Łąka pod lasem [wiejskie fantasy]

1
Proszę oto tekst, napisany po dłuższej przerwie. Proszę o ocenę.


WWWAch, co to był za bal!
WWWNaprawdę oszałamiający raut odbył się nie jak zazwyczaj na Łysej Górze czy miejscu o podobnej sławie i reklamie, a tu, całkiem niedaleko. Jeśli przyjrzeć się dokładniej okolicy, wyjść poza linię starych chałup znaczących gdzie zaczynano budowę wsi i ruszyć polami w stronę lasu można trafić na małą polną dróżkę oddzielającą łąkę starego Koźmianka od zagajnika, forpoczty większego skupiska drzew. Dawniej tereny leśne należały do hrabiego, ale tak się jakoś stało, że i tu dotarła rewolucja i panicza na taczkach ze wsi wywieźli. A w dworku urządzano po kolei: pustostan (w kilku odmianach), noclegownię dla przyjezdnych, a właściwie przejezdnych, komisariat ludowy (to już po '39), kwaterę komendanta małego oddziału niemieckiego, znowu komisariat, potem zdjęli mundury i zrobił się w dworku obiekt państwowy, nawet sekretarz powiatowy zaglądał czasami.
WWWJakby ktoś pytał to dworek stoi bliżej szosy, po drugiej stronie lasu o którym była mowa.
WWWAno przede wszystkim zima była tego roku niesamowita, że nawet największe pijusy nie wychodziły poza dom dłużej niż za potrzebą czy szybciutką przebieżką do sklepu. Srogo mroziło, śmiali się co starsi i bardziej zamyśleni, że znów czuć Rosyję w powietrzu.
WWWA w telewizji mówili, że się jakiś front norweski przesunął, musi na zachodzie wynaleźli sposoby walki pogodą, tylko jeden nauczyciel – miastowy, co go pół roku wcześniej z gminy przysłali – pukał się w głowę i chciał coś tłumaczyć, ale zaraz go uciszali bo akurat sport w telewizji nadawali.
WWWByło to chyba między świętami a Nowym Rokiem, ale za pamięć swoją ręczyć nie mogę. Wiem tylko, że tego, com ujrzał wtedy na łące starego Koźmianka nigdy więcej nie zapomnę.
WWWWiatr jęczał głośniej niż Dziwożona harcująca po lesie z satyrami lub innym plugastwem i zimno było, i straszno, gwiazdy nawet nie chciały porządnie lśnić na niebie tylko migały jak głupie sroki błyskotkami. Rodzina się zjechała, w chałupie nagrzane, goście nakarmieni, wujek Staszek wyciągnął z torby podróżnej swojego sławetnego na całą gminę bimbru, a Mańka (siostra cioteczna) jałowcówki. Zapowiadał się miły wieczór, idealne przedłużenie świątecznej atmosfery.
WWWTak się jakoś złożyło, że przy drugiej flaszeczce zielonkawego płynu i w połowie pęta kiełbaski strasznie zachciało mi się wyjść za potrzebą. Dopiłem tedy na szybko, żeby nie wstrzymywać kolejki, bo trzeba zaznaczyć, żeśmy kulturalnie z jednego kieliszka pili, dla towarzystwa, a nie do nieprzytomności, i wyszedłem w noc.
WWWMróz uderzył z dziką zajadłością, rumieniec wyskoczył na twarz jak prosię z chlewika na wiosnę (kolor zresztą ten sam). Skupiony na nieodmrożeniu sobie różnych kawałków ciała i równoczesnym daniu ulgi steranemu organizmowi w pierwszej chwili nie zorientowałem się, że coś jest nie tak. Ale wracając do chałupy zerknąłem na niebo i coś mi się nie spodobało.
WWWA potem coś usłyszałem. Zamotałem się mocniej w szubę, naciągnąłem lisią czapę na głowę i wtuliłem twarz w szalik po czym zacząłem przedzierać się przez zaspy w stronę krańca wsi.
WWWCicho jakoś było, psy albo poumarzały albo rozsądnie siedziały w kupie i nie wystawiały pysków na zamarznięcie. Zakląłem cichutko gdy trochę śniegu wleciało mi do buta. Nawet nie zorientowałem się kiedy stałem na polnej dróżce, której początek znaczyły przymarznięte do płota garnki Jerosławskiej.
WWWWlekąc się w stronę lasu (zupełnie nie wiedząc po jaką cholerę) dostrzegłem jakiś ruch na łące sąsiada z drugiej strony ulicy. Telewizja? Kosmici? Wojsko? Nasze czy obce? Ruskie znów nadchodzą? A może pederasty czy jak ich tam zwali w tej telewizji znów się do drzew przykuwają?
WWWW każdym bądź razie coś się tam działo, ogniska porozpalali, śpiewy były, chyba nawet muzyka. Znaczy: impreza.
WWWMoże to mróz, a może i coś innego sprawiły, że nie skierowałem się prosto w ich stronę, tylko postanowiłem obejść towarzystwo i zbliżyć się do linii wyznaczonej przez stosiki pniaków z jesiennej wycinki. Z każdym krokiem wzrastało moje zaciekawienie, ale też i niepokój.
WWWPotknąłem się tuż przy kłodach. I dobrze się stało, bo ponad moją głową przefrunął obłok różowego dymu, śmierdząc siarką i usłyszałem jak śnieg skrzypi pod czyimiś butami. Dwa głosy, stare i trzęsące się (z zimna czy od wieku?) sprzeczały się czy iść, wracać do picia i zabawy czy poszukać intruza. Jedna z bab, zwana chyba Jagą mówiła, że zawsze można by zamienić intruza w pieska i mieć ciut więcej pożywnej pieczeni.
WWWAle zniknęły, a ja podkradłem sie kawałek bliżej i ujrzałem...


Jak można zauważyć tekst nie jest w 100% skończony, ale bez poznania opini na jego temat nie może zostać dokończony :)
Huginn ok Muninn flięga hverian dag



i??rmungrund yfir;

óomk ek of Huginn, at hann aptr ne komit,

þó si??mk meirr um Muninn.



-------------------------------------------------------



Witajcie w Kraju Umarłych!

Tutaj śmiech zniewoli Wasze lęki!

A marzenia i sny...

Spełni Wielki Papier!!!

Re: Łąka pod lasem [wiejskie fantasy]

2
Pierwsze cztery-pięć akapitów to bym w ogóle wywalił albo streścił w paru zdaniach. Takie pitolenie nie dość, że o niczym, to jeszcze bez sensu. Pomijając, że ten tekst sprawia wrażenie wstępu do jakiejś większej "rzeczy", to napisane ok. Ja tam korektorem nie jestem, wali mnie że gdzieś jest przecinek, a gdzieś go nie ma, dopóki da się to czytać bez zgrzytów.

No i troche ciekawostek jest, głównie z tych pierwszych akapitów "o niczym". Żeby nie być gołosłownym, przykłady:
huginn pisze:żeśmy kulturalnie z jednego kieliszka pili
Kulturalnie to jest jak każdy pije ze swojego...
huginn pisze:rumieniec wyskoczył na twarz jak prosię z chlewika na wiosnę
17 lat na wsi żyję i jakoś nie zauważyłem, żeby wyskakiwanie prosiaków z chlewu zależało od pory roku...
huginn pisze:Skupiony na nieodmrożeniu sobie różnych kawałków ciała i równoczesnym daniu ulgi steranemu organizmowi
Yyy... eee... znaczy, że co robił? Rozcierał sobie "różne kawałki ciała" i jednocześnie ćwiczył joge?
huginn pisze:w pierwszej chwili nie zorientowałem się, że coś jest nie tak. Ale wracając do chałupy zerknąłem na niebo i coś mi się nie spodobało.
Stratocumulus i przelatujący klucz gęsi...?
huginn pisze:A potem coś usłyszałem. (...) po czym zacząłem przedzierać się przez zaspy w stronę krańca wsi.
O jaaaa... Słuch nietoperza.

I tak dalej, i tak dalej. Tak naprawdę podczas czytania nie zwraca się na to zbytniej uwagi (no, może tylko na te większe dziwności - vide picie z jednego kieliszka...), jeśli historia jest interesująca. A jeśli nie jest? To się pisze na początku "Tekst z założenia komediowy" i jest zajebiście. ;)


Pomijając, że u mnie masz z miejsca 10/10 za Cthulhowego avka ;P

3
huginn pisze:Srogo
Zdaje mi się, że jest jakaś różnica pomiędzy "srodze" a "srogo" i mam niejasne wrażenie, że tutaj powinno być "srodze". Nie dałbym sobie za to nawet paznokcia uciąć ale tak mi się wydaje.
huginn pisze:sławetnego
Chyba nie do końca właściwe słowo - nie wiem, czy bimber może być sławetny. A jeśli może - czy udziela wtedy wywiadów? Ha! To ci dopiero zagwozdka!
huginn pisze:Dziwożona harcująca po lesie z satyrami
Dlaczego Dziwożona jest Dziwożoną a nie dziwożoną? I dlaczego spoufala się z przedstawicielami zgoła odmiennej mitologii? Z Leszym by nie mogła poharcować? Niepatriotyczna swołocz, ot co.
huginn pisze:rumieniec wyskoczył na twarz jak prosię z chlewika na wiosnę (kolor zresztą ten sam).
A ja mieszkałem 18 lat na wsi (Hah! Dodge this!) i mogę powiedzieć, że prosiaki, owszem, wybiegają z chlewika tak samo w każdej porze dnia, nocy i roku (no, w zimę im się trochę raciczki ślizgają, ale to szczegół) a porównanie i tak mi się straszecznie podoba.
huginn pisze:coś mi się nie spodobało.
(...) A potem coś usłyszałem
Mam niejasne wrażenie, że owo "coś" w jednym i drugim zdaniu to to samo latające i głośno się zachowujące coś - a chyba nie o to chodziło autorowi, nie?
huginn pisze:siedziały w kupie
Zwykle psy po wsiach, wbrew powszechnemu mniemaniu, grzeją się w budach a nie w kupie. Budy owe zwykle mają pojemność jednego psa - więc naprawdę nie wiem jak rozumieć to "grzanie się w kupie"...
huginn pisze:Wlekąc
Wlokąc
huginn pisze:ponad moją głową przefrunął obłok różowego dymu, śmierdząc siarką i usłyszałem jak śnieg skrzypi pod czyimiś butami
Ta część zdania jest wybitnie niezręczna...

Tyle mojego czepiania się. Z innej beczki - czy Ciebie przypadkiem nie było na tym forum jak żem tu ostatnio zaglądał i czy nie mówiłem, żebyś pozdrowił Munina? Kruka, znaczy. Tego drugiego. No, wiesz, o co chodzi. ;)

Sam tekst zdołałem przeczytać bez większych problemów ale nie jest niczym niesamowitym. Za dużo zgrzytów. A, mróz w tekście to musiało być co najmniej minus 20 - mniej więcej do takiej temperatury daje się spotkać wprawnych Pożeraczy Haustów Wyskokowych na świeżym powietrzu.
Seth Bardict pisze:Pomijając, że u mnie masz z miejsca 10/10 za Cthulhowego avka ;P
Boję się pytać co ja mam za napisaną (i obronioną!) pracę magisterską o HPLu. ;)
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

4
Mich'Ael pisze:Boję się pytać co ja mam za napisaną (i obronioną!) pracę magisterską o HPLu. ;)
To jeszcze nie wiesz? "Mgr" przed nazwiskiem. ;)
Btw, czy to nie Twoja praca krąży po allegro? Odpisz na PW.
więc naprawdę nie wiem jak rozumieć to "grzanie się w kupie"...
Proste. Jaka jest kupa? Kupa jest ciepła. Więc niby gdzie się maja grzać? W śniegu?
Mam niejasne wrażenie, że owo "coś" w jednym i drugim zdaniu to to samo latające i głośno się zachowujące coś - a chyba nie o to chodziło autorowi, nie?
Dopiero po tych słowach pojąłem, że tam o sabat czarownic chodzi...
Ta, przydałoby się nad tekstem jeszcze troche popracować. Albo zrobić adnotacje dla tępych bardiczków.

5
Tekst jakiś taki bez polotu. Znaczy się nie przykuwa uwagi; kiedy na koniec pojawiają się czarownice, nie ma żadnego "łoooo" ani nic, tak samo wcześniej, kiedy jeszcze nie wiadomo "ossochozi". Za mało w tym atmosfery, mimo gawędziarskiego, pierwszoosobowego stylu jaki przyjąłeś.

Warsztatowo nie mam nic do zarzucenia, pomijając wymienione wyżej małe wpadki. Piszesz dobrze, solidnie, myślę, że to po prostu wina treści, że nie jest interesująco. Za mało klimatu i czarownice, które nie wzbudzają żadnych emocji.

To chyba tyle. Jeśli chcesz to kontynuować, to popracowałbym najpierw nad tym prologiem.

Pozdrawiam. :)
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Dziwne, bo mnie się nawet podobało. Tzn. czasami strasznie się Tobie mota ten język rzekomo wiejski. Masa błędów wszelkiego typu. Poprzednicy wymienili. Podoba mi się pomysł wiejskiej fantastyki. Gdyby styl był bardziej przejrzysty, a język bez błędów to kto wie, może wyszłoby coś fajnego. Tylko „fajnego”, bo to zaledwie wstęp opowieści. O ile nie zrobiłbyś z tego komedii wiejskiej (baba Jaga, dom na kurzej nóżce i takie tam) tylko coś innowacyjnego i z pomysłem. Takie „w każdym bądź razie” nadaje klimatycznego, wiejskiego uroku (o ile nie napisałeś tak przez pomyłkę). Po za tym, musisz jeszcze sporo poświęcić pisaniu i czytaniu.
Pozdrawiam.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

7
Dobry prolog z niewielkimi wadami. Uważam, że pewne wstawki (wątpliwości) bohatera są zbędne, szczególnie rzecz widać przy dywagacjach na temat okresu wydarzeń, kiedy później wyraźnie bohater zaznacza, że nastąpiło błogie przedłużenie atmosfery świątecznej - jakoś to nie pasuje do gapowatego stylu narracji. Dodatkowo, usunąłbym tę linijkę:
Jakby ktoś pytał to dworek stoi bliżej szosy, po drugiej stronie lasu o którym była mowa.
Niby wtrącenie, ale całkowicie tutaj mi "nie leży". Albo wciągnąć to bezpośrednio w narracje opisową i wówczas spełni swoją funkcję, ale bez tego "jakby ktoś pytał"...

Poza tym, polubiłem bohatera - jest bajarzem dobrym, zwraca uwagę na detale, które doskonale uplastyczniają tekst, co w połączeniu z drobnymi acz sugestywnymi opisami, tworzy doskonałą wizję tej wioski i wydarzeń. W bardzo prosty, ciekawy sposób podajesz podstawowe informacje z życia wioski i jej historii, płynnie przechodzisz z akcją i dobrze wyważyłeś tekst. Może z czarownicami czegoś brakuje takiego "strzału", ale tekst jest przyjemny w odbiorze. Fragment podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”