Krople chłodnego deszczu rozbijały się na asfalcie, drodze pełnej dziur i niedoskonałości, jednakże dla mieszkańców stanowiła ona jedyny punkt wyjazdowy z wioski, istną autostradę w porównaniu z polnymi dróżkami, od których wieś aż się roiła.
Mrok otoczył wioskę już przed godziną, opanowując ją z minuty na minuty coraz bardziej. Ciemność wypełniała wszelkie możliwe luki, spokojne uliczki nabierały ciemnych barw, tracąc przy tym na dziennej urodzie wioski, a zyskując na uczuciu tajemnicy, rodzącej się w każdym mieszkańcu Sosnowa.
Marek, Mateusz i Karolina ukrywali się przed deszczem pod blaszanym daszkiem lokalnego sklepu. Stali w niewielkim oddaleniu od siebie, rozmawiając i co chwila wyjmując z kieszeni spodni telefony komórkowe.
-Lepiej wyłączmy komórki. - Polecił piętnastoletni Marek, wyłączając telefon. - Nie wiem czy wiecie, ale telefony ściągają pioruny.
-Marek ma rację. - Zgodziła się rok młodsza od Marka Karolina. - Mateuszek, wyłącz telefon.
Mateusz zwrócił mocno opaloną twarz w stronę swej siostry, Karoliny.
-Przecież ja nie mam telefonu.
Na twarzy Marka pojawił się uśmiech.
-Aha, zapomniałam. To ja wyłączę. - Ponownie wyjęła telefon z kieszeni. - Gotowe.
Huk rozerwał powietrze, Mateusz odskoczył w tył, chwytając Marka z prawą rękę.
-Spokojnie, tu nam nic nie grozi, Matek. - Marek poklepał kuzyna po ramieniu. - Wyluzuj.
Jasna błyskawica mignęła przed ich oczami, w oddaleniu może pięciuset metrów, uderzając w stojące na uboczu samotne drzewo.
-Nieźle. - Burknął Marek, przymykając na moment zmęczone oczy. - Która godzina?
-Siedemnasta trzydzieści pięć. - Odparł Mateusz, odsłaniając tarczę zaciśniętego na lewej ręce zegarka.
-Dzięki. Mamy jeszcze wiele czasu, zdążymy wrócić do domu, o to niech was głowa nie boli.
-Wiemy. - Karolina oparła plecy na przeszklonych drzwiach sklepiku. - Słyszycie to?
Na chwilę zapanowała cisza. Cała trójka nadstawiała uszy.
-Karola, ja słyszę. A ty, Mateusz?
-Ale co?
-Słuchaj uważnie. - Marek wyszedł spod daszka i udał się za sklep, w miejsce otoczone w ciepłe dni przez chmarę zanudzających się na śmierć dzieciaków.
-Ha, już wiem! - Krzyknął, powracając pod daszek. - Sami zobaczcie. - Wskazał prawą dłonią biegnące w ich stronę czarne psisko.
-Piesio! - Mateusz ukucnął, by pogłaskać psa.
-To ten łańcuch tak hałasuje. - Marek powtórzył ruch kuzyna, chwytając do prawej dłoni wiszący pod szyją psa srebrny, lecz już nieco staro wyglądający łańcuch.
-Biedny piesek. - Powiedziała Karolina, drapiąc psa za lewym uchem.
-Ale skubany pokołtuniony. - Stwierdził Mateusz, prostując się przy tym. - Wydaje mi się, że skąd znam tego psa.
-Znamy go, Mateusz. Wiesz, czyj to pies?
-Nie. - Odpowiedział Mateusz po chwili zastanowienia. - Nie pamiętam.
Karolina westchnęła.
-A ja wiem. To piesek tych staruszków z końca wioski. Oni niedawno zmarli, babcia była na ich pogrzebie. A piesek pozostał. Co z nim teraz się stanie?
Cała trójka zbliżyła się do siebie, stojąc teraz tuż przed czarnym czworonogiem.
-Nie wiem. Mamy psa. A nawet psy, kilka ich jest. Więc limit wyczerpany. Musi znaleźć sobie nowych właścicieli. Przykro mi, naprawdę mi go szkoda.
-Mi też. - Mateusz ponownie ukucnął przy psie. - Piesiu, gdzie pójdziesz?
-On sobie poradzi, nie martwcie się, cwana bestia. Tu wielu żye takich "artystów" bez domu i zajęcia. On tylko poszerzy ich grono.
-Na to wygląda. - Podsumował Mateusz, z trudem zdejmując psu łańcuch z szyi. - No, idź piesku! Idź!
Pies ruszył przed siebie, nie odwracając głowy za siebie, nie spoglądając na trójkę zainteresowanych jego ciężkim losem ludzi. Gnał i dyszał, jak na psa przystało. Jego ciemna sylwetka znikała powoli z horyzontu, mieszając się z kolorem czarnego żwiru.
-A co z tym? - Zapytał Mateusz, pokazując obrożę z kawałkiem łańcucha.
-Zostawimy na pamiątkę. - Oznajmił Marek. - Już nie pada, możemy wracać.
2
Emmmm... nie rozumiem.
Tzn. otworzyłem, przeczytałem i... i co? Dobrze, po kolei.
1. Początek.
Następny akapit to ciąg dalszy tworzenia klimatu - klimatu, który w kontekście ciągu dalszego jest jakby "ni stąd, ni zowąd". Jakiś mrok, tajemnica, ciemne barwy, więc wydaje się, że szykuje się coś niesamowitego, że to ma jakieś znaczenie, a tutaj okazuje się, że trójka dzieciaków, czeka aż deszcz przestanie padać...
Uliczki nabierające ciemnych barw jakoś nie pasują mi do słowa "wieś" (zbyt miastowo), to znów wybiło mnie z rytmu (na dobrą sprawę, jeszcze w ogóle nie zdążyłem w niego wejść), razem z "minuty na minuty". Powinno być z "minuty na minutĘ".
2. Rozwinięcie - dialog.
No dobra, jesteśmy po części opisowej, próbującej stworzyć trochę - wydawałoby się - odpowiedniego klimatu do następnych wydarzeń. Trójka bohaterów czeka, aż deszcz przestanie padać i znajdują porzuconego pieska. Tutaj wreszcie złapałem rytm dialogu. Czytałem, czekając... i czytałem, czekając... aż coś się zdarzy... czekałem, aż zorientuję się, o czym jest ten tekst... i czytałem, czekając...
3. Zakończenie.
... i nie doczekałem się. Bo nie dowiedziałem się o czym jest ten tekst. O porzuconym psie? Ale jak to? Dzieci znajdują psa, gawędzą sobie chwilę, wypuszczają psa, deszcz przestaje padać, koniec. Żadnego punktu kulminacyjnego, żadnych zdarzeń przykuwających uwagę czytelnika, żadnych rozwiniętych postaci, żadnej fabuły i - co chyba najgorsze, jeśli przyjmiemy, że to miniaturka - żadnej puenty. Mało tego, w świetle tej "akcji" dwa pierwsze akapity, gdzie wyraźnie kreślisz groźny, tajemniczy klimat nadnaturalności stają się bezsensowne. Może jedynym małym plusem byłoby to, że czytając, byłem ciągle napięty, niemal przekonany, że ten pies ugryzie, zaatakuje, cokolwiek, gdyby nie fakt, że chyba nie o to Ci chodziło.
Nie podobało mi się zupełnie. Nie znalazłem tutaj żadnej z rzeczy wymienionych wyżej, mam wrażenie, jakby to był "opis mojego dnia" z pamiętnika jakiegoś dziecka. Jeśli chciałeś zawrzeć tu jakiś przekaz, pokazać coś intrygującego, to powinieneś bardziej się postarać, bardziej to podkreślić. Ja osobiście nie widzę tutaj nic - od fabuły, przez klimat, po przekaz. Mam wrażenie, że to coś w rodzaju ćwiczenia, jakie często sam robię - usiąść i zacząć pisać, co pierwsze przyjdzie do głowy bez dbałości o cokolwiek, ot tak, dla samego pisania.
Pozdrawiam.
Tzn. otworzyłem, przeczytałem i... i co? Dobrze, po kolei.
1. Początek.
Kiepskie pierwsze zdanie. Wybiło mnie z rytmu, zanim zdążyłem w niego na dobre wejść. Zaczynasz od kropli deszczu, potem centrum zdania staje się droga, którą opisujesz niemalże poetycko ("asfalcie, drodze pełnej dziur i niedoskonałości"), wyskakujesz z "jednakże" i tłumaczysz, że jest bardzo praktyczna, na koniec dodając jeszcze wieś. Strasznie toporne. Pierwsze zdanie jest ważne, często to nim możesz zdobyć czytelnika. Tutaj zdecydowanie byś go zniechęcił.Krople chłodnego deszczu rozbijały się na asfalcie, drodze pełnej dziur i niedoskonałości, jednakże dla mieszkańców stanowiła ona jedyny punkt wyjazdowy z wioski, istną autostradę w porównaniu z polnymi dróżkami, od których wieś aż się roiła.
Następny akapit to ciąg dalszy tworzenia klimatu - klimatu, który w kontekście ciągu dalszego jest jakby "ni stąd, ni zowąd". Jakiś mrok, tajemnica, ciemne barwy, więc wydaje się, że szykuje się coś niesamowitego, że to ma jakieś znaczenie, a tutaj okazuje się, że trójka dzieciaków, czeka aż deszcz przestanie padać...
Uliczki nabierające ciemnych barw jakoś nie pasują mi do słowa "wieś" (zbyt miastowo), to znów wybiło mnie z rytmu (na dobrą sprawę, jeszcze w ogóle nie zdążyłem w niego wejść), razem z "minuty na minuty". Powinno być z "minuty na minutĘ".
2. Rozwinięcie - dialog.
No dobra, jesteśmy po części opisowej, próbującej stworzyć trochę - wydawałoby się - odpowiedniego klimatu do następnych wydarzeń. Trójka bohaterów czeka, aż deszcz przestanie padać i znajdują porzuconego pieska. Tutaj wreszcie złapałem rytm dialogu. Czytałem, czekając... i czytałem, czekając... aż coś się zdarzy... czekałem, aż zorientuję się, o czym jest ten tekst... i czytałem, czekając...
3. Zakończenie.
... i nie doczekałem się. Bo nie dowiedziałem się o czym jest ten tekst. O porzuconym psie? Ale jak to? Dzieci znajdują psa, gawędzą sobie chwilę, wypuszczają psa, deszcz przestaje padać, koniec. Żadnego punktu kulminacyjnego, żadnych zdarzeń przykuwających uwagę czytelnika, żadnych rozwiniętych postaci, żadnej fabuły i - co chyba najgorsze, jeśli przyjmiemy, że to miniaturka - żadnej puenty. Mało tego, w świetle tej "akcji" dwa pierwsze akapity, gdzie wyraźnie kreślisz groźny, tajemniczy klimat nadnaturalności stają się bezsensowne. Może jedynym małym plusem byłoby to, że czytając, byłem ciągle napięty, niemal przekonany, że ten pies ugryzie, zaatakuje, cokolwiek, gdyby nie fakt, że chyba nie o to Ci chodziło.
Nie podobało mi się zupełnie. Nie znalazłem tutaj żadnej z rzeczy wymienionych wyżej, mam wrażenie, jakby to był "opis mojego dnia" z pamiętnika jakiegoś dziecka. Jeśli chciałeś zawrzeć tu jakiś przekaz, pokazać coś intrygującego, to powinieneś bardziej się postarać, bardziej to podkreślić. Ja osobiście nie widzę tutaj nic - od fabuły, przez klimat, po przekaz. Mam wrażenie, że to coś w rodzaju ćwiczenia, jakie często sam robię - usiąść i zacząć pisać, co pierwsze przyjdzie do głowy bez dbałości o cokolwiek, ot tak, dla samego pisania.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
3
tutaj podmiot jest niedokładnie określony, bo droga, to nie asfalt (jak to obrazujesz). Poza tym, piszesz, że na asfalcie i drodze (dwa podmioty dla tego samego orzeczenia).Krople chłodnego deszczu rozbijały się na asfalcie, drodze pełnej dziur i niedoskonałości,
Usunąłbym jeden z tych wyrazów.
Powrócę do tego zdania. Zależność jednakże nie ma związku z pierwszą częścią zdania i złożoność traci całkowicie sens. Piszesz o kroplach deszczu, żeby przejść do tego, czym owa droga była - ze zdania opisowego (krajobrazowego) przechodzisz w obyczajowość (krajobrazową).Krople chłodnego deszczu rozbijały się na asfalcie, drodze pełnej dziur i niedoskonałości, jednakże dla mieszkańców stanowiła ona jedyny punkt wyjazdowy z wioski, istną autostradę w porównaniu z polnymi dróżkami, od których wieś aż się roiła.
Jeżeli otoczył, to widzę to tak: dookoła panuje mrok, a w wiosce jest jasno za sprawą latarni. Jednak, mrok w tym wypadku nie otoczył wioski, a została ona spowita mrokiem - rzecz, którą należy nazwać po imieniu.Mrok otoczył wioskę już przed godziną, opanowując ją z minuty na minuty coraz bardziej. Ciemność wypełniała wszelkie możliwe luki, spokojne uliczki nabierały ciemnych barw, tracąc przy tym na dziennej urodzie wioski, a zyskując na uczuciu tajemnicy, rodzącej się w każdym mieszkańcu Sosnowa.
zbędneMarek, Mateusz i Karolina ukrywali się przed deszczem pod blaszanym daszkiem lokalnego sklepu.
Kombinujesz za bardzo podczas tworzeniu zdań. Stali obok siebie lub blisko siebie - nie łatwiej?Stali w niewielkim oddaleniu od siebie, rozmawiając i co chwila wyjmując z kieszeni spodni telefony komórkowe.
Stoi dwóch facetów i jedna dziewczyna i nie dziwię się, że to Karolina jest siostrą - pogrubienie wskazane przeze mnie to powtórka informacji z kilku linijek wcześniej.Mateusz zwrócił mocno opaloną twarz w stronę swej siostry, Karoliny.
Yhym... nie zrozumiałem. Jest burza, pada deszcz, pioruny walą i poszedł sobie wyzwolony pies? Coś tutaj mnie nie gra, albo coś przeoczyłem. Mniejsza o to - jak zależało ci, aby czytelnik zastanowił się, to sukces gwarantowany. Teraz o tekście:
rzecz, która mnie się nie spodobała, to uplastycznienie opisów - każdy zakańczasz w ten sam, mdły sposób: Karolina powiedziała, Marek stwierdził, Karolina pogłaskała psa. Brakuje mi tutaj (co ważne) tego, aby nadać synonimy dla tych postaci: kuzyn, siostra, chłopak powiedział, dziewczyna pogłaskała - drobna zamiana, ale pozwoli wyplewić nudne powtórzenia imion.
Niestety - z powodu czysto prozaicznego, tekst nie podobał mi się - bo ani nie jest napisany w sposób porywający, ani od strony technicznej nie grzeszy, a fabularnie... no to już wiadomo - nic nie zrozumiałem.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Wszystkie błędy, które wypisałem, pokazali poprzednicy. Zostaje mi więc tylko ocena.
Nadużywasz imion bohaterów, co teoretycznie ma ułatwić rozpoznanie kto, co mówi, a w praktyce jeszcze bardziej gmatwa opowieść. W pewnym momencie musiałem się zatrzymać i zacząć od początku. Jeszcze Marek i Mateusz są na "m", więc w ogóle bohaterowie się plączą. Całość tekstu jest mdła przez opisy. Dodajesz takie suche informacje w stylu:
"Jasna błyskawica mignęła przed ich oczami uderzając w stojące blisko na uboczu, samotne drzewo."
Dla mnie lepiej.
Też nie mam pojęcia po kiego grzyba takie opowiadanie. Wstawiłeś coś, co nawet nie można nazwać wstępem. Chociaż generalnie uważam, że masz potencjał. Pozbądź się tych suchych wtrąceń, zacznij używać synonimów i może coś z tego wyjdzie. Temat Ci nie wyszedł, pomysł średni, trochę błędów ale może jakbyś wziął się do tego z innej strony. Może...
Zobaczymy inne teksty.
[ Dodano: Czw 01 Paź, 2009 ]
Ale... Tekst nieco lepszy od "Pierwszy taki widok w życiu".
Chociaż widać jaki masz problem: nie wiesz o czym pisać.
Nadużywasz imion bohaterów, co teoretycznie ma ułatwić rozpoznanie kto, co mówi, a w praktyce jeszcze bardziej gmatwa opowieść. W pewnym momencie musiałem się zatrzymać i zacząć od początku. Jeszcze Marek i Mateusz są na "m", więc w ogóle bohaterowie się plączą. Całość tekstu jest mdła przez opisy. Dodajesz takie suche informacje w stylu:
To "w oddaleniu może pięciuset metrów" jest słabe. Czy w ogóle taka dokładna informacja jest potrzebna? A może samo "blisko" wystarczyłoby?Jasna błyskawica mignęła przed ich oczami, w oddaleniu może pięciuset metrów, uderzając w stojące na uboczu samotne drzewo.
"Jasna błyskawica mignęła przed ich oczami uderzając w stojące blisko na uboczu, samotne drzewo."
Dla mnie lepiej.
Też nie mam pojęcia po kiego grzyba takie opowiadanie. Wstawiłeś coś, co nawet nie można nazwać wstępem. Chociaż generalnie uważam, że masz potencjał. Pozbądź się tych suchych wtrąceń, zacznij używać synonimów i może coś z tego wyjdzie. Temat Ci nie wyszedł, pomysł średni, trochę błędów ale może jakbyś wziął się do tego z innej strony. Może...
Zobaczymy inne teksty.
[ Dodano: Czw 01 Paź, 2009 ]
Ale... Tekst nieco lepszy od "Pierwszy taki widok w życiu".
Chociaż widać jaki masz problem: nie wiesz o czym pisać.