

------|+|------
Jak co dzień odwiedził mnie Kumpel. Trochę denerwowała mnie jego obecność, co było prawdopodobnie przyczyną tego, iż przychodził do mnie bladym świtem, zanim jeszcze koguty ze wsi oznajmiały donośnym kukuryku!, że już pora wstawać. I tak w świątek, piątek czy niedzielę. Dlatego zawsze jestem niewyspany. Babcia zawsze mówiła: kładź się wcześniej do łóżka, to wstaniesz świeżuchny jak skowronek. Problem w tym, że Kumpel wracał do siebie późno w nocy. Mógłbym powiedzieć mu, by przychodził trochę później i odchodził trochę wcześniej, ale Babcia mówiła, że to nieładnie narzucać się gościom.
Chcąc, czy nie chcąc, piłem herbatę w towarzystwie Kumpla. Potem wyszliśmy w drogę do miasta – jak co dzień.
Zaraz po wyjściu z domu o moje nogi otarł się kot sąsiadów. Mruczek popatrzył na mnie bursztynowymi oczami i zaszczekał.
Zdziwiłem się. Chyba jednak powinienem zapewnić sobie więcej godzin snu.
- Słyszałeś, co powiedział ten kot? – spytałem Kumpla. On nawet nie spojrzał.
- A co się dziwisz? Nie wiedziałeś, że w tych czasach znajomość dwóch języków to minimum? Mieszkasz na wsi, to głupi jesteś. Chodź, szkoda czasu.
Słońce wyjrzało zza horyzontu. O mały włos nie dostałem zawału, gdy mijając płot, siedzący na nim kogut ryknął donośnie niczym lew.
Kumpel cały czas mówił o jakimś filmie, który ostatnio oglądał, ale ja go nie słuchałem. Ze swego rodzaju niepokojem przyglądałem się psom, które ćwierkały na siebie zza płotów, zmęczonym koniom szturchającym się pyskami z cichym bee, a nawet szczurom, które biegały po chodniku i kłóciły się po angielsku o kawałek spleśniałego sera.
- You! – krzyknął jeden z nich, wskazując na mnie palcem.
- Ja?
- Yeah, you! Have you got some fresh cheese?
- Co? – zdziwiłem się. Nigdy nie uczyłem się angielskiego, słyszałem tylko w amerykańskich filmach.
- Cheese, you idiot!
Kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi temu szczurowi, ale wtem przybiegł jeszcze jeden gryzoń, zawołał: Whassup, guys?! i cała banda potruchtała do kanału. Kumpel nie zwracał na to wszystko uwagi. Czyżby w mieście już przywykli do tego, że idąc ulicą może cię zaczepić bezpański pies z prośbą o kawałek mięsa? Tak czy siak, czułem się bardzo nieswojo.
Potem było już tylko gorzej. Wchodząc do pubu, dokładnie zlustrował nas duży byk, który miał na sobie derę z żółtym napisem: OCHRONA. Przy barze siedziało kilku znudzonych alkoholików, za ladą stał barman, a na niej surykatka z czarnym kapelusikiem na głowie. Zamówiliśmy drinki, które po chwili przyniosła nam owa mała pomocnica, ruszając wąsikami i powarkując.
W pewnym momencie przemknęło mi przez głowę: ciekawe, co zastalibyśmy w klatkach w ZOO. Zwierzęta? Ludzi? A może nikogo już tam nie ma?
Wyszliśmy – odprowadzeni wzrokiem przez rogatego ochroniarza – na zakurzoną ulicę. Obok nas śmignął jak rakieta orangutan na motocyklu. Nieszczęsny policjant machał przed nim lizakiem, by wlepić mu mandat za jazdę bez kasku, ale małpa tylko wywaliła jęzor i pojechała dalej. Na słupach sygnalizacji świetlnej siedziały dwa spasione gołębie, które od czasu do czasu otwierały leniwie oczy i otwierały dzioby, by oznajmić głośno: kum, kum, reche-reche.
Usłyszałem za sobą szczeknięcie. To kot sąsiadów, cały czas za nami chodził. Wziąłem go na ręce, mając wrażenie, że z nim czuję się trochę bezpieczniej w tym zwariowanym świecie. Wrażenie znikło, gdy po chwili kociak szczeknął i zaczął dyszeć.
Spytałem Kumpla, dlaczego nagle wszystkie zwierzęta zaczęły mówić w innych językach.
- Czasy się zmieniają, chłopie, czasem z dnia na dzień – powiedział. – Teraz każdy musi jakoś zarobić na życie. A ciężko szukać pracy, gdy umiesz tylko rżeć, no nie?
Przyznałem mu rację, choć tak naprawdę nie wiedziałem, co o tym myśleć. Pogłaskałem kota, który zaskomlał.
Weszliśmy do restauracji. Usiedliśmy przy stoliku z trzema krzesłami – na jednym z nich usiadł kot. Przytruchtał do nas pingwin w fartuchu i przywitał się świergotem skowronka i zaczął coś śpiewać. Spojrzeliśmy po sobie – nie wyłączając kota – bo żadne z nas nie umiało mówić po skowrońsku. Pingwin podrapał się w głowę i zakraczał jak wrona. Nic. Zagulgotał jak indyk. Kot zniecierpliwił się i zaczął szczekać. Tym razem pingwin nic nie zrozumiał. Gdy mruczek zabeczał jak jeleń, pingwin klasnął skrzydłami i zaczęli do siebie porykiwać. Do mnie i Kumpla nie dotarł sens tej rozmowy, lecz pingwin odszedł i po jakimś czasie przyczłapał się z powrotem z trzema talerzami pełnymi frytek i z wielkimi, wędzonymi pstrągami.
- Mogłeś się spytać, co chcemy. – fuknął Kumpel na kota – mam uczulenie na ryby.
Rozejrzał się po sali, przyłożył dłonie do ust i zabeczał jelenim głosem na kelnera. Ten podszedł do stolika, dziabnął rybę dziobem i odniósł talerz do kuchni, by po chwili wrócić z wielką misą sałatki żydowskiej.
Nie mogłem w to uwierzyć. Nawet Kumpel znał inny język! Tak być nie może, chyba powinienem zapisać się na jakieś kursy. Spytałem o to Kumpla, a ten odparł, że z czasem się nauczę i najważniejsze jest, by nic nie robić na siłę. Nie mogłem pojąć, jakim cudem mogę nauczyć się szczekać albo rechotać tak, by inni rozumieli, o co chodzi. Przyglądałem się innym – ludziom i zwierzętom – zgromadzonym w restauracji i wciąż nie przychodziło mi do głowy żadne logiczne wyjaśnienie.
I nagle olśnienie spłynęło na mnie jak na tego geniusza, który wynalazł penicylinę i miałem ochotę krzyknąć: eureka!
Spojrzałem na kota i mruknąłem basowo: hau!
Kot popatrzył na mnie z góry... i odpowiedział tym samym.
Podskoczyłem z radości, zdumiony bystrością mojego umysłu. W ogóle nie wiedziałem, co powiedział do mnie kot, ani co ja do niego, ale jakie to miało znaczenie?! Mogłem z nim rozmawiać tak, jak z Kumplem. Wyskoczyłem na ulicę i zaćwierkałem do wróbli siedzących na markizie. Tylko przyjrzały mi się z zaciekawieniem, więc spróbowałem inaczej; tym razem zarżałem jak koń. Ptaszki zaczęły wesoło rżeć i parskać – zrozumieliśmy się! Zarechotałem do dwóch grubych gołębi – znów się zrozumieliśmy! Całą drogę do domu beczałem, rżałem, miauczałem, szczekałem, chrząkałem, gwizdałem i bzyczałem do każdego, kto chciał mnie słuchać.
Tej nocy po raz pierwszy od bardzo dawna się wyspałem. A o świcie obudził mnie ryk koguta.