Rozdział 1
Zapadał zmierzch, pierwsze muśnięcia fioletu barwiły niebo. Dym z nad ogniska unosił się smugą ku zachodzącemu słońcu. Poświata rzucana przez ogień oświetlała dwójkę towarzyszy, ich cienie sięgały aż do znajdującej się nieopodal ściany lasu. Kobieta dorzuciła do ognia, zaś mężczyzna omiótł okolicę uważnym wzrokiem w poszukiwaniu intruzów.
W ciszy słychać było pojedyncze trzaski gałęzi, ginących pod chciwymi liźnięciami płomieni. Od czasu do czasu rozlegał się dźwięk łamanej gałązki, ktoś beztrosko przedzierał się przez las, w stronę jeziora, leżącego się tuż za ciemną linią drzew.
***
Stałam na brzegu i spoglądałam na swoje odbicie w ciemnej tafli jeziora. Przyszłam tu gnana potrzebą samotności. Na samą myśl o dwójce, która została przy ognisku, cierpła mi skóra.
Ruan i Ajera. Męczący duet, którego nie mogłam się, delikatnie mówiąc, pozbyć. Próbowałam ich oczywiście zniechęcić, ba nawet zgubić. Z niewiadomego powodu uważali moje towarzystwo za interesujące. Teoretycznie jedną z korzyści podróżowania w kilkuosobowej grupie było bezpieczeństwo. - Zachichotałam.
Bezpiecznie. Przy mnie! - Wyrwał mi się kolejny chichot, który tym razem przerodził się w wybuch śmiechu. Bardzo głośny, bo ironia sytuacji zawsze przemawiała do mojego poczucia humoru najmocniej.
Śmiać mogłam się do woli, w promieniu kilkuset metrów, nie było ani śladu żywej inteligentnej istoty. Na wszelki wypadek wysłałam wcześniej sondę myślową, aby upewnić się, że wspomniana para namolnych natrętów faktycznie pozostała w tyle.
Samotność była dla mnie zbyt cenna, by porzucać ją z tak błahych powodów. Doskonale potrafiłam się sama o siebie zatroszczyć. Niebieska toń wody wyglądała tak zachęcająco, wystarczyłaby jedna myśl i wkrótce byłabym w domu. Niestety, wciąż miałam do załatwienia niedokończone sprawy w okolicy.
Głośny ryk bezlitośnie wyrwał mnie z zamyślenia. Zamrugałam zdumiona. - Nic nie powinno zakłócić mojego spokoju. Przecież w okolicy było pusto!
Kolejny ryk rozwiał wątpliwości. Moje zmysły się nie myliły. Na zbadanym przeze mnie obszarze nie było żadnych niespodzianek. To znaczy na ziemi, ale nie oczekiwałam ataku z powietrza. Gdzieś niedaleko rozpanoszył się smok, niewątpliwie z jeźdźcem na karku. Pozostawało pytanie, czy to mag, czy to Usher.
Rzuciłam tęskne spojrzenie na spokojne wody jeziora i z najwyższą niechęcią pomaszerowałam w kierunku ogniska. Zapewne zaraz się przekonam.
***
Ajera przypadła do ziemi i natychmiast przetoczyła się w prawo. Akurat na czas, by uniknąć trafienia strumieniem ognia, który lądujący smok wypuścił po zlokalizowaniu wrogów. Nie miała nawet możliwości ostrzec towarzysza, bo dosiadający smoka mag wystrzelił w jej stronę błyskawicę.
Zauważyła ją o sekundę za późno, zdążyła się uchylić, ale nie całkowicie uniknąć skutków wyładowania. W efekcie potoczyła się w prawo o kolejne metry.
Kręciło się jej w głowie, a jaskrawy błysk sprawił, że oślepła na moment. Mimo to skupiła się i ustawiła tarczę ochronną.
Jej nauczycielka jak zwykle miała rację. Uczyła ją uaktywniać ochronę w każdych warunkach, aż do całkowitego wyczerpania. Nawet, gdy już słaniała się na nogach, nie pozwalała odpocząć, dopiero utrata przytomności kończyła ćwiczenie. Nie była w stanie zliczyć, ile razy uratowało jej to skórę. Uśmiechnęła się kwaśno, próbując się podnieść i zachwiała, gdy kolejne wyładowania trafiły w osłonę.
Kiedy wreszcie poczuła, że pewnie stoi na nogach, poszukała wzrokiem przeciwnika, wbijając wzrok w miejsce, skąd nadeszła ostatnia błyskawica. Zaklęła, otaczająca ciemność nie pozwalała skutecznie zlokalizować przeciwnika. W dodatku, przed oczami wciąż latały jej mroczki. Mrugnęła i przełączyła wzrok na wykrywanie energii magicznej.
Przed nią było pusto
- Musi być z tyłu - pomyślała zaalarmowana. Nie zdążyła się obrócić, gdy tuż za nią wybuchła kula ognia. Tarcza wytrzymała, ale eksplozja ponownie powaliła ją na kolana.
- Żałosne. - Na dźwięk tych słów podniosła głowę. Postać, jarząca się od energii magicznej, zbliżała się do niej swobodnym krokiem.
- Legendarną Ajerę tak łatwo powalić. - Głos był zdecydowanie męski.
- Kto? - Nie próbowała nawet podnosić się z ziemi, czasem warto udać słabszą, a nuż przeciwnik da się nabrać.
- Ach! Bardzo ciekawska jesteś, jak na kogoś w tak... hmm... niezręcznej sytuacji. Mój Pan będzie zadowolony, gdy dostarczę was do niego. Czarodziejka i smok, bardzo apetyczna kombinacja.- ciągnął mag z nutą samozadowolenia. - Choć nie wiem po co mu takie słabiszcze. - podkreślił zniesmaczony.
- Powiedział Pan, więc komuś podlega. Nie może być Usherem, ten z resztą nie bawiłby się w takie gierki - kalkulowała Ajera. Jej wróg musi być ludzkim czarodziejem. Silnym, ale na pewno słabszym od niej. Chyba, że ten Pan wspiera go w jakiś sposób. Dobór słów wskazywał, że jest pewny wygranej, czyli Ruan też nie radził sobie za dobrze.
- Do kurwy nędzy! - zaklęła z uczuciem. Gdyby tylko była w pełni sił. Nie byłby w stanie nawet jej podskoczyć. Niestety moc zużyta na zaleczenie rany odniesionej podczas niedawnej potyczki jeszcze się nie odnowiła. Z drugiej strony siła to nie wszystko, może zdoła go przechytrzyć.
***
Ruan ospale machając skrzydłami, uważnie obserwował unoszącego się na nim smoka. Jasnozielona barwa łusek i dużo mniejsze gabaryty oznaczały, że był jeszcze bardzo młody Mimo to stanowił zagrożenie, był bardziej zwrotny i mógł szybciej wykonywać manewry. Ruan zdołał się wprawdzie Przekształcić w smoczą postać, ale tempo w jakim musiał dokonać transformacji pochłonęło większą część jego sił. W dodatku wciąż nie wydobrzał po ostatnich wydarzeniach.
Nagle nieprzyjaciel przypuścił atak. Gwałtowne uderzenie o ziemię wypchnęło Ruanowi powietrze z płuc, gdy przeciwnik wylądował mu na piersi. Nie do pomyślenia było, żeby byle niedorostek wdeptywał go w ziemię. Wyciągnął szyję i ugryzł, przygniatającego go wroga we wrażliwe mięśnie, tuż pod skrzydłem. Z rykiem bólu młodszy smok odskoczył, ale niezbyt daleko, wylądował z poślizgiem, a w jego ślepiach zapłonęła nienawiść. Atak był bardzo celny, bo prawe skrzydło opadało bezwładnie.
I to by było na tyle jeśli chodzi o latanie. Ten młodzik musi się jeszcze dużo nauczyć o walce -posumował Ruan z drwiną. W tym momencie rozwścieczony niepowodzeniem smoczek postanowił zaatakować stosując najprostszą taktykę świata, na taran. Zapomniał, że cel nie ma unieruchomionych skrzydeł.
- No cóż przy takich zagrywkach najlepiej zejść z drogi - pomyślał starszy smok i chichocząc do siebie, wzbił się w powietrze. Trzask łamanych drzew był naprawdę głośny. No cóż droga hamowania jest zwykle długa, a znajdowali się blisko lasu.
***
Wyszłam spomiędzy drzew i obrzuciłam pole walki uważnym spojrzeniem. Przeciętny człowiek nic by nie dostrzegł w zalegających ciemnościach, ale dla mnie było jasno jak w dzień. Nieopodal, spora część lasu została stratowana, a jeden ze smoków powoli posuwał się z podkuloną przednią łapą.
- Chwila moment, jeden ze smoków! - Jeszcze raz otaksowałam cały obszar sprawdzając, czy wzrok mnie nie myli. - Nie, smoki były dwa, podobnie jak dwoje ludzi. Żaden z pary walczących magów nie wyglądał jak Ruan, co oznaczało że on musiał być jedną z bestii.
- Zresztą w przypadku smoków sytuacja wyglądała na dość klarowną. - Oceniłam. - Ranna łapa i skrzydło poważnie ograniczały możliwość wygranej dla jednej ze stron. Ponadto interwencja w tym przypadku zmuszałaby mnie do porzucenia kamuflażu, a Ajera wyraźnie przegrywała i, no cóż, była bliżej.
Schyliłam się i wyciągnęłam sztylet z buta. Takie małe sympatyczne maleństwo, bardzo poręczne i użyteczne, zapewniające wysoką śmiertelność. Zdecydowanym krokiem zaszłam od tyłu wrogiego czarodzieja. W końcu trudno oglądać się za siebie rzucając skomplikowany czar.
Niemal niedostrzegalne drgnięcie Ajery upewniło mnie, że czarodziejka wie o mojej obecności. Zauważyłam jak otwiera usta, chyba chciała coś powiedzieć, choć może miała zamiar tylko wymówić inkantację.
Zamach i zdecydowany ruch nadgarstka, gdy wypuściłam ostrze z ręki, zmienił znacząco tor wydarzeń. Mag drgnął, gdy sztylet wbił się w jego plecy. Zachwiał się, zacharczał i dramatycznie osunął na ziemię.
W tym samym momencie unoszący się smok przypuścił atak na rannego wroga. Zanurkował w powietrzu i z głośnym chrupnięciem wylądował na kręgosłupie przeciwnika. Kolejna iskra życia zgasła. Miałam nadzieję, że to nie był Ruan.
Rychło miałam pewność, bo kontury żywego smoka zamigotały i rozmyły się. Po chwili na truchle siedział zmęczony człowiek, zdecydowanie znajomo wyglądający. Ajera tymczasem stała zdezorientowana. Nie wiedziała, czy biec do zwycięskiego towarzysza, czy też do niespodziewanego wybawcy. Zlikwidowałam jej dylemat podchodząc do Ruana. Niebawem i ona się zbliżyła, zdecydowanym krokiem.
- Czarodziejka i smok. Wygląda na to, że nikt tu nie jest tym, za kogo się podaje. - Mój głos zabrzmiał dosyć złowieszczo.
- Nie zagrażamy ci w żaden sposób - podkreślił znużony smok. - Postanowiliśmy ci towarzyszyć, ponieważ uważaliśmy, że dzięki temu będziesz bezpieczniejsza. Nie przypuszczaliśmy, że ktoś nas wytropi.
Osłupiałam. Martwili się o mnie. O mnie! Moje umiejętności aktorskie musiały być lepsze niż przypuszczałam.
- Mnie bardziej interesuje sposób, w jaki zginął mój przeciwnik? - Ajera dołączyła do konwersacji. Wyciągnęła rękę, na otwartej dłoni leżał zakrwawiony sztylet.
- Co to jest? - Pytanie zagęściło atmosferę. - Zbadałam go, to zwykły uczciwy kawałek stali, a jednak zdołał się przebić przez tarczę tamtego ... - Przygryzła wargę.
Idiotka, idiotka. Zapomniałam go odzyskać. Powód był banalny - przyzwyczajenie, a raczej jego brak. Stanem normalnym dla mnie był samoczynny powrót broni do ręki lub przypisanego jej schowka, spowodowany jednym ze stale utrzymywanych zaklęć. Teraz, gdy nie używałam magii, oczywiście nic takiego nie mogło mieć miejsca.
Wzruszyłam ramionami i wyjaśniłam:
- To raczej nie kwestia zaklęcia, a sposobu wykonania i materiału, z którego powstała broń.
Nim zdołała zareagować, błyskawicznie zabrałam sztylet i wytarłam go o trawę.
- I... - Ruan spojrzał na mnie znacząco. Zdaje się, że oczekiwał dalszego ciągu wyjaśnień. Ja jednak nie należałam do osób, które zdradzają swoje sekrety. Udałam, że nie zrozumiałam aluzji.
Przyjrzałam się uważnie moim towarzyszom, w postawie obojga można było wyczytać niepokój. Nie oczekiwali żadnych niespodzianek z mojej strony. Moje przebranie do tej pory było perfekcyjne, ale ostatnie wydarzenia pozostawiły na nim rysy.
- Nie wiem jak wy, ja chciałabym odpocząć przed ponownym ruszeniem w drogę. - Obrzuciłam wymownym wzrokiem ognisko, które jakimś cudem przetrwało całe zamieszanie, w stanie z grubsza nienaruszonym.
Reszta krajobrazu nie wyglądała już tak malowniczo. Większość bagaży i zapasów była rozrzucona wokoło. Uporządkowanie bałaganu było doskonałą wymówką. A jak tylko wszystko jako tako ogarnę, będę mogła się zdrzemnąć. Na dzisiaj miałam już dość wrażeń. Całe szczęście, że noc nie była zbyt zimna. W końcu trwała wiosna.
***
Ruan patrzył, jak ich tak zwana towarzyszka podróży, idzie w kierunku ogniska. Nie wyglądała na zbyt zmęczoną. Odniósł wrażenie, że chciała raczej uniknąć kolejnych pytań. Zatroskany spojrzał na Ajerę, która odpowiedziała mu ponurym wzrokiem.
- Zdaje się, że mamy kłopot - podsumowała. - Nasze przebrania diabli wzięli, a w dodatku ta niewiadoma... - Wskazała podbródkiem na przyczynę rozterek.
Z posępnym wyrazem twarzy wdrapała się na ścierwo smoka. W tym nastroju było jej obojętne na czym siedzi, a pokonany wróg wydawał się całkiem atrakcyjnym obiektem. Przez chwilę wpatrywali się w sylwetkę dziewczyny, która właśnie mocowała się z zamknięciem torby.
- Co o niej sądzisz? - Ruan pierwszy przerwał panującą ciszę. Do tej pory wydawało się, że to zwykła przedstawicielka rasy ludzkiej, obdarzona nieco ponadprzeciętnymi umiejętnościami walki. W sumie, wciąż nie sprawiała wrażenia kogoś niezwykłego. W krótkim starciu z magiem wykazała się tylko niezłym refleksem i zdolnością do widzenia w nocy. Pozostawała jeszcze oczywiście sprawa tajemniczej broni i sposób, w jaki zareagowała na to, że jej kompani są istotami, cóż, niebezpiecznymi. Ale i tak nie było tego wiele.
- Nie mam pojęcia, co o niej myśleć. - Ajera zdecydowała się wreszcie wydobyć z siebie głos. - Mamy natomiast problem. Pojedynczy Dług jeszcze można zignorować, ale podwójny... - Mówiąc to unikała jego wzroku.
Smok się skrzywił, czarodziejka miała rację. Riena uratowała im życie, już dwukrotnie, bez osiągnięcia żadnych korzyści dla siebie. Wspólna podróż miała być próbą spłaty honorowego długu, a wyszło całkiem na opak. Przypomniał sobie dzień, w którym ją poznali. Wciąż było mu głupio na to wspomnienie. Żeby smok dał się tak załatwić...
***
Właśnie wspinałam się po stromym zboczu, kiedy poczułam drgnięcie. Gdzieś na skraju świadomości coś przyciągnęło moją uwagę. Przystanęłam i z westchnieniem sięgnęłam zmysłami w tym kierunku.
Jakiś kwadrans marszu ode mnie natrafiłam na co najmniej jedna istotę ludzką, w pewnej odległości od niej wyczułam kolejną iskrę życia. Nie mogłam jednak dokładnie określić jej położenia. Była zbyt migotliwa i niewyraźna.
Nie musiałam się tym przejmować, to nie była moja sprawa. Nie wiedziałam, kto się tam znajduje i czy jest w niebezpieczeństwie. Pomimo to, moje zmysły automatycznie rejestrowały pewne fakty, podświadomość zbadała i przeanalizowała ten drobiazg. Uznała, że jest intrygujący i zasygnalizowała mi jego obecność.
Nigdy nie lekceważyłam swojej intuicji i byłam bardzo ciekawska. Nowo obrany kierunek wiązał się, niestety, z zejściem ze zbocza, powoli zaczęłam się zsuwać. Nawet trochę pomamrotałam nad swoją głupią dociekliwością, ponieważ bliżej mi było do szczytu niż podnóża.
Gdy bezpiecznie dotarłam do płaskiej powierzchni, z pewnym żalem obejrzałam się za siebie Na szczycie wzgórza leżała kamienna droga, która znacznie szybciej pozwoliłaby mi dotrzeć do Aerbii. Porzucenie jej oznaczało zwłokę. Wzruszyłam ramionami. Skoro już zdecydowałam się odgrywać tę farsę, równie dobrze mogłam nieco urozmaicić monotonię podróży.
Szybki marsz sprawił, że dotarcie do celu zajęło mi, nawet nieco mniej czasu, niż przewidywałam. Gdy znalazłam się na miejscu, pierwsze co zobaczyłam, to szeroka na kilkanaście stóp przepaść. Rzut oka upewnił mnie, że jest co najmniej równie głęboka.
Poszukiwaną przeze mnie osobą okazała się wysoka, młoda, rudowłosa kobieta. Niebezpiecznie pochylona nad przepaścią, najwyraźniej wpatrywała się w coś znajdującego się na dnie. Przez chwilę rozważałam myśl o podkradnięciu się do niej oraz zaskoczeniu. Z żalem porzuciłam to pociągające rozwiązanie, niewykluczone że przestraszona zleciałaby w przepaść.
Tak, więc podążyłam w kierunku dziewczyny, czyniąc stosowny hałas, aby zdążyła mnie usłyszeć i dostrzec. Była dość mocno zaaferowana, więc zauważyła moją obecność dopiero, gdy dotarłam do urwiska i poszukałam wzrokiem przyczyny jej zmartwienia. Na skalnej półce, znajdującej się gdzieś w połowie głębokości rozpadliny, bezwładnie spoczywał młody, przystojny, i to jak, czarnowłosy mężczyzna. Z jego skroni sączyła się krew, a rękę miał zgiętą pod nienaturalnym kątem. Oczywiście był nieprzytomny, jakżeby inaczej, nie mam nic ważniejszego do roboty niż ratowanie życia innych ludzi . - Ta i inne zgryźliwe myśli krążyły mi po głowie, gdy zastanawiałam się, czy intuicja po raz pierwszy mnie nie zawiodła. Bo cóż niezwykłego mogło być w tej dwójce szczeniaków?
Zamyślona, nie od razu zauważyłam, że zaskoczona moim niespodziewanym pojawieniem dziewoja już otrząsnęła się ze zadziwienia i coś mówi.
- ...tak, więc byłabym wdzięczna za pomoc. - Popatrzyła na mnie zdecydowanym wzrokiem. Tym razem to ja byłam zdumiona. Nieznajoma nie była przestraszona, ani zdenerwowana moim widokiem. Co oznaczało, że albo uważa mnie za nieszkodliwą, czego nie mogła być pewna. Albo sama jest na tyle potężna, bym nie stanowiła dla niej zagrożenia. Co więcej, była przekonana, że udzielę jej pomocy, jeśli nie z własnej woli, to najwyraźniej zostanę do tego zmuszona. A to już było bardzo interesujące.
- Przepraszam -powiedziałam. - Obawiam się, że nie dosłyszałam, co mówiłaś. Czy mogłabyś powtórzyć?
Zniecierpliwiona potrząsnęła głową. - Wyjaśniałam właśnie, że mój towarzysz się przewrócił i spadł z urwiska. - Przy tej nieprawdopodobnej sugestii lekko się zająknęła.
- Przewrócił i spadł. - Uniosłam brwi, markując zdumienie. - Musi być albo bardzo niezdarny, albo nieuważny, albo po prostu głupi.
Zaczerwieniła się i, unikając mojego wzroku, kontynuowała - Nie czas teraz to roztrząsać, jak zdołałaś zauważyć, jest ranny i nieprzytomny. Pomożesz? - Spojrzała na mnie wzrokiem ranionej sarny.
Z marnym skutkiem, byłam na niego uodporniona - lata praktyki, w dodatku była to raczej kiepska imitacja. Westchnęłam. Znowu! Moje wścibstwo, kiedyś mnie zgubi.
- Co więc mam robić? - zapytałam nieznajomą. Była ode mnie wyższa, więc musiałam zadrzeć głowę, aby spojrzeć w oczy. Zatkało ją.
- Ja... nie wiem, miałam nadzieję, ze masz może linę lub długi sznur, który umożliwiłby dostanie się na półkę skalną...
Popatrzyłam na nią z politowaniem - Jaki idiota nosiłby w podręcznej torbie ciężki zwój liny? Chyba, że planuje skakać w przepaść.
Rzuciła mi urażone spojrzenie, które spłynęło po mnie jak woda po kaczce. Rozejrzałam się, dostrzegłam torby, należące zapewne do dziewczyny i jej towarzysza. Wskazałam ręką. - Jeśli poświęcimy część ubrań i okryć, będzie można z kawałków materiału upleść jakąś atrapę liny.
Zostałam uraczona kolejnym wyrazistym spojrzeniem, tym razem z kategorii, „dlaczego JA o tym nie pomyślałam?”. Ze względu na brak innych pomysłów, przystąpiłyśmy do wytwarzania możliwej drogi ratunku.
Na ukręcenie sznura o odpowiedniej długości zużyłyśmy kilka koców i większą część zapasowych ubrań. Krytycznym wzrokiem przyglądałam się końcowemu rezultatowi naszej pracy. Długość była, aż nadto wystarczająca, ale czy utrzyma podwójny ciężar - ratującego i nieprzytomnego balastu? Zresztą, tego aspektu rozwiązania problemu wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić.
Podczas pracy, dokonałyśmy wzajemnej prezentacji oraz zaplanowałyśmy dalszą część, tej tak zwanej, akcji ratunkowej. Moja nowa znajoma miała na imię Ajera, ponoć była wieśniaczką. Na pewno w to uwierzę! Wraz z bratem - poszkodowany młodzieniec nazywał się Ruan, zmierzali na targ do pobliskiego miasta.
Litościwym milczeniem pominęłam takie drobiazgi, jak co robi z dala od dobrej drogi i zupełnie nie pasujące do historyjki odzienie. Tak, zdecydowanie coś się kroiło.
Zbyt dużo tu było luźnych spostrzeżeń, niepasujących do siebie fragmentów rzeczywistości, aby wyglądali na parę zwykłych dzieciaków. Ciekawe, kim są naprawdę? Przez moment korciło mnie, żeby sprawdzić. Niestety, musiałam zrezygnować z tego pomysłu. Za wiele miałam do stracenia, aby dla takiego drobiazgu porzucać staranny kamuflaż.
Na temat sposobu wydobycia rannego z rozpadliny stoczyłyśmy długą i burzliwą dyskusję. W rezultacie zapadła decyzja, że Ajera opuści się po linie na półkę skalną. Ja natomiast stanowczo odmówiłam udziału w tej części akcji. Dziewczyna miała usztywnic złamaną rękę brata oraz opatrzyć prowizorycznie rany. Następnie obwiąże liną i wdrapie się z powrotem. Razem spróbujemy go wciągnąć, we dwie powinnyśmy dać radę.
W całym planie wiele było ryzykownych elementów, ale czas upływał. Rosnące nieopodal drzewo posłużyło za kotwicę. Cały proces - o dziwo - przebiegł zgodnie z planem i bez większych zakłóceń, czy wypadków.
Niestety, kondycja uratowanego była gorsza niż wyglądało to na pierwszy rzut oka. Oprócz złamanej ręki i rozbitej głowy, nie licząc naturalnie pomniejszych skaleczeń i zadrapań, miał przebite płuco. Podczas upadku wylądował na długim, wystającym, dość wąskim kamieniu, który wbił się wystarczająco głęboko, aby poważnie je uszkodzić. Dopóki leżał bez ruchu, jego stan był względnie stabilny, gdyż skała zachowała się jak czop. Jednak podniesienie spowodowało gwałtowny upływ krwi, który ledwo udało się zatrzymać.
Transport w górę po linie jeszcze pogorszył sytuację. Nie mogłam pojąć, jakim cudem ten człowiek jeszcze żyje. Mimo ciężkich ran, wciąż tliła się w nim iskra życia. Zajęłam się rannym, wcześniej przedstawiłam się jako wędrowna zielarka, która powinna mieć doświadczenie w opiece nad chorymi. Według Ajery byłam jedyną nadzieją dla jej brata.
Opatrując obrażenia, ze zdumieniem stwierdziłam, że zaczynały się goić. Ajera w tym czasie przygotowała obozowisko, rozpaliła ogień i zaczęła przyrządzać posiłek. Miałam nadzieję, że będzie jadalny.
Jakiś czas później, siedząc przy trzaskającym płomieniu, wyraziłam swoje wątpliwości co do wyzdrowienia jej krewnego - Jest poważnie ranny, stracił dużo krwi. Ile czasu właściwie leżał na tej skalnej półce?
Odpowiedź dziewczyny był niechętna.
- Nie wiem dokładnie, kilka godzin prawdopodobnie - wymamrotała wpatrując się w ogień. Oparła brodę o kolana i jeszcze ciaśniej splotła ręce. - Pojawiłaś się w ostatniej chwili, inaczej musiałabym... - przerwała i już nie podjęła tematu.
Reszta nocy minęła spokojnie, na zmianę trzymałyśmy wartę, ale w okolicy panował spokój i wątpliwe było, że coś nam zagrozi. Gdy rano podeszłam zmienić opatrunek, zauważyłam niepokojące oznaki. Ranny oddychał chrapliwiej, tętno także było szybsze. Po odkryciu rany okazało się, że wdało się zakażenie. Skóra wokół niej była zaczerwieniona i podpuchnięta. Ajera podeszła do brata, widząc moją zaniepokojona minę.
- Czy coś nie tak? - zapytała niepewnym tonem. - Jak on się... - zamilkła, gdy jej spojrzenie padło na ranę. Przygryzła wargę, nawet ona widząc żółtozieloną ropę wypływającą z rany i pot perlący się na skórze, potrafiła wyciągnąć odpowiednie wnioski.
- Jak bardzo z nim źle? Przeżyje?
Ludzie to zabawne stworzenia. Nawet widząc nieuniknione, wciąż mają nadzieję. Żądają od innych zapewnienia, że się mylą i wszystko będzie dobrze. Popatrzyłam na nią w zmyśleniu.
- Nie wiem... - mówiłam to szczerze. - W tej chwili gwarancję wyzdrowienia mógłby dać tylko uzdrowiciel i to nadzwyczaj kompetentny. Ja w zasadzie nie mogę nic zrobić... - Znowu się zadumałam.
- Kompletnie nic? - W głosie dziewczyny pojawiły się władcze nutki, a wzrok był tak przenikliwy, jakby mogła zajrzeć w moje myśli.
- Nie jestem cudotwórcą - odparłam stanowczo. Prawie skłamałam, ale tylko prawie. Niewiele mnie od tego dzieliło, ale ja NIGDY nie kłamię.
- Nie potrafię ocenić jego szans. Wczoraj wciąż żył, mimo tak poważnych obrażeń. Przeciętny człowiek już dawno by umarł. - Tym razem to ja spojrzałam na Ajerę z uwagą.
Moja rozmówczyni nagle stała się wyjątkowo małomówna. Wbijając wzrok w punkt położony, gdzieś ponad moją głową, wyjaśniła z ociąganiem:
- Ruan nie jest zwykłym człowiekiem.
Nie drążyłam tematu.
- W takim razie może jest pewien sposób. Istnieje wywar, który oczyszcza i wspomaga organizm, ale równie dobrze przyczynić się do śmierci. Sama nie mogę podjąć takiej decyzji.
- Jesteś pewna? - Przez chwilę wyglądała groźniej niż niejeden mężczyzna. Żadnego kręcenia czy oszukiwania, bo nie ujdziesz żywy. Dosłownie wpiła się we mnie oczami, nawet gdybym chciała, nie zdołałabym odwrócić wzroku. Przynajmniej w teorii, gdybym tak... Stop! Żadnych głupich pomysłów. Swoją drogą... sytuacja robi się coraz bardziej intrygująca.
- Nie ma żadnego innego wyjścia. To jedyny sposób, w jaki mogę ci pomóc w tej chwili - zaakcentowałam ostatnie wyrazy. Byłam równie kategoryczna. Widząc, że nie zmienię zdania, odwróciła wzrok i rzekła:
- Dobrze... Jeśli to jego jedyna nadzieja.
***
Tamtych wydarzeń, po upadku, nie pamiętał w ogóle. Najwcześniejsze wspomnienie to niesamowity ból, spowodowany, jak mu wyjaśniła Ajera, naparem, który w niego wmuszono. Na całe szczęście pomógł, wymagał co prawda zebrania jakichś dziwnych składników, ale w końcu udało się go przygotować.
Odzyskał przytomność kilka godzin później, do pełnego wyzdrowienia była jednak daleka droga. Kolejnych dni nie kojarzył zbyt dobrze. Większość czasu spędzał w półśnie, aby zregenerować ciało i siły.
Ta znachorka, jak w tamtym dniach lubiła ją nazywać Ajera, odeszła dwa dni później, twierdząc, że jej się śpieszy i nie może dłużej zostać. W normalnych warunkach, mało kto był w stanie dyskutować z Ajerą, ale wtedy zaabsorbowana stanem zdrowia towarzysza niezbyt uważnie słuchała tego, co mówiła zielarka. Zaś tamta, wykorzystawszy sytuację, kilka razy wspomniała:
- Ach, już tak późno?
I któregoś ranka po prostu zniknęła.
Odkrywszy nieobecność Rieny, jego partnerka mogła z łatwością ją dogonić, pod warunkiem, że zostawiłaby rannego smoka na pastwę losu. Takie rozwiązanie, niestety, nie wchodziło w grę. Pozwoliła, więc zielarce oddalić się bez przeszkód wierząc, że jeszcze ją spotkają i wiele się nie pomyliła.
Ponowne spotkanie nastąpiło wiele miesięcy później, w najmniej spodziewanych okolicznościach. Przez ostatnie lata konsekwentnie nie używali magii w obawie, że ktoś będzie w stanie ich wytropić. Niewiele więcej byli w stanie zrobić, aby uniknąć służenia Usherom. - Na samą myśl o tych bestiach.. - Ruanowi zachciało się nagle śmiać z porównania. - Bestie to przy nich łagodne baranki. Nikt nie wiedział, kim dokładnie byli... - poprawił się - ...są Usherowie.
Wysocy, urodziwi, niesamowicie silni i potężni zarówno fizycznie, jak i magicznie. Wydawało się, że dysponowali wręcz nieograniczonym potencjałem. Niestety, z charakteru już nie byli tak doskonali. Uważali, że cały świat należy do nich, mają przywilej nim rządzić i ustanawiać swoje prawa.
Potrafili zmusić każdego, aby wykonywał ich rozkazy. Nie wiadomo dokładnie, jak to robili, niemniej byli w stanie uczynić z innych istot swoje Sługi. Kolejnym uroczym aspektem ich osobowości była wręcz mordercza niechęć do innych członków własnej rasy. Jako narzędzi do wojen między sobą używali tych, którzy im podlegali.
Wielu próbowało się im przeciwstawiać, bez powodzenia. Jedynym wyjściem była ciągła ucieczka. Zarówno smok, jak i czarodziejka byliby cennymi nabytkami jako Słudzy. Wędrowali, więc po całym kontynencie, starając się pozostać w cieniu rzucanym przez zwykłych ludzi. Najbliżej złamania narzuconego ograniczenia byli właśnie przy rozpadlinie. Ajera powstrzymywała się tylko dlatego, że nie była pewna rezultatu. Gdyby miała pewność, że dzięki magii zdoła mu pomóc, nie wahałaby się ani chwili.
W tym przypadku, jednak każde wyjście było niewłaściwe. Użycie magii zdradziłoby ich obecność, a zaniechanie mogło kosztować życie - klasyczny pat. Gdyby Riena się wtedy nie pojawiła... Ruan roześmiał się na wspomnienie miny Ajery, kiedy ta opowiadała mu o spotkaniu z zielarką.
- Wyobraź sobie, że udawałam przed nią kompletną idiotkę... - Opisując mu całe zajście, była zniesmaczona swoim zachowaniem.
Pamięć o tym zdarzeniu przyciągnęła jego myśli z powrotem do aktualnego problemu.
W Likawii przyłączyli się do karawany zdążającej w kierunku Gór Zaporowych. Odkąd pojawili się Usherowie, czasy były bardzo niespokojne. Trzy dni po wyruszeniu, karawana została napadnięta przez sporą bandę rozbójników. Atakujących wprawdzie pokonano, ale wiele osób odniosło poważne rany.
Rozbito obozowisko, aby naprawić szkody i opatrzyć poharatanych. Z upływem dnia stan wielu się pogorszył, zaś w nocy trzy osoby zmarły. Następnego ranka w obozie panowała ponura atmosfera, widok samotnego wędrowca, który pojawił się w południe na drodze, nikogo nie ucieszył.
Ruan, jako jeden z lżej rannych, trzymał wartę. Dzięki swoim smoczym oczom pierwszy zobaczył przybysza. Zdumiał się, postać wyglądała znajomo. Zanim dotarła do obozu, zdołał skojarzyć już, z kim będzie miał przyjemność. Znachorka miała zdolność do pojawiania się w odpowiednich momentach. Wyraz jej oczu, gdy stanęli twarzą w twarz świadczył, że Riena też go rozpoznała. Nie była zachwycona tym faktem.
Gdy dowiedziała się o sytuacji w obozie, jej mina wyglądała na jeszcze bardziej zdegustowaną.
- Znowu ugrzęznę, opiekując się innymi. - W jej głosie słychać było ogromną niechęć. Ruan ledwo powstrzymał się, aby nie powiedzieć czegoś niegrzecznego i mało przyjemnego. Każdy, kto miał odpowiednie umiejętności, miał obowiązek pomagać innym. Taki był przyjęty zwyczaj.
Mimo wyraźnej antypatii oraz mamrotania podczas wypełniania obowiązków, Riena pomogła poszkodowanym członkom karawany. Z jej torby wyłaniały się coraz to nowsze medykamenty i specyfiki. Niektóre wydawały się mieć wręcz cudowne działanie. Nikt nie miał wątpliwości, że bez jej pomocy straty poniesione w zasadzce byłyby zdecydowanie większe. Opatrzyła także lekkie otarcia Ruana i dość poważną, choć nie zagrażającą życiu, ranę Ajery.
Większość ludzi była jej wdzięczna, zastanawiano się nawet nad jakaś nagrodą, ale nic nie zdążyło z tego wyniknąć. Któregoś ranka okazało się, że zielarka po prostu zniknęła. Jednak tym razem smok oraz jego towarzyszka nie odpuścili, i podążyli za zbiegiem.
Po zbadaniu śladów pozostawionych przez Rienę udało się określić, że opuściła obozowisko niedługo przed świtem, podążając w kierunku gór. Zdeterminowani dogonili ją po dwóch dniach, i od tamtej pory podróżowali we trójkę, mimo licznych prób zielarki, mających na celu pozbycie się narzuconego jej towarzystwa. Nie, żeby słabo się starała, niektóre z nich były nawet dość wyrafinowane, włączając w to próbę uśpienia środkiem nasennym dodanym do kolacji. Gdyby nie wyczulone zmysły smoka, pewnie by się udało.
Uparcie jej towarzyszyli, licząc na możliwość spłaty honorowego długu za uratowanie życia Ruana, a teraz i Ajera była obciążona. Głośne chrząknięcie towarzyszki przerwało te niewesołe rozmyślania. Ruan spojrzał na partnerkę. Determinacja widoczna na jej twarzy oznaczała, że podjęła już decyzję.
- Jedynym rozsądnym wyjściem jest oficjalne przyznanie się do istnienia Długu - powiedziała, nie patrząc mu w oczy.
Westchnął ciężko. Niestety miała rację, nie mogli sobie pozwolić na dalsze zwlekanie i krążenie wokół tematu. W przypadku Ajery nie miałoby to większych konsekwencji, ale smoczą rasę obowiązywały Zasady. Jak choćby reguła Pomoc za Pomoc, w przypadku bezinteresownej pomocy ze strony obcej osoby, należało się odwdzięczyć tym samym, obojętnie co byłoby przedmiotem takiej sytuacji. W tym przypadku zasada brzmiała Życie za Życie, nie uregulowanie mogłoby spowodować mało przyjemne konsekwencje.
Wypowiedzenie tego faktu głośno, przyniosło ulgę obojgu. Otwarta deklaracja trwale związe ich losy z życiem zielarki i wyeliminuje kilka problemów. Ukróci zapędy Rieny do porzucenia ich towarzystwa i wyjaśni sytuację między nimi. Zapobiegnie ewentualnej zdradzie - tym bardziej, że teraz już wie, kim są.
Ssmok zsunął się z ciała pokonanego młodzika, był wyczerpany. Taki rozwój wypadków to tylko i wyłącznie wina Usherów. Przymknął oczy. Zaledwie pół wieku temu, jakiemukolwiek małoletniemu smokowi nie starczyłoby odwagi, nie mówiąc o tupecie, by go zaatakować. Powolnym krokiem zmierzał ku ognisku, obejrzał się w poszukiwaniu czarodziejki. Prawie następowała mu na pięty. Oboje byli znużeni nie tylko trudami codziennej wędrówki, czy niedawnej walki, ale ciągłą ucieczką i strachem przed zdemaskowaniem.
Z drugiej strony żadne z nich nie potrafiło wyobrazić sobie, jak padają na kolana przed Usherem. Błędne koło. Jednak coś musiało ich zdradzić, skoro wrogowie ich odnaleźli. Trzeba będzie przeanalizować ostatnie dni i poszukać przyczyny napaści. Należy obmyślić nową strategię i plan podróży - teraz we troje, ale to wszystko jutro. Dzisiaj musieli tylko podjąć decyzję w sprawie znachorki, kwestia była i tak odwlekana zbyt długo. Ruan potrząsnął głową, myśli mu się plątały. Ziewnął i zakrył ręką usta. Na dziś już wystarczy.
***
Gdy tylko pierwsze promienie słońca pojawiły się nad horyzontem, otworzyłam oczy. Tym razem musiałam opuścić dotychczasowych towarzyszy podróży na dobre.
Moja ciekawość została zaspokojona w nadmiarze. Wczoraj, nim usnęłam, przypomniałam sobie, dlaczego imię Ruan wydawało mi się znajome. Ruan było skrótem od Ruanetha, jednego z najstarszych smoków. W przypadku tego gatunku wiek wiązał się z można, nazwać to jakością. Im smok starszy, tym mądrzejszy i potężniejszy. Dopiero co narodzone smoki niewiele różniły się od zwierząt, inteligencji i zdolności nabywały wraz z wiekiem. Były najdłużej żyjącą rasą na świecie, oczywiście poza Usherami, ich życie liczyło się w setkach, a nawet w tysiącach lat.
Postać czarodziejki nie budziła żadnych skojarzeń w mojej pamięci, choć od dłuższego czasu miałam wrażenie, że jej rysy twarzy wydają mi się znajome. To nieistotne, potężny smok raczej nie przebywałby w towarzystwie istoty, która mogłaby go spowolnić, lub w jakiś sposób osłabić jego obronę swoją obecnością. Na pewno była równie interesującą osobą. A to oznaczało, że ich towarzystwo może pokrzyżować moje plany.
Gdyby przyplątał się jakiś Usher, aż wzdrygnęłam na samą myśl o tym. Nic, trzeba się wreszcie podnieść. Usiadłam i przeciągnęłam się. Obrzuciłam wzrokiem obozowisko. Ognisko już dawno wygasło i ostygło. Po drugiej stronie smacznie spało w swojej ludzkiej postaci smoczydło, dalej... Zamarłam, posłanie czarodziejki było puste! Zaklęłam pod nosem.
- Witam! - Zza moich pleców dobiegł mnie entuzjastyczny dziewczęcy głos - Widzę, że już wstałaś! Dobrze ci się spało?
Obejrzałam się z irytacją. Ajera, radosna jak skowronek, wyszła z lasu z naręczem gałęzi na ognisko, najwyraźniej szykowała się do gotowania śniadania.
- Coś nie tak? - spytała, patrząc na mnie niewinnym wzrokiem Albo jej zdolności aktorskie poprawiły się od czasu spotkania nad przepaścią, albo wtedy udawała. Mała jędza.
- Ależ nie, wszystko w jak najlepszym porządku - odpowiedziałam równie pogodnym i miłym głosem, zgrzytając w duchu zębami. Trzeba będzie podając radykalne środki. To co do tej pory było przyjemną zabawą, bardzo szybko mogło okazać się kłopotliwe. Jak najszybciej musiałam się od nich uwolnić.
***
Ajera uśmiechnęła się paskudnie, gdy tylko znachorka odwróciła się do niej plecami. Zapewne znów planowała zniknąć w sobie tylko wiadomy sposób. Uzmysłowienie, że nie obudziła się pierwsza dość, skutecznie popsuło ten zamiar. Ajera wygięła usta grymasie niezadowolenia., Zdecydowanie nie podobała się jej sama świadomość, że wraz z Ruanem są coś winni zielarce.
Ta była dość nieprzyjemną i uciążliwą osobą z samego charakteru, a zmuszona do przebywania w towarzystwie osób, które chciała wszelkimi sposobami opuścić, zachowywała się jeszcze gorzej.
Ciężko było ją rozgryźć, z jednej strony była wredna, złośliwa i niemiła. Jednak w sytuacjach kryzysowych można było na nią liczyć, na pewno posiadała dużą wiedzę uzdrowicielską. A wczoraj dowiodła, że kryje w sobie jeszcze inne niespodzianki.
Wyglądała dość niepozornie - niska, ciut przy kości, przeciętnej, wręcz myszowatej urody. Brązowe włosy i szare oczy. Ubrana bardzo praktycznie, w porządne, ale już zużyte ubrania. Nikt nadzwyczajny. A jednak kryło się w niej coś tajemniczego.
Ajera wzruszyła ramionami.
- Staniem w miejscu i myśleniem, w żaden sposób nie zmieni sytuacji. - Zaburczało jej w brzuchu, najwyższy czas coś zjeść.
***
Śniadanie zjedliśmy w bardzo wymownej ciszy. Po posiłku uformowałam swoje rzeczy w praktyczny tobołek i zdecydowałam się przeprowadzić z upierdliwą parą poważną rozmowę. Zajęta własnymi myślami nie zwracałam uwagi, na to, co robią. Toteż, gdy zakończyłam pakowanie, z pewnym zaskoczeniem stwierdziłam, że siedzą przy ognisku i wpatrują się we mnie.
Spłoszona, w naprędce przypomniałam sobie zdarzenia, wczorajszego wieczoru. Nie, nie wydarzyło się nic co mogłoby zdradzić moja prawdziwą tożsamość. Uspokojona, ruszyłam w ich kierunku.
- Chciałabym - zaczęłam, ale w tym momencie popełniłam błąd i spojrzałam w oczy Ruana. Skamieniałam. Jego wzrok zahipnotyzował mnie, nie mogła się uwolnić od spojrzenia bursztynowych tęczówek.
***
Ruan uśmiechnął się smutno. Tak łatwo było zdobyć władzę nad ludźmi, nawet Ajera dawała się złapać na tę starą sztuczkę. Kiedyś każde, nawet najmłodsze dziecko wiedziało, że nie należy patrzeć smokowi prosto w oczy. Dawało to władzę nad ofiarą, nie mogła ona wykonać żadnego ruchu, dopóki smok pierwszy nie przerwał kontaktu.
***
- Szlag, szlag - klęłam. Dać się złapać na ten stary trik! Zbyt długo przebywałam wśród ludzi. Uśmiechnęłam się krzywo w duszy, jednak wątpliwy uśmiech natychmiast zblakł i zniknął, gdy tylko usłyszałam, co plecie czarodziejka. A mówiła rzeczy nadzwyczaj ciekawe.
- Oboje - podkreśliła - ja i mój partner uznajemy, że jesteśmy twoimi Dłużnikami. W związku z tym naszym zamiarem jest związanie się z tobą składając Przysięgę.
Na sam dźwięk słowa Dłużnik moja determinacja wzrosła wielokrotnie. Musiałam wyrwać się spod wpływu zaklęcia.
- Nie, nie, nie! Tylko nie to. Wszystko popsujecie! - Złamanie czaru zajęło mi tyle, co mrugnięcie okiem.
Wystarczyło. Nim otworzyłam usta było już za późno. Oboje przyklękli na jedno kolano, prawą rękę unosząc do serca. Była to bardzo stara tradycja. Przysięga bez słów, wyrażona postawą. Oznaczała akceptację honorowego zachowania drugiej osoby, co w przypadku tej pary idiotów bardzo skomplikowało sytuację.
***
Ogłupiały smok wpatrywał się w Rienę, jakby zobaczył ducha.
- To, to niemożliwe - wyjąkała czarodziejka. - Nikt nigdy nie wyrwał się spod smoczej hipnozy!
Pełen pogardy wzrok zielarki zamknął jej usta. Ruan wreszcie oprzytomniał.
- Ona ma rację! - Jego ton był stanowczy. - Złamanie zaklęcia jest ... - poprawił się pełnym gniewu głosem - ...było niemożliwe. Kim jesteś? - W tych dwóch słowach zawarł nie tylko całe swoje zaskoczenie, ale i frustrację. Przygryzł wargę, miał złe przeczucia.
Riena prychnęła. - Gdyby wasza dwójka przez chwilę ruszyła głową, zamiast zachowywać się jak wielkoduszni kretyni, teraz nie miałabym problemu. - Spięła się, a w jej głosie pojawił się ton, którego nikt się nie spodziewał - władcza nuta.
- Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę, co zrobiliście?! - Słychać było, że aż gotuje się ze złości. Ponownie wbiła wzrok w smoka. Ten, zaskoczony, wpatrywał się w te same szare oczy, co zaledwie chwilę temu. Ich wygląd, czy jej aparycja się nie zmienił za to atmosfera, jaka ją otaczała - zupełnie. Teraz od zielarki biła moc i zdecydowanie. Czuło się, że jest to ktoś przyzwyczajony do rozkazywania.
Nagle zapragnął wstać i odsunąć się od tej przerażającej istoty. Napiął mięśnie i ku swojemu przerażeniu stwierdził, że nie może się ruszyć.
- Nawet nie próbuj! Nie będziecie w stanie wykonać żadnego ruchu, dopóki wam nie pozwolę. - Jej głos ociekał jadem. - Ty - wskazała na niego palcem - prawdopodobnie zdajesz sobie sprawę co oznacza ta poza, ale ona... - Nie odwróciła wzroku od smoka, ale samo słowo zdawało się wskazywać na Ajerę. - Nie jest w stanie. A mimo to wciągnąłeś ją w ten cały wymysł. To dziecko jest nieświadome...
- Dość! - Nie wiadomo, skąd czarodziejka znalazła wystarczająco sił, aby wydać ten okrzyk. - Jak... jak śmiesz nas obrażać?! Co daje ci prawo do sugerowania podobnych niedorzeczności? Sama jesteś człowiekiem. Jako czarodziejka muszę być starsza od ciebie. Jak, więc śmiesz nazywać mnie dzieckiem?!
Na twarzy Rieny pojawił się wyraz zadumy, a spokojny głos zabrzmiał dużo groźniej niż ten pełen złości.
- Cóż, najwyraźniej nie słuchaliście mnie wczoraj dość uważnie. Nawet raz nie powiedziałam, że jestem istotą ludzką. Udawałam ją jedynie, ale nigdy nie powiedziałam, że jestem człowiekiem. Gdybyście mnie spytali, wyjaśniłabym sytuację, ale większość istot inteligentnych wierzy tylko w to, co może zobaczyć na własne oczy. Założyliście, że skoro zachowuje się, wyglądam i mówię jak człowiek, to muszę nim być. Łatwo się pomylić. - Szyderstwo zawarte w tych słowach smagnęło ich jak bicz. - Dziecko. - Wyraźnie smakowała to słowo przez chwilę. - Nie masz najmniejszego pojęcia co implikuje ten ukłon. Jakie nakłada na ciebie zobowiązania? Zasady z nim związane są starsze niż cały rodzaj ludzki. One obowiązywały bogów, więc jak ci się wydaje? Możesz się do nich porównywać?
Zaskoczona dziewczyna milczała, ale Riena nie zwróciła na to uwagi, pochłonięta wspominaniem przeszłości.
- Wieki temu ustanowiono zbiór Zasad i Reguł - kontynuowała - na którego straży stoi sama Natura. Jeśli w jakiś sposób się w niego zaplączesz, nawet przez pomyłkę, i tak zostaniesz zmuszona do poniesienia konsekwencji. W tym wypadku dość nieciekawych. Widzisz... - Jej wzrok świadczył, że wróciła już do rzeczywistości. Był bardzo przenikliwy. - Zazwyczaj ta poza oznacza, że uznajecie swój Dług wobec mnie, co pierwotnie mieliście na myśli. Ale są do niej dodatkowe obostrzenia. Mianowicie, jeśli istota, wobec której ją zastosujecie, jest od składających Przysięgę dużo silniejsza, zmienia się ona w hołd oznaczający zgodę na Służbę. - Uśmiech, który z tymi słowami wpłynął na jej usta, był zimny.
Zarówno smok, jak i czarodziejka skamienieli.
- To niemożliwe - wycharczał Ruan.- Jedyną rasą na tym świecie, która jest silniejsza od smoków są... Musiałabyś być... - zabrakło mu słów.
- Usherem - Ajera dokończyła bezdźwięcznym głosem, z niedowierzaniem spoglądając na istotę, która w każdym calu była zaprzeczeniem tej rasy.
- Zabawne, prawda? - Jej uśmiech stał się wręcz lodowaty - Tyle czasu ukrywaliście się, aby na sam koniec z własnej woli przystąpić na Służbę.
Szlachetne intencje [fanatasy]
1Ręce do góry. Moja tajna broń.
<Dłubiąc stopą w ziemi i patrząc niewinnym wzrokiem, mówi> A ja mam pytanie
Cztery choroby początkującego pisarza: zaimkoza, nadopisy, interpunkcja, literówki
Sadyzm jest wrodzony...zazwyczaj
<Dłubiąc stopą w ziemi i patrząc niewinnym wzrokiem, mówi> A ja mam pytanie
Cztery choroby początkującego pisarza: zaimkoza, nadopisy, interpunkcja, literówki
Sadyzm jest wrodzony...zazwyczaj