Rozdział I
Znowu się zaczyna. No i kto by pomyślał, że to tak szybko zleci. Te dwa miesiące minęły mi szybciej niż... sam nie wiem co. Nic mi nie mija tak szybko jak wakacje.
Piotrek leżał zamyślony na łóżku. W tle pobrzmiewała wolna muzyka, płynąca z radia. Co jakiś czas spiker przerywał piosenki, aby powiedzieć, że w Warszawie odbywa się wystawa znanego fotografika, którą to poleca, i na którą serdecznie zaprasza wszystkich chętnych, lub mówił coś równie odkrywczego i interesującego, na co Piotrek nie zwracał najmniejszej uwagi. Wpatrywał się w zegarek wiszący na ścianie, i myślał o nazbyt szybko mijającym czasie. Wskazówki posuwały się leniwie po tarczy zegara. Mniejsza próbowała dogonić większą. Udało jej się to o dwunastej i czarne kreski pokryły się ze sobą, w niemal seksualnym akcie. Było południe. światło słoneczne wdzierało się do pokoju przez duże, drewniane okna, kładąc się cieniem na zielonym, pokrytym okruszkami dywanie. Komu chciałoby się odkurzać w taki upał? Nawet wewnątrz domu było bardzo gorąco i duszno. Koszulka przykleiła się Piotrowi do ciała, jakby przed momentem przewalił trzy tony węgla do piwnicy. Wiadomo, surowiec niezbędny, jeśli chce się w cieple spędzić zimowe wieczory. A zima zawsze nadchodzi niespodziewanie. Lepiej być przygotowanym. Piotrkowi za nic nie chciało się wstać. Leżał więc bez ruch i rozmyślał:
Hmm..... pamiętam jak na początku myślałem, że minęło dopiero dwa i pół tygodnia. A to przecież było aż dwa i pół tygodnia. W końcu to prawie trzy, a od prawie trzy coraz bliżej do czterech, czyli do połowy. A już od połowy, to zleciało, jak z bicza strzelił. Zawsze tak jest. Co roku to samo. Przez pierwsze tygodnie jest tak nudno, że z desperacji człowiek ma ochotę wrócić do szkoły. Depresja poporodowa, przy depresji spowodowanej końską dawką nudy, to małe piwo. Marzy się człowiekowi, by już był wrzesień. A jak potem zacznie dziać się coś ciekawego i nareszcie impreza się rozkręca, to ni z tego ni z owego okazuje się, że już minęły dwa miesiące. Trzeba zebrać foremki oraz resoraki i wrócić do swojej piaskownicy. Gdzie piasek jest szary i nic nie dzieje się ciekawego, a pani przedszkolanka każe liczyć pole i obwód babki z piasku, w formie trójkąta różnobocznego, o podstawie długości pierwiastka z trzynastu. Koszmar!!!
WAKACJE – jakie to cudowne słowo. Wypowiadasz je i przed oczyma staje ci to, co dla każdego szanującego się ucznia jest najważniejsze. Wakacje.... po pierwsze wolność. Nie wstajesz rano, nie idziesz do budy. No i nie musisz wkuwać na sprawdziany, których jedynym zadaniem jest to, aby na tej niewielkiej powierzchni kartki udowodnić ci, jaki jesteś głupi i niedouczony. A także to, że twoja niewiedza jest tak bezkresna jak morze. Kartkówka – dowód twej umysłowej ciemnoty, niezmąconej nawet iskierką światełka wiedzy.
Po drugie - spokój. Chociażby taka wywiadówka.... jaki to ogromny stres. A stres wpływa negatywnie na ciągle jeszcze kształtujące się organizmy, tych młodych, spragnionych wiedzy osobników. I nikt wtedy nie myśli o ich zdrowiu. Wywiadówka ma na celu przemienienie twych rodziców, w intelektualnych ciemięzców.
W domu Piotrka nigdy nie dochodziło do kar cielesnych. Natomiast do umysłowego znęcania się dochodziło ciągle.
Piotrek siedział pokornie przy biurku, zawalonym stosem książek, starając się w ten sposób robić dobre wrażenie i zatrzeć złe wspomnienia rodziców, wracających właśnie z wywiadówki.
- Ja w twoim wieku nie miałem takich warunków jak ty, a uczyłem się znacznie lepiej! – to kwestia ojca
- Jak miałam tyle lat co ty, to dorabiałam, aby mieć pieniądze na swoje potrzeby. Ty masz kieszonkowe, a uczyć ci się i tak nie chce! Co ty masz niby innego do roboty?! – to mama.
Akurat w tej kwestii, byli zupełnie różnego zdania. Na tym polu rzadko dochodziło między nimi do kompromisu. Piotrek uważał bowiem, że istnieje wiele ciekawszych zajęć, niż siedzenie z nosem w książce i wkuwanie definicji werteryzmu. Człowiek garbi się przy tym niemiłosiernie, a od takiej pozy można się skoliozy nabawić! Trzeba przecież dbać o zdrowie. I żaden pajączek, żuczek, czy inny robal tutaj nie pomoże. Choćby miał to być jakiś super nowoczesny hit medyczny, rodem z telezakupów.
Gdy rozmowa schodziła na temat kieszonkowego, zaczynało się robić gorąco, a nawet lekko niebezpiecznie. Piotrek modlił się w duchu, aby rodzicom nie przyszło nagle do głowy, że mogą ukarać go, blokując jego jedyne źródło dochodu. Skądś musiał przecież brać hajs. Nawet gdyby stanął pod latarnią, jego sytuacja majątkowa nie poprawiłaby się zapewne ani o złotówkę. Nie było się co oszukiwać. Wiedział doskonale, że do grona pakerów nie należał, a więc szczerze wątpił, czy jakieś auto zatrzymałoby się, przy okupowanej przez niego latarni. No chyba żeby spytać o drogę.
Najgorsze były monologi ojca, na temat jego przyszłości. Przy obecnym stanie rzeczy, jawiła mu się ona oczywiście w ciemnych barwach.
Jasnowidz jeden skończony! – myślał rozgniewany Piotrek - Wróżbita się znalazł! Tyle, że zamiast szklanej kuli, kartki z wykazem ocen używa.- Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że chłopak ma braki i dziury w wykształceniu, które rozmiarem mogłyby spokojnie konkurować z dziurą ozonową.
***
W moim życiu rozpoczyna się zupełnie nowy rozdział – myślał Piotr z mieszaniną niepewności, radości, i lęku, którego jeszcze nigdy wcześniej w takiej postaci nie zaznał. Nie był to lęk obezwładniający, taki który paraliżuje i odbiera człowiekowi pewność siebie. Był to lęk przed nieznanym. Lęk, który motywuje do działania – Jak to wszystko szybko się toczy. Dopiero zaczynałem gimnazjum, a już do liceum idę! Przede mną nowe wyzwania, nowe środowisko. No i jeszcze jedna, bardzo znacząca nowość: całkiem nowi, ale z pewnością równie zgredowaci nauczyciele! Aż mi ciarki po plecach przeszły. Na samą myśl o spotkaniu pierwszego stopnia z państwem pedagodztwem, mam odruchy wymiotne oraz problemy gastryczne. Więc jednak wszystko ze mną w porządku. To chyba normalne, a wręcz nawet naturalne objawy.
Z racji tego, że zawsze staram się być człowiekiem przewidującym, dążącym do tego, by maksymalnie wykorzystać nową szansę rozwoju intelektualnego i towarzyskiego, wymyśliłem bardzo szczegółowy plan, do zrealizowania w najbliższej przyszłości. – stwierdził pewnego razu - A więc (wiem, że nie zaczyna się zdania od a więc, ale w końcu jestem na wakacjach i mogę olać ciepłym moczykiem, całą tą sztywną poprawność językową), w pierwszej klasie liceum zamierzam:
• Po pierwsze – bawić się dobrze.
• Po drugie – bawić się wspaniale.
• Po trzecie – bawić się świetnie.
• Po czwarte – bawić się cudownie.
• Po piąte – bawić się wyśmienicie
• Po szóste – nauczyć się geograficznego położenia wszystkich państw świata.
Oczywiście, jak przystało na człowieka z pozytywnym nastawieniem, pocieszam się tym, że wiem gdzie leży jedno z państw. Umiem pokazać na mapie Polskę. A to jest już całkiem niezły początek.
Podsumowując, w nowej szkole planuję:
• Miło spędzać czas.
• Uczyć się geografii, bo pasowałoby z czegoś zdawać w przyszłości maturę, a wręcz nawet tą maturę zdać.
Mam jeszcze całą wieczność do tego nieszczęsnego egzaminu dojrzałości, ale oczywiście wypada tą sprawę przemyśleć nieco wcześniej. Chcący do czegoś dojść, trzeba myśleć o przyszłości - jak mówi na ogół omylny ojciec. Do matury nie da się podejść z marszu. No i z tym mogę się z łaski swojej zgodzić. Jeśli na tydzień przed przypomnę sobie, że pasowałoby się troszkę pouczyć, bo taki papier może się w przyszłości przydać, to może być odrobinkę za późno. Chociaż życie zna i takie przypadki. W dodatku zakończone sukcesem. Ale na razie dam sobie z tym spokój. Po co unieszczęśliwiać się na siłę? A tak swoją drogą, jak ktoś nie zda egzaminu dojrzałości, to oznacza, że jest niedojrzały? Bóg jeden raczy wiedzieć...
Nowi znajomi to jeden z głównych powodów, dla których Piotrek postanowił kontynuować edukację. Oczywiście to nie jedyny powód. Perspektywa posiadania wyłącznie wykształcenia podstawowego, nie była dlań wystarczająco satysfakcjonującą. Był nieco bardziej ambitny, miał większe aspiracje.
***
Marek Klej był jego najlepszym przyjacielem. Miał krótko obciętą blond czuprynę, metr siedemdziesiąt wzrostu i jasno niebieskie oczy, na które leciały wszystkie dziewczyny w okolicy. Leciały na niego, jak fanki na idola. Przyciągał uwagę dziewczyn, tak jak uwagę zoofilia przyciąga młoda kózka. Dogadywali się z sobą świetnie. Znali się od zerówki. Byli jak bracia, z tą małą różnicą, że nigdy się z sobą nie bili. Co w przypadku rodzeństwa jest praktyką dość częstą.
Szli teraz chodnikiem i byli pochłonięci rozmową. Nie zwracali najmniejszej uwagi, na niezwykły krajobraz, rozpościerający się wokół nich. Opakowania opróżnione z chipsów oraz batonów, jak również lodów typu rożek szumiały delikatnie, posuwane przez wiatr po asfaltowej drodze. Z szarego bloku wyszedł barczysty mężczyzna, z przerzuconym przez ramię, zwiniętym w rulon dywanem. Zapewne miał w planach przeżuci go teraz przez trzepak i wyżyć się na nim trzepaczką. Wyładować swe negatywne emocje, które kumulowały się w nim od poprzedniego tygodnia, kiedy to ów czynność wykonywał po raz ostatni. Nie mógł jednak wprowadzić swego planu w życie, gdyż właśnie teraz na trzepaku siedziało troje nieletnich, jedząc lody marki Koral. Poprosił ich zatem łagodnie i uprzejmie, o opuszczenie zajmowanego miejsca, wołając: Wypierdalać mi stąd bękarty! I już mógł oddać się zaplanowanej uprzednio czynności.
Ze sklepu naprzeciwko wytoczyła się pulchna kobieta, trzymając w ręku kilka reklamówek, trzeszczących złowieszczo pod wpływem ciężaru warzyw i innych produktów spożywczych, zawartych w ich wnętrzu. Psy szczekały, dzieci siedzące w przyblokowej piaskownicy, masakrowały się łopatkami, które pierwotnie służyły do kopania w piasku. A drogą przejeżdżały brudne samochody. Miasto tętniło swym codziennym życiem, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, iż miesiącami wyczekiwane wakacje, zbliżały się właśnie ku końcowi.
- Wyobraź sobie – mówił przejęty Marek do Piotrka, głosem wypełnionym po brzegi ekscytacją – za tydzień będziemy licealistami! My, gówniarze z gimnazjum, idziemy do liceum!
- Taaaa.......... Od razu można dostrzec, jaki się przez to mężny i dojrzały stałeś. To doprawdy niebywała zmiana.
- Aleś ty głupi! Serio mówię. To już nie jest takie gówno jak gimnazjum. Do tej pory traktowali nas, jakbyśmy dalej do podstawówki chodzili. Tak jakby to było to samo, tylko pod inną nazwą. Dawniej jak ktoś powiedział, że jest w ósmej klasie, to już było coś, a teraz jak ktoś powie, że jest w drugiej gimnazjum, to to nikogo nie wzrusza. A przecież wtedy też ma się te szesnaście lat.
- Przesadzasz. Nie było przecież tak źle. Ja tam się jakoś specjalnie ofiarom złego systemu nauczania nie czułem. Nikt mnie gorzej nie traktował przez to, że ja chodziłem do drugiej gimnazjum, a on parę lat wcześniej do ósmej. A poza tym, to naprawdę jest to samo, tylko inaczej się nazywa. Co ty myślisz, że jak pójdziemy do liceum, to wszyscy będą się nam w pas kłaniać?
- W pas to może i nie, ale na pewno zaczną się z nami liczyć. Jak mój brat poszedł do liceum, to w domu od razu zaczęli go inaczej traktować. Pytali go o zdanie i liczyli się z tym co mówi. Ojciec przestał mu powtarzać, że za młody jest, że życia nie zna. żeby się w poważne sprawy nie pchał, bo życie mu i tak jeszcze zdąży dokopać. Teraz powtarza to mnie. A jemu dali spokój, tak jakby nagle dorósł w ich oczach.
- Bo dorósł. I to nie tylko w ich oczach, ale normalnie. – stwierdził Piotrek po namyśle – Wydoroślał.
- No i to ci się staram od początku wytłumaczyć – zauważył Marek – Z nami też się teraz zaczną liczyć. Myśmy też wydorośleli. Bo.... wydorośleliśmy, no nie? – spytał niepewnie.
Piotrek chciał się nad tym zastanowić, ale nie zdążył mu odpowiedzieć, bo Marek skręcił nagle w boczny podjazd i powędrował do sklepu. Piotrek podążył jego śladem.
Sklep nie był duży. Pułki z żywnością po prawej, chemia po lewej stronie. Na środku lada, a obok niej stoisko z czasopismami typu Poradnik Kury Domowej. Marek zaczął szukać czegoś wśród gazet.
- Co chcesz kupić?
- W Popcornie jest dioda na telefon – odparł, nie odrywając wzroku od kolorowych okładek. Britney Spears uśmiechała się do nich łagodnie, a Jenifer Lopez chciała pokazać im swoje zupełnie nowe oblicze – tak przynajmniej głosił nagłówek.
Piotrek wolał się nie odzywać, wiedział bowiem dobrze, że dla mężczyzny telefon jest jeszcze ważniejszy, niż dla kobiety kosmetyczka. Był on na drugiej pozycji, tuż za samochodem, którego jednak nie dorobił się jeszcze żaden z Piotra znajomych. Telefon to coś jak przedłużenie penisa. Posiadanie modnego telefonu to honor i duma. On nie czuł tak silnej więzi ze swoją komórką, jednak znał Marka bardzo dobrze i wiedział, że jego te wszystkie grafiki, melodyjki i wygaszacie, doprowadzają niemal do orgazmu. Zachwycał się tą swoją polifonią, niczym meloman symfonią C – dur, czy czymś w tym rodzaju. Jeśli pragnął przyozdobić jakimś nowym bajerem, ten swój bezprzewodowy telefon, z możliwością wysyłania krótkich wiadomości tekstowych, potocznie zwanych SMS- ami, to on nie miał zamiaru mu w tym przeszkadzać.
Piotrek odwrócił się od uwiecznionych na papieże spojrzeń, i zaczął rozglądać się po sklepie. Wykładzina wytarta od tysięcy nóg, które po niej przeszły, sprawiała wrażenie brudnej. Nie była jednak brudna. Nie mogła być. Przecież w każdej chwili mógł do tej budy, która miała zastąpić porządnym ludziom porządny market, wejść sanepid. Wtedy to by dopiero była impreza, z użyciem kodeksu sprzedawcy oraz konsumenta. Usyfiona wykładzina na pewno nie spełniałaby zasad BHP. Plamy na fartuchu ekspedientki też pewnie nie. Toteż oficjalna wersja wydarzeń była taka, że wykładzina nie jest brudna, tylko trochę przyniszczona, a fartuch nie jest splamiony, ma tylko egzotyczne wzory i zadziwiające ciapki, imitujące kształt nie odkrytych jeszcze lądów. Dzięki odrobinie wyobraźni, ta imitacja supermarketu nie została jeszcze zamknięta, a interes jakimś cudem wciąż się kręcił.
Wzrok Piotrka padł na ustawione rządkiem proszki do prania. Postawiono je w taki sposób, aby każdy z nich był dobrze widoczny.
ARIEL.... coś mi to mówi – myślał – Taaaa, Ariel łukaszewski, ten idiota z drugiej B. Ciekawe dlaczego niema proszku PIOTREK? To bardzo popularne imię, na pewno lepiej by się sprzedawał – Najbardziej rozpoznawalnym spośród tych wszystkich opakowań, zawierających tajemnicze enzymy i niebieskie oraz zielone granulki, był pomarańczowy kartonik, z wymalowanym nań świniakiem – Co to za idiotyzm – przyszło mu nagle do głowy – Jak można było na opakowaniu proszku do prania, umieścić wizerunek świni?! Czysta głupota. Czysta, niczym po wypraniu w DOSI. świnia kojarzy się z błotem, chlewem i brudem. Co ona ma do białych koszul, czystych i pachnących majtek oraz bawełnianych skarpetek? Ten, kto to wymyślił, ma naprawdę zrytą wyobraźnię. Albo jej w ogóle nie ma. Chyba nie przemyślał sobie tego zbyt dokładnie. Co to ludzie świni nie widzieli? Przecież w tym komicznym kraju, to jeden wielki chlew. Zaraz, zaraz...... a może to wynik jakiegoś konkursu. Coś w stylu: wymyśl logo naszej firmy, a jeśli je wybierzemy, otrzymasz roczny zapas naszych produktów. Na pewno jakiś rolnik postanowił, że oto przyszedł czas wypromowania czegoś swojskiego i naturalnego. Wysłał na konkurs pracę, wykonaną metodą wyklejankowo – rysowaną, przedstawiającą wizerunek tej świni. Koszmar!
Marek znalazł wreszcie to, czego szukał i ustawił się w kolejce. Wyrwało to Piotrka z zamyślenia. W samą porę, bo już zaczynał podejrzewać się o postradanie zmysłów. Kto bowiem normalny zastanawia się nad tym, dlaczego na opakowaniu proszku do prania, znajduje się taki a nie inny obrazek? No chyba, że ktoś pracuje w reklamie. Wtedy to jest inna para kaloszy, czy obuwia ortopedycznego, bo wówczas taki osobnik wykonuje swoją pracę.
Piotrek stanął na uboczu i obserwował, jak kolejka zaczęła powoli topnieć. Ludzie kupowali jakieś produkty, z serii Do życia Koniecznie Potrzebnych, typu np. gazeta z dołączoną doń gratis płytą, z największymi przebojami ludowej kapeli O- Zon, lub tą samą gazetą bez płyty dołączonej gratis, po niższej cenie. Uszczęśliwieni nowym nabytkiem odchodzili od kasy.
Kobieta, na oko około siedemdziesięcioletnia, stanęła przed ladą. Wyglądała, jakby życie dało jej nieźle popalić. I to bez filtra. Zmęczona twarz. Skóra przypominająca falistą, karbowaną tekturę. Cera wysuszona jak rośliny na Saharze. Wory pod oczami wielkie, jak siatki na ziemniaki. Ubrana w wynaciągany ze wszystkich stron sweter i spódnicę, z dawno już wyblakłego materiału. Ogólnie obraz nędzy i rozpaczy.
Ciekawe dlaczego w tak upalny dzień założyła sweter? – pomyślał Piotrek - Czyżby było jej zimno? Tak, pewnie tak, przecież starszym ludziom ciągle jest zimno. A może uznała, że w jej wieku nie wypada wyjść między ludzi w podkoszulce? Pewnie pomyślała, że gdyby tak się ubrała, byłoby to nieeleganckie. A może wstydziła się swojego zwiotczałego ciała? W końcu starsi ludzie też mają kompleksy. Ta kobieta obawiała się zapewne, że gdy założy koszulkę z krótkim rękawem, wszyscy zauważą, że skóra na jej rękach nie jest już gładka i jędrna, jak za czasów dawno minionej młodości. Zwisa bowiem bezwładnie, pokrywając kruche od starości kości. Może jest to dla niej wstydliwe i krępujące? W dzisiejszych czasach wielu ludzi nie chce pogodzić się ze starością, z tym, iż czas nieubłaganie mija. To dla nich wymyślono te wszystkie kremy na zmarszczki, czy na cellulitis. Botox i inne chemikalia, wpuszczane pod skórę. Eksperymenty na wytrzymałość własnego organizmu. Kobiety coraz częściej poddają się liftingowi, by oszukać pędzący czas. A wcześniej czy później i tak się rozłożą. I po co to opóźniać? Tyle kasy bulić za zabieg, a robakom to na pewno nie robi różnicy, czy konsumowanej właśnie damie płaty skóry zwisają, jak psu rasy bokser, czy też nie. Nagle głos kobiety wyrwał Piotrka z zamyślenia.
- Poproszę osiem bułek, margarynę, albo nie… masło i ser żółty. - Jej głos brzmiał przyjaźnie i radośnie. Nie wydawała się zmartwiona, swym podeszłym wiekiem. Piotrek zrozumiał, że mylił się i to bardzo.
- Pokroić?
- Co? – spytała, najwidoczniej tracąc chwilowo kontakt z rzeczywistością.
- Ser czy pokroić?
- A tak, tak. Jak najbardziej – odparła, tuszując zakłopotanie promiennym uśmiechem.
Ekspedientka odwróciła się do maszyny do krojenia, a kobieta przypominając sobie najwidoczniej o czymś, zawołała:
- A i jeszcze kostki rosołowe z kury.
- Już podaje.
Po chwili sklepowa położyła na ladzie, cienko i równiutko pokrojony ser i małe pudełeczko kostek rosołowych. Piotrek odruchowo spojrzał na niewielki kartonik.
- Czy ten rosół nie miał być przypadkiem z kury? – wypalił, nim zdążył zastanowić się nad sensem zadawania ów pytania.
- No miał być. I jest. A co, coś jest nie tak?
- Nie, nie! Tak tylko pytam – odparł speszony, spuszczając wzrok na zniszczoną podłogę – Bo skoro on jest z kury, to dlaczego na opakowaniu narysowany jest kogut?
- A skąd ja mam wiedzieć?! – odparła gniewnie sprzedawczyni – Tak narysowali, to takie sprzedaję! Co to komu przeszkadza, że kogut? W smaku taki sam. Na pewno popsutego bym nie sprzedawała!
Co to komu przeszkadza? Piotrek zastanawiał się przez chwilę, dlaczego mu to przeszkadza, ale żadnego konkretnego powodu nie wymyślił. Może po prostu nie lubił być w konia robiony? Czuł się, jakby mu za chwile miała grzywa i ogon wyrosnąć. Jak miało być z kury, to on chce z kury, a nie z koguta. Czy to źle, że klient pragnie dostać to, za co płaci? W końcu konsument nasz pan! Podróbek nie chce i tyle! Ci, którzy wymyślili to opakowanie, mieli taki sam tok myślenia, co tamci od proszku. Spartolili robotę i tyle. Ten kogut jest tak bajkowy i nienaturalnie radosny! Sprawia wręcz wrażenie, jakby się uśmiechał. Ciekawe, czy jak mu odrąbywali łeb, też był taki szczęśliwy?
Mielili biedaka, aż do postaci sproszkowanej. Miksowali ze środkami pochodzenia nieorganicznego, co by się w kosteczkowej postaci nie popsuł. No ale cóż, kolorowe opakowanie i wizerunek bajkowej ptaszyny, ma przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Skłonić do nabycia produktu tej, a nie innej marki. Nikt nie zastanawia się nad tym, że wewnątrz tego opakowania, spoczywają zmiksowane z jakimiś truciznami zwłoki bogu ducha winnego stworzenia. Padlina o aromacie identycznym z naturalnym. A ten biedny kogut hasał sobie jeszcze niedawno po łące i wydziobywał z ziemi drobne ziarenka oraz grube, tłuste dżdżownice. Ale człowiek jak świnia, wszystko pochłonie.
Marek kupił gazetę, więc mogli już wyjść ze sklepu, w którym Piotrek nie czuł się mile widziany.
- Co ci odbiło?! – ofuknął go, gdy byli już w bezpiecznej odległości od mikromarketu – Co ci się w tym rosole nie podobało?
- To jeszcze nie był rosół. Bez makaronu, to najwyżej bulion można było z tego zrobić. – odparł, próbując obrócić całą sytuacje w żart.
- Czubek. Z kim ja się zadaje, tata z pewnością nie byłby zadowolony. – odrzekł, uśmiechając się doń pobłażliwie.
- Ja jej tylko zwróciłem uwagę, że tam jest błąd – spróbował się wytłumaczyć.
- Ale ty chrzanisz. Jaki znowu błąd? Bo narysowali koguta zamiast kury? Nie przyszło ci do głowy, że to po prostu taki chwyt reklamowo - marketingowy? Gdyby nie ten kogut, nawet nie zwróciłbyś uwagi na te głupie kostki. Reklama to podstawa. Takie są okrutne prawa rynku. Chemicznego, kosmetycznego, spożywczego, jakiego byś nie chciał – powiedział z miną człowieka o ogromnej wiedzy, który chce nieświadomej niczego jednostce społecznej, wytłumaczyć najważniejsze prawdy rządzące tym światem.
- Wiem, wiem. Telewizja masakruje nas tymi komercyjnymi, krótkometrażowymi filmikami o małych budżetach, których jedynym zadaniem jest nakłonienie nas do kupna jakiegoś zbędnego, beznadziejnego gówna. My musimy jednak przedrzeć się przez ten gąszcz reklam bez umysłowych zadrapań – odparł, spoglądając na kolegę z miną laureata nagrody Nobla. Sam zaskoczył się tym, że był w stanie dojść do tak inteligentnego wniosku.
- Jezzuuuuuuuuu! Jakie ty masz słownictwo! Umysłowych zadrapań? Nie no, ty musisz te wszystkie książki przestać czytać, bo jobla dostaniesz.
- Chyba Nobla?
- Chciałbyś. – prychnął Marek – Jak mówię, że jobla, to jobla. Takiś niby mądry, a podstawowych pojęć nie znasz. Jak ktoś ześwirował, to się mówi, że jobla dostał. Zapamiętaj to, przynajmniej będziesz wiedział, na jaką przypadłość cierpisz.
Doszli do zielonej budy, która miała służyć za przystanek. A przynajmniej takie było jej pierwotne przeznaczenie. Farba odpryskiwała od metalowych ścian, tudzież została wydrapana ostrym narzędziem, w celu naniesienia nań wulgarnego piktogramu. Usiedli na drewnianej ławce, w której spośród trzech desek, obecnie pozostała tylko jedna. Reszta z niewiadomych przyczyn zdematerializowała się. Toteż po chwili ruszyli w poszukiwaniu nieco bardziej godziwych warunków. Chcieli spocząć w drugiej wnęce, ale tam było jeszcze gorzej. Cała ławka oblepiona była zaschniętym błotem. Ktoś widocznie w czasie deszczu, zapragnął wejść na nią. Na blasze służącej za dach, ktoś czarnym markerem wykaligrafował: BARTEK P TO SKOńCZONY HUJ
- Czy przypadkiem nie pisze się tego przez ch? – spytał Piotrek, wskazując palcem na napis.
- Aleś ty się skrupulatny i pedantyczny zrobił. Co za różnica? I tak każdy wie, o co chodzi. Zapewniam cię, że temu komuś kto to napisał, nie zależało na ortografii.
W trzeciej kabinie drzemał jakiś mężczyzna. Miał na sobie rozciągniętą koszulkę, sprawiającą wrażenie, jakby w czasach zamierzchłej przeszłości, była barwy białej. Widniał na niej duży napis FIFA 97. Na nogach mężczyzny znajdowały się zakurzone adidasy, z wyhaftowanym symbolem w kształcie bumerangu. Jego dżinsy były brudne i postrzępione na kolanach. Najwidoczniej był on zwolennikiem minionych epok. Ogólnie wyglądał, jak gdyby całym swym jestestwem, przepraszał, że żyje. W powietrzu unosiła się woń, do złudzenia przypominająca zapach sfermentowanych jabłek. Pod ławką leżały dwie butelki wytrawnego trunku, za cztery sześćdziesiąt.
- Oho! Jegomość po przejściach. Lepiej stąd chodźmy, bo nas przez przypadek obrzyga.
Wrócili więc do pierwszej kabiny i rozsiedli się wygodnie na jedynej desce, która pozostała na wyposażeniu. Siedzieli sobie niemal luksusowo i czekali na autobus, który wkrótce miał nadjechać.
Przed nimi rozpościerała się droga. Na poboczu znajdowały się szare domy. Wszystkie miały białe okna, brudno – kremowe tynki i coś na kształt ogródka. Do niektórych ścian przybite zostały białe sznurki od snopowiązałki, które ciągnęły się aż do ogrodzenia. Suszyło się na nich pranie. Tu i ówdzie, co jakiś czas poruszały się firanki w oknach. Ciekawskie gospodynie domowe odrywały się od garów i zaglądały w okiennice, by sprawdzić co dzieje się na posesjach sąsiadów. Nie mogły przecież przegapić żadnego istotnego szczegółu. Nic nie umykało ich uwadze. Kobieta mieszkająca naprzeciwko przystanku, zawisła bezwstydnie w oknie, opierając się łokciami o parapet. Jej zwały tłuszczu falowały delikatnie na wietrze, niczym flaga narodowa zawieszona na drzewcu. Z każdym ruchem wdawały się w drgania. Istne fale na morzu. Taki własny, osobisty Bałtyk. Obserwowała okolice niczym szeryf w Teksasie.
- Widzisz ten domek ze skalniakiem?
- Marek, przed prawie każdym domem jest skalniak! Możesz jaśniej?
- Tamten – wskazał palcem na jeden z budynków – Tam za siatką stoi rower, widzisz?
- No. No i co z nim?
- Kilkanaście lat temu mieszkał tu emeryt z żoną i córką. Jakiś były wojskowy, czy coś w tym stylu. Jednej nocy coś mu odbiło i zadusił poduszkom tą żonę. A potem poszedł do kuchni, wziął nuż i zadźgał nim córkę. Później sam sobie wbił ten nuż i umarł. Teraz mieszka tu jakieś młode małżeństwo.
- I co? Pewnie duch tego gościa snuje się teraz po domu, z nożem w ręce? Co ty za brednie opowiadasz?
- Nieeeee, no co ty? Tak tylko mówię co słyszałem. łukasz mi opowiadał.
- Pfffffff – prychnął – Słuchaj łukasza, to do szkoły w podomce zaczniesz chodzić. Nie zwracaj uwagi na to, co on mówi.
Piotrek znał łukasza bardzo dobrze. Chodzili razem do klasy od podstawówki. Wiedział, że jego fantazja jest tak nieograniczona, iż mógłby z powodzeniem zostać autorem scenariusza Z archiwum X. I to całej serii od razu.
- A wracając do naszej przyszłości...
- Jeśli masz na myśli liceum, to uściślając twoją wypowiedź, mamy jeszcze tydzień do, jak ty to ująłeś przyszłości – zażartował Piotrek.
- W myślach mi czytasz. To w takim razie, co robimy do końca teraźniejszości?
- Teraźniejszości?
- Aleś ty niekumaty! Rok szkolny – przyszłość. Wakacje – teraźniejszość. Czaisz? To co robimy?
- Aaaaa, już kapuje! Do końca wakacji na pewno jakieś zajęcie się wykoci.
- Czyli nic konkretnego? – dopytywał zawiedziony.
- Będziemy widzieć. W domu mi kichy płuczą, żebym się z czegoś uczyć zaczął. Abym we wrześniu błysnął wiedzą.
- Będziesz błyskał jak latarnia w nocy – Znał Piotrka bardzo dobrze i wiedział, że nie skala on swego dobrego imienia, sięgając po podręcznik, w ostatnim tygodniu wakacji.
Nadjeżdżający autobus przerwał ich rozmowę w chwili, gdy zamierzali usnuć jakieś plany na przyszłość. Brudna puszka zatrzymała się tuż przed nimi. Wsiedli doń, kupili bilety i zajęli miejsca. Piotrek zastanawiał się przez chwile, czy aby na pewno podróżowanie tym środkiem lokomocji jest bezpieczne. Przecież ten grat mógł się nagle rozsypać na środku drogi!
Zadziwiająca była wszechobecna pustka, panująca wewnątrz autobusu. Znajdowało się w nim ośmiu pasażerów. Piotrowi wydawało się to na swój sposób dziwne i nienaturalne. Wiedział, że są wakacje i to spowodowało redukcję liczby pasażerów, ale przywykł już do tego, że podczas powrotów do domu, musiał walczyć o najmniejszy skrawek wolnej przestrzeni. Podczas roku szkolnego autobus był tak szczelnie wypełniony młodzieżą, że niejednokrotnie ci, którzy już się doń nie zmieścili, musieli czekać na kolejny kurs. Nie zawsze udawało się upchać wszystkich oczekujących na przystanku, do zdezelowanego wehikułu.
Wśród uczniów powracających wieczorami autobusem do domu, panowała jedna podstawowa zasada: Ja cię wepchnę, ty mnie wciągniesz – oto ich motto przewodnie. Polegało to na tym, iż osoba wepchnięta do autobusu, miała za zadanie wciągnąć doń kolejną. To był świetny sposób na dostanie się do środka – w końcu jakoś trzeba było sobie radzić, w tej autobusowej rzeczywistości. Taki łańcuch dobrej woli. A raczej dobrych uczynków.
Czasami Piotrek myślał, iż szkoda tylko, że w tej pogoni za pieniądzem, człowiek przestaje się liczyć. Nikt nie przejmował się pasażerami. Chodziło tylko o to, by jak najwięcej zaoszczędzić. Po co podstawiać drugi autobus? Przecież prawie tę samą liczbę osób można upchać w jednym, na dużo mniejszej powierzchni. To nic, że niemal tratują się nawzajem. Kogo to obchodzi? – Nic zatem dziwnego, że Piotrek rozglądając się po prawie pustym pojeździe, czuł się trochę nieswojo. Może nawet lekko osamotniony.
- Jeszcze siedem dni – przypomniał sobie nagle Marek – i witaj szkoło, jest wesoło!
- Czy tak znowu wesoło, to się dopiero okaże. Raczej wątpię. – zdołował go Piotrek, którego pesymistyczne postrzeganie świata, wyłącznie w czarno – białych barwach, mogłoby popsuć humor każdemu. Nawet klaunowi, który bądź co bądź, zawodowo zajmuje się rozśmieszaniem ludzi. Piotr niejednokrotnie musiał sprowadzać Marka na ziemię. Często bowiem bujał on w obłokach i zachowywał się, jakby był istotą rodem z MATRIXA, a wszystko wokół niego, było częścią wyimaginowanego świata. Piotrek wierzył, że w życiu człowieka panuje równowaga. Jeśli teraz jesteś bardzo szczęśliwy, to za jakiś czas coś sprawi, że ogarnie cię smutek. Wtedy znowu zapanuje równość. Gdyby Marek nie wiedział, że tak nie jest, pomyślałby, że Piotrek jest spod znaku wagi. Harmonia była dla niego wartością nadrzędną. Co doprowadzało Marka do szewskiej pasji.
- Pesymista pieprzony! Jak mówię, że na wesoło, to na wesoło! I kropka! A wyobraź sobie.... tyle nowych ludzi, tyle nowych lasek do poznania. Prawdziwa kopalnia osobowości. Czemu nie miałoby być wesoło?
- Pod tym względem gimnazjum nie było gorsze.
- Eeeeetam gimnazjum! W nowej budzie to dopiero będą prawdziwi indywidualiści, zobaczysz. W gimnazjum wszyscy chodzili w dżinsach i bawełnianych koszulkach. A teraz to będzie maksymalny przekuj wszystkich stylistyk ubioru. Od postaci niemalże z piekła rodem, które nie uznają w palecie barw żadnego innego koloru, prócz czarnego. Tego typu laski używają do makijażu węgla, a w podstawówce najbardziej nie lubiły plastyki, bo podczas malowania plakatówkami, trzeba było używać większej liczby kolorów. Słoneczka i chmurek raczej nie da się na czarno walnąć.
- Do discopolówek w różowych sukieneczkach, różowych bucikach oraz makijażu we wspomnianej już barwie. Poprzez wszelkiej maści zajączków – szaraczków, którzy nie wyróżniają się niczym, a przez hol przechodzą przylepieni do ścian. Ze spuszczonym wzrokiem oraz głową w tej samej pozie – dokończył za Marka, bo doskonale wiedział, co chciał mu on powiedzieć. Nie zgadzał się z nim. Te poglądy bawiły go ogromnie – Coś mi się zdaje, że ci się zwoje w mózgownicy przepaliły. Niby twoim zdaniem ludzie w liceum ubierają się inaczej niż w gimnazjum? Chory jesteś! Dorabiasz sobie do tej budy jakąś nową ideologię. Szkoła jak każda inna!
- Ty mnie po prostu nie rozumiesz.
Piotrek popatrzył na niego z politowaniem. On wiedział swoje. Liceum na pewno niewiele różni się od gimnazjum. No może poza nazwą. Marek miał jednak inne zdanie. A przecież to wcale nie prawda, że w gimnazjum wszyscy chodzili w dżinsach i bawełnianych koszulkach. No dobrze.... może i większość chodziła. Ale co w tym złego? On też tak chodził ubrany i wcale się z tym nie czół źle. Mało tego, nie zamierzał nic w tym temacie zmienić. Nie będzie się przebierał pod publikę! Nie miał jednak ochoty spierać się z Markiem. To przecież zbyt błaha sprawa, aby się o nią kłócić.
Zamilkli oboje. Marek zajął się obserwowaniem krajobrazu zza brudnych szyb, a Piotrek czytał bardzo wieloznaczne napisy, znajdujące się na oparciu siedzenia.
Sex to zdrowie, póki mama się nie dowie!!!
Idę o zakład, że napisał to jakiś napalony prawiczek, który jeszcze nigdy w swym krótkim życiu, na żywo nagiej kobiety nie widział – pomyślał. Obok ktoś markerem wykaligrafował:
Aśka S. to suka co daje dupy za talerz zupy!
Piotrkowi przyszło do głowy, że przed co powinien znajdować się przecinek. Pod spodem ktoś dopisał pomidorowej, a niebieskim długopisem uzupełniono: lubię też grzybową. Ale Piotrek dałby sobie rękę uciąć, że nie dopisała tego Aśka S.
Na purpurowej powierzchni dermy napisano jeszcze:
łUKASZ, TY CHUJU!!!
I oto Piotrek odzyskał wiarę w ludzi. Dla tego kto to napisał, ortografia języka polskiego miała ogromne znaczenie. Nawet w chwili wielkiej złości i wzburzenia, w jakiej musiał znaleźć się jegomość piszący te słowa, nie zapomniał o przecinku i c przed h. To naprawdę budujące. Dzięki takim ludziom, można utracić wszelkie obawy, iż język polski zostanie zapomniany i wyparty przez rusycyzmy oraz anglojęzyczne naleciałości.
Autobus nagle zahamował i Piotrek zauważył, że stoją przy jego przystanku. Zerwał się z miejsca, powiedział cześć Markowi i już po chwili stał na drodze. Autobus pojechał dalej, a Piotrek ruszył w stronę domu.
2
No tak...
Wiesz, w sumie to nie wiem od czego zacząć. To bardzo ciężka decyzja. Tyle do napisania i wogóle. Myślę i myślę i wymyślić nie mogę. Kurde, to bardzo ważne, rozpoczęcie posta i wogóle. Pierwsze słowo, zdanie, akapit. Trzeba dobrze w to wszystko wejść...jak w masło. Tak myślę i myślę i wydumałem, że...
Powinieneś się przedstawić!
Kultura i Nasze zasady wymagają abyś najpierw przedstawił się w dziale do tego przeznaczonym bo inaczej nikt Ci nie skomentuje. Takie zasady.
Pozdrawiam.
Wiesz, w sumie to nie wiem od czego zacząć. To bardzo ciężka decyzja. Tyle do napisania i wogóle. Myślę i myślę i wymyślić nie mogę. Kurde, to bardzo ważne, rozpoczęcie posta i wogóle. Pierwsze słowo, zdanie, akapit. Trzeba dobrze w to wszystko wejść...jak w masło. Tak myślę i myślę i wydumałem, że...
Powinieneś się przedstawić!

Pozdrawiam.

"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
4
Skąd się wziął tytuł MTG? Co to za skrót?
Pomysł: 2+
O czym właściwie był ten tekst? Nie dostrzegłem tu żadnego przesłania, co najwyżej parę trafnych uwag na temat życia i Polski. Poza tym do kitu...właściwie był jakiś pomysł?
Styl: 4
Chyba tylko to sprawiło, że przeczytałem cały tekst. Leci się przez to, jak przez masło. Czasem używałeś fajnych porównań, przenośni no i zamieściłeś parę trafnych uwag jak już wspominałem. Jedyna wada to to, że miejscami dialogi pomiędzy Piotrkiem i Markiem były naciągane.
Schematyczność: 2+
Ot, zwykły dzień jakiegoś gościa, który ma 'dzień przemyśleń'.
Błędy: 3+
To długi tekst, a to zazwyczaj oznacza sporą ilość błędów. Tu jednak ich nie dostrzegłem (może umknęły mi właśnie w nawale tekstu) poza I-N-T-E-R-P-U-N-K-C-J-ą (a to nowość!). Nawet nie będę Ci dawał przykładów bo tego jest za dużo. Radzę Ci przeczytać, a właściwie prześledzić cały tekst i koncentrować się tylko na przecinkach. Może je wyłapiesz.
Ocena Ogólna: 3
Styl masz dobry, tylko pomysł strasznie słaby. No i popracuj nad interpunkcją. Chętnie przeczytam Twoje następne opowiadanie, tylko błagam, niech będzie ciekawsze.
Jestem na...nikłe tak.
Pozdrawiam.
Pomysł: 2+
O czym właściwie był ten tekst? Nie dostrzegłem tu żadnego przesłania, co najwyżej parę trafnych uwag na temat życia i Polski. Poza tym do kitu...właściwie był jakiś pomysł?
Styl: 4
Chyba tylko to sprawiło, że przeczytałem cały tekst. Leci się przez to, jak przez masło. Czasem używałeś fajnych porównań, przenośni no i zamieściłeś parę trafnych uwag jak już wspominałem. Jedyna wada to to, że miejscami dialogi pomiędzy Piotrkiem i Markiem były naciągane.
Schematyczność: 2+
Ot, zwykły dzień jakiegoś gościa, który ma 'dzień przemyśleń'.
Błędy: 3+
To długi tekst, a to zazwyczaj oznacza sporą ilość błędów. Tu jednak ich nie dostrzegłem (może umknęły mi właśnie w nawale tekstu) poza I-N-T-E-R-P-U-N-K-C-J-ą (a to nowość!). Nawet nie będę Ci dawał przykładów bo tego jest za dużo. Radzę Ci przeczytać, a właściwie prześledzić cały tekst i koncentrować się tylko na przecinkach. Może je wyłapiesz.
Ocena Ogólna: 3
Styl masz dobry, tylko pomysł strasznie słaby. No i popracuj nad interpunkcją. Chętnie przeczytam Twoje następne opowiadanie, tylko błagam, niech będzie ciekawsze.
Jestem na...nikłe tak.
Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"
5
Pomysł: 3-
Pomysł jest nawet dobry. Można powiedzieć, że ciekawy. Ale sama pisze tego typu teksty. Trudno jest wychwycić coś nowego...
Schematyczność:4
Płynno, choć te za długie zadnia,. Trochę odrzucają.
Błędy:4 +
Brakuje kilku przecinków...
„W tle pobrzmiewała wolna muzyka, płynąca z radia. Co jakiś czas spiker przerywał piosenki, aby powiedzieć, że w Warszawie odbywa się wystawa znanego fotografika, którą to poleca, i na którą serdecznie zaprasza wszystkich chętnych, lub mówił coś równie odkrywczego i interesującego, na co Piotrek nie zwracał najmniejszej uwagi.”
Strasznie długie zdanie.. Wrrrr..
Wpatrywał się w zegarek wiszący na ścianie, i myślał o nazbyt szybko mijającym czasie.
Przed „i” przecinek?
Ocena ogólna:4 -
Ja chętnie poczytała bym dalej...
Pomysł jest nawet dobry. Można powiedzieć, że ciekawy. Ale sama pisze tego typu teksty. Trudno jest wychwycić coś nowego...
Schematyczność:4
Płynno, choć te za długie zadnia,. Trochę odrzucają.
Błędy:4 +
Brakuje kilku przecinków...
„W tle pobrzmiewała wolna muzyka, płynąca z radia. Co jakiś czas spiker przerywał piosenki, aby powiedzieć, że w Warszawie odbywa się wystawa znanego fotografika, którą to poleca, i na którą serdecznie zaprasza wszystkich chętnych, lub mówił coś równie odkrywczego i interesującego, na co Piotrek nie zwracał najmniejszej uwagi.”
Strasznie długie zdanie.. Wrrrr..
Wpatrywał się w zegarek wiszący na ścianie, i myślał o nazbyt szybko mijającym czasie.
Przed „i” przecinek?
Ocena ogólna:4 -
Ja chętnie poczytała bym dalej...
Serce, które kocha, jest zawsze młode.
Przysłowie Greckie
Przysłowie Greckie
6
Więc odnosząc się do komentarzy, za które serdecznie dziękuję:
-MTG to tytuł całości tekstu (właściwie powieści), która liczy sobie 81 stron, a co ów MTG oznacza wyjaśnia się w późniejszym rozdziale.
-Jeśli chodzi o interpunkcję to wiem, że przecinki są tam gdzie nie powinny. Tu dała o sobie znać moja dysleksja.
-Akcja właściwie rozkręca się w dalszym etapie tekstu i miło mi, że poświęciliście czas by przeczytać rozdział pierwszy
-MTG to tytuł całości tekstu (właściwie powieści), która liczy sobie 81 stron, a co ów MTG oznacza wyjaśnia się w późniejszym rozdziale.
-Jeśli chodzi o interpunkcję to wiem, że przecinki są tam gdzie nie powinny. Tu dała o sobie znać moja dysleksja.
-Akcja właściwie rozkręca się w dalszym etapie tekstu i miło mi, że poświęciliście czas by przeczytać rozdział pierwszy
