Gówniana sprawa

1
Choć mój ostatni tekst można komentować dopiero od paru dni, to wstawiłem go ponad tydzień temu. Czyli nie naruszę regulaminu, jeśli wrzucę kolejne opowiadanie.









Tego dnia Szczecin wyglądał jak kadr z największego marzenia papieża. Ulice i chodniki pęczniały od mieszkańców, tak że przypadkowy kierowca straciłby pół dnia na przejazd przez miasto. Tłum ten, wbrew zwyczajom tłumu, zachowywał się cicho jak myszka. Rozmowy należały do rzadkości, bo większość ust wymawiało bezgłośnie modlitwy.

Pomyślałbyś – renesans religijności na miarę średniowiecza.

I nawet największy ateusz chciałby, żeby tak było w istocie…



Tłuszcza rozstępowała się przed Michałem niczym morze przed Mojżeszem, co zawdzięczał trzymanej w prawicy giwerze i wyrazowi twarzy znamionującemu gotowość jej użycia. Za nim szedł Rafał. Ludzie wokół napawali go przerażeniem. Mimo styczniowego ziąbu stali nieruchomo jak żona Lota po obejrzeniu się przez ramię. Oczy ich lustrowały zwykle jeden punkt, a wypełniała je otchłanna pustka. Jedyną oznaką normalności wydawało się drżenie ciał, choć pozór ów mylił, bo szczecinianie trzęśli się nie za sprawą zimna, lecz ze strachu. Sprawiali wrażenie zahipnotyzowanych. Oto sytuacja, pomyślał Rafał, w której wystarczy jeden krzyk, by wywołać panikę; jeden cios, by wszystkie ciała skotłowały się w bójce. Oto tysiące osób, które zrezygnowanie i przerażenie zespoliły w jeden organizm. Tłum promieniował na mężczyznę wpływem, za wszelką cenę starał się go wchłonąć, aby stał się kolejnym trybikiem w machinie. Rafał czuł, jak jego instynkt stadny godzi się na to, jak zaczyna zastępować wolną wolę. I już, już miał się zmienić w bezmyślnego podwykonawcę woli ogółu, gdy poczuł na policzku potężne uderzenie otwartej dłoni. Ocknął się; zobaczył Michała.

- Skończony idioto… - wycedził ów przez zęby, krzywiąc się przy tym jak po zjedzeniu cytryny. Rafał poczuł, że zaraz złość rozerwie mu serce. Jednak po raz kolejny zdołał utrzymać ją na wodzy, co wydało mu się jedynie słusznym rozwiązaniem. Nie chciał kłócić się z przyjacielem, który zaledwie parę godzin temu oglądał flaki swojej żony, rozwłóczone na podłodze łazienki. Poza tym zwyczajnie bał się, że rozpacz pozbawiła go wszelkich hamulców i mógł zrobić użytek z karabinu.

Kontynuowali wędrówkę. Szukali mniej zatłoczonych miejsc, by dostać się do podziemi miasta przez właz kanału. Michał był pewien, że właśnie tam znajdą monstrum, terroryzujące od wczoraj mieszkańców Szczecina. Rafał szedł za nim wyłącznie z lojalności, bo sam nie miał powodów, by podzielać to przekonanie. Przesłanki takie mogły jednak istnieć, ale zapytany o nie Michał o mało nie pobił przyjaciela, który od tamtego czasu milczał jak grób.

Skręcili w boczną uliczkę. W rynsztoku walała się gazeta. Choć pierwszą stronę przyprószył śnieg, dało się przeczytać nagłówek: 500 ciał wyssanych z krwi – czy w Szczecinie grasują wampiry?

Rafał oderwał spojrzenie od dziennika i skierował je na Michała, który celował palcem w jego pistolet. Wyglądał jak dzieciak, który zobaczył u policjanta spluwę i nie omieszka powiadomić o tym wszystkich w promieniu kilometra. Jednak drugą dłonią wskazywał na właz znajdujący się obok krawężnika. Mężczyzna zrozumiał nieme polecenie. Wcisnął lufę w mały otwór na skraju włazu i używając jej jako dźwigni, odsunął pokrywę. W zimowe powietrze wdarł się zapaszek ścieków.

Drabinka była zimna jak diabli i Rafał przeklinał siebie za głupotę, przez którą nie wziął rękawiczek. Stopniowo zgiełk miasta wygasał. Kiedy pacnęli stopami o wilgotne podłoże, poczuli się jak w innym świecie.

- Nie zasunęliśmy włazu. Jakiś dzieciak może tu przypadkiem wpaść i złamać sobie kark – powiedział Rafał. Nie doczekawszy odzewu, machnął ręką i ruszył za przyjacielem, który zniknął już zakrętem, stąpając tak pewnie, jakby całe dzieciństwo spędził w kanałach.

Echo zwielokrotniało odgłosy kroków. Dźwiękom tym towarzyszył cichy poszum rzeczki ścieków, płynącej pośrodku korytarza. Smród zwalał z nóg i wbrew prawom anatomii nos nie chciał się do niego przyzwyczaić. Im szli dalej, tym miejsce stawało się bardziej upiorne. Odrapane ściany zdobiły nieliczne napisy, których żartobliwa treść w tak jaskrawy sposób kontrastowała z otoczeniem, że Rafał doznał poczucia nierzeczywistości. Po raz kolejny uszczypnął się ukradkiem, jednak i tym razem dowiodło to smutnej prawdy, że koszmar dzieje się na jawie.

Ludzie w tajemniczy sposób mordowani we własnych łazienkach. Wyssane z krwi trupy leżące podłogach, jakby do wanien i sedesów nasypano cyklonu B. Śmierć za śmiercią, mimo obecności pozostałych domowników w mieszkaniach.

Rafał wrzasnął. Mocz popłynął mu nogawkami jak u dwulatka. Sięgnął po pistolet, odwrócił się i odetchnął z ulgą. To tylko jakiś pozbawiony instynktu samozachowawczego szczur ugryzł go w kostkę. Odwdzięczył się gryzoniowi pięknym za nadobne. Rozległo się obleśne pacnięcie, gdy ten łupnął o ścianę po drugiej stronie rzeczki. Krzywiąc się z bólu Rafał stwierdził, że jego przyjaciel ma rację - jeśli potwór (potwory?!), który od wczoraj sieje śmierć wśród Szczecinian rzeczywiście gdzieś się schował, to tylko tutaj czułby się jak u siebie w domu. Z trudem przełknąwszy tę gorzką myśl, mężczyzna zaczął się spodziewać ataku monstrum na każdym zakręcie.

Nagle wrzasnął potępieńczo. Michał odwrócił się, powędrował oczyma za spojrzeniem Rafała i również krzyknął. Echo wystrzału niemal rozsadziło mężczyznom bębenki, gdy Michał posłał dwie kule za podługowatym kształtem płynącym korytem jak wąż. Rozległ się ryk bólu i stwór zniknął pod wodą.

- Dostał, skurwysyn! – głos drżał Rafałowi jak osika - No co jest? – spojrzał pytająco na przyjaciela, który stał jeszcze bardziej zasępiony, niż przedtem.

- Ryknął z bólu – odparł ten półgębkiem, bardziej chyba do siebie.

- To chyba dobrze? Padnie jak nic, a jeśli nie, to go poważnie osłabiłeś.

Michał zaczął się trząść. Wypuścił karabin.

- Stary, co jest? Ruszajmy, dobijemy gada! Jest jeden zero dla nas!

- Wracamy. Biegiem! – rzucił się do ucieczki. Michał nigdy nie widział bardziej przerażonego człowieka. Chwycił przyjaciela za poły płaszcza i potrząsnął nim.

- Co się z tobą dzieje?! Mamy go w garści, a ciebie tchórz obleciał! Chcesz, żeby mordował dalej? Teraz może przyjść kolej na ciebie.

- Idioto!!! – pięść Michała łupnęła mężczyznę w twarz – Słyszałeś, skąd dochodził ryk? Z daleka, chyba z drugiego końca kanałów. A co to znaczy? To, że swoją pukawką możesz co najwyżej przedziurawić temu czemuś pryszcza! Nie wiem, jak to monstrum się tu dostało ani czym jest, ale, do kurwy nędzy, ma co najmniej sto metrów długości. Tu trzeba wojska, a nie dwóch grubasów z pistoletami na kapiszony. Biegnij!

Ta chwila zwłoki kosztowała ich bardzo wiele. Zaledwie bowiem ruszyli, a wąż powrócił. Wyskoczył z cuchnącego koryta i owinął się wokół nich jak lasso. Wzniósł cielsko, którym opasał ofiary niczym wstążka bożonarodzeniowy prezent, i mężczyźni zawiśli w powietrzu. Chcieli krzyczeć z bólu i przerażenia, jednak z miażdżonych piersi wydobyli zaledwie żałosne jęki. A potem ujrzeli łeb poczwary: lustrujące ich jedno, czerwone oko i ryjek jak u komara. Michał się domyślił, że służy on poczwarze do wysysania krwi. Rafał nie zdążył wysnuć tego wniosku. Zemdlał.

Tymczasem gad na powrót dał nura do rzeczki. Sunął z zawrotną szybkością w sobie tylko znanym kierunku. Michał krztusił się ściekami i z poczuciem winy spoglądał na przyjaciela, którego zimno wody momentalnie ocuciło. Pomyślał, że powinien był mu powiedzieć, jak się domyślił miejsca pobytu potwora. Może wtedy Rafała obleciałby strach i zostałby w domu. Z drugiej strony uważał, że gdyby to zrobił, pamięć o jego żonie zostałaby skalana. Musiałby opisać, jak znalazł kobietę swojego życia leżącą w serdelkowatym kale. Musiałby wspomnieć, że w dniu śmierci miała rozwolnienie, więc z pewnością nie zrobiła tego stolca w agonii. Zresztą pal licho dedukcję – Michał doskonale rozpoznał to gówno, bo sam je zrobił godzinę wcześniej i gdyby Mariola wyszła z łazienki, jak zwykle by go złajała za niespuszczenie wody. W jaki sposób kał mógł się znaleźć na podłodze? Plotki, że potwór teleportuje się jak czarnoksiężnik w kreskówce, należy włożyć między bajki. Wynurza się on z głębi sedesu, tak też zrobił atakując jego żonę. I przy okazji opróżniając muszlę z brązowej zawartości.

Ścieki rozstępowały się przed nimi jak przed motorówką. Potwór władał nadludzką siłą, skoro tak cienkie cielsko było w stanie ciągnąć grubo ponad sto pięćdziesiąt kilogramów. Ujrzeli przed sobą mur, ale wąż ani zwolnił. Zdawało się, że zaraz zderzą się czołowo z zimnym betonem. Śmierć nie najgorsza, zważywszy na to, że alternatywą było zjedzenie przez potwora. Jednak w ostatniej chwili zanurkowali w cuchnącą kipiel i przecisnęli się przez szczerbę w murze. Ledwo się zmieścili, ostre krawędzie dziury poraniły ich do mięsa. Powietrze, które Michał przezornie zaczerpnął przed zniknięciem pod powierzchnią ścieków, wyleciało z niego jak ze ściśniętego balonika. Podwodna podróż dłużyła się niemiłosiernie i omal nie przypłacili jej życiem. W końcu jednak wąż wychynął na powierzchnię. Łapczywie chwytając powietrze spostrzegli, że otoczenie się zmieniło. W niczym nie przypominało kanałów, raczej potężną jaskinię. Stalagmity i stalaktyty zdobiły sklepienie niczym sople, powietrze było suche, a cisza tu panująca kłuła w uszy dotkliwiej, niż największy zgiełk. Podłoże opadało ostro w dół, tam też ciągnął ich potwór. Szorowali mokrymi ciałami o wyścieloną kamieniami skalną nawierzchnię. Zatracili już zdolność odczuwania bólu, a jednak widok członków zdartych gdzieniegdzie do kości przyprawił ich o wymioty. Sklepienie zaczęło opadać, w końcu komora przekształciła się w wąski, ciemny korytarz.

Ujrzeli światełko w tunelu, ale nie potrafili określić, po jakim czasie, gdyż ten przestał dla nich istnieć. Świat stał się bezbrzeżnym przerażeniem i nie było nic poza nim. Woń rozkładu uderzyła ich w nozdrza. Poznali jego źródło, gdy zalał ich blask. Oto w komorze zdolnej pomieścić małe miasteczko leżały szczurze truchła, tworząc zwały i pagórki. Jednak nie ich widok był najgorszy, ale inne węże, identyczne jak ich oprawca. Zanurzały pyski w stertach trupów, badając łakomymi ryjkami, czy w jakimś ścierwie nie została jeszcze kropelka krwi. Ciągnący ich potwór ani myślał ominąć cuchnące pagórki i mężczyźni przebili się przez nie jak strzała. Od smrodu dostali zawrotów głowy i obaj zwymiotowali na sucho, bo żołądki już mieli puste. Michał wypluł małego szczura, którego musiał połknąć i który najpewniej urodził się po śmierci matki, by zaraz sam zdechnąć.

Wtem monstrum ich puściło i pognało dalej. Potoczyli się po chropawej nawierzchni, jak kule do kręgli. Z niemałym wysiłkiem dźwignęli się z podłoża i popatrzyli na siebie tępo. Michał dojrzał na twarzy przyjaciela cień wyrzutu. Spuścił głowę i gorzko zapłakał.

Daleko z tyłu zostawili szczurze truchła i myszkujące w nich ryje węży. Co znajdowało się przed nimi – nie wiedzieli, ale doszli do wniosku, że na pewno nic gorszego. Zatem ruszyli przed siebie. Obok nich leżały cielska tych węży, których pyski wciąż szukały krwi w szczurzych stertach. Rany boskie, mają chyba kilometr długości, pomyślał Michał.

Droga zawijała w lewo. Ostrożnie zerknęli zza zakrętu i naraz wrzasnęli wniebogłosy. Padli na kolana. Błagaliby Boga o litość, gdyby widzieli w tym sens. Jednak monstrum, które ujrzeli, zdawało się potężniejsze od każdego Boga.

W leju wielkim jak po wybuchu bomby siedziała ośmiornica. Mogła mieć pół kilometra wzdłuż i wszerz. Rzekome węże okazały się jej licznymi mackami. Z fosforyzującej na różowo paszczy wyzierały tysiące czarnych zębów przypominających sztylety. Ich rzędy kończyły się dopiero daleko w gardzieli.

Tuzin zgniłozielonych oczu zwrócił się ku mężczyznom. Gęba rozszerzyła się w parodii uśmiechu. Potem otwarła się na całą szerokość i wypełniła przestrzeń przerażającym rykiem, który dał się słyszeć w Szczecinie, trzy kilometry wyżej.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

2
Ulice i chodniki pęczniały od mieszkańców, tak że przypadkowy kierowca straciłby pół dnia na przejazd przez miasto
Zazwyczaj nie zwracam uwagi na przecinki, ale w tym miejscu zmienia się składowość zdania.

Ulice i chodniki pęczniały od mieszkańców tak, że przypadkowy kierowca straciłby pół dnia na przejazd przez miasto


Jednak po raz kolejny zdołał utrzymać ją na wodzy, co wydało mu się jedynie słusznym rozwiązaniem.
Jedynym? Bo jak jedynie - to jednym z wielu, bądź co bądź, słabym. Zmienia się wyrażenie i sens zdania...


W zimowe powietrze wdarł się zapaszek ścieków.
Smród raczej...


Wyssane z krwi trupy leżące podłogach,
Na?



O tekście: do połowy jest całkiem znośnie. Jest klimat, zagadka, polowanie i strach, a w chwili, kiedy zaczynasz bawić się w narratora-wszystkowiedzącego, robi się potwornie śmiesznie, a kuriozum osiągasz rozpisując "brązowy płyn" na podłodze i tłumacząc (w idiotyczny!) sposób, jak ten gad się wydostaje. Już pomijając wszystko, ale nie mam pojęcia jak tyś to wymyślił. Oto fakty:

Stumetrowy potwór o "co najmniej" sporej grubości, potrafi dostać się do sedesu, wyjść przez bardzo wąski przesmyk w sedesie (średnica max. 15 cm) i do tego operatywnie zabijać ludzi, w czasie, gdy jego pozostałe 95 metrów jest jeszcze w kanale. Pal licho to, ale stumetrowy potwór zwyczajnie zaburzyłby działanie sanitariatów w połowie miasta, że o samym bloku/budynku nie wspomnę. Wydaje mi się to tak idiotyczne, że na myśl przychodzą mi jedynie głupie filmy klasy C. Tak, to jest głupie. Poza tym, całkiem znośny początek, jak pisałem, z klimatem, jednak w momencie rozpoczęcia tyrady tłumaczeń, zaczyna być prześmiewczo i przegadujesz tekst. Zwalniasz akcję i jednym słowem, wszystko psujesz.



O stylu: Masz dobre środki - porównania, przenośnie, kilka ciekawych zwrotów i plastyki opisowej, jednak konstrukcyjnie opowiadanie jest nie równe im dalej w tekst, rozłazi się. Zdecydowanie w stylu kuleje dziennikarska narracja. W sensie, nie ona sama, ale fakt jej użycia: Już ona sama, przez którą nie wziął rękawiczek, co wydało mu się jedynie słusznym rozwiązaniem, Przesłanki takie mogły jednak istnieć, ale zapytany o nie - to są takie chwile w tekście, że wywracam oczami. Nie ma tu akcji, wszystko staje się bierne. Średni tekst, z tendencją do słabego.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Dzięki za rzeczowy komentarz.




Zazwyczaj nie zwracam uwagi na przecinki, ale w tym miejscu zmienia się składowość zdania.


Nie wiem, co to jest składowość zdania, ale proponowana przez ciebie korekta nie zmienia w moim przekonaniu treści. Nie wiem, co w ogóle ma zmieniać.


Jedynym? Bo jak jedynie - to jednym z wielu, bądź co bądź, słabym. Zmienia się wyrażenie i sens zdania...


Obawiam się, że "jedyny słuszny" i "jedynie słuszny" to wyrażenia synonimiczne. To drugie utarło się w polszczyźnie w takiej właśnie formie i zamiast dzielić włos na czworo nad każdym pojedynczym słowem, trzeba po prostu przyjąć to, co przyniósł uzus.




Smród raczej...


Zapach to słowo neutralne, które może oznaczać zarówno smród, jak i rozkoszną woń.













Co do stwora - jego macki mają parę kilometrów długości. Macki są cienkie, więc mogą się przecisnąć przez rury kanalizacyjne. Mają zresztą oczy, więc nie sprawia im trudności szukanie drogi.

Korpus maszkary ma długość pół kilometra i takąż szerokość. Znajduje się w podziemiach Szczecina, a nie w kanałach. W kanałach myszkują tylko jego macki, które, jako się rzekło, są cieniutkie.

Naprawdę nie wiem, czemu cokolwiek miałoby zaburzyć działania kibli.






Zdecydowanie w stylu kuleje dziennikarska narracja. W sensie, nie ona sama, ale fakt jej użycia: Już ona sama, przez którą nie wziął rękawiczek, co wydało mu się jedynie słusznym rozwiązaniem, Przesłanki takie mogły jednak istnieć, ale zapytany o nie - to są takie chwile w tekście, że wywracam oczami. Nie ma tu akcji, wszystko staje się bierne


Wydaje mi się, że możesz mieć rację, ale niestety moja intuicja językowa jest na razie za mało wyostrzona, bym stwierdził to z pewnością. Mnie na przykład fragmenty tekstu, które wymieniłeś, w ogóle nie zgrzytają. Może jak w wakacje przeczytam 50 książek i moja intuicja się wyostrzy, to przeczytam raz jeszcze swoje opowiadanie, twój komentarz i stwierdzę - o, koleś miał rację. Konstrukcja mojej wypociny kuleje, jak cholera.

To samo się tyczy przegadywania tekstu - chcę je dojrzeć, ale, cholibka, wszystko wydaje mi się w porządku.



Czytać mi trzeba, czytać,

książkę za książką połykać!
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

4
broda kota pisze:Co do stwora - jego macki mają parę kilometrów długości. Macki są cienkie, więc mogą się przecisnąć przez rury kanalizacyjne. Mają zresztą oczy, więc nie sprawia im trudności szukanie drogi.

Korpus maszkary ma długość pół kilometra i takąż szerokość. Znajduje się w podziemiach Szczecina, a nie w kanałach. W kanałach myszkują tylko jego macki, które, jako się rzekło, są cieniutkie.

Naprawdę nie wiem, czemu cokolwiek miałoby zaburzyć działania kibli.


Nadal tego nie widzę. Powiem więcej - jeszcze bardziej ugruntowałeś mnie w racji mojego osądu. Do bani pomysł :)



Co do oceniania własnego tekstu - pięć lat temu sądziłem, że moje są ok - teraz już wiem, że źle sądziłem. W zasadzie, ciężko zobaczyć w swoich tekstach zło. Ale wierz mi, zawsze się czai :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
jakiś pozbawiony instynktu samozachowawczego szczur
Za długie. Już wolałbym "jakiś pierdolony szczur"


sieje śmierć wśród Szczecinian
Nazwy mieszkańców miast małą literą


Zaledwie bowiem ruszyli, a wąż powrócił. Wyskoczył z cuchnącego koryta i owinął się wokół nich jak lasso. Wzniósł cielsko, którym opasał ofiary niczym wstążka bożonarodzeniowy prezent, i mężczyźni zawiśli w powietrzu. Chcieli krzyczeć z bólu i przerażenia, jednak z miażdżonych piersi wydobyli zaledwie żałosne jęki
Zawsze mi przeszkadza, kiedy opisuje się dwie osoby robiące naraz to samo. Lepiej chyba byłoby przedstawić to na przykładzie jednego albo po prostu na parę sekund stracić kontakt z drugim. A może jeszcze inaczej - że jednego ten wąż dorwał, a drugi jeszcze biegł - czy coś w tym stylu?





Nie mogę dużo napisać, bo tu nie ma za bardzo co poprawiać. Nieźle napisane, pomysł głupawy. Trochę nie podoba mi się, że skończyłeś tuż po tym, jak pokazałeś potwora.

Co więcej? Chyba nic



Trzymaj się!

Re: Gówniana sprawa

6
Tekst bardzo dobrze się mi czytało. Historia także bardzo ciekawa.

Mam jednak jedno poważne zastrzeżenie. Wydaje mi się, że styl w jakim to wszystko opisujesz kompletnie nie pasuje do treści. Miało być przerażająco, wyszło odrobinę groteskowo. Nie wiem, może taki był Twój zamysł. Jeżeli miał to być horror z przymrużeniem oka, to w takim razie cofam swoją wypowiedź i gratuluję.

7
Dzięki wam za opinię.



xav:


Jeżeli miał to być horror z przymrużeniem oka, to w takim razie cofam swoją wypowiedź i gratuluję.


Niestety pisałem to całkiem na poważnie. Dlatego też uważam ten tekst za niewypał - zbyt dużo odbiorców sikało ze śmiechu podczas czytania.
Osoba, która dostaje od kolegi prezenty na urodziny, a sama mu ich nie daje, to niewdzięcznik.

Kobieta, której facet robi minetkę, a ona mu się nie odwdzięcza lodzikiem, to zdzira.

A jak nazwiemy użytkownika, który jest komentowany, a nie komentuje?

8
broda kota pisze:Niestety pisałem to całkiem na poważnie. Dlatego też uważam ten tekst za niewypał - zbyt dużo odbiorców sikało ze śmiechu podczas czytania.
spróbuj nie wchodzić w klimat rodem z magazynu 997, a moze się uda ;)
Leniwiec Literacki
Hikikomori
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”