Tekst zawiera wulgaryzmy i jest przeznaczony wyłącznie dla dorosłych.
- No to mamy konwój zgrany. Ksiądz, kurwa, złodziej i organy – rzekł do siebie starszy sierżant, kiedy funkcjonariusze pozwolili mi zagrać na organkach. Nikt mu nie odpowiedział. Siedzący naprzeciwko ksiądz wzniósł jedynie oczy ku górze, złożył w piramidkę swe wypielęgnowane dłonie, a jego tłuściutkie policzki nabrały rumieńców. Jadąca z nami stara, dziurawa od pryszczy i nie tylko prostytutka rzuciła swym wypudrowanym pyskiem grymas czegoś. Pozostała dwójka policjantów zajęta własnymi sprawami, chyba nawet nie usłyszała.
- Trzech na trzech – pomyślałem. Przyznam szczerze, nie jestem aniołkiem. W więzieniach i konwojach aresztanckich spędziłem łącznie osiem lat, ze swego trzydziestoparoletniego żywota.
- Klecha jedzie pewnie za zły dotyk, kurwa za skrojenie klienta, a ja….. gram na organkach. Dlatego taka nieliczna obstawa. Wagonami szarpnęło i ruszyliśmy.
Czarny, czysty i pachnący cały. Dziwka śmierdząca i prześwitująca jak zużyta skarpetka. Ja…..
Szczecin Główny, przemknęło za oknem.
- Czternaście godzin jazdy przed nami – zaczął dowódca konwoju.
- Nie otwierać okna, do kibla chodzimy w pojedynkę, suchy prowiant macie, picie również, Wars nie będzie wam potrzebny. Żadnych numerów z zawałami, utratą przytomności czy dawaniem dyla – dodał poklepując się po kaburze P – 99 Walther.
- Trzydzieści dwa powody, dla których lepiej siedzieć na dupie – kontynuował swoje kazanie, trzymając rękę na jednym z magazynków. Kapłan wpatrzony w broń, chyba nieprzyzwyczajony do takiego tonu i sposobu rozmowy przełknął głośno ślinę, aż jego jabłko Adama chlusnęło o ścianki cieśni gardzieli.
- Ty! – popatrzył na mnie anioł stróż.
- Tak? – spytałem, odejmując organki od ust. Już wcześniej przestałem grać, na znak dany przez innego konwojenta.
- Twoja głowa w tym, żebyśmy dojechali do Przemyśla w dobrych nastrojach, do dzieła więc, grajku!- powróciłem do dmuchania, a chłopcy rozłożyli karty.
Po dwudziestu paru minutach dojechaliśmy do Stargardu Szczecińskiego. Znam to miasto. Siedziałem tutaj. Taki jeden z sąsiedniej celi wszedł na komin kotłowni, zaraz po tym, jak urwał się klawiszom na spacerze. W ramach protestu. Wczepił się w stare cegły i już. Zamknęli nas wszystkich na cacy, zakaz opuszczania miejsca, wartownikom wydano broń i ostrą amunicję, ogłoszono alarm. Między drucianym, kolczastym ogrodzeniem a betonową ścianą z wieżyczkami pojawiły się specjalnie tresowane psy. Ja grałem. Zakład karny w parterowych barakach, dla zwykłych złodziei i bandytów mniejszego kalibru. Kilka miesięcy spędziłem również w pobliskim Goleniowie i Nowogardzie. Wyższa półka bandycka. W tym pierwszym, znajomy z celi przybił sobie mosznę, zorganizowanym wcześniej gwoździem do więziennego taboretu, także w ramach strajku. Słuchał wtedy mojej gry z jajami na taborecie. W Nowogardzie za to, na moich oczach, koleś rozpruł sobie brzuch i własne jelita powykładał na wyposażenie celi w takt moich organków. Też coś chciał zmienić. Obaj przeżyli. A ja? Hm. Grałem dalej.
Nie jestem żadnym zabijaką. Siłaczem też nie. Zwykły, przeciętnie zbudowany mężczyzna. Z jedną, kolosalną zaletą. Nigdy nie pękam. Nie idę na współpracę z prokuratorami, policjantami czy innymi grupami przestępczymi. Nie zdradzam po prostu. Za to mnie cenią. Szefowie, współosadzeni i znajomi.
Dotarliśmy w okolice Wronek. Kryminał jak się patrzy. Większość zakładów karnych i aresztów śledczych w Polsce zbudowano dawno, dawno temu z czerwonej cegły. W tym pierdlu byłem kalifaktorem, grającym. Kiedy przywieziono jednego z bosów mafii, chłopaki targali jego manele, których był cały samochód więzienny. Najlepsze garnitury, sprzęt AGD, własne naczynia. Z tego, co słyszałem, w poprzednim miejscu pobytu obiad dostarczano mu z miasta, oczywiście za frico. Ze strachu, żeby nie wykupił całego więzienia przerzucono go do nas. Znałem go. On poznał mnie. Po organkach. Pracowałem kiedyś dla niego. Dobrze mi tam było, w tych Wronkach.
Dojeżdżaliśmy do Poznania. Mijały cztery godziny naszej wspólnej podróży i żywota naszego.
- No dobra – zaczął dowódca, odkładając karty i uciszając mnie skinieniem ręki.
- Wjeżdżamy na teren wroga, dawać łapki – dodał, śmiejąc się. Zostaliśmy skuci kajdankami. Ja do stolika, ksiądz do prostytutki. Zauważyłem, że byli w podobnym wieku, cóż, drogi wiodły ich innym szlakiem.
Koła stukały o podkłady, zarzucało na rozjazdach, hamulce piszczały jak zarzynane. Tak dojechaliśmy do stacji.
W poznańskim Areszcie Śledczym również siedziałem. Mają tutaj więzienne jadłospisy dla chorych na cukrzycę, wegetarianów, muzułmanów, Żydów, katolików i ateistów. Po europejsku. Kiedyś zawinęli mnie w Niemczech. Pod celą mógł siedzieć Polak z Turkiem, Chorwat z Niemcem, Włoch z Rumunem i inne mieszanki. Nie wolno było jednak wsadzić do wspólnej paki Polaka i Niemca. Grałem wtedy Ruskiemu i Czeczenowi. Podobało im się.
Na poznańskim peronie tłumy. Do wagonu wtargnęła dzicz w mundurach Wojska Polskiego. Widocznie świeży wypust podchorążych.
Przybyło nam dwóch pasażerów. Chorąży i sierżant Żandarmerii Wojskowej. Czterej szeregowi stali na korytarzu. Uzbrojeni w samopowtarzalne karabinki, z drewnianymi kolbami i Glockami przy pasach wracali, z tego co podsłuchałem jednym uchem, do macierzystej jednostki w Katowicach. Kiedy ruszyliśmy, usłyszałem pijany bełkot:
Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy….
Do przedziału zajrzał szeregowy.
- Panie chorąży, możemy uciszyć tatałajstwo? – skinięcie głową ich dowódcy, zamigotały w powietrzu kolby.
Co nam obca…..
- Bum, Bum, Bum! – dały się słyszeć uderzenia.
- Ała! - odpowiedzi były zawsze te same.
….Szablą odbierze….
- Bum, bum, bum. Zamknąć mordy kurwy jebane! – w ciągu paru minut zapadła cisza.
Ksiądz wzniósł oczy do swojego szefa, dziwka skrzywiła się chyba do siebie, aż jej puder odpadać zaczął, a ja przytuliłem organki do ust, żeby więcej nie słuchać bełkotu.
- Czy on będzie grał? – spytał mojego stróża żandarm.
- I to jeszcze jak! – dał mi znak, więc zacząłem.
Zagrałem im, jak najlepiej potrafię. Jedną, drugą, trzecią melodię. Zapadła noc. Niektórzy drzemali. Para z naprzeciwka wtuliła się we śnie w siebie. Wyglądaliby jak stare, zakochane małżeństwo, gdyby nie koloratka i natrętny, wyzywający makijaż. Dojeżdżaliśmy do Katowic. Pomyślałem o moim ostatnim szefie, który akuratnio siedzi w stolicy Śląska. Filmowany i obserwowany przez całą dobę, nie ma szans rozpruć sobie flaków, wejść na komin czy przybić jaj do stołka, bo go nie ma. Stołka. Z tego, co słyszałem, gra. Na otrzymanych ode mnie organkach. Swój chłop, tyle tylko mogę powiedzieć. Nie wiem kiedy usnąłem. Obudziłem się w Krakowie. Żandarmi zniknęli. Tatałajstwo również. Do wagonów wsiedli ruscy rakietierzy, do Przemyśla ogolą niejednego.
Nikt Cię nie broni Polsko, gdy wokół głodne psy, upokorzony naród……. – przypomniała mi się piosenka zespołu KSU.
Jechaliśmy i jechaliśmy. Zmieniał się krajobraz za oknem. Mentalność mieszkańców i ich wiara. Kryminały były wszędzie jednakowe.
Wykończony, skuty, konwojowany wychodziłem na peron w Przemyślu.
- Cześć organista! – usłyszałem za plecami. To moja ksywa. Obejrzałem się.
- Sie ma pleban! – poznałem go od razu. Specjalista od napadów na plebanie i okradania kościołów. Kiedyś „leżeliśmy’ w bydgoskiej psiarni. Fajne czasy.
- Wiesz dlaczego Bóg stworzył bogatych? – spytał wtedy, a ja dalej grałem.
- Żeby złodzieje mieli kogo okradać – odpowiedział sam sobie, wcale mnie to nie interesowało. Mimo wszystko lubiłem go. Parę lat temu jadąc z Białegostoku do Łodzi, policyjnym transportem, padaliśmy na pyski ze zmęczenia. Kierował znany nam wszystkim, recydywistom pies o ksywce „ szalony kojot”. Lataliśmy na pace jak ulęgałki, większość narzekała, tylko pleban śpiewał do mojej melodii.
Na targu niewolników w mieście tkaczek nastąpiła wymiana. My tam, oni tu. Gruby aspirant czytał nazwiska aresztantów, ci przesiadali się do właściwych „lodówek”. Tam widziałem plebana ostatni raz.
- Trzeba ci czegoś? – spytał.
- Dzięki, tylko kasza z okrasą – zrozumiał, co miałem na myśli.
- Trzymaj się! – już go nie było.
Pewnie. Jestem u celu. Rok mnie nie będzie. I wy się trzymajcie dobrzy ludzie. Żywot wasz niech będzie zgrany, a w nim ksiądz….
2
Tym zdaniem podbiłeś moje sarkastyczne serduszko.MAREL pisze: No to mamy konwój zgrany. Ksiądz, kurwa, złodziej i organy

Podobało mi się, tekst przyciężki, ale okraszony dużą dawką ironii i napisany z odppwiednim dystansem. Nie moralizujesz, nie starasz się wciskać jakieś ideologii czy przekonań. Opisujesz sytuację bez narzucania czytelnikowi swoich przekonań. Bardzo mi to przypadło do gustu.
Bohater również. Twardy, szczery, przyjmujący wszystko takim jakie jest. Przynajmniej jedna postać, która nie ma najmniejszych znamion bycia emo

Naprawdę dobry tekst, nieco gorzki, ale bez przesady w żadną stronę. Jestem pod wrażeniem.
Pozdrawiam.
Szczęście nie jest zarezerwowane dla wybranych.
3
Dokładnie Miko. Uwaga Weryfikatorzy! Wysyłałem już dwukrotnie na Wasze pw prośbę, żeby zielone zmienić na czerwone/ ostrzeżenie na początku tekstu/ i co?
Nic. Do mnie nie napisałeś, bo nie wiem czy wiesz, ale nie mamy wspólnego PW, a niektórzy nie zaglądają ostatnio na WM. - Weber
[ Dodano: Nie 06 Wrz, 2009 ]
Dziękuję Weber. Nie pisałem do szefa Weryfikatorów, prawda, ale dwójka pozostałych nie zareagowała przez tydzień. Jeszcze jedna prośba. Możesz Weber zlikwidować toto zielone na samym dole? Pojęcia nie mam, jak się tam znalazło. Dziękuję za pomoc.
Nic. Do mnie nie napisałeś, bo nie wiem czy wiesz, ale nie mamy wspólnego PW, a niektórzy nie zaglądają ostatnio na WM. - Weber
[ Dodano: Nie 06 Wrz, 2009 ]
Dziękuję Weber. Nie pisałem do szefa Weryfikatorów, prawda, ale dwójka pozostałych nie zareagowała przez tydzień. Jeszcze jedna prośba. Możesz Weber zlikwidować toto zielone na samym dole? Pojęcia nie mam, jak się tam znalazło. Dziękuję za pomoc.
Ostatnio zmieniony ndz 06 wrz 2009, 16:21 przez MAREL, łącznie zmieniany 1 raz.
4
Do mnie pisałeś, ale przeczytałem dopiero dzisiaj - brak internetu. Wybacz.
Spodobał mi się ten tekst przy pierwszym czytaniu. Taki surowy, chropowaty - efekt narracji pierwszoosobowej. Jednak za drugim razem zadałem sobie pytanie: do czego zmierzasz? Zabrakło jakiejś puenty, jakiegoś zakończenia, które zamknęło by miniaturę. Prowadzisz czytelnika przez podróż po różnych miejscach odosobnienia bardzo sprawnie, ale dojeżdżamy z bohaterem do końca i... No właśnie - zdarza się to co stać się musiało - podróż się kończy. Tylko nic z tego nie wynika. Sprawne warsztatowo, ale nijakie jako samodzielny utwór. Brakuje czegoś co spięłoby pierwszy dialog z zakończeniem. Podejrzewam, że jedno celne zdanie załatwiłoby sprawę, ale go nie napisałeś. Szkoda.
A teraz zgrzyty.
Podsumowując - dobry tekst ze słabym zakończeniem. To świetny opis, ale literatura wymaga, moim zdaniem, żeby kompozycja utworu była bardziej spójna i prowadziła do jakiegoś celu. Ja tego celu (poza opisem pewnej rzeczywistości) nie dostrzegłem.
Pozdrwaiem
Spodobał mi się ten tekst przy pierwszym czytaniu. Taki surowy, chropowaty - efekt narracji pierwszoosobowej. Jednak za drugim razem zadałem sobie pytanie: do czego zmierzasz? Zabrakło jakiejś puenty, jakiegoś zakończenia, które zamknęło by miniaturę. Prowadzisz czytelnika przez podróż po różnych miejscach odosobnienia bardzo sprawnie, ale dojeżdżamy z bohaterem do końca i... No właśnie - zdarza się to co stać się musiało - podróż się kończy. Tylko nic z tego nie wynika. Sprawne warsztatowo, ale nijakie jako samodzielny utwór. Brakuje czegoś co spięłoby pierwszy dialog z zakończeniem. Podejrzewam, że jedno celne zdanie załatwiłoby sprawę, ale go nie napisałeś. Szkoda.
A teraz zgrzyty.
Nie zaglądam do słownika, ale chyba niezbyt dobrze dobrane słowo - jabłko Adama nie jest płynne, więc o chluśnięciu raczej nie powinno być mowy.aż jego jabłko Adama chlusnęło o ścianki cieśni gardzieli.
A to jakiś nieznany mi kolokwializm lub słowo slangowe. Znam "akuratnie" - znaczące dokładnie, punktualnie, ściśle. Nie wiem czy o to Ci chodziło, czy o jakieś inne znaczenie, którego nie znam.Pomyślałem o moim ostatnim szefie, który akuratnio siedzi w stolicy Śląska.
Podsumowując - dobry tekst ze słabym zakończeniem. To świetny opis, ale literatura wymaga, moim zdaniem, żeby kompozycja utworu była bardziej spójna i prowadziła do jakiegoś celu. Ja tego celu (poza opisem pewnej rzeczywistości) nie dostrzegłem.
Pozdrwaiem
5
Maladrill, masz rację. " Bełkot", " Dołek" to części mojego zbioru opowiadań " Mam już gotowe" Diler", " Przemtynik", reszta w powijakach. Całość zlepię w przyszłości pod tytułem "Opowieści spod celi" ciągle tworzonego. Są autentycznymi relacjami. Nie zdradzę czyimi.Wszystkie będą miały jedno zakończenie, wspólne, tylko nie wiem, kiedy. Dlatego pozwalam sobie wrzucać je oddzielnie, słuchać Waszych rad i uwag. Przecież w cieśni gardzieli jest mnóstwo śliny, którą można się m.in zakrztusić, jeśli coś stałego uderza w coś chociaż lekko płynnego i powoduje rozbryzg, wyrażenie chlusnęło jest na miejscu. Akuratnio , tak mówi - powiedzmy- znajomy który siedział, moim zdaniem to jego prywatny slang.
Weber poprawił, ale proszę usuńcie to zielone na samym końcu.
Weber poprawił, ale proszę usuńcie to zielone na samym końcu.
6
Mam podobne zdanie do poprzedników.
Bardzo dobry klimat, styl wciągający. Czuć solidność. Na dodatek piszesz z dystansem i domieszką ironii, co sprawia, że czyta się jeszcze lepiej.
Jednak dużą wadą jest fabuła. A raczej jej brak. Bohater wyrusza, jedzie, dojeżdża, koniec. Owszem, okraszone jest to ciekawymi wspomnieniami i rozważeniami, ale nic ponad to. To o czym pisał Maladrill - nic z tego nie wynika, do niczego nie zmierza. Może w kontekście pozostałych opowiadań będzie inaczej, ale oceniam ten tekst jako samodzielną całość. Kończy się, niestety, słabo.
Zastanawiam się jeszcze, czy zapisywanie myśli bohatera od myślnika to dobry pomysł. Nie lepsza byłaby kursywa? Myślnik wskazuje na dialog, mowę. Tak samo późniejsze bum, bumy. Przecież nikt nie wypowiada tego "bum, bum, bum", po co więc myślnik? Z takich drobnych uwag jeszcze to - po trzykropku nie stawiamy kropki. Trzykropek pełni rolę kropki. Myślę, że ładniej też by się prezentowały słowa piosenki napisane kursywą.
To chyba tyle. Tekst świetny warsztatowo oraz pod względem atmosfery i opisów jednak słaby fabularnie. Mimo to gratuluję, dobra robota.
Pozdrawiam.
Bardzo dobry klimat, styl wciągający. Czuć solidność. Na dodatek piszesz z dystansem i domieszką ironii, co sprawia, że czyta się jeszcze lepiej.
Jednak dużą wadą jest fabuła. A raczej jej brak. Bohater wyrusza, jedzie, dojeżdża, koniec. Owszem, okraszone jest to ciekawymi wspomnieniami i rozważeniami, ale nic ponad to. To o czym pisał Maladrill - nic z tego nie wynika, do niczego nie zmierza. Może w kontekście pozostałych opowiadań będzie inaczej, ale oceniam ten tekst jako samodzielną całość. Kończy się, niestety, słabo.
Zastanawiam się jeszcze, czy zapisywanie myśli bohatera od myślnika to dobry pomysł. Nie lepsza byłaby kursywa? Myślnik wskazuje na dialog, mowę. Tak samo późniejsze bum, bumy. Przecież nikt nie wypowiada tego "bum, bum, bum", po co więc myślnik? Z takich drobnych uwag jeszcze to - po trzykropku nie stawiamy kropki. Trzykropek pełni rolę kropki. Myślę, że ładniej też by się prezentowały słowa piosenki napisane kursywą.
To chyba tyle. Tekst świetny warsztatowo oraz pod względem atmosfery i opisów jednak słaby fabularnie. Mimo to gratuluję, dobra robota.

Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
8
No właśnie, od początku czułem, że to historia którą usłyszałeś od kogoś. Prawda, że nie widać fabuły ani celu, ale już wiem, że to fragment większej całości. Tematyka dla mnie nie do końca atrakcyjna, ale jest coś w narracji, dobry styl więc w zasadzie elegancko. Czuć klimat z celi, improwizację na ten sam temat pewnie obległy by błędy, obraz mógłby stać się przekłamany, ale tu jest naturalnośc.
Tych wszystkich którzy upajają się zgiełkiem mass mediów, kretyńskim uśmiechem reklamy, zaniedbaniem przyrody, brakiem dyskrecji wyniesionym do rzędu cnót, należy nazwac kolaborantami nowoczesności.
9
No właśnie. Prywatny slang - czyli nie każdy czytelnik to załapie. Czasami mam wrażenie, że tak bardzo przyczepiasz się do tego co zaobserwowałeś czy usłyszałeś, że nie potrafisz dokonać syntezy z rzeczywistości na fikcję literacką. A to nie jest błahy problem. Cytując (z pamięci) jednego z bohaterów Seksmisji - "Abstrahuje pan od punktu odniesienia". Proza nie ma być bezrefleksyjnym odzwierciedleniem rzeczywistości, czasem warto się zastanowić jak poszczególne słowa czy zwroty trafią (bądź nie trafią) do Twojego czytelnika. A więc miej na uwadze wspomniany wyżej punkt odniesienia czytelnika.MAREL pisze:Akuratnio , tak mówi - powiedzmy- znajomy który siedział, moim zdaniem to jego prywatny slang.
Jako czytelnik upierdliwy i czepialski zwracam uwagę na detale. Z moich doświadczeń z korektorami (ale nie literatury, tylko prasowymi) wynika, że nie jestem w tym odosobniony. Korektor przejedzie po Twoich tekstach jak walec, nawet jeśli na forum zbierasz mnóstwo pochwał. Może takie "spotkanie" dobrze by Ci zrobiło? Na pewno byłoby wielką lekcją pokory.
Zanim odpiszesz na tego posta, przeczytaj też to, co napisałem w komentarzu do "Policjanta", bo moje uwagi mają pewien wspólny mianownik. Brzmi on: zacznij się kręcić wokół tego, by coś już wydać zamiast marnować czas na wielopostowe dyskusje na temat własnej twórczości.
10
Zgadzam się z Tobą Maladrill w stu procentach, ale dzięki takim komentarzom, jak Twój trenuję pokorę. Post przeczytałem uważnie, myślę, że lekcja pokory nastąpi szybciej niż myślisz. Bełkto jest fragmentem Schizofreniki. Powieści wysłanej na WM. Powiem tylko, że ani w Bełkocie ani w całej Schizofrenice nie ma wiele fikcji literackiej.
[ Dodano: Czw 17 Wrz, 2009 ]
[ Dodano: Czw 17 Wrz, 2009 ]
Naturalność, którą chcę oddać za wszelką cenę. Słownictwem, nazewnictwem, dialogami i opisami i chyba jestem dla tego gotów poświęcić wszystko inne, co powinno tu być, ale nie ma.wiedzmin89 pisze:No właśnie, od początku czułem, że to historia którą usłyszałeś od kogoś. Prawda, że nie widać fabuły ani celu, ale już wiem, że to fragment większej całości. Tematyka dla mnie nie do końca atrakcyjna, ale jest coś w narracji, dobry styl więc w zasadzie elegancko. Czuć klimat z celi, improwizację na ten sam temat pewnie obległy by błędy, obraz mógłby stać się przekłamany, ale tu jest naturalnośc.
11
Czy to jest reportaż? Domyślam się, że nie. Zatem jest to fikcja literacka oparta na faktach. W większości? No to nic nie szkodzi. Ty jesteś ogniwem, które przetwarza fakty na fikcję literacką (w odróżnieniu od zwykłej fikcji), a zatem powinieneś dbać o jej literackość. EOTMAREL pisze:w całej Schizofrenice nie ma wiele fikcji literackiej.