina. Ten zręcznie powstrzymał krwotok i odstawił cały sprzęt na bok.
Każdy kolejny łyk trunku, smakował Draltowi bardziej i pozwalał mu zregenerować energię po walce, którą nie tak dawno stoczył. Bacząc na to, by się zbytnio nie upić, wymownym gestem dłoni dał znać barmanowi, by ten nie nalewał mu trzeciego z kolei kufla whisky. Rozejrzał się. W gospodzie nie było nikogo oprócz ich trójki, a za oknem zaczęło się ściemniać. Musiało minąć wiele czasu odkąd po raz pierwszy otworzył drzwi gospody. Ostatni raz upewnił się, że są sami i przemówił:
- Jest kilka spraw, o których chciałbym z wami porozmawiać.
- O tak, domyślam się, o co ci chodzi – odparł Dalin, a Arin podszedł do Bragina i szepnął mu coś do ucha. Ten zniknął na zaplecze, by po chwili wrócić z czymś w dłoni. Kawałkiem papieru. Starą, wypłowiałą od upływu czasu mapą. Podszedł do Dralta, chwycił go za rękę, wsadził w dłoń mapę, a potem wrócił za ladę i oczekiwał na reakcję niebieskookiego. Przybysz ostrożnie rozwinął świstek papieru i od razu rozpoznał przedstawioną na nim krainę. Góry Szczęścia, Morze Siarczyste, Wratislard, to musiała być mapa Akracji. Świstek był kruchy, dlatego Dralt trzymał go ostrożnie. Niektóre miejsca były oznaczone i opisane, za pewne przez dawnego właściciela, ponieważ charakter pisma nie pokrywał się z charakterem zdecydowanie większej części mapy wykonanej przez kartografa.
- Tę mapę – barman przerwał ciszę – dał mi twój ojciec, jakoś miesiąc przed tym, jak napadli na waszą wioskę. – Na chwilę zamilkł, jakby oczekując na reakcję Dralta, a że jej nie dostrzegł, kontynuował. – Miałem ci ją przekazać, gdy tylko nadarzyłaby się taka okazja. Jak za pewne widzisz, Jeren zaznaczył na niej wiele miejsc i każde dziwacznie opisał. Otto, stara chatka rybaka, z której wyprosiła go śmierć, cmentarz, Głęboka Dolina, przydrożny krzyż no i wioska na Górze Szczęścia.
- Ciekawe… - Dralt nie wiedział, co o tym myśleć. – Braginie, co to znaczy, że mój ojciec zniknął?
- To znaczy, że nie znaleźliśmy ani jego, ani jego ciała.
- Więc, teoretycznie może żyć?
- Tak.
- Zostawił mi mapę. Na pewno nie bez powodu – rozmyślał niebieskooki. – Myślę, że chciał mi coś przekazać. Wiesz może co?
Barman chwilę pomyślał.
- Nie - odparł.
- A więc muszę się tego dowiedzieć.
Bragin przytaknął, a Dalin i Arin jednocześnie kiwnęli głowami w geście zrozumienia.
- Mam zamiar rozejrzeć się po okolicy i potrzebowałbym kogoś, kto ją dobrze zna – mruknął pod nosem Dralt.
- No to się dobrze składa. Ty z pewnością sporo już zapomniałeś. Przypomnimy ci to i owo. – Dalin uśmiechnął się i obdarował przybysza podnoszącym na duchy szturchańcem.
- Świetnie. Najpierw chciałbym odwiedzić miejsca, które są najbliżej.
- Najbliżej gospody znajduje się Głęboka Dolina – wtrącił się Bragin.
Arin, który był już lekko podchmielony, ziewając rzekł:
- Łueeee tam, jak się zna okolicę – wskazał na mapę – to nic ci tu nie grozi.
Upił kolejny łyk i głupkowato się uśmiechnął, przez chwilę przypominając pawiana.
- Świetnie, a zatem pozostaje jeszcze sprawa noclegu. Czy znajdą się wolne pokoje?
- Jasne – rzekł barman. – Możesz zamieszkać z Dalinem i Arinem. Jestem pewien, że nie mają nic przeciwko.
- Skądże – krzyknęli chórem bracia.
Nagle zimne powietrze zawiało w gospodzie. Ktoś otworzył drzwi. Na zewnątrz padał deszcz i nic poza tym nie było widać. Dalin chwiejnym krokiem ruszył w stronę przedsionka, a gdy był w połowie drogi, coś błysnęło, a wyraźna jasność pioruna oświetliła wejście do gospody, rzucając mocne światło na wysoką zakapturzoną postać. Grzmotnęło tak, że o mały włos nie rozsadziło Draltowi uszu. Gdy echo odbitej od ziemi błyskawicy rozeszło się po kątach nowo przybyły zamknął drzwi, minął zdziwionego Dalina i podszedł do barmana.
- Piwa – rzekł.
Bragin sięgnął po ostatni stojący na półce kufel, wypełnił go po krawędzie piwem i podał przybyszowi. Ten, upił duży łyk trunku. Nastała cisza.
- Jeśli wolno spytać, kim jesteś? – W końcu odezwał się Brag.
Postać nie odpowiedziała. Wystarczyło, że zdjęła z głowy kaptur i wszyscy ją rozpoznali. Wszyscy, z wyjątkiem Dralta. Przybysz podrapał się po łysinie i zmierzył niebieskookiego ciekawskim spojrzeniem.
- Kim jesteś? – zapytał.
- Nadal nie wiem, kim ty jesteś – odparł Dralt.
W tym momencie do rozmowy wtrącił się Arin.
- To Nargol, tutejszy mag
Nargol uśmiechnął się dumnie.
- A więc macie miejscowego maga… - zagadnął Dralt.
- Ano jak widać.
Czarodziej wstał i bez słowa wyjaśnienia wszedł na zaplecze gospody, ku nie małemu zdziwieniu barmana.
- Narg, do jasnej cholery. Chyba coś ci się pomyliło – wrzasnął Bragin. – Nie jesteś, psia mać, w swoim zasranym domu, tylko w mojej gospodzie.
Barmanowi odpowiedziała cisza. Gdy zniecierpliwiony zamierzał już wpaść na zaplecze i wykurzyć z niego maga, ten sam wyszedł, zmierzył Braga złowrogim spojrzeniem i burknął coś pod nosem.
- Co takiego? – dopytywał się właściciel gospody.
- Toalety szukałem.
- Toaleta jest gdzie indziej. Chcesz, to cię zaprowadzę.
Nargol ruszył w stronę drzwi, nacisnął na klamkę i po raz kolejny gospodę wypełniło rześkie, wiosenne powietrze.
- Nie trzeba – rzucił jak na pożegnanie i wyszedł.
Barman odprowadził go wzrokiem i zasmucony wrócił za ladę.
- Sam widzisz, taka już nasza dola, że nie możemy nic zrobić takiemu chłystkowi tylko dla tego, że jest magiem.
- Jaki w tym problem? – zdziwił się Dralt.
- Oszalałeś? On by nas wszystkich w najlepszym wypadku pozamieniał w świnie.
- A w najgorszym?
- Przeklął, zmutował, poprzestawiałby nam coś w mózgu… Psia mać wie.
Mimo iż Bragin i dwaj bracia najwyraźniej tego nie dostrzegli, to Dralt zauważył to bardzo dobrze. Czarodziej, owszem, czegoś szukał, ale z pewnością nie była to toaleta. On chciał po prostu przeszukać zaplecze. Wybiła druga w nocy. Na pewno nie spodziewał się, że ktoś jeszcze będzie w gospodzie, a blade światło wychodzące z zawieszonej na ścianie i jedynej zapalonej lampki, skutecznie ukrywały zasłony na oknie.
- No, kochani. Nie wiem jak wy, ale ja idę spać – powiedział Dalin.
Barman ziewnął.
- O tak, to był dziwny dzień, bardzo dziwny. Ja również się z wami pożegnam.
Dalin i Bragin wstali, po czym ruszyli w stronę kotary zasłaniającej wąski hol. Przeszli przez mały, drewniany portal. Skręcili w lewo i weszli na górę po osłoniętych czerwonym dywanem schodach. Tam pożegnali się i każdy wszedł do swojego pokoju.
- No to co, na nas chyba też pora – zagadał Dralt.
- Masz rację. – Arin dopił whisky, odstawił pusty kufel i poprowadził niebieskookiego tą samą drogą, którą wcześniej poszli Dalin i Bragin. Odsłonił kotarę, przeszedł wąskim holem, pod portalem wszedł na pokryte dywanem schody, a na górze otworzył pierwsze po lewej stronie drzwi i wszedł z Draltem do środka.
„Srebrna kareta, złote śniadanie”
    Ranek nastał szybko i niespodziewanie. Dralt otworzył oczy i poczuł ból głowy, który rozsadzał go i domagał się snu. Wyciągnął się w twardym łóżku, ziewnął, wstał, podrapał się za uchem i ruszył w stronę drzwi, jak najciszej się dało. Zszedł po schodach, bacząc, by tylko nikogo nie zbudzić. Odsłonił kotarę i wyszedł z zaplecza gospody. Ruszył w stronę przedsionka i już po chwili znajdował się na dworze.
    Słońce świeciło wysoko, gdyż dopiero co wzeszło. Ptaki ćwierkały cichutko, kojąc wszelkie smutki. Dralt delektował się każdym posłyszanym dźwiękiem.
Również dźwiękiem dudniących o ziemię kopyt, zbliżającym się od strony górskiego Przesmyku Kupcorabusi? Tak. Dwa osiodłane konie sunęły leśnym duktem, popędzane batami i wiatrem ciągnęły za sobą olbrzymią, srebrną karetę, do przodu, w stronę miasteczka.
Czas działać pomyślał Dralt i jeszcze ostatni raz smutno spojrzał w stronę Góry Szczęścia, zanim wrócił do ciepłej i przytulnej gospody. Był głodny i to bardzo. Nie liczył już dni ile nie jadł, bo bynajmniej nie zmieściłby się na palcach u rąk i nóg razem wziętych. Na swoje więc szczęście za ladą zastał Bragina.
- Dzień dobry przybyszu. – Barman bardzo wesoło powitał Dralta. – Pewnie głodny?
- Jak wilk.
- Przewidziałem to. Wczoraj nic nie jadłeś – powiedział zatroskany Bragin. - Jajka na bekonie, bekon na maśle, masło na patelni!
Draltowi skręcało kiszki. Wyczuł jajecznicę już na dworze, bo węch miał wyśmienity. Wyśmienity miał również apetyt, gdyż już po chwili jajecznica z siedmiu jaj, podsmażany bekon i trzy kromki chleba (grubo posmarowane masłem i słodkim miodem) znikły z talerza by dać robotę siekaczom. Gość jeszcze przeżuwał, a gospodarz zmywał naczynia.
    W tym momencie coś huknęło, ktoś krzyknął, pisnął, wrzasnął głośne „Auł!” i po chwili zza kotary wpadł rozwścieczony Arin.
- Ten cholerny portal! Już trzeci raz, odkąd tu jestem, walnąłem o niego głową! – wrzasnął.
- A dzień dobry? – zadał wyraźnie retoryczne pytanie Brag. Nie odpowiedziano mu, bo portal, w rzeczy samej, sklepiony był nisko, że osoba wzrostu Arina, to jest osoba wysoka, nie mogła pod nim przejść bez wyraźnego przychylenia.
- Dzie... – zaciął się Arin. – Jajecznica!
Pochłonął swoją porcję równie szybko jak Dralt i jeszcze domagał się dokładki. Na szczęście kotara rozsunęła się po raz kolejny w dobrym momencie i przed ladę wpadł Dalin. Bo on, w rzeczy samej, nie lubił, gdy ktoś mu podkradał śniadanie. Ostrożniejszy od brata, bo bez guza na czole powitał wszystkich serdecznie i ruszył po swoją porcję jajecznicy, która nie była już ani trochę ciepła.
    Gdy wszyscy się najedli, Dralt poklepał się po brzuchu, wziął kolejny łyk herbaty, którą w między czasie zdążył nalać gospodarz i trochę nie pewnie zaczął poruszać wczorajsze tematy.
- Dzionek już nastał na dobre. Południe też, a my nadal nie ustaliliśmy planu marszu. Co więcej, nie ustaliliśmy godziny wymarszu. Rozumiem, że wiecie co mam na myśli.
Arin i Dalin spojrzeli na siebie zdziwieni.
- Albo i nie wiecie…
Bracia kiwnęli głowami.
- Podobno, najbliżej gospody jest Głęboka Dolina… – zagadkowo nie skończył Dralt.
- A my cię do niej za-pro-wa-dzi-my! – Dalin rozłożył na sylaby słowo zaprowadzimy. Niebieskooki przystanął chwilę przy myślach, czy bracia, aby na pewno sobie z niego nie kpią. A bracia, jak to bracia, kpili sobie z wielu spraw razem, ale tę traktowali akurat bardzo poważnie. A Dralt będzie miał okazję przekonać się o tym jeszcze wiele razy – później.

21
Kilka ocen już masz, a weryfikatorzy zajmą się tekstem w regulaminowym terminie ;) Tzn np. wtedy gdy ocenią teksty pod którymi nie ma żadnych odpowiedzi.

22
Oceny mam to tekstu, który zamieściłem tydzień temu. To co jest teraz to zupełnie inna sprawa. Strasznie dużo zmieniłem i już mam kolejną korektę, tylko niestety - nie można edytować postów, a korekty można wstawiać również raz na tydzień, tak?

Weber edit - Tak, zgadza się.
Ostatnio zmieniony śr 11 lis 2009, 19:20 przez Alegres, łącznie zmieniany 1 raz.

23
perski dywan
,
whisky
,
z nienawiścią podobną do tej, którą Menelaus darzył Parysa za to, że ten porwał mu żonę
Aggrh!!! To chyba najbardziej potępiany środek literacki! Radzę ci, byś nie umieszczał zwrotów odnoszących się do rzeczywistości w świecie alternatywnym. To niemile widziane. Poza tym - whisky. To słowo pochodzące z innego języka, a piszesz po polsku, w dodatku wymawia się je niezgodne z zasadami polskiej fonetyki. Bardziej trafnym by było określenie wódka jęczmienna.

Stylizowanie się Sapkowskim jest bardzo widoczne. Chociażby imię głównego bohatera - Dralt. Zamień D na Ge i masz Geralta. Mag wchodzący do karczmy - Stegobor. Walka w gospodzie (nawet nie próbuj się wypierać) . Mógłbym długo wymieniać.

Od strony stylistycznej jest bardzo dobrze. Jednak liczne nawiązania do rzeczywistości i twórczości Sapkowskiego psują ten wizerunek. Wspomnę też o nieco nienaturalnych dialogach, występujących w kilku miejscach.

Fabuła po prostu mi się nie podoba. Może jest zbyt "erpegowa", może zbyt wzorowana na wiedźminie, może zbyt prosta, sam nie wiem.

24
Nawet nie wiem kto to jest Stregobor ;), a incydent w gospodzie Sapkowskiego znam jedynie z opowiadania zamieszczonego na jego stronie. Nazywa się ono Ostatnie Życzenie, czy coś w tym stylu. Imię Dralt może i jest podobne do imienia Geralt, ale nie celowo, to przypadek. Zawsze mogę zmienić imię głównego bohatera...
Dziękuję za uwagi.

25
Gdzieś z oddali słychać było muzykę. Intrygującą muzykę, która sprawiała że na pierś mężczyzny stojącym na szycie wyniosłej góry skapywały malutkie łzy, jedna, po drugiej.

Ten fragment mnie dobił. Wrzuciłbym go do baboli, ale tekst nie jest pierwszej świeżości. Gdybym nie był człowiekiem odważnym po tych dwóch zdaniach porzuciłbym lekturę tego tekstu.
Jeśli ktoś nie widzi w nich niczego niezwykłego to...
Nie można było odczuć słońca, nie było cienia, radości, nie było niczego, co mogłoby wprawić go w lepszy nastrój
Że co? o_O
Odczuć Słońca? Nie trzeba więcej słów.

Może sobie daruję wklejanie baboli? Nie chciałbym zawstydzać twórcy.

Opowiadanie jest strasznie sztampowe. Wprowadzenie i scena w karczmie. To już było wałkowane tysiące razy. I pewnie będzie kolejne kilak tysięcy, ale ja nie chcę już tego czytać. Czemu nikt nie zrobi bójki w kościele? Walka bandy bigotów z innowiercami. Taki miły wstęp.

Czasem mam ochotę zebrać wszystkich fanów fantastyki z zapędami do pisania nad brzegiem przepaści i wrzucać ich tam po kolei. Jeden za drugim. Potem rozpalić ognisko upiec kiełbaskę i popatrzeć w gwiazdy.

Niech to wystarczy jako mój komentarz do tego tekstu.
Nie potrafię napisać nic więcej. Przepraszam.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

26
Alegres pisze:a za drzewami morze - gładka tafla wody.
Gładka tafla morza?
Alegres pisze:W rzeczce niegdyś bawiły się dzieci i to w niej został pobłogosławiony każdy ze starszyzny wioski, która niegdyś spokojnie nad nią leżała, a po której został jedynie nikły cień zawalonych chat, przewróconych drzew oraz przeszytych bólem rzeczy, które dawno temu należały do mieszkańców wioski.
Używaj częściej kropki. To pomaga w lekturze. Cień zawalonych chat nie mógł pozostać po wiosce, bo choćby w nocy go nie ma. Same chaty mogą być w ruinie i dawać świadectwo istnienia wsi. Przeszyte bólem rzeczy... Też dobre.
Alegres pisze:Rzeczy te wydawały się inne niż zawsze, kruchsze, bez swoich właścicieli – bezduszne.
Nie znam religii, która by wierzyła, że przedmioty mają duszę. Chyba, że mówimy o żelazkach.
Alegres pisze:Postać ruszył żwawym krokiem przed siebie,
Tak miał na imię, Postać?
Alegres pisze:poczuł się trochę nie swojo
nieswojo - nie z przysłówkiem piszemy razem.
Alegres pisze:nie ciekawy dzionek
zresztą z przymiotnikami również - nieciekawy!
Alegres pisze:- Poproszę jęczmienną whisky – wydukał przybysz.
Wydukać znaczy mówić z trudem, nieporadnie. Na pewno tak kiepsko idzie mu zamawianie alkoholu? Może on niepełnoletni?
Alegres pisze:miękki perski dywan,
Rozumiem, że to nie fantasy, tylko opowieść historyczno-przygodowa. Persja to kraina w naszej rzeczywistości.
Alegres pisze:Tym czasem
Razem!
Alegres pisze:barmanowi
Barman, to zawód raczej współczesny.
- A co z Jerenem? – rzekł.
Raczej spytał.
Alegres pisze:whisky z kufla
A jednak twardziel. Zamówić nie umie, ale już zyskał mój szacunek. Z kufla piję raczej słabsze trunki. Choć za młodu...
Alegres pisze:Szybki cios powędrował w stronę Dralta. Gdy ledwo zdołał go uniknąć, kolejny napastnik objął go już tak, że nie mógł się ruszyć. Pierwszy podbiegł wymierzył Draltowi potężny cios w brzuch i niebieskooki skulił się. Wyrwał z uścisku i upadł na kolana. Zebrał w sobie resztki sił. Wstał i z całym impetem rzucił się na drugiego dryblasa. Zaczął go okładać pięściami i gdy już po raz kolejny miał zostać unieruchomiony przez pierwszego napastnika, z zaplecza wyskoczył barman. Jak szybko się dało, rozdzielił walczących, którzy ledwo trzymali się na nogach i patrzyli na siebie z nienawiścią podobną do tej, którą Menelaus darzył Parysa za to, że ten porwał mu żonę. Jednemu z agresorów, temu, którego Dralt okładał pięściami, z nosa obficie sączyła się krew.
Koszmarek. Nie wiem, dlaczego ten pierwszy dryblas ledwo trzymał się na nogach? Przecież nikt mu nic nie zrobił... Niewiarygodne i fatalnie opisane.
Alegres pisze:Ten zniknął na zaplecze

na zapleczu
Alegres pisze:Otto, stara chatka rybaka,
otto - literówka
Alegres pisze:a wyraźna jasność pioruna
to kandydat do Babolarium.
Alegres pisze:- Toalety szukałem.
toaleta pasuje tu, jak i barman...
Alegres pisze:a blade światło wychodzące z zawieszonej na ścianie i jedynej zapalonej lampki, skutecznie ukrywały zasłony na oknie.
blade światło (...) skutecznie ukrywało (...)
Alegres pisze:Odsłonił kotarę, przeszedł wąskim holem, pod portalem wszedł na pokryte dywanem schody, a na górze otworzył pierwsze po lewej stronie drzwi i wszedł z Draltem do środka.
W tym zdaniu opisujesz dokładnie to samo, co w poprzednim.
Alegres pisze:ból głowy, który rozsadzał go i domagał się snu.
Ból domagał się snu... Ciekawe.
Alegres pisze:Słońce świeciło wysoko, gdyż dopiero co wzeszło.
A tuś mnie zadziwił...
Alegres pisze:Nie liczył już dni ile nie jadł, bo bynajmniej nie zmieściłby się na palcach u rąk i nóg razem wziętych.
Mam dla Dralta coraz większy szacunek. Całą noc pił na głodnego (trzy kufle whisky!) i nic nie zjadł, choć głodował od ponad dwudziestu dni. A teraz obudził się, popatrzył na słonko, posłuchał ptaszków i zgłodniał, więc wraca z dworu do gospody, w której spędził wieczór i teraz wreszcie postanawia zjeść.
Nie trzyma się to kupy. Ani to, ani cała opowieść...
Alegres pisze:znikły z talerza by dać robotę siekaczom.
I do tego facet ma umiejętność jedzenia wyłącznie siekaczami.
Alegres pisze:Gość jeszcze przeżuwał, a gospodarz zmywał naczynia.
Żuł tymi siekaczami?
Alegres pisze:- Podobno, najbliżej gospody jest Głęboka Dolina… – zagadkowo nie skończył Dralt.
Co w tym zagadkowego? Przecież już o tym wiemy, bo wczoraj o tym gadali.
Alegres pisze:Niebieskooki przystanął chwilę przy myślach
Bo myśli stały sobie nieopodal, więc sobie przy nich przystanął?
Alegres pisze:- A my cię do niej za-pro-wa-dzi-my! – Dalin rozłożył na sylaby słowo zaprowadzimy.
Fa-tal-nie. Rozłożyłem na sylaby słowo fatalnie.
Weber pisze:Czasem mam ochotę zebrać wszystkich fanów fantastyki z zapędami do pisania nad brzegiem przepaści i wrzucać ich tam po kolei. Jeden za drugim. Potem rozpalić ognisko upiec kiełbaskę i popatrzeć w gwiazdy.
Strasznie się obruszyłem, na słowa szefa, ale po lekturze tego tekstu chyba poproszę o możliwość przyłączenia się, choćby tylko do strącania.

Przeczytałem z największym trudem. Ktoś wcześniej ocenił, że od strony stylistycznej było dobrze. Pozwolę sobie się z tym nie zgodzić. Było tragicznie. Kulały opisy, dialogi były sztuczne. Niektóre zdania mnie rozbawiały inne przerażały. Sama opowieść nudna, nic się w niej nie dzieje. Była walka, ale o niej wspomniałem wcześniej. Zarysowana intryga nie zainteresowała mnie w najmniejszym stopniu. Bohaterowie niewiarygodni. A już emocje braci, którzy najpierw bili bez zdania racji, a potem ściskali się nagle z niebieskookim (a nikt inny nie miał oczu w tym kolorze?) sprawiły, że pokręciłem głową z niedowierzaniem.

Nad ortografią też popracuj.

Ponoć czytałem wersję poprawioną, zamieszczoną kilka postów wyżej. Aż się boję, co mógłbym znaleźć w poprzedniej...

Chciałbym móc za cokolwiek pochwalić, starałem się wyszukać coś pozytywnego - nie dałem rady.

Przykro mi, ale to bardzo słaby tekst.
Dariusz S. Jasiński
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron