Cześć. Mam na imię Stanisław. Na wstępie pragnę opisać pobieżnie dotychczasowy przebieg mojej kariery. Zajmie to co najwyżej kilkadziesiąt linijek, a więc nie porzucajcie jeszcze nadziei, że może wyjść z tego całkiem zgrabne opowiadanie.
Urodziłem się w straszliwie biednej dzielnicy potężnego miasta Torżyskowo. Z racji nieracjonalnie małego dochodu mojej rodziny, byłem jedynakiem. Podobno, tak wyczytałem po latach w jakimś anonimowym liście, rodzice strasznie cieszyli się na mój widok i strasznie lubili mnie przytulać. Mieli co do mnie bajeczne plany. Mianowicie wyobrażali sobie, że zostanę burmistrzem miasta i zlikwiduję wszelką biedę. Wyobrażali sobie tak nie bez powodu. Mój świętej pamięci ojciec był niegdyś radnym i miewał, od czasu do czasu, pewne koneksje.
Tata wraz z mamą opracowali skrupulatnie każdy szczegół mojej kampanii. Zbierali głosy, roznosili ulotki, a nawet, mimo braku grosza przy duszy, dawali reklamy do mediów! Nie uwzględnili jedynie pewnego drobnego szczegółu. To naprawdę był szczegół tyci, tyci. Jednak mógł wszystko diametralnie wywrócić do góry nogami. Otóż nie spytali: - Synku, co o tym myślisz?
Tak! Tu był pies pogrzebany. Na tym potknęła się kampania.
- Mamo, ja nie chcę być politykiem! Ja chcę być superbohaterem. Jak Superman - wyznałem w końcu pewnego dnia.
Ojciec, gdy tylko się o tym dowiedział, wkurzył się niemiłosiernie:
- Co?! Superbohaterem? Czy ty wiesz ile taki superbohater zarabia? Poza tym burmistrz - to dopiero jest gość. Burmistrz dba o losy całego miasta, a taki superbohater, nie dość, że naraża życie, to przeważnie ratuje tylko jednostki. To licha i niewdzięczna robota. Pełna wyrzeczeń i dylematów moralnych.
- Uważam, że myślisz tylko o swojej dupie! - postawiłem się. - Chcesz zrobić ze mnie burmistrza, żeby żyło ci się lepiej w tym burdelu. A jaaa? A moje marzenia? A moje życie?
- Chcemy dla ciebie jak najlepiej - uspokajała mnie mama.
- Sprawa jest prosta - dodał ojciec. - Jeśli zostaniesz burmistrzem, to będziemy z ciebie dumni, a jeśli superbohaterem, to będziemy uważali, że jesteś ćwokiem i wyrzekniemy się ciebie. Widzisz, synu. Jestem dobrym ojcem, dlatego też dam ci prawo wyboru.
Tego dnia trzasnąłem drzwiami swojego domu po raz pierwszy i ostatni. Miałem zaledwie czternaście lat. Ruszyłem w nieznany świat bez wykształcenia, bez pieniędzy. W dodatku nie posiadałem zadatków do tego, aby spełnić swoje marzenia. Niektórzy mają ogromne szczęście. Są po prostu utalentowani, gdyż rodzą się z nadprzyrodzonymi mocami, które przyprawiają o dreszcze nawet mnie. Natomiast tacy jak ja, zwykli zjadacze chleba, mają znacznie trudniej.
Postanowiłem jednak nie załamywać się. Nie będę tutaj wymieniał szczegółów, gdyż opowiadanie przemieniłoby się niepotrzebnie w powieść. Napomnę tylko, że, żyjąc niejako na wygnaniu, skończyłem szkołę średnią o profilu superbohaterskim.
Specjalizacja tejże placówki nie oznaczała bynajmniej, że prowadzono w niej przedmioty związane tylko i wyłącznie z superbohaterstwem. Nie, nie. Nie ma tak łatwo. Na ten przykład: w trzeciej klasie wszyscy nosiliśmy już peleryny oraz muskuły. W tych pelerynach i muskułach musieliśmy zaliczać kurs dziergania prowadzony przez bezwzględną panią Szydełko. Wszystkich nas ogarniała trwoga, gdy powolnym krokiem zmierzaliśmy w stronę nieuniknionego, gdy pani Szydełko wpadała do klasy i otwierała dziennik. Sądziliśmy, że miała nas w pogardzie. Często nazywała nas leniami lub matołami, kiedy nie umieliśmy zacerować ceratki albo wyhaftować serwetki. Kiedy jechała palcem po kartce dziennika szukając kolejnej ofiary do odpytania, zawsze panowała grobowa cisza.
Na szczęście mam już te czasy za sobą. Studia były całkiem luzackie. Dużo się imprezowało i mało spało. Koledzy studenci pytali czemu nie zmieniłem swojego imienia na Stanisław-man. Zawsze odpowiadałem: - Pownieważ "man" to przyrostek nagminnie stosowany w imieniach superbohaterów, a ja chcę być sobą.
O tak. Na studiach byłem sobą jak nigdy przedtem. Niestety moim problemem była cherlawość i dość mała lotność umysłu. Jeśli chodzi o lotność umysłu, to sprawa stała się dość względna, gdyż osobiście uznawałem, że moje zdolności analityczno-poznawcze utrzymują się w granicach normy superbohaterskiej. Cherlawy istotnie byłem i jestem mimo zdrowego, sportowego trybu życia, więc niestety musiałem radzić sobie ze wszechobecnym stereotypem superbohatera. Musiałem wiecznie coś udowadniać i wkładać w me kształcenie znacznie więcej wysiłku niż moi rówieśnicy.
Najbardziej lubiłem przedmiot superbohaterystyka stosowana prowadzony przez samego profesora Supermana - poniekąd mojego idola przezywanego żartobliwie mięśniolotem.
Pewnie nie uwierzycie, ale studia ukończyłem z wyróżnieniem! Niedługo potem zrobiłem doktorat i stałem się wykładowcą. Pracowałem również w zawodzie na pół etatu. To znaczy po nocach.
Byłem bardzo szczęśliwy. Jestem żywym dowodem na to, że prosty człowiek też może! Też może!
***
Od kilku dni działo się w mieście coś niepojętego. Właściwie sam nie wiem co. Na pozór nic, ale mój szósty zmysł wyczuwał jakieś dziwne wibracje. Wszystko zaczeło się prawdopodobnie akurat wtedy, kiedy nie było mnie w domu. Koledzy i koleżanki (nie zapominajmy o kobietach!) po fachu nie podzielali moich obaw. Nie wyczuwali żadnego niebezpieczeństwa. Jednak sądzę, iż niektórzy z nich już popadli w szpony czegoś, co nie daje mi spokoju. Wyglądali jakoś inaczej. Nie wiem. Może mieli inne fryzury?
Dziś była niedziela. Wyprałem moje ulubione peleryny. Następnie udałem się do babci Klementyny. Nie była to wprawdzie moja prawdziwa krewna, lecz traktowała mnie jak wnuka. Dlaczego uważam ją za swoją prawdziwą babcię.
Niedziela była naprawdę słonaczna, więc nie skorzystałem ze środków komunikacji miejskiej. Przeszedłem się na piechotę. Jestem dość popularną osobą, toteż ludzie często podbiegają do mnie na ulicy prosząc o autograf. Na szczęście tego dnia miałem spokój.
Babcia Klementyna otworzyła mi drzwi z głową pełną papilotów. Ugościła mnie herbatą.
- Poczekasz chwilę? - spytała. - Pójdę do łazienki, uszykuję się. żeby wyglądać jakoś.
- Nie ma sprawy.
Popijałem herbatę z niepokojem. Wyczuwałem w powietrzu silne stężenie zagrożenia. Obserwowałem uważnie otoczenie. Nadstawiałem uszu. W pewnym momencie nawet wstałem i zacząłem zakradać się do okien. Potem zajrzałem pod dywan i do szaf. Słyszałem własny oddech oraz nieznośnie jednostajne tykanie zegara naściennego. Dawno nie czułem takiego lęku. Mimo że wytężałem maksymalnie wszystkie moje siedem zmysłów, nie mogłem dostrzec, w sposób namacalny, przeciwników. Oj, gdybym dostrzegł, to namacałbym ich wtedy poważnie. Oj, namacałbym, namacał. żeby wybić im z głowy straszenie Bogu ducha winnych superbohaterów. A zwłaszcza cherlawych. Ich nienamacalność powoli zaczęła mnie denerwować.
Moje wnikliwe obserwacje zatrzymały się na dziwnym widoku. Oto wróciła z łazienki uszykowana babcia Klementyna. Ale jak uszykowana?! Z początku wyglądała normalnie, jednak to tylko pozory - zasłona dymna, za którą kryła się brutalna prawda. Po chwili wpatrywania się wszystko było jasne. Doznałem niemałego szoku. Otóż babcia Klementyna, poważna starsza kobieta, założyła sobie na głowę śliczne czerwone koronowe stringi. Pokazałem palcem, chciałem cokolwiek powiedzieć, lecz myśli tak bardzo mi się zmieszały, że prawie zatraciłem kontakt z rzeczywistością. Usiadłem, gdy poczułem cherlawą słabość.
Monstrum osiadłe w ciele babci Klementyny zacząło zbliżać rękę do mojego czoła. Zerwałem się natychmiast. Przykleiłem się do pobliskiej ściany. Zupełnie nie byłem na to przygotowany, a powinienem. Egozrcyzmy mieliśmy już na pierwszym roku studiów. Monstrum nieubłaganie podążało w moim kierunku z wyciągniętymi rękami. Sam nie wiem jakim cudem udało mi się zrobić kilka zwinnych uników i wybiec na ulicę.
Jednak na zewnątrz wcale nie było bezpiecznie! Wielu ludzi chodziło z przeróżnymi gaciami na głowie - stringami, bokserkami, zwykłymi majtkami. Najgroźniej wyglądali ci z kalesonami. Dopiero teraz to do mnie dotrało.
Nagle usłyszałem krzyk. Zobaczyłem przed sobą mojego przyjaciela - Super Krzycha. Goniło go czterech wyrostków noszących na głowie niebieskie kąpielówki.
- Słanisław! - krzyknął. - Ratuj się!
Stałem jak osłupiały. Z racji dość sporej odległości - zupełnie bezradny. Mogłem jedynie patrzeć jak w końcu dopadają Super Krzycha i wciskają na jego głowę niebieskie kąpielówki.
- Nieee! - krzyknąłem w rozpaczy padając na kolana.
Walił się cały mój świat. Super Krzychu jeszcze zdołał wykrzyknać ostatnimi resztami sił:
- To wszystko sprawka Bombaja! Znajdź go i pomścij nas!
W jednej chwili dokonały się tak diametralne zmiany. To miała być spokojna beztroska niedziela. Wolna od pracy i wszelkich trosk o świat. Niestety prawdziwy superbohater musi być zawsze gotowy do działania. Podniosłem się wobec tego raz jeszcze w moim żywocie. Ojczyzna wzywa. Liczy się każda minuta. Trzeba znaleźć Bombaja i zapobiec dalszemu wyciekowi złych duchów.
Na szczęście znałem jego tajny adres zameldowania. Mieszkał w wieżowcu stojącym dziesięć kilometrów na zachód od Torżyskowa pośrodku lasu. Moim superbohaterskim krokiem dotarłem tam w pół godziny.
***
W środku spotkałem ochroniarza. Na imię miał Tadeusz (tak wyczytałem na jego wizytówce przypiętej do munduru). Siedział za sporym marmurowym biurkiem i pisał coś. Podniósł głowę, kiedy mnie zauważył.
- Dzień dobry - powiedziałem.
- Dzień dobry - zdjął z głowy majtki w powitalnym geście. - Pan w jakiej sprawie?
- Chciałbym się widzieć z Panem Bombajem.
- Był Pan umówiony?
- Nie.
- W takim razie są dwie możliwości: albo Pan opuści budynek, albo będzie musiał Pan pokonać mnie i moich ludzi.
- Wybieram tą drugą.
- Dobrze, dobrze.
Tadeusz wstał. Dmuchnął w gwizdek. Przybiegło trzech dwumetrowych mięśniaków ubranych w same bokserki (jedne na głowie, drugie na miednicy). Ustawili się rzędem. Zaczęli biegać w miejscu, robić skłony, przysiady, pajacyki.
- Pragnę Pana poinformować - ciągnął Tadeusz - że ci ludzie znają się na rzeczy. Zanim dojdziemy do rękoczynów, pokrótce przedstawię Pańskich oponentów. Od lewej mamy Pana Mietka, który z wykształcenia jest menelem. Potrafi jednym ciosem złamać spróchniały patyk. Następnie Pan Staszczyk. Początkowo występował w balecie. Następnie zajął się szydełkowaniem, aby w końcu wstąpić do gangu gospodyń domowych. Jego specjalnością jest rzut wałkiem w teściową. I w końcu Pan Alfons - typ macho. Potrafi całymi godzinami przeglądać się w lustrze. Jest arogancki, nieokrzesany i brak mu piątej klepki.
Tadeusz zrobił zadowoloną minę. Prawdopodobnie był pewien, że, po takiej przemowie, grzecznie opuszczę terytorium Bombaja.
- Rzeczywiście, robią wrażenie - przyznałem. - Przeciętny człowiek dawno zesikałby się ze strachu. Jednak ja jestem superbohaterem - taki mój zawód. Przykro mi, ale będziemy musieli się bić.
Tadeusz trochę jakby posmutniał.
- No dobrze. Niech i tak będzie. Ale musi Pan obiecać, że nie będzie używał rąk i będzie stał w jednym miejscu. Bo sprawa jest taka: nas jest tylko czterech, a Pan Aż jeden. Chciałbym, żeby szanse były wyrównane. Po pelerynie rozpoznaję, że jest Pan superbohaterem, więc nie obca Panu sprawiedliwość.
Pomyślałem chwilę.
- Niestety nie przystanę na te warunki - odpowiedziałem. - Po pierwsze dlatego, że śpieszę się, a po drugie nie mogę ryzykować, gdyż w moich rękach spoczywa los całego świata.
- Rozumiem, rozumiem - powiedział zakłopotany ochroniarz. - Tyle że my jesteśmy bardzo groźni i nikogo się nie boimy i z nikim nie liczymy.
- Wiem. Dlatego muszę was powstrzymać.
- Proszę wybaczyć na chwilę.
Tadeusz odszedł na bok ze swoimi kumplami. Obgadywali coś między sobą, lecz tak cicho, że nawet mój supersłuch nie wyłapał ani sylaby. Po chwili wrócili do mnie.
- Ustaliliśmy, że będzie wyglądało to tak. My Pana przepuścimy, ale zawiadomimy Bombaja o niebezpieczeństwie. On już się Panem należycie zajmie. I jeśli sądzi Pan, że to my byliśmy niemili, to jeszcze Pan będzie błagał, żebyśmy to my wyprosili Pana z budynku, a nie on. Więc najmądrzej zrobiłby Pan od razu wynosząc się stąd i nie zadzierając z nami.
- Rozumiem. Dziękuję za ostrzeżenie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - pomachał mi Tadeusz.
Wszedłem do windy. Bombaj mieszkał na dziesiątym piętrze. Jego apartament wyglądał, jak zwykle, przepięknie. Jasno oświetlony dzięki wielkim okiennicom. Tu i ówdzie zieleń - krzewy, paprotki. Podłoga kafelkowa, wypolerowana. Z sufitu zwisały żyrandole. Byłem już zmęczony. Marzyłem tylko o ciepłych kapciuszkach, herbatce z cytrynką, gazetce. A czekała mnie jeszcze walka z najgorszym, z najbardziej okrytnym antysuperbohaterem. Z człowiekiem, który nie ma zasad i jest całkowicie zdemoralizowany. Po prostu było to wcielenie zła - najgorszych ludzkich przywar. Zobaczyłem go przy barku. Chyba robił sobie swój ulubiony koktajl mleczny. Ubrany w elegancką czerwoną kamizelkę i białą koszulę z długimi rękawami. Do tego spodnie w kratkę oraz stylowe gacie na głowie. Nagle odwrócił się i spojrzał w głębię moich oczu.
- Pan Stanisław - zaczął. - Jakże niemiło znów pana widzieć.
- Cała nieprzyjemność po mojej stronie.
Dłużej nie mogłem wtrzymać. Podszedłem do niego pewnym krokiem i złapałem mocno za koszulę.
- Gadaj, kanalio, co żeś tym razem uczynił!
- Spokojnie. Proszę się opanować. Inaczej nic nie powiem.
Puściłem Bombaja, aczkolwiek miałem ogromną chęć, aby wytarmosić gościa za uszko.
- Tak lepiej.
Bombaj odstawił swój koktajl i podszedł do okna. Słoneczne promienie rozświetliły jego twarz oraz stylowe gacie okrywające bujną czuprynę.
- Muszę Ci coś wyznać. Mogę na "Ci", prawda? No, po tylu latach znajomości... A więc muszę Ci coś wyznać, drogi oponencie. Jeszcze nikomu tego nie mówiłem. Powiem Tobie, bo do kogo można mieć większe zaufanie niż do swojego odwiecznego rywala? Odwieczny rywal nie wbije Ci noża w plecy, nie będzie z Tobą nieszczery. Gardzi Tobą, więc wszystko jedno co mu powiesz. Racja?
- Racja, racja.
- Od dziecka miałem głupie marzenie. To znaczy nie głupie w sensie, że idiotyczne, ale w sensie, że dość małostkowe, trywialne. Mimanowicie, i tu słowa z trudem mi się cisną na usta, chciałem nosić gacie. Na głowie. Tak po prostu. Tak na co dzień bez żadnych krępacji ani wymówek. Chodzić w gaciach na głowie do szkoły, potem do pracy. W gaciach na głowie robić zakupy i płodzić dzieci. Wydawało mi się, iż takie życie byłoby dla mnie istną sielanką. W tamtych czasach nie było dla mnie nic przyjemniejszego od noszenia gaci na głowie. Chciałem, żeby ludzie to kupili, zaakceptowali. Ale jak? Jak miałem przekonać ich do tego, mój oponencie? Z braku pomysłów, odstąpiłem od próby przemycenia moich upodobań do świata realnej brutalności na wiele lat. Dopiero niedawno podpatrzyłem w telewizji jak to się robi. Otóż bierze się autorytet - znaną i powszechnie szanowaną osobistość. Każe się autorytetowi ubrać jakiś ciuch, po czym filmuje się go i puszcza non stop w telewizji. Problem był tylko jeden: wśród moich ludzi żaden nie jest autorytetem. Musiałem więc spreparować zdjęcie Dawida Berckhama. Udało mi się także opanować, na krótki czas, najważniejsze programy telewizyjne i w ten sposób, prawie podprogowo, przemyciłem moje wzniosłe idee. Teraz czuję się świetnie! Hahaha! Jestem zwycięzcą z gaciami na głowie. Czy może być coś piękniejszego? Jeszcze nie zdążyłem wyjść z psem na spacer, więc wybacz. Muszę pochwalić się ludziom moimi nowymi gaciami.
- Ty podły draniu! - krzyknąłem. - Myślisz, że ujdzie Ci to na sucho?
- Jasne. A co mi zrobisz? Masz jakieś dowody? Wszyscy noszą gacie na głowie i są, zdaje się, szczęśliwi. Tylko Ty masz z tym jakieś problemy. Proponuję Ci założyć. Spróbować. Zobaczysz jak miękko, jak komfortowo.
- Nigdy! Już ja znajdę na Ciebie jakiegoś haka.
- Twoje zdrowie - chwycił koktajl i jednym tchem wypił.
Wyszedłem pogrążany w rozpaczy. Tym razem Bombaj posunął się tak daleko, że bardzo bym chciał podbić mu oko. Jednak prawość superbohatera to jedna z jego cnót i powód do dumy. Trzeba było pogłówkować. I to bardziej zajadle niż kiedykolwiek. Wierzyłem, że można przywrócić stary porządek. Wierzyłem i wierzę aż do dziś.
***
Na zakończenie tej historyjki dodam, iż pojedynek między dobrem, czyli nami, i złem, czyli nimi, trwa nieustannie. Kiedy się zniszczy jednych momentalnie, nie wiadomo skąd, wypełzają następni. Jeszcze groźniejsi, jeszcze bardziej nieuchwytni. Bycie superbohaterem to licha i niewdzięczna robota. Czasem wróg obraca wszystkich przeciw Tobie. Na tym polu pozostają do emerytury tylko nieliczni. Najodporniejsi. Będę jednym z nich.
2
Pomysł:5
Szczerze pośmiałem się w trakcie czytania, chociaż bezpośredni zwrot bohatera do czytelnika nie wyszedł Ci rewelacyjnie.
Styl:4
Przeleciałbym przez tekst jednym tchnieniem gdyby nie kilka momentów. Chwilami piszesz humorystycznie, żeby potem przynudzić.
Schematyczność:4
Nie czytałem tekstów, w których ktoś chciał żeby inni nosili gatki na głowie. Nie znaczy to jednak, że nie spotkałem się z podobnymi ujęciami superbohaterów- to już było. Ludzie od zawsze ośmieszają wszystko co się da i ten temat nie pozostał przez nich nie tknięty.
Błędy:3
Literówki:
I może dwa interpunkcyjne.
Ocena ogólna:4+
Tekst mi się podobał, ale nie zachwycił mnie w stu procentach.
Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że moje pytanie co do wyrazu "uszykuję" jest trochę przesadzone,gdyz może to być wina regionu w jakim mieszkamy-u mnie się tak nie mówi,dlatego je zadałem.
Jestem na tak.
Szczerze pośmiałem się w trakcie czytania, chociaż bezpośredni zwrot bohatera do czytelnika nie wyszedł Ci rewelacyjnie.
Styl:4
Przeleciałbym przez tekst jednym tchnieniem gdyby nie kilka momentów. Chwilami piszesz humorystycznie, żeby potem przynudzić.
Schematyczność:4
Nie czytałem tekstów, w których ktoś chciał żeby inni nosili gatki na głowie. Nie znaczy to jednak, że nie spotkałem się z podobnymi ujęciami superbohaterów- to już było. Ludzie od zawsze ośmieszają wszystko co się da i ten temat nie pozostał przez nich nie tknięty.
Błędy:3
Literówki:
Kod: Zaznacz cały
Mimanowicie
Pownieważ
Egozrcyzmy
dotrało.
wykrzyknać
okrytnym
wtrzymać.
Dawida Berckhama.? Czy chodziło o Beckhama?
słonaczna
I może dwa interpunkcyjne.
Ocena ogólna:4+
Tekst mi się podobał, ale nie zachwycił mnie w stu procentach.
Kod: Zaznacz cały
Miałem zaledwie czternaście lat- i już mu robili kampanię wyborczą?
Wyprałem moje ulubione peleryny- wiem, że się czepiam, ale w niedzielę? Nie bał się, że armia radia Maryja(bez obrazy dla słuchaczy tej rozgłośni)wytropi go i zniszczy?
uszykuję się- eee, nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił, a ty? Dla mnie brzmi to, co najmniej dziwnie w tym kontekście.
Jestem na tak.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
3
Taa... Literówki, jak zwykle, się mnie czepiają. To moja słabość. Dobrze, że ortografów nie wypatrzyłeś
.
Wiem, że o superbohaterach napisano już wiele komicznego. Był nawet taki przezabawny skecz Monty Pythona (chyba mój ulubiony).
Ale jednak moja historyjka różni się od takowych. Podobna, ale inna.
Dodane po 24 minutach:
Ja pier... Specjalnie patrzyłem jak się pisze Dawid Beckham, a i tak zrobiłem błąd.

Wiem, że o superbohaterach napisano już wiele komicznego. Był nawet taki przezabawny skecz Monty Pythona (chyba mój ulubiony).
Ale jednak moja historyjka różni się od takowych. Podobna, ale inna.
Dodane po 24 minutach:
Ja pier... Specjalnie patrzyłem jak się pisze Dawid Beckham, a i tak zrobiłem błąd.
Tu mógłbym napisać coś mądrego.
5
Tak na marginesie "Bombaj" to ksywka mojego znajomego,więc jeszcze bardziej się śmiałem wyobrażając sobie jego w roli tytułowego bohatera.
A tego "Dawida" z początku nie wyłapałem-oczy nie te same co kiedyś.
A tego "Dawida" z początku nie wyłapałem-oczy nie te same co kiedyś.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.