Reinkarnacja.
Rozdział I, przebudzenie.
- Hej, dzieciaku! Wstawaj, bo się przeziębisz. Słyszysz mnie? – powiedziała młoda kobieta, spoglądając w głąb leja. Na dnie leżał chłopiec, najwyżej 15 letni. Otworzył oczy, i zobaczył szare niebo, które tylko czekało na odpowiedni moment, aby obmyć zniszczone wojną miasto. Niestety, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, i mimo usilnych prób, nie był w stanie wstać o własnych siłach. Kobieta wskoczyła do środka, i się nad nim pochyliła. – Wszystko w porządku? Jesteś w stanie chodzić? Ile tu leżysz? Jak się tu znalazłeś? Jesteś tu sam? – zaczęła go wypytywać. Do niego nic nie dochodziło, leżał oszołomiony, i tylko patrzył jak ruszają się jej usta, lecz nie był w stanie zrozumieć bełkotu, który dochodził do jego mózgu. Po chwili stracił przytomność. Obudziła go kropla, która spadła mu na policzek. Otworzył oczy. Wbrew pozorom, rozpadała się ogromna ulewa. Leżał w 10 centymetrowej kałuży błotnistej wody, która z minuty na minutę powiększała się o kolejne litry wody spływającej w dół leja. Podniósł się, i rozglądnął dookoła. Lej miał głębokość około 2 metrów, i szerokość pięciu. Po wielu próbach, w końcu udało mu się wydostać. Popatrzył przed siebie, i zobaczył tylko ruiny średniej wielkości miasta. Nie zrobiło to na nim wrażenia, taki widok w czasach bezustannej wojny jest na porządku dziennym. Obrócił się, mając nadzieję, że znajdzie jakieś schronienie, przed burzą, która dopiero miała nadejść. Czarne chmury zbierały się nad miastem, jakby próbowały zatopić ruiny tego, co kiedyś było tętniącą życiem małą metropolią. Spojrzał ostatni raz na miasto, poczym zaczął się od niego oddalać. Po połowie kilometra padł z wycieńczenia, w końcu nic nie jadł od tygodnia, a o ciepłym posiłku to nawet nie marzył. Leżał tak w błocie, aż po chwili usłyszał wołanie. – Szybko, zaczęła się burza, może się tam utopić! Chodźcie, to już niedaleko! – Tak, to był głos kobiety. I całkiem szybko się do niego zbliżał. Nagle poczuł ciepłą dłoń, na swoim wychłodzonym ciele. – Żyje! Bierzcie go, zaniesiemy go do obozu! – powiedziała kobieta, i na jej polecenie dwóch mężczyzn podniosło chłopaka z ziemi, i udali się w kierunku lasu, który wyrastał kilka kilometrów za miastem.
Po kilkudziesięciu minutach spokojnego marszu, znaleźli się w czymś, co przypominało obóz. Położyli chłopaka w jednej z chat, i sami wrócili do codziennych czynności. Chłopak w końcu mógł odpocząć. Znalazł się w suchym, ciepłym pomieszczeniu, a sam przykryty był kocami. Gdy się obudził, zobaczył że koło niego leży miska z jedzeniem. A dokładniej to były to dwie kromki chleba, trochę margaryny, soli, i kubek wody. Zjadł wszystko, co dodało mu i sił, i otuchy. Wyszedł z chaty. Świeciło słońce, i powietrze było zadziwiająco czyste. Znalazł się w małej społeczności, najprawdopodobniej wszyscy którzy się tutaj znajdowali byli tymi, którzy przeżyli. Dookoła całkiem dużego kamiennego kręgu, zapewne miejsca na ognisko, sądząc po resztkach węgla, były pobudowane chaty. Zrobione je ze wszystkiego, desek, blach, cegieł, kawałków mebli. Łącznie tych chatek było sześć, a dookoła nich było równie prowizoryczne ogrodzenie, metrowej wysokości, z tylko jednym wejściem, które przypominało bramę, zrobioną z kilku prętów, zawiasów i desek. Po głębszym zwiedzeniu obozu, można było dostrzec prowizoryczną drogę, albo wydeptaną przez tygodnie chodzenia tymi samymi ścieżkami, albo po prostu zbudowaną celowo, dla wygody. Wrócił do swojej chaty, i usiadł na konarze przed drzwiami, który prawdopodobnie miał robić za ławkę. Po chwili pojawiła się kobieta, która go uratowała.
- Wszystko dobrze? – zapytała, patrząc się mu w oczy.
- Tak. Kim jesteś? – wyparował, zanim zdążył się powstrzymać.
- Jestem Laura. Ale to nie ty powinieneś zadawać tutaj pytania. Przygotuj się, bo wieczorem czeka cię przesłuchanie. – powiedziała z poważną miną.
- Jakie przesłuchanie? O co chodzi, uważacie że zrobiłem coś złego? – zaczął panicznie chłopak.
- Nie, nie, to nie tak. Po prostu, chcemy się o tobie więcej dowiedzieć. Nie masz co się bać. Na razie masz czas wolny do zachodu słońca, możesz pochodzić po obozie, lecz proszę, abyś go nie opuszczał. Zrozumiałeś? – odparła, uśmiechając się do niego. Miała piękne czerwone usta, i zielone oczy.
- Tak, zrozumiałem.
- Niestety, muszę już iść, jestem w radzie, i musimy się przygotować do przesłuchania. A, właśnie. Tak w ogóle to jak masz na imię?
- Nazywam się Feliks.
- Ok. W takim razie, do zobaczenia Feliks. – pożegnała się z nim, po czym skierowała się do największego budynku w osadzie.
Feliks nie mógł długo oderwać od niej wzroku. Była piękna, i wcale nie taka stara, jak przypuszczał. Nie był pewien, czy ma nawet 20 lat. Siedział tak, i patrzył w kierunku w którym się oddaliła, jeszcze przez kilka minut. Potem wstał, i przespacerował się po obozie, chodząc od chaty, do chaty, przyglądając się innowacyjnemu zastosowaniu części biurek, stołów, i innych rzeczy, które można znaleźć w zniszczonych domach i mieszkaniach. Osada nie była jakąś tętniącą życiem ostoją ludzkości. Widział do tej pory dopiero Laurę, dwóch mężczyzn którzy go przynieśli, i trzy, cztery inne osoby które przyglądały mu się, od czasu do czasu. Doszedł do bramy. Otworzył ją, i przeszedł kilka kroków w kierunku lasu. Obejrzał się za siebie, i nikogo nie widział.
- Uciec, czy nie? – zapytał sam siebie. Oczywiście, to było pytanie retoryczne, gdyż tam czekała go tylko śmierć z głodu i wycieńczenia. Tutaj miał towarzystwo i co najważniejsze, jedzenie. Odwrócił się, i odszedł w kierunku paleniska. Dookoła niego, ustawione były ławki, a dwie osoby ustawiały drewno.. Dopiero teraz dostrzegł, że całe palenisko nie jest większe od zwykłego ogniska, jakie się robiło na wycieczkach. Pierwsze wrażenie zaczynało mijać. Malutkie, rozsypujące się chaty, jedno ognisko, kilka prowizorycznych ławek. Cóż, lepsze to, niż nic.
----------
Chciałem dać akapity, ale ten numer z 8195 jakoś nie wyszedł, więc dałem spacje, ale też nie wyszło. Jak ktoś wie jak dać te akapity, niech napisze/poprawi mi.