kiedyś, pół roku temu, napisałem coś takiego, nowszych nie mam (ale może będą, znów - kiedyś)
PŁOMIEŃ
Upiorne ryczenie budzika w akompaniamencie dzwonienia telefonu rozbudziłoby nawet boga snu. Najpierw przyłożyłem budzikowi, następnie wstałem z łóżka i lewą ręką przetarłem oczy, a prawą podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- To ja Stephen – Nie trudno go pomylić z kimś innym: trochę ochrypły, niski głos wypalony przez alkoholizm z dawnych lat, ale i tak nadal popija. - Dan, śpisz?
Miałem coś odpowiedzieć dla zasady, ale suche gardło i zakatarzony nos zniekształciły wypowiedziane słowo w paskudny dźwięk przypominający odgłos dochodzący z kranu po przekręceniu kurka, gdy zabraknie wody w rurach. Błyskawicznie poprawiłem się.
- Mhm... Już nie.
Pociekło mi z nosa i w między czasie próbowałem odnaleźć paczkę chusteczek higienicznych, które o ile się nie pomyliłem były schowane pod poduszką.
- Nie? Okej, w takim razie cokolwiek teraz robisz porzuć to i słuchaj mnie uważnie – Cierpki, zdecydowany tonalnie głos zaciął się. – Zgłoszono przypadek brutalnej śmierci, prawdopodobnie samobójczej, ale to nie jest jeszcze takie pewne…
– Nic nie jest pewne, dziś żyjesz jutro umierasz – wdarłem się w między zdanie. Steph przymilkł na sekundę, usłyszałem jak używa zapalniczki z pewnością w celu zapalenia papierosa. Wziął głęboki wydech i kontynuował dalej.
- Facet włożył głowę do pieca ogrzewania centralnego. – Kropla potu ściekła mi po plecach niczym delikatne muśnięcie chłodnym sztyletem. - Spalony w popiół, aż dostaję dreszczy na samą myśl. Mamy robotę, Dan. Zasuwaj na Scarcee Street, lokal trzynasty. Czekam na Ciebie – dodał.
Po złej wiadomości od Stephena pozostał już tylko charakterystyczny przerywany sygnał. Również odłożyłem słuchawkę i zrobiło mi się nie dobrze, gdy zobaczyłem w swojej kryminalnej wyobraźni czubka popełniającego samobójstwo wciskając swój nieprzytomny łeb do rozżarzonego pieca, w którym harmonicznie płoną inne ścierwa… Kiedy ubierałem się coś mną drgnęło. Może to ta straszna informacja, którą mi przekazał Stephen poruszyła jakieś obszary instynktu odpowiedzialne za strach przed śmiercią, pobudzając stłumioną czujność. Może te dziwne uczucie u stopy to znak, że po mnie też przyszło. Otwarłem najpierw jedno oko, dla pewności drugie i obejrzałem się. Zobaczyłem jak Ciara, suka popiskując lizała mój duży palec wystający z dziurawej skarpety. Była głodna, niecierpliwa, raz po raz warknęła ze złości. Nie dałem jej czekać. Odnalazłem upragnione chusteczki higieniczne i od razu wyrzuciłem całą płynną zawartość z nosa, po czym udałem się do kuchni by nakarmić sukę.
***
Jadąc na skróty przez przedmieścia zauważyłem na swoim odbiciu w samochodowym lusterku, że krwawię. Niewielka ilość krwi ciekła mi z prawego ucha. Czym prędzej sięgnąłem po chusteczkę i wytarłem ucho. Nie wiedziałem skąd nagle się wzięło to skaleczenie na małżowinie. Przysiągłbym, że goliłem się najostrożniej na świecie! Widocznie musiałem być zbyt ospały, może dlatego przez nieuwagę... Mniejsza o to, byłem już na miejscu. Przez przednią szybę ujrzałem stary zaniedbany dom pokryty zniszczonymi dachówkami i wyblakłym, niegdyś zapewne białym tynkiem. Przed budynkiem były zaparkowane wozy służbowe, krzątali się gliniarze, chodzili nerwowo w tę i powrotem. Przy zardzewiałej furtce stał tłumik ludzi. Wyglądali na bardzo zmartwionych i przejętych całą sytuacją. Zaparkowałem mój wóz przy wielkim dębie rosnącym przy chodniku, niemal całkowicie pozbawionym z liści, jak na obecną porę roku przystało. Przez sekundy wiodłem oczami za jesiennymi barwami zachowanymi na swobodnie opadających na chodnik liściach. Ocknąłem się i wyruszyłem w kierunku Stephena, który rozmawiał z Kacprem przy frontowym wejściu.
„Przywitałem się”.
- Jestem – stanowczo zaapelowałem.
- Cześć, cześć – odpowiedział ponuro Kacper: niewysoki chudy szatyn w okularach o irytująco piskliwym głosie.
- Co dziś mamy? – używając sarkazmu zapytałem Stephena, starszego siwego mężczyznę, który wcześniej wezwał mnie przez telefon.
- Dobrze, że już jesteś, chodź ze mną pokażę tobie miejsce zgonu – oznajmił mi Stephen i razem weszliśmy do mieszkania. Wewnątrz kręcili się policjanci i jacyś mniej znani dla mnie ludzie z wydziału. Wszędzie było czuć mocną spaleniznę, paloną skórę.
Zeszliśmy do ciemnej piwnicy, gdzie jedynym źródłem światła była mała żarówka wisząca pod stropem. Stephen wyciągnął z kieszeni latarkę, taką samą jaką mieli inni, którzy byli w pomieszczeniu przede mną. Przekroczyłem próg zaraz po nim a moja uwaga od razu skupiła się na leżące na ziemi przy piecu w pół zwęglone ciało. Trup miał na sobie mokre ubrania i był obrócony przodem do nas. Wiele oczu było w tym samym czasie wpatrzonych w to, co zostało po tym człowieku.
- Ponoć ktoś próbował go ratować i oblał go wodą, ale tej osoby, jeszcze nie zidentyfikowaliśmy; możliwe, że uciekł w szoku. Stąd te mokre ubrania – wyjaśnił Stephen.
Tak, jak ja, bo nigdy wcześniej na żywo nie widziałem tak, mocnych rzeczy.
- Co już wiesz o tej śmierdzącej sprawie? – zapytałem udając twardziela i zatkałem ręką nos, bo odór był do nie zniesienia.
- Oddychaj ustami, ja się już przyzwyczaiłem. – odparł zimno.
- Taa, a masz zatyczki w nosie! – białe waciki zdradziły swoją obecność w nosie Stephena dopiero kiedy podniósł głowę o kilka stopni w górę.
- Nie bądźmy drobiazgowi – bronił się beznamiętnie. – Co wiem? Wiem tyle, że facet miał trzydzieści dziewięć lat i mieszkał samotnie w tym domu do wczoraj. Zajmował się zawodowo sztuką, od pewnego czasu miewał poważne problemy finansowe. Żadnego kontaktu z rodziną, kilku znajomych uważało go za bardzo inteligentnego i poczytalnego artystę. Najlepsze prace truposza możesz zobaczyć w starej galerii za centrum miasta. Gość uważał na swoje zdrowie. Znajomi twierdzą, że nigdy nie lubił pić ani palić, tym bardziej nie miał w nigdy życiu styczności z prochami. Jest czysty… a jednak czarny i cuchnie… - sarkazm kolegi po fachu w takich sytuacjach, jak ta może nie był najlepszym wyjściem odreagowania emocji, tylko że on zawsze tak gadał, gdy miał już dość tej roboty.
- Jak w krematorium bez maski – podpowiedziałem podsycając czarny humor kolegi.
Obojgu nam jednak tak naprawdę nie było ani przez moment do śmiechu. Śladowe ilości twarzy, skutecznie zwęglone niemal całe ciało, resztki skóry, włosów i paznokci… Gdyby nie dane podane przez Stephena nie rozpoznałbym wieku tej ofiary losu. Nic już nie ma w nim z człowieka, tylko zwęglone kształty.
- Ty, junior, wszystko w porządku? – zamartwił się Steph. – Spokojnie trup jak każdy inny, musisz się wzmocnić. Wzmocnij swoją psychikę, Dan. Bądź twardy, jak ja. Wyjdźmy bo nie ma tu czym oddychać. – zaaprobowałem delikatnym kiwnięciem głowy i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Coś zabrzęczało.
- Proszę wyłączyć tę komórkę. – ktoś zwrócił uwagę, wymienili spojrzenia, ale bez skutku. Steph i ja obejrzeliśmy się za siebie i ujrzeliśmy zdziwienie towarzystwa.
Znów zabrzęczało, tym razem głośniej.
- Ktoś coś włączył? Co to jest za dźwięk? Sprawdźcie swoje komórki. – rozkazał podkomisarz John Patrick, wszyscy sprawdzili swoje komórki. Zanegowali kiwając głową i pokazując komórki.
- To nie moja – ktoś powiedział.
- Moja też nie, a u Was? – przyglądaliśmy się temu, zatrzymani przez dziwną sytuację, ciekawi dalszej reakcji na…
Zatrzęsło ścianami, mocno tak, że graty się poruszyły jak na łajbie podczas sztormu i masa kurzu wzleciała w powietrze. Wszyscy się zachwialiśmy, niektórzy chwycili się na moment czegokolwiek i pogubili latarki. Nagle zrobiło się ciemniej, a żarówka w pomieszczeniu przy schodach zaczynała powoli gasnąć…
Ktoś zaklął, inni się przejęli, ja się przejęknąłem, a Stephen… jakby zniknął i cisza… Zaczęło brzęczeć, tak upiornie, że kilku chwyciło za latarki szybciej niż trwał cały manifest. Nie tak, jak to robią osy, pszczoły, czy jakieś inne zwierzęta, tylko podobnie do czegoś, co jest elektryczne, sztuczne. Wszyscy zadygotaliśmy z trwogą i postanowiliśmy wydostać się stąd jak najszybciej. Ruszyłem w kierunku drzwi, a tam na drzwiach zobaczyłem jego… Stephen był wbity całym swoim ciałem w te drzwi, jakby rzucony ogromną siłą. Nogi i głowa jak u kukły wisiały luźno, plecy wystawały po drugiej stronie. Ktoś krzyknął… ale było już zapóżno. Brzęczenie nie ustawało, w momencie gdy patrzyliśmy, a potem próbowaliśmy wyciągnąć Stephena jakby natężały się… Strzępy nadziei dały mi siłę by podnieść łom, który poczułem niemal się o niego nie przewracając, i rąbnąć nim w drzwi… w ciało Stephena. Te rozpadło się jak topione masło…
Nie wytrzymałem…
- To mnie zabije! – Pierwszy wyskoczyłem z tego piekielnego miejsca, jak oparzony. Biegłem przez puste pomieszczenia, bez duszy, bez… Nie było nigdzie nikogo. Wszędzie pusto i ta cisza, której nie powinno być. Zatrzymałem się przed drzwiami frontowymi. Brzęczenie ustało, lecz nie spostrzegłem kiedy. Chciałem otworzyć te drzwi, tak bardzo wyjść stąd, bałem się. Nie opuściłem jednak budynku. Coś było nie tak. Oni powinni tu już być, lecz nikogo nie słyszałem za sobą; nikt nie wyszedł z piwnicy.
Dopadł mnie chłód, a w okolicy gardła, teraz tak zwężonego przez ten kołek, który utkwił w środku dotknęła mnie dziwna wibracja. Automatycznie pomyślałem, że to przez to zimno, ale kiedy uniosłem dłoń by to potwierdzić jedna kropla mnie opuściła moje ciało. Spojrzałem na czerwoną plamę na dywanie, tu w przed pokoju i zmieniłem koordynacje ruchu ręką; sam nie wiem jak. Coś mną kierowało, podświadomie albo z zewnątrz. Zamiast wyjść z tego przerażającego miejsca ciągnęło mnie powrotem, by zobaczyć co nimi. Co z tamtymi, którzy zostali, jak mi się wydawało. Czy żyją? Czy może TO ich dopadło? Nie kontrolowany ruch ściął mnie na dywanie, uderzyłem się o kant wielkiego starego zegara stojącego w przedpokoju. Złapałem się za ramię, które obiłem, bo zabolało. Podłoga skrzypiała, jakoś wcześniej tego nie zauważyłem. Nie zwróciłem również uwagi na to, że właściciel domu kolekcjonował antyki. Stare dębowe meble w przedpokoju prowadzącym do kilku zamkniętych pomieszczeń po obu stronach były puste. Żadnych przedmiotów; książek, pamiątek, urządzeń, obrazów... Zrobił krok i nagle włączył się zegar, tak głośno dźwięcząc, że aż zadygotałem. Byłem już cały zlany potem, ubranie kleiło się do mnie, krople słonego potu ściekały mi po plecach i twarzy, i te wlatywały mi do kącików ust. Idąc przed siebie dostrzegłem jak drzwi od piwnicy są nienaruszone i zamknięte. Podłoga przed nimi była czysta i połyskliwa, panele odbijały światło. Rozejrzałem się odruchowo wokoło i nie znalazłem żadnych śladów po tym co się stało, ani jednej drzazgi, ani odłamka… ani ciała Stephena.
(...)
Wiem, urywa się, ale czy po takim długim czasie mógłbym dopisać resztę? Czy jest sens... zadecydujcie o tym g*wnie.
2
Sarkazm jest, nie pisze się, że został użyty... Na pewno wiesz, co znaczy słowo "sarkazm"?- Co dziś mamy? – używając sarkazmu zapytałem Stephena
Jeśli już, to Steve.Steph przymilkł na sekundę
- Poproszę chleb krojony - oświadczyłem dobitnie.- Jestem – stanowczo zaapelowałem.
A tam wcześniej był jakiś czarny humor, żeby go teraz podsycać...?- Jak w krematorium bez maski – podpowiedziałem podsycając czarny humor kolegi.
Gdyby nie dane podane

Nie ma to jak mała wymiana spojrzeń bez skutku.ktoś zwrócił uwagę, wymienili spojrzenia, ale bez skutku.
Że... co zrobiłeś? Poza tym, domyślam się, że TY - w końcu to narracja pierwszoosobowa...ja się przejęknąłem
Niezły skill. Xdzmieniłem koordynacje ruchu ręką
Naturalną konsewkencją bólu ramienia jest przecież jego obicie. To naturalne.Złapałem się za ramię, które obiłem, bo zabolało.
To tylko kilka smaczków... Mnóstwo tego w tym tekście, a nie chce mi się wymieniać, bo nikt mi za to nie płaci. A horror to na pewno nie jest...
[/quote]Czy jest sens... zadecydujcie o tym g*wnie.[/quote]
Zdaje się, że sam już podsumowałeś...
3
O rany, znów mi wcięło komentarz 
Od nowa:
Tekst jest naszpikowany babolami. Część wymienił Seth, ja mogę wymienić równie dużo. Zdania są pozbawione logiki, albo źle skonstruowane. Sprawdzałeś to w ogóle?
Fabularnie nie mam zastrzeżeń. Jest zagadkowo, tajemniczo, dzieje się coś niedobrego. Ale kawałek jest fatalnie napisany. Następnym razem sprawdź bardzo dokładnie.

Od nowa:
Tekst jest naszpikowany babolami. Część wymienił Seth, ja mogę wymienić równie dużo. Zdania są pozbawione logiki, albo źle skonstruowane. Sprawdzałeś to w ogóle?
trochę ochrypły, niski głos wypalony przez alkoholizm z dawnych lat, ale i tak nadal popija
Automatycznie pomyślałem, że to przez to zimno, ale kiedy uniosłem dłoń by to potwierdzić jedna kropla mnie opuściła moje ciało
wymienili spojrzenia, ale bez skutku
używając sarkazmu zapytałem Stephena
Mnóstwo tego.wdarłem się w między zdanie
Fabularnie nie mam zastrzeżeń. Jest zagadkowo, tajemniczo, dzieje się coś niedobrego. Ale kawałek jest fatalnie napisany. Następnym razem sprawdź bardzo dokładnie.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
4
Do grona tych znamienitych przysłówków dodam jeszcze dwa słowa - bez sensu.Łasic pisze: Fabularnie nie mam zastrzeżeń. Jest zagadkowo, tajemniczo, dzieje się coś niedobrego.
Coś się dzieje, owszem - ale aż do końca nie dowiadujemy się dlaczego i po chooj... Niby napisałeś
To po co wrzucać taki twór? My mamy decydować, czy dopiszesz resztę tekstu...? Czyli SAM nie znasz zakończenia? Fail...Wiem, urywa się, ale czy po takim długim czasie mógłbym dopisać resztę?
5
Seth Bardict nie przerażaj mnie, bo dostanę kompleksów... Po prostu nie mam doświadczenia w pisaniu. Albo mi się nie chce, albo nie wiem o czym.
Macie rację. Lepiej napisać coś od nowa, jakieś nowe g*wno.
[ Dodano: Sob 19 Wrz, 2009 ]
Niestety nie mam tzw. weny czy jakiejś siły mentalnej by pisać prozę tak często jak powinienem. Ciekawe kto jeszcze pisze takie gnioty. A Andrzej w swoich początkach...?
Macie rację. Lepiej napisać coś od nowa, jakieś nowe g*wno.
[ Dodano: Sob 19 Wrz, 2009 ]
Niestety nie mam tzw. weny czy jakiejś siły mentalnej by pisać prozę tak często jak powinienem. Ciekawe kto jeszcze pisze takie gnioty. A Andrzej w swoich początkach...?
8
Spokojnie. Sprawa ma się tak - oczywiście, jako narrator masz święte prawo napisać, że któryś z bohaterów wyraził się w sposób sarkastyczny. To nie podlega dyskusji.
Chodzi o niepoprawną konstrukcję:
Na przykład - na widok zwęglonych zwłok:
- Przesadził z solarium, czy co?
taka kwestia nie wymaga komentarza, prawda? I kłopot z głowy
Chodzi o niepoprawną konstrukcję:
Sarkazm, ironia, złośliwość powinny być wyczuwalna, to jedno. Można czytelnika naprowadzić inaczej, np. "wkurzał mnie jego sarkazm" , albo niech bohater wypowiada się bardziej dosadnie. Wtedy wszyscy będą wiedzieć, jaki charakter ma dana wypowiedź.- Co dziś mamy? – używając sarkazmu zapytałem Stephena
Na przykład - na widok zwęglonych zwłok:
- Przesadził z solarium, czy co?
taka kwestia nie wymaga komentarza, prawda? I kłopot z głowy

"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
10
kto pisze takie gnioty jak ja?
Myślę, że każdy ma na sumieniu jakiegoś gniota lub kilka takowych.
11
ryk to odgłos gardłowy lub kojarzony z nim. Dla budzika jest to mocne przerysowanie.Upiorne ryczenie budzika
alkoholizm to stan chorobowy, i jest efektem spożywania alkoholu, tak samo jak "przepalone" gardło. Przeskoczyłeś cały ciąg przyczynowo-skutkowy.Nie trudno go pomylić z kimś innym: trochę ochrypły, niski głos wypalony przez alkoholizm
Tak jeszcze nie miałem...ale suche gardło i zakatarzony nos
[2] krótkie te porównanie... nie dość, że chybione, to wybija z rytmu.[1]- To ja Stephen – Nie trudno go pomylić z kimś innym: trochę ochrypły, niski głos wypalony przez alkoholizm z dawnych lat, ale i tak nadal popija. - Dan, śpisz?
Miałem coś odpowiedzieć dla zasady, ale suche gardło i zakatarzony nos [2]zniekształciły wypowiedziane słowo w paskudny dźwięk przypominający odgłos dochodzący z kranu po przekręceniu kurka, gdy zabraknie wody w rurach. Błyskawicznie poprawiłem się.
[1a]- Mhm... Już nie.
[1] i [1a] Zwrócę uwagę na rzecz diabelnie istotna dla tego fragmentu. Składowe, najważniejsze (przekaz rozmowy są tak oddalone od siebie, że zwyczajnie gubią się w natłoku informacji i zapomniałem, od czego zaczęła się rozmowa.
tonalnie - waga tonalna, kilogramowa? W takim sensie?Cierpki, zdecydowany tonalnie głos zaciął się.
nawet jak na "prawdopodobną" (czyli niepewną), zwrot brutalny odnosi się do zachowań ludzkich i nie powinno być zestawiane z samobójstwem. Brutalny gwałt, brutalny mord... to tak.– Zgłoszono przypadek brutalnej śmierci, prawdopodobnie samobójczej,
[1] - Kryminalna wyobraźnia? Wyobrażenie o kryminale? (widzisz podobieństwo)? Raczej detektywistycznej/detektywiej wyobraźni...gdy zobaczyłem w swojej [1]kryminalnej wyobraźni czubka popełniającego samobójstwo [2]wciskając swój [3]nieprzytomny łeb do rozżarzonego pieca
[2] - czubka wciskającego
[3] - Nieprzytomny łeb to źle użyte słowo - reszta ciała była przytomna? Bardziej pasowałoby mi obłąkany łeb
Blaknąca biel? Jaki ma kolor? Ze starości, biały tynk robi się szary, a to proces odwrotny do blaknięcia. Nazywamy go poszarzałymzaniedbany dom pokryty zniszczonymi dachówkami i wyblakłym, niegdyś zapewne białym tynkiem.
Chodnik pozbawiony liści. Zgubiłeś podmiot.Zaparkowałem mój wóz przy wielkim dębie rosnącym przy chodniku, niemal całkowicie pozbawionym z liści,
Strop, to konstrukcja dachu, zadaszenia budynku lub domu. W piwnicy masz sufit.Zeszliśmy do ciemnej piwnicy, gdzie jedynym źródłem światła była mała żarówka wisząca pod stropem.
Niepotrzebne powtórzenie. Jeżeli podkomisarz wydał polecenie, warto tak to zaznaczyć.- Ktoś coś włączył? Co to jest za dźwięk? Sprawdźcie swoje komórki. – rozkazał podkomisarz John Patrick, wszyscy sprawdzili swoje komórki.
Całkowicie straciłeś wątek w tym zdaniu. Zobacz pogrubienie - to łączy się logicznie (chwycili? Jak? Odpowiedź pada w drugim zdaniu), ale logiczne nie jest w żadnym aspekcie.Zaczęło brzęczeć, tak upiornie, że kilku chwyciło za latarki szybciej niż trwał cały manifest. Nie tak, jak to robią osy, pszczoły, czy jakieś inne zwierzęta, tylko podobnie do czegoś, co jest elektryczne, sztuczne
Dokładnie markujesz, kiedy ono ustało (kiedy stanął przy drzwiach). Rozumiem, że chodzi iż zapanowała cisza i bohater nawet nie wiedział, kiedy brzęczenie ustało, ale musisz to bardziej stanowczo i plastyczniej nazywać.Brzęczenie ustało, lecz nie spostrzegłem kiedy.
Tekst to zaiste, paradoks pisarski. Jest napisany źle, chaotycznie, z przydługimi wtrąceniami i beznadziejnymi metaforami, a do tego zawiera masę błędów, ale ma to "coś". Tajemnicza moc, klimat, który wprowadzasz w odpowiednim tempie, w odpowiednim czasie i łagodnie z mrocznego, domniemanego samobójstwa przechodzisz w coś jeszcze bardziej mrocznego, straszniejszego.
Dwie rzeczy bym absolutnie wykosił. Przy krótkich rozmowach rozwlekłe opisy zachowań i okropne, długie i niepotrzebne porównania. Poprawił bym trochę (nieznacznie) umiejscowienie akcji: kiedy co się dzieje, zaznaczył odpowiednio kolejność wydarzeń i poprawił wskazane błędy. Te drobne zmiany pozwolą płynniej, ciekawiej wkręcić się w klimat i historię - a w tym wypadku, każdy detal tworzy otoczenie dookoła bohatera. Scena z latarkami (bardzo dobra tak w ogóle) zawiera kilka takich błędów, które utrudniają wyobrażenie sobie tego jako ciągu wydarzeń.
Jest tutaj ogromny potencjał - większy, niżby się wydawało. Ale to wszystko trzeba poprawić (nie pisać od nowa, absolutnie!) - wypolerować tekst, przyspieszyć akcję przez usunięcie zbędnych rzeczy... będzie dobrze.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.