Szkoła Wilkołaków

1
Witam. Przedstawiam wstęp do opowiadania. Mam pomysł o napiasniu opowiadania/książki o szkole wlkołaków
Proszę o ocenę tego fragmentu.
ps. troche dziwny wygląd dlatego że jak go wrzuciłem to wszystko było rozwalone musiałem wszytko poprawiać:(


Dochodziła północ. Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca drodze, pojawili się dwaj mężczyźni. Przez chwilę stali nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem.
-Witaj John – powiedział nagle starszy z nich. Miał długą siwą brodę i stary ciemnoniebieski płaszcz, sięgający mu do kostek.
- Bardzo się cieszę że przybyłeś profesorze – wyrzucił szybko John oglądając się za siebie, cz nikt ich nie obserwuje. Pogładził się po krótko przyciętej czarnej brodzie, poczym ciągnął dalej –Myślę że go znalazłem, nasi ludzie obserwowali ich od wielu tygodni.
–Hmm...jesteś tego pewien ? – wyszeptał pod nosem Tadlan, lecz ku jego zdziwieniu młodszy towarzysz go nie usłyszał. – No nic… Muszę zobaczyć ten dom… - wycedził starzec przyglądając się wielkiej lipie rosnącej tuż przy drodze.
Mężczyźni pospiesznym krokiem ruszyli wąską dojazdową drogą. Po ich lewej jak i prawej stronie stały murowane z czerwonej cegły domy. Każdy który mijali, do złudzenia przypominał te które stały jeszcze przed nimi. Tadlanowi wydawało się że ta droga nie ma końca, nerwowo co chwila spoglądał na Johna, który pewnie kroczył prosto przed siebie. Nagle zatrzymał się po środku drogi. Wyciągnął z kieszeni kawałek kartki, która przedstawiała okolicę w której się znajdowali.
-Aha… Kantt… - mruczał po nosem, poczym starannie złożył kartkę i schował ja powrotem do kieszeni. - To tutaj. Dom państwa Kanttów, zamieszkują tą dzielnicę od 1943 roku. – powiedział wskazując prawą ręką na jeden z wielu domów stojących po ich prawej stronie.
– Podejdźmy bliżej – odpowiedział Tadlan i skręcił na wąską wysypaną żwirem drogę. John bez chwili namysłu ruszył za nim. Zbliżyli się do frontowych drzwi domu. Nagle ktoś zapalił światło w jednym z pomieszczeń…
Zapraszam na stronę:

www.krolikharryhodowla.bloog.pl

2
Nie jest to porywający tekst, ale przynajmniej chętnie go przeczytałem. I zrobiłbym to z kontynuacją, gdybyś tylko pokwapił się ją wrzucić, albo napisać, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś.

Oto kilka potknięć:
Harry pisze:Dochodziła północ. Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca drodze, pojawili się dwaj mężczyźni. Przez chwilę stali nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem.
Nie wiem jak weszli na pierwszy plan, nie widzę tego. Nie jestem pewien, ale czy mam przyrównać tę sytuację do pojedynków na dzikim zachodzie? Za mało szczegółów.
Harry pisze:–Hmm...jesteś tego pewien ? – wyszeptał pod nosem Tadlan, lecz ku jego zdziwieniu młodszy towarzysz go nie usłyszał.
No też się zdziwiłem, szczególnie, że ulica najprawdopodobniej była pusta.
Harry pisze:Po ich lewej jak i prawej stronie stały murowane z
Prościej! Po obu stronach...
Harry pisze:Tadlanowi wydawało się że ta droga nie ma końca, [1]nerwowo co chwila spoglądał na Johna, który pewnie kroczył [2]prosto przed siebie.
[1] Niegramatyczna konstrukcja. Lepiej wygląda to: co chwila nerwowo spoglądał...
[2] Wiemy, że idą w jakimś kierunku, więc nie trzeba zaznaczać, że kroczą przed siebie - do wykreślenia.
Harry pisze:Wyciągnął z kieszeni kawałek kartki, która przedstawiała okolicę w której się znajdowali.
Zaczynam nie lubić tego tekstu przez takie właśnie gafy :P
Harry pisze:-Aha… Kantt… - mruczał po nosem, [1]poczym starannie złożył kartkę i [2]schował ja powrotem do kieszeni.
[1] Byk jak się patrzy.
[2] Karki dobył z kieszeni. Więc tam z całą pewnością ją umieścił po oglądnięciu. Niepotrzebne słowa, znowu do wykreślenia.
Harry pisze:– Podejdźmy bliżej – odpowiedział Tadlan i skręcił na wąską wysypaną żwirem drogę.
"W", mój miły.

3
No cóż… na początku pragnę stwierdzić, iż nie ogarniam, jak udało Ci się narobić tyle byków w tak krótkim tekście.
Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca drodze, pojawili się dwaj mężczyźni. Przez chwilę stali nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem.
Hm… jak sądzę, pojawili się znikąd i każdy był nieco zaskoczony obecnością tego drugiego?
– Witaj, John – powiedział nagle starszy z nich. Miał długą siwą brodę i stary ciemnoniebieski płaszcz, sięgający mu do kostek.
Przecinek przed wołaczem, „mu” niepotrzebne.
- Bardzo się cieszę, że przybyłeś, profesorze – wyrzucił szybko John, oglądając się za siebie, czy nikt ich nie obserwuje.
Masz alergię na przecinki?
Pogładził się po krótko przyciętej czarnej brodzie, po_czym ciągnął dalej. –Myślę, że go znalazłem. Nasi ludzie obserwowali ich od wielu tygodni.
Tak to powinno wyglądać.
Wiem, że to początek opowiadania, ale ilość tajemnic zaczyna mnie przytłaczać. O co chodzi? : /
–Hmm...jesteś tego pewien ? – wyszeptał pod nosem Tadlan, lecz ku jego zdziwieniu młodszy towarzysz go nie usłyszał.
Podkr. – to już nadopis. Można się domyślić, że nie chodziło o teatralny szept, bo wtedy byś to określił. Zatem „wyszeptał” i tyle.
Niemniej, skoro wyszeptał i to pod nosem, to się nie dziwię, że John go nie usłyszał. ; P
– No nic… Muszę zobaczyć ten dom… - wycedził starzec, przyglądając się wielkiej lipie rosnącej tuż przy drodze.
Dlaczego wycedził? Czyżby obraził się na Johna za to, że go nie usłyszał? I czy ta lipa odgrywa jakoś wielką rolę, że się znalazła w opku?
Po ich lewej jak i prawej stronie stały murowane z czerwonej cegły domy. Każdy który mijali, do złudzenia przypominał te które stały jeszcze przed nimi.
Lepiej: Po obu ich stronach stały identyczne domy z czerwonej cegły. I pozbywasz się kilku błędów za jednym zamachem. ; )
Mężczyźni pospiesznym krokiem ruszyli wąską dojazdową drogą. Po ich lewej jak i prawej stronie stały murowane z czerwonej cegły domy. Każdy który mijali, do złudzenia przypominał te które stały jeszcze przed nimi. Tadlanowi wydawało się, że ta droga nie ma końca, nerwowo co chwila spoglądał na Johna, który pewnie kroczył prosto przed siebie. Nagle zatrzymał się po środku drogi. Wyciągnął z kieszeni kawałek kartki, która przedstawiała okolicę, w której się znajdowali.
Aaaaa! Koszmar! Powtórzeń moc i jeszcze ta kartka, która przedstawiała okolicę! Aaaaa!
Kursywą zawalona składnia.
Źle jest, drogi autorze.
Wyciągnął z kieszeni kawałek kartki, która przedstawiała okolicę w której się znajdowali.
-Aha… Kantt… - mruczał po nosem, po_czym starannie złożył kartkę i schował ja powrotem do kieszeni. - To tutaj. Dom państwa Kanttów, zamieszkują tą dzielnicę od 1943 roku – powiedział, wskazując prawą ręką na jeden z wielu domów stojących po ich prawej stronie.
Tragedii ciąg dalszy.
Boldem są wszystkie powtórzenia, no może oprócz brakujących przecinków i jednej spacji.
Kursywa – znów zbędne dookreślenie. Bez przesadyzmu, proszę.
Podkr. – wiemy, że po prawej, a nawet i lewej stornie bohaterowie mają dużo domów, nie musisz o tym przypominać.
– Podejdźmy bliżej – odpowiedział Tadlan i skręcił w wąską, wysypaną żwirem drogę. John bez chwili namysłu ruszył za nim. Zbliżyli się do frontowych drzwi domu.
Bold – „w” wąską drogę + przecinek w odpowiednim miejscu.
Aha, znów wąska droga. No, ładnie…
Kursywa – zgadnij, co jest nie tak.

Źle z tym tekstem, panie autorze, źle. Czy pan w ogóle przeczytał go po napisaniu? No nie wierzę, żeby pan tego wszystkiego nie zauważył, panie autorze. Nie chodzi mi o jakieś nadopisy, bo to zmora początkujący (jakoś lubią pisać po kilka razy o tym samym i koniecznie dokładnie, drobiazgowo), ale choćby powtórzenia wyszukać Wordem. Nic to trudnego.
Aj, Harry, Harry, następnym razem posprzątaj chociaż pracę, zanim ją tu wrzucisz, OK?

I tak powstał komentarz dłuższy od samego tekstu...
Ostatnio zmieniony sob 15 sie 2009, 21:40 przez Soi, łącznie zmieniany 2 razy.
Piszcząco - podskakująca fanka Mileny W.

4
Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca drodze, pojawili się dwaj mężczyźni. Przez chwilę stali nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem.
Czy ten początek nie jest zapożyczony z Harry'ego P{l}ottera i Insygniów Śmierci? :D W każdym bądź razie podobny.
Pozdrawiam ciepło.

5
Wielkie dzięki za krytyczną ocenę mojej nędznej pracy :) Jak widać popełniam sporo prostych błędów. Ciąglę szkole i udoskonalam swój "warsztat". Za tydzień wrzucę jakiś inny tekst o całkiem innym repertuarze. Może będzie bardzo żle, bo teraz pewnie jest fatalnie :)
Pozdrawiam.
Zapraszam na stronę:

www.krolikharryhodowla.bloog.pl

6
Harry - wybacz, ale to jest okropne. Nie dość, że narracja kuleje (chyba jest gorzej niż w twoim ostatnim tekście) to nie wciąga. Ba! Nawet, jak na tak małą próbkę, razi ilość poczynionych błędów i dziwi fakt, że to wrzuciłeś, bo mimo wszystko, nic tu do oceny czy weryfikacji nie ma. No ale, jak już jest...

Początek początkiem, wiem, ale rozpoczęcie już zgrzyta.
-Witaj John – powiedział nagle starszy z nich. Miał długą siwą brodę i stary ciemnoniebieski płaszcz, sięgający mu do kostek.
Standard, który jest powielany przez początkujących. Wyszedł, powiedział i "był to". Po takim kawałku widać, jak wprowadzasz kolejne sceny i bohaterów. Co więcej, widać też "ubogość" twórczą - jest to element, nad którym musisz popracować i nie ma zmiłuj. Dam ci przykład, tak na szybko, jak to zamienić na coś "nie standardowego".

- Witaj John - szepnął ten z brodą, odziany w ciemnoniebieski płaszcz sięgający do kostek.

W takim zdaniu zaszły trzy zmiany. Po pierwsze (co najbardziej istotne dla plastyki i klimatu), wiemy, że szepnął - czyli coś ukrywa, konspiruje. To daje do myślenia i pobudza wyobraźnię czytelnika. Po drugie, dowiadujemy się, jak był ubrany. Po trzecie, jest delikatna sugestia, co do wieku. Zauważ, że w dalszej części nazywasz go profesorem, co samoistnie (w połączeniu z brodą) daje określony, raczej starszy wiek tego mężczyzny.

No, to by było na tyle. Tekst nie podobał mi się - ale nic to, pracuj!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”