
Na pewno kiedyś zdarzyło się wam zasnąć na kiblu, po czym nagle obudzić się zszokowanym zrzucając przy tym gazetę z kolan. Nie? W takim razie dużo jeszcze przed wami. Co innego może robić emeryt? Stary wojskowy, który wcale nie kochał swojej pracy, tak jak to mają w zwyczaju ci napaleńcy. Pięćdziesięcioletni, zupełnie siwy, krotko przystrzyżony mężczyzna leniwie schylił się po pismo. Okulary spadły mu z nosa jednak przed kąpielą w muszli uratował je srebrny łańcuszek, na którym były zawieszone. Co tydzień zasypia na tym samym kiblu, w tym samym mieście, w tej samej kamienicy, tylko gazeta się zmienia.
Mężczyzna wstał podciągając szorty w kratkę. Poprawił biały podkoszulek uwydatniający jego „piersi”.
Gdy skończył pracę w wojsku. Skończył też dbać o sylwetkę, co doprowadziło do kilku kilogramów nadwagi. Urósł mu brzuch, klatka obwisła, a jedyne, o co się troszczył to krotko strzyżony wąsik. Nadal jednak wyróżniał się stojąc w porannej kolejce po bułki i mleko. Wysoki, nie garbił się, stał niemalże na baczność.
Wsunął pismo pod pachę i wyszedł z łazienki. Czuł suchość w gardle. Przyszykował sobie gorzką herbatę i wciąż ospale poczłapał na werandę mijając po drodze swoje ulubione miejsce.
Lubił kibel. Choć nie wydaje się to najprzytulniejsze miejsce w domu. Straszliwa ciasnota, ściany pokryte schodzącą, obskurną tapetą w czerwone wzorki na pożółkłym tle, ani słabe oświetlenie w postaci żarówki nie stanowiły dla niego problemu. Gdy wchodziło się do mieszkania zawsze robił się przeciąg, a drzwi do łazienki nie domykały się, przez co żarówka w kiblu wciąż dyndała niespokojnie. Mawiał - „Ten sracz ma duszę!”. Lubił to miejsce do tego stopnia, że jadał tam śniadania dopóki filiżanka kawy nie wpadła do muszli z wielkim pluskiem.
Czy liczył czas? Wiedział, kiedy kończy się tydzień patrząc na zużywające się rolki papieru toaletowego. Piętrzyły się, a ty spoglądając na nie zastanawiałeś się, czemu te budowle się nie zawalają? Zupełnie jak krzywa wieża w Pizie. Zawsze, gdy na nią spojrzymy wydaje się, że jest sekundę od katastrofy. W przypadku papieru wystarczy jeden ruch palcem by tę katastrofę wywołać.
Fakt, był wariatem, ale nie zwalajmy winy na wojsko. W jego sytuacji nie zostawiło na nim aż takiego znamienia. Co prawda mundur błyszczał się i zgrzytał od kolorowego żelastwa ważącego kilogram, ale nie za sprawą dokonań na froncie. Nie potrafiłby nawet rozstrzelać dziecka postawionego pod ścianą i nie przeszkodziłoby mu w tym sumienie. Po prostu nie miał talentu. Rodzinne znajomości potrafią uratować tyłek, ale w końcu, w jakiś sposób się w tym odnalazł.
Stanął w oknie werandy. Herbata studziła się na parapecie. Wiecznie podkrążone oczy podążyły na wieżę ratuszowego zegara. Siedemnasta za dwie minuty. Zwiesił głowę.
„Ech. Rene…” – wzdychał w myślach sam do siebie. „Co ty, człowieku, wyprawiasz? Żony nie masz, pracować nie musisz, przyjaciół nie miałeś kiedy poznać. Opierdalasz się całymi dniami w tym betonowym syfie”. Podniósł głowę, zmrużył oczy i wbił wzrok przed siebie. Stracił sens w życiu, nie miał się o co zaczepić i coraz częściej dopadały go myśli o tym gdzie żyje i w jaki sposób to funkcjonuje.