Uciekinierzy

1
Witam! Nazywam się Szymon Cydzik. Mam 14lat. Wasze forum polecił mi Ninetongues. Od dawna chciałem zostać scenarzystą i pisarzem. Lubię pisać opowiadania zwłaszcza fantazy lub historyczne. Tu jednak przedstawiam powieść odcinkową którą upublikuje w szkolnej gazetce. Jest ona (prawie)całkowicie realna i współczesna.



Oddcinek 1

Nocna Ucieczka



Po kolacji wszyscy poszli do pokojów aby się spakować, tylko jeden Marian stanął, żeby po raz ostatni obejrzeć zachód słońca w tej cudownej krainie. Spojrzał na niebo na którym ostatnie blaski dnia rozlewały się szkarłatem tuż nad linią horyzontu. Wyżej rozciągały się dwa pasma o rożnych kolorach- niższy był purpurowy, a wyższy pomarańczowy. Dalej ciągnęła się wąska linia różowo-pomarańczowych chmur, za tą linią rozciągał się bezkresny siny fiolet. Spojrzał na żółknącą już trawę, która w tym świetle wydawała się żółta całkiem. Spojrzał na góry, które na tle nieba były szaro-zielone. Rozpoznał je bez większego trudu, najbliższa to Połonina Wetlińska, zza niej, ledwo widoczna wyłaniała się Połonina Caryjska, dalej rysowała się Tarnica, a hen hen, na horyzoncie widniała już Ukraina.

„Pięknie tu”-pomyślał-„szkoda że jutro musimy już stąd wyjeżdżać. Zaraz! Czy na pewno musimy? Może oni muszą ale ja nie mam najmniejszego ramiaru.” I tak w głowie Mariana narodziła się najbardziej szalona myśl w całym jego życiu.„Ucieknę”-pomyślał- „Dziś w nocy. Ucieknę i już nigdy nie będę nic musiał. Nie będę musiał chodzić do szkoły albo odrabiać lekcji. Nie będę musiał sprzątać w swoim pokoju ani zmywać naczyń. I będę już na zawsze mógł pozostać w tym cudownym miejscu.”

Kiedy przerwał rozmyślania zorientował się że słońce przygasło jeszcze bardziej i zaczął ogarniać go półmrok. Poszedł więc do swojego pokoju i zaczął się pakować nie pakował się jednak na wyjazd ,lecz na długotrwałą wyprawę w góry. Ukradkiem schował do plecaka zapasowe jeasny, bluzę i dwie koszulki, wziął także najcieplejszy sweter jaki miał gdyż spodziewał się że jego „wycieczka” może przeciągnąć się nawet do zimy. Z tego samego powodu wziął też dwie pary grubszych skarpet i cztery pary cieńszych. Prócz tego zapakował kilka par majtek, rącznik, latarkę, baterię, scyzoryk, sznurek, śpiwór, kompas, mapę, zapalniczkę i wszystkie pieniądze jakie mu jeszcze zostały. Więcej rzeczy nie zabrał z powodu braku miejsca. Nie był to bowiem wielki plecak turystyczny, lecz mniejszy, acz poręczniejszy plecak, w którym Marian zwykle nosił do szkoły książki. O swoim szalonym pomyśle powiedział też Staszkowi.

Staszek był najlepszym przyjacielem i razem jakby kopią Mariana. Tak samo jak on uwielbiał przygody i górskie wędrówki, nie znosił szkoły i lubił grać w piłkę. Podobni byli nawet pod względem budowy ciała. Obaj mieli przeciętny wzrost jak na swoje 14 lat, czyli około 160cm. Byli dobrze zbudowani i wysportowani. Mimo tak wielu podobieństw istniało między nimi kilka stanowczych różnic. Po pierwsze Marian był brunetem, a Staszek blondynem, Marian miał brązowe oczy, a Staszek niebieskie. Lecz najważniejszą między nimi różnicą było to że jakkolwiek obaj nie lubili szkoły tak Marian przynajmniej lubił czytać. Ta okoliczność miała okazać się zbawienna podczas ich późniejszych przygód. Staszek podszedł do pomysłu z równie dużym entuzjazmem i obaj chłopcy z niecierpliwością wyczekiwali nocy.

Gdy wreszcie nadeszła udali że idą spać, a gdy wszyscy inni naprawdę zasnęli cichutko przebrali się w stroje wycieczkowe (jeansy, T-shirty i bluzy) założyli ciepłe „terenowe ” buty, na biodrach zawiązali kurtki, wzięli plecaki i cichaczem wyszli z pokoju. Nocne powietrze które uderzyło w ich twarze, było rześkie i przyjemnie chłodne. Ruszyli przed siebie w milczeniu. Niebo było czyste i pełne gwiazd, a tuż nad ziemią latały małe gwiazdy czyli świetliki. Nie musieli na razie zapalać latarki gdyż gwiazdy i księżyc dobrze oświetlały im drogę.

W Cisnej ruszyli wzdłuż głównej drogi na północny-wschód w kierunku Dołrzycy. Tam położyli się w przydrożnym rowie, zawinęli w śpiwory i zasnęli albowiem bali się zapuszczać w las po nocy, a poza tym byli nieco zmęczeni po całym dniu.

Następnego dnia obudzili się około 8:00 i poszli do miejscowego sklepu zakupić coś na śniadanie oraz prowiant. Gdy byli już gotowi wyruszyli w drogę.Ich celem była baza namiotowa w łopience. Chłopcy nie poszli jednak głównym szlakiem gdyż spodziewali się „pościgu”. Zamiast tego skręcili w boczną wiodącą na południe ścieżkę, której potem zamierzali odbić w stronę łopienki. Droga „wystartowała” ostro pod górę, początkowa otaczała ich łąka na której trawy sięgały im do połowy uda. Później weszli z głąb lasu, a na drodze pojawiły się kamienie. Po około 15 minutach marszu zrobiło się mniej stromo, potem jednak znów zaczęła się ostra wspinaczka. Drzewa rosnące po obu stronach drogi były wysokie, co najmniej dwa razy wyższe niż ta które znali z lasów z okolicy domu, były też znacznie grubsze. Po prawej stronie drogi rozciągała się przepaść. Dwa razy drogę zagrodziło im zwalone drzewo. „Dobrze”-pomyślał Marian „Tu jest tak dziko że nikt nas nie znajdzie”. Kiedy po następnych piętnastu minutach weszli na grzbiet i tu teren znów stał się mniej stromy. Teraz droga zaczęła się robić monotonna. Co kilkaset metrów piętrzył się mały kamienisty szczyt. Od czasu do czasu wychodzili z boru i szli wówczas łąką.

To właśnie na jednej z takich łąk natknęli się na krzak który tarasował całą drogę. Kiedy Staszek miał już przez niego przechodzić Marian zauważył że według mapy powinni już dawno minąć skręt z stronę bazy. Staszek przyznał mu rację i obaj zawrócili. Kiedy tak szli i szukali skrętu, Staszek zobaczył coś co przypominało ścieżkę. Poszli nią i po chwili znaleźli się już na wyraźnej drwalskiej drodze. To, że zrobili ją drwale można było poznać od razu, po szerokich przeoranych przez pnie drzew koleiny. Szli to drogą która cały czas schodziła w dół. Droga zrobiła się błotnista i rozmiękła. Po około pół godzinie marszu droga rozwidliła się. Nie wiedząc co dalej robić poszli w kierunku w którego dobiegał ich plusk wody. Gdy doszli do źródła tego dźwięku, czyli strumienia, droga niespodziewanie urwała się.

Po krótkiej naradzie chłopcy postanowili iść z biegiem wody. Nagle Marian poślizgnął się na mokrym kamieniu i upadł. Na nieszczęście przy upadku rozciął sobie poważnie udo o inny kamień. Staszek pomógł mu wstać wyjść z wody i iść dalej. Ruszyli na przełaj przed siebie. Po wielu minutach powolnego uciążliwego marszu wyszli w końcu na asfaltową drogę. Na poboczu leżały sterty ściętych pni. A ponieważ noga Mariana zaczęło krwawić, usiedli na nich aby odpocząć. Staszek obejrzał ranę i opatrzył ją zawiązując mapą (którą również miał w plecaku gdyż jego ekwipunek był bardzo podobny do ekwipunku Mariana) a następnie mocno zawiązał sznurkiem. Następnie ustalili swoje położenie na mapie i posilili się, albowiem od śniadania minęło już trochę czasu.

Kiedy już odpoczęli, ruszyli w dalszą drogę. Poruszali się bardzo powali, gdyż Marian poważnie kuśtykał i musiał często się zatrzymywać. Poza tym droga którą obrali pięła się cały czas pod górę. Nadal otaczały ich drzewa a gdzieś z dołu dobiegał szum wody. Po pewnym czasie asfalt się skończył i znów szli zwykłą leśną dróżką.

Noc zastała ich w środku lasu. Z przerażeniem patrzyli jak ogarnia ich ciemność. Kiedy, po którymś z kolei postoju ruszyli w dalszą drogę słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Chmury zasnuły niebo i ogarnął ich mrok taki że pole widzenia ogarniało tylko pięć najbliższych metrów. Zapalili latarki ale niewiele to pomogło. Długo błąkali się po lesie, gdyż w ciemności nie potrafili znaleźć właściwej drogi. Bali się zatrzymać gdyż ze wszystkich stron dobiegały ich jakieś straszne odgłosy. Coś skrzypiało, coś trzeszczało, coś szeleściło. Czarne, pogięte szpony wyciągały się w ich stronę. Ktoś czaił się za drzewami. Coś zbliżało się do nich. „Co to takiego”-myśleli-„czy to zwierzę, czy człowiek, a może... drzewa.” Gdy wreszcie opadli z sił do tego stopnia że nie mogli iść dalej zatrzymali się, lecz tylko na chwilę potrzebną do wypoczynku i ruszyli w dalszą drogę postanowili iść na wschód kierując cię jedynie kompasem. Czasem coś dotknęło ich pleców, lub głowy wówczas błyskawicznie obracali się, lecz widzieli tylko drzewa. Przy jednym z takich obrotów Marian przewrócił się co pogorszyło jeszcze stan jego nogi. Kiedy nagle zahukała sowa serca stanęły im z piersiach. Wtem coś złapało Staszka za nogę, jak się okazało była to tylko jeżyna. Gdy tak szli dostrzegli nagle w krzakach żółtawe światełka. Zamarli nie wiedząc czy uciekać czy stać nieruchomo. Natomiast światełka ruszyły się, rozproszyły i uleciały w górę. To tylko świetliki. Po około godzinie tego straszliwego marszu usłyszeli śpiewy. Dodało im to sił i nieco żwawiej ruszyli w nich kierunku. Po chwili ujrzeli namioty, a jakieś 50 metrów za nimi płonęło ognisko, przy którym wesoło śpiewała gromadka ludzi. Podeszli do nich.

-Dobry wieczór, czy to baza namiotowa w łopience?

-Tak-odparł jeden z mężczyzn.

-Czy mogli byśmy się tu przenocować?

-Oczywiście 20 złotych za was obu.

Zapłaciwszy wymaganą kwotę poszli do namiotu który im wskazano, nie zwarzając na pytania, które im zadawano. Gdy przestąpili próg namiotu, czym prędzej weszli do śpiworów i poszli spać.



Oddcinek 2

Wędrówka przez góry

Marian obudził się około południa. Mimo tak późnej godziny czuł się wciąż zmęczony i nie wyspany. Wstał, skrzywił się. Noga pulsowała bólem. Kuśtykając wyszedł z namiotu. Rozejrzał się.

Stał na niewielkim wzniesieniu. Nad nim znajdował się jeszcze jeden namiot, dalej zaś las z którego przyszli poprzedniej nocy. Wzdrygnął się na samą myśl o tym co tam przeżyli. Na wysokości jego namiotu, stały dwa inne, poniżej zaś rozciągała się niewielka łączka. Na jej środku widniało miejsce w który niejednokrotnie palono ognisko. Za łączką znajdował się lasek, oddzielony od niej małym potokiem. Przez potok można było przejść mostkiem.

Pierwsze wyzwanie stanowiły schody, gdyż początek wzgórza był bardzo stromy. Usiadł obok nich na zboczu i powoli, powoli zaczął po nim zjeżdżać. Gdy był już na dole, zaczął iść w kierunku dużej drewnianej budki. Ból zmusił go jednak do zatrzymania się i podparcia o pobliski stolik. Usiadł przy nim i sapnął ciężko. Podbiegł do niego Staszek wraz z innym chłopakiem.

-Cześć! Jak się czujesz z samego rana?- powiedział troskliwie przyjaciel.

-Jak widzisz nienajlepiej. Nie żebym się skarżył, ale ciężko mi nawet chodzić. Kim jest twój nowy kolega?

-To jest Rafał, przyszedł tu z tatom i bratem.

-Miło mi się poznać-rzekł uprzejmie Marian

-Mnie również-odpowiedział równie uprzejmie Rafał

-Może zechcesz się umyć-zaproponował Staszek

-Chętnie ale gdzie u znaleźć prysznic?

Rafał i Staszek wybuchli głośnym śmiechem.

-A kto tu mówi o prysznicu, chodź pokażę i coś.

Ruszyli więc w drogę, Rafał pomógł Marianowi iść, a Staszek pobiegł do namiotu po ręcznik. Przeszli przez łąkę, potok, fragment lasu i w końcu doszli na miejsce, które zwano kąpieliskiem.

Przepływał tam tędy potok, który w tym miejscu tworzył coś w rodzaju mini wodo-spadu. Na górze znajdowała się drewniana rynna z której woda spływała jak z kranu. Po obu stronach potoku, wbudowane były drewniane chodniki, oraz ławki i poręcze do wieszania ubrań i ręczników. Przez potok prowadził „Most Wszystkich Słoni(nośność 1/4 słonia)” Wszystko to było oczywiście wilgotne u brudne ale nadawało się do użytku. Marian zdjął buty i skarpetki. Wsadził chorą nogę pod strumień lodowatej wody. Pomogło.



* * *



-Makao i po Makale- wykrzyknął Staszek, wygrywając szóstą partię z rzędu. Marian uśmiechnął się w duchu. „Dobry jest, skubaniec”.

-Gramy jeszcze raz.-powiedział Daniel, brat Rafała.

Tak oto minął im pierwszy dzień w namiotowej bazie studenckiej łopienka. Siedząc w drewnianej budce, zwanej wiatą która miała rozmiary około, 6m*10m i była centrum życia bazy, grali w karty z nowymi kolegami.

-No nareszcie przegrałeś!- powiedział Marian do Staszka dwie partie później.

-Miałem złe karty- tłumaczył się Staszek

-Dobra, dobra!- zakrzyknęli chórem Daniel i Rafał- Po prostu nie umiesz grać.

-No dobra-przerwał im Marian dopijając czwarty kubek herbaty- Rozdawaj Daniel.

Tak. Właśnie to robił Marian przez cały dzień. Siedział z nogą położoną na ławce, grał

w karty i pił miętę, parzoną z naturalnych liści zbieranych w okolicy i suszonych na miejscu. W bazie znajdował się piec na którym podgrzewano wodę. Od czasu do czasu masował nogę, przeto pod wieczór czół się już dobrze i mógł nawet odprowadzić kawałek Rafała i Daniela, który właśnie opuszczali bazę.

Po odejściu kolegów którzy zabrali ze sobą również karty, chłopcy zaczęli omawiać plan wędrówki.

-Z bazy pójdziemy do pobliskiej cerkwi, później drogą w stronę Wetlinki a następnie wzdłuż rzeki. Przy Tworzyńskiej Skale odbijemy na północny-wschód i na przełaj dotrzemy na Otryt. –zadecydował Marian.

-A po co tam iść.-zapytał Staszek.

-Bo to najdziksza część Bieszczadów i nigdy nas tam nie znajdą.

-Ahaa... A skąd wiesz?

-Czytałem-powiedział dumnie Marian.

-A powiedz mi, o czym ty nie czytałeś.-zażartował Staszek.

Potem udali się do namiotu aby spożyć kolację. Po posiłku poszli się umyć. Gdy wrócili, wszyscy pozostali siedzieli już przy ognisku.

-Hej! Chodźcie tu do nas!- zawołali na chłopców, którzy zastosowali się do polecenia. Krzysz tof, ten który poprzednio brał od nich pieniądze za nocleg, zaczął grać na gitarze, a inni zawtórowali mu śpiewem.



Płonie ognisko i szumią knieje, drużynowy jest wśród nas,

Opowiada nam starodawne dzieje, bohaterski wskrzesza czas.

O rycerstwie z pod kresowych stanic, o obrońcach naszych polskich granic.

A ponad nami wiatr szumi ,wieje i dębowy huczy las...



* * *



-Ale nuda!- poskarżył się Staszek, gdy następnego dnia, około południa, siedzieli przy stole i bawili się woskiem.

-Dokładnie!- przytaknął mu Marian

-Witajcie! Co was sprowadza do bazy- usłyszeli głos Krzysztofa.

-Słyszysz, ktoś nowy nas odwiedził. Może w końcu zdarzy się coś ciekawego.-rzekł Staszek

-Mam nadzieje- powiedział obojętnie Marian i wziął spory łyk mięty.

-Witaj!- Marian wypluł całą miętę na dźwięk tego głosu. Był to głos dobrze mu znany, głos pana Piotra, opiekuna z kolonii.- Szukamy dwóch chłopców w wieku gimnazjalnym nie widziałeś ich przypadkiem. Chłopcy w wieku gimnazjalnym spojrzeli po sobie. W jednej chwili przyszła im do głowy ta sama myśl „Uciekać!”

-Tak, przyszli tu dwa dni temu powinni być w wiecie.

Chłopcy nie czekali co stanie się dalej. Wybiegli drugim wyjściem i pędem wpadli do namiotu. Równie szybko spakowali swoje rzeczy wzięli także namiot, którego zapomnieli Rafał i Daniel poczym wybiegli na zewnątrz i ukryli się za drugim namiotem.

-Nie ma ich-pewnie poszli do namiotu.- usłyszeli znów głos Krzysztofa. Gdy tylko szukająca ich grupa weszła do namiotu, rzucili się do ucieczki.

-Tam są !!!!!!- krzyknął ktoś z załogi bazy.

Rozpoczął się wściekły pościg. Mimo iż poszukiwacze stracili trochę czasu na wyjście z namiotu, to jednak bardziej obciążeni uciekinierzy mieli nikłe szansę a wygranie z silniej-szym fizycznie opiekunem. Nie dawna kontuzja Mariana również dała o sobie znać. Po kilku

minutach morderczego biegu znaleźli się na rozstajach dróg. Szczęście im sprzyjało, grunt był błotnisty. Marian przeskoczył ścieżkę jednym skokiem i pobiegł w dół lasem, Staszek zaś ru-

szył drogą zostawiając wiele śladów, poczym również dał susa w las. Spotkali się nad brze- giem potoku, przeszli przez niego i po chwili wyszli na ubitą drogę. Mimo to nie przestawali biec, póki nie dotarli do cerkiewki. Był to mały, biały budyneczek w dwoma wieżyczkami zwieńczonymi prawosławnymi krzyżami. Obok cerkwi znajdowało się puste w środku drzewo i mała drewniana budka, zamknięta na kłódkę.

* * *



-Gdzie oni są!!!- wrzeszczał zirytowany pan Piotr.

-Nie wiem!- wysapał przejęty Józek.- W cerkwi ich nie ma

-Nie obchodzi mnie gdzie ich nie ma, chcę wiedzieć gdzie są.

-Ta budka jest zamknięta- stwierdziła Maria.

-A może schowali się w tym drzewie.-wtrącił Bartek.

-Sprawdzę!- powiedział Patryk i podbiegł do drzewa.- Nie, niema ich, pewnie poszli dalej.

-Ruszajmy więc za nimi-rozkazał pan Piotr.

Odeszli, Staszek odetchnął z ulgą. Ostrożnie zsunął się na dół w wyszedł z wnętrza drzewa. „To był jednak dobry pomysł, żeby wspięć się na górę po wewnętrznej stronie drze- wa. Wyjął z kieszeni mały drucik i tak jak poprzednio, otworzył budkę, z której wyszedł Marian i otrzepał się.

-Patrz co znalazłem- pochwalił się- Patrz, słój pełen gwoździ. Wezmę je, mogą nam się kiedyś przydać. Nawet nie wiedział jak bardzo.



* * *



By uniknąć pościgu, do końca dnia szli na przełaj przez łąkę. Rzekę przeszli dopiero pod osłonę nocy i zaraz potem rozbili namiot i poszli spać. Ich dalsza wędrówka wzdłuż Wetlinki trwała dwa dni. Szli wytrwale pokonując kolejne kilometry. Otaczały ich głównie krzaki, ale od czasu do czasu można było dostrzec samotne drzewo. Większy, bujniejszy las znajdo-wał się dobre półtora kilometra od rzeki. Na wspomniane krzaki składały się jeżyny, maliny oraz wszelkie krzewy kolczaste, liściaste i „badyle”. Szczególnie uciążliwe były te pierwsze, gdyż rosnąc poziomo „wchodziły” na drogę, podcinając i kując, a że niektóre były przy tym na tyle złośliwe, że przyczepiały się do skarpetek i nie dały przezwać. Trzeba więc było stanąć i pomoc sobie rękami lub nawet scyzorykiem. Rośliny te dały się im poważnie we znaki już dnia poprzedniego, podczas wędrówki przez łąkę. Były one jednak niczym w porównaniu ze zwalonymi drzewami. Po dwóch dniach ujrzeli w końcu Tworzyńską Skałę i zdecydowali się na zmianę kierunku wędrówki. W pław przeszli przez rzekę, a że przy tym pomoczyli część rzeczy, spędzili resztę dnia na ich wysuszenie. Od tego momentu zmieniła się „scenografia”.

Powróciły drzewa i kamienie. Teren stawał się coraz bardziej pofałdowany. I w końcu, wieczorem piątego dnia wędrówki, wspięli się na szczyt góry, który była uznawana za pierwszą ze łańcucha zwanego Otryt.
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

2
Zdaje się przyjacielu, że się nie przedstawiłeś w dziale do tego przeznaczonym.

Więc marsz do "Tu się przedstawiamy". :D
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Pomysł: 4

Nawe, nawet



Styl: 3+

ładne opisy, ale za to dużo powtórzeń.





Schematyczność: 4

Wiesz o czym piszesz, raczej nie gubisz myśli :)



Błędy: 3+

Wypisze tylko kilka:



„Po kolacji wszyscy poszli do pokojów aby się spakować, tylko jeden Marian stanął, żeby po raz ostatni obejrzeć zachód słońca w tej cudownej krainie. „

Po aby przecinek



„Spojrzał na niebo na którym ostatnie blaski dnia rozlewały się szkarłatem tuż nad linią horyzontu. „

Brak przecina przez na



„Pięknie tu”-pomyślał-„szkoda że jutro musimy już stąd wyjeżdżać. „

Brak przecinka przez że







jestem na tak :)




Powodzenia w dalszych pracach 8)
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

4
„Po kolacji wszyscy poszli do pokojów aby się spakować, tylko jeden Marian stanął, żeby po raz ostatni obejrzeć zachód słońca w tej cudownej krainie. „

Po aby przecinek



Chyba przed aby.
Wery fany, Wery importent, Wery fikatorium

5
Pomysł: 4

Z początku nie przypadł mi do gustu, ale po kilku akapitach zmieniłem zdanie.



Styl: 4

Fajne, bardzo obrazowe opisy. Niemal poczułem zapach górskiego lasu.



Schematyczność: 3+

To dość często spotykany scenariusz księżek przygodowych dla młodzieży. Ale ja mało takich czytałem (mało = żednej).



Błędy: 3

Niestety są.
"Oddcinek 1 "
- to na początek,
"ramiaru"
- chyba zamiaru,
"zwarzając"
- a nie przez "ż"?,
"Oddcinek 2 "
- powtórka z rozrywki,
"Krzysz tof"
- bez komentarza,
"brze- giem "
- (?),
"drze- wa"
- (?2).

Jest więcej. Ale takie błędy to pikuś. Uchroniłbyś się przed nimi kilkakrotnie czytając swój tekst i korzystając z worda.

Do tego dochodzi jeszcze interpunkcja i czasem brakuje gdzieś spacji. No i kilka literówek.



Ogólanie: 4-

Opowiadanie naprawdę mi się podobało. Ze zniecierpliwieniem oczekuję kolejnych przygód Mariana i Staszka.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

6
Tashi pisze:„Po kolacji wszyscy poszli do pokojów aby się spakować, tylko jeden Marian stanął, żeby po raz ostatni obejrzeć zachód słońca w tej cudownej krainie. „

Po aby przecinek



Chyba przed aby.


Marttyna ma używa wyrazu "po" zamiast "przed" z powodów dla mnie nieznanych.
Tu mógłbym napisać coś mądrego.

8
Hahaha... Ale głupio napisałem. "Marttyna ma używa". Chciałem napisać: "Marttyna ma skłonność do używania" :)
Tu mógłbym napisać coś mądrego.

9
Tekst przecietny, nie bardzo mi sie podobał sporo błedów. Już na samym początku takie wymienianie: śpiwór, kocyk, koszulke, spioszki, słoiczek gerberków ;) Jest męczące dla czytelnika lepiej to zastapić czyms krótszym. Twój styl kuleje szczegulnie pierwsze pare akapitów cięzko się czyta. Jak tamten goscu się przewraca i kalecxzy w noge mugł bys dokładniej opisać i przyspieszyc akcję. No i skaleczoną nogę lepiej chyba przewiązać "ciepołą skarpeta, swetrem czy czyms bo mieli tego dużo niz mapą która po takim zabiegu niewątpliwie nie będzie zdatna do dalszego uzytkowania... No i tyle plus to co pisali inni :P Pozdrawiam. Musisz dużo pisąć zeby podreperować styl :)



P.S. Sora za orty ale nie mam czym sprawdzic :/
Memento mori!

10
rmaciej1983 pisze:Hahaha... Ale głupio napisałem. "Marttyna ma używa". Chciałem napisać: "Marttyna ma skłonność do używania" :)


Jak widać każdt popełnia błedy. może to w końcu zauważysz. Zresztą nie chce się wdawać w taką dyskusje :)
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

13
Ta inni nie mogą się mylić, a Ty możesz... Trochę więcej obiektywnego patrzenia na świat. Każdy popełnia błędy... Zrozum to wreszcie. Resztą nie ważne, nie będę wchodzić w dyskusje.
Serce, które kocha, jest zawsze młode.

Przysłowie Greckie

15
Drodzy współforumowicze.

To jest miejsce na oceny powyższego opowiadania, a nie pole bitwy w wojnie płci. Jak już musicie to ubliżajcie sobie na SB albo PW.

Bez odbioru.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”