"Człowiek czy duchowny?"[Obyczaj]

1
Może i jest za krótko, nie mogę się zdecydować czy warto to rozbudowywać.

1.

12.01.2001.

Nigdy nie czułem się wolny. Zawsze w jakimś stopniu byłem uzależniony od czegoś co stało wyżej i miało nade mną władze. Ograniczenia; rodzice, szkoła, praca, obowiązki. Swój wolny czas musiałem dzielić pomiędzy to wszystko, starać się by między jednym a drugim nie powstawały dysproporcje, bym nie stał się egoistą. Być dobrym, pomocnym, uśmiechniętym, spełniać oczekiwania innych. Ideał.

Licho jedno wie, co we mnie siedziało naprawdę. Nie było świata tylko martwa przestrzeń, wypełniona muzyką, jakaś warstwa czegokolwiek co może istnieć; te dłonie i ruchy tak namacalne, zawsze pewne swego, wiedzące co robić i w którą stronę iść. Ten dzień, jakby ktoś nagle nacisnął guzik „play”; nie mogę się zatrzymać. Przeszłość, to tylko chora wyobraźnia, coś co było, a czego umysł nie chce przyjąć do wiadomości.

My, młodzi, rzucamy się na głęboką wodę.




To był 21.04.1990(mam niesamowitą pamięć do dat);



Kościół. Zbyt duży, wybudowany na planie krzyża, budynek; drewniany, z małymi okienkami, przez które do środka wpada niewielka ilość światła. Raczej skromnie, mało przepychu; kilka nagich obrazów i dwa szaro-bure witraże. Z lewej strony, tuż przy malutkim ołtarzyku i wmurowanym w ścianę krzyżu, zastawione kwiatami drzwi, które prowadzą do piwnicy. Największa tajemnica? Plebania; już nie drewniana lecz murowana. Z przyciemnionymi szybami i malutkimi, rzeźbionymi ręcznie drzwiami. Brak krzaków i drzew. Pusto i smutno. Wszystko otacza brzydki, murowany chodnik – oznaka bogactwa. Obydwa budynki otoczone są wysokim płotem, który chronić ma religijne przekręty i wygody, przed wścibskim wzrokiem przechodniów.

Zamykam oczy i widzę to wszystko. Drewniane ławki, czerwony dywan, zwiędłe kwiaty, wytarte obrusy, zacinające się drzwi. Jestem tam. Wdycham wilgotne powietrze, wsłuchuje się w szeleszczącą obojętnie ciszę. Tak jakbym cofnął się w czasie; chociaż nie, teraz jestem tylko przyglądającym się z boku widzem.

Pamiętam, że wtedy padało, a Karina, nasza gospodyni, była chora. Brakowało mi jej dobrotliwego uśmiechu i dotyku pomarszczonych już dłoni na ramieniu. Zawsze w nocy, gdy zbyt długo wczytywałem się w jakąś, ambitną zazwyczaj, powieść, Ona gasiła światło i zaganiała mnie do łóżka. Było mi przyjemnie z myślą, że ktoś się o mnie martwi, czułem się prawie tak, jakbym zyskał drugą matkę. Przepraszam, nie drugą, lecz pierwszą. W każdym razie te dni bez Kariny były ciężkie; musiałem sam przygotowywać posiłki, sprzątać po sobie i pamiętać o zamknięciu drzwi na klucz.

Chciałem wrócić na plebanie i włączyć telewizor, poużalać się trochę nad sobą, popłakać nad przykrym losem. Cały czas wracałem myślami do książki, którą rozpocząłem poprzedniego wieczoru; nie mogłem sobie przypomnieć na której stronie skończyłem czytać i byłem prawie pewny, że będę musiał zacząć od początku. Owa książka miała czarną i lekko pozaginane brzegi, znalazłem ją leżącą pod łóżkiem i pokrytą grubą warstwą kurzu.

Rano, tego samego dnia, zaciąłem się żyletką na twarzy i nosiłem plaster. Śmiesznie to musiało wyglądać, szczególnie w momencie gdy wygłaszałem kazanie. Przymykając ze zmęczenia oczy, widziałem twarze wyśmiewające się z mojej skazy i skierowane w moją stronę palce.

Prześladował mnie wtedy jakaś posłyszana na ulicy piosenka, wystukiwałem ją niepewnie palcami; zawsze tak robię gdy się niecierpliwię. Nawet w czasie procesji potrafię wymrukiwać męczącą mnie melodie.

Dziś już wiem, że wtedy było to „Bless You” Lennona. Nienawidzę tego utworu.

Konfesjonał; ciemna, zabita deskami przestrzeń, był dla mnie wtedy czymś w rodzaju więzienia, z którego nie mogłem się wydostać. Przed sobą widziałem jedynie ciemności, a w moje nozdrza uderzał zbyt intensywny zapach tanich perfum i potu. Chyba chciałem dostać duszności, umrzeć niespodziewanie, zrobić ludziom, którzy mnie opuścili, przykrość.

Podczas niekończących się cierpień(nienawidziłem spowiedzi, nadal zresztą ona mnie nuży) często kładłem na kolana różaniec i liczyłem jego paciorki. Mruczałem grzesznikom, że Bóg wszystko im przebaczył i nie muszą odmawiać pokuty. Próbowałem wpuścić ich błahe grzechy jednym uchem, a wypuścić drugim. Tak jakby Boga interesowały losy toczące się na Ziemi.

Nawet teraz mnie to gorszy.

- Ojcze zgrzeszyłam? – pamiętam dokładnie ten głos pełen niewiary. Mijały dwie godziny odkąd zacząłem słuchać daremnego wołania o pomoc i rozgrzeszenie, i to właśnie one przywołał mnie do rzeczywistości. To był chyba ten pierwszy raz, kiedy poczułem, że mam dosyć, że już więcej nie chcę. Wymamrotałem, że nie, że to Bóg grzeszy i nas kusi. Że to jego wina. Potem wstałem i wybiegłem. W oddali słychać było odgłosy grzmotów, a odbijający się o chodnik deszcz zmoczył mi skarpetki.

Nawet teraz biegnę. Trzaskam z impetem sfatygowanymi drzwiami i przeglądam się w staroświeckim lustrze wiszącym na ścianie. Nic się nie zmieniło, wszystko takie samo, oczy, uszy, włosy i twarz. Nie widzę w sobie początku ani końca. Tak jak wtedy jestem ślepy.

Mimo iż złożyłem śluby czystości zaledwie kilka lata wcześniej, od tamtego czasu, moje poglądy na temat religii i kościoła katolickiego diametralnie się zmieniły. Już dawno przestałem wierzyć w szczerą skruchę, grzesznej jednostki ludzkiej, czy jakiekolwiek przejawy zbawienia. Zupełnie inaczej interpretowałem biblie niż większość śmiertelników, analizowałem poszczególne wersety, podważałem dogmaty, zapisywałem w pamiętniku herezje. Lecz mimo wszystko wierzyłem w Boga, kochałem, przestrzegałem przykazań. Usprawiedliwiałem się prostym podejściem, że przecież człowiek musi wierzyć w c o k o l w i e k.

Dusiłem się, w tym habicie i białym kołnierzyku. Czarne szaty zżerały mnie od środka.

Wiedziałem jednak, że bez tego cierpienia niczego nie osiągnę, że tylko będąc księdzem mogę w jakiś sposób dotrzeć do ludzi, przemówić im do rozumu, być może troszkę namieszać w ich uporządkowanym świecie, pełnym początków i końców.

Chyba już wtedy byłem wariatem.

***

Audrey, przybyłaś tutaj tak niespodziewanie. Zjawiłaś się, pewnego czerwcowego wieczora, prosząc o możliwość spowiedzi. Weszłaś, spuszczając pokornie swoje piękne oczy, obciągając, i tak już zbyt długą, sukienkę. Długo rozmawialiśmy, o Tobie, Twoich ideałach, rodzinie, życiu. Miewam złudzenia, jakoby znalibyśmy się od wielu lat.

Jesteś tak inna od tych wszystkich, głośnych i grzesznych dziewcząt, niewinna i pokorna.

Od czasu owej szczęśliwej nocy, przychodzisz do kościoła nazbyt często, widzę to. Oczywiście nigdy nie jesteś sama, zawsze w towarzystwie przyjaciółek lub narzeczonego. Chciałbym kiedyś udzielić wam ślubu, móc wziąć, chodź troszkę, udział w Twoim szczęściu. Myślę, że może zostaniemy kiedyś przyjaciółmi, a dzięki temu będę mógł podzielić się z Tobą moimi aspiracjami i marzeniami- jestem pewien, iż ty na pewno zrozumiesz.

Przepraszam za to, iż przypadkowo dotknąłem wtedy Twojej dłoni. Naprawdę mi przykro, byłem chyba lekko nieprzytomny. Ty jednak zachowałaś całkowitą trzeźwość umysłu i cofnęłaś, swą śniadą dłoń, spuszczając oczy.

Przepraszam jestem tylko człowiekiem.
(I'm tired of being what you want me to be

Feeling so faithless lost under the surface

Don't know what you're expecting of me

Every step that I take is another mistake to you)

"Mam nadzieję, że wyjście jest radosne i mam nadzieję, że nigdy tu nie wrócę".

2
alpm pisze:Ograniczenia; rodzice, szkoła, praca, obowiązki


Jeżeli zamierzasz wymieniać, to stawiaj dwukropek. Średnik w tym wypadku jest błędny.


alpm pisze:Z lewej strony, tuż przy malutkim ołtarzyku i wmurowanym w ścianę krzyżu, zastawione kwiatami drzwi, które prowadzą do piwnicy.


Nie podoba mi się zastosowania tutaj elipsy, ciągle, jak czytam to zdanie, to masz wrażenie braku.


alpm pisze:powieść, Ona gasiła


Z małej "Ona", przed nią jest przecinek, a nie kropka...


alpm pisze:ątku. Owa książka miała czarną i lekko pozaginane brzegi,


"czarne"


alpm pisze: cierpień(nienawidziłem


Spacja by się przydała.


alpm pisze: Ojcze zgrzeszyłam?


Dziwne to pytanie, a może to pomyłka, mam nadzieję.


alpm pisze:Mijały dwie godziny odkąd zacząłem słuchać daremnego wołania o pomoc i rozgrzeszenie, i to właśnie one przywołał mnie do rzeczywistości


"one przywołał"? "One przywołały" - tak jest poprawnie.


alpm pisze:a odbijający się o chodnik deszcz zmoczył mi skarpetki.


Tekst ma być poważny, więc zdanie ze skarpetkami jest do niego nieodpowiednie. Można sie zaśmiać, a to nieodpowiednie jest.





Z interpunkcji - nadużywasz średników. Te znaki to nie to samo to przecinki czy kropki, że można je stawiać ile się wlezie. A w ogóle to tak naprawdę nie wiadomo, jakie one mają moc. Niby większą od średnika a mniejszą od kropki, ale co to dokładnie oznacza...? ;)



Powiem wprost - warto rozbudować. :D Złe to nie jest, ba, powiem więcej - wybija się nad średnie. Masz przyjemny dla oka, ucha, nosa, dłoni ;) styl. Mało zdań mi zgrzytnęło. Widać, że się pilnujesz, choć z drugiej strony robisz proste byki w warsztacie, jak np. brak spacji między wyrazami. Ale to mały minus w twoim przypadku. Ważne, że tekst przyciąga. Ładnie opowiadasz, chociaż momentami miałam wrażenie, że mówi baba. Nie do końca dobrze nakreśliłaś mowę bohatera. Ale i tak na plus. Podoba mi się ogólne przedstawienie pomysłu, to w jaki sposób wszystko przedstawiasz, że da się w to wczuć. Pomysł jest zbyt oryginalny, ale forma pozwala o tym nie myśleć.



Na tak.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych

3
Ciężkie zadanie przed Tobą. Chcesz przedstawić postać duchownego, który jest bardzo zagubiony. Musisz naprawdę posiedzieć nad psychiką postaci. Póki co to tylko wstęp, ale Patka ma rację, że czasem ma się wrażenie, jakby narratorem była kobieta, szczególnie na początku. Tak więc najważniejsza rzecz - skup się bardzo mocno na dobrym, realistycznym przedstawieniu głównego bohatera, bo jak narazie nie wiemy, skąd tak diametralna zmiana jego wizji świata.


To był 21.04.1990(mam niesamowitą pamięć do dat);


Po pierwsze: to wtrącenie w nawiasie jakieś takie zbędne, a jeśli już musi być, to możnaby pokusić się o ładniejszy sposób. Po drugie: co się właściwie dzieje tego dnia? Pierwszy raz nie wytrzymał przy spowiadaniu ludzi? Jeśli tak, to jakoś nie jest to podkreślone, na dodatek potem dalej leci narracja opisująca wydarzenia z innego dnia. Można się trochę pogubić.



Drugim powodem gubienia się jest podzielenie na tekst pisany kursywą i tekst pisany normalnie, z perspektywy czasu jak mniemam. Żeby nie było - to bardzo okej zabieg urozmaicający utwór, ale jeśli już jest, to trzeba zadbać, żeby prezentował się jak najlepiej. Tutaj głównie zastanawiam się, w jaki sposób bohater to opowiada - spisuje to? Chyba nie, bo w pewnym momencie kursywą (a więc czasem teraźniejszym) opisywane są rzeczy, które trudno robić, jednocześnie pisząc. Więc mówi, tak? Jeśli tak, to co właściwie ma oddzielać kursywa i zwykła czcionka? Trochę promieni słońca by się przydało, żeby to ładnie, klarownie rozjaśnić.



Warsztatowo jest całkiem nieźle. Piszesz sprawnie, nie nudzisz, potrafisz plastycznie opisać miejsca, tak, że łatwo je sobie wizualizować. Jest czasem jakieś potknięcie, jakiś dziwny szyk zdania, ale to wszystko jest do poprawienia i wyeliminowania przez ćwiczenia.



Ogólnie opowiadanie ma potencjał, ale bardzo dużo zależy do tego, co dalej. Jak to się rozwinie. I najważniejsze - jak zostanie przedstawiony główny bohater. Do boju i życzę powodzenia!



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Edit: nie dostrzegłem wyrazu, i uznałem za błąd. Przepraszam.





Podobało mi się. Nie tak bardzo, bardzo, ale jednak. To jest jeden z tych tekstów, które mają "to coś", przyciągają mnie, nie nużą i są przyjemnie napisane. Przez przyjemnie, mam na myśli...



Styl: rwany, z pociętymi zdaniami, z wyliczaniem otoczenia i z krótkimi, acz dobrymi metaforami. Płynność w narracji, gdzie opisujesz otoczenie, myśli i dodajesz na końcu zdania pewne podsumowanie/przemyślenie. Np. Pamiętam, że wtedy padało, a Karina, nasza gospodyni, była chora. Brakowało mi jej dobrotliwego uśmiechu i dotyku pomarszczonych już dłoni na ramieniu. Zawsze w nocy, gdy zbyt długo wczytywałem się w jakąś, ambitną zazwyczaj, powieść, Ona gasiła światło i zaganiała mnie do łóżka. Najczęściej w pamiętnikach ludzie gubią się właśnie w opisach, mieszając czasy, miejsca, akcję - za to ty masz to wszystko dobrze opanowane. Widzę tutaj dobry zmysł obserwatorski.



O tekście: oryginalny, dobry pomysł, ale brakuje głębi. Czegoś, co dałoby mi obraz tego młodego księdza, jako człowieka, który odrzucił doktrynę kościoła, samemu stając się ostoją (tzn. widzę, że wierzy w coś - ale sam nawraca ludzi, jakby jego osoba była katalizatorem pomiędzy wiarą a ludźmi. Tekst zawiera literówki, kilka błędów interpunkcyjnych - to wszystko do poprawki. Co mnie zdziwiło (i gubiło zarazem), to kursywa. Co oznaczała? Nie potrafiłem tego czasowo umiejscowić...



Dobry tekst. Ma duży potencjał. Pisz dalej!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
2

21.01.2001

Jestem kaleką emocjonalnym bez przyszłości. Zostanę tu na zawsze i będę gnił w tych czterech ścianach, wpatrując się w pusty kąt. Nie mam się czego trzymać, a chciałbym bardzo. Nigdy zresztą nie miałem, rodzice tylko ode mnie wymagali. Tak tato, nie patrz na mnie w ten sposób, nie odezwę się do Ciebie ani słowem, choćbyś nie wiem jak błagał. Uderzyłeś mnie raz, potem przepraszałeś, ale i tak, nawet teraz, czuje trzask Twojej dłoni na policzku. Pamiętliwy jestem, ty pewnie nie pamiętasz zdarzeń sprzed 21 lat.
Wiem, chciałeś żebym był księdzem, skończył najlepszą szkołę, był najlepszy. Dopiąłeś swego. Może to moja skłonność do przesady, ale i tak zawsze będę w dole. Szkoda.
Ulitujcie się nade mną, zdejmijcie te kajdany. Cały czas czuję na sobie wzrok bogatszych jednostek, tak jakby ktoś wciąż pilnował, żeby te fałszywe ideały, które wszyto mi pod skórę, nie uległy zniszczeniu. Zrobiliście z mojego życia swoje.


01.05.1990

Przez całe swoje życie kłamałem jak najęty. Nie uważałem żeby był to grzech ciężki, wszak Sokrates twierdził, że prawda jest pojęciem względnym, a ja wolałem wymodelować ją według osobistych korzyści i nie widziałem w tym nic złego. Dzięki temu zyskiwałem sympatie samotnych staruszek, które czasami przychodziły na plebanię i zwierzały mi się ze swoich ‘problemów’. Opowiadały głównie o braku pieniędzy, niewiernych mężach i rozsiewających plotki znajomych. Zawsze przy pożegnaniu zostawiając słoiki z ogórkami domowej roboty lub ręcznie haftowane chusteczki do nosa. Kiedyś jedna z nich przyniosła mi kopertę, a w niej list z podziękowaniem i dość pokaźną sumą pieniędzy. Pamiętam dokładnie jej drżącą dłoń o lekko fioletowym odcieniu, miejscami niemal przejrzystą na której ślady wyryła ciężka praca i ludzka nienawiść, która trzymała żółtą, poplamioną kawą kopertę; nierówno, niemal w pośpiechu i niedbale zaklejoną. Czułem euforie z tego powodu, pomyślałem, że wreszcie jestem spełniony; podczas pobytu w Hiszpanii naprawdę uwierzyłem, że uczucia można wyrazić pieniędzmi(chociaż nie była to najwyższa dla mnie wartość). Nic nie powiedziałem gdy machała nią przed moim nosem, schowałem nieszczęsny dar do kieszeni i pogłaskałem staruszkę po pomarszczonym policzku. Odwróciłem się plecami i poszedłem czytać do gabinetu. Odchodząc słyszałem jak kobiecina cichutko łka. Może to był tylko mój wymysł, lecz wydaje mi się, że w jej mętnych już oczach ujrzałem dziwny błysk i poblask gdy nasze palce się zetknęły, tuż po moim kichnięciu.

Zaciskam palce na starym kocu, który kupiono dla mnie w Seattle. Boję się, jestem tą chwilą. Lęk rozwala mnie od środka, napiera na duszę. Widzę siebie z góry, tak jakbym założył na kilka chwil okulary Boga. Czuję zapach spływającego po twarzy potu. Widzę kurz na dywanie, który Karina zapomniała sprzątnąć i moje książki ułożone w artystycznym nieładzie. Te wspomnienia są tak żywe, że aż się ich boje. Nie chcę przeżywać tego po raz drugi. Przecież to było tak strasznie poniżające. Dotykam palcami tego wstydu.

Odwiedziłem kiedyś umierającą kobietę.
Jej synowie przyszli do mnie dzień wcześniej z bukietem kwiatów: białych nasturcji, których nienawidziłem, bo pachniały śmiercią, i butelką czerwonego wina, rocznik podobno 1960. Wyglądali niechlujnie; mieli na sobie jakieś postrzępione, brudne koszule i spodnie w których normalni ludzie oprzątają zwierzęta w gospodarstwach. Nie wiem czy posiadali aż tak ciemną karnacje, czy po prostu dawno nie używali mydła. Oboje wprost emanowali smutkiem i wyglądali beznadziejnie. Patrzyli na mnie z taką żałością, płakali i klękali na ziemi(nie wpuściłem ich do środka), mówili, że wierzą iż jestem w stanie uzdrowić ich matkę, a ja, głupi, opierałem się. Chyba bałem się konfrontacji ze śmiercią, tego, że zawiodę. Może bałem się też ludzkich uczuć. Nie mogłem zrozumieć, jak można tak przeżywać chorobę rodzicielki.

Do dziś pozostałem tchórzem, boję się nawet ciemności i nadal sypiam z zapaloną lampką. Dajcie mi wszyscy święty spokój! Chcąc uczynić mnie szybko dorosłym skazaliście mnie na egzystowanie wśród wiecznej dziecięcości. Tak mamo, pamiętam te samochodziki, które spalałaś w tajemnicy przed ojcem, podczas gdy ja ukrywałem się skulony pod łóżkiem. Wracam myślami do tych dwóch mężczyzn, oni kochali swoją matkę, ona na pewno nie wyrzucała im zabawek ani nie kazała czytać przymusowo książek. Ich miłość była dziwna. Myślę, że ty mogłabyś umrzeć.

Uległem w końcu. Ludzie gadaliby długo, obcięliby mi pensje, Karina dałaby mi reprymendę. Chyba tylko do niej byłem przywiązany tak naprawdę, bo obdarzyła mnie matczyną miłością, która uwidaczniała się właśnie w tych przepysznych obiadach, zbieraniu książek i ścieraniu kurzy. Nie, nie zniósłbym łez spływających po jej pomarszczonej twarzy i skapujących na brązowy fartuch, który kupiła z odkładanych przez trzy miesiące pieniędzy. Przez całą drogę powtarzałem sobie, że mam przynieść ulgę, zrobić coś dobrego, nie wzdrygać się, uśmiechać i udawać, że modlę się formułkami do Boga.

Wyklepanie kilku wykutych zdań nie jest modlitwą, modlitwa to rozmowa, wyrzucanie z siebie żali i próśb własnymi słowami. Przecież na tym to powinno polegać, prawda? Nie, nie chcę tego napoju, nie wezmę go. Dobrze wiecie, że nic już mi nie pomoże. Zwariowałem i teraz jestem uwięziony we własnej głowie. Nie, to wy mi powiedzieliście, że jestem wariatem, a więc to wy powinniście go wypić. Wy jesteście chorzy.

W drodze do domu umierającej po raz pierwszy zwątpiłem w to, iż Bóg może wszystko. Jeśli tak to dlaczego nie pokona szatana? Natomiast skoro kocha nas nade wszystko, to po co karze, tak, jak napisano w opisie stworzenia świata? Bylibyśmy mu o wiele bardziej wdzięczni, gdyby po prostu zapewnił nam szczęście.
Z drugiej jednak strony, dzięki uczuciu smutku i gniewu, potrafimy docenić te ulotne chwile r a d o ś c i. Umiemy kochać, bo wiemy, że każda chwila, którą spędzamy tu na ziemi, może być naszą ostatnią. Gdyby było mnie na to stać, kupiłbym kamerę i rejestrował każdą przeżytą minutę swojego życia. Pamiętam ten mętlik i niemal namacalną niepewność.

Dziecino, jesteś taka młodziutka, nie wiesz nic o życiu. Przepraszam, że wyżyłem się wtedy na Tobie, naprawdę przepraszam. Nie będę próbował się tłumaczyć, nie powinienem, byłem zły, zbyt pewny siebie.
Podeszłaś drżąc do konfesjonału pięć minut przed końcem spowiedzi. Krzyczałem na Ciebie, wiem, nie powinienem. Mówiłem bezpodstawnie, że te pięć minut nie wystarczy takiej grzesznicy, jak Ty. Audrey, nie wierz mi, to nieprawda. Jesteś świętsza od Maryi dziewicy, naprawdę. To co nastąpiło potem… nadal nie mogę uwierzyć. Uderzyłem Ciebie, moją jedyną przyjaciółkę i to w kościele(dobrze, że nikt tego nie widział!). Nie myślałem o Bogu, nie myślałem o niczym. Po prostu uderzyłem Cię, a uderzenie Twoich włosów o posadzkę, było najgłośniejszym dźwiękiem jaki w życiu słyszałem. Patrzyłaś na mnie, ze strachem, a ja bałem się, że szatan mnie opętał i że to wszystko… dzieje się naprawdę. Przepraszam, tak bardzo przepraszam.
Pochwyciłem twoje kruche ciałko, i tuliłem je mocno. Krzyczałem gorzkie „wybacz mi”, tuliłem cię, wbijałem palce w Twoje potargane włosy. Przez chwilę się opierałaś, biłaś mnie po plecach, ostatecznie jednak łkaliśmy wtuleni w swoje ramiona. Jest mi Ciebie tak bardzo żal, niczym nie zasłużyłaś sobie na takie traktowanie. Tak bardzo jest mi przykro. Myślę jednak, iż zrozumiałaś, patrzyłaś potem na mnie przez chwilę, po czym ujęłaś moje dłonie i ucałowałaś je. Było mi strasznie głupio, kochana. Odwzajemniłem Twój gest. Przepraszam.
Twoje palce pachną słono, a oczy przekreślone są zbyt ciemną kreską.
Zbyt często jesteś smutna
(I'm tired of being what you want me to be

Feeling so faithless lost under the surface

Don't know what you're expecting of me

Every step that I take is another mistake to you)

"Mam nadzieję, że wyjście jest radosne i mam nadzieję, że nigdy tu nie wrócę".

6
Na wstępie kilka uwag:
alpm pisze:potem przepraszałeś, ale i tak, nawet teraz, czuje trzask Twojej dłoni na policzku.
Dosłownie to zdanie można zinterpretować w ten sposób: Ociec zamachuję się ręka i uderza syna w twarz. Towarzyszy temu niemiły odgłos pękania kości. Jednak to nie chłopak wydaje z siebie jęk tylko ojciec. Słowo "trzask" dosłownie oznacza suchy odgłos powstający przy pękaniu, łamaniu czy rozdzieraniu. Twoje zdanie nie spełnia swojej powinności. Powiem więcej - robi za to coś zupełnie innego czego nie miałaś w zamiarze. To jest taki niedostrzegalny, głupi błąd.

Przeliczyłem się troszkę z tymi uwagami. To bardzo pozytywne odczucie zwłaszcza, gdy mam okazję przeczytać zdanie takie, jak to:
alpm pisze:Po prostu uderzyłem Cię, a uderzenie Twoich włosów o posadzkę, było najgłośniejszym dźwiękiem jaki w życiu słyszałem.
Nie wiem, czy stać mnie na słowa niosące za sobą negatywizm, w każdym razie spróbuję.

Psychologia bohatera to największa bolączka. Z drugiej zaś strony - największy atut. Pewne odczucia i zachowania są nierealne. Zawierasz je w takich fragmentach, po których migiem następuje odbicie piłeczki w zupełnie inną stronę i pojawiają się zdania perełki. Powiedziałbym, że to one ratują tekst, ale nie omieszkam się potwierdzić faktu, że są także ziarenkach zamętu, które kiełkują w tekście.

Tak naprawdę, to nie wiem, co mam powiedzieć o tym tekście. Wszystko zawiera się w jednym słowie - n i e p e w n o ś ć. Zupełnie tak, jak śpiewał Czesław Niemen. W amerykańskim prawie funkcjonuje taki zapis: Kiedy nie ma jednoznacznych przesłanek świadczących o jakimkolwiek powiązaniu oskarżonego ze sprawą, cały proces sądzenia układany jest pod hasło "niewinny". Pójdę tym tropem i przyjmę podobne zdanie w stosunku do tekstu - nie ma tu zdań, które świadczą o niskim poziomie; znajdą się za to klasyczne przykłady wyjątkowości.

Na koniec rada: Przyłóż się i popracuj nad pomysłem. Niech będzie on wyjątkowy. Napełnij tekst wartką akcją, nie zalewając mazistą cieczą. Nie blokuj czytelnikowi dostępu do świata, w którym osadzasz bohaterów - czytając powyższy tekst odniosłem takie wrażenie. A na koniec, kiedy już wszystkiego dokonasz, napisz coś, co wprawi wszystkich w głęboką zadumę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron