Stella - Drugie Pokolenie frg.

1
Poniżej prezentuję fragment swojej powieści, jeszcze nie ukończonej, pisanej dla odestresowania bardzej niż dla wydania. Będę jednak bardzo wdzięczna za oceny.



STELLA

DRUGIE POKOLENIE


     Lashader opuszczali pałac Luzula bez żalu. Wystawna uczta nie przyćmiła ich wspomnień, szczególnie u Wiktora, którego na widok pewnego szaraka ciągle bolała szczęka. Zagłębili się w zielony las i poczuli, że odżywają. Wdychając przesycone lasem powietrze i patrząc na wysokie, potężne drzewa, zapomnieli na chwilę, o celu ich wyprawy. Bater zamknął oczy, wytężając słuch. Las był jego domem, wsłuchiwał się w jego głos.

      Kiedy nacieszyli się już widokiem natury, ruszyli szybko przed siebie, nie mieli wiele czasu, a musieli dojść do południowych katakumb, na szczęście nie musieli zbaczać na smoczy cmentarz, co wcześniej wydawało się nieuniknione.

  – Jeżeli będziemy dalej maszerować w takim tempie, to jutro koło południa powinniśmy znaleźć się w pobliżu południowych katakumb - stwierdził Bater wieczorem, kiedy siedzieli przy ognisku i jedli pieczone gołębie.

  – Powinniśmy się cieszyć? - zapytała oschle Lutra.

  – Raczej przygotować - odrzekł Bater nie zrażony tonem jej głosu, odrywając gorące mięso.

  – A co nas tam czeka?- spytał go Wiktor, patrząc na gołębia, którego trzymał w ręku.

  – Juch nisz mie nie zdzii - powiedział z pełnymi ustami Corbak.

  – Mnie też - powiedziała Lutra ziewając - idę spać.

  – Więc? - nie dawał za wygraną Wiktor.

  – Duchy - odrzekł Bater i odłożył niedojedzonego gołębia.

  – Duchy?

  – Tak - potwierdził Bater i położył się.

      Wiktor długo jeszcze siedział patrząc w ognisko, w pamięci ciągle miał obraz goniącej ich zjawy, oraz słowa Lorelei, że powinni zawrócić. Kiedy jego myśli zwróciły się ku Lorelei. Jego serce wypełniła tęsknota. Zaczął zastanawiać się, co teraz się z nią dzieje. Im dłużej o niej myślał, tym bardziej wypełniało go przeczucie, że stało się coś niedobrego. Nie miał lustra, by przywołać wizję, nie mógł się z nią skontaktować telepatycznie, gdyż nie opanował jeszcze tej umiejętności. Lulu nie miała z tym problemu, już po trzech lekcjach była zdolna skontaktować się telepatycznie z nauczycielem. „I tak by się nie udało, za duża odległość - pocieszał się Wiktor” W końcu zasnął niespokojnym snem.

      Bater obudził wszystkich o świcie i zarządził wymarsz. Słonce nie wzeszło jeszcze dobrze, a na niebie roztaczała się tylko czerwona poświata, kiedy czwórka przyjaciół zwinęła obóz i ruszyła przed siebie, prowadzona przez Batera. Wiktor nie mógł pozbyć się niemiłego wrażenia, że stało się coś niedobrego. Zwierzył się z tego Baterowi.

  – Nie przejmuj się tym tak bardzo. Miałeś już kiedyś takie przeczucia?

  – Nie, to pierwszy raz, ale...

  – A nie sądzisz, że to wynik ostatnich wydarzeń? - przerwał mu Bater.

  – Co masz na myśli?

  – No, sam pomyśl. Nie widziałeś Lorelei od dawna. Kiedy ujrzałeś ją w lustrze, to też nie sprawiała najweselszego widoku...

  – Skąd wiesz? - wykrzyknął zdumiony Wiktor.

  – A jak myślisz?

  – Mów dalej - wyszeptał Wiktor.

  – I te wszystkie potwory i niebezpieczeństwa. Może podświadomie...

  – Nie. To nie to - przerwał mu Wiktor domyślając się, co Bater chce powiedzieć. Też rozważał tę możliwość, ale doszedł do wniosku, że to nie to. Owszem, wizja Lulu zaniepokoiła go, ale nie na tyle.

  – Jak uważasz, ale na twoim miejscu nie przejmował bym się tym tak bardzo. Skup się lepiej na tym, co nas czeka.

  – Na duchach? - uśmiechną się Wiktor.

  – Na duchach - odwzajemnił uśmiech Befnor.

      Słońce grzało niemiłosiernie. W głębi duszy Lutra cieszyła się, że wędrowali przez las, a nie przez jakieś pola. Około południa stanęli przed wejściem do południowych katakumb. Wnętrze jaskini nie zachęcało do wejścia, zasłaniały je pędy jakiejś nieznanej, zwisającej rośliny o czarnych, małych kwiatach w kształcie dzbanków, sięgające ziemi.

  – Przypomina mi to środkowe podziemia- powiedziała Lutra przyglądając się czarnym kwiatom.

  – Przeszliśmy tamte, przejdziemy i te - odrzekł Wiktor, próbując ukryć drżenie głosu.

  – Jesteście pewni, że to nie o ten kwiat chodzi? - zapytał z nadzieją w głosie Corbak, wskazując na czerniące się kwiaty.

  – Niestety tak - odpowiedział mu Bater.

  – A skąd wiesz? - zainteresował się gnom spoglądając podejrzliwie na befnora.

  – Kwiat Suwaru jest purpurowy, ma dokładnie trzy duże płatki a w środku pięć złotych pręcików pokrytych trującym pyłem. Aha, zapomniałem dodać, że rośnie tylko w głębi południowych katakumb.

    – To mnie pocieszyłeś.

    – Mam nadzieję. Nie traćmy czasu - odrzekł Bater i wkroczył pierwszy w mrok jaskini. Za nim podążyła reszta. Zatrzymali się przed wykutymi w skale, stromymi schodami, prowadzącymi w dół.

  – Wiktorze, czy mógłbyś nam przyświecać? Nie chciałbym złamać karku schodząc w dół - zapytał Bater wkraczając na pierwszy stopień.

  – Może powinienem iść pierwszy? - zaproponował niepewnie Wiktor. Bater chyba wyczuł tę niepewność w jego głosie, gdyż odpowiedział:

  – Nie. Wystarczy, że będziesz szedł za mną.

      Mrok gęstniał z każdą chwilą. Corbak szedł, trzymając się peleryny Wiktora i rozglądając się bojaźliwie dookoła. Gdyby mógł, uciekł by już dawno, ale oznaczałoby to, że musiałby przejść przez Galatharn sam, a tego jego tchórzliwa natura by nie zniosła. Podążał więc za Wiktorem z duszą na ramieniu. Dosłownie.

  – Eee...Corbak- powiedziała niepewnie Lutra.

  – Co? - zapytał burkliwie gnom.

  – Coś perłowego lata ci nad ramieniem.

      Gnom powoli odwrócił głowę i wrzasnął z przerażenia, chowając się pod peleryną Wiktora.

  – Spokojnie - krzyczał Bater. - To tylko zagubiona dusza, uwięziona w tych podziemiach. Nic ci nie zrobi.

  – Spokojnie!? Spokojnie!? - bulwersował się gnom spod peleryny. - To nie tobie coś lata nad ramieniem!

  – Zagubiona dusza - uściślił Bater.

  – Ja tam nie wiem czy zagubiona - złościł się przerażony gnom. - Wiem tylko, że to coś lata nade mną, i że nie ma ciała. Mi to wystarczy żeby stwierdzić, że to być duch i ja ci powiedzieć - Corbak znów zaczął mówić nie odmieniając wyrazów, jak zwykle, kiedy się denerwował - że wszystkie duchy być niebezpieczne!

  – Corbak daj spokój, przecież słyszałeś, że ten duch nic ci nie zrobi - tłumaczył mu Wiktor próbując ściągnąć z niego pelerynę, którą gnom kurczowo trzymał i spoglądając równocześnie na perłową jawę, która teraz polatywała nad nim. Po krótkiej chwili odleciała, podążając swoją drogą.

  – Możesz już wyjść - powiedział Wiktor.

  – Poszła sobie? - zapytał stłumionym głosem Corbak.

  – Odleciała - potwierdził Bater. - Słuchaj, nie możesz chować się za każdym razem, kiedy zobaczysz ducha albo demona...

  – Demona!? - wykrzyknął Corbak. –Nic nie mówiłeś o demonach!

  – Tak - Bater w ogóle nie przejął się wybuchem Corbaka. - Nie możesz się ciągle chować, bo nigdy nie dojdziemy do celu.

  – Ja to nie być ty, że się nie bać - żachnął się Corbak.

  – Przyznałeś się, że się boisz - zauważyła Lutra kpiącym tonem.

  – A ty to nie. Widzieć ja jak ci się nogi trzęść - odgryzł się gnom.

  – Idziemy, a ty masz się więcej nie chować pod peleryną - oznajmił groźnym głosem Bater.

  – Nie chować pod peleryną! Nie chować pod peleryną! - przedrzeźniał go Corbak - Co on sobie myśli, że każdy być taki jak on? - pomstował gnom.

  – Corbak, zaraz mi uszy zwiędnął - zawodziła Lutra.

  – To niech więdnął, rozum już ci dawno zwiędł - warknął gnom.

  – Jak śmiesz!

  – A co? Nie mam racji. Lepiej dać ty mi święty spokój.

  – Z miłą chęcią - odpowiedziała dumnie wojowniczka unosząc wyżej głowę.

      Wiktor tylko kręcił głową. Przywykł już do niekończących się kłótni tych dwojga. Wiedział też, że nie warto ich uspokajać. Martwił się tylko, że nierozważny gnom szybciej umrze z rąk Lutry niż jakiegokolwiek demona.

  – Za spokojnie - stwierdził ostrożnie Bater.

      Wiktor uznał, że wcale mu to nie przeszkadza Nie miałby nic przeciwko, gdyby demony i duchy zrobiły sobie przerwę i nie nękały ich swoją obecnością. Wiedział jednak, że to jest niemożliwe i wyczekiwał tylko, kiedy stanął z nimi oko w oko.

Jak się okazało, demony nie kazały na siebie długo czekać. Z za zakręty wyleciało, na nic nie przeczuwających wędrowców, stado małych diablików. Małe stwory o żółtej skórze, latały na przeźroczystych skrzydełkach próbując swymi ostrymi pazurkami wydłubać wędrowcom oczy. Z głowy sterczały im dwa proste rogi.

      Lutra opędzała się rękami, a ostre pazurki diablików rozcinały jej skórę. Corbak skulił się na kamieniach i ze spokojem przyjmował kolejne ataki. Chroniła go twarda skóra. Bater ciął mieczem powietrze a Wiktor odganiał je ogniem, którego najwyraźniej wcale się nie bały.

  – Macie jakiś pomysł? - zapiszczała Lutra zasłaniając twarz rękami.

  – Możemy spróbować polać je wodą. Wtedy nie będą mogły latać - powiedział Bater i krzyknął przeraźliwie, gdyż mały stworek wgryzł mu się w ramie, wytrzeszczając czarne, paciorkowate oczy. Bater oderwał go i rzucił o ścianę jaskini.

  – A skąd weźmiemy wodę? - wydyszała Lura.

  – Wiktor? - zapytał z nadzieją w głosie Bater, ale młody czarodziej pokręcił przecząco głową.

  – No to nie mamy wyboru, musimy użyć wody z bukłaków.

  – Nie zgadzam się - zaprotestowała gwałtownie wojowniczka, ale Befnor chlusnął już na diabliki. Kilka z nich padło na ziemię, ociekając wodą. Po jakimś czasie już tylko kilka polatywało nad głowami przyjaciół, nie ośmielając się jednak atakować.

  – Szybko - krzyknął Bater, któremu skończyła się już woda. Lękał się, że diabliki zaraz wyschnął, a kiedy to nastąpi chciał już być daleko.

      Biegli przez korytarz potykając się co chwila. Wąski strumień ognia, nie dawał wystarczającej ilości światła, ale Bater nie chciał, żeby Wiktor się przemęczał. Jego umiejętności mogły być jeszcze bardzo potrzebne. Po kilku zakrętach, Befnor zwolnił, dając przyjaciołom chwilę wytchnienia.

  – Zabiję cię - warknęła Lutra.

  – Dobrze, ale później - zgodził się Bater spoglądając, czy nie gonią ich diabliki.

      Wiktor podszedł do Lutry i zaczął uleczać jej rozcięcia.

  – Nie zmęczysz się za bardzo? - zapytała z troską, co było u niej rzadkością, zwłaszcza, kiedy chodziło o Wiktora.

  – Nie. To małe rany.

  – Idziemy - usłyszeli głos Batera.

      Ruszyli posłusznie przyzwyczajeni do rządów befnora. On także czuł się jak ryba w wodzie wydając rozkazy. Miał wieloletnie doświadczenie, które zdobył przez lata służby na stanowisku dowódcy straży Diflory.

  – Daleko jeszcze? - skomlał Corbak, który był jeszcze w lekkim szoku po ataku diablików.

  – Nie wiem, Corbak.

  – Jak to nie wiesz? - nie mógł zrozumieć gnom.

    – Jak dojdziemy to ci powiem.

  – Jak dojdziemy, to ja sam będę wiedzieć, Bater i ty nie musieć mi wtedy mówić - złościł się gnom.

      Im dalej w głąb się posuwali, tym bardziej wąskie robiły się korytarze. W końcu musieli iść jeden za drugim. Wiktor szedł teraz przodem, oświetlając drogę. Za nim podążał Bater, wskazując kierunek, chociaż i tak nie wiedział, czy idą w dobrą stronę. Przypominało mu to trochę labirynt, tylko że tam mieli przynajmniej wyznaczony kierunek.

Kamienne ściany pachniały wilgocią. Na ziemi leżało mnóstwo kamieni i odłamków skalnych zaś z sufitu zwieszały się stalaktyty. Kiedy pod nimi przechodzili, Bater musiał się schylać, aby nie zawadzić o nie głową. Najwięcej jednak problemów mieli przy omijaniu stalagmitów. Wąskie korytarze utrudniały im ich ominięcie i często wymagało to od nich dużo wysiłku i sprawności. Najlepiej radziła sobie zwinna Lutra. Najgorzej natomiast Corbak, który, chociaż nie miał kłopotów ze stalaktytami, miał duże trudności przy stalagmitach. Ociężały gnom, mimo iż miał dużo siły i nie męczył się zbytnio marszem. Dostawał zadyszki, kiedy przyszło mu omijać stalagmit.

      Przez dłuższy czas nie mieli problemów z duchami i w sercach wędrowców zaczęła się rodzić wątła nadzieja, że dotrą do celu bez większych przygód. Wszystko wskazywało na to, że mają rację. Szli teraz wolniejszym tempem lecz ciągle zachowywali ostrożność. Wreszcie ich oczom ukazała się przepiękna roślina z jednym purpurowym kwiatem. Stali przed wejściem do obszernej kamiennej sali. Po środku niej, oświetlony światłem wpadającym przez okrągły otwór u powały rósł kwiat Suwaru.

  – Nie uważacie, że za łatwo nam poszło? - zapytała Lutra, mając nadzieję, że zaprzeczą.

  – Jeszcze nie wyszliśmy z katakumb - odrzekł Bater, przyglądając się z zachwytem roślinie.

  – Chodźmy - powiedział Wiktor.

      Kiedy weszli do sali, drogę zagrodziły im dwa cyklopy.

  – Skąd one się wzięły? - wrzasnęła Lutra cofając się gwałtownie.

    – Nie wiem, chyba znikąd - odpowiedział jej Bater dobywając miecza.

  – Co robimy? - zapytała już nieco spokojniejsza?

  – Najpierw trzeba je oślepić. Wiktor...

      Chłopak zrozumiał o co chodzi i w kierunku cyklopów wystrzelił strumień ognia wypalając im oczy. Oślepione cyklopy zaczęły miotać się po sali.

  – Stratują kwiat - krzyknęła przerażona Lutra.

  – Zwiąż je - powiedział do Wiktora Bater i rzucił się na cyklopy. Za nim pobiegła Lutra. Corbak cofnął się pod ścianę i przyglądał się osłupiały. Wiktor zgodnie z poleceniem przyjaciela, związał cyklopy czarodziejskimi linami. „Taktyka jak w labiryncie- przebiegło mu przez myśl”, kiedy magiczne liny wystrzeliły z jego rąk i oplotły jednego z cyklopów. Nie wiedział, czy jest skuteczna, po głowie chodziła mu tylko myśl, co się stanie, jeżeli cykopy zdepczą kwiat. Nagle z przerażeniem spostrzegł, że w tym czasie, kiedy Lutra i Bater walczyli ze spętanym cyklopem, drugi zataczał się niebezpiecznie w kierunku upragnionej przez Lashader rośliny. Wiktor zmrużył oczy i od kwiatu odgrodził cyklopa ogień. Oślepiony potwór nie zdawał sobie z tego sprawy. Zorientował się dopiero, kiedy poczuł ogień na własnej skórze. Ryknął wtedy przeraźliwie i rzucił się do tyłu. Ogień zaczął powoli przesuwać się w kierunku Suwaru. W innych okolicznościach, chłopak po prostu ugasiłby ogień, ale teraz, kiedy starał się utrzymać zaklęcie, wolał nie ryzykować. Rozpaczliwie zastanawiał się, co robić. Jego wzrok padł na przerażonego Corbaka.

  – Corbak - wrzasnął przeraźliwie. Gnom udawał, że nie słyszy. - Corbak - wrzasnął ponownie.

      Gnom skulił się w sobie i dalej udawał, że nie słyszy. Zniecierpliwiony Wiktor zmrużył oczy. Gnom podskoczył gwałtownie łapiąc się za tyłek.

  – Ty chcieć mnie spalić? - wrzasnął roztrzęsionym głosem.

  – Idź po kwiat - odkrzyknął Wiktor, całą uwagę skupiając na utrzymaniu spętanego cyklopa.

  – Nie pójdę - zapiszczał gnom.

  – Idź, jeśli ci życie miłe - wrzasnął młody czarodziej, powoli robiąc się czerwony na twarzy z wysiłku.

      Gnom wahał się jeszcze przez chwilę, ale doszedł do wniosku, że jeśli teraz nie pójdzie po kwiat, a jakimś cudem przeżyją, to wtedy zostanie zamordowany przez towarzyszy, a szczególnie przez Lutrę. Dochodząc do tego wniosku, Corbak zebrał się w sobie i ruszył na środek sali, gdzie kwitła roslina. Nogi trzęsły mu się ze strachu, ale szedł mężnie naprzód. Okrążył kwiat i podszedł do niego z drugiej strony, gdzie ogień jeszcze nie doszedł. Utkwił wzrok w purpurowym kwiecie. Wydawało się, że purpurowe cudo hipnotyzuje go. Do rzeczywistości przywrócił go ryk cyklopa i krzyk Lutry. Obejrzał się i zobaczył powalonego cyklopa, który leżał spętany, próbując bezskutecznie wstać. Bater i Lutra popędzili do drugiego cyklopa i próbowali skierować go na tego drugiego, powalonego. Przypominało to nagonkę. Corbak zerwał kwiat drżącymi rękami i ruszył biegiem w kierunku Wiktora, za którym znajdowało się wyjście z sali. W tym samym czasie Baterowi i Lutrze udało się doprowadzić do tego, że drugi cyklop potknął się o tego spętanego i runął na ziemię. Wiktor z ulgą puścił magiczne liny, które rozpłynęły się w jednej chwili.

      Uciekli. Obawiali się jeszcze, że w drodze powrotnej natknął się na zjawy lub demony, a nie mieli siły już walczyć. Strach paraliżował im ruchy. Wiktor nie miał już siły, żeby oświetlać drogę, więc pozostała trójka potykała się po drodze i wpadała na siebie nawzajem. Wiktor nie miał takich problemów i mimo iż w podziemiach panował straszny mrok, on widział wszystko dokładnie, dzięki darowi od Agesa. Był jednak przerażony tak samo jak inni. Do strachu przed duchami i ciemności, dochodził jeszcze lęk przed zabłądzeniem.

      Po morderczym biegu w kierunku wyjścia, wypadli w końcu na zewnątrz. W podziemiach stracili poczucie czasu i kiedy wyszli z katakumb, ze zdziwieniem stwierdzili, że jest już noc. Granatowe niebo, usiane było gwiazdami. Wśród nich świecił księżyc. Pomarańczowa kula, zawieszona na granatowym niebie. Nie mieli jednak czasu dziwić się dłużej. Corbak gwałtownie zaprotestował na propozycję spędzenia nocy w pobliżu wejścia do południowych katakumb. Inni też nie mieli wielkiej ochoty spędzać tu nocy, więc po uprzednim sprawdzeniu, czy Corbak nie zgubił kwiatu Suwaru, ruszyli w dalszą drogę, prowadzeni pomarańczowym światłem księżyca.

      Wędrowali całą noc. Nad ranem ziemię zasnuła mgła, która opadła dopiero, kiedy słońce wzeszło już na dobre. Umęczeni przyjaciele nie zadali sobie trudu, żeby rozpalić ognisko. Otulili się tylko szczelniej pelerynami i zasnęli.
Ostatnio zmieniony pt 20 mar 2009, 00:41 przez Dżibril, łącznie zmieniany 1 raz.
Heaven can wait...

2
Dobra, to teraz proszę administratorów o usunięcie postu, bo jak widać z akapitami nie wyszło a edycji nie ma. :( Moje obawy się ziściły i coś pokręciłam.
Heaven can wait...

3
Lashader opuszczali pałac Luzula
Dziwne imiona i nazwy mnie odstraszają. I jeszcze nie wiem, czy są znaczące, czy wygenerowane przez te jakieś tam maszynki do tworzenia imion...

Czemu takie nazwy są u mnie na nie:

- są obce dla ucha i trudne do zapamiętania

- bohater powinien się nazywać tak, żebym go przez całą książkę i po przeczytaniu kojarzyła. Im prościej, tym lepiej. Mam po dwudziestu latach pamiętać, że ten Han Solo to nie był jakiś Shrek... A jak komuś będę chciała zareklamować Twoją powieść, to nie mam dukać: i tam ten... taki fajny był, musisz to przeczytać... ten, no... Lamer jakiś, czy jak on miał... w pałacu tym... no... Zulugula...

- komizm niezamierzony. Zbitki dźwiękowe bywają po prostu śmieszne i osłabiają dramatyczny kontekst wydarzeń czy wprost ośmieszają bohatera

- pretensjonalność - im bardziej wydumane imię tym płytsza historia i postać, bo autor/ka całą parę i energię twórczą pcha w wymyślanie imienia i koloru włosów zamiast w konstruowanie akcji

- wtórność - po niektórych imionach i nazwach można sobie pomyśleć, że autor/ka akurat fascynuje się jakimś tam dziełem i jest na etapie np Harry'ego Pottera albo Zmierzchu, albo czegoś tam...

Zagłębili się w zielony las i poczuli, że odżywają. Wdychając przesycone lasem powietrze i patrząc na wysokie, potężne drzewa, zapomnieli na chwilę, o celu ich wyprawy.
O lesie można pisać byle jak, wcale albo porywająco.

Tu jest napisane byle jak. Przede wszystkim:

- powtórzenie słowa las, bez uzasadnienia, to oznaka wąskiego zasobu słownictwa

- zielony las, przesycone powietrze, wysokie, potężne drzewa - sztampa, klisza, wyświechtane zwroty. To są literackie hamburgery - produkcja masowa, puste kalorie i puste przebiegi znaków pisarskich. Po co pisać takie rzeczy? Po co czytać? Toż lepiej iść do prawdziwego lasu.

Pisarz musi wiedzieć co chce napisać, po co i dla kogo. I ma to być coś takiego, co przykuje uwagę Czytelnika.

Trudne? A ktoś powiedział, że pisanie jest łatwe?


Kiedy nacieszyli się już widokiem natury, ruszyli szybko przed siebie, nie mieli wiele czasu, a musieli dojść do południowych katakumb, na szczęście nie musieli zbaczać na smoczy cmentarz, co wcześniej wydawało się nieuniknione.
A czemu nie musieli zbaczać? Nie wyjaśniasz, a to może ważne.

A jak nieważne, to po co o tym wspominasz?



koło południa do południowych katakumb, do południowych katakumb...

do południowych katakumb

do południowych katakumb

do południowych katakumb

do południowych katakumb

stop!



powtórzenia to echo. nie stawiaj kilka razy koło siebie tych samych lub podobnych wyrazów, bo w ten sposób te wyrazy podkreślasz. Jeśli to jest ważne i ma to być podkreślone - ok, ale jeśli to po prostu informacje - to Czytelnik odbierze to jako chodzenie w kółko dookoła własnego tyłka.


patrząc na gołębia, którego trzymał w ręku.
Czy to takie ważne, gdzie go trzymał?

Czy to w ogóle ma znaczenie dla akcji? A jak nie ma, to po co o tym piszesz?

Najpierw powtarzałaś las, potem południowe katakumby w południe a teraz gołębie we wszystkich przypadkach.


w pamięci ciągle miał obraz goniącej ich zjawy
Raczej poczytałabym o goniącej ich zjawie niż o jedzeniu gołębi, ale to zdecydowałaś, że jedzenie gołębi jest ciekawsze do opisywania niż krwiożercze pogonie zjaw i duchów.

Tak zabija się dobre pomysły na rzecz... konsumpcji.


jakiejś nieznanej, zwisającej rośliny o czarnych, małych kwiatach w kształcie dzbanków, sięgające ziemi.
Co to ma być? Może trochę życia w to wlać? Może lepiej tak:


Skwar podpalał korony drzew, ziemia pociła się i parowała z gorąca. Nawet kwiaty dyszały z upału. Trzmiele i bąki pasły się w rozwartych, czarnych kielichach powoju zarastającego wejście do katakumb.


Dobra. Dalej nie będę rozbierać. Pomysł jest. Nieświeży, ale jest. Wbrew pozorom nie jest tak źle, jak się wydaje. Tylko okroić to o połowę, zastanowić się nad każdym zdaniem: co ma przekazać Czytelnikowi, po co jest potrzebne, czy w ogóle jest potrzebne. Jak potrzebne, przyjrzeć się czy nie powtarza jakiś podanych wcześniej informacji, czy nie jest kliszą, czy jest poprawnie zbudowane. Jak nie jest potrzebne: wywalić bez żalu.



Zaznaczyć punkty wprowadzające bohaterów, punkty zwrotne w akcji i finał, zakończenie i puentę.

Zastanowić się, czy wszystko jest zgodne z zamierzeniami.



Przeczytać kilka razy na głos.



Zobaczyć efekt.

Ocenić, czy jest zgodny z zamierzeniami.



Pisanie to żmudna praca. Tu widzę, że była chęć pohasania sobie po krainie fantazji i ok, ale od wersji roboczych daleka droga do spójnych wewnętrznie, bogatych erudycyjnie i językowo światów Tolkiena. Ale i Tolkien zaczynał od zrobienia pierwszego kroku :)



Zuzanna
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

4
Wystawna uczta nie przyćmiła ich wspomnień, szczególnie u Wiktora, którego na widok pewnego szaraka ciągle bolała szczęka.
Może się czepiam ale przeczytaj to na głos.
Zagłębili się w zielony las i poczuli, że odżywają. Wdychając przesycone lasem powietrze
widać nie? dalej masz następny las


Kiedy nacieszyli się już widokiem natury, ruszyli szybko przed siebie, nie mieli wiele czasu, a musieli dojść do południowych katakumb, na szczęście nie musieli zbaczać na smoczy cmentarz, co wcześniej wydawało się nieuniknione.
Zdanie w stylu Kanta - on też takie lubił - stawiał dwie kropki na stronę. A ja wolę kropki od przecinków.


– Powinniśmy się cieszyć? - zapytała oschle Lutra.

– Raczej przygotować - odrzekł Bater nie zrażony tonem jej głosu, odrywając gorące mięso.

– A co nas tam czeka?- spytał go Wiktor, patrząc na gołębia, którego trzymał w ręku.

– Juch nisz mie nie zdzii - powiedział z pełnymi ustami Corbak.

– Mnie też - powiedziała Lutra ziewając - idę spać.

– Więc? - nie dawał za wygraną Wiktor.

– Duchy - odrzekł Bater i odłożył niedojedzonego gołębia.
Brrr - przeczytałam to dwa razy i za każdym razem gdy kończyłam czytać ten fragment myślałam sobie - szybko zjadł tego gołębia i nie miałam pojęcia o czym oni gadali. Nie wiem nic z tego dialogu bo mój umysł zajmuje się tymi pierdołami dopisanymi na końcu. Nie ma tam nic ważnego - to po co to wszystko wypisywać? Szybciej i lepiej<przynajmniej mi> czytałoby się bez tych przypisów.


Kiedy jego myśli zwróciły się ku Lorelei. Jego serce wypełniła tęsknota.
Lalalal - podkreślone zdanie ma sens zerowy. Teraz przydałby się ten przecinek z góry...


Kiedy ujrzałeś ją w lustrze, to też nie sprawiała najweselszego widoku...
może się znowu czepiam ale to nie brzmi najlepiej. Wcale nie brzmi.

wskazując na czerniące się kwiaty.
Jakie? O_o w ogóle masakrycznie dużo powtórzeń jest w tym fragmencie - tylko czarny, kwiat albo roślina. Dalej nie dam rady.

Jak dla mnie początek jest okropny i zupełnie nie zachęca do czytania a jedynie odpycha, do tego stopnia, że już po takim krótkim kawałku mam dosyć.

Pomijając fakt, że nie lubię fantasy - nie podobało mi się nic w tym, co do tej pory przeczytałam. Normalnie nawet w tym gatunku staram się znaleźć jakieś dobre strony - jak nie jakieś ciekawe zawiłości w fabule to szukam fajowskich dialogów czy staram się wziąć pod uwagę styl. No i tu też szukałam.

Dialogi jak na razie były suche - nie podobały mi się.

(Fabuła też, jak pisałam wcześniej)

Styl jak dla mnie też niefajny. W ogóle nieprzemyślane konstrukcje zdań, momentami spowalniasz akcje i wprowadzasz opisy, które nie dość że nie interesują czytelnika to jeszcze go nudzą.

Może i dalej masz jakieś super zwroty akcji czy inne wymyślności - ale nikt tego nie przeczyta jak zaśnie na pierwszej stronie albo rzuci książkę w kąt wkurzony, że musi czytać o jedzeniu gołębi żeby się przebić przed dialog.

Styl na minus, ten kawałek fabuły, który przeczytałam też. Ja jestem na nie ale może jakimś fanom fantasy się spodoba.



Pozdrawiam serdecznie :)



<aha, mam nadzieję, że nie wypisałam tych samych błędów, co poprzednicy - sorry ale zaraz spadam do domu i nie mam czasu patrzeć czy to już było czy nie :)>
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron