Zmierzch Jednorazowca / bajka nie z tej ziemi.

1
Zmierzch jednorazowca


***

1. Radości jednorazowca


…Ani chybi ma ich wiele. Radości z życia są niewątpliwie nagrodą za jednora-zową egzystencję i późniejsze okrutne, niekończące się nieistnienie.
Weźmy pierwszą z brzegu radość – narodziny. Chociaż dla mnie, postronnego obserwatora, same narodziny dziecka jednorazowca trudno uznać za szczęśliwe. Bo nowonarodzony szczęściarz płacze przerażony i nie trzeba być wyjątkowo spostrzegawczym, aby zauważyć, że źle się czuje w obcym, suchym środowisku.
Dlatego z ręką na sercu, jeżeli oczywiście mam serce, mogę śmiało stwierdzić, że szczęście z narodzin, dla istoty jednorazowej, musi być zwykłym nieszczę-ściem !
Szybko jednak, przyglądając się reakcji rodziców, doszedłem ku swojemu za-skoczeniu do wniosku, że wyżej wymienione nieszczęście ich dziecka jest dla nich samych wielkim szczęściem !
Tak wielkim, że biologiczny ojciec w jednej chwili uwalnia z oczu stróżki wody w której, jak wykazują testy, chlorek sodu wymieszany jest z substancją bakte-riobójczą. Ryzykuje tym sposobem bolesne zatarcie gałek ocznych i infekcję prowadzącą do ślepoty.
Zaś matce na odgłos płaczu niemowlaka, ze zwisających na jej piersi podskór-nych garbów, zaczyna wypływać gęsta, biała, wapienna wydzielina. Tym sa-mym pozbawia siebie drogocennego minerału i w konsekwencji osłabia cielesny stelaż jakim są kości. Na szczęście nie marnotrawi wydzieliny jak ojciec wodę z oczu, i poi nią dziecko. Widocznie kości malucha są ważniejsze.
Lecz bystre oko szybko wyławia fałsz. Matka malutkiego jednorazowca pro-mienieje szczęściem w chwili gdy on sam dalej jest nieszczęśliwy. Co więcej, tuli go do swoich garbów i dotyka ustami jego głowy?! Są to ponoć oznaki przywiązania wśród jednorazowców. Trudno się z tym zgodzić, skoro po ustach pozostają lepkie ślady soków trawiennych, a garby rozsiewają drobinki naskórka i bakterie.
Kolejną wielką radością jednorazowca, w trakcie jego późniejszego rozwoju, jest nauka chodzenia, a precyzyjnie rzecz ujmując, traumatyczna walka z ciąże-niem i tarciem. W jednym i drugim przypadku malec napina błoniaste torebki stawowe nóg i z impetem, naprzemiennie, uderza stopami o ziemię. Odgłos ude-rzenia i przesuwania stóp jest tak ogłuszający, że muszę nieustannie chronić aparat słuchowy filtrem wyciszającym No 4590CY. A najgorsze bywają mo-menty gdy mały jednorazowiec traci równowagę i jak kłoda pada na ziemię. Grawitacji nie da się wykpić i miną tygodnie zanim maluch, równym krokiem, przemierzy w pozycji stojącej choćby kilka metrów podłoża pokrytego grubą warstwą kurzu.

…Gęsim piórem zapisałem kolejne spostrzeżenie w grubym, oprawionym brą-zową skórą notesie. Na chwilę zawiesiłem gęsie pióro nad pożółkłą kartką per-gaminu i zamyśliłem się nad czymś. Do tej pory nie pamiętam nad czym. Wi-docznie nad czymś mało istotnym skoro tego nie zapisałem. Potem jednak szyb-ko zamieściłem kolejne zdanie zakończone znakiem zapytania.

…”Dlaczego jednorazowiec traci tyle energii, aby utrzymać ciało w pionie?...”

Odpowiedź z czasem okazała się prosta. Chroni w ten sposób unikalne, umiesz-czone w górnej części ciała, naczynie ze sprzętem komunikacyjnym, otworami do patrzenia i słuchania oraz pobierania tlenu i pokarmu.
Podczas jednej z pierwszych wizyt doszedłem do błędnego wniosku, że jednora-zowiec to istotne naczynie skrywa w tylnej, środkowej części ciała. Wydawało się logiczne, że duża, miękka tkanka świetnie zamortyzuje ewentualny upadek i ochroni cenny sprzęt oraz zmysły przed zniszczeniem. Aby dowieść słuszności swoich wniosków, musiałem na moment opuścić swoją kryjówkę i przeprowa-dzić pewien eksperyment.
Otóż, w tłumie jednorazowców szurających leniwie stopami po ubitej po-wierzchni planety, wyszukałem dorodnego samca i zabiegając go od tyłu, moc-no kopnąłem w dolną część ciała. Samiec zachwiał się i runął jak długi. Upadek okazał się tak silny, że jednorazowy olbrzym w jednej chwili stracił przytom-ność.
Ignorując zaciekawione spojrzenia gapiów i krzyki wzburzonej samicy, zajętej cuceniem swojego napadniętego partnera, pochyliłem się nad jego siedzeniem, jednym ruchem kończyny zdarłem wierzchnie okrycie wypukłej tkanki i zaczą-łem ją badać, mocno uciskając. Mimo rozległych uszkodzeń, detektor ukryty w monoklu na moim prawym oku, nie wykazał najmniejszego nawet zakłócenia czynności życiowych. W dodatku nieprzytomny jednorazowiec dalej pobierał tlen chociaż głęboko wetknąłem wskazujący palec w otwór, jak mi się wtedy wydawało…oddechowy !
W akcie desperacji, bo tłum jednorazowców gęstniał i stawał się agresywny co mogło zakończyć cały eksperyment przed czasem, pośpiesznie wyjąłem palec z wilgotnego otworu, oderwałem ciężki, stalowy element balustrady i z całej siły zdzieliłem nim wrzeszczącą samicę w górną część ciała. Siła uderzenia na mo-ment uniosła samicę i cisnęła jak szmacianą lalkę na ziemię obok odzyskującego świadomość olbrzyma. W jednej sekundzie przestała pobierać tlen i utraciła łączność z zewnętrznym światem…

Eksperyment poza wszelką wątpliwość, obalił moją pierwotną tezę, ale jedno-cześnie udowodnił istnienie pewnego defektu w budowie jednorazowych szura-czy.
Otóż, najważniejsze narządy skrywa krucha, owalna, wapienna puszka, osadzo-na na szczycie ciała, z niewielką strefą zgniotu ! To bardzo ryzykowne rozwią-zanie. Wystarczy bowiem zadziałać na puszkę niedużą siłą i czynności życiowe natychmiast ustają.
Dlatego na początku wydawało mi się logiczne, że istotne narządy powinien skrywać masywny mięsień, podzielony na dwie połowy, w tylnej, środkowej części ciała jednorazowca. Jego niezawodność dowiodło użycie narzędzia testu-jącego w postaci ciężkiego buta ( skan buta załączam do notatek ), które choć poważnie naruszyło strukturę mięśnia, to pozostawiło zawór wydalania i regula-tor ciśnienia gazów trawiennych w stanie nienaruszonym.
Widocznie gdzieś w ewolucji jednorazowych organizmów musiał nastąpić błąd! Bo biorąc pod uwagę śmieci, które jednorazowiec spożywa i niską jakość po-wietrze którym oddycha, otwór oddechowo-pokarmowy powinien znajdować się dokładnie tam, gdzie wetknąłem swój palec...cdn.
Jackdaniels

2
Szybko jednak, przyglądając się reakcji rodziców, doszedłem
ku swojemu za-skoczeniu
do wniosku,
W nawias lub wydzielić myślnikiem. Ponieważ jest to wtrącenie (a te oddzielamy przecinkami) w tym wypadku miałbyś pojedynczy wyraz, wydzielony przecinkiem z całości zdania - powstałby taki "czkany" tekst. Zabieg z wydzieleniem usprawni czytanie i przybliży myśl bohatera.

Ryzykuje tym sposobem
Ryzykować można czymś. Nie sposobem. Ryzyko jest efektem działania lub wliczone w działanie. Dlatego powinieneś zapisać: ryzykując bolesnym zatarciem gałek
Zaś matce
Matce zaś.
Gęsim piórem zapisałem kolejne spostrzeżenie w grubym, oprawionym brą-zową skórą notesie. Na chwilę zawiesiłem gęsie pióro nad pożółkłą
Powtórzenie, bardzo blisko siebie.

Dość mocny tekst, w którym do życia ziemskiego podchodzisz w sposób naukowo ustosunkowany - rzekłbym, mechaniczny. Przesłanie jest jasne i przewija się przez tekst w prosty, acz zgrabny sposób. Nie jest to fragment porywający, ale, że sam jestem takim umysłem analizującym nasze życie, bohater i jego zapiski są mi bliskie.
W kilku miejscach dodajesz za dużo uczuć - zabieg, który krzywi zamiar i obrany kierunek. Malec, partner to zwrotu, które powinny być obce dla przybysza, a jednak dość sprawnie nimi się posługuje. Humor w postaci palca w d.... daje rade, ale z kolei zdecydowanie brakuje w tym logiki - bo, jeżeli przybysz opisuje wszystko organoleptycznie, to skąd u niego wiedza o kościach i wapniu? A jeżeli bada ciało jednorazowców, dlaczego nie wie, że dupa nie służy do oddychania?

Fragment nie ma potencjału - wszystko, co ma do zaoferowania jest tu zawarte - nie widzę, aby był wielką powieścią, książką czy też tekstem analitycznym - raczej jest zwrotem, okiem skierowanym dla tych, co lubią spojrzeć czasem na swoje prawdziwe jestestwo. Zobaczymy, co ci z tego wyjdzie...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Dziękuje Mart. Naniosłem poprawki na orginał. Tekst powstał na wakacjach kiedy się trochę nudziłem. Taka zabawa w słowa podobnie jak "Pacjent" vide poprzedni tekst :))
Trochę wezmę w obronę bohatera a propo wiedzy o anatomii Jednorazowca. Gość już drugi raz odwiedza planetę i weryfikuje zebrane info. Podczas pierwszej wizyty sądził, a nawet był pewny że du...chroni mózg mieszkańca planety, ale dopiero po wiadomym eksperymencie okazuje się, że głowa :))
Jackdaniels

4
Zaś matce na odgłos płaczu niemowlaka, ze zwisających na jej piersi podskór-nych garbów, zaczyna wypływać gęsta, biała, wapienna wydzielina.
Styl ogólnie jest przekombinowany, ale tutaj zahacza o absurd. Wcześniej opisujesz dosyć „naukowo”, a tutaj taki logiczny babol. Piersi nie leją mleka na głos płaczu dziecka. To jest wielki skrót myślowy, bo dzieje się tak dopiero, jak mały się do cyca przyssie.
nad pożółkłą kartką per-gaminu i zamyśliłem się nad czymś. Do tej pory nie pamiętam nad czym. Wi-docznie nad czymś mało istotnym skoro tego nie zapisałem. Potem jednak szyb-ko zamieściłem kolejne zdanie zakończone znakiem zapytania.
Kole w oczy.
jakość po-wietrze
Literówka.

Z początku nie wiedziałem o co chodzi. Domyślałem się, że ktoś opisuje człowieka. Okazał się nim przybysz z innej planety. Ciekawe…
Bardzo fajnie wyszło Ci opisanie funkcji życiowo-fizliologicznych człowieka. Dosyć ohydnie ( i chyba tak miało być) wyglądało. Niestety, przekombinowałeś chłopie. Nie będę się zakładał (jeszcze), ale uważam, że połowa wypisanych przez Ciebie zachowań ludzkiego organizmu jest nieprawdziwa. To tylko hipoteza. Pisząc powinieneś wcześniej się przygotować. Sprawdzić to w najbardziej wiarygodnych źródłach. Zrobiłeś to?
Miałem również wrażenie, że ufoludek jest debilem. Niby bardziej rozwinięty od ludzi (wynika to z tego, że nas bada, przybył na ziemię, itp.), a gada (pisze) jakby krzty rozumu nie miał.
Czasami się uśmiechnąłem. Żart w opowiadaniu jest, w dodatku ohydny, więc taki, jaki lubią faceci.
Jeśli chodzi o błędy; powtórzeń jest trochę. Widać, że zasady interpunkcji nie są Ci obce, ale z drugiej strony pamiętaj, że czasami należy dać przecinek w innym miejscu niż podpowiada słownik (czasami nawet zasady łamiąc). W kilku zdaniach inaczej bym ich użył.
Co myślę o całości? Nudne. Opiszesz człowieka, pośmiejemy się trochę i tyle. Żadnej akcji, żadnego głębszego przesłania (prócz tego, że jesteśmy ohydni, słabiutko zbudowani i generalnie jesteśmy pomyłką w ewolucji).
Ciąg dalszy darowałbym sobie.


Zapomniałby. Powiedz mi, po co te urywane wyrazy przez myślnik?
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

5
Dziekuję za konstruktywną krytykę. Wezmę do serca. Z mlekiem cieknącym na odgłos niemowlęcia polemizowałbym, bo przed napisaniem "jednorazowca" czytałem w jakimś damskim magazynie artykuł o kobietach w ciąży, które popuszczały mleko na odgłos płaczacego obcego dziecka, ale to drobiazg. Wracając do samego opowiadania to mam taki oto dylemat. Na poczatku miał to być taki żart, ale teraz kiedy kończę pisać opowiadanie ( właściwa akcja zaczyna się gdy obcy przenika ciało pewnej dziewczyny) wpadłem na pomysł, że spróbuję wydać je w jakimś wydawnictwie, ale boję się, że jeżeli ukaże się wcześniej w Weryfikatorium to mogą się nie zgodzić. Co o tym myślicie ? Serdeczne pozdro :))
Jackdaniels

6
Opowiadanie będzie ci ciężko wydać w jakimś wydawnictwie. W jakimkolwiek. Zastanów się jeszcze, czy poziom, prezentowany przez tekst nadaje się do wydania.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”