Incydent w gospodzie [Fantasy]

1
„Ucieczka”

Gdzieś z oddali słychać było muzykę. Intrygującą muzykę, która sprawiała że na pierś mężczyzny stojącym na szycie wyniosłej góry skapywały malutkie łzy, jedna, po drugiej.
Dlaczego stał sam, pogrążony w rozpaczy na Górze Szczęścia? Przynajmniej dawniej tak ją nazywano.
Nie można było odczuć słońca, nie było cienia, radości, nie było niczego, co mogłoby wprawić go w lepszy nastrój. On i korony tysięcy drzew stojących w dole przed nim, a za drzewami morze. Gładka tafla wody. Właśnie do tego morza wpływała niegdyś wąska rzeczka, która miała swe źródło głęboko w górach. W rzeczce bawiły się dzieci, pływały ryby i to w niej został pobłogosławiony każdy ze starszyzny wioski, która niegdyś spokojnie nad nią leżała, a po której został już jedynie vari, czyli cień. Cień zawalonych chat, przewróconych drzew oraz przeszytych bólem rzeczy, które dawno temu należały do mieszkańców wioski. Rzeczy te wydawały się inne niż zawsze, kruchsze, bez swoich właścicieli – bezduszne.
Nieład panował dookoła. Ptaki chciały uciec, ale nie miały dokąd. Siedziały, więc smętnie na drzewach, od czasu do czasu cicho lamentując. Tak, one czują. Wiedzą znacznie więcej niż człowiek, wiedzą wszystko. Na pewno znają historię tego miejsca. Wiedzą, co się wydarzyło. Wiedzą, ale czy zechcą kiedykolwiek o tym opowiedzieć?
Na ramieniu mężczyzny przysiadł skowronek. Wiatr na chwilę zamilkł. Ptaszek zagwizdał cichutko do ucha młodzieńca i zaczął opowiadać historię…

By dawne miejsca odkryć korzenie,
Należy przywołać to smętne wspomnienie,
Gdy słońca blaski na chwilę umilkły,
A z lasu zaczęły wychodzić wilki.

Głodne, parszywe, zasrane robale,
Wolno zrzuciły z kobiet szale,
I wzięły, zgrabiły, co tylko tu mogły,
Potworne, złośliwe, okrutne, jak ogry.

Już wielu, największych podniosło swe miecze,
Już wielu pobiegło do wioski w odsiecze,
Lecz wszyscy odeszli tak szybko jak sen,
Dręczący cię w nocy, ulotny gdy dzień.

Miecze i ostrza, to nic tu nie dało,
Tym wilkom wciąż było mało i mało,
Błagania, lamenty i prośby kobiety,
Tylko wzbudziły ich wilczy apetyt.

Aż w końcu odeszły, bez śladu, jak cienie,
Niewiele ciszej niż leśne strumienie,
Wielkie w tej wiosce krzywdy wyrządziły,
Strach pozostał…
I już nigdy nie wrócili…


Z lasu wydobył się dźwięk łamanej gałązki i wiatr zaczął na nowo wiać. Postać, jakby nigdy nic, odwróciła się, by pozwolić oświetlić swą kościstą twarz pierwszym promieniom słońca wychodzącego zza chmur.
Miała wyraziste, jasnoniebieskie oczy, nie za duże, lekko zaokrąglone uszy, mały nos oraz średniej wielkości usta. Jej długie czarne włosy częściowo zasłaniały czoło i były spięte na wysokości łopatek.
Mężczyzna ruszył żwawym krokiem przed siebie, w dół góry, ponieważ tam, jak mu się wydawało, dostrzegł niewyraźne blaski światła wychodzącego przez okna gospody, którą skutecznie ukrywała poranna mgła.


„Incydent w gospodzie”

Chłód dawał we znaki i zaczęło wiać coraz mocniej. Pomiędzy rozłożystymi drzewami stał mały budynek, obrośnięta zielonym bluszczem gospoda. Z jej wnętrze nie wydobywały się jakiekolwiek dźwięki. Trudno się dziwić, była wczesna pora, a gospody zazwyczaj ożywają dopiero nocą. Mężczyzna ostrożnie ruszył w stronę drzwi wejściowych. Przed wejściem przystanął na chwilę, poprawił sobie płaszcz, nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
Pierwsze, co poczuł to bijące z kominka ciepło. Głębokie, kojące ciepło, którego już od tak dawna nie doświadczył. Następnie oczy wszystkich mieszkańców, będących w gospodzie zwróciły się w jego stronę, z zaciekawieniem obserwując przybysza. Ktoś wysunął się z za lady i trochę nie pewnie zapytał:
- Eja! Nie ciekawy dzisiaj dzień, może się czegoś napijesz?
Wówczas wszyscy wrócili do swoich dotychczasowych zajęć, lecz wciąż było słychać niespokojne szepty.
- Poproszę jęczmienną whisky – wydukał przybysz.
Barman wytarł ręce w płócienny fartuch i zaczął nalewać trunek. Postać zaczęła rozglądać się dookoła oceniając wnętrze gospody.
Mimo iż z zewnątrz wydawała się mała, to wewnątrz sprawiała wrażenie całkiem przestronnej. Było tutaj około dwunastu dużych stolików, dziesięć wolnostojących krzeseł i cztery małe stoliczki, przyszykowane na specjalne okazje. Na ścianach wisiały stare obrazy, przedstawiające głównie polowania, rycerzy i piękne kobiety w jedwabnych sukniach. Pod każdym stolikiem leżał miękki dywan z niedźwiedziej skóry, a wnętrze oświetlały zawieszone na ścianach lampki.
- Co cię tu sprowadza? To nie zbyt ciekawa okolica. – Barman przysunął przybyszowi whisky, a gdy ten nie odpowiedział, ciągnął dalej. – Nazywam się Bragin, lecz tutaj wszyscy nazywają mnie Brag. Jestem właścicielem „Chłodnej Gerty” od wielu lat i uwierz mi, oddałbym wszystko by tylko zostawić tę cholerną gospodę i móc wyrwać się z tego miejsca.
Przybysz podniósł głowę znad kufla i zwrócił wzrok w stronę ściany stojącej za Braginem. Zamyślił się na dłuższą chwilę, pociągnął kolejny łyk whisky i rzekł:
- Jestem Dralt.
Barman zmarszczył czoło, jakby chciał odszukać to imię gdzieś głęboko w swojej pamięci.
- Dralt… znałem kiedyś małego Dralta, syna Jerena. Biedny chłopak, porwali go w młodym wieku i słuch po nim zaginął. Jeszcze bardziej żal mi było Jerena. Już nie był taki sam jak dawniej. Facet się kompletnie załamał. Dobrze, że chociaż żona go wspierała. O tak, Maria była świetną kobietą.
Dralt po raz kolejny się zamyślił. A więc go okłamano. Przez dwadzieścia lat był okłamywany przez wszystkich dookoła. Wmawiali mu, że jego rodzice go sprzedali, że jest nikim, zwykłym śmieciem, którego nawet matka nie chciała. Tym czasem było zupełnie inaczej, ale czy warto uwierzyć temu barmanowi? Czy to normalne, że opowiada tą historię pierwszemu lepszemu wędrującemu, który zatrzymał się w tej gospodzie?
- Co się stało z Jerenem i Marią? – rzekł.
- To długa historia – odparł barman. – Facet zginął podczas obrony wioski, tej tam, w górach. Tak naprawdę to nikt dokładnie nie wie, co się wydarzyło. Był zwyczajny dzień, taki jak ten, no może wiało nieco mocniej. To było latem, więc wszyscy byli na dworze. Pod wieczór, dzieci z kobietami wróciły do domów, a mężczyźni, w tym starszyzna, rozpalili ognisko i zaczęli gawędzić o różnych sprawach związanych z wioską. Planowano jej znaczną rozbudowę. Gdyby tylko mieli więcej czasu. – Barman westchnął smętnie, odwrócił się plecami do przybysza i mówił dalej. – Siedzieli, a noc nastała już na dobre. Było strasznie ciemno i nagle, ze wszystkich stron, z lasu, zaczęły wynurzać się pochodnie, oświetlając zamaskowane twarze konnych jeźdźców. Wszyscy rozbiegli się w panice do swych domów, by sięgnąć po miecze i odeprzeć atak. My, mieszkańcy dolnego miasteczka po pewnym czasie zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Jak tylko szybko się dało pobiegliśmy do wioski. Niestety, było już za późno. Gdy dotarliśmy na miejsce zastaliśmy tylko głuchą ciszę.
- A co z kobietami? Zabili też kobiety?
- Nie, nie znaleźliśmy ciała ani jednej kobiety, czy dziecka. Przypuszczam, że ich porwali. Jeśli tak… Nie chcę myśleć, przez jakie piekło musieli przejść.
Barman wyraźnie posmutniał i widać było, że wolał już nie drążyć tego tematu. Poszedł więc na zaplecze i zostawił Dralta samego przed ladą. Ten znów pociągnął łyk whisky z kufla i oblizał sobie usta.
W tym samym momencie za jego plecami stanęło dwóch, umięśnionych mężczyzn. Miny mieli nieprzyjemne. Lekko pchnęli Dralta do przodu tak, że ten wylał część trunku na ladę. Wszyscy w gospodzie zamarli. Przybysz wstał, odwrócił się w stronę nieco od niego wyższych dryblasów, odgarnął włosy sprzed szyi, aż w końcu przemówił.
- Rozumiem, że pragniecie postawić mi nowe whisky?
Jeden z nieznajomych ignorując pytanie Dralta zacisnął pięść i powiedział:
- Nie jesteś tu mile widziany. Żaden przybysz nie jest.
Szybki cios powędrował w stronę Dralta. Gdy ledwo zdołał go uniknąć, z drugiej strony drugi napastnik objął go już tak, że nie mógł się ruszyć. Pierwszy podbiegł i wymierzył potężny cios w brzuch i niebieskooki skulił się, a jego twarz przeszył wyraz bólu. Zebrał w sobie resztki sił, wyrwał się ze szponów jednego z dryblasów i z całym impetem rzucił się na drugiego. Zaczął go okładać pięściami i gdy już miał wymierzyć ostatni cios dryblasowi, który bezskutecznie próbował zasłaniać się rękoma, z zaplecza wyskoczył barman. Jak szybko się dało, rozdzielił walczących, którzy ledwo trzymali się na nogach i patrzyli na siebie z nienawiścią podobną do tej, którą Menelaus darzył Parysa za to, że ten porwał mu żonę.
- Co wy do cholery wyrabiacie? – krzyknął. – Markos! Co ci zrobił ten bogu ducha winny przybysz!? A ty Arin? Brak mi słów. Ojciec na pewno nie byłby z was dumny. – Brag zmierzył wszystkich trzech pełnym pogardy spojrzeniem i zabrał się do sprzątania przypadkowo rozbitych talerzy, które jeden po drugim wędrowały do drewnianej szufelki. Dralt skrzywił się z bólu.
- Markos? Twój ojciec to Verion? Rybak, który co piątek wypływał na morze i zabierał ze sobą ochotników?
- Eee… a co cię to obchodzi? Już i tak zrobiłeś więcej szkody, niż pożytku. – Markos wyprostował się i choć chciał udać, że pytanie Dralta wcale go nie zainteresowało, jakoś nie mógł tego skutecznie ukryć. – Nawet jeśli, to kim ty, do licha jesteś?
Niebieskooki uśmiechnął się, bo już wiedział, co za chwilę nastąpi. Markos przetarł sobie oczy, szeroko otworzył usta i jednym tchem wyrecytował:
- Ty jesteś Dralt! Lis!
- Zwali, jak zwali, ale tak – masz rację.
Arin, który do tej pory tylko uważnie nasłuchiwał, z trudem podniósł się z ziemi i rzucił się z szeroko otwartymi rękoma w stronę przybysza, którego nie tak dawno temu darzył pełną nienawiścią. Uściskał go z całej siły, stanął obok brata, szturchnął go i powiedział:
- A nie mówiłem? Wiedziałem, że on jest za sprytnym, by dać się trzymać w niewoli. Ej Brag! Wyłaź nam tutaj.
Bragin, który właśnie pozbywał się na zapleczu resztek rozbitej porcelany, wbiegł szybko za ladę, jakby obawiając się, że rozpocznie się kolejna bójka.
- Szlag z wami! Co znowu? – krzyknął.
- Ty stary choleryku – rzekł wyraźnie rozbawiony Arin. – To mały Dralt Jerena, który w młodości podbierał ci zapasy czereśni dla naszej paczki.
Na twarzy barmana w jednej sekundzie wymalowało się wielkie zdziwienie, a potem, podobnie jak Arin, rzucił się w stronę przybysza, który aż do tej chwili wydawał mu się obcym, a nie tym dawniej dobrze znanym małym chłopcem. W końcu puścił Dralta, sięgnął po dwa nowe, lekko zakurzone kufle, wypełnił je po krawędzie jęczmienną whisky, po czym chwycił kufel Dralta i zrobił z nim to samo.
- A niech mnie licho – rzekł. – No, to whisky na mój koszt!
Każdy kolejny łyk trunku, smakował Draltowi bardziej i pozwalał mu zregenerować energię po walce, którą przed chwilą stoczył. Bacząc na to, by się zbytnio nie upić, wymownym gestem dłoni dał znać barmanowi, by ten nie nalewał mu trzeciego z kolei kufla whisky. Rozejrzał się. W gospodzie nie było nikogo oprócz ich trójki, a za oknem zaczęło się ściemniać. Musiało minąć wiele czasu odkąd po raz pierwszy otworzył drzwi gospody. Ostatni raz upewnił się, że są sami i przemówił:
- Jest kilka spraw, o których chciałbym z wami porozmawiać.
- O tak, domyślam się, o co ci chodzi – odparł Markos, a Arin podszedł do Bragina i szepnął mu coś do ucha. Ten zniknął na zaplecze, by po chwili wrócić z czymś w dłoni. Kawałkiem papieru. Starą, wyblakłą od upływu czasu mapą.

[ Dodano: Wto 03 Lis, 2009 ]
Proszę o dodanie tagu Fantastyka, po prostu zapomniałem go dodać.
Ostatnio zmieniony ndz 08 lis 2009, 22:30 przez Alegres, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Alegres pisze:Nieład panował dookoła.
Zdanie brzmi bardzo fajnie, gdy czytać je od końca.
Alegres pisze:Mimo iż z zewnątrz wydawała się mała, to wewnątrz sprawiała wrażenie całkiem przestronnej.
Zestawienie wewnątrz i zewnątrz w jednym zdaniu jest w moim odczuciu prostackie. To jak opisywanie "po prawej widzimy... po lewej widzimy... itd". Da się to rozwiązać na wiele innych sposobów.
Alegres pisze:To nie zbyt ciekawa okolica.
Niezbyt.
Alegres pisze:Nie, nie znaleźliśmy ciała ani jednej kobiety, czy dziecka. Przypuszczam, że ich porwali.
Porwali kobiety i dzieci. Porwali je.
Alegres pisze:z drugiej strony drugi napastnik
Może lepiej "kolejny napastnik", coby uniknąć powtórzenia. W ogóle w dalszym opisie akcji, gdyby napastnicy mieli określone charakterystyczne cechy dałoby się uniknąć słabo brzmiącego "pierwszy", "drugi".
Alegres pisze:którego nie tak dawno temu darzył pełną nienawiścią
Dla mnie to "nie tak dawno temu" jest jakieś przekombinowane. "Jeszcze niedawno" wystarczyłoby w zupełności.


Cóż, ciężko tu mówić cokolwiek o fabule, bo nawet jak na fragment czegoś większego brakuje w tym jakiejś określonej całości. Dużo lepiej prezentują się fragmenty, które jednak coś konkretnego mówią o fabule, tutaj sprawa wygląda nieco gorzej.

Stylistycznie jest całkiem nieźle. Nie są to moje klimaty a jednak czytało się w miarę płynnie i nawet jeśli coś mi w tekście nie brzmiało, nie są to elementy, które jakoś bardziej godziłyby w odbiór tekstu. Tu zdecydowanie na plus.

Zastanawiam się jeszcze nad tym w jakich realiach osadziłeś ten tekst. Bo z jednej strony mamy niemal fantasy, napady na wioski, karczmy z awanturnikami... a z drugiej postacie łoją whisky ;) Trochę mi to nie pasuje, ale to może dlatego, że po zaprezentowanym fragmencie ciężko o zarys uniwersum, pozostaje jedynie wyobrażenie przez utarty schemat.

No i abstrahując od części prozatorskiej, zaprezentowana przez Ciebie poezja jest naprawdę miernej jakości. Tolkien też wrzucił do "Hobbita" głupawe wierszyki, ale głupawe wierszyki muszą mieć mocny rytm. U Ciebie rytmika zdecydowanie leży i kwiczy, więc może wypadałoby nad nią popracować, ew. przerzucić się na białe wiersze (chociaż to rozwiązanie pasuje wg. mnie do fantastyki jak do świni siodło).

Generalnie tekst raczej na plus, niż na minus. Z akcentem na raczej ze względu na wartość fabularną fragmentu.

4
Właściwie to trzy, jeśli mówimy o poszczególnych strofach:
Alegres pisze:Głodne, parszywe, zasrane robale,
Wolno zrzuciły z kobiet szale,
Alegres pisze:Błagania, lamenty i prośby kobiety,
Tylko wzbudziły ich wilczy apetyt.
Alegres pisze:Wielkie w tej wiosce krzywdy wyrządziły,
Strach pozostał…
I już nigdy nie wrócili…
Ale rytm liczy się nie tylko pomiędzy rymami, ale w całym wierszu powinien być jednakowy. Są oczywiście dopuszczalne zmiany rytmu, ale to już wyższa szkoła jazdy i raczej nie pasuje do "wierszyków".

Bądź co bądź to jednak forum prozatorskie, sam też się nie znam na poezji, więc komentarz do wiersza to tylko niezobowiązujące spostrzeżenie. Jeśli masz ambicje wrzucać poezję między prozę, to może powinieneś poodwiedzać też jakieś fora zajmujące się liryką.

5
Co do ostatniego cytowanego fragmentu, zrobiłem to specjalnie ;). A tak szczerze, pod względem zaciekawienia czytelnika, to dobrze piszę? Jak nie to jakie elementy fabuły powinienem np. zasłonić, aby było to jeszcze ciekawsze. Jak na razie to o postaci nie wiemy za dużo, nie wiemy co zamierza zrobić, wiemy jednak, że wraca do korzeni i próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczego zniszczenia wioski. W między czasie chce się dowiedzieć jak najwięcej o swoich rodzicach, czy żyją, czy nie. Chcę to dokończyć, mam sporo pomysłów i będę je tutaj w miarę systematycznie umieszczał.

[ Dodano: Czw 05 Lis, 2009 ]
P.S. Dlaczego pomieszanie whisky z fantastyką nie pasuje? Czy wszyscy, jak u Sapkowskiego, muszą pić piwo? :P

6
Mam wrażenie Deja Vu...? Nie, to nie to. Sapkowski ładniej to wszystko opisał.
Alegres pisze:„Incydent w gospodzie”
Czy w każdym opowiadaniu fantasy musi się znaleźć na początku ten wątek ?
Alegres pisze:W tym samym momencie za jego plecami stanęło dwóch, umięśnionych mężczyzn. Miny mieli nieprzyjemne. Lekko pchnęli Dralta do przodu tak, że ten wylał część trunku na ladę. Wszyscy w gospodzie zamarli. Przybysz wstał, odwrócił się w stronę nieco od niego wyższych dryblasów, odgarnął włosy sprzed szyi, aż w końcu przemówił.
- Rozumiem, że pragniecie postawić mi nowe whisky?
Jeden z nieznajomych ignorując pytanie Dralta zacisnął pięść i powiedział:
- Nie jesteś tu mile widziany. Żaden przybysz nie jest.
Szybki cios powędrował w stronę Dralta.
Jak masz robić kolejną kalkę, to litości nie Wiedźmina !
Kolejny super-uber-pr0 wojak się rodzi ?

Kurczę, nie zdziwiłbym się jakby jeszcze miał długie i ciemne włosy (białe wyszły z mody).

Nie podobało mi się, praktycznie nie wiem co o tym sądzić. Widać, że wzorujesz się na A.Sapkowskim, co po części ci odradzam.
Mogłem wręcz bawić się w jasnowidza... bo do przewidzenia było co się stanie.

7
W Sapkowskiego? Wnioskujesz to po zaledwie kilku stronach opowiadania? Powiem ci tak, akurat bójka i akurat w gospodzie jest częstym motywem, ale moja bójka nie ma wiele wspólnego z bójką w Wyzimie, bo po pierwsze - tutaj bohater nie używa czarów, po drugie tutaj nie zabija napastników, po trzecie, tutaj nie wygrywa z palcem w d***e, po czwarte walczy rękoma, po piąte (tak to się pisze?) napastnicy okazują się znajomymi, a nie zwykłymi "kozaczkami", jak to było w przypadku "Ostatniego Życzenia". Więc jedyna rzecz, która mogłaby ci się wydawać plagiatem pana Sapkowskiego to motyw bójki w gospodzie.

P.S. "super-uber-pr0 wojak"? Proszę, czy zauważyłeś jakieś nadludzkie zdolności, które przejawia Dralt? Jak łaskawie przeczytasz dalszy ciąg to dowiesz się, że Dralt nie zabija potworów (tak jak Wiedźmin) i nie odczarowywuje zaklętych księżniczek (tak jak Wiedźmin), a jego cel jest zupełnie inny.

C.D. + mini korekta. (jak komuś nie chce się czytać korekty, to niech po prostu przewinie w dół strony)

„Ucieczka”

Gdzieś z oddali słychać było muzykę. Przenikliwą muzykę, która płynęła wraz z krwią, prosto do serca i sprawiała, że na pierś mężczyzny stojącym na szycie wyniosłej góry skapywały malutkie łzy, jedna, po drugiej.
Dlaczego stał sam, pogrążony w rozpaczy na Górze Szczęścia? Przynajmniej dawniej tak ją nazywano.
Nie można było odczuć słońca, nie było cienia, radości, nie było niczego, co mogłoby wprawić go w lepszy nastrój. On i korony tysięcy drzew stojących w dole przed nim, a za drzewami morze. Gładka tafla wody. Właśnie do tego morza wpływała niegdyś wąska rzeczka, która miała swe źródło głęboko w górach. W rzeczce bawiły się dzieci, pływały ryby i to w niej został pobłogosławiony każdy ze starszyzny wioski, która niegdyś spokojnie nad nią leżała, a po której został już jedynie vari, czyli cień. Cień zawalonych chat, przewróconych drzew oraz przeszytych bólem rzeczy, które dawno temu należały do mieszkańców wioski. Rzeczy te wydawały się inne niż zawsze, kruchsze, bez swoich właścicieli – bezduszne.
Nieład panował dookoła. Ptaki chciały uciec, ale nie miały dokąd. Siedziały, więc smętnie na drzewach, od czasu do czasu cicho lamentując. Tak, one czują. Wiedzą znacznie więcej niż człowiek, wiedzą wszystko. Na pewno znają historię tego miejsca. Wiedzą, co się wydarzyło. Wiedzą, ale czy zechcą kiedykolwiek o tym opowiedzieć?
Na ramieniu mężczyzny przysiadł skowronek. Wiatr na chwilę zamilkł. Ptaszek zagwizdał cichutko do ucha młodzieńca i zaczął opowiadać historię…

By dawne miejsca odkryć korzenie,
Należy przywołać to smętne wspomnienie,
Gdy słońca blaski na chwilę umilkły,
A z lasu zaczęły wychodzić tu wilki.

Głodne, parszywe, zasrane robale,
Wolno zrzuciły z kobiety jej szale,
I wzięły, zgrabiły, co tylko tu mogły,
Potworne, złośliwe, okrutne, jak ogry.

Już wielu, największych podniosło swe miecze,
Już wielu pobiegło do wioski w odsiecze,
Lecz wszyscy odeszli tak szybko jak sen,
Dręczący cię w nocy, ulotny, gdy dzień.

Miecze i ostrza, to nic tu nie dało,
Tym wilkom wciąż było za mało i mało,
Błagania, lamenty i prośby kobiety,
To Tylko wzbudziło ich wilczy apetyt.

Aż w końcu odeszły, bez śladu, jak cienie,
Tak cicho, tak szybko jak górskie strumienie,
Tak Wielkie w tej wiosce krzywdy wyrządziły,
Strach pozostał…

I już nigdy nie wrócili…
Z lasu wydobył się dźwięk łamanej gałązki i wiatr zaczął na nowo wiać. Postać ciaśniej owinęła się płaszczem i jakby nigdy nic, odwróciła się, by pozwolić oświetlić swą kościstą twarz pierwszym promieniom słońca wychodzącego zza chmur.
Miała wyraziste, jasnoniebieskie oczy, nie za duże, lekko zaokrąglone uszy, mały nos oraz średniej wielkości usta. Jej długie czarne włosy częściowo zasłaniały czoło i były spięte na wysokości łopatek.
Mężczyzna ruszył żwawym krokiem przed siebie, w dół góry, ponieważ tam, jak mu się wydawało, dostrzegł niewyraźne blaski światła wychodzącego przez okna gospody, którą skutecznie ukrywała poranna mgła.


„Incydent w gospodzie”

Chłód dawał we znaki i zaczęło wiać coraz mocniej. Pomiędzy rozłożystymi drzewami stał mały budynek, obrośnięta zielonym bluszczem gospoda. Z jej wnętrze nie wydobywały się jakiekolwiek dźwięki. Trudno się dziwić, była wczesna pora, a gospody zazwyczaj ożywają dopiero nocą. Mężczyzna ostrożnie ruszył w stronę drzwi wejściowych. Przed wejściem przystanął na chwilę, poprawił sobie płaszcz, nacisnął na klamkę i wszedł do środka.
Pierwsze, co poczuł to bijące z kominka ciepło. Głębokie, kojące ciepło, którego już od tak dawna nie doświadczył. Następnie oczy wszystkich mieszkańców, będących w gospodzie zwróciły się w jego stronę, z zaciekawieniem obserwując przybysza. Ktoś wysunął się z za lady i trochę nie pewnie zapytał:
- Eja! Nie ciekawy dzisiaj dzień, może się czegoś napijesz?
Wówczas wszyscy wrócili do swoich dotychczasowych zajęć, lecz wciąż było słychać niespokojne szepty.
- Poproszę jęczmienną whisky – wydukał przybysz.
Barman wytarł ręce w płócienny fartuch i zaczął nalewać trunek. Postać zaczęła rozglądać się dookoła oceniając wnętrze gospody.
Mimo iż z dworu wydawała się mała, to wewnątrz sprawiała wrażenie całkiem przestronnej. Było tutaj około dwanaście dużych stolików, dziesięć wolnostojących krzeseł i cztery małe stoliczki, przyszykowane na specjalne okazje. Na ścianach wisiały stare obrazy, przedstawiające głównie polowania, rycerzy i piękne kobiety w jedwabnych sukniach. Pod każdym stolikiem leżał miękki dywan z niedźwiedziej skóry, a wnętrze oświetlały zawieszone na ścianach lampki.
- Co cię tu sprowadza? To niezbyt ciekawa okolica. – Barman przysunął przybyszowi whisky, a gdy ten nie odpowiedział, ciągnął dalej. – Nazywam się Bragin, lecz tutaj wszyscy nazywają mnie Brag. Jestem właścicielem „Chłodnej Gerty” od wielu lat i uwierz mi, oddałbym wszystko by tylko zostawić tę cholerną gospodę i móc wyrwać się z tego miejsca.
Przybysz podniósł głowę znad kufla i zwrócił wzrok w stronę ściany stojącej za Braginem. Zamyślił się na dłuższą chwilę, pociągnął kolejny łyk whisky i rzekł:
- Jestem Dralt.
Barman zmarszczył czoło, jakby chciał odszukać to imię gdzieś głęboko w swojej pamięci.
- Dralt… znałem kiedyś małego Dralta, syna Jerena. Biedny chłopak, porwali go w młodym wieku i słuch po nim zaginął. Jeszcze bardziej żal mi było Jerena. Już nie był taki sam jak dawniej. Facet się kompletnie załamał. Dobrze, że chociaż żona go wspierała. O tak, Maria była świetną kobietą.
Dralt po raz kolejny się zamyślił. A więc go okłamano. Przez dwadzieścia lat był okłamywany przez wszystkich dookoła. Wmawiali mu, że jego rodzice go sprzedali, że jest nikim, zwykłym śmieciem, którego nawet matka nie chciała. Tym czasem było zupełnie inaczej, ale czy warto uwierzyć temu barmanowi? Czy to normalne, że opowiada tą historię pierwszemu lepszemu wędrującemu, który zatrzymał się w tej gospodzie?
- Co się stało z Jerenem i Marią? – rzekł.
- To długa historia – odparł barman. – Facet zniknął po zniszczeniu wioski, tej tam, w górach. Tak naprawdę to nikt dokładnie nie wie, co się wydarzyło. Był zwyczajny dzień, taki jak ten, no może wiało nieco mocniej. To było latem, więc wszyscy byli na dworze. Pod wieczór, dzieci z kobietami wróciły do domów, a mężczyźni, w tym starszyzna, rozpalili ognisko i zaczęli gawędzić o różnych sprawach związanych z wioską. Planowano jej znaczną rozbudowę. Gdyby tylko mieli więcej czasu. – Barman westchnął smętnie, odwrócił się plecami do przybysza i mówił dalej. – Siedzieli, a noc nastała już na dobre. Było strasznie ciemno i nagle, ze wszystkich stron, z lasu, zaczęły wynurzać się pochodnie, oświetlając zamaskowane twarze konnych jeźdźców. Wszyscy rozbiegli się w panice do swych domów, by sięgnąć po miecze i odeprzeć atak. My, mieszkańcy dolnego miasteczka po pewnym czasie zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Jak tylko szybko się dało pobiegliśmy do wioski. Niestety, było już za późno. Gdy dotarliśmy na miejsce zastaliśmy tylko głuchą ciszę.
- A co z kobietami? Zabili też kobiety?
- Nie, nie znaleźliśmy ciała ani jednej kobiety, czy dziecka. Przypuszczam, że je porwali. Jeśli tak… Nie chcę myśleć, przez jakie piekło musieli przejść.
Barman wyraźnie posmutniał i widać było, że wolał już nie drążyć tego tematu. Poszedł więc na zaplecze i zostawił Dralta samego przed ladą. Ten znów pociągnął łyk whisky z kufla i oblizał sobie usta.
W tym samym momencie za jego plecami stanęło dwóch, umięśnionych mężczyzn. Miny mieli nieprzyjemne. Lekko pchnęli Dralta do przodu tak, że ten wylał część trunku na ladę. Wszyscy w gospodzie zamarli. Przybysz wstał, odwrócił się w stronę nieco od niego wyższych dryblasów, odgarnął włosy sprzed szyi, aż w końcu przemówił.
- Rozumiem, że pragniecie postawić mi nowe whisky?
Jeden z nieznajomych ignorując pytanie Dralta zacisnął pięść i powiedział:
- Nie jesteś tu mile widziany. Żaden przybysz nie jest.
Szybki cios powędrował w stronę Dralta. Gdy ledwo zdołał go uniknąć, kolejny napastnik objął go już tak, że nie mógł się ruszyć. Pierwszy podbiegł i wymierzył potężny cios w brzuch i niebieskooki skulił się, a jego twarz przeszył wyraz bólu. Zebrał w sobie resztki sił, wyrwał się ze szponów jednego z dryblasów i z całym impetem rzucił się na drugiego. Zaczął go okładać pięściami i gdy już miał wymierzyć ostatni cios dryblasowi, który bezskutecznie próbował zasłaniać się rękoma, z zaplecza wyskoczył barman. Jak szybko się dało, rozdzielił walczących, którzy ledwo trzymali się na nogach i patrzyli na siebie z nienawiścią podobną do tej, którą Menelaus darzył Parysa za to, że ten porwał mu żonę.
- Co wy do cholery wyrabiacie? – krzyknął. – Markos! Co ci zrobił ten bogu ducha winny przybysz!? A ty Arin? Brak mi słów. Ojciec na pewno nie byłby z was dumny. – Brag zmierzył wszystkich trzech pełnym pogardy spojrzeniem i zabrał się do sprzątania przypadkowo rozbitych talerzy, które jeden po drugim wędrowały do drewnianej szufelki. Dralt skrzywił się z bólu.
- Markos? Twój ojciec to Verion? Rybak, który co piątek wypływał na morze i zabierał ze sobą ochotników?
- Eee… a co cię to obchodzi? Już i tak zrobiłeś więcej szkody, niż pożytku. Wynoś się stąd – Markos wyprostował się i choć chciał udać, że pytanie Dralta wcale go nie zainteresowało, jakoś nie mógł tego skutecznie ukryć. – Nawet jeśli, to kim ty, do licha jesteś?
Niebieskooki uśmiechnął się, bo już wiedział, co za chwilę nastąpi. Markos przetarł sobie oczy, szeroko otworzył usta i jednym tchem wyrecytował:
- Ty jesteś Dralt! Lis!
- Zwali, jak zwali, ale tak – masz rację.
Arin, który do tej pory tylko uważnie nasłuchiwał, z trudem podniósł się z ziemi i rzucił się z szeroko otwartymi rękoma w stronę przybysza, którego jeszcze niedawno temu darzył pełną nienawiścią. Uściskał go z całej siły, stanął obok brata, szturchnął go i powiedział:
- A nie mówiłem? Wiedziałem, że on jest za sprytnym, by dać się trzymać w niewoli. Ej Brag! Wyłaź nam tutaj.
Bragin, który właśnie pozbywał się na zapleczu resztek rozbitej porcelany, wbiegł szybko za ladę, jakby obawiając się, że rozpocznie się kolejna bójka.
- Szlag z wami! Co znowu? – krzyknął.
- Ty stary choleryku – rzekł wyraźnie rozbawiony Arin. – To mały Dralt Jerena, który w młodości podbierał ci zapasy czereśni dla naszej paczki.
Na twarzy barmana w jednej sekundzie wymalowało się wielkie zdziwienie, a potem, podobnie jak Arin, rzucił się w stronę przybysza, który aż do tej chwili wydawał mu się obcym, a nie tym dawniej dobrze znanym małym chłopcem. W końcu puścił Dralta, sięgnął po dwa nowe, lekko zakurzone kufle, wypełnił je po krawędzie jęczmienną whisky, po czym chwycił kufel Dralta i zrobił z nim to samo.
- A niech mnie licho – rzekł. – No, to whisky na mój koszt!
Każdy kolejny łyk trunku, smakował Draltowi bardziej i pozwalał mu zregenerować energię po walce, którą przed chwilą stoczył. Bacząc na to, by się zbytnio nie upić, wymownym gestem dłoni dał znać barmanowi, by ten nie nalewał mu trzeciego z kolei kufla whisky. Rozejrzał się. W gospodzie nie było nikogo oprócz ich trójki, a za oknem zaczęło się ściemniać. Musiało minąć wiele czasu odkąd po raz pierwszy otworzył drzwi gospody. Ostatni raz upewnił się, że są sami i przemówił:
- Jest kilka spraw, o których chciałbym z wami porozmawiać.
- O tak, domyślam się, o co ci chodzi – odparł Markos, a Arin podszedł do Bragina i szepnął mu coś do ucha. Ten zniknął na zaplecze, by po chwili wrócić z czymś w dłoni. Kawałkiem papieru. Starą, wypłowiałą od upływu czasu mapą. Podszedł do Dralta, chwycił go za rękę, wsadził w nią mapę, a potem wrócił za ladę i oczekiwał na reakcję niebieskookiego. Przybysz ostrożnie rozwinął świstek papieru i od razu rozpoznał przedstawioną na nim krainę, Akrację. Świstek był kruchy, dlatego Dralt trzymał go ostrożnie. Niektóre miejsca były oznaczone i opisane, za pewne przez dawnego właściciela, ponieważ charakter pisma nie pokrywał się z charakterem zdecydowanej większej części mapy wykonanej przez kartografa.
- Tą mapę – barman przerwał ciszę – dał mi twój ojciec, jakoś miesiąc przed tym, jak napadli na waszą wioskę. – Na chwilę zamilkł, jakby oczekując na reakcję Dralta, a że jej nie dostrzegł, kontynuował. – Miałem ci ją przekazać, gdy tylko nadarzyłaby się taka okazja. Jak za pewne widzisz, Jeren zaznaczył na niej wiele miejsc i każde dziwacznie opisał. Otto, stara chatka rybaka, z której wyprosiła go śmierć, cmentarz, dolina wisielców, przydrożny krzyż no i wioska na Górze Szczęścia.
- Ciekawe… - Dralt nie wiedział co tym myśleć. – Braginie, co to znaczy, że mój ojciec zniknął?
- To znaczy, że nie znaleźliśmy ani jego, ani jego ciała.
- Więc, teoretycznie może żyć?
- Tak.
- Zostawił mi mapę. Na pewno nie bez powodu – rozmyślał niebieskooki. – Myślę, że chciał mi coś przekazać i muszę się dowiedzieć co.
Barman przytaknął, a Markos i Arin jednocześnie kiwnęli głowami w geście zrozumienia.
- Mam zamiar rozejrzeć się po okolicy i potrzebowałbym kogoś, kto ją dobrze zna – mruknął pod nosem Dralt.
- No to się dobrze składa. Ty z pewnością sporo już zapomniałeś. Przypomnimy ci to i owo. – Markos uśmiechnął się i obdarował przybysza podnoszącym na duchy szturchańcem.
- Świetnie. Najpierw chciałbym odwiedzić miejsca, które są najbliżej.
- Oczywiście najbliżej gospody znajduje się Dolina Wisielców, paskudne miejsce – wtrącił się Bragin.
Arin, który był już lekko podchmielony, ziewając rzekł:
- Łueeee tam, jak się zna okolicę – wskazał na mapę – to nic ci tu nie grozi.
Upił kolejny łyk i głupkowato się uśmiechnął, przez chwilę przypominając pawiana.
- Świetnie, a zatem pozostaje jeszcze sprawa noclegu. Czy znajdą się wolne pokoje?
- Jasne – rzekł barman. – Możesz zamieszkać z Markosem i Arinem. Jestem pewien, że nie mają nic przeciwko.
- Skądże – krzyknęli chórem bracia.
Nagle zimne powietrze wypełniło gospodę. Ktoś otworzył drzwi. Na zewnątrz padał deszcz i nic poza tym nie było widać. Markos chwiejnym krokiem ruszył w stronę przedsionka, a gdy był w połowie drogi, coś grzmotnęło tak, że o mały włos nie rozsadziło Draltowi uszu. Błysnęło, a wyraźna jasność pioruna oświetliła wejście do gospody, rzucając mocne światło na wysoką, zakapturzoną postać.

11
Alegres wrzuć na luz. Pamiętaj, że oceniający są Twoimi potencjalnymi odbiorcami i jedyny sposób, żeby zmusić ich do przeczytania Twoich tekstów to pisać pod nich, a nie pod siebie.
Wrzucanie na siłę dodatkowych ciągów znaków nic tutaj nie da.
Sam najprawdopodobniej wywale do koszta to co już prawie skończyłem i napisze jakiś sci-fi bo widze, że może mieć lepsze wzięcie. ;)

Bardzo możliwe, że to ty masz racje, a nie Laggy, nie zmienia to jednak faktu, że masz jednego czytelnika mniej.
Warto zastanowić się i pamiętać o tym, czy takich ludzi nie będzie więcej.

Co do samego tekstu, nie bardzo chce się wypowiadać bo się nie znam.. ale skoro już przeczytałem...
Zauważyłem trochę literówek, które poprawi ci pierwszy lepszy word. Myślę, że warto przepuścić tekst przez taką maszynę przed wrzuceniem tutaj.

Odwracasz też czasami, zupełnie niepotrzebnie, szyk zdań, robiąc je bardziej niezręcznymi w odbiorze/czytaniu.

Oprócz tego, zdania typu: "Z jej wnętrze nie wydobywały się jakiekolwiek dźwięki.", można myślę zapisać dużo lepiej na styl np. "wewnątrz było cicho" ;)
Ale ja się nie znam więc nie bierz tego jakoś bardzo do siebie.

Pozdrawiam.

btw. Czy wrzucanie takich dodatkowych rzeczy, nawet w tym samym wątku jako "dodatek", nie jest niezgodne z regulaminem?

12
W Sapkowskiego? Wnioskujesz to po zaledwie kilku stronach opowiadania? Powiem ci tak, akurat bójka i akurat w gospodzie jest częstym motywem, ale moja bójka nie ma wiele wspólnego z bójką w Wyzimie, bo po pierwsze - tutaj bohater nie używa czarów, po drugie tutaj nie zabija napastników, po trzecie, tutaj nie wygrywa z palcem w d***e, po czwarte walczy rękoma, po piąte (tak to się pisze?) napastnicy okazują się znajomymi, a nie zwykłymi "kozaczkami", jak to było w przypadku "Ostatniego Życzenia". Więc jedyna rzecz, która mogłaby ci się wydawać plagiatem pana Sapkowskiego to motyw bójki w gospodzie.

P.S. "super-uber-pr0 wojak"? Proszę, czy zauważyłeś jakieś nadludzkie zdolności, które przejawia Dralt? Jak łaskawie przeczytasz dalszy ciąg to dowiesz się, że Dralt nie zabija potworów (tak jak Wiedźmin) i nie odczarowywuje zaklętych księżniczek (tak jak Wiedźmin), a jego cel jest zupełnie inny.
Ah, kotku. Po prostu mam wrażenie, że ostatnio większość ludzi wzoruje się na Wiedźminie, który bądź co bądź dziełem sztuki nie jest.
Cieszy mnie, że nie używa magii. Bo jakby i ona była w tekście to bym się załamał.

Jeżeli to jest powieść, przydałaby się jakiś prolog, dotyczący świata w którym się akcja rozgrywa. Weź notes/kartkę, narysuj mapę, podpisz co gdzie jest, jaka waluta występuje, trunki, ilość księżyców/słońc, jakie pory roku występują, etc.
Będzie ci dużo łatwiej pisać, mapkę nam przedstaw, abyśmy mogli "śledzić" bohatera.

Widzę, że próbujesz na siłę barwić tekst. Tak samo jak powiedział kolega wyżej. Można niektóre zdania napisać w innym "stylu".
Na razie nie jest tragicznie, ale może być lepiej.

13
Laggy pisze:Jeżeli to jest powieść, przydałaby się jakiś prolog, dotyczący świata w którym się akcja rozgrywa. Weź notes/kartkę, narysuj mapę, podpisz co gdzie jest, jaka waluta występuje, trunki, ilość księżyców/słońc, jakie pory roku występują, etc.
Będzie ci dużo łatwiej pisać, mapkę nam przedstaw, abyśmy mogli "śledzić" bohatera.
a po co mi prolog i mapka? ja chce dostać fragment, tak jak miałby on wyglądać w druku. nie interesuje mnie ślęczenie nad mapkami, tylko czytanie. jeśli do czytania sa mi potrzebne mapy i masa innych odnośników, to ja czegoś takiego czytać nie chcę, bo po co się mam męczyć. wszystko ma wynikać z tekstu
Leniwiec Literacki
Hikikomori

14
padaPada pisze:a po co mi prolog i mapka? ja chce dostać fragment, tak jak miałby on wyglądać w druku. nie interesuje mnie ślęczenie nad mapkami, tylko czytanie. jeśli do czytania sa mi potrzebne mapy i masa innych odnośników, to ja czegoś takiego czytać nie chcę, bo po co się mam męczyć. wszystko ma wynikać z tekstu
Ugh.... Nie zrozumiałeś mnie.

Z tego fragmentu wynika praktycznie nic. Nic nie wiadomo o świecie, jedynie wiedźminowski początek.
Nadal, nie mam pojęcia, czy to opowiadanie czy powieść.

Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”