Mam mało czasu żeby wam wszystko opowiedzieć.
Posłuchajcie.
Tiit. Zapiszczał dyktafon.
Byłem odwiedzić dziadka w szpitalu. Wszystko dobrze, jutro będzie wypis. Pożegnałem się z pielęgniarką i wyszedłem. Ruszyłem w stronę przystanku. Gdyby nie zapach szpitala byłoby to bardzo przyjemne miejsce. Przedmieście, otoczone lasem. Lubiłem szybko chodzić. I chciałem jak najszybciej przestać czuć ten okropny zapach. Przy przystanku rosły sosny. I otaczały go swoją piękną wonią. Zerwałem parę igiełek i powąchałem je. Ale chce mi się palić.
Wyciągnąłem paczkę L&M i zapalniczkę. Srebrną, na benzynę, z wygrawerowanym lwem. I logiem firmy: Zippo. Zapaliłem. Dym łagodnie wypełnił moje płuca. Dając uczucie odprężenia. Spojrzałem na telefon, była dziewiętnasta pięć. Autobus mam za siedemnaście minut. Mogę spokojnie delektować się papierosem. Na przystanku byłem sam. Bardzo mi to odpowiadało. Nie żebym był egoistą, po prostu nie mam ochoty na towarzystwo. Powoli dopalałem papierosa. Skończyłem i rzuciłem peta za siebie.
Przyjechał autobus. Był to stary, długi jelcz. W środku były nowe plastikowe krzesła, i pomalowane na żółto rurki. Z uchwytami reklamującymi: play. Wsiadłem pierwszymi drzwiami, i skierowałem się na koniec. Nie spojrzałem na kierowcę.
Szedłem powoli. Ostatnie drzwi zamknęły się. Przyspieszyłem. Przed ostatnie też się zamknęły. Czyżby kierowca myślał, że chce wysiąść? Musze to sprawdzić. Obróciłem się, i bardzo powoli ruszyłem w stronę następnych drzwi. Zamknęły się.
Zimny podmuch wiatru przeleciał po moich spoconych plecach. Przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz, wystraszyłem się. Zawróciłem i ruszyłem na tył autobusu. Otworzył drzwi znajdujące się najdalej ode mnie. Sądzi, że do nich wstanę. Chce ze mną pogrywać, skurwiel jeden. Patrzałem się w lusterko znajdujące się u kierowcy. Chciałem zobaczyć jego twarz. Nie dało się, widziałem tylko coś ciemnego.
Pomyślałem, co by było gdyby autobus zamiast w lewo do miasta, skręcił w prawo w las. Taka przerażająca scenka przemknęła mi w wyobraźni. Zacząłem się zastanawiać, co bym wtedy zrobił. Miałem w reklamówce butelkę po oranżadzie. Złapałbym ją za szyjkę i użył jako broń. Otrząsnąłem się.
Kierowca uruchomił silnik i ruszył. Dopiero teraz zamknął dwoje pierwszych drzwi. Zatrzymał się w połowie zatoczki. Podniosłem wzrok, poczułem drżenie rąk. Serce podskoczyło mi do gardła. Co on robi? Do autobusu wsiadł mężczyzna.
Był ubrany w skórzaną kurtkę, dżinsy, czarny kapelusz z, pod którego było widać uśmiech. Ironiczny uśmiech. W ręce trzymał nóż. Krótki, około trzech cali. Podniósł głowę lewą stronę twarzy miał pomalowaną na biało. A na ustach namalowany szew. Wyglądał jak straszny klaun. Brakowało mu tylko czapeczki, w której zamiast powieszonych dzwonków, były by małe czaszki.
Wstałem, poczułem, że muszę oddać kał. Tak jak przed pierwszą bijatyką w szkole. Nieprzyjemne parcie. Czułem je zawsze w momencie stresu, od dziecka.
Napastnik ruszył w moją stronę. Widocznie nie wystraszyły go moje wymiary: szeroki w barkach, metr osiemdziesiąt wzrostu, na oko sto kilogramów żywej wagi.
Wyjąłem butelkę i złapałem za jej szyjkę. Reklamówkę rzuciłem na krzesełko. Była teraz pusta i całkowicie nie potrzebna, Byłem przygotowany do ciosu butelką. Zastanawiałem się czy nie zbić jej i nie posłużyć się jak nożem.
Przypomniała mi się lekcja samoobrony. Jak odeprzeć atak napastnika z nożem. Stanąłem mocniej na prawej nodze, i przyjąłem pozycje do kopnięcia.
Atakujący zaczął biec w moją stronę, groźnie wymachując nożem. Autobus ruszył. Celowałem, i czekałem, jeszcze chwila, jeszcze dwa kroki, jeden. Kopnąłem go z całej siły w klatkę piersiową. Celowałem w splot słoneczny, by pozbawić go oddechu.
Przypomniała mi się dalsza część lekcji.
- Takie kopnięcie da nam cenny czas na ucieczkę. - Mówił instruktor. Ale ja nie mam gdzie uciekać. Popełniłem błąd, powinienem dokończyć atak. Nie byłem na tyle zdesperowany. Nie lubię przemocy.
Klaun wstał, uśmiechnął się. Ruszył na mnie, a autobus gwałtownie przyspieszył. Poleciałem do tyłu. Uderzyłem głową w szybę. Napastnik wziął zamach nożem. Złapałem jego nadgarstek. Miałem szybki refleks. To nie wystarczyło. Uderzył mnie drugą ręką w brodę, i jeszcze raz.
Butelka wypadła mi z ręki. Z echem uderzając o ziemię. Moje myśli krążyły wolno, jak szybowce pod cumulusem. Teraz wykonałem swój cel.
Moja pięść celnie uderzyła w splot trzewny. Napastnik stracił na chwilę oddech. Uderzyłem go kolanem w jądra. Babski cios, ale jakże skuteczny. Zaśmiałem się w myślach.
Miałem nadzieję, że zaraz wyskoczą kamerzyści.
- Mamy cię! - Krzykną wszyscy. I wyleją mi szampana na głowę. Przeproszę kaskadera za cios. I wszyscy będziemy się śmiali. Lecz to działo się naprawdę.
Poczułem cuchnący, ciepły oddech na twarzy. Wymierzyłem kopnięcie kolanem w nadgarstek przeciwnika. Cios był skuteczny. Nóż wypadł mu z ręki. Następne kopnięcie kolanem w nos.
Nie lubiłem przemocy, ale umiałem powalić słabszego. Dla mnie słabszy, oznaczało lżejszy. Używałem swojej masy do ataku. Co zgodnie z prawami fizyki, oznaczało większe szkody dla przeciwnika.
Powaliłem go ciosem z łokcia w tył głowy, wykorzystując przy tym swoją masę. Klaun upadł twarzą na ziemie. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ja też nie. Wziąłem nóż. Co teraz? Iść do kierowcy? I co dalej?
Wyjąłem komórkę. Widocznie uszkodziłem ją podczas bijatyki, bo miała wylany ekran. Schowałem do kieszeni, i ruszyłem w stronę kierowcy.
Autobus zaczął gwałtownie skręcać, hamować i przyspieszać. Chciał mi jak najbardziej utrudnić drogę. Nie dałem się. Mocno trzymając barierek, ruszyłem w jego stronę. Dopiero teraz zaczęła boleć mnie głowa i szczęka. Co to wszystko znaczy? Czemu tamten facet mnie zaatakował?
Dochodziłem do fotela kierowcy. Poczułem rękę na ramieniu. Klaun wstał. Podszedł do mnie. Kolejny błąd. Nie sprawdziłem go. Obróciłem się w jego stronę. Złapał mnie za szyje. Odruchowo chciałem go uderzyć w brzuch. Niestety miałem w tej ręce nóż.
Pierwszy raz poczułem jak to jest przecinać człowieka. Ostrze weszło gładko w brzuch. Czułem ciepłą, gęsta plamę krwi spływająca po mojej ręce. Gdyby ostrze miało „zęby” z drugiej strony, nóż wyjął by się razem z jelitami. Pozostawiając mu parę minut życia.
- Wiesz jak zobaczyć wnętrzności pomidorów i buraków? – Powiedział klaun całkiem poważnie. Nie odpowiedziałem. Chciałem go zabić, dokończyć swoje dzieło. Mój pierwszy raz. Zadałem cios powtórnie. Uderzałem w brzuch, nie w splot trzewny, nie płuca, nie serce. Chciałem zadawać ból. Postawić się w sytuacji pana życia i śmierci.
- Wrzucić odbezpieczony granat w pielgrzymkę. – Wyjęczał, uśmiechając się. Zadałem ostatni cios. Klaun upadł na kolana, bo cały czas trzymałem go nożem. Szarpnąłem go w górę. Ostrze wypadło z niego i upadł na ziemie. Odór krwi dotarł do moich nozdrzy. Opadłem na kolana i zwymiotowałem.
Otrząsłem się. Wstałem i zajrzałem przez szybę na miejsce kierowcy. Nikogo tam nie było. Autobus bez kierowcy dalej jechał. Śliczna sztuczka pomyślałem. Zajrzałem bardziej. Pedał gazu był wciśnięty do połowy. Jechałem w pustym autobusie, bez kierowcy. Gdzie on jest? Wyskoczył podczas bijatyki?
- Możliwe. – odpowiedziałem sam sobie.
Nie czułem się źle, że zabiłem człowieka. Taka była kolej rzeczy. Albo on zabije mnie, albo ja jego.
Wywarzałem drzwi do miejsca kierowcy. Przecież autobus mógł w coś uderzyć. Udało mi się je wygiąć. Uderzyłem łokciem w okienko, przez które podaje się biletu zakupione u kierowcy. Odpadło. Zbliżałem się z dużą prędkością do za krętu. Jak nie zahamuje uderzę w drzewa.
Wsadziłem rękę przez okienko, dobyłem klamki zacząłem ją szarpać. Drzwiczki otworzyły się i poleciałem do tyłu. Czułem ból w barku. Chyba wyrwało mi staw. Musiałem coś zrobić, żeby się nie rozbić. Gwałtownie wstałem i ból przeszedł mi aż do końca dłoni. Krzyczałem. Wszedłem do kabiny kierowcy.
Zakręciło mi się w głowie. Nie mogłem się skoncentrować. Złapałem się kierownicy. Znów popełniłem błąd.
Autobus gwałtownie skręcił. Wpadł w poślizg. Czułem jak wlewają się we mnie wiadra adrenaliny z nadnercza. Z całej siły wcisnąłem hamulec.
Byłem dobrym kierowcą. Pojazd nie miał ABS-u. Ująłem hamulca i znów wcisłem go mocniej. Starałem się kontrolować poślizg.
Wypadłem z drogi. Złapałem się mocno kierownicy. Autobus wpadł w drzewa. Czułem jak działa na mnie siła wypadku.
Nic mi się nie stało. Spojrzałem na swoje spodnie. Zsikałem się ze strachu.
- Kurwa, zeszczałem się ze strachu.
Usiadłem. I gwałtownie wstałem.
- Do tego się zesrałem, jestem ciota jak nic.
Ogarnął mnie płacz. Minęło dobre piętnaście minut zanim przestałem. Zabiłem człowieka. Teraz do mnie dotarło jakie grożą mi konsekwencje: więzienie. W autobusie było pełno moich śladów. Odciski palców. Wymiociny. Ale co z kierowcą? Gdzie ja jestem?
Jak dostane się na drugi koniec miasta, do domu? Wyszedłem z autobusu. Zostawiłem swoją reklamówkę i butelkę po oranżadzie. I trupa w kałuży krwi.
Dookoła las i droga. Bardzo przyjemnie, ale tylko w sobotni ranek „na grzybach”. Usiadłem, oparłem się placami o autobus. Zapaliłem papierosa. Wracać w stronę szpitala czy iść dalej drogą. Jak będę wracał większe prawdopodobieństwo że spotkam kierowcę, a nie wiadomo jak wyjdę z następnego pojedynku.
Ruszyłem dalej drogą. Co chwile oglądałem się za siebie. I to mi pomogło. Widziałem postać biegnącą w moją stronę. Cała na czarno. Z kapeluszem. Wypalonego peta wyrzuciłem.
- Mam nóż stój! – Wywrzeszczałem. – Nie żartuje stój.
Postać nie zatrzymywała się. Postanowiłem również biec. Biegłem ile sił w nogach. Usłyszałem głośny huk wystrzału. Schyliłem głowę. Puf! Jeszcze jedna kula. Puf! Tym razem przeleciała blisko. Słyszałem jej świst.
Czułem się jak królik, którego gonią charty, na wyścigach psów. Tak jak dawniej żywy królik, nie mechaniczny. Mechanicznego psy nigdy nie złapią. Żywego: ot za wolno pobiegnie.
Powoli traciłem oddech. Czułem zmęczenie całego dnia, na moich nogach. Ale biegłem, od tego zależało moje życie. Zobaczyłem w oddali magazyny, albo jakąś hale. Nie wiem. Ważne żeby tam dobiec. Puf! Puf! Puf! Kolejne trzy wystrzały. Jeden trafił w asfalt nie daleko mnie. Kula poleciała gdzieś rykoszetem.
Liczyłem strzały. Na razie sześć. Ile ma jeszcze kul w magazynku? Dwie? Cztery? Sześć? A może ma jeszcze następne magazynki? Ile razy będę miał jeszcze takie szczęście?
Dobiegałem do furtki. Nie sprawdzałem czy jest otwarta, przeskoczyłem przez siatkę. Puf! Następny strzał. Drasnął mnie w ramię. Upadłem na ziemię. Nóż wypadł mi z ręki. Nie mam czasu go podnieś. Trzymałem ręką ranę, i pobiegłem dalej.
Uderzyłem z rozpędu barkiem w drzwi. Otworzyły się i wleciałem do środka. Włączyłem światło i rozejrzałem się. Magazyn, sterty kartonów na półkach. Obok drzwi wiaderko i kanister.
Tak to mnie uratuje. Zastawiłem pułapkę. Wziąłem kanister i ruszyłem. Mijałem kolejne półki. Doszedłem do ślepego zaułku. Rozlałem benzynę i zrobiłem ścieżkę do mojej kryjówki. Wziąłem z półki dyktafon i kasety. Odsunąłem kartony i schowałem się. Pomyślałem o krwawiącej ranie. Zostawiłem ślady było za późno. On wszedł. Usłyszałem upadające wiaderko. Światło zgasło.
Tiit.
Koniec taśmy.
[ Dodano: Pon 03 Sie, 2009 ]
Kurczę. Sorry za drugi post. Ale miały być akapity, nie ma akapitów chyba że tylko u mnie tak to wygląda. Może coś źle zrozumiałem, nie wiem.
[ Dodano: Pon 03 Sie, 2009 ]
Nie zakończyłem średnikiem ";". Ale ze mnie idiota. Nie wiem co zrobić. Temat można usunąć, to wrzucę jeszcze raz poprawiony.
Łasic: Poprawiłam akapity, co by nam czytelnicy oczopląsu nie dostali
