Korona - "Odkupiony zbir

1
Oto najnowsze z moich opowiadań osadzanych w mym własnym artystycznym świecie nazwanym Korona :). O starym rozbójniku, którego grzechy zostają odpuszczone dzięki interwencji jednej z kapłanek świątynnych :).

Korona
„Odkupiony zbir”

W powietrzu unosił się dźwięk cicho grającej gitary. Struny instrumentu były szarpane przez Anyę, jedną z kapłanek Arteny. Młoda kapłanka siedziała na drewnianej ławce przy ścianie głównej świątyni zakonu, kierującego kultem obowiązującym w całym Ysanaarze. Najważniejsza placówka religijna nie była umiejscowiona w centrum kontynentu, jakby się mogło wydawać. Kompleks świątyń został wzniesiony na jednej z wysepek archipelagu Gwiazdy, która na cześć boginki nosiła nazwę Artes.
Anya miała przed oczami jeden z ogrodów świątynnych. Często wyglądała między kolumny przed nią, by zauroczyć się magią tych kwiecistych obszarów. Nic nie inspirowało jej tak bardzo jak to. Zresztą każde spojrzenie na ten kompleks świątyń wywoływało silny przypływ weny twórczej.
Budowlę sporych rozmiarów nakrywał dwuspadowy dach podtrzymywany na kolumnadzie. Niedaleko za kolumnami wzniesiono świątynię. Wybrukowana ścieżka ułożona między domem boskim a kolumnadą służyła jako miejsce gdzie można było zrelaksować się na świeżym powietrzu. Do kolumnady doprowadzały niewysokie schody, dokładnie trzy stopnie. Cały budynek zbudowano z białego kamienia.
Artes nigdy nie brakowało turystów, gdyż co roku organizowano pielgrzymki na tę wyspę. Prawa religii mówią, że każdy wierzący Ysanaarczyk powinien odwiedzić święte miejsce co najmniej raz w życiu. Zostało ono okrzyknięte świętym z racji objawienia, które miało tam miejsce. Podobno na Artes pokazała się sama Artena, kiedy wysepka została zaatakowana przez piratów chcących ją ograbić. Wtedy jeszcze młodziutkiej Catrianie bogini objawiła się opodal świątynnego ołtarza. Dobrze się stało, bo mieszkańcom brakowało już środków do obrony swej ojczyzny. Boginka objawiła się właśnie po to, by uzupełnić ich uzbrojenie. Podała przez Catrianę broniącym łuki z magicznymi strzałami. Strzały te nie służyły do zabijania, a jedynie usypiały wrogów na dość długi czas. Kiedy piraci zasnęli, mieszkańcy wyspy odnieśli śpiochów do ich statków i zwyczajnie odprawili, odpychając pojazdy od brzegu. Owszem, mogli też zabić najeźdźców, ale wyznawane zasady zabraniali im mordować bez opamiętania. Tak więc obrońcy Artes pokonali piratów bez konieczności przelewania ich krwi, a sama wyspa z okazji tego cudu została pobłogosławiona. Catrianę zaś obrano na najwyższą kapłankę Arteny.
Od niedawna na świętej ziemi trwało zbieranie plonów z pól osadzonych na wyspie i przyświątynnych ogrodów. Mieszkańcy mogli spokojnie zbierać owoce swej pracy, gdyż obszar w którym pracowali, był dobrze chroniony przez straże. Co prawda strażników nie było wielu, ale jednak wystarczająco na tyle, by robotnicy czuli swobodę i bezpieczeństwo. Zresztą od dawna nikt nie próbował okradać pól, więc i ochrona stawała się zbędna.
Anya odłożyła na moment gitarę i ruszyła obejrzeć, jak idą prace.
Ubogo ubrani wieśniacy ręcznie kosili dojrzałe owoce i warzywa, a na niektórych polach pomagały im ich konie, bądź inne zwierzęta pociągowe. Może poziom życia mieszkańców Artes nie był ekstrawagancki, ale mimo to na ich twarzach zawsze gościły uśmiechy. To możliwość ich obecności przy bogini sprawiała, że miło zubożałego życia byli wielkimi optymistami. Nikt nie dorównywał ich pobożności, nawet kapłani z cesarstwa Tristglen. Przy tak dobrym psychicznym nastawieniu Artesyjczyków prace szły szybko, a w czasie ich wykonywania zawsze znajdowały się chwile, do przyjemnych wymian zdań.
Ludzie wierzyli, że jeśli stanie się coś niespodziewanego, to na pewno nie okaże się to niczym negatywnym.

*

- Co się… puśćcie mnie, nie szarpcie tak… - wykrztusił wystraszony, podstarzały mężczyzna, którego dwaj strażnicy złapali na gorącym uczynku. Starzec próbował okraść jedno z pól które dostarczały mieszkańcom dorodne warzywa. Próbował umknąć strażnikom, jednak ci mocno trzymali go za ręce, skuwszy uprzednio nieudolnego złodziejaszka kajdanami.
- Lepiej się uspokój dziadku – rzucił jeden ze Stróży odziany w żelazną zbroję. – Od razu mówię, że szarpanie się jedynie zacieśni łańcuchy, co będzie coraz bardziej bolało. Nie chcemy zrobić panu krzywdy, więc teraz grzecznie pójdzie pan z nami przed sąd.
Mężczyzna opuścił smutno głowę i poszedł posłusznie ze strażnikami do wnętrza świątyni.

*

I stało się tak jak zapowiedzieli strażnicy. Brodaty staruszek w poszarpanych, szarych spodniach i koszuli stanął przed sądem.
Przejrzał się w gładko wypolerowanej, białej podłodze komnaty, a potem przeszedł wzrokiem po reszcie pomieszczenia. Widział błękitne ściany pokryte freskami, złote żyrandole, drewniane portale, ale najbardziej spodobał mu się sufit. Przypominał do złudzenia kosmos. Namalowano na nim zręcznie gwiazdy, które aż płynęły po kosmicznej czerni. Strażnik nadal stojący po jego prawicy, szturchnął go łokciem w bok, nawołując mężczyznę do poukładania przed chwilą rozproszonych myśli.
Ubogi staruszek spojrzał przed siebie. Ujrzał ołtarz zalany błękitem, ale bardziej skupił się na osobie siedzącej na tronie przed owym ołtarzem. Na złocistym, ozdobionym klejnotami tronie siedziała Catriana.
Zauważywszy, że starszy człek skierował na nią uwagę, powstała i przeszła kilka kroków po czerwonym dywanie, by zbliżyć się do nieznajomego. Jej rude włosy opadały na długa białą szatę. Jana cera kobiety wcale nie zdradzała jej ponad pięćdziesięciu lat. Jej status zdradzała spora ilość złotej biżuterii, którą nosiła.
- Czy ten staruszek uczynił coś złego na tyle, że aż postanowiliście przyprowadzić go przed moje oblicze? – rzekła miłym tonem arcykapłanka. Zawsze przemawiała łagodnie. Nie przepadała za krzykiem, gdyż uważała, że on do niczego dobrego nie prowadzi.
- Tak. Ten człowiek próbował okraść święte pola uprawne – rzekli zgodnie, jakby chórkiem strażnicy.
- skoro są tak święte jak mówicie, to nie wiem, czy nawet ja powinnam sądzić ludzi, którzy starają się je zbezcześcić. Prawdą najświętszą jest to, że tylko bogini może nas sądzić, ale święta księga udziela prawa sądzenia najwyższej kapłance. Musze więc to zrobić, choć nie lubię skazywać poddanych… powiedz nam panie, co masz na swoją obronę.
- Bieda nas zżera, bieda. Szczególnie przyjezdnych. – powiedział starzec. – Opowiem może moją historię. – Catriana uśmiechnęła się do przybysza, aby zachęcić go do przedstawienia się. – Nadano mi imię Quzan. Moją ojczyzną jest Sicherad, a dokładniej północne pustynie tego kontynentu. Na pustyni nigdy nie było łatwo żyć. No chyba, że znalazło się dobrą oazę. O owe oazy toczą się jednak zacięte boje. które toczą zwykle rywalizujące ze sobą organizacje przestępcze. Ja byłem członkiem jednej z nich. Przez to już chyba powinienem zostać skazany – tutaj zaśmiał się pod nosem – ale cóż, jestem gotów na karę. Myślicie jak tu się znalazłem, skoro moją ojczyzną jest Sicherad? Dobrze, przejdźmy więc do sedna mej przemowy. Był to początkowo świetny dzień – zaczął wspominki Quzan. – Nad pustynią zgromadziły się szare chmury, co zwiastowało ulewę. Deszcz na pustyni to jak wiecie błogosławieństwo. Wszyscy z tego powodu radośnie stawiali kolejne kroki po piasku. Nagle zauważyliśmy inną grupę wędrowną zmierzającą w naszym kierunku. I stało się coś, co w żadnym wypadku nie oznaczało nic pozytywnego. W miejscu, z którego widać było tylko wydmy piaskowe, spotkały się dwie konkurencyjne grupy bandytów. Ja wraz z moimi kolegami i nas przeciwnicy. Z początku staraliśmy się z nimi pokojowo pogadać, by nikomu nie stała się krzywda, ale jak się można było spodziewać doszło do rękoczynów. Pokonaliśmy ich, ale w czasie tej potyczki straciło życie trzech moich przyjaciół, bardzo dobrych przyjaciół. Od tej chwili postanowiłem porzucić bandyckie życie, przenieść się w spokojną okolicę i zapomnieć o tym co działo się w Sicheradzie. Byli znajomi pozwolili mi odejść, ale odebrali mi za to moje bogactwa, jakie dostałem za udane napady. Później dowiedziałem się o cudownej wyspie Artes. Tamtejsza bogini podobno mogła wszystko, a ja potrzebowałem odkupienia swej duszy. Wysepka znajduje się kawał drogi od Sicherad, więc wiele przepłynąłem. Nie było jednak trudno, bo z pomocą moich kolegów z kręgu przestępczego którzy wciąż mnie wspierali, mimo, że odszedłem z grupy, stworzyłem sobie i mej rodzinie mały statek, którym przepłynęliśmy tutaj. Niestety teraz moja rodzina nie posiada nic. Mieszkamy jedynie w małej, sypiącej się chacie. Ja, małe dziecko i żona. Postanowiłem coś ukraść, ten jeszcze ostatni raz, abyśmy mieli choć odrobinę jedzenia. Abyśmy mogli godnie zacząć od początku… - przerwał bliski płaczu.
- Dobrze Quzanie, nie zmuszamy cię już do tych wspomnień – rzekła ze współczuciem arcykapłanka. – Nie chcę tego robić, ale jednak powinnam skazać cię za działalność przestępczą. Chyba, że ktoś ma inny pomysł na rozstrzygnięcie sporu… ale księga sądów mówi jasno, że za działalność przestępczą skazuje się człowieka na więzienie… - starała się przedłużać mowę tak, aby nie podawać wyroku zbyt szybko. Zaczęła nawet mówić trochę niezdarnie, co nie było do niej podobnie. – Cóż… a więc skazuję…
- Nie rób tego, pani! – z tłumów zgromadzonych w świątyni wyszła czym prędzej młoda Anya w białej szacie kapłanek Arteny. Przed rozpoczęciem zgromadzenia zdążyła uczesać swoje brązowe włosy i lekko przypudrować gładką, jasną twarz. Wyglądała naprawdę uroczo. Catriana właśnie czekała na jej interwencję. Od dawna widziała w te osobie swoją następczynię. Zauważyła to właściwie od momentu narodzin Anyi. Dziewczyna ukłoniła się przed najwyższą kapłanką oraz samą Arteną. – Nie możemy karać takiego człowieka. Skoro tak dba o swą rodzinę, że dosłownie potrafiłby oddać za nich życie, tak je kocha, że chce dla nich jak najlepszego bytu. Z własnej woli odszedł z kręgu przestępczego, to nie może być złym człowiekiem. Przybył odpokutować swe grzechy. Wszyscy popełniamy błędy, ale czy każdy z nas ma odwagę o nich mówić? Oczywiste, że nie. A Quzan wyznał nam wszystko, każdy swój grzech oraz powiedział, że chce odkupienia. Nie każdy by tak postąpił. Oszem mógłby to być prawdziwy bandyta, z tym, że ma na to zbyt dobre serce, co można wywnioskować z jego opowieści. A dobrych ludzi Ysanaar nie skazuje. – Dokończyła Anya. Była gotowa przekonać lud jeszcze bardziej, jeśli to nie wystarczy.
Catriana jednak ciągle się uśmiechała. Zawsze była dumna z tej młodej kapłanki, a ciągle przybywały nowe powody do tej dumy.
- Nie muszę chyba dalej tłumaczyć wypowiedzi tej młodej kobiety – wskazała na Anyę. – Powtórzę jedynie, że dobrych ludzi Ysanaar nie skazuje. Quzanie, dostaniesz od nas dostatek ziaren za to, że odbędziesz pokutę w świątyni. Przychodź tu codziennie na półgodzinną modlitwę, a Twe grzechy zostaną wybaczone. Oto nadana pokuta i miejmy nadzieję, że zostanie spełniona. – dokończyła najwyższa kapłanka.
Tak skończyła się rozprawa Quzana. Prawdę mówiąc, starzec już został rozgrzeszony.
Gdy wszyscy opuścili świątynię, Quzan został, aby jeszcze przez chwilę dziękować bogini.
Jeśli chcesz pogadać, jestem tu:

https://www.facebook.com/tomasz.socha.75

2
O kurczę. Imponujesz mi swoją wyobraźnią, choć historii fantasy nie lubię. Fabuła okej. Co do stylu - jest w porządku. Bogate słownictwo, dużo środków artystycznych. Stosujesz synonimy - bardzo dobrze, że starasz się unikać powtórzeń. Zauważyłam jednak mały problem z zaimkami. Musisz nad tym popracować.

Forma według mnie bez zarzutu.
What are we doing? We are turning into dust.

4
No dobrze artysto. Zaczynamy.
Struny instrumentu były szarpane przez Anyę, jedną z kapłanek Arteny. Młoda kapłanka siedziała na drewnianej ławce przy ścianie głównej świątyni zakonu, kierującego kultem obowiązującym w całym Ysanaarze.
Powtórzenie. Możesz zamienić „kapłanka” na „dziewczyna”.
Najważniejsza placówka religijna nie była umiejscowiona w centrum kontynentu, jakby się mogło wydawać.
Mnie się nic nie wydaje.
Budowlę sporych rozmiarów nakrywał dwuspadowy dach podtrzymywany na kolumnadzie. Niedaleko za kolumnami wzniesiono świątynię. Wybrukowana ścieżka ułożona między domem boskim a kolumnadą służyła jako miejsce gdzie można było zrelaksować się na świeżym powietrzu. Do kolumnady doprowadzały niewysokie schody, dokładnie trzy stopnie. Cały budynek zbudowano z białego kamienia.
Czytając fragment, widzę same kolumny. Do tego interpunkcja KULEJE.
Owszem, mogli też zabić najeźdźców, ale wyznawane zasady zabraniali im mordować bez opamiętania.
Mordować mogli, byle bez opamiętania.
Anya odłożyła na moment gitarę i ruszyła obejrzeć, jak idą prace.
Gdzie idą?
Ubogo ubrani wieśniacy ręcznie kosili dojrzałe owoce i warzywa, a na niektórych polach pomagały im ich konie, bądź inne zwierzęta pociągowe.
Konie i inne zwierzęta pociągowe pomagały wieśniakom ręcznie kosić?
Ubogo ubrani wieśniacy ręcznie kosili dojrzałe owoce i warzywa, a na niektórych polach pomagały im ich konie, bądź inne zwierzęta pociągowe. Może poziom życia mieszkańców Artes nie był ekstrawagancki, ale mimo to na ich twarzach zawsze gościły uśmiechy. To możliwość ich obecności przy bogini sprawiała, że miło zubożałego życia byli wielkimi optymistami. Nikt nie dorównywał ich pobożności, nawet kapłani z cesarstwa Tristglen. Przy tak dobrym psychicznym nastawieniu Artesyjczyków prace szły szybko, a w czasie ich wykonywania zawsze znajdowały się chwile, do przyjemnych wymian zdań.
Zaimkoza. Czasami wystarczy np. „To możliwość obecności przy bogini…” I tak wiadomo o co chodzi. W innych sytuacjach pozmieniać trzeba zdania. W całym opowiadaniu o 70% mniej zaimków wprowadź.
- Co się… puśćcie mnie, nie szarpcie tak… - wykrztusił wystraszony, podstarzały mężczyzna, którego dwaj strażnicy złapali na gorącym uczynku. Starzec próbował okraść jedno z pól które dostarczały mieszkańcom dorodne warzywa. Próbował umknąć strażnikom, jednak ci mocno trzymali go za ręce, skuwszy uprzednio nieudolnego złodziejaszka kajdanami.
- Lepiej się uspokój dziadku – rzucił jeden ze Stróży odziany w żelazną zbroję. – Od razu mówię, że szarpanie się jedynie zacieśni łańcuchy, co będzie coraz bardziej bolało. Nie chcemy zrobić panu krzywdy, więc teraz grzecznie pójdzie pan z nami przed sąd.
Mężczyzna opuścił smutno głowę i poszedł posłusznie ze strażnikami do wnętrza świątyni.
Dialog jest sztuczny jak plastik. Najpierw zwracają się do niego „dziadku”, później „pan”.
„co będzie coraz bardziej bolało” - spróbuj to wymówić. Sztuczne? Plącze się język? Aha.
Przypominał do złudzenia kosmos. Namalowano na nim zręcznie gwiazdy, które aż płynęły po kosmicznej czerni.
Nie przypominał do złudzenia, tylko był skoro w następnym zdaniu opisujesz gwiazdy i czerń.
Strażnik nadal stojący po jego prawicy, szturchnął go łokciem w bok, nawołując mężczyznę do poukładania przed chwilą rozproszonych myśli.
Babol :D
Ujrzał ołtarz zalany błękitem, ale bardziej skupił się na osobie siedzącej na tronie przed owym ołtarzem. Na złocistym, ozdobionym klejnotami tronie siedziała Catriana.
Powtórzenie.
Jej rude włosy opadały na długa białą szatę. Jana cera kobiety wcale nie zdradzała jej ponad pięćdziesięciu lat. Jej status zdradzała spora ilość złotej biżuterii, którą nosiła.
Zaimki. Literówka: „Jana” – chyba chodziło o „jasna” i nie „długa” tylko ”długą”. I przecinek.
Fragment mógłbyś napisać tak:

"Zauważywszy, że starszy człek skierował na nią uwagę, powstała i przeszła kilka kroków po czerwonym dywanie, by zbliżyć się do nieznajomego. Rude włosy opadały na długą, białą szatę. Jasna cera kobiety wcale nie zdradzała ponad półwiekowego życia. Stan, z którego pochodziła, zdradzała spora ilość złotej biżuterii."

Coś w ten deseń. Oczywiście to przykład.
- Bieda nas zżera, bieda. Szczególnie przyjezdnych. – powiedział starzec.
Zły zapis dialogów. Po „przyjezdnych” nie powinno być kropki.

Więcej błędów nie mam siły wskazać. Może następnym razem.

Zwykłe relacjonowanie. Wydawało mi się, że czytam jakiś przewodnik, a nie opowiadanie. Za dużo zaimków. Interpunkcja jest straszna, a właściwie nie jest, bo jej prawie wcale nie ma. Masa powtórzeń. Znalazłem trochę sprzeczności, jak choćby to w jaki sposób można określić, kto jest bardziej pobożny? Dłużej się modli? Daje więcej na tace? Ee. Coś nie tak. W Twoim opowiadaniu wszystko jest święte. Dialogi są sztuczne. Np. wypowiedź kapłanki:
„- skoro są tak święte jak mówicie, to nie wiem, czy nawet ja powinnam sądzić ludzi, którzy starają się je zbezcześcić. Prawdą najświętszą jest to, że tylko bogini może nas sądzić, ale święta księga udziela prawa sądzenia najwyższej kapłance. Musze więc to zrobić, choć nie lubię skazywać poddanych… powiedz nam panie, co masz na swoją obronę.”
Masło maślane. Gada byleby gadać i nic z tego nie wynika. Wszędzie widzi świętość. No i znów jakieś sprzeczności, że to niby tak święte miejsce, że ona nie powinna sądzić, ale prawo jej pozwala, chociaż ona tego nie lubi i w sumie to musi sądzić i będzie sądzić. Strasznie. Do tego nie widzę by która z postaci była „żywa”. Są papierowe i nienaturalne.
Pokazujesz nam świat, o którym nie mamy pojęcia. Zasypujesz nazwami własnymi, co wprowadza tylko mętlik w głowie. Historia jest lekko mówiąc nudna. Nic szczególnego się nie dzieje. Poznajemy życie jakiegoś starca, które przedstawiasz strasznie sucho.
Plusem jest to, że nie robisz błędów (nie licząc interpunkcji i literówek oraz kilku zapisów). Potrafisz klecić dobre zdania, a do solidny start. Myślę, że z czasem wyrobisz sobie inny styl. Staraj się opowiadać poprzez to, co się dzieje, a nie same, suche fakty. Inaczej będziesz nudził. Cóż mogę powiedzieć. Czytaj dużo, pisz jeszcze więcej, a będzie coraz lepiej.

Pozdrawiam.

5
Na wiele Twoich krytyk mogę postawić kontrargumenty.
Np. "Gdzie idą?" Oto moi mili państwo była przenośnia.
A Korona to nie jest nieznany świat, chyba, że dla was. Napisałem już sporo opowiadań o tym uniwersum i ogólnie wiadomo co to za świat.
Mogę jeszcze dorzucić inne opowiadania z tego świata i wtedy będzie bardziej przejrzyście :)
Oj, spodziewałem się porządnych krytyk na tym forum i chyba je mam :).
Nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć: Dzięki za opinię Revis :).
Jeśli chcesz pogadać, jestem tu:

https://www.facebook.com/tomasz.socha.75

6
Bardzo słaby tekst o niczym. Dla ciebie, może i te uniwersum działa, funkcjonuje i żyje, ale nie potrafisz tego przekazać. Już na początku wprowadzasz dość zagmatwaną historię świątyni, jakiegoś objawienia, kilku bohaterów, dodatkowe nazwy, po czym przechodzisz do jakiegoś staruszka i tym (bardzo słabym) wątkiem podpierasz opowiadanie. Zdania są skonstruowane w sposób, nie dość, że prosty, to tragiczny - wiele jest pozbawione ciągu logicznego, ale nic to, bo do tego, słabego przecież wykonania, dodajesz masę powtórzeń (szczególnie rażą na początku). Nie wiem, jaki był zamiar tego tworu, ale uśmiałem się, prawie że do łez.

Brakuje ci wprawy w konstruowaniu myśli - przekazaniu tego, co widzisz, do czytelnika. Gdzieś tam coś świta, ale albo dajesz za dużo detali, które skupiają uwagę nie na tym, co trzeba, albo nie zachowujesz ciągu logicznego w konstrukcji zdań.

Sytuacje opisywane przez ciebie (łącznie z dialogami) są rozpisane niezręcznie:
I stało się tak jak zapowiedzieli strażnicy. Brodaty staruszek w poszarpanych, szarych spodniach i koszuli stanął przed sądem.
Przejrzał się w gładko wypolerowanej, białej podłodze komnaty, a potem przeszedł wzrokiem po reszcie pomieszczenia.
W większości przypadków (jak i w tym) język twojej prozy zahacza o mowę potoczną. I tak całość jest wykonana - zbyt potocznie. Ubogość stylowa to jeden z grzechów głównych. Jestem przekonany o tym, że pomysł masz - ale brakuje ci wprawy w wyważaniu tekstu - skupieniu się na rzeczach ważnych i rozpisywaniu ich. Tworzeniu wstępu o odpowiedniej długości, dzieleniu na odpowiednie akapity, tak, aby czytelnik płynnie przechodził przez tekst, kolejne wątki i pomysły, które przygotowałeś.

Tekst bardzo mi się nie podobał.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
A Korona to nie jest nieznany świat, chyba, że dla was. Napisałem już sporo opowiadań o tym uniwersum i ogólnie wiadomo co to za świat.
Nie, nie wiadomo. Ja nie wiem. Skąd mogę wiedzieć?

Tekst przypomina szkolne streszczenie jakiegoś większego dzieła. Masz wyobraźnię, stworzyłeś świat, ok. Ale brakuje Ci wprawy, żeby to w interesujący sposób opowiedzieć. Tekst jest słaby, nie interesuje, nie wciąga.

Nie wiem, co napisać, żeby nie powtarzać z a Martim i Revisem... Dużo czytaj, dużo pisz. Kombinuj, baw się słownictwem, czytaj na głos.

Sam świat nie sprawi, że opowiadanie będzie interesujące. Musi się coś dziać. Akcja, intryga, wojna, zdrada, zemsta, zły bohater, dobry bohater, zagrożenie. Cokolwiek. Ale niech się dzieje.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."

.....................................Wallace Stevens
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”