2
autor: Arrianna
Zasłużony
c.d...
Wujek Miczu cz. II
Słońce szybko wschodziło nad pustynią, śmiało roztaczając swą dzienną władzę na tej części globu.
Poranne promienie wbiły się przez małe okienko i otuliły ciepłem twarz mężczyzny, który po chłodnej nocy wzdrygnął się lekko i uniósł głowę. Przez ułamek sekundy myślał, że ma starego, dobrego kaca i siedzi w jakiejś kanciapie, ale takie uczucie dezoirentacji trwało jedynie moment. Szybko zrozumiał, że ból w skroniach nie jest tym bólem, którym chciałby by był, a kanciapa nie jest tą chcianą kanciapą. Obok okna zobaczył grube szaty strażnika, a przez szpary między pozbijanymi deskami pozorującymi drzwi kolejnych dwóch rozstawionych po bokach wejścia. Jęknął i bezwładnie opuścił głowę na piersi.
Patrzył, jak linia cienia wędruje po ziemistej podłodze, ucieka pod ścianę przeganiana jasnością poranka i wdrapuje aż pod sam sufit. To już prawie dwa tygodnie, pomyślał. Siedem dni siedzi na krześle skrępowany, bez ruchu. Ileż by oddał za możliwość rozruszania mięśni, ale z krzyczenia już zrezygnował, wiedział, że to na nic. Nagle usłyszał głosy strażników, niespokojne i przestraszone, na co zywiej zareagował. Zaczął przerzucać wzrok z okienka na drzwi, ale nie widział wiele, tylko dziwną grę cieni. Kilka sekund później zawiasy cicho skrzypnęły, a do środka weszła niewysoka postać, otulona ciężkimi szmatami. Jeniec zmarszczył brwi na widok człowieka. Tłumacz miał mundur, reszta porywaczy typowe dla siebie szaty, a ten tutaj po prostu narzucone chaotycznie na właściwą garderobę jakieś koce, nieduolnie imitujące strój arabski - łatwo dało się zauważyć na stopach czarne trampki i zielonkawe nogawki dzwonów.
Przybyły stanął w wejściu i zmarszczył groźnie brwi, po czym zbliżył się do krzesła, sięgając dłonią pod jedną warstwę ubrania i wyciągnął długi nóż. Przystawił szpic ostrza do policzka jeńca i charknął dziwnie. Zza ciemnoniebieskiej arafatki owiniętej na ustach i nosie wydobył się cichy śmiech, jakby usilnie powstrzymywany.
- Nie, no kurwa, już nie mogę - odezwała sie z rozbawieniem tajemnicza postać, w tym samym momencie na zewnątrz rozległy się charakterystyczne strzały Kałasznikowów, którym w odpowiedzi zawtórowały serie innych karabinów. Jeniec łatwo rozpoznał eM-16-tki. - Wujku Miczu, jesteśmy! - Przybyły rozłożył ręce i przytulił mężczyznę. Po uściskach nieznajomy ściagnął chustę, otulającą twarz, zrzucił prowizoryczny turban i ukazał swe prawdziwe oblicze. Jeniec zaniemówił, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Żuchwa opadła mu do ziemi, język wylał spomiędzy ust na kolana, a oczy wyskoczyły i zaczęły biegać po suficie.
- Ale... - zdołał jednak jęknąć. - Kurwa... jak?
- Normalnie, ha! - Klepnął go po ramieniu i rozciął wiązania. - Trzymaj się, dasz radę iść? Wołać chłopaków? - Spojrzał w okienko. - Nie, oni chyba teraz sa zajęci. - stwierdził, słysząc krzyki zagrzewające do boju i kolejne serie wystrzałów.
- Chło... tak, dam radę. - Wstał, ale lekko się zachwiał. - Cholera, tydzień siedziałem... zaraz dojdę do siebie. - Spojrzał na kolegę. - Tomek? Aleś zarósł, skąd ta broda?
- Jak się dowiedzieliśmy, że cię porwali, przestałem się golić, bo tu wszyscy zarośnięci, to chciałem podobnie wyglądać. Wiedzieliśmy, że rząd cię nie odbije, więc sprawę pd razu wzięliśmy w swoje ręce. Miczu, jesteśmy! - Znowu go uściskał, pochlipując delikatnie. - Dobra, ale dość tych smętów, chodź, jeszcze jest kilka spraw do załatwienia.
- Jakich?
- No musimy uciec przecież. Słyszysz? Chłopaki już chyba wszystkich pobudzili. Będzie zabawa! Trzymaj. - Wręczył mu eM-16-tkę. - Wiesz jak to działa?
- No kurwa, rozmawiasz z mistrzem. O! - Zauważył wystającą zza pasa Tomka flaszkę i wyciągnął ją bez pytania. - To też się przyda.
- Chcesz przepitkę?
- Tylko frajerzy piją z przepitką. - Wychylił pierwszą ćwiartkę jednym chaustem bez zakrztuszenia. - O jego mać!... Ale na drugą jednak możesz jakąś wodę dać.
- Nie wodę, mam to. - Wręczył mu dwulitrową butelkę napoju energetycznego.
- Z Biedronki? To już nie mogliście kupi czegoś lepszego? - Wypił resztę wódki i popił różówym syfem.
- Miczu, cholera, wiesz, jak droga jest taka odsiecz? Musieliśmy koszty ciąć. Przemas zapierdalał w sklepie, znaczy w Alfie, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przez kilka dni nie szło z nim o niczym gadać, niby patrzył na ciebie, ale widział faktury przed oczami i mówił tylko o jakiś głupich cyferkach. Starzy go siłą wyciągali z biura, bo myśleli, że tyle nadgodzin wali, bo do Holandii chce jechać po zioło. Podobno nawet na klopie robił przelewy, bankowe, w sensie stricte... a on to dla ciebie.
- Przyjaciel Przemek - westchnął. - Ej, masz fajka? Tak mi się jarać, chce, że dałbym dupy za szluga.
- Trzymaj. Tylko nasze polskie skończyły się w połowie drogi, więc mamy tutejsze. Siano w bibułce, ale da się kopcić. - Podeszli do wyjścia. - Czekaj. - Tomek wychylił głowę za framugę, spojrzał ponad poziom ziemi i wystawił lufę karabinu dla ewentualnej obrony. - Wojtek zrobił wszystkie auta w warsztacie, wyjebał na pic glanc każdą karoserię, nawet jak nie wiedział jak, to robił. A kiedy nie było roboty, to szedł i zbierał złom po wsiach. - Uniósł dłoń ściśniętą w znak, że wszystko w porządku, że jeniec odbityi chłopaki kompani mogą zająć się eliminowaniem zagrożenia. - Wiesiek tylko...
- Co Wiesiek?
- Noooo, wiesz, starsi Przemasa mają Alfę, starszy Wojtka ma warsztat, to się dogadali i robili nadgodziny, ale on przecież ma stałą pracę, nie może ot tak, że nie wychodzi z roboty i siedzi nockę, bo i tak by nie dostał za to kasy. Więc Słoniu ustawił go z jakimś dilerem, pojechał do Krakowa, spuścił tamtenu wpierdol, obrobił z kasy i towaru. Towar wziął... na drogę. - Uśmiechnął się.
- A ty?
- Ja? Ja plan działania obmyślałem. Sprzęt załatwiałem. Patrz. - Klepnął się po ramieniu. - Mini kamerki, każdy taką ma. Wszystko jest nagrywane, wiesz jaka będzie oglądalność na youtubie? Mamy też kamizelki, nie że jakieś leszcze jesteśmy. Właśnie, trzymaj, bo przecież też możesz zerwać, a głupio by było. - Wyciągnął spod szmat na brzuchu kamizelkę i wręczył ją Miczowi.
- Wieśka Kacha puściła? - zapytał, zakładając ochronę.
- A co on, kurwa, jej pies, że musi pytać o pozwolenie? - Spojrzał na niego.
- No przecież sobota... oni zawsze w sobotę siedzą razem.
- No tak. - Zamyślił się. - Ale to już jego sprawa, właściwie nie wiem, jak to załatwił. Dobra, musimy wychodzić chłopakom pomóc, bo tam już ostra jatka się zaczęła. Trzymaj magazynki, masz jednego granata i rozpierdalamy towarzystwo. - Obrócił się ku drzwiom i wystrzelił jak z procy na zewnątrz.
- Tomek, ale coś ty... - nie skończył, kolega go już nie słyszał.
Od razu weszli w wir walki. Tomek rzucił się na piasek, przekoziołkował dwa razy pod ścianę przeciwległego budynku, kucnął i wypuścił serię w stronę wybiegających zza rogu przeciwników. Skosił ich jak kaczki. Miczu, jeszcze lekko zdezorientowany musiał się wpierw przyzwyczaić do broni. Pierwsza rozrzucił po okolicy, nie trafiając nikogo, ale już druga przebiła szaty wroga.
- Miczu, siema! Miczu! Miczuuuuuuu! - rozległ się wesoły krzyk. - Miczu, kurwa! Miczu! Żyjesz, jesteśmy!
- Wojtku! - uśmiechnął sie porwany.
- Miczu! - Chłopak zgolony prawie na łyso podszedł spokojnie do eks jeńca, jakby kule się go w ogóle nie imały i przyjaźnie otulił rękoma, w jednej ściskając karabin. - Przyjechaliśmy tak, jak mówiliśmy, kurwa, i jesteśmy, ha! - Wycałował go po całej twarzy. Wkoło śmigały pociski, słychać było jęki bólu, spazmatyczne nawoływania Allaha, ale oni stali we dwóch i tonęli w przyjacielskich objęciach.
- Tyś się nie przebrał, jak Tomasz?
- A po chuj? Miczu, jakbyś jarał całą drogę z Polski do Libanu też miałbyś w głowie siano. Wkręcił sobie, że jak się przebierze, to go nie rozpoznają... no i z tą brodą mu naprawdę wyszło, wtopił się jebany kuzyn w otoczenie. Fajki nam tutejsze załatwił. Ach, skurwysynek niegolony, niby taki cichy, a jednak bestia. - Podszedł do niego spokojnie, chwycił za ucho i potarmosił nim parę razy. Tomek odgonił się od niego ramieniem, że niby od natrętnej muchy i wypluł serię w stronę następnych wrogów.
- A wy coś jaraliaście?
- Nie, coś ty. No Przemas tylko, ale on bardziej też pił.
- Pił?
- No, kurwa, Miczu, a co? Myślisz, że to tak zajebiście łatwo i przyjemnie się gnieść we czterech w samochodzie tyle kilometrów? Chyba do końca życia na wódkę nie spojrzę.
- Miczu! Miczu, patrz! - gdzieś zza domu rozległo się charakterystyczne, wesołe wołanie, a sekundę po nim wyłoniła się roześmiana postać Przemka, który do swej okrągłej, łysej głowy miał przyklejony uśmiech od ucha do ucha. - Patrz, kurwa, cudowne ozdrowienie! Cud, Miczu, cud! - Chłopak uniósł kulę w jednej ręce, stanął na chorej nodze i obrócił się kilka razy, po czym z siłą wodpospadu opuścił laskę na kark wychylającego się właśnie porywacza. - Kurwa, złamała się. - Wykrzywił usta i wsadził ją za pas na plecach, sięgając po drugą opartą o ścianę. To była jego broń masowego rażenia. Był jak czterej muszkieterowie w jednym, walczył w zwarciu i z każdego pojedynku wychodził bez szwanku. Mimo swej dużej postury poruszał się niczym baletnica.
- Chłopaki, ich jest tu jak mrówek w mrowisku! Przestańcie pierdolić i zapierdalajcie ich! - krzyknął czwarty, stojący dokładnie na środku ubitej drogi, tuż przy wjeździe do osady. Jedną serią zdejmował każdego wychylającego się Araba. - Kurwaaaaaaaaaa!!! Jebani! Fiuty! - Nagle wypadła na niego większa grupa, której musiał poświęcić nieprzerwaną kanonadę. - Zajebię! AAAAAAAAAAA!!! - Kiedy w jednym karabinie kończyły się naboje, unosił rękę z drugim i z niego wypluwał następne serie, jednocześnie zmieniając magazynek w nienaładowanym. - Jebaniiiiiii!!! - Stał w grubych, ciężkich szturmówkach, z podartą koszulką, odsłaniającą drgające ścięgna piersi i brzucha. Jako jedyny nie miał kamizelki. Nie musiał, lśniące od potu mięśnie sprawiały wrażenie pokrytych stalą nie do przebicia. Był w swoim żywiole. Był jak Predator - gdzie tylko zauważył ruch, tam posyłał kulkę zręcznie selekcjonując przyjaciół od przeciwników. Jedna tam, druga tam, kilka tam. Ale w pewnym momencie oba karabiny się przegrzały. Popatrzył na nie krótko i bez zastanowienia cisnął je na ziemię, by jednym susem skoczyć ku drzwiom najbliższego domu, wyłamać je barkiem i wpaść do środka. Po paru sekundach przez każdy praktycznie otwór w budynku zaczęli wylatywać wrogowie, wzywając ostatnimi słowami imię swojego Boga.
- O kurwa - szepnął Miczu.
- Co jest? - Wojtek spojrzął na niego z uśmiechem. To, że stali w centrum śmiertelnej rozgrywki wcale nie psuło mu nastroju, cieszył się z uratowania przyjaciela. Przypominali teraz bardziej parę turystów w środku wirtualnej prezentacji bitwy, aniżeli porwanego i ratującego.
- Patrz. - Miczu kiwnął głową ku wschodowi, skąd na kilkunastu wielbłądach nadjeżdżała arabska odsiecz. - No tośmy są w dupie.
- Nie Miczu, my z tej dupy cię wyciągnęliśmy i nie pozwolimy, byś znowu do niej wszedł. Prawdziwemu mężczyźnie może raz się zdarzyć pobyt w dupie, nie więcej. Od tego, by nie było więcej niż raz, ma przyjaciół. - Klepnął go po barku. - Ha! Teraz sobie, jebańcu zrobimy turniej w Ce-eS'a. Trzymaj. - Ściągnął z pleców snajperkę i podał ją koledze. - Kto więcej head shotów, co?
- Ale... - rozejrzał się nie pewnie. Przecież jeszcze tkwili we wrogiej wiosce, jeszcze mogli zostać zaatakowani przez jej mieszkańców. Ale jego obawy szybko zostały rozmyte przez Tomka i Wieśka, oni dobijali tych, co powinni zostać dobici.
- Przemas, chodź tu! Zostaw go! On już nie żyje! Przestań go jebać tą kulą, mówię! Przecież musi ci jakaś zostać, przynajmniej jedna! Na pogiętej będziesz chodził?! Nie będę cię targał do samochodu na plecach!
Przemek wyprostował się, spoglądając na Wojtka z wyrzutem.
- Kiedy... - Zerknął na ciało, leżące mu pod stopami. - Kurwa, ale się wkręciłem, ha, ha, ha! Co jest? - Podszedł do pary, którzy opowiedziała mu o planie. - Czyli mam być sędzią, tak? Zajebiście, ha, ha, ha! Tomasz! - Obrócił się w stronę kompana. Właśnie przy pomocy wiaderka, z braku amunicji, powalał trzech porywaczy. - Tomasz, blantusa spaltusa daj. - Przykuśtykał do niego. - Dzięki... Wiaderkiem, ha, ha, ha! - zaśmiał się, idąc ku domowi, na dachu którego stali już dwaj jego koledzy. - Panowie, pomóżcie mi, bo, kurwa, nie dam rady. - Wciągnęli go na górę. - Jak jest?
- Trzymaj latarkę, yyyy, kurwa, no, lornetkę, ja jebię, ale mam bombę, kurwa, ale to lubię. - Spojrzał na chłopaków i wykrzywił usta w szczerym uśmiechu. - Miczu, ale zajebiście, że to robimy, haaaaaa. Dobra, Przemas, liczysz head shoty, wiesz... zresztą, co ci będe tłumaczył.
- Każdy wie swoje, ha, ha, ha! Chuj, że nie pasuje, ale każdy wie swoje. - Roześmiali się we dwóch, pozostawiając eks jeńca z dziwną miną.
- Macie jeszcze wódkę? - wtrącił się w ich radość.
- A leśny będzie?
- Wojtku, co głupie pytania stawiasz.
- Tylko ciepły - powiedział z żalem, unosząc podkoszulek, pod którym, na szerokich taśmach do kamizelki miał poprzyklejane w dwóch rzędach, po trzy w każdym, worki z leśnymi dzbanami. - Wybieraj smak... ale owoce lasu mi zostaw, hmm albo weź. Masz prawo, dziś ty jesteśm królem.
Nagle rozległ się strzał.
- O kurwa, ale przyjebałem. Ej, ale w wielbłądy nie strzelamy, nie? - Zapytał Przemek ze snajperką przystawioną do twarzy.
- No raczej nie.
- To ja ściągnę jeszcze tego jebanego Araba, co teraz już na nogach biegnie. On się nie będzie liczył, co?
- Charataj. - Udzielił mu pozwolenia Wojtek, po czym razem z Miczem wychylili po leśnym. Na raz, w niemym porozumieniu, w przyjemnej atmosferze walki o życie uzupełnili zapasy energii.
- O kurwa, normalnie czuję, że mi resistance na śmierć urosło. Dobra, dawaj mi karabin Przemas. Ja pierdolę, połówkę i dzbanka wydoić w pół godziny... ale mnie jebnie. Daj mi karabin, to ich serią ściągnę.
- Ale mieliśmy head shoty...
- Aha. To daj snajperkę.
Położyli się na krawędzi dachu, jeden po lewej, drugi po prawej i przymierzyli lunety do oczu.
- Na cztery, dajecie ognia. Raz... dwa... - Przemek wsadził do ust blanta i zapalił. - Cztery, ha, ha, ha!
Rozległy się głośne, pojedyncze strzały, jeden po drugim, czwartym za trzecim, piąty przed szóstym.
- Nie ma ich więcej? - Zapytał w pewnym momencie Miczu.
- A po chuj ci więcej? Jeszcze kilku przecież zostało. Przemas, jaki wynik?
- Co?
- Jaki wynik?
- Nasi prowadzą.
- Co?! - Wojtek spojrzał na niego, odrywając się od konkurencji.
- Ale co co? - Stał wparty na kuli i spoglądał ku odległym wydmom.
- Miałeś liczyć head shoty.
- Aha... to może jeszcze raz? Zróbmy powtórkę. - Spojrzał w dal, na poległych. - Tylko z nimi chyba się już nie dogadamy, pffff.
- Ja jebię, Przemas. Ale i tak bym wygrał. - Miczu wstał, gdy ściągnął ostatniego pędzącego Araba. Do osady dobiegły same wielbłądy.
Zeszli bez słowa.
- To co teraz? - rzucił pytanie, lekko dysząc Wiesiek. - Jaki plan?
- To... może do domu byśmy wrócili?
- Kurwa, może być problem. - Tomek podrapał się po głowie.
- Czemu?
- Prawie bak mamy pusty. A tu pustynia. - Wyjaśnił Przemek, stojąc na dachu, w świetle słońca wyglądał jak wojownik jasności.
- Na pustyni pusty bak - podsumował Wojtek. - W sumie, logiczne. - Otworzył leśnego i puscił kolejkę.
- Kurwa, jesteśmy w jebanym Libanie, tutaj paliwo jest tańsze od wody!
- Ale jesteśmy na pustyni! Gdzie chcesz iść, na Grosar?
- Ja pierdolę, mów do nich, ale i tak nie zrozumieją. Tutaj w każdej jebanej lepiance jest karnister z benzyną.
- Ale my mamy dizla.
- Dizla? - Mina mu zrzedła. - A jest co jeszcze w baku ropy?
- No żydek się świeci od osiemdziesięciu kilometrów. Jeszcze coś tam pływa.
- I kurwa styknie. Się wleje, się wymiesza i będzie.
- Ale Miczu... nie szkoda ci silnika? - Wojtek spojrzał na niego niepewnie.
- Mi? - Nagle zbladł. - Jak to mi?
- No... bo jak? Dżefrej Tomkowi nie dał auta, bo nawet mu do Krakowa nie chce dać, to jak do Libanu? - zaczął wyjaśniać Przemek. - Mi starsza też nie dała, bo klocki poszły się jebać i auto w serwisie. Cinskusiem Wieśka, to, no co ci będe tłumaczył, przecież wiesz.
- A moim truchłem, to się boję nawet z podwórka wyjeżdżać - skończył Wojtek.
- Jasna dupa, moją audicę wzięliście? Kto jechał?
- No jak to kto? Co się głupio pytasz, tylko Tomasz z nas nie pije w podróży.
- Nie pije, ale... - Miczu popatrzył wymownie na kolegę, który jeszcze ściskał w dłoni zakrawawione wiaderko.
- Oj, tam parę blancików, szkoda gadać. - Przebił się przez grupę i ruszył w stronę samochodu. - Chodźcie, wolałbym tu nie siedzieć, kiedy większa odsiecz przybędzie.
- No, ma rację. Weźmy paliwo i zbierajmy dupę w troki. - Za nim ruszył Wiesiek, który pomógł jeszcze koledze zejść z dachu.
- Dziewczyny mnie rzuciły. - Przemek spojrzał na pokrzywione kule. - Moje laski kochane mnie rzuciły. - Wolnym , kulejącym krokiem poszedł za kompanami.
- Ale co? To oni tu ropy nie mają? Ropę wydobywają, a nie mają do auta wlać?
- No zrozum ich, gorzej niż baby. Co ci poradzę, że w domach mają tylko benzynę.
Wojtek z Miczem zostali trochę z tyłu.
.- Mam pytanie.
- No?
- Ale powiedz najpierw, tak czy nie?
- No, ale...
- Ej, przecież ci dupę uratowaliśmy, to możesz zaryzykować. Tak czy nie?
- ... - Zamyślił się na moment. Lisi uśmiech Wojtka wcale nie wróżył nic dobrego, ale z drugiej strony chłopak miał rację, wyciągnęli go z tarapatów. - Tak.
- Mogę ci zrobić kręcenie suta? - Bez czekania na odpowiedź wyciągnął ręce do piersi kolegi i przykręcił mu to, co chciał przykręcić.
Słońce świeciło jasnym światłem, kładło na pustyni gorące promienie, otulając pięciu przyjaciół ciepłem. Odprowadzało ich obojętnym spojrzeniem drogą do samochodu. Szli w równym rzędzie, śmiejąc się i podając z ręki do ręki leśne, foliowe woreczki. Tylko kierowca nie pił, kierowca zawsze musi być gotowy na dmuchanie w alkomat.
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.