Magda Smutna
Powiedziano kiedyś, że każda prawda wyjdzie na światło dzienne. Nie stało się tak w przypadku szesnastoletniej dziewczyny o niebieskich oczach i zawsze uśmiechniętej buzi. Magda mieszkała w niewielkiej wiosce położonej nad rzeką. Była młoda, ambitna, inteligentna i do tego urodziwa. Chłopcy z najbliższej okolicy chcieli, aby to właśnie ona została tą jedyną, lecz mimo zabiegów, starań i prób, Magdzie nie w głowie były miłości i rozterki serca – radośnie i stanowczo realizowała swoje życiowe plany. A miała tych planów dużo, jak na umysł szesnastolatki: wyjechać do Warszawy, skończyć studia prawnicze, znaleźć dobrą pracę i ustatkować się w zgiełku wielkiego miasta.
Zbrodnia, jaką dokonano na Magdzie wstrząsnęła mieszkańcami. Nie rozumieli, kto odebrał tą wspaniała istotę jej rodzicom i dlaczego jej promienny uśmiech nikogo więcej nie uraczy, nie usłyszą jej melodyjnego głosu. Nie wierzyli, że już jej nie ma wśród nich. Zdarzyło się to w połowie 1980 roku. Dzielnicowy od czasu tej okropnej zbrodni zmienił się, jak i zmieniło się społeczeństwo tej malutkiej wioski. Milicjanci, oglądający zwłoki młodej dziewczyny nie hamowali łez. Znali ją za dobrze i nie wierzyli jak wszyscy, w to co zdarzyło się w dotąd spokojnej okolicy. Dziewczyna została zabita siekierą. Uderzono ją w głowę, następnie odrąbano nogi, które morderca wrzucił do wraku „syrenki”. Jej twarz została poharatana czymś ostrym, ale nie był to nóż. Otwarte oczy błagały o pomoc. Widniał w nich strach i rozpacz. Bezsilność. Widok ten na zawsze pozostał w głowach osób, które przybyły na wezwanie dzielnicowego Wiesława. Sam milicjant, głowa wioski, nie był wstanie przeprowadzić czynności. Płakał, jak wszyscy. Ta okrutna zbrodnia musiała zostać pomszczona. Podejrzanym stał się Tomasz – osiemnastoletni mieszkaniec wioski, podkochujący się w Magdzie. Natychmiast został zatrzymany. Przesłuchanie, jakie mu urządzono nie było zwyczajną czynnością dochodzeniową, lecz masakrą, dokonaną na niewinnym człowieku. Przyznał się. Z miejsca został wyklęty przez wszystkich z okolicy i swoją rodzinę. Stał się potworem, którego należało jak najszybciej posłać za kratki, odizolować na wieki. Wyrok, jaki zapadł na otwartej rozprawie nie był sprawiedliwy, ale dał mieszkańcom wiarę w prawo i pewność, że potwór nigdy nie powróci. Tomek za niewinność odsiedział dwadzieścia pięć lat.
Czas goi rany i pozwala zapomnieć. Wioska przerodziła się w bogatą miejscowość turystyczną, w której wykorzystywano każdy grosz płynący z funduszów europejskich. Zbudowano amfiteatr, baseny termalne, korty tenisowe i rozwinięto agroturystykę. Bezrobocie zniknęło. Turyści tłumnie witali w te strony, spragnieni odpoczynku i atrakcji. Tych ostatnich było bardzo dużo, a niecodziennym zainteresowaniem cieszyły się wieczory grozy organizowane w domu szeryfa, gdzie stary już, były dzielnicowy pan Wiesław, opowiadał niestworzone historie o duchach, upiorach i zjawach, nawiedzających rzekomo te małe miasteczko i tylko z rzadka wspominał o błękitnookiej dziewczynie, która zbyt wcześnie pożegnała się z tym światem.
Wieczory grozy przyciągały turystów jak magnes a wieść o bajarzu doszła we wszystkie zakątki kraju i przyznać trzeba, że Szeryf swoją pracę wykonywał z niebywałą pasją. Sam wygląd tego staruszka budził respekt. Z jego oczu biła mądrość, głos miał donośny i mocny, twarz pomarszczoną i mimo sędziwego wieku, poruszał się sprawnie jakby lata go omijały. A do tego ubierał się jak stary kowboj, który za plecami miał swoje ranczo. Wieczory, na których opowiadał, zazwyczaj zaczynały się lekko i sympatycznie. Turyści zasiadali w dużej sali z kominkiem, wypełnionej skórami zwierząt i porożami. Kamienne ściany i niewielka ilość światła pozwalały na płynne wejście w nastrój, a kiedy Szeryf zaczynał opowiadać, milkły wszystkie głosy a oczy rosły z przerażenia. Miał talent narracyjny, wyobraźnię i zasób historii, które starczyłyby na kilka ksiąg. Lecz o Magdzie nie opowiadał, chociaż każdy, kto przyjeżdżał do miasteczka, znał tę legendę. Aż w końcu zmienił zdanie i zaczął opowiadać, a z czasem do tych opowieści doszły nowe, obrazujące zaginięcie trzech mężczyzn z małej wioski, położonej kilkanaście kilometrów za rzeką. Te nowe historie cieszyły się takim zainteresowaniem, że nie sposób było pomieścić słuchaczy pod jednym dachem.
I tylko pan Wiesław wiedział, że to wszystko prawda.
W stolicy, dwadzieścia siedem lat od wydarzeń z małej wioski, życie płynęło swoim leniwym tempem. Na komisariacie, komendant sekcji kryminalnej, szykował się do odejścia na emeryturę. Starannie przeglądał biurko w poszukiwaniu najdrobniejszych świstków. Wśród sterty różnych papierków, druczków i kopert, znalazł tę jedyną, z listami od więźniów, którzy przysyłali mu listy przez długie lata, pisząc w nich o swojej niewinności. Jeden zawierał informację od jakiegoś Tomka, skazanego za zabójstwo nastoletniej dziewczyny. Komendant nie przejąłby się tym, gdyby nie fakt, że pierwszy urlop emerytalny zaplanował sobie w pięknej górskiej miejscowości, słynącej z historii o Magdzie. Poznał tę opowieść i nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że ów skazany Tomek pisał właśnie o tej dziewczynie. Nie minęła chwila, aby komendant przypomniał sobie młode lata, i aby wróciła chęć rozwiązywania zagadek, tak bardzo tłumiona, odkąd został naczelnym sekcji kryminalnej.
Ostatnie dni w biurze spędzał na wyszukiwaniu informacji z prasy i internetu, na temat owej mieściny oraz tajemniczego zaginięcia trzech mężczyzn, które miało miejsce dwa lata temu, czyli tyle samo odkąd skazany Tomasz wyszedł na wolność, z tą różnicą, że wszelki kontakt kuratora i policji urwał się z nim na dobre. Nie sposób było to pominąć i nie zauważyć pewnych powiązań. Zapowiadał się ciekawy urlop, pełen wrażeń i tajemnic.
Pobyt w miasteczku turystycznym rozpoczął w starej knajpce, pełnej pamiątkowych zdjęć. Przedstawiały ważne wydarzenia z życia mieściny. Turyści ochoczo oglądali je i komentowali przy kawie albo piwie. Na ścianach znajdowały się fotografie sprzed dekad, ale też te nowsze, a pomiędzy nimi załączano wycinki z gazet, i chociaż o Magdzie Smutny artykuł się znalazł, to już o trzech zaginionych mężczyznach nie było żadnej wzmianki. Wzbudziło to niemałą ciekawość komendanta. Postanowił zasięgnąć u źródła, barmana Józka, pracującego w tej knajpce od wielu lat. Po długiej rozmowie, przy której zaschnięte gardła Józka i komendanta przepłukiwano tanią whisky, okazało się, że trzej, którzy zaginęli wcale nie zaginęli, tylko wyjechali do pracy za granicę i to najprawdopodobniej do Anglii, z tym że nikt się nimi nie interesował, a i oni też nie specjalnie pisali. W zasadzie, to w ogóle. Jedyną pożyteczną rzeczą, jaką się dowiedział emerytowany policjant, to że wszyscy trzej panowie (teraz mieli ponad czterdzieści lat) kiedyś lubowali się amerykańską grą w palanta, i że za młodu dużo trenowali, a nawet próbowali stworzyć swoją drużynę, tylko pomysł nie chwycił i rozeszło się po kościach.
W środku nocy komendant opuścił bar, napełniony jedzeniem, spity i zrezygnowany. Nie zanosiło się na cokolwiek ciekawego, co dotyczyłoby Tomka, Magdy i trzech zaginionych, którzy zaginionymi nie byli. I jedynie list w kieszeni dobitnie twierdził, że coś jest na rzeczy. Następnego dnia miał udać się na wieczór grozy...
Szeryf zaczął opowiadać najlepsze historie, coraz częściej wspominając o blondwłosej nastolatce, która została zamordowana w sposób okrutny. Moc opowieści potęgował wyrokiem, jaki spłynął z jego rąk na prawdziwym mordercy. Kluczem tej opowieści stały się kamienie. Jak wspominał, w dniu zabójstwa Magdy Smutnej, naprzeciw jego domu, po drugiej stronie rzeki, odbywały się harce nastolatków, którym towarzyszyły głośne okrzyki, ognisko i trunki. Jedną z rozrywek młodocianych, było rzucanie kamieniami w zabudowania pana Wiesława i nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, iż zabudowania te znajdowały się ponad osiemdziesiąt metrów od brzegu rzeki, a mimo to, kamienie lądowały na elewacji budynku, a czasami i dachu. Aby rzucić kamień na tę odległość, ktoś musiał mieć nie lada zdolności i siły, a taką mógł poszczycić się jeden człowiek, zamieszkały wioskę bardzo odległą od spokojnej mieściny Wiesława. W czasie śledztwa przeciwko Tomaszowi informacja ta wydała się nieistotna, jednak z biegiem czasu szeryf zrozumiał swój błąd. Stał się współwinnym przestępstwa, za które musiał odkupić winy.
Dwadzieścia siedem lat po tragicznych wydarzeniach w tej spokojnej miejscowości, Komendant gościł na wieczorze grozy jako turysta, jednak jego cel podróży nabrał nowego wymiaru. Postanowił rozwiązać zagadkę Magdy, Tomasza i trzech zaginionych mężczyzn.
- Opowiem wam, jak było. Wiele się zmieniło, wiele odeszło, ale prawda jest taka, że musiałem wziąć sprawiedliwość w swoje ręce – opowiadał Szeryf podczas piątkowego wieczoru. Oczy miał zamglone, wzrok szaleńczy a głos załamany. – Jak tylko go zobaczyłem, tego Tomasza, to nerwy mi zadrżały... Ale zachowałem spokój... Siedział, tak jak wy, wpatrzony i wsłuchany, niby turysta, ale ja wiedziałem, że to on. Takiej gęby się nie zapomina. – Westchnął głęboko. – Milczał, ale jego oczy mówiły. Płakały i błagały o litość. Nie dałem się nabrać, byłem czujny. Opowiadałem o Magdzie Smutnej i wspomniałem o rzucaniu w mój dom kamieniami. Pal licho te kamienie, ale który skurwysyn... przepraszam... jaki człowiek ciepnie kamieniem na taką odległość? No ja nie wiem... poważnie. On jednak wiedział. Na drugi dzień wiedziałem i ja. Poszedłem nad rzekę, na drugą stronę. Rzuciłem kamieniem, a ledwo do połowy wody doleciał. Więc kto mógł dorzucić do mojego domu? Tylko trzech takich było, a dokładnie Roman, Pyra i Więcek, czyli ci palantowcy, jak ich zwali. Chłopaki, co lubowali się w bejsbolu bawili i takie tam sprawy. Tamtego wieczoru, nie wiem dlaczego, pojechałem nad rzekę, w miejsce, gdzie nasza Magda ostatni raz spojrzała na świat. Czekałem na coś..., sam nie wiem co, ale doczekałem się. Po godzinie przyszli oni... Prawdziwi zabójcy naszej kochanej Magdy. Roman, Więcek, i Pyra. Dyskutowali o czymś, a po kilku minutach zjawił się Tomek. Wtedy nie wiedziałem, że to właśnie te cholerne rzucanie będzie kluczem w tej kwestii, ale jak to mawiają... człowiek uczy się na błędach. Tomek rozmawiał z nimi chwilę, a gdy uśpił ich czujność, wyjął nóż i zadźgał każdego z nich z taką precyzją, jakby ćwiczył te ruchy od lat. Nie miałem wyjścia... Wyszedłem z ukrycia i zawołałem go, a kiedy ruszył na mnie z tym zakrwawionym ostrzem, strzeliłem z dubeltówki... Zabiłem go. Przerwałem jego cierpienie i jego mękę. Zrozumiałem wszystko to, co było przede mną ukryte do tej pory.
Nie potrzeba było żadnych dodatkowych tłumaczeń. Wystarczyło poskładanie pewnych faktów i osoby dzielnicowego, któremu najważniejsza sprawa życia nie wyszła i jedno spojrzenie na dubeltówkę, leżącą za kratą w salonie, aby komendant zrozumiał, że Szeryf ukrócił męki wszystkich. Wystarczyło go o to spytać – stary wyga miał pewność, że Wiesław się przyzna. Tylko co z tym miałby robić? Przecież to wszystko zostało już rozwiązane. Historia została zamknięta i nikt nowych kart nie napisze.
Następnego dnia emerytowany policjant poszedł do szeryfa i z zakłopotaniem zapukał do jego drzwi. Kiedy otworzyły się, nie za bardzo wiedział od czego zacząć, więc wyciągnął piersiówkę i legitymację. Połączenie dość nietypowe, ale szeryf nie przejął się. Ukradkiem spojrzał na portfel i z dziwną ulgą chwycił za piersiówkę. Zrobił duży łyk, krzywiąc się przy tym. Oddał flaszeczkę i oznajmił, że weźmie płaszcz, po czym zaprosił przybysza na krótki spacer. Szli w milczeniu na wzgórze,leżące ponad dwa kilometry od miasteczka, a niecałe trzysta metrów od rzeki. Doszli do małego zagajnika, przy którym rosły dzikie, kolczaste róże. Komendant był przejęty, lecz zachował spokój. Szeryf przystanął i wziął głęboki wdech.
- Wiedziałem, że prędzej czy później ktoś na to wpadnie... – stwierdził, patrząc w jakiś daleki punkt.
- Nic dziwnego, skoro mówisz o tym do tłumu ludzi... – Komendant wyjął ponownie flaszeczkę. Zrobił niewielki łyk, ledwie mocząc usta i oddał ją szeryfowi.
- To nie miało tak być..., ale stało się. Nic nie poradzę.
- Tutaj ich zakopałeś?
Szeryf tupnął nogą w ziemię.
- Wszystkich czterech, dokładnie tutaj.
Komendant rozejrzał się dookoła i zamyślił na chwilę, w końcu uśmiechnął.
- W około dzikie róże, ani pies ani człowiek tutaj nie zagląda, do tego wieje mocno i gleba miękka. Mądrze...
- Mogłem tego uniknąć, gdybym tylko nie był zaślepiony wtedy... Ale ten ból... ten żal i ta złość. Magda... Ona była taka wspaniała, tyle życia miała przed sobą... Ci trzej skurwysyni chcieli się z nią zabawić, a ona była porządna, nawet pewnie spić się nie dała to ją ukarali... – przecedził przez łzy z takim smutkiem, jakby historia Magdy wydarzyła się wczoraj.
- Odkupiłeś ich winy.
- Swoich nigdy nie odkupię... W więzieniu długo nie pożyję, z rakiem płuc w tym stadium pociągnę najwyżej sześć miesięcy. Zresztą, nawet tam nie trafię. Nie żywy.
Komendant spojrzał w stronę rzeki, na gospodarstwo Szeryfa i niewielki skrawek piasku przy rzece, na którym została zabita Magda. Zmrużył oczy, jakby ciemność miała przynieść siły i podpowiedź do działania. Nie czuł satysfakcji ani radości z tego, że rozwiązał zagadkę, bo niby co komu z tego? Życia Magdy ani Tomka, ani też trzech prawdziwych zabójców nie odratuje.
- Tyle istnień poszło na marne. Niepotrzebnie...
- Niepotrzebnie...
- I nikt się nie zorientował? Nawet jak mówiłeś o tym na tych swoich wieczorkach?
- Nie, a chciałbym... Tyle to w sobie trzymać...
- Ten świat jest popieprzony.
- Nic na to nie poradzisz. Ja też nie... Co zrobisz?
- Ja? – Odwrócił wzrok od rzeki i spojrzał na pomarszczoną, zmartwioną twarz Wiesława. Schował ręce do kieszeni chroniąc je przed przejmującym wiatrem. – Nic, jadę na urlop. Tutaj nic więcej się nie wydarzy...