

Kroki w ciemnościach
Jestem szczęściarą - żyłam tak długo, nie wiedząc o istnieniu innych stworzeń. Żyłam w przeświadczeniu, że świat należy do mnie, a ja do niego. Nikt nie był w stanie zmienić mojego samolubnego nastawienia. Teraz groźba wisi w powietrzu niczym zapach fiołków, które przypominały mi o dzieciństwie. Życie to nie tylko przetrwanie, to odwieczna walka między własnymi ideałami, a tym, co mówią ludzie. To podnoszenie się z dna za każdym razem, gdy wstanie słońce. Nieważne, czy to potrafimy i czy tego chcemy, podnosimy się, wierząc, że następnym razem upadek będzie mniej bolesny.
Moje spadanie zwykle nie różniło się od innych. Zwykle, bo ostatni był zbyt odległy, nawet dla mnie. Nie potrafiłam zatrzymać machiny napędzanej moim własnym strachem o to, co jest i co będzie już za chwilę. I właśnie w tym momencie, kiedy już znalazłam swoją przyszłość, kiedy zdałam sobie sprawę, że kolejny ruch, który wykonam, będzie przypieczętowaniem ciemności, jaka nade mną wisi, zabiłam ojca.
Choć w moich ustach może to zabrzmieć dziwnie i nie na miejscu, jednak zrobiłam to w obronie własnej. Nie chcę się spowiadać. Życie z nim, pod jednym dachem, było udręką, codziennym zmaganiem się z problemami patologicznej rodziny. Brzmi to kiepsko?
Z jednej strony jest mi żal, nie końca dzieciństwa, które i tak zapamiętam jako czarną mgłę, jednak tej ciszy, którą odnajdywałam w swoim pokoju - zakątku, do którego nikt nie miał dostępu.
Jeszcze teraz słyszę ciche skrobanie moich paznokci, skrobanie ściany, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co uczyniłam. Po chwili sama sięgnęłam po telefon i jednym, prostym ruchem wykręciłam numer na policję.
- Zabiłam ojca. Róg ulicy Lincolna i Arlington.
Spadałam. Widok jego ciała napawał mnie obrzydzeniem. Zakaszlałam kilka razy, próbując odgonić od siebie wspomnienia wcześniejszych chwil.
Nie da się. Spadasz coraz głębiej, w przepaść zrobioną specjalnie dla ciebie. Wiesz, że nie ma powrotu, że kolejny krok przybliża cię do nieuchronnego, jednak brniesz dalej w ciemność, wyciągasz do niej ramiona, karmisz ją sobą, nie wiedząc, że tylko na to czekała.
***
Więzienie było największym koszmarem dla tych o słabej woli lub tych opętanych przez zło, które, w sposób niezrozumiały dla reszty, zjadało od środka to, co zostało z człowieczeństwa. Brudne ściany nosiły ślady zadrapań i zaschniętej krwi. Malutkie okno, dające niewiele światła, ulokowane było na samej górze klitki, mającej nie więcej niż trzy metry wysokości i tyle samo szerokości. Jeśli miałabym klaustrofobię, już dawno krzyczałabym w przerażeniu. Byłam tu niecały dzień a słyszałam parę historii, które są tutaj opiewane kultem.
Biorąc na przykład niejaką Emilly Hanson, zamkniętą za rozboje i próbę morderstwa właściciela sklepu, który obrabowała. Chodzą słuchy, że postradała zmysły i podcinała sobie żyły, by wypisywać krwią słowa w nieznanym nikomu języku. Dało się wtedy słyszeć nieludzki krzyk, wydobywający się z jej niepozornego ciała. Tak słyszałam. A to wcale nie działało na mnie dobrze.
Jest to dość przygnębiające dla takiej osoby jak ja.
- Viviene Cobb proszona do pokoju odwiedzin. – Doszedł do mnie donośny głos. Powoli wstałam ze swojej pryczy.
Miałam metr sześćdziesiąt cztery, smukłą, dziewczęcą figurę i oczy w kolorze lazuru, z których zawsze byłam dumna. Uchodziłam za piękność z długimi, blond włosami, które w niezrozumiały dla mnie sposób, zawsze kręciły się w lekkie, puszyste loki. Dopiero co skończyłam osiemnaście lat. Zaprzepaściłam życie? Zrujnowałam swoją przyszłość?
Na pewno. Jednak lepsze to niż bycie martwym.
Bo nikt z policji nie wie, że ojciec próbował mnie zabić. Po co? Przecież nie można szargać imienia tych, których wśród nas już nie ma.
Poza tym, nie miałam na to siły. Nie chciałam walczyć. Liczyło się… Właśnie, co się liczyło?
Spokojnie wkroczyłam do przestronnej sali, w której porozstawiane były rządy ław i krzeseł. Rozglądałam się za jakąś znajomą twarzą, jednak wszyscy byli tu obcy. Dopiero po chwili zauważyłam mężczyznę, który kiwnął na mnie palcem.
Niespiesznie podeszłam do niego, zastanawiając się kim jest i czego chce. Moja pasiasta bluza całkowicie skrywała moje kobiece walory. Czułam się jak siano w worku.
- Viviene Cobb, jak mniemam. – Nieznajomy odezwał się czystym, spokojnym głosem, wskazując mi miejsce.
Rzuciłam wzrokiem wokoło. Po chwili przyznałam sam przed sobą, że nie ma się czego bać. W końcu jestem w więzieniu pełnym strażników. Wystarczy podnieść alarm, a ktoś na pewno zjawi się i wyprosi tego osobnika.
- Kim pan jest? – zadałam pierwsze pytanie, na jakie chciałam otrzymać odpowiedź. Przyglądałam mu się uważnie.
Skrojony na miarę garnitur, lekko przylizane włosy i delikatna blizna, ciągnąca się przez ogolony policzek. Biurokrata po przejściach. Na takiego wyglądał i na takiego pozował. Wyciągnął plik papierów.
- Nazywam się Scott Felton. Jestem tutaj, aby pani pomóc.
Zaśmiałam się cicho, słysząc jego odpowiedź. Wydała mi się bardzo infantylna, nawet jak dla mnie.
- Pomóc? Wie pan dlaczego tu jestem?
Skinął lekko głową, przeczesując palcami swoje rdzawe włosy. Nie wiem czemu ogarnęło mnie przeświadczenie, że jest zdenerwowany.
- Więc wie pan również, że zostałam skazana na dwadzieścia lat więzienia. Dwadzieścia długich lat, podczas których z tego, kim jestem, nie zostanie nic, nawet wspomnienie. Stanę się jedną z tych kobiet, które popadają w samo destrukcję, niszczą się, targają nimi uczucia, o których pan nie ma żadnego pojęcia. Będę z dnia na dzień niknąć, zostawiając wszystko, co znałam i kochałam. Przeistoczę się w potwora zamkniętego w klatce. Wie pan jakie są zamknięte zwierzęta? Odosobnione od swojego gatunku? Stają się agresywne, pełne wściekłości i nienawiści. Właśnie taka się stanę. Jeśli jest pan w stanie mi pomóc przezwyciężyć to, co jest nieuchronne, to słucham.
Widziałam, jak w jego brązowych oczach pojawia się zdziwienie pomieszane z zaskoczeniem. Sama się zdziwiłam. Moja mowa była całkowicie bezcelowa, pozbawiona sensu i nie na miejscu. W końcu nie znałam tego człowieka, nie wiedziałam czemu się tu zjawił i jaki ma w tym cel.
- Przepraszam, poniosło mnie.
- Nic nie szkodzi – burknął pod nosem, zanurzając się w papierach. – Tak jak mówiłem, chcę pani pomóc, jednak musi mi pani na to pozwolić.
Przygryzłam dolną wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Z jednej strony pragnęłam, by ktoś wyciągnął do mnie pomocną dłoń, wyciągnął mnie z tego bagna, w które sama się wpakowałam. Z drugiej strony nie wiedziałam, czy mogę mu ufać.
- Zamieniam się w słuch.
Wyciągnął w moją stronę kilka plików kartek, które włożył do czarnej teczki. Położył ją tuż przed moimi oczami. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co to jest?
- Tu jest wszystko, co musi pani o nas wiedzieć. Jeśli zgodzi się pani na nasze warunki, już jutro zniknie pani stąd i nigdy nie wróci – powiedział cicho, wsuwając mi w rękę malutką kartkę. – Tu jest numer pod którym można się ze mną skontaktować. Gdy pani zdecyduje, proszę zadzwonić.
Opuścił salę widzeń, zostawiając za sobą smugę Davidoffa.
***
Gdy zrobiło się ciemno, a przez okno wpadało tylko jasne światło księżyca, usiadłam wygodnie na swojej pryczy i odważyłam się otworzyć teczkę, którą dał mi Felton. Ciekawość zżerała mnie od środka. Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać i czy wyjdzie mi to na dobre.
Pierwsze strony były wprowadzeniem w działalność elitarnego oddziału Delta E. Później kilka zdjęć i artykuły, które skupiły na sobie moją uwagę. Po chwili znalazłam tam kopertę zaadresowaną na moje nazwisko. Otworzyłam ją i zaczęłam pospiesznie czytać.
Elitarny oddział Delta E to wyspecjalizowana jednostka, powstała w celu chronienia ludzi przed istotami, o których istnieniu nie wie nikt, prócz zainteresowanych.
Nasze szkolenie polega na wytrenowaniu grupy żołnierzy, którzy zdolni będą do patrolowania, polowania oraz zabijania istot pracujących dla naszych wrogów. Nie mówię tutaj o ludziach, tylko o demonach, wampirach, wilkołakach. Specjalizujemy się w wyłapywaniu ich oraz niszczeniu, dzięki czemu ludzie nigdy nie dowiedzą się o ich istnieniu. Pani Viviene, to jest pani ostatnia szansa na wydostanie się z więzienia.
Wiem, że teraz wydaje się to nieprawdopodobne, niemożliwe, jednak taka jest rzeczywistość, ta prawdziwa rzeczywistość, w którą nieodwracalnie została pani wciągnięta. Proszę to przemyśleć i przeczytać resztę artykułów.
Z poważaniem
Scott Felton
Poczułam suchość w ustach. Wypuściłam z rąk kartkę i zaczęłam się histerycznie śmiać. Nieprawdopodobne? Rzeczywistość? Zdecydowanie za mało powiedziane.
Jednak nie chciałam odpuścić, więc zabrałam się za resztę papierów. W miarę ich czytania, w miarę przeglądania zamieszczonych tam zdjęć, zdawałam sobie sprawę z tego, że zaczynam wierzyć temu człowiekowi. Zaczęłam wierzyć, że na świecie nie jesteśmy sami. I ta wiedza była ostatnim gwoździem do mojej trumny.
Tak jak zabicie ojca, tak i ona spowodowała moje powolne spadanie w odmęty nocy, w mrok, w który wkroczyłam i z którego już się nie wydostanę, bo będzie mi towarzyszył, gdziekolwiek bym nie poszła.
W nocy śniły mi się wilkołaki - napadające na miasta, zabijające niewinnych ludzi, byle tylko dać upust swoim instynktom. Śniło mi się morze krwi i czyjś śmiech, złowieszczy śmiech, który docierał do każdej komórki ciała.
Obudziłam się zlana potem. Podjęłam decyzję.
Gdy tylko mogłam zadzwonić, wykręciłam numer znajdujący się na małej karteczce.
- Pan Scott Felton? Tu Viviene Cobb. Zgadzam się.