Baśń [baśn/fantasy]

1
Tym razem wziąłem się za pisanie baśni, bo jeszcze czegoś takiego nie próbowałem. Wklejam krótki fragment, początkowe cztery strony. Rzecz nie ma jeszcze tytułu. Napiszcie co myślicie.

-------------

Siedzieli na ostatniej kondygnacji okrągłej wierzy i zrzucali niewielkie kamyki na żołnierzy księcia Wiktora krzątających się na dole. Śledzili prawie dwudziestometrowy lot odruchów skalnych, które uderzały z brzękiem o hełmy i zbroje konnych. Na zamkowym dziedzińcu panował zamęt ledwo utrzymywany w ryzach. Konie rżały z niecierpliwością, wojownicy krzyczeli, a biedny sierżant darł się z całych sił.

- Ha! – krzyknęła Amea – Kto trafi w Ruperta, ten dostanie pięć punktów!

Znalazła kamyk, odgarnęła czarną grzywkę i zaczęła celować, zaciskając w skupieniu swoje wąskie usta. Rzuciła. Leopold wychylił się poza krawędź, po czym schował od razu, pociągając za sobą Ameę.

- Wariatka – śmiał się. Z dołu dobiegły ich jeszcze głośniejsze wrzaski sierżanta.

Położyli się na kamiennej podłodze i spojrzeli w niebo. Kilka chmur snuło się bez celu. W ten słoneczny, sierpniowy dzień nawet one wyglądały na znudzone. Wysoko nad zamkiem szybował duży ptak.

- Kiedy wybudujecie dach? – Zapytała. Kamienna podłoga zastawiona była rusztowaniami, materiałami budowniczymi i narzędziami.
- Nie wiem. Jak widzisz, ojciec znowu wyjeżdża na wyprawę, a matka nie ma głowy by tego dopilnować.

Odwrócił się na brzuch i ostrożnie wychylił poza krawędź. Wojsko wyruszyło. Kierowało się w stronę lasu do powiększającego się z godziny na godzinę obozowiska. Nadciągali kolejni lordowie. Przybywało kolorowych namiotów, nad którymi zatknięto jeszcze bardziej barwne proporce.

- Pewnie jest ci przykro – powiedziała po chwili.
- Niby dlaczego? – Leopold starał się ukryć smutek, ale oczywiście nie miał szans. Znali i przyjaźnili się już kilka lat.
- Ojciec, zamiast iść na twoje dwunaste urodziny, jedzie na kolejną wyprawę wojenną.
- Przyzwyczaiłem się – odburknął, choć jego ciemne oczy zrobiły się wilgotne.

Nie przyzwyczaił się. Był wściekły, chociaż wiedział, że ojciec, jako książę, musi bronić swoich ziem i stawiać czoła wielu zagrożeniom. Tylko dlaczego w ciągu ostatnich lat było ich coraz więcej? Ledwo skończyła się jedna wojna, a od razu zaczynano następną, tak, że ojciec większość czasu spędzał w namiotach i na polach bitew, albo oblegając kolejny zamek. I czy zbiegiem okoliczności jest fakt, że rodzice coraz częściej kłócili się? Wracał z wyprawy, zostawał w zamku kilka miesięcy, w czasie których ich krzyki stawały się coraz częstsze i głośniejsze, po czym znowu organizował wyjazd, tym razem na dłużej.

Amea wiedziała, że Leopold jest zagniewany. Jego ciemne oczy nie uśmiechały się tak jak zwykle, usta miał zaciśnięte, a nawet czupryna blond włosów była dzisiaj jakaś oklapnięta, niczym strzecha starej chaty.

- Masz, schowaj do kieszeni – podała mu mały, niebieski kamyk.
- Po co? – Jego twarz troszeczkę się rozpromieniła.
- Zobaczysz – uśmiechała się tajemniczo.

Schował.
- I co dalej?
- Nic. To wszystko – zaśmiała się. – A na co liczyłeś? Fajerwerki ze wschodnich krain? – Szturchnęła go w ramię.

Znowu odwrócili się na plecy, patrząc w niebo. Do ptaka dołączył kolejny. Kołowały tym razem wysoko nad namiotami, jakby zaciekawiło je zbiorowisko na ziemi.
Na murku nieopodal usiadła pliszka i przyglądała im się. Sfrunęła na podłogę i zaćwierkała „plipli”, machając góra dół do rytmu długim szarym ogonkiem. Amea spojrzała na ptaka.

- Musze iść – powiedziała. – Tata mnie woła na kolację.
- Ja też już trochę zgłodniałem – powiedział Leopold wstając.

Pliszka odleciała. Amea udała się w stronę schodów, a chłopak rzucił tęskne spojrzenie w kierunku obozowiska. Po chwili ruszył za przyjaciółką. Nagle zbladł i znieruchomiał. Coś poruszyło się w lewej kieszeni. Podskoczył jak oparzony, a od strony schodów dobiegł go śmiech dziewczyny. Wyjął ze spodni małą szara myszkę, która patrzyła na niego wystraszonymi, czarnymi jak węgielki oczkami.

- Auć! - Ugryzła go w palec, więc upuścił ją na podłogę, a ta szybciutko ukryła się gdzieś za stertą kamieni. – No i po prezencie – powiedział uśmiechając się i ruszył w pogoń za Ameą.

Gdy zszedł na dół, na dziedzińcu krzątało się kilka osób. Było cicho, jak potrafi być cicho tylko wtedy, gdy banda dzieciaków po wieczornych szaleństwach zostanie wreszcie zmuszona przez rodziców do spania. Ziemia była stratowana przez podkute kopyta oraz buty piechurów. Wokół krzątało się kilka kobiet starających się doprowadzić plac do porządku.

Spojrzał przez otwartą bramę. Nad drogą unosiła się chmura szarego pyłu, z którego co jakiś czas wyłaniały się sylwetki żołnierzy zamykających pochód oraz wozy z zaopatrzeniem.

- Paniczu! – Z zadumy wyrwał go głos jednej ze służek. Wybiegła na plac przytrzymując długą kieckę.
- O co chodzi?
- Książę woła panicza – powiedziała zdyszana.
- Jeszcze nie wyjechał?
- Nie. Kapitan poprowadził wojsko, a książę chciał się pożegnać. Wszędzie panicza szukamy.

Służąca odprowadziła go do sali tronowej i wyszła zamykając za sobą drzwi. Tron stojący na podwyższeniu był pusty. Ojciec siedział przy stole w głębi sali. Obok niego garbił się starzec.

- Synu – wstał i wyciągnął silną dłoń w kierunku chłopca. – Szukaliśmy cię wszędzie, przyszedłem się pożegnać.
- Witaj Leopoldzie – mężczyzny w sędziwym wieku ukłonił się nieznacznie.
- Slawko nie chce się wybrać ze mną, choć na pewno by mi się przydał. – Książę poklepał dziadka po ramieniu.
- Już nie te lata, panie – uśmiechnął się i wyjął zza pazuchy niewielkie, drewniane pudełko. – Ale mam prezent na drogę i bardzo proszę go używać – Podał skrzyneczkę księciu. – Dla ciebie Leopoldzie też mam prezent urodzinowy. Zapraszam cię jutro do nas. – Spojrzał na chłopca i puścił mu oko spod rzadkich brwi. - Tymczasem muszę się pożegnać. – Slawko stawał się coraz bardziej przezroczysty, aż zniknął całkiem, a zamiast starca na ziemi stała pliszka. Pomachała szybko ogonkiem ćwierkając „plipli”, po czym wyfrunęła przez okno.
- Urodziny! Przepraszam synu. To całe zamieszanie spowodowało, że zapomniałem kompletnie. – Książę stał zatroskany.

Milczeli. Leopold nie miał zamiaru niczego ojcu ułatwiać. Sam wolał się nie odzywać, bo bał się, że gdy otworzy usta, to zacznie płakać, albo krzyczeć. Niby rozumiał, że książę nie ma teraz czasu myśleć o przyziemnych sprawach, ale bolało mimo wszystko. Stali więc w ciszy przez chwilę, po czym Wiktor najwidoczniej wpadł na jakiś pomysł, bo otworzył szybko pudełko. Zdziwił się, gdy zobaczył, co jest w środku.

- To pewnie nie jest twój wymarzony prezent, ale nic innego nie jestem teraz w stanie ci dać, synu.

Wręczył pudełko Leopoldowi.
- Sztućce? – W pudełku był komplet niepozornych przyborów do jedzenia.
- Ano dziwne. Co ten stary wariat znowu wymyślił? – Książę podrapał się po swojej gęstej, rudej brodzie. – No trudno. Obiecuję, ze przywiozę z podróży coś wspaniałego, godnego książęcego syna, a tymczasem weź ten… komplet sztućców.

Objął chłopca i pogładził po włosach, po czym wyszedł zarzucając na siebie lekki płaszcz. Leopold odprowadził ojca smutnym wzrokiem. Gdy Wiktor zatrzasnął drzwi sala nagle wydała się dziwnie wielka i jeszcze bardziej pusta. Cisza narastała z każdą sekundą, aż chłopiec w końcu nie wytrzymał i wybiegł z pomieszczenia.

Wchodząc do swojej komnaty trzasnął drzwiami. Rzucił pudełko do kąta, a sam położył się na łóżku twarzą do poduszki, zacisnął pięści i zaczął krzyczeć. Miał nadzieję, że nikt go nie usłyszy, ale nie mógł się powstrzymać. Jedyna nadzieja w ciepłym, gęsim puchu. Niech cierpliwie przyjmie wszystkie złe słowa. Wiedział, że to nie jest dobry pomysł. Wieczorem, gdy tylko położy na poduszce głowę, puch odda mu wszystko tak, że znowu nie będzie mógł zasnąć. Gdy w końcu się uda, śnił będzie koszmary, a rano obudzi się zmęczony.
Krzyk zmęczył go, więc wstał i podszedł do okna. Spoglądał na las w oddali. Słońce wisiało nad drzewami i zrobiło się chłodniej. W obozowisku pod lasem uwijali się ludzie. Na dole w fosie usłyszał delikatne cmokanie. Wychylił się.

- Ha! – Podbiegł do stolika, skąd zabrał tacę z chlebem. Porozrywał go na drobne kawałki i wrzucił do wody.

Zza szafy wyjął wędkę, wgramolił się na okno i usiadł na parapecie. W palcach zaczął ugniatać małe chlebowe kulki, dodając do nich trochę śliny. Gdy już nabrały odpowiedniej konsystencji, założył jedną na haczyk i zarzucił.

Jak to dobrze, że okno komnaty wychodziło na fosę. Na początku nie był z tego zadowolony, bo strasznie z niej śmierdziało, ale od czasu, gdy do rowu podprowadzono czysty strumyk, pojawiły się w nim ryby. Załatwił wędkę, a najfajniejsze było to, że mógł łowić prosto z okna. Siedział więc na parapecie majtając w powietrzu nogami i bacznie obserwował spławik.

Nie musiał długo czekać na branie. Korek drgnął leciutko, zanurzył się, wypłynął, po czym zatańczył na wodzie. Zaciął! Kij wygiął się lekko. Widać było, że ryba nie jest olbrzymem. Po krótkiej walce w jego dłoni znajdował się ładny złoty karaś. Trzymając go, zaczął ostrożnie wyjmować haczyk. Na szczęście wyszedł gładko. Już miał wrzucić zwierzę do fosy, gdy usłyszał głos.

- Jak mnie wypuścisz, to spełnię twoje trzy życzenia!

Przyjrzał się uważnie karasiowi.
- No co się patrzysz? – powiedziała wystraszona ryba. – No wypuść mnie, bo się uduszę. – Łyknęła powietrze.
- Aaa, to ty. – Leopold uśmiechnął się. – Przecież nie potrafisz spełnić nawet jednego życzenia.
- Leopold? – Karaś jeszcze bardziej wybałuszył wyłupiaste oczy – A niech to, w wodzie widzę lepiej.

Leopold podniósł rybę bliżej twarzy.
- A jednak! Ja to mam szczęście. Który to raz w tym miesiącu?
- Chyba trzeci – zaśmiał się chłopak - To jest jeszcze na zamku ktoś, kto daje się nabrać na ten numer z życzeniami?
- Sam się dziwię, ale wygląda na to, że ludzka zachłanność nie zna granic – karaś przewrócił wytrzeszczonymi gałami. - No wypuść mnie już, bo mnie skrzela bolą. Tylko delikatnie, bo ostatnio mi cały bok obiłeś.
- Przepraszam bardzo. – Ostrożnie wrzucił karasia do fosy. – Miłego dnia!
Złota rybka pomachała mu wesoło ogonem i na wszelki wypadek popłynęła na drugą stronę zamku.

c.d.n.

2
padaPada pisze:Siedzieli na ostatniej kondygnacji okrągłej wierzy i zrzucali (...)
Oh my God... Nie wieżę (che, che, che) własnym oczom :D
padaPada pisze:Śledzili prawie dwudziestometrowy lot odruchów skalnych
Odruchów? Skalnych? Widać tak miało być...
padaPada pisze:- Ha! – krzyknęła Amea[!] – Kto trafi (...)


[!] W tym miejscu kropka powinna być, a dopiero potem dalsza cześć dialogu. Zapoznaj się z zasadami poprawnego zapisu linii dialogowych, ok? Ładnie proszę ;-)
padaPada pisze:- Wariatka – śmiał się.
Widzisz, co się dzieje, kiedy kwestia jest niepoprawnie zapisana? Przez to, że po "Wariatka" nie ma kropki wychodzi na to, że facet śmiał się oryginalnie. Zamiast "che, che, che" (jakbyśmy to opcjonalnie fonetycznie zapisali) jakieś "wariatka". Poprawnie powinno być tak: "- Wariatka. - Śmiał się." lub "- Wariatka - powiedział, śmiejąc się przy tym."
Wiem, że czepiam się, ale diabeł tkwi w szczegółach. To raptem paręnaście zdań a patrz ile razy już cytowałem! Gdyby to była książka mająca 600 stron, to na całą książkę to byłaby dopuszczalna liczba babolów ;-)
padaPada pisze:- Kiedy wybudujecie dach? – Zapytała.
Dialogi to skomplikowana rzecz, dlatego zachęcam by szczegółowo przeczytać ten oto krótki tekst, zamieszczony tutaj: http://piorem-feniksa.blog.onet.pl/2,ID ... index.html
padaPada pisze:Odwrócił się na brzuch i ostrożnie wychylił poza krawędź.
Poza krawędź czego? Brzucha? ;-)
padaPada pisze:- Niby dlaczego? – Leopold starał się ukryć smutek, ale oczywiście nie miał szans.
O! Tutaj mogę Cię pochwalić! Poprawny zapis! :D
padaPada pisze:czupryna blond włosów była dzisiaj jakaś oklapnięta, niczym strzecha starej chaty.
Podoba mi się to porównanie! Oryginalne!
padaPada pisze:- Zobaczysz – uśmiechała się tajemniczo.
Po pochwałach czas na "niepochwałę":). To jest zły zapis. Odnośnik masz wyżej. Nie będę twa razy przytaczać więcej dialogów, bo nie ma sensu. Jak przeczytasz tekst o dialogach, to już będziesz wiedzieć, które są źle, a które dobrze.
padaPada pisze:powiedział Leopold wstając.
Przecinek stawiamy przed imiesłowem przysłówkowym, czyli przed słowami zakończonymi na: -ąc, -wszy, -łszy. Np.: „Zosia myła naczynia, słuchając muzyki.”, „Zosia, słuchając muzyki, myła naczynia.” To też z forum "Piórem Feniksa"
padaPada pisze:Wybiegła na plac przytrzymując długą kieckę.
JAK WYŻEJ...
padaPada pisze:płakać, albo
O przecinkach też koniecznie poczytaj. A tak w ogóle to redagowałeś
ten tekst? Można odnieść wrażenie, że napisałeś i hop siup na forum...
padaPada pisze:Gdy Wiktor zatrzasnął drzwi sala [!] nagle wydała się dziwnie wielka i jeszcze bardziej pusta


[!] Nie uważasz, że przydałby się przecinek? Takich błędów jest więcej, ale jak przytoczę jeden to mam nadzieję, że znajdziesz i resztę. Z całym szacunkiem ;-)
padaPada pisze:Leopold podniósł rybę bliżej twarzy.
- A jednak! Ja to mam szczęście. Który to raz w tym miesiącu?
- Chyba trzeci – zaśmiał się chłopak -
Z "wstępu" (pogrubionego w cytacie) wynika, że pierwszą kwestię mówi właśnie CHŁOPAK. Tymczasem o tym, że powiedziała to ryba możemy się dowiedzieć dopiero z wyjaśnienia (kursywą) w drugiej kwestii, a tak być nie może. To jest, niestety, źle. Popraw to. ;-)

Tak na koniec. "Karaś" powinieneś był chyba pisać z dużej litery, bo to przecież nazwa ryby... Prawda? Do korekty.
-----------------------------------

Ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że z dialogami i przecinkami u ciebie kiepsko. Raz tak, a raz tak. Wygląda na to, że podczas pisania miałeś wątpliwości z tym związane, ale już popatrzyć do sieci się nie chciało. Jestem surowy, bo, niestety, muszę. Błędy błędami, ale ewidentnych się tak łatwo nie wybacza.
Trzeba poprawić tekst, to nie ulega wątpliwości. I tak na przyszłość: wrzucaj zredagowane, jak tylko się dało, teksty. Łatwiej jest ty, co to czytają i wytykają błędy. A i ty więcej z tego masz. Obopólna korzyść ;-)

W tekście pojawiło się kilka oryginalnych porównań i to jest in plus. Sam pomysł też nie jest zły, aczkolwiek wykonanie gorsze. No i ta ryba "spełniająca" trzy życzenia w zamian za wypuszczenie. Tandeta.:) Nawet jeśli to był Karaś a nie "złota rybka" ;-)
Pozdrawiam i życzę sukcesów!
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

3
Przeczytałem, więc nie omieszkam dodać krótkiego komentarza.

Jednym z walorów tekstu są mądrze i dobrze napisane dialogi, pomijam oczywiście ich odsłonę techniczną. Większość kwestii jest przemyślana i zna swoje miejsce. Podobało mi się z bardzo prostego względu: tekst to rzeczywiście baśń, która przyciąga. Po przeczytaniu wydaje się być taka niekonwencjonalna. Mam nadzieję, że ciąg dalszy będzie równie dobry pod względem przesłania i treści ogółem i lepszy, jeśli mowa o technicznych sprawach.

4
Dziękuję Wam za weryfkę
shelion pisze:No i ta ryba "spełniająca" trzy życzenia w zamian za wypuszczenie. Tandeta.:) Nawet jeśli to był Karaś a nie "złota rybka"
O. Chciałbym się dowiedzieć więcej, co wg Ciebie jest w tym tandetnego :)
Leniwiec Literacki
Hikikomori

5
skoro byłeś w stanie wymyślić bardzo dobre porównania, to mogłeś wymyślić coś lepszego niż motyw rybki spełniającej życzenia w zamian za wypuszczenie. Było tyle bajek, basni i innych pierdołów, w której taka rybka się pojawiała, że szkoda takiego zakończenia. A jesli już koniecznie ta rybka musiała być (samo to że ona się pojawia nie jest złe. Nie podoba mi się tylko motyw spełniania życzeń. To utarta ścieżka). to mogła zrobić coś innego niż oferowac spełnienie życzeń. Prawda? :)
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

6
shelion pisze:skoro byłeś w stanie wymyślić bardzo dobre porównania, to mogłeś wymyślić coś lepszego niż motyw rybki spełniającej życzenia w zamian za wypuszczenie. Było tyle bajek, basni i innych pierdołów, w której taka rybka się pojawiała, że szkoda takiego zakończenia. A jesli już koniecznie ta rybka musiała być (samo to że ona się pojawia nie jest złe. Nie podoba mi się tylko motyw spełniania życzeń. To utarta ścieżka). to mogła zrobić coś innego niż oferowac spełnienie życzeń. Prawda? :)
Dzięki za odpowieź.

Dodam, że chodziło mi o coś innego i teraz nie wiem, czy źle to napisałem, czy Ty tego nie wychwyciłeś.

Proszę innych czytelników o odpowiedź, czy mój sposób "zagrania" rybką, jest tandetny i przewidywalny, jak w większości baśni?
Leniwiec Literacki
Hikikomori

7
Mam mało czasu, więc głębokiej weryfikacji nie będzie, ale odpowiem na Twoje pytanie.
Moim zdaniem, złota rybka nie jest tutaj ani tandetna, ani przewidywalna. A nawet gorzej - ta wredna ryba niecnie wykorzystuje ową przewidywalność! ;)
Zastanawiam się tylko, jak ona to robi, że tak gładko gada, skoro nie może oddychać? Może powinna trochę bardziej sapać, dyszeć?

Swoją drogą: ciekawe, co by u Ciebie robił Kot w Butach? Strach pomyśleć... :)

Pozdrawiam
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

9
Tak na koniec. "Karaś" powinieneś był chyba pisać z dużej litery, bo to przecież nazwa ryby... Prawda? Do korekty.
Ależ nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. ŚCIĄGA

Już pominę błędy. Fragment jest ciut przykrótki. Ładny, ale bez fajerwerków. Rybka w niczym nie przeszkadza, fajna rozmowa między Leopoldem a karasiem ( w wodzie widzę lepiej :P). Pracuj nad tym, baw się.
Pierwszy akapit rozpisałabym na nowo, brakuje tam płynności. Bardzo brakuje, a pierwsze zdanie jest po prostu paskudne.

To na tyle - trudno oceniać na podstawie tak małego fragmentu. Na tle innych bajek/baśni, które czytałam na Wery, ta nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest, powtórzę, ładnie, ale tylko ładnie.

A tu przykład bajki, moim zdaniem napisanej idealnie - Dżuli
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”