Teatr życia

1
Życzę miłej lektury :D



P.S. Gdy pisałem to opowiadanie jeszcze nie wiedziałem, jaka jest konwencja redagowania dialogów, więc za powtarzające się kropki itp. przepraszam.



Teatr życia



I



   Cudowne miasto Wyserad. Miejsce, gdzie towary można sprzedać za podwojoną ilość trzosu. Uliczki zatłoczone od kramów i wystawionych nań towarów. Tłumy zadeptujących się wzajemnie ludzi, krasnoludów, a nawet elfów, którzy chcą zdobyć tą jedyną okazję. Miasto Wiecznego Handlu. Pełne nawoływań naganiaczy. Tutaj rodziły się wielkie potęgi gospodarcze, sławne na całą Zerywanię. Tylko w tym mieście masz szanse stać się księciem będąc żebrakiem.

   Jednakże Wyserad posiadał ciemne oblicze. Za wielkimi murami tej twierdzy w cieniu Wielkiego Zamku leżał Ubog. W tej dzielnicy nikt nie chodził po brukowanych uliczkach. Tutaj pełno było postaci broczących w barwnej treści rynsztoków, wybierających z nich co smakowitsze i bardziej zjadliwe kąski. Piwo w tej części miasta było niepewne, a dziewki roznosiły choroby weneryczne niczym chmury deszcz. Jeżeli przeżyłeś noc w tej dzielnicy i nie odkryłeś bełtu w swych trzewiach nazywano cię szczęściarzem.

   Wyserad był podzielony na kilka dzielnic. Ich nazwy wiernie oddawały charakter miejsc. I tak na północy od wysuniętego na wschód Uboga znajdował się Chram, dzielnica świątynna. Jeżeli jakiegoś boga nie uświadczyłeś tutaj, to oznaczało to, że go porostu nie ma. Wielu czcigodnych mężów prowadziło dysputy na tym terenie. Wielu z nich głosi poglądy swoim bogom, gdyż spłonęli na stosach. Ta dzielnica nie potrzebowała latarni. Głodny ogień karmiony był ciągle nowymi heretykami i szubrawcami.

   Po przeciwnej stronie, na wschodzie, do niesławnego Uboga znajdował się Mir. W tym gnieździe mieszkała śmietanka towarzyska Wyseradu. Brukowane ulice, zadbane domy i latarnie oliwne. Misterne rzeźby z domowych ogrodów spoglądały łaskawie na dobrze ubranych przechodniów. Strażnicy mieli najlepsze miecze i czyste jak łza zbroje.

Mieszkańcy tej dzielnicy nie różnili się jednak w potrzebach od biedaków z Uboga. Tyle tylko, że nazywali je inaczej. Nie uświadczysz tutaj przyjacielu burdeli, acz zamtuzy i domy rozkoszy. Szarmanccy panowie idą oglądać zapasy, a nie walki w Klatkach Śmierci. Tutaj tez odbywały się wykwintne przyjęcia szlachty, która oddawała się orgiom po odkorkowaniu najlepszych butelek wina.

   Na południu znajdował się Kram. Dzielnica ta była jednym przeogromnym bazarem, gdzie windowanie cen było czymś tak naturalnym, jak zawijanie krajek. Wszakże w całym Wyseradzie stawiano liczne sklepiki i stragany, to jednak tutaj handel kwitł przez cały dzień i noc. Nad wszystkim sprawowała pieczę Kompania Handlowa.

    Centrum wszystkich dzielnic znajdował się Królewiec. Król Zerywanii piastował tutaj swój urząd. Trzy ogromne wieże Wielkiego Zamku górowały nad miastem. W okolicach zamku mieszkał dwór i służba królewska.

Wyserad wysławił się również specyficznym cechem, który pracowicie działał w tym mieście. Tam, gdzie wiecznie handlowano, zawsze pojawiały się pieniądze. Metaliczny brzdęk kusił swą sytością wielu rzezimieszków i łotrów. Co dzień jakaś dama wołała rozpaczliwe straże, gdy młodzian zerwał jej kolię. Wielu nie dojeżdżało nawet do Wyseradu. Zbójcy wyżynali kupców na gościńcach i rabowali wszystko, co mogło mieć jakąś wartość.

   W tej matni zła i występku istniała jednak grupa, która trzymała się archaicznych zasad. Postępowali wedle kodeksu, a swe zadziwiające umiejętności zdobywali w tajnych szkołach. Od lat uprawiany przezeń proceder nie stracił uroku. Wielu widziało w tym drogę do szybkiego trzosu, dla innych kradzież była jak narkotyk. Dostarczała emocji i poczucia kontroli.

   Tak, jak handel stał się nadzieją na zrobienie interesu życia, tak dla wielu był też pierwszą szkołą kradzieży. Nikt się nie wyznawał na tym procederze tak, jak kieszonkowcy. Ich zwinne dłonie sięgały po frycowe od opieszałych i zadumanych handlarzy.



***



   Lord Thaumbun przechadzał się po zaułkach ciasnego Kramu. Nie cierpię tych pieprzonych froterystów. Nic tylko „przepraszam”, „ach wybacz panie” i dotykają swoimi brudnymi łapskami. Lokaj Ezerasz znowu będzie musiał prać kaftan.

Tak ciężko kupić dobrą biżuterię. Naciągacze w Mirze dyktowali potrójną cenę. Róża uwielbiała, jak obdarowywał ją świecidełkami. Cóż nałożnice kosztowały.

Przypatrywał się nefrytowym koralom, które zachwalał gruby kupiec. Miały ładną i kształtną linię. Gdzieniegdzie tylko zielono-błękitny kolor nefrytu ustępował małym czarnym żyłkom. Nawleczone tylko na jakiś cholerny rzemyk. No cóż, nie mógł mieć wszystkiego.

    - Wybacz szlachetny panie, ale czyżeśmy się nie spotkali? - posłyszał głos za plecami.

   Odwrócił się i zobaczył niziołka. Wcale schludnie ubranego. Biała koszula z żabotem uwieńczona przy kołnierzu czerwoną broszą podkreślała rdzawą czuprynę. Zawadiacko podkręcone wąsiki uwydatniały perlisty uśmiech, a spiczasta bródka przedłużała kości policzkowe. Niebieskie oczy zadawały się lustrować cały czas okolicę. Na przedramieniu przekornie dyndał czarna skórzany kaftan. Oczy lorda zatrzymały się jednak na dłoniach nieznajomego. Były piękne. Męskie, ale niespodziewanie gładkie i delikatne. Mieniły się w słońcu niczym nasmarowane olejem. Pewnikiem był bardem.

   - Nie panie -skwitował krótko Thaumbun.

   - Jesteś pewien wielmożo?- spytał zawiedziony niziołek.

   - Nie przypominam sobie żadnych okoliczności.

   W tym samym czasie ktoś już wepchnął się przed lorda i oglądał wystawiony towar. Świetnie jeszcze jakiś łachmyta podkupi naszyjnik.

   - Byłeś li panie na przyjęciu u lorda Zegebrocka?

Szlag. Pewnie, że był. Jakże mógł omijać głośnie bankiety największego bankiera Wyseradu? Szkopuł polegał na tym, iż schlał się jak świnia. Obudził się rano u boku dwóch pokojówek. Cóż za wstyd! Może coś obiecał tajemniczemu jegomościowi?

   - Byłem, ale niezwykłem rozmawiać z nieznajomymi.

   - Ach, gdzież są moje maniery - powiedział dobrodusznie niziołek i skłonił się dworsko- Jam Roderick Finekel z rodu…

   - Ach pamiętam -skłamał jadowicie lord- Razem wznosiliśmy toasty za królową.

   Wszyscy wznosili toasty za królową, a nawet za poszczególne części jej ciała. Wielu chciało się znaleźć w jej łożu. To jednak było łatwiejsze, niż się mogło wydawać.

   Finekel uśmiechnął się i twarz mu pojaśniała.

   - Cóż to sprowadza waszmość do tej obmierzłej kloaki?

   Lord zarechotał w duchu. Teraz był pewien, kto pił za anatomiczne części królowej.

   - Czy może pradawne zabytki Wyseradu? -kontynuował Roderick i wskazał na stare wieże zamkowe.

Lord spojrzał na nie obojętnie, przez grzeczność.

   - Nie, ja...

   - To może szukacie nowych najemników? - przerwał Finekel i wskazał na bandę osiłków.

   Faktycznie wyglądali groźnie. Gdybym, nie miał wystarczającej obstawy mógłbym mieć takich. Tylko ten z szramą ma zbyt bandyckie oblicze. Niziołek poprawił rękę z kaftanem.

   - Nie. Przyszedłem załatwić sprawunki z kupcami.

   - Ah, błagam o łaskę panie- ukłonił się nisko Finekel- iżem ważył się przerwać w interesach.

   - Nic się nie stało mości Rodericku - odparł lord.

   Podobały mu się maniery młodzieńca. Byłby lepszym lokajem niż Ezerasz.

   - Nie przeszkadzajcie sobie, zatem panie i wybaczcie moją próżną gadaninę. Ostawiam was ze swymi sprawunkami.

   Niziołek pokłonił się nisko, poprawił kaftan i wtopił w tłum zalewający uliczkę. Thaumbaun odkłonił się i odwrócił do straganu. Nefrytowy naszyjnik leżał na swoim miejscu. Podniósł go i zważył w dłoniach.

   - Najpewniejszy towar w całej Zerywanii- zapewnił kupiec.

   - Zapewne -mruknął szlachcic i sięgnął po kabzę.

   - Kurwa- zaklął i zajrzał pod płaszcz z aksamitu.

   Przy pasie dyndał mały kikut po odciętej sakiewce. Jego herbowa brosza również zniknęła.

   - Straże! Złodziej! Bij, zabij!

   Odwrócił się nerwowo i pochwycił przechodzącego młodzieńca.

   - Oddawaj!- chrypiał.

   - Puszczaj!- wykrzyczał blondyn.

   - Oddawaj sakiewkę!

   - Panie, porwiesz kaftan!

   Lord Thaumbaun drgnął. Czarny kaftan i dłonie. Białe, aksamitne dłonie kieszonkowca.



***



   Cyriel odwrócił się znad kryształowego stołu. Wizja rozmyła się.

   - I co panowie?- spytał stojących obok mężczyzn.

   - Cóż- odezwał się człowiek w lśniącej zbroi- wygląda na zawodowca. Ale pomnijmy, iże ukradł kabzę i broszę.

   - Fakt- odparł Cyriel gładząc się po łysej głowie- Pewnym, że z większym też sobie poradzi.

   - Tylko, gdzie schowa?!- prychnął gruby brodacz.

   - To nasz problem? - odezwał się rycerz.

   - Nasz, kurwa, jak go złapią to może sypnąć! - syknął czerstwy krasnolud.

   - Panowie, trzymajmy nerwy na wodzy. - powiedział spokojnie Cyriel - O szczegóły się nie martwcie. Nada się do tej roboty?

   - Ba, jużci, że się nada. - warknął ochryple krasnolud.- Tego pyszałka w Kramie w oka mgnieniu pozbawił kabzy.

   - A włamać się potrafi? - zagadnął rycerz- Przeca tam, ma do pokonania szpaler odrzwiów i pułapków pewnikiem mnóstwo.

   - Ba, jak kraść potrafi to i zabić się nie da. - powiedział gruby.

   - To co?- Cyriel poprawił swoją czarną szatę.- Zapoznamy niziołka z misją?

   - I pomknie kurwa, niczym wiatr, na swym, kurwa, białym rumaku zasrany i kloaczny świat ratować.- zagrzmiał krasnolud i splunął - Na litość Cyriel, toż to kieszonkowiec! Pono najbardziej naumiany w całej Zerywanii! Takiego pieprzonego mistrza cechu niczym nie zmusisz do pracy, no chyba, że górą złota lub ostrym hakiem.

   - Mamy górę złota?- spytał tępo brodacz.

   Rycerz i krasnolud przecząco pokręcili głowami.

   - To trza nam naostrzyć hak. - odparł Cyriel.



***



   Sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia trzy, sto dwadzieścia cztery i sto dwadzieścia pięć. Przyzwoity łup. Aż dwa nowie poświęcił, by się przygotować. Opłaciło się. Więcej, niż mógł przypuszczać. Niziołek poprawił się na krześle i zaczął spychać srebrniki ze stołu do lnianego woreczka.

   Gdy chował ostatnią monetę przypomniał sobie o brosze. Obejrzał ją dokładnie. Czerwona emalia była przetykana złotymi nićmi herbowego wzoru. Układały się one w wijącego się węża, który wygrzewał się na słońcu. Rodowy znak Thaubaunów.

   - Ciężko będzie to sprzedać. - mruknął do siebie i za chwilę uśmiechnął się pod nosem.

   Czym on się martwi? Przecz jest w Mieście Wiecznego Handlu. Tutaj można kupić i sprzedać wszystko. Weźmie za to, a i z dwadzieścia srebrników.

   Ten nadęty bufon pewnie się już zorientował, kto go okradł. Roderick Finekel. Nie ma to, jak wykorzystywać bohaterów starych baśni. Oczywiście baśni swoich ras. Ci tępi ludzcy burżuje nigdy się nie zniżą, by poznać piękną kulturę niziołków. Dlatego tracą.

   Uśmiechnął się pod wąsikiem. Już widział, jak Thaumbaun wypytuje wszystkich niziołków o Finekela.

   Obrócił broszę w palcach, po czym włożył delikatnie do woreczka. Bezszelestnie schylił się i zerwał deskę nieopodal szafy. Tam łup będzie bezpieczny. Nikt go nie wywęszy i nie znajdzie.

   Zatrzasnął deskę i udał się do alkierza. W małym pokoiku poza łożem stała szafeczka z miską. Nad nią spokojnie wisiało lustro. Niziołek otworzył szafkę i wyją małe skórzane puzderko. Wyjął i z namaszczeniem otworzył flaszeczkę z ciemną zawartością. Wtarł w twarz uncję brunatnej mazi. Odczekał chwilę i począł drapać szybko swoją głowę, twarz i szyję. Do miski spadały miękko rdzawe pukle i szczecina brody. Twarz zaostrzyła się, a oczy stały się zimnie niebieskie. Pojawiająca się brunatna grzywka zaczęła zakrywać brzydką bliznę wypaloną na czole. Ciemne przebarwienie skóry układało się w literę Z. Trochę przekrzywiona wyglądała jak błyskawica. Policzki pokryły się kilkudniowym zarostem.

   - Czas odpocząć -powiedział niziołek do siebie niskim chrapliwym głosem i położył się w łóżku. Po chwili zapadł w głęboki sen, w którym wrócił do tych strasznych dni.



II



   - Hej, mały! Zbudź się!- usłyszał tępy głos.

   - Coo sssię stałoooo? - wymamrotał ziewając Chors.

   - Gigantów trzech niziołka zadeptało! - warknął gniewnie głos - W lochu miejskim jesteś!

   Chors drgnął. Złowieszcze myśli powracały niczym tępy ból starej rany i malowały przed nim makabryczne obrazy. Krew, trwoga i czyjś but, który wyrósł niespodziewanie przed twarzą.

   - Co żeś przeskrobał młokosie, hę?

   Dopiero teraz zauważył wychudłego mężczyznę, który siedział pod ścianą zakuty w łańcuchy. Po jego brudnych włosach i podartych łachmanach wnioskował, że nie bawi tu od wczoraj.

   - Długom, tu leżał? - spytał Chors.

   - A co ja kurwa klepsydra jestem?- sapnął obdartus- Tu nawet nie ma światła, bym mógł wyznaczyć czas. Chociaż, czekaj, przynieśli te paskudne pomyje rano, a jeszcze nie ma tej pieprzonej papki. Myślę, ze słońce jest gdzieś w zenicie.

   Chors przypomniał sobie swoją szaleńczą galopadę przez zaułki Kramu. Wtedy zapewne było jeszcze wcześnie. Miejscy rajcy dopiero wybierali się na poranną herbatę. Musiał zatem leżeć z dobrych kilka godzin.

   - Za co bekniesz? - wyrwał go z zamyśleń więzień.

   - Hę?

   - Na płomienie Asarotha! Przeca za brzydką mordę to cię tutaj nie wtrącili, hę?

   Więzień zmrużył oczy i przekręcił brudną głowę.

   - Chociaż, kto cię tam wie. -powiedział szczerząc resztki zębów.

   - Ukradłem. - bąknął Chors.

   - Fiu fiu, mosterdzieju, ze złodziejaszkiem mamy do czynienia. -powiedział łagodnie mężczyzna. - Powitać kolegę po fachu, powitać.

   - Też żeś kradł?- spojrzał na niego z błyskiem w oku niziołek.

   - Ano kradłem byłem, acz do czasu, jak mę ten zasraniec De Mash nie capnął.

   - Kto?

   - De Mash. - powtórzył zdziwiony złodziej- Lokalny władyka, Pięść Gniewu Asarotha, jak kazał na siebie mówić. Pozatym ciemiężyciel, kurwiszon, poborca danin i skurwiel jakich mało.

   Złodziej splunął siarczyście pod nogi.

   - Aha. -powiedział Chors.- Powiedz, czy zostałem uznany na złodzieja?

   - Nie, kurwa, za świętego!- żachnął się więzień.- Co byś w lochu młokosie robił, hę? Grzybków szukał? Czy może pierścienia magicznego, jak w tych waszych bajaniach. A może jakiejś pani niziołkowej, by ją…

   Urwał. Stare oczy nawykłe do ciemności lochu zobaczyły łzy cieknące po policzkach młodzieńca.

   - Hej, mały. - powiedział dobrotliwie. - Ja żem żartował z tą panią niziołkową.

   - Zabiją ją? - spytał przez łzy niziołek.

   - Kogo?- poruszył się więzień.

   - Moją matkę - wyszeptał.

   Więzień wciągnął cicho powietrze, aż zatrzeszczały chore stawy. Surowe zerwyańskie prawo karało nie tylko złodzieja, ale i krewnych. Ta reguła miała mieć działanie prewencyjne. W rynsztokach Uboga jednakże ciężko było zarobić, a wiktu za darmo nikt nie dawał. Wielu sięgało tedy po cudze. Nie było tygodnia, by na stosach w Chramie nie spłonęła rodzina złodzieja.

   - Nie synu - odparł najspokojniej, jak tylko mógł więzień.- Acz obawiam się, że lekko to twoja mać nie będzie miała.



***



   Babcia Jarmóżka siedziała spokojnie na lekko butwiejącej już skrzynce. Cierpliwie skręcała rzemyki w powróz, gdy nagle od strony uliczki dobiegł ja miarowy odgłos kroków. Ciężkie okute buty raźno mełły żwir i zmieszane z nim plugastwo z rynsztoka. Jarmóżka przeczuwając niebezpieczeństwo pochyliła się nad rzemieniami i poczęła je skręcać z nowym zapałem.

   Rzężenie kroków nasiliło się, aż wreszcie babcia zoczyła parę okutych onucy przed sobą. Miarowy rytm ustał. Ostrożnie podniosła głowę i ujrzała stojącego przed sobą oficera gwardii. Płytowa zbroja nosiła ślady licznych cięć, zwłaszcza przy łączeniach. Widać nie należała do niego od początku. Na prawej rękawicy zadziornie dyndał pierścień z pieczęcią kapitana straży.

   - Gdzie znajdę Perperunów? -usłyszała grobowy głos spod przyłbicy.

   Babcia zaczęła się trząść. Rzemyki wyleciały jej z rąk, a żuchwa zaczęła drgać.

   - Stara!- warknął strażnik. -Radzę po dobroci, wskaż mi dom Peprerunów!

   Starcze ręce nerwowo pogładziły długie siwe włosy. Bezzębne usta wypowiadały nieme słowa łapczywie łykając powietrze.

   - Mów! - ryknął gwardzista, złapał kobietę za stare giezło i zamierzył się na odlew.

   Babcia zaczęła przeraźliwie skrzeczeć, a po wewnętrznej stronie łydki jęły sączyć się kropelki moczu. Zbrojny już miał uderzyć babinę w twarz, gdy podszedł mężczyzna.

   - Ostawcie ją, panie- powiedział spokojnie i stanowczo.- To nasza znachorka, dyć niemowa.

   - Nie gadasz?!- zagrzmiał rycerz, a szare jak stal oczy wwiercały się w pomarszczoną twarz staruszki.

   Pokręciła przecząco głowa. Rycerz puścił ja. Babuleńka zaczęła chciwe łapać powietrze. Krople moczu przerodziły się w strumień. Zbrojni spojrzeli nań z obrzydzeniem i splunęli starowince pod nogi.

   - Ty!- dowódca wskazał mężczyznę w łachmanach. - Gadaj, gdzie mieszkają Perperunowie!

   - A dyć to tajemnica jaka?- odparł.- Wszytcy wiedzom, iże na końcu alejki mają swoje lepiszcze.

   To mówiąc chłop wskazał na uliczkę, u której wejścia siedziała Jarmóżka. Żołdak machnął ręka i oddział złożony z czterech zbrojnych poszedł za nim. Chłop przypadł do babci.

   - Nic ci nie jest babciu? -spytał pomagając jej wstać.

   Trzasnęła go podniesionym rzemieniem w twarz.

   - Za co? -syknął z bólu chłop.

   - Za to, żeś kłam ludziom wciskał i dobrych ludzi złym wydał - syknęła babuleńka.

   Mężczyzna stał z otwartymi ustami i z wyrzutem patrzył na Jarmóżkę.



   W tym samym czasie oddział doszedł już do małej lepianki, która stał samotnie pod murem warownym. Przypominający budkę budynek był czysty, w przeciwieństwie do otaczających go. Piaskowy tynk odpadał delikatnie przy wystających drewnianych podporach. W drzwiach ukazała się młoda kobieta. Sięgała mężczyznom do pasa. Czyste i prosto skrojone giezło podkreślało krągłości niziołki.

   - Słucham panów.-odezwała się puszystym jak dojrzała róża głosem.

   W oczach strażników zabłysły iskry pożądania.

   - Ingrid Perperun? -spytał dowódca.

   - Tak-odparła krótko.- Panowie do mnie?

   Dowódca chrząknął, wyjął z przytroczonej u boku sakiewki glejt i odczytał.

   - Na mocy nadanego mi prawa przez lorda De Mash oskarżam Ingrid Perperun o zrodzenie złodziejskiego nasienia. Egzekucja prawa odbędzie się za dni dwanaście. Podpisano Kapitan Ramar.

   Kobieta bladła w miarę jak dochodził do niej sens słów. Jej syn złapany w czasie kradzieży. Och, biedny Chors! Jeden z żołdaków patrząc chciwie na pełne piersi niziołki chwycił ją i targnął brutalnie.

   - Pójdziesz z nami!- jego ręka powędrował pod giezło.

   Zaraz też mężczyzna zawył z bólu. Dowódca wymierzył mu w twarz solidny cios pięścią.

   - Chcesz zawisnąć obdartusie! -krzyknął, ale potem dodał szeptem - Nie tutaj, za dużo ludzi.

   Spojrzał na przerażoną kobietę i uśmiechnął się okropnie.

   - Ubieraj się suko -wycedził przez zęby.- W lochu poznasz, co to znaczy prawdziwy człowiek.



***



   Czas dłużył się Chorsowi niemiłosiernie. Cały czas myślał o matce i wznosił modły do Asarotha i Szema, by ją oszczędzili. Usłyszał szczęk zamka. Ciężkie kroki i litania przekleństw zwiastowały nadejście krasnoludzkiego strażnika. Po chwili zza załomu ujrzał oślepiający blask pochodni. Krępy nieludź niósł na tacy dwa talerze. Zmierzcha pomyślał Chors.

   - Naści psubraty!- warknął nadzorca i podał stęchłą breję przez otwór w kratach.- Żryjta!

   Bez słowa oddalił się zostawiając więźniów samych.

   - Mały, - powiedział mężczyzna- bądź tak dobry i weźmij dla mę tą pakę, co?

   Chors bez przekonania wziął drewnianą misę i podał towarzyszowi.

   - Dzięki. Tfu! Cóż to za szkaradztwo.- rzekł wypluwając brązową pakę.

   - Nie są to kołacze, - odparł Chors- ale lepszy rydz niż nic.

   - Ano- burknął więzień i zabrał się za jedzenie.

   - A cóżes- rzekł między jedną łyżką, a drugą- ukradł mości niziołku?

   - Ukradłem- szepnął cicho Chors - dwa bochny chleba.

   - Tfu! Co? - więzień zapluł się brązową breją.

   - Ano, co się dziwujecie? Tak, jak gadam, dwa bochny chleba.

   - Ech dzieciaku, spojrzyj no- rzekł i podstawił mu ręce pod twarz.- Te dłonie kradły kamienie szlachetne, kolije, a i pasy szczerozłote. Za to zostaną ścięte. A twoje?

   Chors spojrzał tępo na swe małe dłonie.

   - Moje kradły chleb dla rodziny. Kradłem bom musiał.

   - Ha! Też tak mówiłem przy pierwszej kabzie. Później było po mnie

   - Po tobie?- zdziwił się Perperun.

   - Ano, -oparł- to wciąga młody, oj jak cholera wciąga. Emocje, adrenalina i pewność, że cię nie widzą. To jak z odwiedzinami zamtuza. Chodzisz, bo musisz, ale z czasem chodzisz bo chcesz i lubisz.

   - Dużoś kradł? - spytał przełykając potrawę niziołek.

   - Ano trochę się znało sztuczek i małych czarów.

   Chors wyobraził sobie zamienianie kamieni w złoto i zrywanie pękatych mieszków niczym gruszek na jesieni.

   - Naucz mę- szepnął młodzieniec.

   - Co? -zdziwił się mężczyzna.

   - Obaj zdechniem niedługo, -konkludował Perperun- a czas w lochu się dłuży.

   - Normalnie, to bym cię wyśmiał i batogiem po rzyci wychłostał, ale…-zawiesił głos.

   - Ale?

   - Mały, to niebezpiecznie wchodzić w ten teatr. Są role, które nie każdy zagra. Teatr życia sam dobiera aktorów. Pewnyś, że chcesz grać w tej sztuce?

   - Tak- odparł po chwili milczenia niziołek.

   - Dobra - odparł raźnie więzień.- Nauczę cię kilku sztuczek, może przetrwasz egzekucję? Kto wie? Dyć jeno obcych nie będę uczył.

   - Chors Perperun- rzekł niziołek i wyciągnął doń rękę.

   - Mimi Lepreuil- odparł mężczyzna odwzajemniając uścisk.



***



   Nadzorca przyszedł wcześniej niż zwykle. Nie przyświecał pochodnią. Za nim wpadała mdła smuga światła.

   - To dziś - powiedział krótko.- Zbierajta się!

   - A namaszczenie? -protestował Perperun.- Ostatnie życzenie skazańca?

   - Ha, akurat- burknął Mimi- dyć jeno ostatnim życzeniem będzie wybór, która rękę ci pierw urżną.

   - No, jazda!- warknął nadzorca i trzasnął batem w powietrzu.

   Leniwie podnieśli się i ruszyli przed nadzorcą. W ciemnym pomieszczeniu czekało na nich dwóch strażników.

   - Ruszać się ścierwa!- wrzasnął rudy stróż i walną Mimiego w twarz.

   Mężczyzna upadł na brudne deski. Cieknąca stróżka krwi z jego ust mieszała się z kurzem. Drugi stróż o kruczoczarnych włosach podniósł go i wlókł obok Chorsa.

   Gdy tylko wyszli z kamiennego budynku słońce oślepiło więźniów. Długi pobyt w ciemnicy zostawił na nich swe piętno. Zaraz też wtrącono ich na wóź z dwoma pręgierzami. Drewniane pale sterczały złowieszczo z materii wozu. Na jego przedzie na małej drewnianej ławeczce siedział woźnica. Strażnicy przywiązali ich do pręgierzy. Wozak cmoknął na konie, a te ruszyły z wolna.

   Gdy ruszyli Chors usłyszał biegnące za wozem dzieci i ciekawskie szepty starszych. Nie widział ich, oczy powoli przyzwyczajały się do światła.

   - Mimi- szepnął.

   - Mhm?

   - Dzięki za wszystko.

   - Nie ma za co, mały- powiedział i raźno się uśmiechnął.

   Tłum idący za wozem zgęstniał. Odważniejsi rzucali kamieniami, zgniłymi owocami i gównem w skazańców.

   - Wiesz Chors, -powiedział Mimi wyginając się na chybił trafił, by uniknąć lecącego łajna- trapi mnie jedno licho.

   - Jakie? -zdziwił się niziołek.

   - Czy diaboły Asarotha, bądź anieli Szema mają sakiewki?

   - Chyba nie -odparł uśmiechając się Perperun.

   - Tak myślałem. - westchnął Lepreuil. - W takim razie będę się tam kurewsko nudził.

   - Ja tam się cieszę.

   - A czemuż to?

   - Nie widzisz? Nie ma tu mej matki. Znać to, że wymknęła się im.

   - Chors,- spytał poważnie- ile masz wiosen?

   - Czternaście - odparł pochylając głowę niziołek.

   - Psiakrew!- zaklął Mimi - Takiego szczawia chcą wieszać? Echh świat to większe gówno, niżem myślał.

   - Spójrz brama dzielnicowa- rzekł zmieniając temat Chors.- Nigdym nie widział jej tak blisko.

   Brama istotnie robiła wrażenie. Ogromne żeliwne skrzydła otwarte były na oścież. Z wysokich, tynkowanych na biało, murów wrogo spoglądali kusznicy. Kilku żołdaków kręciło się na dole przepędzając co bardziej opieszałych wędrowców kopniakami.

   Bruk przy bramie był dobrze wyłożony, tak, że wóz nigdzie nie podskoczył. Wokoło, jak okiem sięgnąć nie było śmieci i smrodu rynsztoków. Pewnikiem mają kanalizację pomyślał Mimi.

   Oczy zdążyły już nawyknąć do światła i teraz dojrzeli cel swej podróży. Na środku placu stała ogromna platforma. Mogła mieć i ze dwie wiorsty szerokości. Szerokie na piędź deski, sterczały równo niczym zerywańska straż przyboczna. Na platformie stało dwóch mężów. Mieli zarzucone na plecy szerokie katowskie miecze, a ich oblicza skrwały karmazynowe kaptury. Tuz obok paliła się czara z ogniem. Dwa cienkie brewiona wystawały poza krawędź.

   Gdy podjechali bliżej zobaczyli drewniany podest obok katów, a na nim rozpostartą na kształt gwiazdy małą postać. Serce Chorsa zaczęło bić szybciej. Skądś znał to giezło, a rysy postaci wydawały się znajome. Jego źrenice rozpostarły się w niemym przerażeniu, gdy zobaczył na krawędzi giezła znany haft. Haft matczynych rąk.

   - Skurwiele!- krzyknął Chors, tłum jakby przestał atakować.

   Odwiązano ich od pręgierzy. Chors popędził do Ingrid.

- Hej! Tak ci spieszno?- powiedział zawadiacko Mimi.

Dopiero teraz mężczyzna dostrzegł leżącą niziołkę i zamarł. Giezło było oberwane w okolicach piersi i krocza. Ślady na jej twarzy znaczyły liczne siniaki i strupy. Zakrzepła krew sklejała oczy. Kobieta drgnęła nieświadomie odsłaniając przyrodzenie. Mimi nachylił się i zrzygał na jakiegoś żądnego krwi obdartusa. Poznaczone licznymi nacięciami uda ociekały żółtawą posoką. Delikatne rude włoski łonowe zostały przypalone. W okolicach najbardziej wrażliwych sterczały drzazgi.

Mimi uczuł przypływ nagłej złości i siły. Palący do tej pory powróz jakby zelżał, a słabe mięsnie naprężyły się.

- Kurwie syny!- zagrzmiał złodziej i uderzył stojącego obok strażnika głową.

Żołdak zatoczył się lekko, a tłum wydał głuche „och!”. Mimi nie czekał na rozwój wypadków. Resztkami zdartych zelówek i sparszywiałych butów kopał leżącego strażnika, mimo iż krew zalewała mu oczy. Zaraz też przypadło doń dwóch katów i okładało jego plecy płazami szerokich mieczy. Mimi zgiął się pod gradem ciosów i zasłonił głowę rękami, na tyle, na ile umożliwiały mu kajdany.

Chors z przerażeniem patrzył to na zmasakrowaną matkę, to na walczącego Mimiego.

- Synku...-wyszeptała rozlepiając zakrzepłe wargi Ingrid.

- Mamusiu - powiedział cicho niziołek i zaczął płakać.- Wybacz mi, ja nie chciałem. Przepraszam, ale mówiłaś, że nie mamy co jeść, więc ja chciałem pomóc i…. ukradłem…te dwa bochenki chleba, przepraszam, mamo, wybacz mi.

- Synku- powiedziała Ingrid i coś, jakby cień uśmiechu spowiło jej twarz.- nie krzywdź innych. Kradzież to zło.

- Mamuś…- wyszeptał między łzami niziołek.

- To nie twoja wina, że możni odbierają tak łatwo życie. Ceń je, ojciec Szem dał nam tylko jedno. Pamiętaj synku w teatrze życia grasz tylko raz.- powiedziała i jej twarz na powrót zastygła.

- Mamo…- zapłakał Chors.

Wielka dłoń podniosła go za brudny kaftan. Chors wierzgając ciężkim kajdanami i krzycząc rozpaczliwie „Mamo!” próbował dostać wroga.

Tłum poruszył się i chciwe chłonął krzyki malca. Teatr. Teatr życia. Kat rzucił Perperuna obok pokaleczonego Mimiego.

- Przepraszam mały, ale nie udało mi się.- odparł smutno Mimi i wypluł dwa zęby.- Widocznie nie dla mnie rola wojaka.

- Mamo..- wyszeptał głucho niziołek.

Skopany strażnik podniósł się i uderzył Mimiego w twarz. Po czym wyjął glejt i zaczął czytać niedbale.

- Oskarża się tę tutaj wiedźmę Ingrid Perperun o rzucanie czarów, uroków wszelkiej maści, odpieranie płodności mężom i spłodzeni tego tam złodzieja - wskazał ręką na Chorsa.

- Tedy jego miłość, lord De Mash - kontynuował - wydaje nakaz, by wiedźmie łono skalać.

Wojak kiwnął porozumiewawczo do kata. Ten podszedł do płonącej czary i wyjął z niej rozżarzony pręt Chors i Mimi zaczęli się wyrywać.

- Nie! -krzyczał chłopiec.

- Skurwiele! Mordercy! Demony!- grzmiał Mimi.

Nie mogli nic zrobić, gdyż drugi kat wraz z trzema strażnikami nie pozwalali im się ruszyć. Tłum wyczuwając, co zajdzie, przypadł blisko do drewnianej platformy. Matki zakrywały dzieciom oczy, młode mieszczki mdlały, ale większość w napięciu wpatrywała się w niesiony przez kata biały od ognia pręt.

Rosły mężczyzna kucnął. Rozdarł doszczętnie giezło niziołki odsłaniając jej pokaleczone ciało. Kobieta drgnęła. Parę osób na ten okropny widok zemdlało, bądź pokazało zawartość swej treści żołądkowej.

- Dycha jeszcze! -krzyknął ktoś z tłumu.

Nagle kat wraził pręt w przyrodzenie kobiety, aż po sam kraniec. Wygięła się w kabłąk rozwierając usta i oczy w niemym krzyku. Dookoła unosiła się woń palących wnętrzności. Kobieta drgała konwulsyjnie. Widząc, że nie chce krzyczeć kat obrócił pręt. Jasnowłosa Ingrid targnęła się i znieruchomiała, a jej oczy zaszły mgłą.

Chors i Mimi wierzgali przeraźliwie.

- Thorg! -wrzasnął kat przytrzymujący Mimiego- przestań się pastwić! Dziewka nie żyje!

Kat popatrzył tępo na towarzysza. Poprawił rękawice i wyjął pręt. Przywarły do niego poparzone mięsnie i ścięgna Tłum zafalował. Rycerz z glejtem odchrząknął.

- Tych dwóch łotrów, co tutaj widzicie, oskarża się o zamach stanu i kradzieże z królewskiego skarbca. Jako prawo, ustanowione przez jaśniepana De Mash, każe za takie zbrodnie rękę uciąć i czoło literą Z przepalić, co by ludzie zawczasu się wyznali na takowym jegomościu. Jestli przeżyje egzekucyję puścić wolno.

Kat trzymający Mimiego rzucił go w okolicę czary ognia. Strażnicy przytrzymali mu ręce, a Thorg wyjął z ognia drugi pręt. Rozżarzony koniec bielił się w kształcie koślawej litery Z. Jeden ze strażników odchylił głowę złodzieja, a kat błyskawicznym ruchem wraził pręt w czoło. Mimi drgnął i zatrząsł się, ale nie krzyczał. Nie dam tym skurwielom satysfakcji.

Jego czoło dymiło jeszcze, gdy nie wiadomo skąd pod jego prawą dłonią znalazł się dębowy pieniek. Słyszał jakby przez mgłę krzyki Chorsa. Głuchy świst opuszczanego żelaza i ból, tylko tyle zapamiętał.

Mimi leżał zemdlony na deskach. Jeden z żebraków porwał jego rękę. Za taki amulet możnabyło dostać z dwadzieścia srebrników. Zabobonne mieszczki wyciskały krew z nadgarstka do szklanych flakoników. Krew złodzieja miała mieć pono właściwości lecznicze.

Chors patrzył z obrzydzeniem na tą żałosną tłuszczę. Ogarnęło go poczucie wielkiej bezradności i obojętności. Świat był zły. Jedna wielka kloaka, w której ludzie sieką się o ochłap mięsa i świecidełka. Banda bestialskich skurwieli i sępów. Pieprzony teatr życia jednego aktora. Jednej aktorki, poprawił się w myślach, którą jest śmierć.

Apatycznie podszedł pod czarę ognia i uklęknął.

- Thorg, -powiedział kat, który zbliżył się do niziołka- sprawdź czy dychają.

Chors popatrzył na leżące ciała, on nie musiał sprawdzać. Wiedział. Kat pokręcił głową. Zadowolone mieszczki pokazywały sobie nawzajem flakoniki krwi. Zaraz też biegły do miejscowych czarodziejów, by przyrządzili im magiczne eliksiry. Ich miejsce zajęły nowe ludzkie harpie z otwartymi buteleczkami.

Drugi kat podniósł głowę niziołka.

- Przykro mi mały.

- Mi też - uśmiechnął się ponuro Chors.

Głębokie brązowe oczy lustrowały długo spod ciemnego kaptura. Chors przysiągłby, że widział, jak oczy zaszkliły się całkowicie. Ręka dzierżąca pręt lekko drżała. Kat wraził biały kształt w czoło niziołka. Nie zauważył jednak, ze źle trzymał i z Z wyszła koślawa błyskawica.

Chors zapewniał się w duchu, że nie krzyknie tak, jak Mimi. Nie udało mu się. Przerażający ból pulsujący z jego czaszki wdarł się do płuc i zmusił do krzyku. Niziołek z łoskotem zwalił się na deski. Dokoła unosiła się woń spalonego mięsa.

Kat pochylił się nad nim.

- Mały, nie ruszaj się i nie oddychaj - szepnął.

Przyłożył mu dłoń do szyi i trzymał chwilę.

- Zszedł - obwieścił grobowym głosem.

Tłum wydał jęk niezadowolenia i począł się rozchodzić. Spektakl w teatrze życia właśnie się zakończył. Ciała zapakowano na wóz i wywieziono na cmentarzysko. Ludzie gadali, jakoby po egzekucji, całą noc krępy człowieczek kopał dwie mogiły rękoma.



III



Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy Chors z krzykiem obudził się z sennego koszmaru.

- Mamo… Mimi- wyszeptał cicho.

Podniósł się na łokciu i potarł bliznę, która w takich chwilach swędziała niemiłosiernie. Duchy przeszłości gnębiły czasem.

Przeciągając się podszedł do lustra i obejrzał swoją twarz. Nieźle, pozostałości rysów Finekela znikły całkowicie. Poprawił koszulę z żabotem i narzucił skórzany kaftan. Zapiął klamry na skórzanych butach i ruszył do wyjścia.

- Czas coś zjeść- powiedział sam do siebie.

Po zamknięciu domu skierował kroki do najbliższej karczmy. Szyld z nieregularną monetą kołysał się na wietrze. „Pod Oberżniętym Miedziakiem”. Nazwa nie wzbudzała zaufania, ale była to najlepsza karczma w okolicy.

- Powitać wielmożnego pana- powiedział karczmarz, gdy tylko zobaczył niziołka.

- Witaj Rednar.

- To samo, co zwykle? -spytał głupawo karczmarz.

Niziołek kiwnął w przyzwoleniu głową i usiadł na małym zydlu pod ścianą. Zaraz też gruby karczmarz przyniósł kufel imbirowego piwa. Niziołek wziął je w swoje białe dłonie i zaczął leniwie sączyć. Popatrzył po izbie. Tytoniowy dym mieszał się z zapachem starego tłuszczu i potu lokalnych mieszkańców. Zaraz przy palenisku siedziała grupa obdartych i brudnych cieśli. Heble i dłuta kuso zwisały ze skórzanych pasów. Naprzeciwko nich siedział miejscowy szewc Kinin. Można było go poznać po tym, iże chadzał bez butów. Izba powoli napełniała się, mieszkańcy ciągnęli niczym muchy do końskiego łajna.

Chors dokończył kufel i podszedł do szynkwasu.

- Rednar - powiedział cicho.

Zza lady wyłoniła się rudawa gęba karczmarza.

- Słucham mospanie.

- Masz wolny alkierz?

- Ano nikt się nie zwalił na nocleg.

- To dobrze, zjem tam. Nie lubię gwaru.

Perperun udał się w stronę małej izdebki, która oddzielona była od głównej sali małymi drewnianymi drzwiami. Zasiadł przy okrągłym stole, tak by widzieć i okno i drzwi. Stary złodziejski zwyczaj, pomyślał, nigdy się nie zmienię.

Pukanie wyrwało go z zamyślenia.

- Proszę.

Do izby weszło młode dziewczę. Miała może z trzynaście lat. Piękne zielone oczy kontrastowały z burza rudych loków. Mimo młodego wieku zwiewna bluzeczka załamywała we właściwych miejscach.

- Panie Perperun, przyniosłam kolacyję.

- Dziękuję Lisa.

- Panie Pereprun? - spytała stawiając tacę z posiłkiem na stole.

- Tak dziecko?

- Tatko kazał się spytać, czy gościa przyjmieta.

- Gościa?- zdziwił się Chors.

- Ano, jakiś łysy dziad, chce z wami godać.

- Wpuść go Lisa. Aha i jeszcze piwo dla niego.

- Aha - kiwnęła głową.

Ciekawe, kto to może być? Raczej nie zabójca, wybrałby bardziej ustronne miejsce. Domokrążca? Nie wszystkie długi mam uregulowane. A czort go wie, raz się żyje. Drzwi rozbrzmiały drewnianym stukotem.

- Wejść.

Do alkierza wszedł starszy jegomość. Człowiek był przeciętnego wzrostu, ale przy ledwie metrowym Chorsie i tak zdawał się być olbrzymem. Płomienie rzucały świetliste refleksy na łysą głowę przybysza. Przenikliwie brązowe oczy wpatrywały się w niziołka.

Mężczyzna dzierżył mahoniową laskę, a na piersi hardo wisiał srebrny medalion z wpisanym pentagramem. Czarna, prosta szata z kapturem nadawała mu wygląd uczonego.

- Witaj szlachetny panie- odezwał się nieznajomy przyjemnym aksamitnym głosem.

- Czy waść jest magiem, czarnoksiężnikiem tudzież innym szarlatanem?

Mężczyzna w czerni uśmiechnął się ukazując szereg czystych jak śnieg zębów.

- Przenikliwyś Chorsie Perperunie. -odparł cały czas się uśmiechając.- Czy może raczej powinienem rzec Złota Ręko?

Chors drgnął. Wie sporo, aż nadto.

- Z twej mowy panie wnioskuję, że znasz arkana…- uciął raptownie. Do alkierza weszła Lisa z kuflem imbirowego piwa

- Siadajcie panie. -zreflektował się Chors i wskazał zydel naprzeciwko stołu.

Mężczyzna ochoczo przyjął propozycję i natychmiast pociągnął spory łyk z cynowego kufla. Lisa trzasnęła drzwiami.

- Dobre - odparł mag.

- Ano, najprzedniejsze w tej zasromanej kloace.

- Konkretniście Ręko. Mogę tak do was mówić?

Chors milczał. Zaczął leniwie kąsać udo kurczaka.

- Zatem…- zaczął mag.

- Z obcymi nie gadam - przerwał mu niziołek nie odrywając wzroku od udka .

Mężczyzna uśmiechnął się cierpko.

- Macie racje, cny rzezimieszku. Jam jest Cyriel Czarny.

- To widzę. -przerwał mu ordynarnie niziołek.- I coże sprowadza was do mnie panie Cyrkiel?

- Cyriel - poprawił go mag.

- Jedna para onucy, jak dla mę.

Cyriel chrząknął głośno.

- Przychodzę ze sprawą wielce ważką dla Zerywanii i…

- Jeśliście chędożonym ekonomem, to wiedzcie, że podatku od kradzieży król w edyktach jeszcze nie ogłosił. - warknął Chors i upił piwa.

- Wydawać złodziei okradzionym też nie bronił.

Chors powoli oderwał się od kurczaka i spojrzał w brązowe oczy maga. Długo je badał, ale nie mógł wytyczać intencji.

- Uuu w niebezpieczną grę pogrywacie panie Cyriel.

- Możemy się jeszcze rozstać pokojowo i z obopólnym zyskiem.

Chors zaśmiał się głośno i perliście.

- Coście magu szaleju się najedli? Macie mnie za jakiegoś skrzywionego moralnie rębajłę, co się zastanawia, kędy potwora ubić, czy nie?

- Widzę, że z wami trzeba prosto panie Perperun. - westchnął Cyriel.

- Zamieniam się w słuch.

- Nie ma powodu ironizować. -sapnął Czarny - Otóż, chcę panu zaproponować, chmm, pewną rolę w teatrze zdarzeń.

- Jaśniej. - warknął niziołek.

- Ukradnie pan coś dla mnie.

- A co to niby ma być?

- Kosa.

Chors parsknął. Magowie to jednak ekscentrycy. Pewnikiem sama żyto kosi, a cep Samomłóc ma w swej wieży. Jednako skoro, chce kosy, to snać pewnikiem warta cuś jest.

- Wybaczcie panie, alem nie zwykł rabować rolników. - rzekł z przekąsem i widząc , że mag chce mu przerwać, zaprotestował ruchem ręki.- Skoro, żeście się do mę fatydzili bym wam kosę jako frycowe przyniósł, snać zwykła ona nie jest.

- Ano widzicie panie, - zaczął mag- działam ja w Wężach.

- W Wężach? Fiu, fiu to rzeczywiście sprawa państwowa.

- Widzę, żeście nie głupi panie złodziej. Przeto wyłożę wam sprawę od początku. Otóż, jak wiecie, król nasz Valdor ma licznych wrogów.

- Ano taki przywilej króla, wrogów mieć i królową chędożyć.

- Nie przerywajcie. - syknął mag.- Zadaniem Węży jest króla chronić. Król zabezpieczon przez nas na każdą ewentualność. Żaden czar ni oręż krzywdy mu zrobić nie może. Otóż do Wyseradu przybył asasyn znany, jak świat długi i szeroki. Trom go mać nazwała.

- Yhm - kiwnął Chors.

- No i posiada on kosę, co króla ubić może.

- To zabić go nie lza? - zdziwił się Perperun.

- Ha! Dyć próbowali my. Skubaniec wyślizguje się niczem wąż lub morduje całe zastępy żołdaków.

- Więc wpadliście na pomysł, by posłać złodzieja, po którym, jeżeli ten Trom capnie, nikt płakał nie będzie. -spojrzał nań krzywo niziołek.

- Ano tak.

- Toście się w swych obliczeniach lekko pomylili panie magus. Otóż niżej podpisany nie będzie ryzykował z kilku powodów. Pierwszy i najważniejszy to taki, ze mam w rzyci całą Zerywanię. Drugi, to grosza mi nie braknie, a najemnym psem nie jestem. Ostatni, czysto hipotetyczny. Jeślibym kosę ukradł, to gdzież ją mam schować? W rzyć ją sobie wsadzić i łódkę z masztem w rynsztoku odgrywać? Nie panie Cyrkiel, jam nie głupi i roli w tym przedstawieniu nie chcę.

Cyriel milczał przez chwilę. Wychylił kufel do dna, otarł pianę z ust i wsparł się wygodnie na zydlu.

- Ja jednak myślę, że nam pan pomoże, panie Perperun. -odparł z przekąsem Czarny.- Z kilku powodów. Pierwszy, mamy w kryształach wasze wyczyny jako Finekela. Z całego miesiąca. Wielmoży za was dają cały garniec złota. Drugi, to za wykonanie zadania nagroda będzie sowita. Trzeci i najważniejszy, to nie masz pan tak wielkiej rzyci, by zmieścić w niej całą Zerywanię.

Chors zacisnął pięści. Spojrzał z ukosa na szyderczy uśmiech maga.

- Widzę, że nie mam wyboru. - odparł po chwili milczenia.- Jaka nagroda?

Cyriel uśmiechnął się w myślach. Są tacy przewidywalni i łasi na brzdęk. Szybciej się zgodził, niż przewidywał. Czas wyciągnąć asa.

- Coż, przymkniemy oczy na wasz proceder, dostaniecie dwieście srebrników, oraz niespodziankę.

- Panie magus, jaką wy mi niespodziankę możecie zrobić? - zdziwił się Chors.

- Thorg.

Chors upuścił udko kurczaka. Celny strzał, pomyślał Cyriel. Pora dobić targu.

- Został skazany za przyjmowanie korzyści majątkowych i przymykanie oczy na egzekucyję. Sam możesz ściąć mu głowę.

Chors patrzył tępo w czubki swoich butów.

- Gdzie mieszka ten Trom? -spytał stanowczo niziołek.

Mag uśmiechnął się szeroko i jął wyjaśniać szczegóły.



***



Tarcza księżyca raźno pobłyskiwała na nocnym niebie wśród wesołego migotania gwiazd. Mieszkańcy Miru już dawno udali się na spoczynek po swoich nocnych przygodach. Nawet strażnicy krążyli niechętnie, jakby sennie

Chors naciągnął rękawice i zarzucił kaptur na głowę. Jeszcze raz sprawdził, czy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Pęk wytrychów dyndał bezszelestnie w skórzanym futerale z lewej strony pasa. Przeciwstawnie do niego przypiął sobie krótki miecz. Na tą eskapadę zrezygnował z wyzywającej białej koszuli z żabotem. Miał na sobie czarny kaftan i brunatną koszulę. Nogi ciasno owinął krajkami. Buty oliwił cały poprzedni wieczór, nie miały więc prawa skrzypieć. Namacał skórzane pudełeczko z najpotrzebniejszymi miksturami. Obok wisiał Woreczek Snu. Obok niego malutki węgielek sprezentowany przez Cyriela. Był gotowy.

Wyszedł z cienia i szybko wdrapał się po murze. Głębokie szczeliny pomiędzy poszczególnymi cegłami ułatwiały wspinaczkę. Murarz spartaczył robotę, a może skąpy pan kazał oszczędzać na materiale? Wszak tej strony nikt nie widywał, gdyż kończyła się ślepym zaułkiem. Niziołek przeskoczył mur i miękko wylądował na trawie, tuż za marmurowa rzeźbą pięknej kobiety. Zaraz też odwiązał Woreczek Snu, wyjął z niego garść pyłu i czekał. Po chwili dwa psy wynurzyły się z pięknego ogrodu i ruszyły powoli w kierunku Chorsa. Gdy były na tyle blisko, że słyszał ciche warczenie dmuchnął w pył. Zwierzaki kichnęły kilkakrotnie, po czym zwaliły się na ziemię.

Magik jest dobrze poinformowany, skoro wiedział o psach. Zbyt dobrze.

Powoli skradał się przy murze w stronę najbliższego okna. Zatrzymał się. Przed nim leżał sporych rozmiarów kamień. Nie dotykał jednak dobrze trawy. Pułapka, pomyślał niziołek i cofnął się kilka kroków. Gdy znalazł się w odpowiednio dużej odległości od kamienia zaczął biec w jego kierunku. Przeskoczył go lekko. Rozejrzał się dokładniej, kamień znajdował się w idealnym miejscu, aby wspiąć się, czy opuścić z muru. Perperun wiedział jednak, że w najłatwiejszych rozwiązania są zawsze podstawiane. Złodziejskie doświadczeni podpowiadało, by nie ruszać dziwnie wyglądającego kamienia.

Ruszył dalej miękko stąpając po trawie, wcześniej nasmarował podeszwy Błotem Niewidomych. Specjalna substancja, która powodowała, że nie zostawiało się śladów. Był już przy oknie. Ostrożnie zerknął do środka. Nie zauważył nic szczególnego. Ot zwykły holl z parą komór. Nagle poczuł, jak głowa eksploduje mu tysiącem gwiazd. Padając na ziemię zdążył zobaczyć ciemny cień mężczyzny, który dzierżył drewnianą pałkę.



***



Obudził go chłód wody. Ktoś bezceremonialnie wylał na niego cały ceber. Dokoła unosił się słodki zapach cyprysów.

- Wyjdź Durma.- usłyszał cichy głęboki głos, jakby metalowe płytki tarły nawzajem o siebie.

- Sławienna Złota Ręka w moich skromnych progach.

Chors widział przez mgłę postać mężczyzny. W głowie mu huczało. Tysiące maleńkich komarów trzęsły się w tej zamkniętej przestrzeni pragnąc wyjść. Gorzej niż po trójniaku Rednara.

Wzrok mu powoli wracał. Siedział przywiązany do krzesła w pustym alkierzu. Nie było tutaj żadnych sprzętów, tylko cyprysy w zgrabnych doniczkach stały na oknie. Przed nim stał mężczyzna. Jego czarne włosy spadały bezładnie na kolczugę. Czaszka wpisana w koło złowrogo szczerzyła swoje kły, jednocześnie osłaniając mostek. Od emblematu biegły cztery skórzane pasy, które zapewne łączyły się na plecach. Wtedy to niziołek spostrzegł ogromne ostrze kosy łyskające ponad głową Troma. Twarz jego pokryta była wrzodami i bliznami. Oczy świeciły się nienawistnie. I ten głos metaliczny i nieprzyjemny.

- Postanowiłem wpaść z wizytą - odparł Perperun.

- Kurtuazyjną zapewne?- uśmiechnął się złowieszczo Trom.

- Ano ciężko się was doprosić.

- Jakże typowe- sarknął Trom- Po co żeś przyszedł?

- Zasadniczo, to chciałem pozwiedzać krzynę, a i może jakąś dziewkę znaleźć.- uśmiechnął się głupkowato Perperun.

Zaraz też pożałował swych słów. Ćwieki z rękawicy podrapały mu twarz. Psiakrew, nie ma poczucia humoru.

- Zapytam jeszcze raz - powiedział grobowo Trom i wyciągnął kosę wprawnym ruchem.- Po co żeś się tu szwendał?

- Po co? Po co? - irytował się niziołek- Kurwa mądrzycie widzę, jako kozia rzyć. Złota ręka nie fatyguje się po byle srebrnika.

Mężczyzna podszedł blisko. Chors mógł teraz dokładnie przyjrzeć się wrzodom i bliznom na jego twarzy. Niektóre z nich były świeże.

- Co chciałeś buchnąć bękarcie? - wyszeptał mu do ucha, a jego głos znowu przypominał metaliczne rzężenie.

- A co będę kłamał- odparł niziołek.- Po kosę, żem przybył.

Trom uniósł wysoko swoje czarne brwi i odstąpił od niziołka.

- Cyriel, ty parszywy głupcze. - wyszeptał patrząc prze okno Trom.

- Ano, mądraśny ten magus to nie był.

Mężczyzna stuknął drzewcem kosy w podłogę. Przez drzwi wszedł podobnie ubrany, ale znacznie mniej tęgi wojak.

- Durma on chce tańczyć.

Mężczyzna z niedowierzaniem uniósł brwi i spojrzał na małego niziołka.

- O nie, co to nie. Złodziej to jestem pierwsza klasa panie Trom, alem tańczyć nigdy nie umiał.

- On nic nie rozumie.-pokręcił głową Trom.

Durma podszedł i bez słowa przeciął powróz. Niziołek ze zdziwieniem patrzył to na Durmę, to na Troma.

- Znaczy się co mam jakieś chędożone fikołki wyczyniać ?

- Posłuchaj waść -odezwał się Durma- jest stary obyczaj, iże kto chce asasyna broni pozbawić ten musi mu ją ukraść lub wygrać w pojedynku zwanym tańcem śmierci.

- Tańcem śmierci ? - zdziwił się Perperun.

- Ano tak prawi zwyczaj i prawo ojców.

- Kurwa, alem ja nie nawykły do bitki, przeca on mnie rozniesie.

- To nie mój problem panie Perperun -odparł spokojnie Durma.

- Ja to chędożę i mam głęboko w rzyci! -wrzasnął niziołek. - Nie będę się bił o jakieś żelazo!

- Panie Chors, - rzekł spokojnie Durma- pan musi z nim się potykać.

- Jak to muszę? A jakby zwyczaj kazał mu buty lizac, to byś wasze lizał?

- My tych zwyczajów nie ustalalim. Prawa ojców nie lza łamać. Bijesz się pan, czy od razu mamy poderżnąć gardło?

- Nie, psia mać, ja idę na podpłomyki do „Oberżniętego Miedziaka”! Mam jakiś zasrany wybór? - pienił się niziołek.

- Każdy gra taką rolę, jaką chce- odezwał się niespodziewanie Trom.

- Nie każden może wybierać, czy chce być na deskach teatru.- mruknął Chors.

- Z jednym aktorem kiedyś przyjdzie grać. Będzie nim śmierć.

- Ano nie inaczej panie Trom - sapnął niziołek.- zaczynajmy ten burdel.

- Durma będzie sekundantem. Brak Ci panie czegoś? Masz prawo do używania wszystkich swych sztuczek sztuczek całego złodziejskiego ekwipażu.

Chors popatrzył po swoim pasie, wszystko znajdowało się na swoim miejscu.

- No to wygląda.

- Graj muzyko! -wrzasnął Trom i szybkim ruchem wyjął kosę zza pleców.

Niziołek przełknął głośno ślinę i wyciągnął krótki miecz. Stare wyświechtane ostrze pokryte było licznymi plamkami rdzy. Nie pamiętał, kiedy ostatnio go używał. Trom ruszył jego kierunku powoli. Krok za krokiem zbliżał się z lekko opuszczoną kosa. Niziołek zaczął go okrążać. Izba pozwalała na odrobinę manewru.

Mężczyzna zamachnął się nagle i wyprowadził cięcie po skosie, od góry. Niziołek poruszający się na ugiętych nogach odskoczył szybko do tyłu. Nie zdążył złapać równowagi i przewrócił się.

- Wstawaj! -warknął Trom- Nie biję leżących!

- A jak siądę? - spytał z głupkowatym wyrazem Chors.

Trom ciął teraz równo ruchem wprawnego żniwiarza, po kostkach. Niziołek znów okazał się szybszy i przeskoczył kosę. Nie sięgnę go krótkim mieczem. Musze go zwabić w róg, nie będzie miał jak wyprowadzać ciosów. Chors zaczął się powoli wycofywać w stronę okna, gdy Trom zamarkował cios z prawej flanki. Niziołek odruchowo skoczył w lewo, gdy niespodziewanie ostrze kosy mignęło przed oczami. Szybko oburącz chwycił swój miecz i postawił niezgrabną gardę z lewej strony. Szczęk metalu. Siła ciosu była zbyt duża i odrzuciła małego niziołka pod ścianę.

Ogłuszony powoli się podnosił. Zobaczył Durmę, który z nieruchomą twarzą przyglądał się walce.

Nie mogę się cały czas bronić, muszę natrzeć. Raz kozie Asaroth. Miejmy nadzieję, że ojczulek Szem ma ładne anielice. Chors z przeraźliwym krzykiem podskoczył do rosłego mężczyzny. Ten uśmiechnął się paskudnie i ciął na wysokości jego klatki piersiowej. Niespodziewanie niziołek potknął się o wystającą deskę i upadł pod nogi napastnika.

Zdziwiony Trom zatoczył się powstrzymując siłę ciosu. Leżący złodziej nie czekał długo i wraził swoje tępe ostrze w dłoń dzierżącą kosę. Mężczyzna syknął głośno i opuścił broń. Chors kopnął w kostki. Jeżeli będzie leżał wystarczająco długo doskoczy do okna i ucieknie.

Niespodziewanie usłyszał głośne charknięcie. Spojrzał na leżącego na ziemi Troma. Zakrwawione ostrze kosy wystawało mu z pleców. Na jego czubku zadziornie dyndało kolcze kółeczko kolczugi. Zapachniało cyprysami.

- O kurwa!- jęknął Chors. Po mnie zaraz cała armia jego popleczników rzuci się na mnie.

- Koniec tańca- rzekł spokojnie Durma i wyszedł. Po prostu wyszedł.

- Brawo- odezwał się charcząc Trom i zaczął się podnosić.

Niemy niziołek patrzył na to z szeroko otwartymi ustami.

- Jak ty…? Jak…?

- A zamknij pysk Ręko. - powiedział uśmiechając się Trom.

- Chciałbyś znać prawdę?

- J-ja…- jąkał się Chors i łapał powietrze- …tak...

- Chors to, co powiem musi zostać między nami…- przerwał i zrobił okropny grymas i wyjął jednym szarpnięciem kosę z swojego ciała- musi zostać między nami abo przyjdę po ciebie i to ty będziesz leżał pod moją kosą.

Niziołek kiwnął głową.

- Prawdę mówiąc, to zowią mnie inaczej niźli Trom. Prawdziwe me imię to Mort. Jestem synem Asarotha. Niosącym Wieczny Spokój, Ponurym Żniwiarzem , jestli wolisz, czy prosto Śmierć.

Chors rozszerzył oczy w zdumieniu.

- Ee to niemożliwe - odparł niziołek.- Dobra, panie Mort, Trom, czy jak tam was zwał. Kose przetrzymaliśta, ale wszak wsztcy wiedzą, że Śmierć to żywy kościotrup, co kły ma żółte i z gęby jej śmierdzi, jak z gnojówki, no i w dodatku baba.

- No, tak sobie mnie ludziska wyobrażają- powiedział uśmiechając się Mort, a jego rana zaczęła się zasklepiać. - Przyjrzyj się moim oczom.

Chors wpatrywał się w oczy, które powoli bielały. W tej bieli złowieszczo odbijała się agonia ludzi, elfów, krasnoludów i innych ras. Każdemu według miary. Każdemu.

- Czemuż to, chodzisz jako zwykły chłop?

- A co winnem wyglądać jako ten trupo, co się nim dzieci straszy? Przeca tu chodzi o godność, moja praca wymaga prezencji. Ile dusz zwiałoby widząc trupa hę?

- Dlaczegoś mę nie zabił?

- Kto szuka śmierci, tego ona nie bierze - odparł ponuro się uśmiechając.

- Jak ja i kędy…?

- Nie. Nie mogę rzec. Wiem, acz nie mogę. - odparł spokojnie Mort.

- Aha.

- Bierz- powiedział mężczyzna i rzucił mu kosę.- Jeżeli dotknie tego ktoś inszy niźli ty sczeźnie natychmiast. Odbiorę ją jak będzie trza.

Niziołek podszedł do kosy. Chwycił ją, a wolną ręka złamał węgiel, który dał mu Criel. Węgiel spłonął w dłoni niziołka, a kosa zmniejszyła się do rozmiarów małego kolczyka.

- Zagrałeś dobrze swoją rolę mości niziołku. Spektakl w teatrze życia zawsze dobiegnie końca. Na scenie pozostanę tylko ja. Jego niemy i straszny aktor.



***



- Wspaniale! - krzyknął Cyriel patrząc pożądliwie na miniaturową kosę.- Daj mi ją.

- Ano i tu jest problem panie Cyrkiel -odparł krnąbrnie niziołek.

- Jaki?

Niziołek podszedł do rozmarynu, który rósł w doniczce i położył kosę na roślinie. Natychmiast zżółkła i zmarniała. Im dłużej kosa leżała na listkach tym bardziej roślina marniała, aż zupełnie uschła.

- Jestli jej dotkiesz panie magus, to długiego żywota wam nie wróżę.

- Ano paskudna sprawa, acz czemu was to nie tyka?

- Kto szuka śmierci, tego ona nie bierze -odparł uśmiechając się niziołek.

   - Dziwne, acz nie będę sprawdzał.-odparł mag- Macie tu swoje srebrniki.

   - A Thorg?

   - Jest w więzieniu w Kramie. Okażcie im ten list egzekucyjny i jest wasz.



***



   Mimo późnej pory strażnicy wpuścili go. Wiedział, gdzie kierować swoje kroki. Ścieżka śmierci, którą przebył piętnaście lat temu zapadła mu w pamięć. Ten sam smród, nawet ten sam nadzorca. Nic się nie zmieniło.

   Zszedł do małej ciemnej celi. Ciemny kształt przypominający człowieka siedział w kącie na kupce zgniłej słomy i drżał. Mężczyzna zaczął płakać.

   - Miejcie litość, panie! - załkał.

   Mała postać bez słowa obnażyła ostrze miecza. Nikła struga światła padająca na klingę odbiła się odeń i oświetliła maleńką kosę, która spokojnie kołysała się na srebrnym łańcuszku. Dokoła rozprzestrzeniła się duszna woń cyprysów.

Re: Teatr życia

2
krzun pisze:Miejsce, gdzie towary można sprzedać za podwojoną ilość trzosu.
Ani trochę nie rozumiem. Trzos, jak wynika z mojej wiedzy (i dla pewności - ze słownika) to taka sakwa. Podstaw sakwę w miejscu trzosa. Podwojona ilość sakwy - chyba coś tu nie gra.



"krasnoludów, a nawet elfów"

Wiesz... Nobla ci nikt za to nie da ;]



"tą jedyną okazję"

Jako pisarz pozostań purytaninem i wpisz: tę okazję, ok?



"Jeżeli przeżyłeś noc w tej dzielnicy i nie odkryłeś bełtu w swych trzewiach nazywano cię szczęściarzem"

Kiepski pomysł zwracać się do czytelnika. Dałbym tu coś jak: "każdego, kto przeżył noc w tej dzielnicy i nie odkrył bełtu w swych trzewiach, nazywano szczęściarzem"



"to oznaczało to, że go porostu nie ma"

Po prostu. Pewnie wpisałeś poprostu i Word tak ci to zmienił ;]



Nie podoba mi się kompozycja drugiego/trzeciego akapitu. Najpierw piszesz o dzielnicy wisielczej, tak jakby to ona była przedmiotem opowieści, a dopiero później wspominasz o tym, że miasto dzieliło się na kilka dzielnic. A potem... przechodzisz do opisu kolejnej. Trza by było to jakoś uporządkować.

Do tego mieszasz czasy; w jednym zdaniu, że mężowie prowadzili dysputy, a w następnym - że głoszą poglądy. (W ogóle co to znaczy: głosić poglądy swoim bogom?)



"Po przeciwnej stronie, na wschodzie, do niesławnego Uboga"

Raczej: "na wschód od niesławnego Uboga"



Następna rzecz: czy wyznacznikiem poziomu dzielnicy są brukowane ulice? ;]



"Strażnicy mieli najlepsze miecze i czyste jak łza zbroje"

To wymaga wiedzy historycznej, z którą raczej u mnie kiepsko, ale nie sądzę, żeby do każdej dzielnicy przydzielano różnych strażników, tj. inaczej ich wyposażano. Mogło być tak, że do gorszej posyłano raczej tych zaplutych, a do lepszej - bardziej nakoksowanych strażników, ale to było raczej tak nieformalnie.



"przyjacielu burdeli, acz zamtuzy i domy rozkoszy"

Konsekwencja w liczbie! Nie uraczysz tam burdeli, lecz zamtuzów i domów rozkoszy. A poza tym mówiłem już chyba, że jestem przeciwny narracji w drugiej osobie ;]



"Trzy ogromne wieże Wielkiego Zamku górowały nad miastem. W okolicach zamku mieszkał dwór i służba królewska"



"Zbójcy wyżynali kupców na gościńcach"

Wyrzynali! Wyżąć możesz szmatkę ;]





Nie podoba mi się to, że zacząłeś od obszernego opisu miasta. Po pierwsze - część z tych informacji może nam się nigdy nie przydać. Po drugie - wszystko, co potrzebne, możesz zmieścić podczas akcji. Kiedy już poznamy bohatera, razem z nim będziemy mogli oglądać świat przedstawiony.



"i dotykają swoimi brudnymi łapskami"

Bez "swoimi"



"Lokaj Ezerasz znowu będzie musiał prać kaftan"

Zrezygnuj z lokaja albo z Ezerasza. O ile dobrze rozumiem, to jest jakby myśl Lorda wpleciona w narrację. Lord raczej w ten sposób nie myślałby o lokaju; jak koniecznie chcesz go przedstawić, zrób w to w odpowiednim momencie



"- Nie panie -skwitował krótko Thaumbun"

Spację wstawiamy z jednej i z drugiej strony myślnika



"Niziołek poprawił rękę z kaftanem"

Poprawił rękę? Hardkorowiec :D



"Nefrytowy naszyjnik leżał na swoim miejscu. Podniósł go i zważył w dłoniach"

Następstwo podmiotów; z tych zdań wynika, że naszyjnik podniósł coś (sam siebie?)





Na początku nie zajarzyłem, że to ten niziołek był kieszonkowcem, więc albo czytam nieuważnie, albo wdarło się trochę chaosu w twój tekst



"Cyriel poprawił swoją czarną szatę"

Bez "swoją"



"- I pomknie kurwa, niczym wiatr, na swym, kurwa, białym rumaku zasrany i kloaczny świat ratować"

No rozumiem, budujesz realizm, ale bez przesady ;]



"Układały się one w wijącego się węża, który wygrzewał się na słońcu"



"Nad nią spokojnie wisiało lustro"

Ajj...



"Niziołek otworzył szafkę i wyją małe skórzane puzderko. Wyjął i z namaszczeniem otworzył flaszeczkę z ciemną zawartością"



"Chłop przypadł do babci.

- Nic ci nie jest babciu? -spytał pomagając jej wstać"



"- Mały, - powiedział mężczyzna- bądź tak dobry i weźmij dla mę tą pakę, co?

Chors bez przekonania wziął drewnianą misę i podał towarzyszowi.

- Dzięki. Tfu! Cóż to za szkaradztwo.- rzekł wypluwając brązową pakę"

Jaką pakę?



"Cieknąca stróżka krwi z jego ust mieszała się z kurzem"

Strużka



"Długi pobyt w ciemnicy zostawił na nich swe piętno"

Bez "swe"



"Mogła mieć i ze dwie wiorsty szerokości"

Dwie wiorsty to więcej niż dwa kilometry. Wiesz, jakie to musiałoby być wielkie?! ;]





Nie rozumiem, co się stało z Chorsem po egzekucji. Raz piszesz, że patrzy na ciała, raz że ktoś przypala mu czoło, a potem znów - że kopie dołek na ciała. To co, zabili go czy nie?



"Niziołek wziął je w swoje białe dłonie"

Bez "swoje"



"tylko cyprysy w zgrabnych doniczkach stały na oknie. Przed nim stał mężczyzna"



"Chors popatrzył po swoim pasie, wszystko znajdowało się na swoim miejscu"





To tyle z czepiania się słówek.



Przeczytałem, a to już coś znaczy - nie nudzisz, tj. nie za bardzo. Tekst wymaga sporo poprawek. Często były literówki, w zapisie dialogów popełniasz całe mnóstwo błędów (zajrzyj tu: http://weryfikatorium.pl/viewtopic.php?t=992). Masz plusa za wstawienie akapitów, tylko co się z nimi stało w połowie tekstu?

Sam pomysł nie ma w sobie nic oryginalnego. Jest niziołek, który wykonuje misje, które zleca mu tajemniczy czarownik. Do tego jestem przekonany, że bez elfów i krasnoludów opowiadanie nie straciłoby nic.

Chyba ucięło ci tekst. Wstaw dalszą część, to się nad nią popastwię.

Ogólnie wrażenia mam takie: temat oklepany jak ta lala, czyta się w porządku, nie ma za dużo nudy. Raczej nie będzie to utwór twojego życia, ale poprawić tu i ówdzie warto. Posiedź jeszcze nad tym tekstem, wyłap, co się da



Trzymaj się.

3
Dzięki za wszelkie uwagi. Z nielogiczności mogę się wytłumaczyć, a z jawnych błędów nie.

Z porostem masz rację, omsknęła mi się pewnie spacja lub jakiś inny chochlik. Z paką, czy peką. Miała być papka, znów edytor tekstu mnie poprawił :D. Popracuję nad tekstem. Swoich błędów się nie widzi. Dzięki raz wtóry.



Aha i tekst nie został ucięty, to całość. Myślałem, że zakończenie związane z zabiciem oprawcy matki jest ok, ale skoro nie pozostawiło większej refleksji, to muszę jeszcze popracować.



Próbowałem wklepywać tą formułkę na akapity, ale gdzieś mi uciekła w środku tekstu i stąd ten bałagan. Serdecznie przepraszam.

5
A, wydało mi się, że ucięło, bo spodziewałem się jakiejś ostatecznej konfrontacji, epickiej i poruszającej rozmowy albo czegoś w tym stylu - ale chyba może tak zostać.



A ty, Gra, się odczep!

6
Uliczki zatłoczone od kramów i wystawionych nań towarów.
Taka ciekawostka.



Tłok - element ruchomy. Zatłoczony odnosi się do ruchu ludzi, najczęściej dużego. Kram jest nieruchomy, wobec czego one (te kramy) mogłyby byc stłoczone.



Opis miasteczka mógłbym bardzo (BARDZO!) skrócić: New York, anyone ?:)


W okolicach zamku mieszkał dwór




dwór to nazwa potoczna na grono ludzi otaczających króla. Ale dwór nie mógł mieszkać, bo dwór (zapisany) to skwer zamku (np.)



Przeczytałem do III działu. Bardzo przyzwoicie napisany tekst. Nazwa miasta (Wyserad) przypadła mi do gustu, zapamiętałem ją. Wprowadzenie jest bardzo dobrze ułożone, płynnie opisujesz poszczególne elementy (dzielnice) i przechodzisz na końcu do tej ostatniej, gdzie rozpoczyna się akcja. Samo wprowadzenie do akcji (zakupy lorda, spotkanie niziołka) też uważam za ciekawe, czytałem chętnie. Masz bardzo ładne opisy postaci (szczególnie twarzy), i przyznam, że ogólnie jestem minimalista opisowym, to w tym konkretnym przypadku podobało mi się to, że bez problemów dostawałem gotowe buzie przed moje zaczytane oczka. Niestety, te trzy wątki (jak czegoś nie przeoczyłem) zbyt szybko się mieszają, i zanim zaczytam się w niziołka, to mam skok do lochu, później do babci... i tak jakoś wytrąca to z chęci dalszego czytania.



Bin wskazał pewną rzecz, a mianowicie obeszłoby się bez ufoludków (niziołki, krasnoludy i elfy).



+ za opisy postaci

+ za wprowadzenie

+ za nazwy



- oryginalność

- Elfy i inne ufo

- krótkie działy

- wygląd tekstu. Masa literówek i małych błędów



Tekst był w porządku.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”