Linijka nie była prosta [chyba groteska ;]

1
Linijka nie była prosta



Nebraska. Właśnie trwa zima stulecia. Okno w fabryce WeTheStraight, która produkuje linijki, kątomierze i ekierki jest całe zasypane śniegiem. Zresztą i tak nie ma na co patrzeć. Trwająca już kilka dni zamieć skutecznie przesłoniła wszelkie widoki. Nastrój przygnębienia jest dodatkowo potęgowany tym, że nasz bohater musi siedzieć teraz w pracy. Jego praca nie jest skomplikowana. Jack pracuje w Sekcji Linijek. Jego zadaniem jest produkować proste linijki. Jack jest typowym dwudziestoparolatkiem. Nie znosi swojej pracy i nie ma dziewczyny. Ledwo łączy koniec z końcem, od wypłaty do wypłaty. Jednak nie szara rzeczywistość jego życia zajmuje go teraz najbardziej. To jest coś innego...



Linijka nie była prosta.



Niby nic. Każdemu pracownikowi zdarza się czasem pomylić i zrobić krzywą linijkę. Jednak tym razem było inaczej. Tym razem coś pękło w Jacku. Pękło w jego wnętrzu i teraz rozprzestrzenia się po jego ciele. Próbuje się wydostać na zewnątrz. Krzyczy. Jack wstał ze swojego miejsca pracy, podniósł krzywą linijkę i przyłożył ją do swojego lewego oka, prawe trzymając zamknięte. Głośno dysząc otworzył usta. Wyglądał jakby bardzo chciał coś powiedzieć, ale za żadne skarby nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Znacie to uczucie. Lewe oko Jacka ciągle uparcie wypatrywało czegoś poprzez nienaturalnie skrzywioną linijkę. Milimetry, centymetr, milimetry, centymetr.



Linijka nie była prosta.



Sąsiadem Jacka w fabryce jest jego najlepszy przyjaciel Ben. O ile najlepszym przyjacielem można nazwać osobę, z którą się rozmawia i z którą się przebywa tylko po to, żeby w czasie przerwy śniadaniowej nie stać samemu. Tak naprawdę Ben denerwuje Jacka, który uważa go za dziwaka i świra. Nic w tym dziwnego, skoro Ben ciągle gada jakieś chore rzeczy i swoje porąbane prawdy życiowe w stylu: "skoro jednorożec wziął swoją nazwę od jednego rogu, to byk powinien nazywać się dwuróg". Właściwie to nikt go tu nie lubi. Wróćmy jednak do Jacka, który z jednym otwartym okiem ciągle stał i wpatrywał się w linijkę. Krople potu zrosiły mu czoło. W tym czasie Ben oglądał przez szkło powiększające ekierkę nad którą właśnie pracował. Chyba zobaczył tam coś śmiesznego, bo co chwilę śmiał się do siebie.

- Ej, Jack - powiedział nagle - Jack, ty cieciu szkolny w muzeum na nocnej zmianie, spójrz no na to, musisz to zobaczyć, mówię ci, cho no tu.

I zaczął znowu nienaturalnie rechotać, aż mu łzy i smarki poleciały z wrażenia. Był to bardzo dziwny śmiech. Brzmiał mniej więcej tak: "yhhhyhrhrhrhyyyhhhuhhrh". Nie dziwcie się, że nikt go nie lubi. Po kilku sekundach braku odpowiedzi ze strony Jacka, Ben podniósł wzrok, wytarł smarki o rękaw i spojrzał na swojego przyjaciela.

- Ej, co się dzieje? Dlaczego patrzysz w tą krzywą linijkę? Stary, co jest?

Jack nie odpowiedział. Stękał tylko cicho, jakby podejmował niesamowity wysiłek fizyczny. Cały drżał.



Linijka nie była prosta.



Ben podszedł do Jacka i zamachał dłońmi przed jego twarzą. Zero reakcji. Potrząsnął nim.

- Mój Boże, poczekaj tu. Pójdę po pomoc. - powiedział i pobiegł. Z lewego oka Jacka zaczęły cieknąć łzy. Nagle za sobą usłyszał kroki. Była to Lucy. Rozdawała faktury w fabryce. Przechodziła obok stanowisk seksownie kołysząc biodrami i z góry patrząc na tych wszystkich roboli. Napawała się myślą, że oni wszyscy zwierzęco pożądają jej gorącego ciała, ale ona leciała na Johna z działu kadr. I gdy tak przechodziła nagle coś zwróciło jej uwagę. To trzęsący się mężczyzna, który stał tyłem do niej i przykładał sobie rękę do głowy. Podeszła do niego.

- Przepraszam, ale mogę Cię prosić byś wrócił do pracy? Nie jesteś tutaj na wakacjach, prawda? - Najpierw zdziwił, a potem oburzył ją brak reakcji ze strony Jacka.

- Słuchaj, bo pójdę do dyrekcji i ci się oberwie.

Jacka coraz mocniej przyciskał linijkę do skroni. Jego oddech przyspieszał. Wokół niego i Lucy robiło się coraz większe zbiegowisko ludzi.

Po chwili Ben wrócił z Mikhaiłem, fabrycznym lekarzem z Rosji.

- Hej, Jack, co sie dzieje? - zapytał - Nie możesz nawet odpowiedzieć?

- On tak cały czas panie doktorze - Odpowiedział Ben, który przestraszył się, że być może stracił już na zawsze kontakt ze swoim jedynym kumplem.

Mikhaił wyciągnął strzykawkę i stała się dziwna rzecz, gdyż igła złamała się na skórze Jacka. Wtem! Jack odsunął rękę z krzywą linijką od swojego oka. Wszyscy zamarli. Nasz bohater ciągle nic nie mówił. Uklęknął. Następnie skulił się w pozycji embrionalnej. Wszyscy obecni na hali poczuli nagle niewyjaśniony strach i chłód, mimo iż okna były pozamykane. Coś się z nimi stało. Wszyscy, w tej samej chwili, całkowicie zjednoczeni mieli tylko jedną myśl w głowie



Linijka nie była prosta.



KONIEC

2
Podoba mi się atmosfera opowiadania budowana przez cały tekst. Naprawdę, po przeczytaniu ostatnich zdań trafiło to do mojego umysłu. Przybrało postać chłodnego podmuchu wiatru. Miałeś fajny pomysł, dobre zakończenie i pozostawiłeś ciekawe możliwości interpretacji. Przypomniał mi się teledysk do "Just" Radiohead, kiedy to wszyscy za przykładem "głównego bohatera" kładą się na chodniku i ulicach w środku miasta. I już nie wstają.



Także pod względem treści całkiem dobra robota. W miarę okej wychodziło Ci też kreślenie postaci w zaledwie paru zdaniach (mam tu na myśli Bena oraz Lucy). Jeśli chodzi o formę, to jest raczej neutralnie. Nie nudziłeś, nawet wręcz przeciwnie, ale jest sporo potknięć, które zsumowane zabierają przyjemność z czytania.



Zdecydowanie za dużo powtórzeń, np.:


Nastrój przygnębienia jest dodatkowo potęgowany tym, że nasz bohater musi siedzieć teraz w pracy. Jego praca nie jest skomplikowana. Jack pracuje w Sekcji Linijek. Jego zadaniem jest produkować proste linijki. Jack jest typowym dwudziestoparolatkiem. Nie znosi swojej pracy i nie ma dziewczyny.


Takie pole minowe na początku nie robi dobrego wrażenia i zabiera przyjemność z czytania.


Pękło w jego wnętrzu i teraz rozprzestrzenia się po jego ciele.


Wystrzegaj się niepotrzebnych zaimków:


Jack wstał ze swojego miejsca pracy, podniósł krzywą linijkę i przyłożył ją do swojego lewego oka
(O ile pierwszy jest jeszcze przydatny, o tyle bez drugiego można się obejść i tym samym upiększyć zdanie oraz usunąć powtórzenie)



Nie mieszaj czasów:


Tym razem coś pękło w Jacku. Pękło w jego wnętrzu i teraz rozprzestrzenia się po jego ciele. Próbuje się wydostać na zewnątrz. Krzyczy.


Nie pasuje to do reszty tekstu pisanego w czasie przeszłym, wybija z rytmu, mota czytelnika.



Źle zapisujesz dialogi, w dziale warsztatowym na forum znajdziesz z pewnością link do zgrabnego "tutoriala" na temat tej sztuki. Chodzi mi oczywiście o źle poustawiane kropki, wielkie litery itp.


Brzmiał mniej więcej tak: "yhhhyhrhrhrhyyyhhhuhhrh".


Myślisz, że to mówi coś czytelnikowi? Nie, nie mówi. Nie powinno się takich wygibasów wstawiać do prozy, jeśli nie mają żadnego uzasadnienia. Tutaj wygląda to po prostu śmiesznie.



Jest też sporo interpunkcji, ale to akurat norma. ;)



Pomysł fajny, zakończenie również. Popracuj nad błędami i szlifuj warsztat, :)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

3
Eh.... a powklejałem co trzeba, patrzę, a Patren wszystko wyłapał...





1. Pole minowe na początku razi. Z tym, że w mniejszym lub większym stopniu rozkładasz je dalej. Jack to, Jack tamto, Jacka, Jackowi,



2.


Rozdawała faktury w fabryce
Taka mała bzdura, a wytrąciła mnie z tekstu.



3.


Po chwili Ben wrócił z Mikhaiłem, fabrycznym lekarzem z Rosji.


Odczułem te zdanie tak, jakby Ben poszedł do Rosji :D



O warsztacie: mnogość powtórzeń wytrącała mnie z rytmu. Poczułem tekst tak, jakbyś na siłę chciał wszystko (za)dokładnie wytłumaczyć. Miniaturę odbieram jako ćwiczenie opisowe o temacie "Linijka" - i tak do tego podchodząc, widzę już sprawną realizację, dobry pomysł i przede wszystkim dobre zakończenie z jeszcze lepszym początkiem - czyli dobrze to zrealizowałeś. Jako samo opowiadanie, nie podoba mi się już tak bardzo... jest jakieś takie... wyjałowione ze wszystkiego...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”