Przybycie

1
Taka próbka jednego z moich starych opowiadanek. Miało być z tego coś dłuższego, ale zbyt szybko straciłem zapał i jakoś przepadło. Może kiedyś coś z tego jeszcze będzie... Może.

No, to nie pozostawcie na mnie suchej nitki ;)



Hengst był odźwiernym w gospodzie „Winna Lura" od lat. Od początku swej kariery na tym jakże zaszczytnym stanowisku, otwierał już drzwi przeróżnym dziwakom i to nie ważne czy to pod postacią obłąkanego wędrowca, czy przejezdnego kupca, mrugającego - prawdopodobnie na skutek jakiegoś dobitego targu – nieustannie lewym okiem. Poprzez cały ten czas praktyki i zawodowego doświadczenia, nauczył się dokładnie, jakiego typu ludzi lepiej unikać, chowając się za otwieranymi drzwiami. Zwykle kończyło się to dla niego w mało przyjemny sposób (najczęściej złamanym nosem, choć bywało i gorzej), ale za każdym razem brało w nim górę przeświadczenie, że w ten sposób przynajmniej ocali swe życie. Sam o sobie mawiał, że jest człowiekiem o głębokim konflikcie tragicznym, więc gdy miał do wyboru skwasić sobie nos, lub stanąć twarzą w twarz z „persona non grata”, zwykle wybierał mniejsze zło (choć to podobno nie istniało).

Pewnego chłodnego wieczoru Hengst stał wsparty o balustradę werandy przed drzwiami oberży i paląc swoje ulubione ziele, patrzył na migoczące płomienie latarni wzdłuż głównej ulicy miasteczka, wsłuchany w dźwięk wiatrowych dzwonów. W dzwonach było coś, czego w żaden sposób nie potrafił określić; był nimi zafascynowany, ale jednocześnie odczuwał pewnego rodzaju lęk. Nie potrafił sprecyzować co było tak niepokojącego w ich brzmieniu, lecz miał dziwne wrażenie, że dzwony mają jakiś związek z śmiercią. Przeszył go chłodny dreszcz. Wzdrygnął się, zaciągnął dymem i – by zmienić temat rozmyślań – skupił wzrok na dwóch wędrowcach prowadzących za uzdy swoje wychudłe szkapy. „Nic nadzwyczajnego” pomyślał, nie bardzo jednak przekonany czy chodziło mu o dzwony, czy też może o wędrowców. Z cichym westchnieniem wrzucił niedopałek skręta do rynsztoka i zniknął za drzwiami karczmy.



***

Przed stajnią nie było nikogo. Przybysze rozejrzeli się krytycznie.

- Hej! Jest tu może jaki ciura?! – wykrzyknął jeden z nich głosem, w którym pobrzmiewała nuta arogancji. - Dawać nam tu jakiego pachoła!

Odpowiedziała mu cisza. Prychnął ironicznie i splunął na ziemię. Jego koń parsknął.

-Wielkich luksusów nie ma się tu co spodziewać, ha? - jego kompan przeszedł koło niego prowadząc swego wierzchowca w stronę stajni. - Proponuję nie czekać na wątpliwe przybycie służby.

Oboje poprowadzili konie w stronę zabudowań, po czym skierowali się do gospody.

Drzwi otworzył im Hengst. Jego przestraszona mina sugerowała, że tym razem nie zdążył umknąć na czas. Teraz było już za późno.

- K-kim jesteście, P-panie? - udało mu się wykrztusić zanim jego twarz przybrała barwę nieświeżego topielca.

- Wszystkich tak witasz?! - przybysz skrzywił się. - Ładny zwyczaj. Tak żeby zaspokoić twoją ciekawość: jesteśmy wędrownymi wskrzesicielami...

- Forling i Goldhorn! - wpadł mu w słowo odźwierny. - Adepci sztuk uzdrawiania, wędrujący po miastach, wskrzeszając umrzyków... - urwał gwałtownie i skulił się pod spojrzeniem Goldhorna.

- Kto ci tych bzdur nagadał?! Adepci, studenciny! MY? - Goldhorn sprawiał wrażenie lekko zniesmaczonego.

- Czy my wyglądamy na żaczków, kiwających w zasłuchaniu głowami na ględzenie jakiegoś wiekowego profesorka?!

Skulony Hengst rzucił im zaniepokojone spojrzenie, po czym wycofał się szybko, bełkocząc coś niezrozumiale.

Wąskim korytarzem doszli do obszernej izby. Było tylko kilku gości, którzy pochłonięci własnymi sprawami nawet nie zwrócili na nich uwagi. Oberżysta – otyły wąsacz z gładką łysiną – stał wsparty o szynkwas prowadząc jakąś rozmowę ze stałymi bywalcami.

- Wina, gospodarzu! - zakrzyknął Forling, gdy przekroczyli próg, zbliżając się w jego stronę.

Grubas przyjrzał im się krytycznie. Jego spojrzenie wędrowało przez chwilę po oberwanych i poszarpanych płaszczach w ciemnym odcieniu zieleni, po wysokich zabłoconych butach z cholewami i obciążonych mieczami pasach. W końcu spojrzał Forlingowi w oczy.

- Nie sądzę by było was stać na którekolwiek z moich win. - uśmiechnął się paskudnie. - Nie sprzedaję tu słodkich upijaczy.

Paru bywalców parsknęło śmiechem.

- To dosyp cukru, dupielcu! - Goldhorn rzucił mu parę monet, za które mogliby spokojnie dostać dzban wina z dobrego rocznika. - Taki z ciebie zadufany wieprz, nastawiony na bogatą klientelę, a nie wystawisz nawet paroba, by obsługiwał stajnię!

Uśmiech spełzł z twarzy oberżysty. Przez chwilę wyglądał jakby chciał coś odpowiedzieć, ale najwyraźniej stwierdził, że to nie ma sensu, bowiem rzucił im tylko krótkie, rozgniewane spojrzenie, po czym machnął pojednawczo potężnym łapskiem. Gestem wskazał stolik i zniknął na zapleczu.

Forling wolnym krokiem ruszył przez salę. Wyminął stolik wskazany im przez gospodarza i zajął miejsce najbliżej ognia. Goldhorn obrócił się w stronę przyjaciela, tyłem do szynkwasu, na którym oparł łokcie.

- Myślisz, że nas otruje? - krzyknął przez izbę na tyle głośno by na pewno było go słychać na zapleczu. Forling uśmiechnął się ironicznie i wzruszył ramionami. Goldhorn parsknął. Przeszedł między stolikami nie zwracając najmniejszej uwagi na złowrogie pomruki mijanych gości. Zdjął płaszcz, rzucił go na wolne krzesło i zajął miejsce obok towarzysza.

Siedzieli chwilę w milczeniu, obserwując to, co działo się dookoła nich; doszło kilku nowych gości, zrobił się mały rozgardiasz. Dziewki służebne meandrowały zgrabnie pomiędzy dębowymi stołami, roznosząc z dawna zamówione posiłki.

Po upływie kilku kolejnych chwil zjawił się gospodarz, niosąc wielką tacę z najlepszym jadłem i potężnym dzbanem wina. Forling uniósł brwi, gdy wielgachny dzban stuknął o stół rozchlapując trochę swej zawartości na pięknie wypolerowanym blacie.

- Zgodnie z życzeniem. – oberżysta spojrzał na nich wyczekująco. Skinęli głowami.

- A to jako przeprosiny – postawił przed nimi tacę z jadłem.- Wybaczcie mi, źle was oceniłem.

Rozstawił ucztę na stole, nalał wina, przetarł blat i wrócił za szynkwas.

- Proszę... jak to pieniądze potrafią zmienić człowieka... – stwierdził Goldhorn z miną filozofa. Efekt zepsuł jednak lekki uśmiech.

- Prawdę mówiąc, wolałbym zostać obsłużony przez jedną z dziewek, tego tłuściocha.

- Potraktuj to jako zaszczyt, przyjacielu. - Goldhorn z rozbawieniem ujął kielich z winem. Upił łyk, zakrztusił się i splunął.

- Posłodził! - wykrztusił. Forling ryknął śmiechem.
Wędrówka jest przyjemnością samą w sobie i nie o to chodzi by dojść do z góry założonego celu. Bynajmniej.

==,==='=

//`-'

2
No to jedziem...
Od początku swej kariery na tym jakże zaszczytnym stanowisku, otwierał już drzwi przeróżnym dziwakom i to nie ważne czy to pod postacią obłąkanego wędrowca, czy przejezdnego kupca, mrugającego - prawdopodobnie na skutek jakiegoś dobitego targu – nieustannie lewym okiem. Poprzez cały ten czas praktyki i zawodowego doświadczenia, nauczył się dokładnie, jakiego typu ludzi lepiej unikać, chowając się za otwieranymi drzwiami.
Powtórzenie. Moim zdaniem lepiej byłoby zmienić na to, że widział już przeróżnych dziwaków.


„Nic nadzwyczajnego” pomyślał, nie bardzo jednak przekonany czy chodziło mu o dzwony, czy też może o wędrowców.
W jednej chwili dzwony przyprawiają go o dreszcze, a w drugiej uważa, że nie są niczym nadzwyczajnym :D? Trochę nielogiczne.



Pierwsze dwa akapity czyta się dość ciężko, ale potem jest coraz lepiej.

Trochę sztywne są też dialogi w rodzaju:
- Proponuję nie czekać na wątpliwe przybycie służby.
czy
-Ładny zwyczaj. Tak żeby zaspokoić twoją ciekawość: jesteśmy wędrownymi wskrzesicielami...


A tak ogólnie? Cóż... historia jest trochę urwana, a poza tym ciężko coś powiedzieć na podstawie takiego małego fragmentu. Ot, krótka, w miarę zgrabnie opowiedziana historyjka o gospodzie.
"Każdy rodzaj literatury jest dobry z wyjątkiem nudnego."

Wolter

3
*w powtórzeniu chodziło o otwieranie drzwi, co zapomniałem zaznaczyć
"Każdy rodzaj literatury jest dobry z wyjątkiem nudnego."

Wolter

4
Ja tam sie nie znam, ale dodam coś od siebie jeśli pozwolisz.

Po pierwsze - wyjątkowo głupie imiona. Co to za imię Forling ? Albo Goldhorn (złoty róg), świadczą albo o mizernej wyobraźni albo o lenistwie autora.

Nie bardzo podoba mi się styl. Slownictwo masz dosyc bogate i umiez nim operowac, ale zdania sa za dlugie, ciezko przez nie przebrnąć. Generalnie, zasada panuje taka, że im prostsze zdania tym lepiej. Po prostu lepiej sie czyta.

Po trzecie, za duzo opisujesz niepotrzebnych rzeczy - po co mi wiedzieć, że bohater gdy sie odwrócił, oparł się łokciami i szynkwas ? Nie potrzebuje tej informacji. Ogólnie - zamiast skupić się na jakiejś tam fabule, opisujesz pierdoły.

Po czwarte - dialogi nie są wiarygodne. Bohater najpierw wyzywa oberżyste od wieprzy, po czym ten przynosi mu w nagrode tace z jedzeniem - śmierdzi mi to strasznie. Wogóle dwaj główni bohaterowie nie przekonali mnie swoją gadką. Najlepiej wypada tu Hengst (tak wogóle - kolejne głupie imie, ma jedną sylabę, brzmi jak imię jakiegoś śmierdzącego orka typu Yrg, Zorg lub cos w tym guście).

I na koniec - najgorsze w tej historyjce jest to, że jest o niczym. Ot dwóch kumpli wpada do karczmy i zamawiają wino, i koniec historii. Na pewno pisałes to z zalożeniem "a zacznę pisać, a nuż coś wyjdzie". Błąd, to nigdy nie wychodzi. Dlatego dobrze jest się najpierw zastanowić o czym chce się pisać, nakreślić sobie jakąś fabułę itp.

To chyba tyle ode mnie.

5
Locter pisze:najgorsze w tej historyjce jest to, że jest o niczym.
Ot, prawda. Choć generalnie jest to tylko jedna scena opowiadanka, którego nigdy nie udało mi się skończyć. Całość miała fabułę, ale nigdy nie została przelana na papier.

Głównie zależało mi na ocenie stylu, czego się doczekałem ;)
wyjątkowo głupie imiona. Co to za imię Forling ? Albo Goldhorn (złoty róg), świadczą albo o mizernej wyobraźni albo o lenistwie autora.
Goldhorn był jak najbardziej zamierzony. Forling? Prawda to - lenistwo. Hengst jednosylabowy, ale w naszym świecie też mamy różne rodzaje Benów i innych, którzy pewnie jeszcze nigdy nie dowiedzieli się o swym orkowym rodowodzie^^
Generalnie, zasada panuje taka, że im prostsze zdania tym lepiej. Po prostu lepiej sie czyta.
Owszem, lepiej się czyta, ale zbyt krótkie zdania są hmm... 'toporne' i niepotrzebnie wprowadzają dynamikę. Może jednak być, że przesadzam z ich długością.
za duzo opisujesz niepotrzebnych rzeczy
Tu masz rację ;) Trochę odpadków faktycznie się nazbierało.
Bohater najpierw wyzywa oberżyste od wieprzy, po czym ten przynosi mu w nagrode tace z jedzeniem
Hm... To dowodzi, że trudno jest się wczuć w rolę czytelnika pisząc własny tekst.

Oberżysta jest materialistą, człowiekiem, który po pieniądze schyli się choćby leżały w gównie. Goldhorn 'zyskał' w jego oczach rzucając na szynkwas garść monet. Zatem gospodarz wolał udobruchać klientów, licząc na kolejne zyski (kto wie, może zatrzymają się na noc?). Z drugiej strony mogłem to bardziej rozwinąć, choćby kosztem 'odpadków'^^


Agaker pisze:W jednej chwili dzwony przyprawiają go o dreszcze, a w drugiej uważa, że nie są niczym nadzwyczajnym :D ? Trochę nielogiczne.
Może próbował wmówić sobie, że dzwony go tak na prawdę nie przerażają? ;)
Trochę sztywne są też dialogi
Odwieczny problem... W gruncie rzeczy, dość ciężko napisać naturalny dialog.
Powtórzenie. Moim zdaniem lepiej byłoby zmienić na to, że widział już przeróżnych dziwaków.
Tu się jak najbardziej zgodzę.





Dzięki wielkie za komentarze :)
Wędrówka jest przyjemnością samą w sobie i nie o to chodzi by dojść do z góry założonego celu. Bynajmniej.

==,==='=

//`-'

6
Ok, zwracam honor co do Hengsta, fucktycznie jesli sie zastanowic to jednosylabowe imiona nie są rzadkością, z tym, że ja ich po prostu nie lubie :) Forlinga i Goldhorna jednak nie podaruję :)

Oberżysta, po Twoim wyjasnieniu wydał mi się bardziej wiarygodny, ale mogles tą prawde o nim przemycic jakos w tekscie - byloby latwiej ;)

A tak na koniec dodam - ja specem nie jestem i mogę się mylić, zatem możesz sobie wziąć do serca te moje uwagi albo je zwyczajnie olać, w cale sie nie pogniewam, pozdro ;)

7
Gdybym nie przyjmował krytyki i miał w głębokim poważaniu to co inni myślą o moich wypocinach, raczej nie byłoby mnie na tym forum ;) Toteż Twoje zdanie na temat pracki jak najbardziej biorę pod uwagę. Bądź co bądź, gdybym kiedyś coś wydał, byłbyś potencjalnym odbiorcą :twisted:
Wędrówka jest przyjemnością samą w sobie i nie o to chodzi by dojść do z góry założonego celu. Bynajmniej.

==,==='=

//`-'

8
Największa wada opowiadania - rzeczywiście jest o niczym, widać, że straciłeś zapał i po prostu urwałeś, byle było. Nie zgodzę się jednak ze słowami Loctera:


Na pewno pisałes to z zalożeniem "a zacznę pisać, a nuż coś wyjdzie". Błąd, to nigdy nie wychodzi.


E-e. Zależy od osoby i - prawdopodobnie - jej aktualnej formy. Ja np. niejednokrotnie zaczynałem gnany impulsem znikąd, bez żadnych planów... i wychodziło. Czasem (a nawet często) warto dać się ponieść myślom, trzeba tylko umieć to kontrolować.



Para głównych bohaterów jednak przypadła mi do gustu. O ile z początku wydawali się strasznie na siłę, o tyle już w karczmie układało się to dosyć naturalnie. Zrozumiałem też skąd zmiana nastawienia karczmarza, wydaje mi się, że było to całkiem jasne. Forling i Goldhorn z kolejnymi akapitami nabierali kształtów. Szkoda, że wszystko urwało się w trakcie tego procesu.



Okej, możemy jednak przyjąć, że to czyste ćwiczenie, coś, co powstało dla szlifowania warsztatu.


Generalnie, zasada panuje taka, że im prostsze zdania tym lepiej. Po prostu lepiej sie czyta.
Owszem, lepiej się czyta, ale zbyt krótkie zdania są hmm... 'toporne' i niepotrzebnie wprowadzają dynamikę. Może jednak być, że przesadzam z ich długością.


Cały myk polega na tym, żeby znaleźć odpowiednie proporcje. Złoty środek. To jak gra w Tetrisa - wszystkie klocki muszą być na swoim miejscu, dopasowane. To trudna sztuka. U Ciebie np. straszny jest początek. Opisywanie tych potencjalnych wędrowców wypada blado, w ogóle nie mogłem się skupić, właśnie przez przekombinowane zdania - czasami zbyt długie i dodatkowo okraszone wtrąceniami w nawiasach. Druga część jest już trochę lepsza, opowiadanie nabiera jakiegoś rytmu i można je czytać bez marszczenia czoła.



Poza tym źle zapisujesz dialogi - odpowiednie rady znajdziesz gdzieś w części forum dotyczącej warsztatu.



To chyba tyle. Opowiadanie o niczym. Jedyne co mi przypadło do gustu to para bohaterów i to, że w drugiej części pracy łatwiej się czyta, a i dialog nie kole w oczy.



Gudlak w dopracowywaniu tego i owego. ;)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

9
Hengst był odźwiernym w gospodzie „Winna Lura" od lat.


Nieprawidłowy szyk zdania. Nazwa w cudzysłowie rozdziela zdanie na dwie części. Nalezy zmienić szyk na taki:



Hengst od lat był odźwiernym w gospodzie „Winna Lura".


Od początku swej kariery na tym jakże zaszczytnym stanowisku, otwierał już drzwi przeróżnym dziwakom i to nie ważne czy to pod postacią obłąkanego wędrowca, czy przejezdnego kupca, mrugającego - prawdopodobnie na skutek jakiegoś dobitego targu – nieustannie lewym okiem.
Nadmierny natłok informacji w tak rozbudowanym zdaniu sprawił, że tekst rozjechał się. Należy pociąć. Podkreślone usunąć albo przerobić, bo takie porównanie w zestawieniu czasowym sprawia, że dziwnie to zaczyna wyglądać...


Przed stajnią nie było nikogo. Przybysze rozejrzeli się krytycznie.
Zła kolejność zapisu. Nie było nikogo > Przybysze ? Czyli jednak ktoś był. Zamienić te dwa zdania i będzie dobrze.





O tekście: Karczm i odźwiernych wraz z ich gośćmi było wiele, ale ty dałeś im pewnego charakteru. Oryginalne to nie jest, ale przez dialog (bardzo życiowy - sytuacyjny) zrobiłeś coś ciekawszego, niż do teraz czytałem. Podoba mi się ciąg przyczynowo-skutkowy w zachowaniu postaci - jak ktoś jest obrażany, to odpowiednio się zachowuje. Gospodarz dobrze zareagował - przeprosił. Wszystko dobrze zapisane, w taki naturalny sposób. Na pewno plus!



O stylu: Jest średni, ponieważ dobre dialogi i opisy przeplatasz z karkołomnymi, zbyt rozbudowanymi zdaniami. Nie wiem jak pomysł, bo sam napisałeś, że przeszła ci ochota na pisanie, za to na tym fragmencie nie ma co się już rozwodzić. Ot, krótki ale przyjemny. Tekst jest w porządku.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Wędrowiec pisze:Od początku swej kariery na tym jakże zaszczytnym stanowisku, otwierał już drzwi przeróżnym dziwakom i to nie ważne czy to pod postacią obłąkanego wędrowca, czy przejezdnego kupca, mrugającego - prawdopodobnie na skutek jakiegoś dobitego targu – nieustannie lewym okiem. P


Wiesz, jak na początku zrozumiałam zdanie? Że otwierał drzwi przebrany albo za wędrowca, albo przejezdnego kupca. Dziwna jestem, nie? Może, ale bynajmniej sama ot tak sobie nie kazałam tak zrozumieć powyższego czegoś - które, tak przy okazji, jest za długie i przegadane.

Interpunkcja też do poprawienia. Warto też wyrzucić niektóre słowa. Jak np. "swym" czy "to"


Wędrowiec pisze:związek z śmiercią


Napisz "ze śmiercią", bo "z śmiercią" nie da się dobrze wymówić, zgrzyta.


Wędrowiec pisze:-Wielkich luksusów nie ma się tu co spodziewać, ha? - jego kompan


Spacja po myślniku, "Jego".


Wędrowiec pisze:bełkocząc coś niezrozumiale


Bełkot na ogół jest czymś niezrozumiałym, więc wychodzi tu masło maślane.


Wędrowiec pisze: Zgodnie z życzeniem. – oberżysta spojrzał na nich wyczekująco. Skinęli głowami.

- A to jako przeprosiny – postawił przed nimi tacę z jadłem.- Wybaczcie mi, źle was


Kolejny zły zapis dialogów. Poprawnie będzie: "Oberżysta", kropka po "przeprosiny", "Postawił", spacja po "jadłem.".





Na początku, tzn w pierwszym akapicie, nadużywasz takich wyrazów jak "tych", "to, "te" i podobnych. Podpierasz się nimi, często zupełnie niepotrzebnie. Zdania przez to robią bleee.


Wędrowiec pisze:Cytat:

Generalnie, zasada panuje taka, że im prostsze zdania tym lepiej. Po prostu lepiej sie czyta.



Owszem, lepiej się czyta, ale zbyt krótkie zdania są hmm... 'toporne' i niepotrzebnie wprowadzają dynamikę. Może jednak być, że przesadzam z ich długością.


Zależy jak napisać taki tekst złożony z krótkich zdań. Ba, ważne jest też, o czym on ma być, co ma zawierać, jakie uczucia wywoływać u czytelnika. Czytałam kiedyś dość znany tekst, nie pamiętam niestety tytułu ani autora, ale pisarz użył w nim mnóstwa - powtarzam: mnóstwa - krótkich zdań, ba, nawet nie zdań, ale równoważników, pojedynczych wyrazów będących jednymi, osobnymi wypowiedziami. I wcale nie czyta się topornie, wręcz przeciwnie, przez tekst się wprost płynie i odczuwa to, co chciał autor powiedzieć - a, jak dobrze pamiętam, tekst mówił o wojnie. No, rozumiem, to był znany pisarz, więc potrafi, ale przecież nie był bogiem - każdy może, trzeba tylko znaleźć złoty środek, jak to określił Patren.

Twoje zdania, Wędrowcze, aż tak tragicznie ciężkie nie są, ale zdarza ci się przesadzać.



Pomysł - mówią, że tekst jest o niczym. Komentarze przeczytałam przed tekstem, więc podeszłam do niego z niezbyt wielką przyjemność. Ale pozytywne zaskoczenie - tekst, jak dla mnie, nie jest o niczym. Pomysł zawiera, tylko chyba wykonanie nie wyszło. Szkoda, ze straciłeś zapał i napisałeś to tak krótko - moze by wyszło coś, co z pewnością przez nikogo nie zostałoby nazwane tekstem o niczym.



Ogólnie to tragicznie nie jest, ale też przyjemnie się nie czytało. Nie wywarło wrażenia.



Pozdrawiam

Patka
Zajrzyj, może znajdziesz tu coś dla siebie

Jak zarobić parę złotych
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”