Tak... to mój pierwszy tekst pisany na pojedynek na innym forum. Tam się podobało, nie wiem, jak będzie tutaj.
Zastała ich noc. W czasie nieustannie padającego deszczu przedzierali się przez gęstwinę lasów Kedżystanu. Co chwila natrafiali na zwisające z pajęczyn zwłoki niemożliwe do zidentyfikowania, a raczej tylko zewnętrzne skorupy z wyssanym środkiem. Gdyby tylko się rozejrzeć, dookoła rozciągały się setki, a nawet tysiące pajęczyn zawieszone pod drzewami. Jedno jest pewne – do tego lasu nie wchodził żaden śmiertelnik.
Deszcz coraz bardziej dawał im się we znaki. Nogi zaczęły grzęznąć w coraz głębszym i miększym błocie, a wyczerpanie przybrało rozmiary epidemii.
– Panie, czy naprawdę musimy?
Wszyscy zatrzymali się, ale z lektyki niesionej przez dwunastu demonów nie wypłynęła żadna odpowiedź. Przynajmniej na razie. Demoni pochód brnął dalej w głąb dżungli.
Głupcy. Lękliwe trzęsidupki. Czyż oni boją się, będąc ze mną?
– ZE MNĄ??? – wrzasnął po czym cisnął kulą płynnego ognia w jednego ze strażników idących na czele. Reszta na ten widok zbladła, a najbardziej sługa, który śmiał się uprzednio zapytać. Nikt więcej się nie odezwał. Gdy zmęczenie powaliło na ziemię pięciu potężnych strażników, z lektyki wypłynął rozkaz:
– Stać!
Pochód zatrzymał się, a słudzy podbiegli na czoło lektyki tworząc swego rodzaju żywe schody. Demon się nie poruszył. Stał i czekał. Słudzy nerwowo spoglądali na siebie i przestąpywali z nogi na nogę. Czuli, że wydarzy się coś niedobrego. Nie wiedzieli tylko, co. W świetle Księżyca dostrzegli małe, przemieszczające się wysoko między drzewami punkty.
– Panie, wynośmy się stąd. – rzekł inny sługa. – Tu nie jest bezpiecznie.
– Cisza! – odpowiedział.
Nagle z powietrza wystrzelony został biały pocisk, który poderwał jednego ze strażników w korony drzew.
W ciszy, która nagle nastała, dostrzegli wielką postać o ośmiu gigantycznych nogach. Postać wydała z siebie głos, który wbijał się w ciało boleśniej niż tysiące igieł.
– Kto śmie naruszać spokój mój i dzieci moich?
– Pokłoń się swemu Panu, Astrogha! – ryknął demon z lektyki.
– Tobie? Ha, ha, ha! – zaśmiał się szyderczo Astrogha. – NIGDY! Jesteś głupcem. Sprowadziłeś na swój oddział pewną śmierć wchodząc do tego lasu. Teraz już nie ma odwrotu ani dla ciebie, ani dla twoich parszywych sługusów. Giń!
To powiedziawszy, z góry spadło truchło strażnika zabijając na miejscu kolejnego, a tuż po nim zjechały dziesiątki tysięcy wielkich, włochatych pająków.
– Jedzcie, moje dzieci, jedzcie! Zapamiętajcie ten dzień jako dzień upadku... – nie dokończył, bo oto demon na lektyce podniósł swoją prawą dłoń. Wszystkie pająki momentalnie zatrzymały się w śmiertelnym bezruchu.
– Czy naprawdę myślałeś, że zdołasz mnie pokonać? Takie upadłe zero jak ty? Niedoczekanie. Brać go. – syknął.
Gigantyczna armia ośmionogich stawonogów zwróciła się przeciwko pajęczemu demonowi. Astrogha, blady i śmiertelnie przerażony, wycofał się i zamknął w swoich podziemiach. Napór pająków na kamienne drzwi był jednak tak olbrzymi, że te pękły z trzaskiem, a morze pająków wlało się do środka. Demon dał znać swojemu oddziałowi, by nie wchodzili, i poczekał, aż wszystkie pająki znajdą się wewnątrz, po czym krzyknął:
–ERIF!
Z jego złączonych dłoni wystrzeliły dwie małe iskierki, które znikły w środku. Stojąc patrzył na budowlę przed nim, która wyleciała w powietrze, grzebiąc w swoich ruinach Astroghę i jego potomstwo. Zszedł z lektyki, wyciągnął obydwie ręce i mrucząc tajemnicza inkantację przyklęknął. Ze zgliszczy wyleciał mały wzorzysty kamień, który wylądował w jego rękach. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Nareszcie. – powiedział triumfalnie. – Runa HEL jest moja.
***
Obudziło go ciche tupanie w jego domu, a następnie skrzypienie starej szafki. Już dawno miał wymienić zawiasy, ale jako główny strażnik bramy Harrogath nigdy nie miał na to zbyt wiele czasu. Z półprzymkniętymi oczami nie przywykłymi jeszcze do słonecznego światła po długiej nocy zauważył obcą postać. Nie cierpiał intruzów w domu, ani tym bardziej intruzów pięć razy mniejszych od niego, ubranych w zielone spodenki i z rurką przy boku. Rurką? Pieprzony Fetysz! Zaraza z nimi. Mnożą się jak szczury. Tak pomyślawszy rzucił w demona swoim ręcznie wykonanym podwójnie hartowanym sztyletem kładąc go trupem na miejscu.
– Zaraz zobaczymy, przyjemniaczku, po jaką cholerę pchałeś się do mojego domu.
Zszedł z łóżka w samej pidżamie i leniwie stawiając kroki podszedł do demona rozmiaru XXS. Przykucnął przy nim i obrócił go na plecy. Zaintrygowało go ułożenie rąk demona. Wyglądało to tak, jakby coś przytrzymywał w swojej, wielkiej jak na jego rozmiary, kieszeni. Włożył tam rękę i wyciągnął ten dziwny kamień, który znalazł na wczorajszym patrolu.
– Nie dość, że demon, to jeszcze złodziej. Trza się za nie zabrać czym prędzej, bo niedługo człowiekowi cały dobytek wyniosą, a może i zabiją we śnie.
***
Wyszedł z domu i udał się w kierunku karczmy. Nie przepadał za miejscowym lokalem, jednak nikt inny nie odważył się na postawienie swojego interesu w Harrogath. Przemieszczając się kamiennymi drogami miasta ujrzał w oddali odrapany szyld: „Pod zdechłym demonem” głosił wyblakły napis. A pod nim umieszczono napisaną drobnym druczkiem informację: „wchodzisz na własne ryzyko”. Trudniej było o trafniejszą nazwę dla lokalu Harmaka. Gdy znalazł się w wejściu, uderzył w niego odór pijackich wymiocin, spoconych ciał i wszechogarniającego brudu. Zatykając ze smrodu nos ruszył w stronę szynku. Dookoła na ścianach wisiały truchła martwych demonów jako przerażające trofea. Ludzie siedzący przy stołach krzyczeli coś niezrozumiałego w swoim pijackim bełkocie, gdzieniegdzie niektórzy leżeli we własnym moczu, część pieprzyła równie mocno pijane kelnerki. Patrząc na ten obraz żałości zajął miejsce za barem.
– Ahoj, kapitanie! – krzyknął w jego kierunku barman. – To samo, co zwykle?
– Nie. Daj mi to, co masz najmocniejszego.
– Oho. Widzę, że ktoś lub coś wlazło ci za skórę. Możesz powiedzieć swojemu staremu przyjacielowi, co cię trapi?
– Nie twój interes, Harmak. Pilnuj swojego nosa.
Siorbiąc czarny trunek jego niezwykle czuły słuch wychwycił cichą rozmowę:
– ...i wtedy do jego domu wbiegł Fetysz. Wiecie, co to Fetysz?
– Nie, szefie.
– Banda durni. Z kim ja muszę pracować? Nawet jakbym wam zrobił trzygodzinny wykład, to wątpię, czy byście zrozumieli. Zapamiętajcie – Fetysz jest małym demonem.
Na te słowa struchleli:
– Demon... Co demon mógł robić w Harrogath?
– Myślę, że będziecie mogli o to spytać naszego drogiego kapitana. Już tu idzie.
Nie zdążył wstać, kiedy wielka dłoń chwyciła go za szyje i poderwała do góry. Zachłysnął się oddechem i zaczął spazmatycznie kaszleć. Dłoń puściła go i opadł bezwładnie na ziemię. Jego dwaj kamraci zdążyli już uciec. Zdołał jedynie usłyszeć głos tak wściekły, jak wściekły może być sam Diablo:
– Nigdy! Więcej! Nie! Wpieprzaj się! W moje! Życie! Tsin!
Niski, brodaty mężczyzna zwany Tsinem został kopnięty na pożegnanie, a kapitan wyszedł na świeże powietrze.
***
– Chwała ci, kapitanie! – krzyknął drobny najemnik kroczący przy bramie.
– Chwała! – do pozdrowienia przyłączyli się stacjonujący na miejskich murach żołnierze.
Nie odpowiedział. Męczyły go te wszystkie oficjalne formułki wymyślone na poczekaniu przez Wielkiego Imperatora. Chyba naprawdę nie miał nic lepszego do roboty. – pomyślał. Zatrzymał się i, rozglądając się wokół, zawołał:
¬– Kernshaw, Hyd!
Przybiegli dwaj odziani w skórzane zbroje i uzbrojeni w topory barbarzyńcy.
¬– Do usług kapitanie.
¬– Kapralu Kernshaw! Wybierzecie się z szeregowym Hydem na patrol do przełęczy zapomnienia. Dzisiaj rano do mojego domu zakradł się Fetysz.
– Fetysz? One tutaj nie występują. Nie ich tereny. – powiedział Hyd.
– Co ty nie powiesz? To jakim cudem to się tutaj znalazło? – i wskazał truchło Fetysza przybite do deski przed jego domem.
– Kapitanie Quadradzie! Wyruszamy natychmiast!
Gdy żołnierze znikli z pola widzenia, Quadrad wspiął się na szczyt wieży przy bramie i tam rozłożył na swoim najnowszym leżaku. Nareszcie chwila relaksu. Zero demonów, zero problemów. Mogłoby tak być cały czas.
***
Quadrad był największym i najsilniejszym z barbarzyńców, trzecim co do rangi w Harrogath. Wysoki na ponad dwa metry, w barach dwa razy szerszy od jakiegokolwiek innego żołnierza i z tajemniczym niebieskim tatuażem w kształcie niebieskiej błyskawicy na pół twarzy sprawiał, że wrogowie na jego widok truchleli, a przyjaciele przy nim rośli w siłę. Mimo swego już nie najmłodszego wieku nadal przewyższał całą młodzież, jeżeli chodzi o sprawność fizyczną, krzepę i zręczność. Tą umysłową również. Zszedł z leżaka i wyszedł na codzienny popołudniowy patrol poza mury. Ludność, widząc swego głównego bohatera z bitwy pod Twierdzą Kamienia Świata, a także głównego strażnika bramy, odzianego w czarną płytową zbroję i rogaty hełm na łysej głowie stawała w miejscu i biła mu pokłony. Czuł się niezręcznie, bo z większością mieszkańców łączyły go przyjacielskie więzi, które nieco zatarły się, gdy awansował na kapitana Gwardii Harrogath. Jednak jego największą zagadką był noszony na plecach olbrzymi miecz dwuręczny. Jako jedyny barbarzyńca nie używał topora, ale każdy w tym mieście miał jakieś swoje dziwactwa. Idąc wydeptanym kamiennym duktem zaszedł w miejsce, gdzie natknął się na ów dziwny kamień. Przykucnąwszy wrócił myślami do tamtego dnia...
***
Dął silny wiatr. Nad niebem zbierały się czarne chmury, zwiastujące niechybny deszcz. Quadrad, klnąc pod nosem, wyruszył w stronę płaskowyżu Arreat. Doszły do niego wieści, że podobno w tamtych okolicach widziano Shenka Nadzorcę. Czego ta ofiara losu mogła szukać na takim zadupiu, jak płaskowyż Arreat? Mus, to mus. Ludzie widzieli, ktoś musi iść. W połowie drogi na szczyt przypadkowo natknął się na Demonicznego Impa. Imp, widząc intruza, rzucił się na ofiarę. Quadrad, mimo swych pokaźnych rozmiarów, zdążył odskoczyć przed atakiem przeciwnika. Demon zawrócił i wyzwolił spomiędzy swych dłoni magiczny promień, który wyrzucił barbarzyńcę w powietrze. Zatrzymał się dopiero na najbliższej skale i po odbiciu runął na ziemię. Z bólu nie był w stanie się podnieść, gdy demon znalazł się przy nim.
– Czczczłowieku! –odezwał się Imp. – Wynośśś sssię zzz mojego terrrenu!
– Twojego terenu? To teren Wielkiego Imperatora! – powiedział i wyciągnął z spod powgniatanej zbroi niezawodny sztylet. Doskoczył do przeciwnika i w jednej chwili podciął mu gardło. Imp zatoczył się i charcząc przeraźliwe oraz bryzgając krwią na wszystkie strony padł martwy
– Żałosne ścierwo. O jednego mniej.
Splunął na zwłoki i, próbując zrobić krok, potknął się o wystający z ziemi kamień. Wstał i przyjrzał mu się z bliska. Kamień nie wyglądał jak zwyczajny kamień, które Quadrad miał przyjemność oglądać w całym swoim długim życiu. O nie! Czegoś takiego jeszcze nie widział. Kamień wyglądał jak trochę grubsza gliniana tabliczka. Gliniana? Nie miał pewności, czy to jest glina, ale w tej chwili nic sensowniejszego do głowy mu nie przychodziło. Starł z niej piasek i kurz i jego oczom ukazał się dziwny wzór układający się w napis w jakimś nieznanym mu języku. Schował ten kamień do swojej podręcznej torby i ruszył w dalszą drogę na płaskowyż Arreat.
***
– Dość tych sentymentów. Trza wracać. Robi się późno.
Wracając, o ironio(!), natknął się kolejnego Impa. To już drugi w ciągu dwóch dni. Nie zdążył wyciągnąć miecza, kiedy Imp zaatakował i przygwoździł go do ziemi. Zabrakło mu tchu, a ciężka zbroja opadła mu na pierś uniemożliwiając zaczerpnięcie oddechu. Wstał i rzucił się na małego demona, który jednak zdążył się teleportować i zaatakować od tyłu. Barbarzyńca padł twarzą w piach. Miał już dosyć małych demonów. Wstał, a jego niezwykle czuły słuch usłyszał zbliżającego się z tyłu demona. W ostatniej chwili odwrócił się i ciął mieczem przez ramię. Mała głowa odleciała z dala od ciała zostawiając w powietrzu krwawą wstęgę, a wyczerpany Quadrad padł z wyczerpania na ziemię.
Po długim czasie wstał i syknął z bólu:
– Auć. Cholerny Imp. Chyba złamałem nadgarstek.
Poturbowany wracał bardzo powoli. Tuż przed bramą miasta dopadli do niego zdyszani Kernszaw i Hyd.
– Kapitanie! Kapitanie!
– Co jest grane? Biegniecie, jakby was sam Diablo gonił.
– Kapitanie! Demony! Nadchodzą! – powiedział zdyszanym głosem Hyd.
– Kto nadchodzi? Jakie demony? Na litość boską, człowieku, wykrztusisz to z siebie wreszcie?
– Shenk! – zdołał wysapać Hyd.
– Wraz z całą armią demonów. – dopowiedział Kernszaw. – Lada chwila będą w Harrogath.
– Shenk? Przecież miał być podobno okolicach płaskowyżu Arreat. Cholera! Jeśli to, co mówicie, jest rzeczywiście prawdą, to nie ma chwili do stracenia. Biegnijcie do miasta. Ogłoście czerwony alarm czwartego stopnia. Przekażcie ode mnie dowodzenie Larnakowi, dopóki się jakoś nie pozbieram. Niech chłopak ma swoje pięć minut. Wykonać.
– Tak jest, kapitanie.
– I nie pomagajcie mi iść. Dam sobie radę.
– Tak jest, kapitanie.
– I skończcie z tym „tak jest, kapitanie”.
– Tak jest, kap... – urwali i pobiegli do miasta.
Nim doszedł do miasta, poczuł silne drżenie ziemi. Odwrócił się i ujrzał gigantyczną chmarę demonów pędzących ku Harrogath popędzanych diabelnym biczem Shenka Nadzorcy. Zmuszając się do wysiłku końcami sił przyspieszył i przetoczył się przez miejską bramę.
– Uzdrowiciela! – ktoś krzyknął.
Poderwały go jakieś ręce i zaniosły do chaty.
– Dobrze, połóżcie go tutaj. – usłyszał młody męski głos. – I zostawcie nas. On teraz potrzebuje spokoju.
Postać odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Zobaczył młodego chłopaka, jeszcze nie mężczyznę, o bladej cerze i bujnych, kręconych rudych włosach.
– Qrrik. Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w Lut Gholein?
– To teraz nieistotne. Masz złamany nadgarstek, pęknięte żebra i skręconą kostkę. W takim stanie nie puszczę cię do bitwy.
– Więc rób, co uważasz za konieczne. Byle szybko
***
Zza okna słychać było odgłosy bitwy, okrzyki bojowe i wrzaski umierających.
– Naprzód, leniwe dupki! – darł się Shenk. – Rozwiać mi to coś blokujące drogę do miasta.
Żołnierze starali się przekrzyczeć jego demoni, pełen nienawiści, głos:
– Więcej strzał! Dajcie nam więcej st... – nie dokończył, kiedy magiczny pocisk pozbawił go głowy.
– Piechota na lewo! Otaczają nas z lewej! Nie pozwólcie im się zamknąć. Nieeee! – wrzasnął Larnak.
Za późno. Demony zdążyły zamknąć sporą grupkę barbarzyńców w koszmarnym pierścieniu. Mimo że miały na widelcu całą doborową armię Harrogath, nie ruszyli nawet palcem. Wtem w całym mieście rozległ się głos Shenka:
– Kapitanie Quadradzie! Nie baw się ze mną w chowanego i stań do walki! – odczekał chwilę. – Nie wyjdziesz? Och, co za strata. Chyba nie chciałbyś wydać na swoich ludzi wyroku śmierci, co? Cóż to byłoby za nieszczęście dla Harrogath, prawda, Tsin?
– Prawda.
– A, byłbym zapomniał. – powiedział ironicznie Shenk. – Po coś tu przecież przyszliśmy, prawda? – i nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Oj, to przecież drobiazg dla wielkiego i szanowanego kapitana Quadrada. Mój Pan wspaniałomyślnie daje ci czas do rana. Wystarczy, że...
Lecz Quadrad już go nie słuchał. Tsin ich zdradził. Tsin. Ta mała, plugawa, włochata świnia. Tsin, którego już dawno powinno się wyrzucić za mury na pastwę skoczków. Tsin, który był jego najbardziej znienawidzonym wrogiem. Zaraz po demonach. W tej chwili przyszło mu coś do głowy:
– Kto powiedział, że widziano Shenka na płaskowyżu?
– Słucham? – odparł zdezorientowany Qrrik.
– Pytam się, kto puścił w obieg informację o tym, że widziano Shenka na płaskowyżu Arreat?
– Oczywiście, że Tsin. Bogowie! – zasłonił usta dłonią i opadł na łóżko.
– Musiał to zaplanować od dawna. Czekał, aż wyjdę na patrol. Żołnierze bez mojego dowództwa rozpierzchliby się na wszystkie strony. Założę się, że poranny Fetysz, o którym tak opowiadał w karczmie, to też pewnie jego sprawka, podobnie jak Impy.
– Walczyłeś z Impami? Oszalałeś?
– Ktoś musiał. Albo ja, albo one.
W tym momencie do chaty wbiegł posłaniec.
– Kapitanie! Melduję, że Kvath chce się z tobą widzieć.
Informacja ta wryła go jeszcze mocniej w łóżko, na którym leżał.
– Visjerei? Przecież on nie dopuszcza nikogo nawet w pobliże swojej chaty.
– Nie! – krzyknął Qrrik. – On nigdzie nie pójdzie!
– Nie jesteś moją przyzwoitką. Sam zadecyduję.
– Ciebie też chce widzieć, panie. – odpowiedział sługa. – Niezwłocznie.
– Prowadź. – powiedział zrezygnowany Qrrik.
***
Idąc zauważyli wielką łunę za granicami miasta. Tsin palił na wielkim stosie tych bardziej opornych i wiernych Quadradowi żołnierzy. Popiół i swąd palonych ludzkich ciał zalatywał i opadał w całym Harrogath. Quadradowi oczy zaszły łzami. Ci ludzie zostali poddani ciężkiej próbie. Miał nadzieje, że ich ofiara nie pójdzie na marne. Rozmyślając o wyrafinowanych sposobach na zabicie demonów wsadził rękę do torby. Kamień wciąż tam był. Nie zauważył, kiedy doszli do chaty Kvatha. Wahając się przez chwilę wszedł do środka.
***
Chata, a raczej mały pokoik, był cały zadymiony i przyciemniony. Na wielu półkach rozstawionych przy każdej ścianie stały słoiczki z najróżniejszymi substancjami. Quadrad przyjrzał się kilku z nim: marynowany Fetysz, jaja Piasecznika, czy kruszone kości Kościeja. Na widok wszystkich tych znalezideł przeszły mu po plecach ciarki. Odwrócił się i zauważył chudą postać siedzącą przy kominku. Postać wstała i ujrzał starca z długą siwą brodą i łysinką na czubku głowy oraz purpurową szatą Visjerei, która dodawała mu nieco więcej powagi.
– Niech twe serce będzie błogosławione, czcigodny ojcze. – powiedział Qrrik.
Czarodziej mu odpowiedział:
– Daruj sobie te formalności, dziecko. A, jest i nasz kapitan. Witam w moich skromnych progach.
– Nie wiem, czy zauważyłeś starcze, ale na zewnątrz giną ludzie. – wycedził Quadrad.
– A ty zawsze taki poważny, chłopcze. – powiedział i roześmiał się w głos.
Quadrad, nie zważając na jego zwierzęce charczenie będące śmiechem, zwrócił się do niego:
– Po kiego diabła nas wezwałeś? Lepiej, byś rzeczywiście miał ważny powód.
– Czy musimy sobie grozić, Quadradzie?
– Nie zwracaj się do mnie po imieniu!
– Daruj sobie, chłopcze. Pamiętam cię, jak byłeś, o taki mały, jak ten bochenek chleba.
To powiedziawszy wyszeptał słowo w pradawnej mowie i na stole przed nimi pojawił się świeży i jeszcze gorący bochenek chleba. Quadrad przypomniał sobie, że od rana nic jadł i łapczywie rzucił się na niego.
– Ha, ha. Spokojnie. Mówisz i masz.
Nagle na stole przed nimi pojawiły się półmiski pełne wykwintnych dań oraz dzbany napełnione po brzegi czerwonym winem. Cała trójka stanęła jak wryta nie wiedząc, co począć w tak niezręcznej sytuacji.
– Śmiało. Jedzcie.
Nie musieli dłużej czekać i rzucili się na jedzenie, które samo znikało w ich żołądkach. Po skończonym posiłku czarodziej powiedział:
– No nareszcie! Teraz mogę przejść do sedna sprawy. Kapitanie, czy ostatnio zauważyłeś coś dziwnego? – zapytał z nutą tajemniczości w głosie.
Quadrad pomyślał chwilę, zanim odpowiedział:
– To zależy, co masz na myśli mówiąc „coś dziwnego”. Ale nie, nic takiego się nie wydarzyło.
– Jesteś pewien, że nic?
– No chyba, że...
– Chyba, że co? – dociekał.
– Chyba, że ten poranny Fetysz w moim mieszkaniu. Naprawdę nie rozumiem, do czego zmierzasz? Wiedziałem, że przyjście tutaj będzie stratą czasu.
– A więc sprawmy, by było inaczej.
Po jego słowach ciałem Quadrada wstrząsnęły dreszcze. Zaczął odczuwać nagłe fale chłodu i gorąca na zmianę. Już miał zaatakować starca, gdy poczuł, że ból mija. Podniósł swą lewą dłoń i stwierdził, że nie jest złamana. Pomacał żebra i te także były całe.
– Wiem, że przepływ magii przez ciało ludzkie nie jest za przyjemny. Sam tego doświadczałem nieraz. Kontynuując, zastanawiałeś się chociaż przez chwilę, czym może być twoje tajemnicze znalezisko? – zmienił temat.
– Eeee... – to jedyne, co mu natychmiast przyszło do głowy.
– Ech, wy, żołnierze, nie jesteście stworzeni do wyczerpującego wysiłku umysłowego. Qrriku, pozwól tu na chwilkę.
– Oczywiście, czcigodny ojcze.
– Quadradzie, podaj mi ten twój kamień, czy jak go tam zwiesz.
Kapitan wyciągnął swój skarb z torby i z nieukrywaną niechęcią zmieszaną ze złością podał staremu czarodziejowi do ręki. Kvath obejrzał go, a potem zwrócił się do posłańca:
– Chłopcze, czy nie powinieneś być gdzie indziej?
– Oczywiście, panie. Już idę.
Gdy wyszedł, czarodziej kontynuował:
– Doskonale. Qrriku, powiedz mi, co tu widzisz? – zwrócił się z powrotem ku młodemu uzdrowicielowi.
– Na pierwszy rzut oka wygląda mi na runę. Ale nigdy wcześniej takiej nie widziałam.
– Bo i nie miałeś prawa widzieć. Przedstawiam wam runę VEX. Niezwykle unikalną. Widziano tylko jedną, ale było to tak dawno, że nikt o tym nie pamięta. A teraz moje starcze oczy widzą drugą.
– No to mamy jakąś runę. – wtrącił Quadrad. – Co w związku z tym?
– Nie jesteś obyty w magii, co? – mrugnął do niego Kvath. – Rozsiądźcie się wygodnie i posłuchajcie.
***
– W Dawnych Czasach, kiedy Mroczna Trójca bezkarnie chodziła po świecie i zamieniała go w zgliszcza, niektórzy próbowali przeciwstawić się ich braterskiej sile. Mrocznej, lecz braterskiej. Specjalna więź łącząca całą trójkę sprawiała, że każdy z nich walcząc z przeciwnikiem był po trzykroć silniejszy. Więzią tą połączył ich Baal wiele setek lat po uwolnieniu Mefista z kamienia dusz po to, aby już nigdy żaden z nich nie został ponownie pojmany. Najpotężniejsi czarodzieje świata próbowali stworzyć plan zagłady lub chociaż wiecznego więzienia jednego z Trójki. Tak, aby wieź została przerwana, przez co każdy z nich dysponowałby jedynie swoją naturalną mocą. Wiele tysięcy najpotężniejszych głów z całego świata zebrało się w jednej komnacie w Kurast i tylko jeden studiował starożytne księgi w całkowitym odludziu. Ów czarodziej miał już sposób na najpotężniejszego z Trójcy. Potrzebował jedynie czasu na dokładne przygotowanie planu. Po wielu miesiącach intensywnej pracy był gotów. Wyruszył w samotną podróż do Sanktuarium Chaosu, królestwa Diablo. Diablo wyczuł intruza, gdy ten znalazł się w środku. Uderzył w niego promieniem skondensowanej energii, która tylko cudem przeleciała tuż nad jego głową. Śmiertelnie przerażony zrobił krok naprzód, w kierunku Pana Chaosu. Widząc stojącego czerwonego demona po środku pentagramu, wyciągnął z worka coś, co, tak myślał, dawało mu olbrzymią przewagę nad przeciwnikiem. Tym czymś była runiczna laska czarodzieja, w której zastosował kombinację run KO + VEX + PUL + THUL. Tak uzbrojony podniósł ją w górę, a demon zaryczał: „Chcesz mnie pokonać tą marną zabaweczką?” Po czym rzucił na czarodzieja klatkę z kości. Ku jego wielkiemu zdziwieniu klatka rozpadła się w chwilę po tym, kiedy została rzucona. Ze wściekłości zrobił się jeszcze bardziej czerwony i uderzył najpotężniejszym strumieniem mocy, na jaki tylko mógł sobie pozwolić. Ten jednak odbił się od człowieka, jakby był chroniony jakąś niewidzialną tarczą i trafił w demona. Diablo zaryczał z bólu, po czym jego cielsko zwaliło się z hukiem na ziemię. Czarodziej, nie podchodząc bliżej, uderzył w niego kulą ognia czarodzieja. Tak dla pewności, by za wcześnie nie wstał. Podszedł do bezwładnego cielska i, mrucząc coś pod nosem, wykonał sztyletem serię pięciu nacięć na jego czaszce. Wykorzystując moc laski teleportował się z nieprzytomnym Diablo do sieci gigantycznych korytarzy pod wulkanem, położonym setki tysięcy kilometrów od siedziby demona. W skale stworzył magiczne więzienie, gdzie uwięził Diabla na wieczność. Mimo swojej katorżniczej pracy nie ustawał w studiowaniu ksiąg. Minęły setki lat, gdy odkrył w swym dziele skazę. Niestety, skazę okrył również najmłodszy z Trójcy, Baal. Od tej pory robił wszystko, by wypuścić swego brata na wolność.
***
– Co to za skaza? – dociekał Quadrad.
– Na słowo runiczne można odpowiedzieć tylko i wyłącznie słowem runicznym. Żadna inna siła nie jest w stanie przerwać tego specyficznego rodzaju magii. Zauważ, że twój miecz posiada sześć wgłębień. – wskazał na czarne ostrze. – Wgłębienia te nazywane są gniazdami. Wiem, że taka porcja informacji jest dla ciebie aż nadto wysoka, Quadradzie, jednak teraz musisz mnie wysłuchać mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej. – podkreślił.
Na strażniku ton wypowiedzi Kvatha zrobił olbrzymie wrażenie. Nie spodziewał się, że tak stary człowiek potrafi tak dobitnie przekazać informację.
– Zamieniam się w słuch.
Visjerei wstał i, chodząc po izdebce, mówił:
– Gniazda są magicznym tworem. Wykorzystuje się je do polepszenia magicznych właściwości danego przedmiotu wsadzając w nie klejnot lub runy. Jednak jeśli do gniazd włożymy runy w odporniej kolejności, utworzymy wtedy tak zwane słowo runiczne. Chociaż i tutaj są pewne ograniczenia – runy trzeba włożyć po kolei w odpowiedniej kombinacji do odpowiedniego przedmiotu, który na dodatek musi mieć tyle gniazd, ile jest potrzebnych run do utworzenia słowa. Przykład: nie można utworzyć trójrunowego słowa dla broni w czterogniazdowej zbroi. Myślę, że dość jasno to dla ciebie wytłumaczyłem.
Quadrad potwierdził skinieniem, a Kvath kontynuował:
– Twój miecz jest bardzo specyficzny, gdyż posiada aż sześć gniazd, a wiedz, że słowa sześciorunowe są najrzadsze ze wszystkich słów. Zwłaszcza w broniach. Baal odkrył słowo pozwalające przełamać moje czterorunowe, które zastosowałem do uwięzienia Diablo. Jest ono właśnie sześciorunowe. Tym słowem jest VEX + HEL + EL + ELD + ZOD + ETH.
– Ty uwięziłeś Diablo? – nie wierzył własnym uszom.
– To teraz nieistotne. Baal zastosował ciekawą metodę poszukiwania. Mianowicie od końca. Dzięki temu nie może włożyć do broni tych run, które znalazł, przez to jego niespodzianka dla Diabla będzie jeszcze słodsza, niż sobie zaplanował. A teraz, widocznie, brakuje mu tylko jednej runy. Pierwszej. A tą runę trzymam w swoim ręku.
Ta informacja spadła na resztę zebranych jak grom z jasnego nieba. Sam Baal poszukuje runy, którą znalazłem? Obłęd. Próbując zebrać myśli, odezwał się:
– Zaraz. W jaki sposób Baal odkrył, że to ja jestem w posiadaniu tejże runy?
– O, to bardzo proste. Jeśli uda ci się znaleźć prawie wszystkie runy potrzebne do utworzenia słowa, za wyjątkiem jednej, moc tamtych identyfikuje położenie tej ostatniej. W tym wypadku pierwszej. Jak widać, wysłał po nią swoje poboczne sługi.
– To jak mam mu się przeciwstawić? Przecież nie wyjdę na zewnątrz prosto w łapska demonów! – wykrzyknął Quadrad.
Kvath spojrzał na niego wzrokiem, którym często patrzy ojciec na dziecko, które właśnie coś przeskrobało i nie chce się do tego przyznać. Podszedł do kominka i podniósł duże wiaderko z dziwnym białym piaskiem w środku. Quadrad od samego początku zastanawiał się, po co czarodziejowi potrzebny jest taki biały piasek? Nie mówiąc nic wysypał na środku pokoju połowę wiaderka starając się utworzyć regularne koło. Odstawił wiaderko na miejsce, stanął pośrodku koła i zaczął rysować. W piasku pojawił się trójkąt równoramienny z wpisanym w środku okręgiem. Następnie dorysował trzy linie przecinające trójkąt w wierzchołkach, a całość zwieńczył utworzeniem kropki na samym środku. Po skończonej pracy wyszedł z koła i podszedł do jednej z wielu półek szukając czegoś.
– Jeszcze tylko szczypta sproszkowanej wściekłej mrówy i jesteśmy w domu. – zamruczał do siebie pod nosem.
Wysypał szczyptę czarnego jak noc proszku na ukończony przed chwilą rysunek, a ten zajaśniał blaskiem tysiąca słońc.
– Bogowie. – westchnął Quadrad.
– Wyruszysz w podróż do Komnaty Kamienia Świata, królestwa Baala i zabierzesz mu pozostałe pięć run, niwecząc jego wysiłek.
– Jesteś szalony!
– Być może. Spójrz przez okno, może zmienisz zdanie.
Kapitan wyjrzał przez okno, ale nie mógł dłużej patrzeć na ten makabryczny obrazek. Zrezygnowany odpowiedział:
– Prowadź.
– Doskonale! Stań w środku koła, resztą zajmie się papa Kvath. – zachichotał.
Zajął miejsce po środku trójkąta i natychmiast otoczyło go oślepiające światło, zdawające się przenikać każdy centymetr jego ciała. Osłonił ręką oczy i w tym momencie jakaś niewidzialna siła poderwała go w górę, a potem zniknął.
– W nim nasza nadzieja. – rzekł cicho czarodziej i zwrócił się do Qrrika. – Co zaś się tyczy ciebie, młodzieńcze, witam nowego adepta magii.
***
Wylądował w wielkiej sieci korytarzy. Rozejrzał się dookoła po przyciemnionym szarym pomieszczeniu. Gdzieniegdzie słabym blaskiem świeciły małe pochodnie. Nie podoba mi się to. Za cicho. W tym momencie zza zakrętu wyskoczyła spora grupka Zniewolonych. Nie zastanawiając się ani przez chwilę ruszył przed siebie uciekając goniącym go potworom. W ostatniej chwili dopadł do schodów i, zamykając za sobą przejście, z wyraźną ulgą zszedł na dół. Sceneria natychmiast się zmieniła. Miejsce szarego kamienia zajął czerwony aksamit zwisający ze ścian. Podłoga i ściana również były czerwone. Spojrzał wprost i ujrzał długą salę z kolumnami poustawianymi po obu stronach sali, zaś na samym końcu masywny tron. Pusty. Tron Zniszczenia. A więc to tutaj. Wahając się chwilkę zebrał się w sobie i ruszył na przód. Gdy doszedł do tronu, usłyszał cichutkie buczenie dobiegające zza niego. Popędzany ciekawością poszedł za dźwiękiem i zobaczył mieniące się wieloma kolorami przejście. Przejście do Komnaty Kamienia Świata. Nie mając wyboru przeszedł na drugą stronę.
***
Znalazł się w pustym pomieszczeniu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nie potrzebował tabliczek informacyjnych: „Komnata Kamienia Świata – obcym wstęp wzbroniony”. Gdyby tylko się rozejrzeć, dookoła leżały szczątki „przypadkowych” wędrowców, którzy „niechcący” tutaj zajrzeli. Zrobił pierwszy niepewny krok naprzód, później kolejny i po chwili zniknął za zakrętem. Zdążył jeszcze odruchowo wyciągnąć zza pleców swój wielki miecz, kiedy jakaś niewidzialna siła rzuciła nim o ścianę.
– Witam dzielnego KAPITANA!!! – usłyszał mrożący krew w żyłach wrzask. – Jak to miło z twojej strony, że odwiedzasz mnie w mojej samotni. – powiedział i niby od niechcenia podniósł za pomocą czarów potężnego barbarzyńcę i przerzucił go przez całą salę. Quadrad wstał i, plując krwią, wymierzył mieczem w napastnika. Podniósł oczy i...
Baal.
Cała odwaga gdzieś odpłynęła, momentalnie zapomniał całej sztuki walki, jaka była mu wpajana przez zdecydowanie większą część życia. Pragnął tylko wydostać się z tego miejsca. Wiedział jednak, że jest to niemożliwe.
– Och, – rzekł swoim świdrującym uszy głosem Pan Zniszczenia ¬– nasz szanowny kapitan BOI SIĘ! Wielki i niepokonany kapitan Quadrad. Chodząca legenda Harrogath. Ten, przed którym pierzchają podobno nawet demony. – i nagle od jego demonicznego śmiechu zatrzęsła się cała komnata.
– Przestań! – wrzasnął Quadrad.
– Śmiesz mi rozkazywać, człowieczku? – minęła mu cała wesołość. – Chociaż na co ja się denerwuję? Nie chciałeś dać mi runy, to runa przyszła do mnie.
W tym momencie barbarzyńcą targnęły dziwne mdłości i zawroty głowy. Wewnątrz siebie usłyszał jakiś dziwny, obcy głos, nienależący z pewnością do żadnej istoty ludzkiej.
Daj mi to! Podejdź i daj! Już!!! – nakazywał głos. Zrobił krok, drugi i trzeci, a potem upadł bezwładnie na ziemię. Podniósł z ziemi wzrok i ujrzał wielką jasną postać przypominającą ludzką i unoszącą się w powietrzu. Postać przytrzymywała swym ogromnym skrzydłem demona. Skrzydłem? Anioł. Oni istnieją... Naprawdę istnieją...
– Uciekaj! – rozkazał anioł. – Zabierz runy! Dłużej go nie utrzymam!
– Tyrael! – wrzasnął Baal. – Ty głupcze! Nie masz szans, by powstrzymać mnie. GIŃ!
Uchwyt archanioła osłabł, a on sam wzbił się w górę, z dala od potwornych mocy Baala. Quadrad, pędząc, ile tylko miał sił, dopadł do ustawionego na drugim końcu sali złotego stołu. Na stole zauważył poukładane na czarnej jak noc szarfie runy, a nad nimi miecz kropka w kropkę, jak ten jego. Niewiele myśląc, wyciągnął z torby runę i włożył ją do pierwszego gniazda w swoim mieczu. Ten rozbłysnął oślepiającym blaskiem.
– NIEEE!!! – dobiegł go wrzask z drugiego końca sali.
Spiesząc się zaczął wkładać kolejne runy do gniazd. Gdy na swoim miejscu znalazła się ostatnia, miecz zmienił barwę na jasnozłotą, a na jego rękojeści pojawił się napis Ostatni Oddech. Demon natychmiast się przed nim teleportował i chwycił za gardło przyciskając do ściany pozbawiając tchu.
– Głupcze! Zniszczyłeś dzieło, nad którym pracowałem więcej lat, niż mieli twoi nędzni rodzice, gdy po raz pierwszy spotkali się na podłodze w miejskiej karczmie! – odwrócił wzrok i kontynuował ściszonym głosem. – Och, Diablo. Mój biedny bracie. Niepowetowaną stratą będzie twój wieczny pobyt w więzieniu stworzonym przez śmiertelnika. – zamknął oczy i po chwili zwrócił się do Quadrada. – Twój śmiertelny miecz nigdy nie dorównałby mojej, stworzonej moimi własnymi rękoma broni. Nigdy! A może jednak... Taak... – na twarzy demon pojawił się potworny uśmiech. – O tak. Wiedz, Quadarcie czy jak ci tam, że moja wdzięczność nie zna granic za to, że tak łaskawie starałeś się przynieść mi ową szóstą, a może pierwszą, runę. Nie wiem. Matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. Ale na ciebie już chyba czas.
To powiedziawszy ścisnął gardło barbarzyńcy jeszcze mocniej. Jego twarz już dawno zdążyła przybrać barwę z ciemnobrązowej na sinofioletową. Dzięki specjalnemu treningowi był wstanie wstrzymać oddech przez długi czas, jednak uchwyt demona skutecznie ten czas skracał. Resztkami sił, które zostały w pozbawionym całkowicie tlenu ciele, ścisnął rękojeść nowego, złotego miecza i, ignorując paplaninę Baala, przebił demona na wylot. Tego Pan Zniszczenia się nie spodziewał. Jego uchwyt zelżał, a w końcu całkowicie puścił Quadrada. Zdążył tylko spojrzeć pełnym nienawiści wzrokiem w oczy kapitana Gwardii Harrogath, po czym padł martwy.
***
Patrząc na truchło potężnego demona, kątem oka zauważył lekkie poruszenie w ciemnym kącie, na który wcześniej nie zwrócił uwagi. Wytężając wszystkie zmysły wyczuł, że ten ktoś ucieka. Zbierając się na ostatni, tak myślał, wysiłek, dogonił tajemniczego uciekiniera.
– STÓJ! – wrzasnął na całe gardło, po czym wykonał swój przesławny skok barbarzyńcy i znalazł się tuż przed tajemniczym gościem.
– Zdejmij kaptur. – rozkazał. – Już!
– Quadradzie, chyba pomyliłeś strony. – powiedział i zdjął nakrycie głowy. Przed nim stał Wielki Imperator Harrogath. Kapitan w okamgnieniu rzucił miecz na ziemi i zaczął dotykać głową zimnej posadzki oddając hołd swemu władcy.
– Wybacz mi, panie, że ośmieliłem się ubliżyć tobie w tak niegodny sposób. Z radością przyjmę każdą karę, jaką tylko na mnie ześlesz.
– Już dobrze, kapitanie. Obawiam się jednak, że tej kary możesz nie przeżyć.
***
– Grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. – wyszeptał Kvath.
– Cóż może być groźniejszego od samego Baala? – opowiedział mu Qrrik.
– Coś, co przez wiele setek tysięcy lat leżało w uśpieniu. Coś, o czym ty i ja wiemy tylko z legend. A jednak to coś zagraża naszej jedynej nadziei. Musimy mu pomóc. Qrriku, przed tobą pierwsze zadanie jako mojego ucznia. Stwórz portal do Komnaty Kamienia Świata.
***
Patrzał się w oczy Wielkiego Imperatora, kiedy ten wyjątkowo zręcznie odskoczył w tył, jednocześnie przeskakując pół sali. Nagle pod jego skórą zaczęły pojawiać się dziwne ruchy, jakby coś się pod nią przemieszczało. Po chwili z uszu i oczy zaczęła wypływać krew, a z pleców wyrosły wielkie kolce ułożone w rzędzie, które rozerwały całą skórę. Imperator w jednej chwili urósł wielokrotnie i pozbył się swojego „wierzchniego”, ludzkiego okrycia. Stał przed nim czarny Diablo.
***
– Wiedziałem. – wyszeptał Kvath. – Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem.
– Co wiedziałeś, mistrzu?
– Über Diablo. Po stokroć potężniejszy od któregokolwiek z Trójki. Nawet walcząc przeciwko niemu razem z pomocą więzi, nie mieliby najmniejszych szans. Teraz możemy tylko patrzeć i mieć nadzieję.
Czarny demon patrzał się w twarz kapitana i powiedział:
– Jakież to wszystko było proste. Jakież proste. Baal okazał się jeszcze większym idiotą, niż ty, gdy ujawnił się ze swoimi runami. Wasza dwójka odwaliła za mnie całą robotę, a ja nawet nie musiałem kiwnąć palcem. A jako Wielki Imperator wiedziałem o wszystkim. – na jego twarzy pojawił się przeraźliwy uśmieszek. – Teraz, z moim, jakby nie było, kuzynem obalimy bogów z ich niebiańskich siedzib.
– Czym ty jesteś? – zdołał wydyszeć przerażonym głosem Quadad.
– Jestem tym, przed którym ucieka nawet sama Mroczna Trójca. Tym, którego imienia boją się wymawiać najpotężniejsi z potężnych. Ale dosyć tych pogaduszek. Oddaj mi miecz.
– Póki żyję, żaden demon nie będzie mi rozkazywał.
– Doskonale. Wobec tego giń.
Über Diablo nie zdążył nic zrobić, gdy uderzył go jasny strumień mocy i powalił na ziemię. Demon zaryczał i odwrócił się ku nowym intruzom.
– Nie pokonasz mnie ta marną zabaweczką!
– To samo mówił czerwony Diablo, gdy stanął naprzeciwko mnie. Drugi raz nie przestraszę się byle jakiego demona.
– Jak śmiesz, śmiertelniku, obrażać Über Diablo?
– No proszę, jakiś ty zadufany. A słoneczko za bardzo dogrzało, hmm?
Quadrad patrzał na tą wymianę zdań z otwartymi ustami. Pierwszy raz gadka Kvatha do czegoś się przydała. Po chwili zrozumiał, że demon może w każdej chwili wykonać niespodziewany ruch. Pomału podniósł miecz i zaczął skradać się najciszej, jak go tylko było na to stać. Zaczął podnosić go coraz wyżej, mierząc w gardło przeciwnika, jego najczulszy punkt. Gdy był już tuż tuż, jakaś siła poderwała go w powietrze.
– Ha, ha, ha! – zaśmiał się demon. – Naprawdę chciałeś mnie zaskoczyć? Dawno już tak się nie uśmiałem.
Quadrad ze zdziwieniem zauważył, że jest w stanie poruszać rękoma. Nie namyślając się długo, rzucił mieczem w niczym nieosłonięte gardło Über Diablo. Demon zdążył jedynie wytrzeszczyć ze zdziwienia oczy, po czym runął martwy na ziemię. Do klęczącego kapitana podbiegło dwóch czarodziejów.
– Jak odkryłeś, że grozi mi niebezpieczeństwo?
– Ma się swoje metody. – mrugnął do niego Visjerei. – To teraz nieistotne. Trzeba jak najszybciej powstrzymać demony, zanim wedrą się do miasta. Mamy coraz mniej czasu.
– Ruszajmy.
***
– No, panowie. Świt się zbliża, a waszego kapitana coś nie widać. – mówił śmiejąc się Shenk Nadzorca.
Nagle wokół zrobiło się ciemno jak w nocy, a z nieba spadła niespodziewana zamieć. Z nawałnicy wyłoniły się trzy postacie. Jedna ubrana w czarną płytową zbroję, druga w purpurową szatę, trzecia w zwykłą pikowaną zbroję. Trójka, nie mówiąc nic, zaatakowała niczego niespodziewające się demony. Za pomocą Ostatniego Oddechu Quadrad wycinał sobie drogę wśród demonów aż do samego Shenka i Tsina. Kvath i Qrrik postanowili uwolnić żołnierzy spod łapsk otaczających ich demonów.
– Żołnierze! – wrzasnął Quadrad. – Do ataku!
Nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Z bronią, czy bez, rzucili się na oszołomioną zgraję demonów. Shenk, widząc, co się święci, zaczął się wycofywać, po czym uciekł. Jednak to nie on był celem kapitana Gwardii Harrogath. Wśród tłumu wypatrzył niską i krepą sylwetkę. Przeskakując ponad walczącymi powalił Tsina jednym ciosem.
– Nareszcie cie dopadłem. Tym razem już mi się nie wywiniesz.
– Nie proszę. Poczekaj.
– Nie będę tolerował zdrajców. Dla takich, jak ty, jest tylko jedna droga. W nicość.
– Nie postępuj tak pochopnie. – zaczął kajać się Tsin. – To wina tych demonów. To one zmusiły mnie swoimi sztuczkami do zajęcia ich strony. To oni są wrogami.
– Ty, sssłyszałeśśś? – odezwał się któryś z Impów. – Nazzzwał nas wrrrogami.
– Teżżż to sssłyszszszałem. – odezwał się drugi i wypalił mu dziurę w klatce piersiowej swoim magicznym promieniem. Tsin tylko zacharczał i padł głową w piach.
***
Dzięki interwencji dwójki czarodziejów pozostała przy życiu marna grupka demonów uciekła w popłochu pozbawiona swojego przywódcy. Żołnierze w napadzie radości podbiegli do Quadrada i podrzucili go w powietrze.
– Niech żyje kapitan Quadrad!
– Od dzisiaj generał Quadrad. – powiedział przytomnym głosem Kvath. – Za twoje dzisiejsze dokonania zasługujesz, chłopcze, na odpowiednie wyróżnienie. A że posada Wielkiego Imperatora jest pusta, cóż, chyba nie będziesz miał mi za złe, gdy mianuję cię na naszego nowego przywódcę?
– Ja... Nie wiem, co powiedzieć. To wielki zaszczyt, ale boję się, że nie dam rady.
– Niech żyje nowy Wielki Imperator! – wykrzyknął tłum i, nie dając mu skończyć, poniósł go do wielkiego apartamentu, siedziby Wielkiego Imperatora. Kvath dał im znać podniesioną ręka, żeby zostawili ich samych.
– Czyś ty do reszty zgłupiał na starość? Nie nadaję się na Wielkiego Imperatora. Jestem za stary, za głupi i...
– ...i pokonałeś dzisiaj Baala oraz Über Diablo, a poza tym lud cie kocha. Quadradzie, zrozum, nie ma w całym Harrogath drugiego takiego, za którym żołnierze poszliby w ogień.
Quadrad wyciągnął zza pleców pokrwawiony miecz i powiedział:
– Niech się dzieje wola bogów...
2
Pamiętam jak grałem po raz pierwszy w "Diablo", byłem wtedy małym chłopcem, a dziadek poczęstował mnie moim pierwszym "Welters original".
W trakcie czytania.
Mnie się średnio podoba. W sumie mniej niż średnio.
Popatrz na to:
Czekaj, niech sobie to ułożę. Kula, jest. Płynny, jest, Ogień, jest. Jednak wszystko razem mi nie pasuje. Po co dodałeś "płynnego"? Wystarczy kula ognia i nie będzie trudności z wyobrażeniem sobie sytuacji.
Wkleiłem tutaj zaledwie pół strony opowiadania. Efekt jest zatrważający. Połowa zdań nadaje się na babole, druga połowa nadaje się jedynie do przebudowy, gruntownej.
Sam opowiadanie, do momentu, w którym skończyłem czytać jest nudne i schematyczne. Trąci infantylnością i brakiem obycia ze słowem pisanym.
Radziłbym wpierw poczytać trochę książek tematyką zbliżonych do twojego tekstu. Fantastyki w jak najszerszym tego słowa znaczeniu.
Jest po prostu słabo, bardzo słabo. Sporo błędów, każdego rodzaju.
Nie mam nic więcej do powiedzenia.
W trakcie czytania.
Mnie się średnio podoba. W sumie mniej niż średnio.
Popatrz na to:
Temu zdaniu przydałaby się kosmetyka. Teraz brzmi niezbyt elegancko. Od "a raczej" robi się niezbyt miło.Co chwila natrafiali na zwisające z pajęczyn zwłoki niemożliwe do zidentyfikowania, a raczej tylko zewnętrzne skorupy z wyssanym środkiem.
Dwie rzeczy. Pierwsza to jak można się rozejrzeć skoro jest noc, pada deszcz, las jest gęsty? Dwa, to skąd pewność, że do lasu nie wchodził żaden śmiertelnik? bohaterowie są w lesie czy nie? Są nieśmiertelni? I zwłoki w pajęczynach to nie jest wystarczający dowód, że ktoś wchodził do lasu? Przecież pajęczyny są w lesie. Ja widzę w tym bark logiki.Gdyby tylko się rozejrzeć, dookoła rozciągały się setki, a nawet tysiące pajęczyn zawieszone pod drzewami. Jedno jest pewne – do tego lasu nie wchodził żaden śmiertelnik.
To stwierdzenie średnio mi się podoba. Błoto samo w sobie wydaje się być gęste i lepkie, ale głębokie i miękkie? To ono kiedyś jest twarde? I skoro ciągle pada deszcz to dziwne jest trochę to błoto.Nogi zaczęły grzęznąć w coraz głębszym i miększym błocie,
Zatrzymali się, ale brnęli dalej w głąb lasu, który zmienił się w dżunglę. Wcześniej wyobrażałem sobie las w stylu takich jakie łatwo spotkać w Polsce, a teraz zamieniłeś mi go w las tropikalny. Może później mi się trochę rozjaśni obraz tego lasu.
Wszyscy zatrzymali się, ale z lektyki niesionej przez dwunastu demonów nie wypłynęła żadna odpowiedź. Przynajmniej na razie. Demoni pochód brnął dalej w głąb dżungli.
Czyż jest partykułą wprowadzającą pytanie retoryczne, zaprzeczającą komunikowanej w nim treści. Tutaj mi to trochę nie pasuje.Czyż oni boją się, będąc ze mną?
Ik bedrajk das nee (nie rozumiem). Nie rozumiem po co aż trzy znaki zapytania i dlaczego caps lock. Wystarczyłby wykrzyknik i znak zapytania, i oczywiście mała litera.– ZE MNĄ???
cisnął kulą płynnego ognia
Czekaj, niech sobie to ułożę. Kula, jest. Płynny, jest, Ogień, jest. Jednak wszystko razem mi nie pasuje. Po co dodałeś "płynnego"? Wystarczy kula ognia i nie będzie trudności z wyobrażeniem sobie sytuacji.
A o co? - Spyta czytelnik czytający niezbyt uważnie. Ośmielił się, nie śmiał się.który śmiał się uprzednio zapytać.
Nie byli tacy potężni skoro powaliło ich zwykłe zmęczenie. I dlaczego byli tacy potężni? To zdanie przeczy ich rzekomej potędze. I to: "wypłynął rozkaz". Brzydko to wygląda w takim użyciu.Gdy zmęczenie powaliło na ziemię pięciu potężnych strażników, z lektyki wypłynął rozkaz:
– Stać!
Czekaj, czekaj. Nie poruszył się, czyli nie wstał z fotela w lektyce. To jak mógł stać i czekać? Nie ma mowy o tym, że wyszedł z lektyki. Więc wniosek nasuwa się jeden.Pochód zatrzymał się, a słudzy podbiegli na czoło lektyki tworząc swego rodzaju żywe schody. Demon się nie poruszył. Stał i czekał
Przestępowali jak coś. Poczekaj, niech sobie wyobrażę pewną rzecz. Przybiegli, by zrobić ze swoich ciał schody, więc pewnie niektórzy przyklęknęli lub zrobili coś innego, więc nie wiem jakim cudem mogli przestępować z nogi na nogę. Znów objawia się surowość opisów.Słudzy nerwowo spoglądali na siebie i przestąpywali z nogi na nogę.
Z powietrza? Nieźle.Nagle z powietrza wystrzelony został biały pocisk, który poderwał jednego ze strażników w korony drzew.
o_O Że co? Zobaczyli pająka w ciszy? Masakra.W ciszy, która nagle nastała, dostrzegli wielką postać o ośmiu gigantycznych nogach
Głos wbijający się w ciało. Respekt.Postać wydała z siebie głos, który wbijał się w ciało boleśniej niż tysiące igieł.
Wkleiłem tutaj zaledwie pół strony opowiadania. Efekt jest zatrważający. Połowa zdań nadaje się na babole, druga połowa nadaje się jedynie do przebudowy, gruntownej.
Sam opowiadanie, do momentu, w którym skończyłem czytać jest nudne i schematyczne. Trąci infantylnością i brakiem obycia ze słowem pisanym.
Radziłbym wpierw poczytać trochę książek tematyką zbliżonych do twojego tekstu. Fantastyki w jak najszerszym tego słowa znaczeniu.
Jest po prostu słabo, bardzo słabo. Sporo błędów, każdego rodzaju.
Nie mam nic więcej do powiedzenia.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
3
Kocham Diablo i nie mogę się doczekać trójeczki, jednak:
Skąd ja znam to tysiące igieł hm? Czyżby filmik do Aktu IV? Tak samo przemiana czarnego diablo opis identyczny z transformacją mrocznego wędrowca. No właśnie- Über Diablo? Nie mogłeś wymyśleć coś bardziej orginalnego?
To na prawdę brzmi biednie. Tak to można do kolegów mówić a nie władcy demonów chociaż jak on sypie tekstami w stylu:
to dlaczego nie?
Na dodatek ten super diablo ''Po stokroć potężniejszy od któregokolwiek z Trójki'' jakoś łatwo dał się zabić. Nikt nie wypił ani jednego potiona ;p
Ktoś tam jeszcze zasugerował, że walka z Impami to szaleństwo. Dlaczego? W grze to były jednostrzałowce co najwyżej wkurzały teleportacją.
Nie podobało mi się. Tekst rzeczywiście wymaga solidnych poprawek. Jeśli chodzi o schematyczność to jest podobnie jak w oficjalnych diablo książkach ( chociaż to nie powinno cię w najmniejszym stopniu pocieszać ).
Postać wydała z siebie głos, który wbijał się w ciało boleśniej niż tysiące igieł.
Skąd ja znam to tysiące igieł hm? Czyżby filmik do Aktu IV? Tak samo przemiana czarnego diablo opis identyczny z transformacją mrocznego wędrowca. No właśnie- Über Diablo? Nie mogłeś wymyśleć coś bardziej orginalnego?
A słoneczko za bardzo dogrzało, hmm?
To na prawdę brzmi biednie. Tak to można do kolegów mówić a nie władcy demonów chociaż jak on sypie tekstami w stylu:
Naprawdę chciałeś mnie zaskoczyć? Dawno już tak się nie uśmiałem.
to dlaczego nie?
Na dodatek ten super diablo ''Po stokroć potężniejszy od któregokolwiek z Trójki'' jakoś łatwo dał się zabić. Nikt nie wypił ani jednego potiona ;p
Ktoś tam jeszcze zasugerował, że walka z Impami to szaleństwo. Dlaczego? W grze to były jednostrzałowce co najwyżej wkurzały teleportacją.
Nie podobało mi się. Tekst rzeczywiście wymaga solidnych poprawek. Jeśli chodzi o schematyczność to jest podobnie jak w oficjalnych diablo książkach ( chociaż to nie powinno cię w najmniejszym stopniu pocieszać ).
4
Przyznam, że tekst jest bardzo słaby. Brakuje Ci plastyki opisu, z opowiadanie wieje leksykalną biedą - czytając miałem wrażenie, jakbym słuchał historii opowiadanej mi przez kumpla przy piwie. Styl jest bardzo słaby i męczący przez dziwne odmiany słów, błędne konstrukcje gramatyczne, kulejącą interpunkcję.
Zapis dialogów jest całkowicie błędny, jakbyś nie zadał sobie trudu i nie sprawdził jak powinno się to robić.
Potykając się o błędy stylistyczne dotarłem do imienia głównego bohatera. Czy zdajesz sobie sprawę, że w zapisie fonetycznym nazywa się on Kwadrat?
Nie opanowałeś języka, którym chcesz się posługiwać, wplatasz stylizację językową między określenia rodem z dwudziestego wieku (XXS!).
Opisy są makabrycznie słabe. Karczma w Twoim wydaniu była groteskowa, przerysowana, a chwilami bardziej sztampowa od sztampy.
NIE PODOBAŁO MI SIĘ BARDZO. O ile książki i opowiadania o światach gier (komputerowych i RPG) zazwyczaj trzymają niski swój poziom, to zaprezentowany twór uplasował się jeszcze niżej. Banalny pomysł i słabe wykonanie. Nic dodać, nic ująć.
Zapis dialogów jest całkowicie błędny, jakbyś nie zadał sobie trudu i nie sprawdził jak powinno się to robić.
Nadmiarowa kropka– Panie, wynośmy się stąd[.] – rzekł inny sługa. – Tu nie jest bezpiecznie.
A tu poprawnie - pewnie przez przypadek, bo wielokropek się wplątał. Co więcej dialogi są pompatyczne, drętwe i czasami nie można zrozumieć z nich o co chodzi. W powyższym cytacie facet zachęca "swoje dzieci" do boju zapowiadając im upadek. Wielce budujące. Wstawienie wielokropku nie tłumaczy niczego - to Ty jesteś Autorem i powinieneś wybiegać myślą naprzód przewidując konsekwencje logiczne ucięcia wypowiedzi w tym momencie. Zaraz potem następuje kolejna kwestia i trzeba się domyślać kto ją wypowiedział.– Jedzcie, moje dzieci, jedzcie! Zapamiętajcie ten dzień jako dzień upadku... – nie dokończył, bo oto demon na lektyce podniósł swoją prawą dłoń.
Oprócz tego wplatasz absurdalne rekwizyty - gadające truchła strażników i trunki o niezwykle czułym słuchu. Niedobrze.To powiedziawszy, z góry spadło truchło strażnika zabijając na miejscu kolejnego, a tuż po nim zjechały dziesiątki tysięcy wielkich, włochatych pająków.[...]
Siorbiąc czarny trunek jego niezwykle czuły słuch wychwycił cichą rozmowę.
Potykając się o błędy stylistyczne dotarłem do imienia głównego bohatera. Czy zdajesz sobie sprawę, że w zapisie fonetycznym nazywa się on Kwadrat?
Nie opanowałeś języka, którym chcesz się posługiwać, wplatasz stylizację językową między określenia rodem z dwudziestego wieku (XXS!).
Opisy są makabrycznie słabe. Karczma w Twoim wydaniu była groteskowa, przerysowana, a chwilami bardziej sztampowa od sztampy.
NIE PODOBAŁO MI SIĘ BARDZO. O ile książki i opowiadania o światach gier (komputerowych i RPG) zazwyczaj trzymają niski swój poziom, to zaprezentowany twór uplasował się jeszcze niżej. Banalny pomysł i słabe wykonanie. Nic dodać, nic ująć.