Czekając na ostatni pociąg [miniaturka]

1
Czekając na ostatni pociąg











Krzesło, na którym siedzę, jest cholernie niewygodne. Twarde i zniszczone przez czas – aż dziw bierze, że w ogóle da się na nim usiąść. Czekam. W tej samej, zapyziałej budce, w której ledwo mogę się zmieścić. Takie jest moje zadanie. Czekać... Obserwować ten sam odcinek, to samo wzgórze, ten sam chodnik i tę samą linię kolejową. Szyny widoczne są z daleka; błyszczą w słońcu tuż przy zboczu pagórka.

Chmury, tak jak zawsze, leniwie suną przez niebo; wyglądają jak żagle okrętów. Kojący widok, choć potrafi znudzić. Skutecznie.

Ziewam głośno, nie muszę się krępować. Jestem tu sam. W ciasnej budce. Dookoła panuje cisza, nawet wiatr jakby omijał tę miejscowość szerokim łukiem.

Obok mnie, na turystycznym stoliku, stoi kubek z kawą, która lada moment wystygnie. Nie zamierzam jej pić. Po prostu czekam, w tej samej pozycji, co zawsze. Obserwuję tory. Już dawno temu przestałem się niecierpliwić. Zrozumiałem, że to nie ma sensu. Moim zadaniem jest czekać. Trwać. Wytrwale.

Wzrok mimowolnie ześlizguje się na książkę, która leży otwarta obok kawy. Przełykam ślinę. „Czekając na Godota” – mówi wytłuszczony napis na okładce. A zegar tyka. Czas mija. Sekunda za sekundą toczy się jak przeciążony pociąg – powoli, acz metodycznie.

Drapię się po brzuchu. Z nadzieją powtarzam sobie w duchu, że w końcu nadjedzie. Prędzej czy później to zrobi. Zjawi się zza zbocza wzgórza. Wytoczy. Ospale zatrzyma się przed budką, a wtedy nie będę już musiał czekać. Skończę pracę.

Tymczasem siedzę posłusznie. Tak jak zawsze. Słucham zegara, bo jego słowa niosą otuchę. Już niedługo – mówi. Bo czas mija!

Jaskółka oznajmia swoje przybycie dźwięcznym trelem i ląduje na płycie chodnika, tuż przy szynach. Wydaje się ignorować sunące obok niej, jesienne liście. Patrzy się na mnie jednym okiem. Jest taka śliczna. Cieszę się jej widokiem. Przypomina mi, że czas mija. Ja będę czekał, a ona odleci. Ona może, a ja nie. Ona jest wygraną w tej grze i zdaje się bawić moim kosztem, ale mi to nie przeszkadza. Niech odleci, ucieszy mnie to, bo wiem, że ja też kiedyś to zrobię. Tak jak ona.

Muszę czekać. Znów wpatruję się w tory. W ten sam pagórek, ten sam chodnik, te same, błyszczące w słońcu, szyny i w te same chmury, sunące po niebie niczym żagle wielkich okrętów. Przyzwyczaiłem się do tego widoku. Widzę go od dawna. Jest moim przyjacielem.

Jaskółka odlatuje – słyszę trzepot skrzydeł. Ja też kiedyś to zrobię. Może dziś, a może jutro. Prędzej czy później. W końcu nadjedzie, a ja pójdę wraz z nim. Ucieknę. Wzlecę w niebo, jak ptak.

Teraz jednak nie jest mi to dane, bo muszę czekać na mojego Godota. Tak jak w arcydziele, które spoczywa teraz spokojnie obok zimnej już kawy i trwa. Jak ja. Razem ze mną. Lubię go za to.

Chciałbym się powiesić, ale nie mogę. Nie mam na czym. Nawet w butach nie mam sznurówki. A szkoda. Potrzeba mi sznura.

Targa mną szloch. To przecież niesprawiedliwe! Ja nie chcę! Nienawidzę tej pracy!

Ale muszę czekać. Na kogo?

Ach, tak. Na niego. Niech wreszcie nadjedzie. Chcę już odejść. Krzesło jest niewygodne, a łzy, które ciekną mi z oczu, są słone. Nie wycieram jednak ust.

Zegar tyka. Czas mija. Niedługo nadjedzie.

Mój Godot.

Zjawia się niespodziewanie. Wyjeżdża zza wzgórza.

Idzie po torach, rusza rękami na kształt przekładni kół parowozu. Syczy i dyszy, patrząc się w niebo. Obserwuję go. Przybył! Nareszcie.

Staje na stacji, wydaje z siebie ostatni syk i patrzy się na mnie pustym wzrokiem. Dopiero teraz zauważam, że ma na szyi pętlę.

Biorę książkę, moją ukochaną. Wychodzę z budki. Po raz pierwszy w życiu. Dziwne uczucie.

Idę do niego, bo wciąż na mnie patrzy. Wzywa do siebie.

Kiedy jestem już przy nim, książka mimowolnie upada mi na chodnik. Prawie tego nie zauważam. Mnóstwo cennego papieru, wraz z okładką i wytłuszczonym napisem „Czekając na Godota”, ląduje w kałuży. Obok mokrych, pomarańczowych liści.

Staję za nim.

- Jesteś ostatni? – pytam.

- Tak. To już koniec.

- I nie ma już podobnych nam na świecie?

- Zostali już tylko wierzący w siebie.

- Szkoda.

- Prawda?

- Mogę się powiesić?

- Proszę. – Podaje mi pętlę. Zakładam ją na szyję.

- Co robimy?

- Idziemy.

- Dokąd?

- Do Niego.

- Ach tak, racja. Już nie czekamy?

- Nie ma na kogo.

- Więc idźmy.

Ruszamy po szynach. Nasze ręce przypominają przekładnie kół parowozu. Syczymy. Dyszymy. Jedziemy.

Przed nami tunel, a w nim czekają na nas. I Godot tam jest. Obserwuje ten sam odcinek, od zawsze. Czeka. Wytrwale.

Ze światłem.







6 maja 2009

2
stoi kubek z kawą, która lada moment wystygnie
I zrobi to natychmiast? Proponuję: "kubek ze stygnącą kawą"


Trwać. Wytrwale
Coś głupawo to brzmi


Ona jest wygraną w tej grze
To co prawda co innego, ale dwa słowa powstały od tego samego i razem dają zgrzyt


Wyjeżdża zza wzgórza.

Idzie po torach
Najpierw wyjeżdża, a potem nagle idzie



Wiesz co? Mimo twoich pełnych wiary zapewnień nie zrozumiałem. Coś tam się telepie we łbie, że niby ostatni niewierzący w siebie odchodzą, coś z tym Godotem, żeby na niego nie czekać, tylko do niego pójść, ale o tej porze nie mam siły myśleć o takich rzeczach. Może mnie olśni

Trzymaj się!

3
Może lepiej było by napisać to dłuższymi, wielokrotnie złożnonymi zdaniami? Zrobiłby się bardziej senny klimat. A już na pewno zmieniłbym "jednowyrazówki":


Czekam.
Skutecznie.
Trwać. Wytrwale.

4
Przyzwyczaiłem się do tego widoku. Widzę go od dawna.


Widzieć widok... dziwnie to brzmi. Pociąć może i przerobić? krajobraz może



Nie wiem co napisać. Że nie zrozumiałem? Tak, chyba tak będzie najkrócej. Ale przeczytałem, więc może coś więcej z siebie wykrztuszę.



Tekst skłania się do paranoi i bardzo dobrze Ci to wyszło - porównania (ptak-wolność, stacja-etap życia, szyny-droga życiowa [zakładając, że nie pokręciłem tego, i widzę dobrze). Ale czuję, że przez nadany ciężar - jest przeznaczony dla jakiejś wąskiej grupy ludzi. To chyba tyle, ile z niego zapamiętam. Nie zrozumiałem symboliki pociągu (wyzwolenie z więzów?), ani pętli (śmierć?) A szkoda, bo coś czuję, że jest tutaj jakieś trzecie dno. Plastyka podobała mi się, ale to, że tak wiele mogło mnie ominąć, już mniej.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”