Tekst poleżał sobie spokojnie kilkanaście dni. Starałem się wyłapać i usunąć wszystkie błędy. Postawiłem akapity, lecz nie wiem czy dobrze, toteż wystawiam do wglądu publicznej krytyki. Indżoj!
UWAGA! Tekst zawiera treści erotyczne i jest przeznaczony dla osób, które ukończyły 18 rok życia! Czytasz na własną odpowiedzialność!
Kiedy wchodziłem do jednego z tych małych, wielobranżowych sklepików w moje uszy uderzył, nieprzyjemnie brzmiący dzwonek.
„Ding-dong” – zasygnalizował wejście.
-Dobry wieczór.
-Dobry wieczór – oczy ekspedientki łypnęły na mnie groźnie.
W końcu była noc, ale czy one zawsze muszą na mnie, kurwa patrzeć jak na złodzieja? Eh - ciężkie czasy.
Nie przejąwszy się zbytnio nieprzychylnym „przyjęciem”, wszedłem śmiało między zastawione towarami półki w poszukiwaniu piwa. Kolorowe etykiety chipsów i słodyczy uderzyły moje oczy krzykliwą paletą barw i durnymi sloganami.
„Łakocie i witaminy!”, „Czujesz, że żyjesz!” –
-Kto te idiotyzmy wymyśla?
I do tego cały czas czułem na sobie to piętnujące spojrzenie ekspedientki…
-Może w czymś pomóc? – usłyszałem.
-Nie, nie. Dziękuję.
„Brać to piwo i wynosić się stąd.”
Zauważywszy lśniące puszki ruszyłem ku końcowi regału.
Krokom, akompaniowało wściekłe „bzyczenie” neonówki i głośny szum zepsutej klimatyzacji.
„Że też ją to kurwa nie doprowadza do szału!”
Sięgając po puszki, spojrzałem mimowolnie na brudną szybę wystawową. Skąpana w atramentowym mroku ulica, odstraszała popękanym asfaltem i wszechobecnymi śmieciami. Całości dopełniała odrapana lampa, migocząca co chwilę jak gdyby bała zaświecić się pełnym światłem.
„Ciężkie czasy, nie ma co. I jeszcze piwo ciepłe…” – zasmuciłem się w drodze do kasy – „Ale jak to mówią – lepszy cyc, niż nic!”
-Tylko te piwa? – ton ekspedientki ociekał podejrzliwością. Co chwilę wyłapywałem te krótkie spojrzenia „spod byka”. Kiedy to byłem lustrowany wzdłuż i wszerz wpadłem na myśl, że gdyby jej „zaufanie” do klienteli byłoby jadem, dawno już bym gryzł sklepową podłogę. Sądzę, że miałbym spore towarzystwo.
-Tak. Hmm… A da mi pani jeszcze paczkę Komandosów czerwonych.
„Akcyza daje po dupie, a palić trzeba…” Uśmiechnąłem się półgębkiem. Zza lady dało się słyszeć coś na kształt burknięcia.
„Szybciej, by się kurwa nie dało?” Ponaglające spojrzenia klienta zdawały się nie robić na ekspedientce żadnego wrażenia. „I jeszcze to pieprzone bzyczenie…”
Zapłaciwszy w końcu, odetchnąłem ulgą. W dłoniach miło ciążyła reklamówka z piwami.
Ding-dong.
W drzwiach minął mnie facet w szarym, podniszczonym płaszczu. Coś mnie ruszyło, by baczniej mu się przyjrzeć. Ukradkiem, rzuciłem okiem na jego twarz. Odwróciliśmy się jak gdyby, myśląc o tym samym. Mój wzrok jednak nie był wystarczająco „przygotowany” na coś takiego.
„O kurwa…”
Udając niezainteresowanego dalszą obserwacją, wyszedłem na ulicę. Zimny dreszcz mimowolnie spełzł w dół kręgosłupa. Uciekłem spojrzeniem od tej paskudnej gęby, która mimo braku zmarszczek przypominała średniowieczne płótno. Zapadnięte policzki i usta tworzące cienką kreskę odstraszały. A oczy… A oczy w całości…
„Nie, nie. To jakaś bzdura!”
…były czarne.
-Brrr… - Na zewnątrz hulał zimny wiatr, rozrzucając niedbale uliczne śmieci i wichrząc włosy. Sam nie wiedząc czemu, odetchnąłem z ulgą po tym dziwnym przeżyciu i ruszyłem. Stara lampa po serii cichych, niepokojących stuknięć, szumów i „bzyczeń”, zgasła.
-I ty Brutusie?
Zewsząd otaczały mnie złowrogie kamienice-demony, odarte z tynku niczym ze skóry. Pod nogami walały się okruchy gruzu, szkła, oraz inne odpadki.
„Istne getto, nie ma co.”
Wydawałoby się że zapuszczone budynki, wciśnięte między siebie, jakby na siłę, mrugały do przechodnia oczyma wybitych, pozabijanych gdzieniegdzie deskami, szyb. Z tymi zniszczonymi i zdartymi dachami przypominały oskalpowanych olbrzymów ze strumieniami ścieków pod nogami.
„Istne, kurwa, getto.”
Nie zauważyłem nawet podczas tych „oględzin”, kiedy przeszedłem dobrych kilkadziesiąt metrów.
Ciche „ding-dong?”
Obcy stukot butów. Reklamówka zaszeleściła złowróżbnie.
-To tylko wyobraźnia… - zmiąłem nerwowo paragon w kieszeni. Odgłos kroków narastał.Kroki stawały się szybsze.
Stuk. Stuk. Stuk.
„Tylko się nie odwracaj… tylko się nie odwracaj…” – powtarzałem w myślach jak mantrę.
Odwróciłem się przez ramię. To był on. W tym jego szarym, wypłowiałym płaszczu. Zdałem sobie nagle sprawę, że obficie się pocę, pomimo hulającego na zewnątrz zimna. Bałem się.
„To tylko twoja wyobraźnia…”
Stuk. Stuk. Stuk-stuk. Stuk-stuk.
Biegł za mną. Ze wzrokiem groteskowo wbitym w ziemię. Nie miałem czasu zastanawiać się jak udaje mu się biec w takiej pozycji. Wydłużyłem znacznie chód.
Stuk-stuk-stuk-stuk.
Ogarnął mnie jakiś irracjonalny niepokój. Pobiegłem przed siebie. Na oślep wybierałem zakręty, byleby zgubić intruza. Byleby tylko zniknąć mu z oczu.
„Świr?!”
Zza pleców odpowiedział mi skrzekliwy, mrożący krew w żyłach, śmiech.
„Pieprzony, kurwa świr!”
…Stuk-stuk-stuk…
Zbliżał się. Nie miałem wiele czasu na zastanawianie.
Reklamówka w biegu obijała się boleśnie o ciało, szeleszcząc głośno.
-Chodź do mnie słoneczko! – „coś” zaskrzeczało. Bo to już nie był „on”.
Ogromny zastrzyk adrenaliny dodał mi energii. Szum krwi w uszach ogłuszał kompletnie. Nie było już stuku, nie było wyjącego wiatru.
„Biegnij, biegnij…”
Chciwie łapałem hausty powietrza jak nurek wynurzający się spod wody po długim czasie, lecz nie zwalniałem.
„Jeszcze kawałek, jeszcze kawałeczek…”
Nawet nie zauważyłem, kiedy zgubiłem reklamówkę. Szum ustał. Wrogie „stuk” ucichło kompletnie. Dysząc ze zmęczenia, zwolniłem, ale strach nie pozwalał się zatrzymywać. Jeszcze nie teraz. Odwróciłem głowę w biegu.
Pusta ulica.
Potknąłem się o własne nogi. Głowa prędko odnalazła bruk, stuknąwszy w niego głucho.
-O…fer…ma… - ciepła krew skleiła nieprzyjemnie włosy. – Kurwa… - syknąłem z bólu.
-Gdzieś się wybierasz słoneczko?
Zawrót głowy dał o sobie znać błyskawicznie, a serce tłukło się niemiłosiernie o żebra. Z nerwów wymiociny podeszły niebezpiecznie blisko do gardła. Uniosłem głowę, trzęsiony spazmami. Jego wysuszona twarz, wykrzywiona w grymasie uśmiechu, obnażającego rzędy nierównych, pożółkłych zębów, w mroku wyglądała jeszcze gorzej.
Świdrował mnie tymi swoimi czarnymi ślepiami. On to czuł. On czuł, że się boję.
-P-proszę… nie zabijaj mnie…
-Masz ogień słoneczko?
„Kurwa, kurwa, kurwa! A nie mówiłem?! WY-O-BRA-ŹNIA!”
Odetchnąłem z ulgą.
-Gdzieś tu jest… - obmacywałem się niecierpliwie po kieszeniach.
Nie zdążyłem nawet krzyknąć, gdy kant cegły z ogromną siłą rozłupał czaszkę, rozrzucając dookoła strzępki zakrwawionej skóry i włosów. Ciche mlaśnięcie miażdżonego mózgu.
Ciemność.
Stuk. Stuk. Stuk…
Noc [miniatura grozy]
1
Ostatnio zmieniony wt 07 lip 2009, 21:15 przez W., łącznie zmieniany 2 razy.
"Życie nas mija i patrzy ze śmiechem,
Jak nad zagadką stoimy bezradnie,
Jak złotą piłką bawimy się grzechem,
Czas przeklinając, co sny nasze kradnie."
Jak nad zagadką stoimy bezradnie,
Jak złotą piłką bawimy się grzechem,
Czas przeklinając, co sny nasze kradnie."