Rozdział 3
Długa nauka
O brzasku, następnego dnia, wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się przy chacie Fullina, aby obserwować wyjazd Gatlara i Shagana. Starzec czekał na zewnątrz, obok czarnego wierzchowca, przygotowany do podróży, zdradzał zniecierpliwienie, co rusz, zaciskając dłoń na lasce.
Z chaty wyszedł Shagan. Stąpał powoli, niechętnie, jakby badał podłoże krok po kroku. Tuż za nim szedł Fullin ze spuszczoną głową. Pod rondem jego słomkowego kapelusza malował się grymas smutku i przygnębienia.
Shagan zatrzymał się i popatrzył na miny obserwujących go zgromadzonych ludzi. Ich twarze wyglądały jednakowo. Dostrzegał smutek, ale także dziwną obojętność szarych oblicz. Mieszkańcy stali nieruchomo. Wokół panowała cisza, której nie przerwał żaden dźwięk.
Odnaleziony królewicz podszedł do Daria i przyklęknął przed nim na jedno kolano. Jego młodszy brat stał blady, a oczy błyszczały mu od zbierających się łez. Na pyzatych policzkach nie było śladu dotąd nieodzownych rumieńców.
— Czas się pożegnać — powiedział z trudem. — Wiem, że to bardzo boli, ale tak musi być.
— Wcale nie musi! — młodszy brat wybuchnął płaczem. — Nie musisz z nim jechać. Proszę, nie rób tego. Zostań z nami. Nie wyjeżdżaj, proszę.
— Przecież tłumaczyłem ci wczoraj, że muszę. Poza tym przyjadę kiedy tylko będę mógł — dodał z gorzkim uśmiechem.
— Obiecujesz?
— Obiecuję. Po moim wyjeździe doglądaj gospodarstwa. Teraz ty jesteś najstarszym synem w domu. Słuchaj się ojca, a on wychowa cię na dobrego człowieka. Wspominaj mnie często, tak jak ja będę cię wspominał, w końcu nie byłem chyba złym bratem, co?
Dario, ze łzami na policzkach, uścisnął brata najmocniej jak potrafił. Trwali tak w bezruchu przez dłuższą chwilę. Na koniec Shagan ucałował go w czoło.
Potem podszedł, do stojącego z Jardiną trzymającą na rękach niemowlę, Forkiela. Obok nich stała ich trzyletnia córeczka miętosząca długą sukienkę mamy. Oblicze Forkiela nie zdradzało żadnych emocji.
— Do widzenia bracie — pierwszy odezwał się Shagan i wyciągnął dłoń na pożegnanie.
Forkiel uścisnął ją z całych sił, po czym przytulił go do siebie.
— Będzie nam ciebie brakowało. Choć zawsze wiedziałem, że nie jesteś moim rodzonym bratem to wiedz, że z chwilą kiedy się zjawiłeś stałeś się nim i będziesz nim dla mnie, na zawsze.
— Zawsze nimi będziemy! — rzekł Shagan.
Po tych słowach trzej synowie Fullina uścisnęli się razem.
— Jardino — zwrócił się do kobiety. — Uważaj na Forkiela, bo jest strasznie chudy i kiepsko wygląda.
— Uważaj co mówisz — wtrącił się wesoło Forkiel. — Zawszę mogę ci udowodnić, że jesteś słabszy ode mnie.
— Kiedy tu przyjadę z wizytą to się przekonamy, czy rzeczywiście tak jest — odpowiedział ze smutnym uśmiechem Shagan.
Shagan pożegnał się z Jaradiną oraz ucałował dzieci.
Nadeszła kolej na Fullina. Syn stanął przed nim blady i zmieszany. Nie wiedział co powiedzieć.
— Shaganie — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Kocham cię jak własnego syna i oddałbym wszystko co posiadam, abyś nie wyjeżdżał. Niewiele znajdziesz miejsc, tak spokojnych i cichych jak nasza wioska. Nie daj się przemóc złu i postępuj zawsze zgodnie z sumieniem. Bądź dobry dla wszystkich, których spotkasz i pomagaj im w potrzebie. W trudnych chwilach przypominaj sobie Tarlon; ciszę i spokój. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy tam, gdzie zmierzasz.
Na koniec uścisnął go mocno.
— Do widzenia ojcze. Będę o was pamiętał. Na zawsze pozostaniesz w moim sercu jako mój prawdziwy ojciec. Na zawsze. Przysięgam.
Gatlar wsiadł na konia, a Shagan uczynił to samo. Stary rycerz uderzył lekko rumaka w bok i razem ze swym uczniem ruszyli przed siebie. Tłum mieszkańców utorował im drogę, nie odrywając od nich wzroku.
Shagan oddalając się na koniu, spojrzał za siebie na mieszkańców zebranych pod chatą. Z tłumu, narastającego z każda chwilą, wyłowił postać swego ojca oraz braci, lecz w miarę oddalania się od nich, ich twarze również zaczęły zlewać się z szarością ludzi z Tarlon.
Jechali na zachód, w stronę Lasu Gadom, którego mur zieleni widniał niedaleko. Polna ścieżka wznosiła się łagodnie, ku górze, by po chwili zniknąć gdzieś w półmroku panującym pod koronami drzew.
Shagan przez cały czas jazdy wpatrywał się w leżącą poniżej wioskę, która kurczyła się z każdą chwilą. Tłum mieszkańców stanowił już tylko szarą masę nierozpoznawalnych figur. Drewniane chaty przykryte słomianymi dachami stały niewzruszone na środku zielonej równiny. Mała rzeczka opływająca Tarlon mieniła się w blasku słońca, które właśnie wzbijało się ponad zabudowań. Naraz obraz wioski zniknął, a wędrowców opanował chłód, oraz długie półcienie wysokich drzew.
Nowy uczeń hadorczyka odwrócił wzrok i otarł łzy.
Droga prowadziła coraz bardziej w głąb lasu, ale równocześnie ciągle wiodła ku Irton, wijąc się wzdłuż lewego brzegu Bystrej Wody. Taką bowiem nazwę nosił strumień przepływający przez Tarlon, biorący swe źródła z Gór Południowych. Wartkim nurtem sunął przez las, który opuszczał już jako dość szeroka rzeka. Tam zwalniał znacznie biegu i mozolnie brnął daleko w Dzikie Kraje.
Jechali przez długi czas w ciszy. Starzec wiedział, że opuszczenie Tarlon jest dla odnalezionego potomka Erola bolesnym doznaniem i wolał go zostawić samego z myślami.
Po godzinie milczenia Shagan odezwał się:
— Gatlarze, właściwie to nie powiedziałeś mi jak mnie znalazłeś?
— Nie powiedziałem, bo nie ma co opowiadać — odparł hadorczyk niejako od niechcenia. — Po opuszczeniu mojego przyjaciela Madoka, podążyłem do Gohaan. Później, na południe, do ruin twierdzy Hume.
— Ruin?
— Hume zostało doszczętnie zniszczone w czasie bitwy. Uciekający Erbachowie splądrowali, a później spalili twierdzę. Stamtąd rozpocząłem swoje poszukiwania.
— Dlaczego? Przecież zaginąłem w Górach Południowych?
— To prawda. Ślad urywał się w Dolinie Kerdan. Ale nie było sensu tam rozpoczynać, bowiem jest to pustkowie, nie licząc niewielkiego punktu handlowego. Podejmując moje poszukiwania wychodziłem z założenia, że służącej udało się, wraz z tobą, dotrzeć do jakiejś osady czy wioski, i tam, z niewiadomych powodów, cię porzuciła. Istniała możliwość, że służąca zginęła, a ciebie przygarnęli górale. Rozwiązań było wiele — przerwał, by podjąć po chwili. — Poszukiwania zacząłem w północnym rejonie Doliny Kerdan. Niestety nie przyniosło to żadnych rezultatów. Zacząłem tracić nadzieję, że w ogóle żyjesz. Wtedy wpadłem na szaleńczy pomysł, aby poszukiwania przenieść w zupełnie inny rejon. Na południe. Założyłem, że służącej udało się przebyć góry i żyjesz obecnie gdzieś w jednej z tutejszych wiosek. Nie myliłem się. Tarlon było pierwszą wioską, którą odwiedziłem po przebyciu gór.
— Jedno mnie ciekawi. Jakim cudem służącej udało się przebyć góry?
— Nie mam pojęcia. Pozostanie to na zawsze tajemnicą — westchnął Gatlar.
Drugiego dnia, wyjechali z lasu. Przed nimi rozpościerała się niewielka, lekko opadająca równina. U podnóża znajdowało się miasto Irton. Niezbyt wysokie mury z szarego kamienia osłaniały domostwa. Podróżni stali wysoko ponad grodem, lecz pomimo tego, mogli zobaczyć jedynie szare dachy domów i pionowo unoszący się dym z kominów. Na północno-wschodnim krańcu miasta stał zamek o czterech wieżach z czerwonymi dachami. Jak się trafnie domyślali, była to siedziba księcia.
W Irton, Gatlar zaoferował swe usługi władcy Południowego Araval — w zamian, zamieszkał na zamku wraz ze swoim uczniem. Od tej pory rozpoczęła się nauka.
Stary rycerz zainicjował ją od języka hadorskiego. Było to o tyle trudne, iż mowa ta różniła się całkowicie od aravalskiej, a właściwie jej południowej odmiany, używanej przez tutejszą ludność. Nauka stawała się oporna ze względu na jednoczesne wprowadzenie sztuki czytania i pisania. Opanowanie mowy ojczystej sprawiało Shaganowi sporo kłopotu, co prawda Gatlar umiał zdopingować go do nauki, ale mimo to, przyszły władca Hadoru miał ogromne problemy z opanowaniem języka. Przełom w tych trudnościach nastąpił dopiero po dwóch latach.
W międzyczasie potomek Erola uczył się też innych rzeczy: poznawał życie dworskie bywając na ucztach, które wydawał tutejszy władca. Przysłuchiwał się rozmowom, które prowadzili baronowie, dzięki czemu uczył się polityki. Oczywiście była to jedynie namiastka tego, co go czekało w przyszłości.
— Aby być dobrym królem — mawiał Gatlar. — Należy być dobrym politykiem. W twoje ręce oddane zostaną losy Hadoru i będziesz musiał podejmować wiele decyzji, a każda z nich będzie inna, mniej lub więcej złożona. Wielką sztuką jest znaleźć kompromis, który zadowala obie strony konfliktu. Czasami jest to bardzo trudne, bądź wręcz niemożliwe.
Gospodarka kraju okazała się niewdzięcznym tematem.
— Dlaczego mam się tego uczyć, skoro będę miał wielu doradców? — sprzeciwiał się przyszły król.
— Doradcy służą jako pomoc — odpowiadał nauczyciel. — Podpowiadają jedynie jak należy dany problem rozwiązać. Jednakże decyzja zawsze pozostaje w twoich rękach, a żeby podjąć jakikolwiek werdykt, należy co nieco wiedzieć na rozpatrywany temat. Musisz sobie uświadomić, że podejmując ważne decyzje dotyczące państwa, a takimi są sprawy dotyczące gospodarki, bierzesz na siebie ogromną odpowiedzialność za wszystkich swoich poddanych, których decyzja dotyczy.
Ciekawym zagadnieniem była historia Hadoru oraz pobieżna innych państw czy narodów. Shagan z uwagą słuchał opowieści starca z przed wielu wieków, a nawet tysiącleci. Interesowały go inne rasy. W swoim dotychczasowym życiu widział jedynie Tolwinów, górską odmianę elfowego plemienia, odwiedzających czasami Irton, w swych nieustających wędrówkach.
Taktyka wojskowa była zajęciem, które całkowicie pochłonęło uwagę młodego adepta sztuki wojennej. W przeszłości stary rycerz brał udział w wielu bitwach i wyprawach. Znając ustawienie oddziałów do bitew, mógł analizować ich przebieg. Ponadto, w ramach sprawdzenia umiejętności dowódczych przyszłego króla, nakazywał, aby ten wczuł się w rolę wodza i ustawiał oddziały do bitwy. Czasami Gatlar wymyślał sytuacje, które mogły powstać podczas walki i Shagan, jako dowodzący, musiał wybrnąć z nich jak najlepiej, podejmując samodzielne decyzje. Pomysły zaskakiwały nauczyciela, a idące w parze, wzrastające umiejętności, czyniły Shagana doskonałym strategiem.
Jazda konno nie była mocną stroną przyszłego króla. Wierzchowiec, którego Gatlar kupił uczniowi okazał się trudną przeszkodą. Na szczęście dzięki uporowi, przyszły monarcha okiełznał rozhukanego rumaka.
Po roku rozpoczął naukę posługiwania się bronią. Pierwszą lekcję, którą udzielił mu wiarus z Hadoru, zapamiętał do końca życia.
Pewnego sierpniowego dnia Gatlar razem z Shaganem wyjechali za miasto, aby tam jego uczeń mógł spokojnie ćwiczyć. Stary rycerz zatrzymał się na polance w Lesie Gadom. Pogoda była wymarzona. Słońce było wysoko na bezchmurnym niebie. Wielkie, rozłożyste gałęzie starych dębów, tworzyły zielony dach nad polanką, chroniąc przed skwarem. Lekki wiaterek ochładzał ich twarze.
Legenda rycerstwa Hadoru, Gatlar, stanął przed przyszłym królem na środku polanki trzymając dwa drewniane miecze.
— Wybierz broń — rzekł do Shagana.
— Chwileczkę — odparł tamten troszkę przestraszony. — Czy nie powinieneś najpierw coś mi powiedzieć?
— A tak… — Udał zamyślonego przez chwilę i dodał z uśmiechem na twarzy — Powodzenia.
— Ale ja nie umiem walczyć — powiedział Shagan biorąc do ręki miecz. — Mogę ci przez przypadek zrobić krzywdę.
— Mną się nie przejmuj. Martw się o siebie!
Starzec zaatakował nagle młodego adepta i jednym ciosem wytrącił mu miecz z dłoni, który wylądował daleko za jego plecami. Zaraz potem przyłożył delikatnie ostrze swojej broni do szyi przeciwnika.
— Pierwsza zasada — powiedział. — Trzymaj miecz mocno i nie daj go sobie wytrącić. Zginąłeś po raz pierwszy. Podnieś miecz.
Shagan całkowicie zaskoczony i oszołomiony odwrócił się i poszedł po oręż. Kiedy odwrócił się z powrotem, poczuł jak ostrze miecza ponownie dotyka jego gardła.
— Druga zasada: nigdy nie spuszczaj wzroku ze swego przeciwnika i nie daj się mu zaskoczyć. Nigdy! Zginąłeś po raz drugi.
Przyszły władca Hadoru, zdenerwował się i ruszył nagle do szaleńczego ataku, zadając wiele ciosów. Instruktor sparował wszystkie, po czym odskoczył do tyłu.
— Patrz tam! — krzyknął, wskazując ramieniem w bok.
Młody adept odwrócił na chwilę wzrok i drogo za to zapłacił. Starzec natychmiast powalił go na trawę i przyłożył delikatnie ostrze miecza do szyi.
— Bardzo ważna zasada numer trzy — powiedział. — Nigdy, przenigdy, nie zapominaj o zasadzie numer dwa. Zginąłeś po raz trzeci.
Syn Erola, kipiał ze złości, wściekły na siebie, że daje się nabierać na takie tanie sztuczki. Z ogromnym zapałem ruszył na nauczyciela. Ten zadał celny cios i uderzył go w brzuch. Uczeń odruchowo spojrzał czy nic mu się nie stało, ale w tym samym momencie, po raz czwarty poczuł ostrze miecza na gardle.
— Wiem — rzekł nie podnosząc wzroku. — Nigdy nie zapominaj o zasadzie numer dwa.
— Oraz…
— Zginąłem po raz czwarty — wydusił cicho z siebie.
— Szybko się uczysz — podsumował go Gatlar.
Przez cały okres przebywania w Irton, wiele wieczorów spędzili rozmawiając. Nauczyciel okazał się być gorącym wielbicielem wybornych południowo-aravalskich win, które często gościły na stole, podczas długich, przegadanych nocy. Poprzez zachowanie zupełnie odbiegające od stanu powagi i rycerskiej dumy oraz, jak zawsze, żartobliwy styl narracji, zaciekawiał opowieściami o swoich dawnych przygodach.
Nie zawsze jednak miał dobry humor. Zdarzało się, że chodził przygnębiony. Posępny wyraz twarzy zdradzał ciążącą, usilnie skrywaną tajemnicę.
— To tylko zmiana pogody — odpowiadał zatroskanemu uczniowi. — Moje stare gnaty trzeszczą, gdy zbiera się na deszcz. — Kończył z wymuszonym uśmiechem.
Shagan nie dawał wiary w te słowa, ale nigdy nie wypytywał o prawdziwy powód ponurego zachowania.
Zdarzały się również noce, kiedy hadorczyk wymykał się ukradkiem z zamkowej komnaty. Shagan odkrył ten fakt przypadkiem. Gdy zaobserwował, że potajemne wyjścia powtarzają się cyklicznie co miesiąc postanowił śledzić Gatlara, w nadziei, że dowie się gdzie i w jakim celu znikał nauczyciel.
Podążanie za nim nie sprawiało żadnych kłopotów. Starzec szedł miejskimi uliczkami powoli, podpierając się laską. Nie odwracał się.
W końcu przystanął na moment przed ogromną, trzypiętrową siedzibą Gildii Kupieckiej Miasta Irton. Nie wszedł do środka. Obszedł front budynku i skręcił w wąską, boczną uliczkę. Nie doszedł do końca, zatrzymał się mniej więcej pośrodku. Światło latarni miejskich ledwie tu docierało.
Shagan, obserwując zza węgła, zauważył że znajdował się tam ktoś jeszcze. Przypatrując się bacznie, z mroku, wyłowił tylko niewyraźne kontury męskiej postaci. Czasami blask księżyca padał na tajemniczą osobę, oświetlając ją przez moment. W jednej z takich chwil, ukazując tatuaż na odsłoniętym przedramieniu obcego; nie znany znak runiczny.
Przyszły król niewiele słyszał. Odległość dzieląca go od rozmawiających była za duża, aby wyłowić coś więcej niż pojedyncze wyrazy, z których i tak nie mógł nic sensownego zrozumieć. Odniósł wrażenie, że postać z tatuażem wydaje polecenia nauczycielowi, poucza go, a nawet upomina nie przebierając w ostrych słowach. Starzec stał zdenerwowany, unikał spojrzenia tamtego i tylko kiwał porozumiewawczo głową.
Spotkanie nie trwało długo. Kiedy Gatlar wrócił do komnaty, zastał śpiącego Shagana. Uczeń udawał. Starzec stał przez chwilę nad łóżkiem podopiecznego ciężko wzdychając. Rozmyślał. Gdy położył się, długo nie mógł usnąć.
Przy nadarzającej się okazji, Shagan udał się do zaprzyjaźnionego Opiekuna Zbiorów Biblioteki Książęcej. Bywał tu często przyprowadzany przez nauczyciela. Zbiory władcy Południowego Araval zawierały wiele ciekawych woluminów z najrozmaitszych zakątków regionu. Nie tylko dokumenty stworzone przez ludzi gościły na wysokich półkach, ale i kilka zapisanych pismem elfów.
Lubił tu przychodzić. Biblioteka stanowiła jedyne miejsce, w którym czuł się swobodnie. Tworzyła odskocznię od zamku i panującej, w kamiennych ścianach, dworskiej atmosfery prowincjonalnego księstwa. Z dala od zadufanych w sobie panów, o przerastających ich ograniczone umysły ambicjach. Rozmów na, zdałoby się, wyniosłe tematy; wśród pozbawionych jakiejkolwiek szerszego spojrzenia na świat, niźli przez pryzmat szarej codzienności, ubarwionej nudnymi ucztami i polowaniami, ludzi.
W bibliotece książęcej mógł porozmawiać o wszystkim. Cyrrik, Opiekun Zbiorów, związany całe życie z biblioteką, był oczytanym człowiekiem. Z łatwością podejmował każdy temat. Potrafił godzinami rozprawiać, wyszukując jednocześnie w księgach teksty, związane z podmiotem omawianych kwestii. Wykazywał ogromną pasję, gdy z rozbieganym wzrokiem i nerwowo przerzucając kartki, wyszukiwał cytatów lub fragmentów, potwierdzających lub dopełniających wypowiedzi.
— Witaj, Cyrrik — rzekł Shagan na widok niskiego, otyłego przyjaciela.
— Shagan! — Ucieszył się łysy bibliotekarz. — Jak miło, ze wpadłeś.
Mrużąc głęboko osadzone oczy nad pulchnymi policzkami, wychylił się zza próg:
— Ale, cóż to? Jesteś sam? Gdzie Gatlar?
— Wyjechał na polowanie do Gadom, z księciem.
— Wejdź, pogadamy.
— Wino masz? — spytał gość zamykając drzwi.
— Cholera, przez was stanę się nadgorliwym wielbicielem tego napoju — odparł sięgając pod stół zawalony papierami.
— Kto, przez kogo?! — zaśmiał się Shagan. — Chyba posklejały ci się kartki, w czasie czytania historii naszych spotkań.
— Nie przesadzaj, na siłę do gardła ci nie wlewam — powiedział Cyrrik niosąc, z uśmiechem na twarzy, dwa kubki, wcześniej napełnione tutejszym, słynnym winem.
— W dobrym tonie jest nie odmawiać, gdy częstują — rzekł Shagan opróżniając kubek.
— W dobrym tonie jest nie wypijać wszystkiego, co ma gospodarz. — Zażartował bibliotekarz, zabierając puste naczynie.
— Dlatego właśnie lubię z tobą rozmawiać: nie dajesz się przebić.
Cyrrik podał przyjacielowi napełniony kubek.
— Ja tam nie jestem pewny czy bardziej nie lubisz mnie za to — powiedział patrząc na, kosztującego wina, Shagana. — A tak na poważnie, to co cie do mnie sprowadza? — spytał bibliotekarz, kończąc powtarzany niemalże co wizytę, ceremoniał przywitania.
Wtedy Shagan pokazał narysowany symbol bibliotekarzowi. Odwzorował tatuaż tajemniczego rozmówcy Gatlara jak tylko mógł najdokładniej. Łysy Opiekun Zbiorów długo przyglądał się rysunkowi.
— Nie przypominam sobie, abym gdzieś taki symbol widział — odezwał się w końcu, gładząc podbródek kciukiem.
— Ale poszukamy? — Uśmiechnął się Shagan.
— No, ba! Wiadomo, przyjacielu — odparł ochoczo, zacierając dłonie. — Znasz mnie, te księgi to moje życie; uwielbiam w nich grzebać.
Zabrali się do pracy, jednak przez kilka godzin nie natrafili chociażby na wskazówkę, gdzie szukać. Podłamany niepowodzeniem Shagan, zupełnie nie podzielał entuzjazmu kipiącego z jego przyjaciela. Wyglądało, jakby trudności i brak efektów, napełniały go coraz większa siłą, dla dalszych poszukiwań.
— Nie martw się — powiedział żegnając się w progu. — Jeśli wśród moich ksiąg jest ten symbol, to go odnajdziemy. Bądź pewien.
— Pamiętaj; to nasza tajemnica. — Przestrzegł Shagan.
— Nikt się nie dowie. Do zobaczenia.
Korzystając z nieobecności Gatlara, przyszły monarcha Hadoru wracał kilkakrotnie do biblioteki. Zawsze zadając od progu to samo pytanie:
— I jak? Masz coś?
Tyle razy otrzymywał tą samą odpowiedź;
— Niestety, na razie nic.
Pewnego jesiennego wieczoru, odpowiedź padła inna:
— Wejdź — powiedział beznamiętnie bibliotekarz.
Gdy Shagan wszedł, łysy opiekun stał chwilę w progu, rozglądając się na ulicę, jakby w obawie, czy jego gość nie jest śledzony.
— Coś się stało? — spytał zaniepokojony Shagan. — Dziwnie się zachowujesz? Masz minę, jakby w bibliotece był pożar — zażartował, próbując wybadać humor przyjaciela.
— Przestań! — Przerwał stanowczo tamten. — Wiesz, że nie lubię takich żartów. Poza tym, nie jest mi do śmiechu.
Zacisnął rozdygotaną dłoń na kubku i przytykając do ust wychylił go szybko, oblewając brodę i ubranie, przez rozkojarzenie.
— Zresztą, zaraz i tobie nie będzie do śmiechu — dodał obcierając twarz.
— Spokojnie — powiedział łagodnym głosem Shagan, teraz dopiero uświadamiając sobie, że bibliotekarz jest śmiertelnie przerażony. — Siadaj. Opowiedz co się stało?
— Odnalazłem symbol, w jednej z ksiąg. — Cyrrik zaczął cicho i wolno.
Ledwie widoczny zza stołu, zawalonego stosami ksiąg i papierów, rozglądał się przy tym, jakby w obawie, przed niewidocznym zagrożeniem.
— To bardzo stary zbiór — kontynuował. — Jeden z najstarszych, jakie się tu znajdują. Napisany przez Minorów, ponad dwa tysiące lat temu. Księga jest bardzo zniszczona i niewiele z niej mogłem wyczytać. Jednak stronnica, na której odnalazłem symbol, jest dobrze zachowana.
Cyrrik odsunął kilka zwiniętych papierów i położył przed synem Erola grubą, zniszczoną księgę. Otworzył wiekowy wolumin.
— Jest! — rzekł Shagan, przypatrując się uważnie rysunkowi na pożółkłej stronnicy. — Ten sam.
Przez dłuższa chwilę badał dokładnie każdy szczegół, wykreślonego na pół strony, symbolu. Zauważywszy kilka linijek niezrozumiałego tekstu, znajdujących się poniżej, spytał:
— Co oznaczają te napisy pod rysunkiem?
Opiekun Zbiorów, trzymając kubek trzęsącą się dłonią, próbował upić trochę wina.
— Tekst określa pochodzenie i znaczenie symbolu — odparł.
Shagan powstrzymał ruch ręki łysego przyjaciela, który miał zamiar upić kolejny łyk wina.
— I?
— Tego znaku używał sam, On — wycedził przez zęby Cyrrik.
— On? Jaki znowu, On? — podniósł głos poirytowany Shagan.
— Ciszej, sprowadzisz na nas nieszczęście — upomniał go przerażony bibliotekarz. — Ten symbol używał Pan Mroku.
Shagan momentalnie zbladł, a oczy powiększyły mu się niemalże dwukrotnie. Gatlar niewiele opowiadał mu o Mrocznej Erze. A jeśli już coś wspominał, to jedynie krótkie wzmianki, o czasach, które najwyraźniej wszyscy chcieli wymazać z historii.
Potem przypomniał sobie swoje złowieszcze sny, które nawiedzały go nocami. Opuszczenie Tarlon nic nie zmieniło w kwestii ich pojawiania. Jednak dokonała się inna przemiana, związana z nocnymi wizjami przyszłego monarchy; już nie budził się zlany potem ani wystraszony z krzykiem na ustach — spał spokojnie.
— Ponadto, symbol używany jest przez tajny Zakon. — kontynuował Cyrrik. — Celem członków tego zgromadzenia jest umożliwienie powrotu Czarnego Władcy do naszego wymiaru.
Zapadła głucha cisza.
— Nie wiem skąd wziąłeś ten symbol, ale wiedz, że możesz sprowadzić na nas wielkie niebezpieczeństwo — podjął po chwili otyły Opiekun Zbiorów. — Jedyne co mogę powiedzieć to, że w życiu znalazłem zaledwie kilka wzmianek o Zakonie. Nawet nie znam nazwy. Wiem tylko, że jego członkowie to wprawni zabójcy, wyszkoleni w walce i w magii.
Shagan chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał go Cyrrik:
— Nic nie mów, przyjacielu — rzekł spokojnym tonem Opiekun Zbiorów. — Jeśli chcesz mi powiedzieć, gdzie widziałeś ten znak runiczny, to i tak skłamiesz. Powiem ci tak: ja niewiele w życiu widziałem. Całą moją wiedzę czerpie z tych oto zbiorów. Jednak wiedz, że jeśli wśród tylu ksiąg, są tylko wzmianki o Zakonie, to znaczy, że jest to doskonale strzeżona przed światem tajemnica, a jego członkowie są nieuchwytni. Przestrzegam cię: nie zbliżaj się do nich! Obyś nigdy więcej nie spotkał ich na swej drodze.
Odnaleziony potomek Erola pochłonięty nauką nie zwracał uwagi na upływające dni. Kolejne pory roku przychodziły i odchodziły. On brnął do przodu, stając się coraz lepszym i mądrzejszym.
Minęły ponad cztery lata ciężkiej nauki. Gatlar był całkowicie zadowolony z wyników jakie osiągnął jego podopieczny.
Przyszły monarcha był najlepszy w strzelaniu z łuku. Pod bacznym okiem starego rycerza nauczył się doskonale władać tą bronią. Umiejętnościami zaskakiwał nauczyciela, który cieszył się z tego niezmiernie. Według śmiałej opinii, jego podopieczny, mógłby konkurować z najlepszymi łucznikami na świecie.
Innymi mocnymi stronami młodego królewicza były: walka mieczem i jazda konna. Shagan świetnie władał mieczem. Nigdy nie osiągnął poziomu Gatlara, choć nie raz go pokonał. Pomimo początkowych trudności w nauce jazdy konno, to w późniejszym okresie, przyszły król radził sobie wyśmienicie. Jako umiejętny strateg, zapowiadał się na świetnego dowódcę. Język hadorski miał dobrze opanowany, gorzej było z czytaniem i pisaniem, ale to, zdaniem starca, nie stanowiło dużej przeszkody.
Nastał nowy rok. Śnieg gęsto pokrył cały świat, zmieniając kolor otoczenia na biały. Zimny wiatr przybył z gór, aby objąć rządy. Słońce, dotychczasowy władca świata, straciło swą moc, zbladło i musiało ustąpić zakryte chmurami.
Pod koniec lutego, wieczorem, Gatlar przyszedł do Shagana, aby porozmawiać. Tamten, już od miesiąca wiedział, że nadszedł czas i niedługo wyruszą w podróż. Przeczuwał co będzie tematem dysputy.
— Chciałbym ci przypomnieć plan naszej wyprawy.
Rozłożył duży zwój grubego papieru na stole. Uczeń od razu poznał mapę obrazującą Królestwo Araval i całą Zachodnia Ziemię, gdyż starzec kilkakrotnie mu ją pokazywał. Sporządzili ją kartografowie króla Almanda podczas pobytu starego rycerza w Araval.
— Pierwszy etap naszej podróży stanowić będzie dotarcie do Gohaan — powiedział Gatlar. — Zaczniemy w Tarlon, z wynajętym przewodnikiem. Ruszymy gościńcem na północ, aż do Starej Gospody. Tam uzupełnimy racje podróżne i odpoczniemy jeden dzień. Dalej, pokonamy pierwszy łańcuch Gór Południowych, i wkroczymy do Doliny Kerdan. Zejdziemy nią, aż do północnych podnóży gór. Rola przewodnika tam się skończy. W ostatnim etapie, już sami, trzymając się lewego brzegu Elrosu, dotrzemy do stolicy Araval.
— Pokonanie Gór Południowych w zimie, stanowi nie lada wyzwanie?
Wyraźnie obawiał się wyprawy zaśnieżonym traktem.
— Owszem, dlatego będziemy korzystać z pomocy wynajętego przewodnika. Mimo, że trasę wytyczyłem zgodnie z biegiem gościńca. Kiedy w poszukiwaniu ciebie, pokonywałem góry — było lato. Nie sposób było zbłądzić. Droga jest zaniedbana, miejscami podmyta lub zawalona głazami lecz jak najbardziej przejezdna.
Gatlar miał rację. Władcy Araval już dawno zapomnieli o swej południowej prowincji. Jednak szlak handlowy, jaki został utworzony między obydwoma krainami, nieustannie gościł wozy kupieckie ciągnące na północ lub na południe.
— Rano jadę do Tarlon — oznajmił stary rycerz. — W wiosce będzie czekał na mnie człowiek, który zaprowadzi nas do przewodnika, Zohara.
— Dlaczego jedziesz sam? Przecież będziesz się musiał wracać po mnie?
— Jadę pierwszy, aby sprawdzić czy ów człowiek się zjawi. Umówiliśmy się, że jeśli Zohar nie zdecyduje się nas przeprowadzić, to ów mężczyzna nie pojawi się w Tarlon i będę musiał znaleźć innego przewodnika, a podobno ten jest najlepszy. Jeśli nie wrócę około południa czwartego dnia, będzie to znak abyś przyjechał do wioski z pełnym wyposażeniem podróżnym. Powinieneś znaleźć się na miejscu wieczorem następnego dnia. Potem ruszamy ku górom. Rozumiesz?
— Tak, Gatlarze. Zrobię jak powiedziałeś.
cdn..
Następny rozdział: "Powrót do Tarlon"
Kamienne Miasto [fantasy]
1
Ostatnio zmieniony śr 30 gru 2009, 14:22 przez Coldstream, łącznie zmieniany 1 raz.