Zlecenie było, delikatnie mówiąc, dziwne. Komu przeszkadzał ten kauzyperda? Zero zdolności magicznych, wygląd niewybijający się ponad przeciętność i w dodatku straszny pechowiec. Nie dalej jak wczoraj skrytobójca był świadkiem, jak biedak wleciał do kałuży, bo bezpański pies zaplątał się mu pod nogi. Ten okazały guz, który Maximov miał tuż nad łukiem brwiowym i siniak na pół twarzy został też pewnie nabity w równie idiotyczny sposób.
Morderca trochę żałował, że nie spytał klientki, dlaczego chce usunąć prawnika, ale w końcu był profesjonalistą. Klient nasz pan, nie należy pytać o powody. Wskazuje cel, a jego zadaniem jest go zlikwidować bez zbędnych pytań. Jeszcze będą go dręczyć jakieś wyrzuty sumienia. Podrapał się po nosie.
- Tak, adwokacina zdecydowanie miał pecha. Cóż, najwyraźniej podpadł komuś ważnemu – może bronił niewłaściwej osoby. Nieważne. Jakby się go tutaj pozbyć? A gdyby… A gdyby, tak wykorzystać tego pecha. Nie powinno to być zbyt trudne, przy skłonności prawnika do wypadków wystarczy tylko troszkę dopomóc nieszczęściu, aby tym razem nastąpił koniec ostateczny. - Wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu. - To będzie nawet zabawne.
***
Zadumany Ludgard wpatrywał się w lustro. Coś było nie tak, oprócz normalnych pechowych przypadków, miało miejsce kilka naprawdę groźnych.
Tydzień temu, tuż przed nosem spadła mu olbrzymia donica. Na długo zapamięta widok powiewającego wiechcia kwiatów. Minęło go dosłownie o włos. Gdyby nie to, że przystanął, bo właśnie obsrał go jakiś upierdliwy gołąb i chciał zetrzeć gówno z ubrania, zobaczyłby wszystkie gwiazdy, zapewne po raz ostatni w życiu.
Kilka dni później, przy zamykaniu drzwi złamał mu się klucz w zamku. Właśnie miał wejść z powrotem do mieszkania, aby zadzwonić po ślusarza, gdy minął go sąsiad. Pośpiesznie dopadł schodów, załapał za poręcz chcąc jak najszybciej zbiec w dół. Ta pękła i mężczyzna zleciał z bardzo głośnym i rozpaczliwym krzykiem. Przeżył, choć połamane kości będzie leczył kilka miesięcy. Gdyby nie klucz. Ehh, wolał nie myśleć, co by było. No i to wczorajsze zdarzenie.
Stał w tłumie przed przejściem dla pieszych, gdy nagle ktoś z tyłu popchnął go prosto pod nadjeżdżający powóz. W ostatniej chwili natrafił stopą na coś śliskiego i zamiast na ulicę poleciał w przeciwną stronę, przewracając kilkanaście osób. Woźnica, widząc zamieszanie, próbował hamować, ale i tak nie obyło się bez ofiar, na szczęście nie śmiertelnych.
Najwyraźniej, znowu ktoś dał na niego zlecenie, a przecież wyraźnie prosił, żeby go uprzedzać. Ciekawe, kogo tym razem chcieli wykończyć. Westchnął. No cóż, wkrótce się dowie.
***
Skrytobójca nerwowo postukiwał stopą. Coś było nie tak. Na trzy próby, wszystkie trzy chybione. I to z powodu jakiś idiotycznych problemów. Ta ostatnia to już prawdziwy majstersztyk. Poślizgnięcie na skórce od banana zmieniło wektor upadku na przeciwny. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Coś takiego wydawało się niemożliwe, a jednak... Widział na własne oczy.
Trzeba się zabrać do roboty na poważnie. Straciłby renomę, gdyby pobił go jakiś pechowy urzędniczyna. Jaki patent by teraz zastosować? Brudzenie rąk to ostateczność, jest kilka innych możliwości. Trucizna powinna być niezła.
***
Zwyczajem Maximova było zamawiać obiad w restauracji, znajdującej się piętro niżej. Szefowa była jego znajomą, której kiedyś pomógł w pewnej skomplikowanej sprawie rodzinnej, a poza tym ich kuchnia była naprawdę smaczna. Dzisiaj zdecydował się na delikatne mięso bażanta zapiekane w cieście, ze szparagami. Pychota. Tyle, że dostawa z nieznanych powodów się opóźniała. Jedzenie powinno dotrzeć już dobry kwadrans temu.
Nagle usłyszał huk i budynkiem zatrzęsło w posadach. Odruchowo złapał za biurko, żeby utrzymać równowagę. Syknął z bólu, gdy pinezka wbiła mu się w kciuk. Jakoś tak, ni stąd, ni z zowąd, znalazła się tuż pod ręką. Wyciągnął ją i włożył palec do ust, chcąc zatamować upływ krwi, gdy rozległ się kolejny hałas – tym razem przeraźliwy brzęk tłuczonych naczyń.
Podszedł do projektora, wystukał numer drugą ręką i odczekał na pojawienie się twarzy kelnerki:
- Witam, tu restauracja „Nieskomplikowana”. W czym mogę pomóc? – uprzejmie zapytało blond dziewczę w obcisłym wdzianku podkreślającym wdzięki.
- Co macie dzisiaj w karcie dań? - Mężczyzna zdążył już owinąć zraniony palec chustką i teraz słuchał, jak panienka recytuje kolejne pozycje.
- Podwójny średnio wysmażony stek z warzywami i sosem z papryki. Zielonej – zaznaczył.
- Dziękuję za złożenie zamówienia, czy ma pan już może naszą kartę stałego klienta?
Zaprzeczył.
- A czy życzyłby pan sobie założyć?
W zamyśleniu spojrzał na podłogę, krzyki, dochodzące zza otwartego okna, sugerowały, że panował tam niemały rejwach.
- Tak, myślę że tak – potwierdził przeciągle. Najwyraźniej polowanie wchodziło w końcową fazę. Pewnie niedługo spotka swojego przeciwnika.
***
Wściekły asasyn krążył po pokoju. Co tu się działo, do jasnej cholery! Bez trudu przeniknął do restauracji, gdzie kauzyperda zazwyczaj zamawiał posiłki. Bez problemu zidentyfikował odpowiednie zamówienie i umieścił w nim silnie działającą truciznę. Każdy, kto zjadłby posiłek w ciągu kilku sekund skonałby w męczarniach.
Dopilnował pakowania jedzenia, i gdy posłaniec zabrała paczkę, już prawie, odetchnął z ulgą. Już miał wyjść z kuchni, ale zastygł w bezruchu, gdy za jego plecami wybuchł niesamowity hałas.
Nieuważny kuchcik źle złapał sagan z gorącą wodą i upuścił go rozlewając wrzątek po okolicy. Unikając poparzenia, personel kuchni uciekał we wszystkich kierunkach. Jedna z kucharek potrąciła deskę z rozłożonymi na niej, dopiero co umytymi, sztućcami. Ta zadziałała jak dźwignia, noże, widelce oraz łyżki pofrunęły w powietrze, niczym chmara niesfornych ptaków, lądując, gdzie popadnie. Jeden z widelców wbił się w drzwi, do których zmierzał morderca.
A to był dopiero początek katastrofy, która zrujnowała całą restauracje, spowodowała kilkanaście omdleń, sporo ran kłutych, poparzeń i innych uszkodzeń ciała, łącznie ze połamanymi nogami, rękami, nosem i wybitym barkiem. Była nawet jedna ofiara śmiertelna – kura, która miała trafić do garnka dopiero za klika godzin została zadeptana przez przerażonych kucharzy. Gdzieś w tym całym zamieszaniu, potrącano posłańca. Bażant z niespodzianką wylądował na nogach strasznie oburzonej starszej damy, która stłukła nieszczęsnego dostawcę torebką za niezdarność.
Misterny plan morderstwa runął gruzy, podobnie jak restauracja, która jeszcze długo nie otworzy podwoi.
- Niech to szlag! Za każdym razem, gdy chciał wypełnić zlecenie, coś mu przeszkadzało. Czyżby zaraził się pechem od tego prawnika? – Roześmiał się z absurdalności tego pomysłu. - Pech to nie wirus, nie przenosi się drogą kropelkową. Niewątpliwe należało podjąć bardziej bezpośrednie kroki, cała sprawa i tak już zbyt długo trwa. Najwyższy czas z tym skończyć i poszukać czegoś ciekawszego.
Pech [2/3] (fantastyka)
1Ręce do góry. Moja tajna broń.
<Dłubiąc stopą w ziemi i patrząc niewinnym wzrokiem, mówi> A ja mam pytanie
Cztery choroby początkującego pisarza: zaimkoza, nadopisy, interpunkcja, literówki
Sadyzm jest wrodzony...zazwyczaj
<Dłubiąc stopą w ziemi i patrząc niewinnym wzrokiem, mówi> A ja mam pytanie
Cztery choroby początkującego pisarza: zaimkoza, nadopisy, interpunkcja, literówki
Sadyzm jest wrodzony...zazwyczaj