
Najpierw zapadnie cisza. Zamilknie wiatr bijący o szyby. Bzycząca w pokoju mucha spadnie martwa na ziemię. Przepalą się przewody głośników. Radio nie wydobędzie już pieśni. Zerwane struny zawisną w skos gryfów. Miasto na zewnątrz wstrzyma głęboko oddech.
My zaś popatrzymy sobie w oczy, niezdolni wydobyć z gardła pytań zrodzonych w umyśle. Będziemy czytać z siebie strach i zdumienie, bezsiłę i niepewność, smakować gorycz i przeżuwać zwątpienie w przekazywane treści. Będziemy składać jedna po drugiej litery, układać je w słowa, zdania, wypowiedzi, będziemy interpretować na miliony sposobów te do nas wysyłane, będziemy wyłapywać każdą dwuznaczność i nietrafne sformułowanie, będziemy wreszcie milczeć, bo tylko wtedy odzyskamy spokój i upragniony odpoczynek.
A wtedy tak leżąc zorientujemy się, że czegoś brakuje. Miękkość pościeli przestanie nas zachwycać. Rozkoszny chłód lipcowej nocy umknie naszemu czuciu. Dostrzegłszy za oknem ciężkie krople deszczu wyjdziemy przed klatkę. Z zaskoczeniem przyjmiemy swą obojętność na mokre ubranie i przemakające buty. Sieczeni ulewą zaśmiejemy się pod nosem, gdyż oto przyszło nam osiągnąć ostatnie stadium znieczulenia. Rozgrzany pręt błyskawicy gładko weżre się w naszą skórę. My będziemy się cieszyć, że możemy dalej ucztować.
Lecz jedzenie zdąży do tej pory zatracić smak. Papryka czy rozgotowana fasola – nie znajdziemy w ich konsumpcji żadnej różnicy. Całą przyjemność z kosztowania ograniczymy do podziwiania barwnych kompozycji ułożonych na talerzach. Celebrując ostatni mdły kęs bez żalu wyrzucimy resztki do śmietnika. Odór odpadków przestanie nas odstręczać.
Przyjdzie nam egzystować bez bólu i niedogodności. Pozornie uzyskamy to, o czym zawsze marzyliśmy w chwilach wylewania łez za rękawy. Już nikt nie będzie potrafił nas skrzywdzić. Nic nie zakłóci harmonii myśli. Przestaniemy narzekać na swój los, przestaniemy odczuwać potrzebę poprawy swego bytu. Zakrzepniemy w stanie wolności od złego.
Lecz wtedy spojrzymy na czarno białe okna i ogarnie nas przerażenie. Wątpliwości i niepokoje, którym dotychczas nie dawaliśmy przystępu powrócą ze zdwojoną siłą, dobijając się do ufortyfikowanych drzwi. Przestaliśmy troszczyć się o przyjaciół, których nie potrafimy zrozumieć. Zamknęliśmy się na wołania pomocy, których nie potrafimy usłyszeć. Obcy wzbudzają w nas wyłącznie podejrzliwość i lęk. Najbliżsi już zawsze wystąpią w najjaskrawszych odcieniach czerni i bieli.
Aż wreszcie wyłączą nam światło. Wszystko utonie w ciemności. Kolory przeminą. Twarze nieodwracalnie obrócą się w niepamięć. Już nikt nie będzie umiał czytać. Nie wypowiemy słowa. Nie usłyszymy pieśni. Nie wyczujemy czy idziemy po lawie czy po piasku. Tylko serce będzie łomotać jak dawniej. Przestanie bić cokolwiek prócz strachu.
A na końcu chwycimy za noże.