"Noc w Zabrożu" [horror]

1
"Noc w Zabrożu"
   ‏‏‍Jacek ruszył do wyjścia przeciskając się przez tłum podróżnych. Ogromna hala, typowa dla nowoczesnych fabrycznych miasteczek, wypełniona była różnokolorowym tłumem. Każdy dokądś szedł, z peronu na peron, do poczekalni, na ulice. Nad wszystkim górował wielki zegar. Jacek, gdy w końcu minął drewniane drzwi, trafił na szeroką aleję rozświetloną licznymi latarniami. Po brukowanej drodze terkotały dorożki i samochody zabierające nowo przybyłych gości.

- Ulica Świętego Jerzego – powiedział wsiadając do jednego z czarnych pojazdów.

   ‏‏‍W głębi miasta nie było już tak przyjemnie. Kamienne domki i kamienice zastąpiono budami z metalu i gnijącego drewna. Latarnie oświetlały wyłącznie skrzyżowania, pozostawiając uliczki w kompletnej ciemności. Po ulicach włóczyli się bezdomni w obszarpanych łachach i kobiety w za krótkich spódnicach. Zapewne będą tu nadal, gdy nadejdą fale mrozu. Te same zmęczone, wymalowane twarze wpatrujące się martwo w ściany. Leżące na białym śniegu.

- Stoją tu przez cały rok - powiedział kierowca. - Gdy któraś z nich umrze wzywane są służby które zabierają ciało i je palą. Niektóre odnajdują się dopiero na wiosnę, innych już nikt więcej nie zobaczy, ale nigdy ich nie brakuje.

   ‏‏‍Jacek jeszcze raz spojrzał za okno. Młoda dziewczyna szła z dwukrotnie starszym od siebie mężczyzną. W każdym jej ruchu widać było zmęczenie. Gdy reflektory przez krótką chwilę oświetliły jej oczy dojrzał w nich pustkę i obojętność. Cień nadziei na kolejny dzień.



   ‏‏‍Światła omiotły stare drzewa i żwirową ścieżkę, po czym pozostawiły Jacka w ciemności. Dźwięk silnika cichł coraz bardziej, aż w końcu zamarł na jednym z licznych zakrętów. W powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi i zatęchłych liści. Z wrzosowisk dobiegał cichy dźwięk polnych koników odgrywających wieczny koncert.

   ‏‏‍W pobliżu stał mały drewniany kościół z pojedynczą boczną wieżą. Na jej szczycie prosty krzyż rzucał długi cień na drogę i miasto poniżej. Przez chwilę Jackowi wydawało się, że zobaczył delikatne lśnienie. Czerwone błyśnięcie w jednym z szarych witraży, ale może tylko mu się zdawało? To pewnie księżyc wzszedł obejrzeć nowo przybyłego gościa.

   ‏‏‍Jacek znów ruszył w kierunku białego domu. Na tle ciemnych drzew i księżycowej poświaty wydawał się nierealny. Wszystkie światła były pozapalane, przypominając przystrojoną choinkę w czyimś ogródku. Idealnie kontrastował z pobliskim budynkiem. Gdy podszedł bliżej usłyszał delikatne nuty fortepianu i przyciszone rozmowy. Spokojnym krokiem wszedł na werandę i zastukał w drewniane drzwi. Po chwili otworzył je tęgi mężczyzna ubrany w czarne spodnie i białą koszulę z wywiniętymi rękawami.

- Witaj Jacku - powiedział z radością, ściskając jego dłoń i mocno przyciągając do siebie. - Już myślałem, że nie przyjedziesz, a tu taka niespodzianka. Czemu szwendasz się po nocy i to o tak późnej porze, ale gdzie moje maniery. Proszę wejdź i rozgość się. Nie będziemy przecież rozmawiać na dworze, skoro wewnątrz jest o wiele przyjemniej - mruknął porozumiewawczo, a na jego twarzy pojawił się jednoznaczny uśmiech. - Kochanie, Jacek przyjechał!

   ‏‏‍Salon nie był duży, ale na pewno przytulny. Podłoga wyłożona świerkowym drewnem odbijającym światło żyrandola. Duże balkonowe okna do połowy przysłonięte grubymi, brązowymi zasłonami. Kilka kredensów, barek, proste stoliczki i sofy. Mimo późnej godziny, który oznajmił stary zegar, w pokoju było jeszcze kilku gości. Wszystkiego dopełniał fortepian ze świecznikiem. Gdy Jace wszedł, grająca na instrumencie kobieta właśnie kończyła grę czterema szybkimi akordami.

- Za każdym razem gdy cię widzę, w moich oczach wyglądasz coraz piękniej - powiedział, podchodząc do Kasi, młodej dziewczyny w białej sukni i zielonej kamizelce. Zaskoczona spuściła wzrok po czym przypomniała sobie, że nie jest już panną. - Pamiętam jeszcze jak miałaś krótkie włosy i muszę przyznać, że wglądasz o wiele ładniej. Do tego ta gra. Musiałaś dużo ćwiczyć odkąd ostatni raz się widzieliśmy.

- Dziękuję, ty również dobrze wyglądasz. - Odgarnęła kosmyk blond włosów, który po chwili wrócił na swoje miejsce. - Gdzie byłeś przez cały ten czas? Tak rzadko pisałeś.

- Dużo podróżowałem i raczej omijałem większe miasta. Starałem się odpocząć od ich spraw. Poznać coś nowego. Wiesz na przykład, że na północy mają stawiać domy w całości zrobione ze szkła. Już przygotowali teren i sprowadzają materiały. Mieszkańcy są zadowoleni, bo będą mogli zarobić, chociaż podchodzą do tego sceptycznie. Nie wierzą, że to się uda.

- O, a jak to mają zamiar stawiać te domy? Ze zwykłego szkła? U nas jak wymieniali szyby, jak tylko ktoś przeszedł obok szyby drgały i pękały jak lód na jeziorze. - Lekko się zaczerwieniła i spuściła wzrok. Najwyraźniej wiedziała coś więcej o tych nieszczęśliwych wypadkach.

- Nie, tam mają zastosować nowatorskie pomysły. Podobno szkło będzie o wiele grubsze i łączone w specjalny sposób. Między każdą taflą położą stalowe listwy. W ten sposób stworzą szkielet utrzymujący wszystko w równowadze.

- To te tafle będą musiały być naprawdę grube. Przecież wystarczy rzucić kamieniem, a już zrobią się rysy. Z drugiej strony będzie przyjemnie mieszkać w takim domu. Można obserwować cały świat bez potrzeby wychodzenia. W lecie słońce grzałoby w twarz, a ja mogłabym się wpatrywać w błękitne niebo.

Jacek przez chwilę milczał pozwalają cieszyć się dziewczynie marzeniami.

- Tak, dopóki nie spadnie śnieg. - Uśmiechnął się. - Problemem mogą być też inni mieszkańcy. Pomyśl jak by to było, gdyby każdy mógł zaglądać do sąsiada. Dość krępująca sytuacja, chociaż nie pozbawiona zalet.

- No tak. Nie pomyślałam

- Co słychać u ciebie. - Jacek przerwał przedłużającą się ciszę. - W końcu miałaś upragnione urodziny. Teraz świat wydaje się o wiele ciekawszy. Tyle nowych rzeczy.

- Tak, teraz mogę przebywać ze wszystkimi i cieszyć się spotkaniami. Na początku trochę się bałam, ale na szczęście nie byłam sama. Byli też mężczyźni - na jasnej cerze znów pojawił się ciepły rumieniec - tacy pomocni, czarujący i uprzejmi. Miło się z nimi rozmawiało i do tańca zapraszali. Chociaż długo nie dałam się namówić. Dobrze, że trochę mnie uczyłeś, tak to nie skończyłoby się na potknięciach i obolałych palcach. Na szczęście partnerzy mieli tyle taktu, aby nadal podtrzymywać na duchu.

   ‏‏‍Na ganku słychać było ostatnie ciepłe rozmowy. Podpity gospodarz wylewnie żegnał ostatnich gości, wyrażając nadzieję ich przyszłego powrotu. Całą tyradę zakończyła gospodyni, karcąc męża za niestosowny żart.

- No gołąbeczki, wy też powinniście już iść spać. Szczególnie ta młoda dama którą tak kokietujesz. - W pokoju odezwał się rozochocony głos pana Budańskiego

- Po pierwsze, jestem raczej za stary na gołąbeczka, a po drugie to ona kokietuje mnie. - Zażartował i spojrzał na Kasie. Jak się tego spodziewał, zapłon rumieńcem i namiętnie wpatrywała się w czubki pantofli.

- Daj spokój. Przecież to moja siostrzenica i znam ją dobrze. Słyszałem jak rozmawiała z, jak on się nazywał? Arek, Adam? - Dziewczyna szybko podniosła głowę, a natrętny kosmyk znów wrócił na swoje miejsce.

- Oj daj dziecku spokój i chodź wreszcie na górę. - Wtrąciła się żona. - Nie widzisz jak się przy gościu zawstydziła.

- Jaki tam gość z niego. Przecież to prawie jak członek rodziny. Odkąd poznaliśmy. - Żona najwyraźniej nie miała zamiaru pozwolić na dalsze wywody.

- Twój pokój jest po prawej. Kasia ci pokaże.



   ‏‏‍Okno pokoju wychodziło wprost na niewielki kościół, który w mroźnym słońcu był wyraźnie widoczny. Typowa stara kapliczka jakie dawniej budowano na wsiach. Wykonana niegdyś z dobrego materiału teraz już poczerniała, jednak nie straciła swojego uroku. Idealnie komponował się z czystym niebem i gdzieniegdzie już białym lasem.

   ‏‏‍Chłodne powietrze i wybijające południe dzwony szybko rozbudziły Jacka. Pomimo, że nie miał żadnych snów, czuł się wesoły i wypoczęty. Pospiesznie zmył zmęczenie wczorajszego dnia i poszedł na późne śniadanie. Wychodząc, spojrzał jeszcze raz na skrzący się od szronu dach. To będzie piękny dzień.

   ‏‏‍Jak się tego spodziewał, posiłek już się skończy, a domownicy prowadzili luźne rozmowy.

- Witaj Jacku. Musiałeś być bardzo zmęczony, ale najwyraźniej już ci lepiej - powiedział z uśmiechem pan Budański widząc porcje jakie sobie nakładał. - Tutejszy klimat każdemu przywraca apetyt. Chciałbym żebyś poznał naszego nowego księdza Piotra

   ‏‏‍Dopiero teraz zwrócił uwagę na siedzącą z boku postać. Schludnie ogolona broda podkreślała młodzieńczy wiek, a w oczach widać było życie i zaangażowanie. Wszystkiego dopełniały rysy twarzy, nadając przyjacielski charakter. Jak wszyscy duchowni, ubrany był w czarną sutannę z koloratką. Jacek przywitał go skinieniem.

- Wielebny przyjechał tu w zastępstwie za naszego poprzedniego księdza. Wyjechał jakiś czas temu tłumacząc się dawno niezałatwionymi sprawami. Może ksiądz wie coś na ten temat. Na pewno zostawił jakąś notatkę w swoim pokoju?

- Faktycznie, zostawił z wyjaśnieniami i wytycznymi jak opiekować się kościołem. Bodajże jeden z przyjaciół poprosił go o pomoc.

- I to było tak ważne, żeby opuścić nas bez słowa wyjaśnienia. W takim pośpiechu?

- Różne są problemy. Jedne mniejsze, inne większe.

- A jak uważa ksiądz? - spytał Jacek uporawszy się z dużym kawałkiem kiełbasy, i zalewaną białą cebulą. - To jednak dziwne tak wyjeżdżać.

- Jak mówiłem, różnie to bywa. Są sprawy które nie mogą poczekać. Może chodzi o rodzinę lub pracę. Wiele osób ma z tym problem. Bezsens codziennego życia, odejście bliskich, czy szarość dnia. Mało jest takich ludzi? Mogę tylko zgadywać. W liście nie było żadnych wyjaśnień. - Mówił to spokojnie, na pewno nie kłamał. Tylko jego oczy. Nie pasowały do pogodnej twarzy małomiasteczkowego duchownego. Mądre i tajemnicze, i jeszcze coś leżącego na samym dnie. Na pewno nie kłamał, nawet nie miał powodu, ale nie mówił całej prawdy. Jednak patrząc w te oczy odechciewało się wiedzieć więcej. - Nawet bez problemów mogą być problemy.

- Głupie gadanie - wtrącił pan Budański. - Teraz trudno jest wyżywić własną rodzinę. Trzeba zastanawiać się jak żyć, a nie po co. Dobrze, że dogadałem się z tym fabrykantem. Tylko dzięki temu jeszcze tu mieszkamy. Z roli już niewielkie dochody, a w samym mieście też nie ma czego szukać. Do tego niebezpiecznie się stało. Podobno ludzie giną po zmroku. Już tuzin w przeciągu miesiąca zniknęło, ale policja nic nie mówi. Rzekomo wszystko jest pod kontrolą. Ostatnio znaleziono kobietę. Nie wiadomo dokładnie, bo służby porządkowe od razu ją zabrały, ale ludzie mówią, że była w strasznym stanie. Cała poraniona, a twarz.

- Kochanie przestań - przerwała pani Budańska - nie powinieneś słuchać tych bredni a tym bardziej rozpowiadać o nich przy wspólnym stole - powiedziała kładąc nacisk na ostatnie słowa.

- Przepraszam. Nie powinienem.

W pomieszczeniu zapadła krótka cisza którą jako pierwszy przerwał Piotr

- Państwo wybaczą, ale muszę iść. Mój poprzednik zostawił całą listę obowiązków i chyba należałoby już zacząć. Przynajmniej te najważniejsze. - Dodał z uśmiechem. Pożegnał się z gospodarzami i wyszedł. Jednak Jacek znów zauważył coś w jego oczach. Czy to był niepokój? Państwo Budańscy również mieli załatwiać jakieś ważne sprawy i szykowali się do wyjścia. W pomieszczeniu została tylko sprzątająca służba, Jacek i Kasia.

- Myślisz, że to wszystko prawda? To co mówią o tej kobiecie - spytała niepewnie.

- Nie. To tylko takie gadanie, nie powinnaś się tym przejmować. Ludzie wymyślają różne rzeczy, gdy nie mają nic do roboty. - Jackowi przypomniała się dziewczyna niknąca w mroku ze swoim kochankiem. - Tobie nic nie grozi.



   ‏‏‍Leciał. Naprawdę leciał. Pod nim przemykały hektary lasów, jak zające spowite w lepkiej, szarej mgle. Wszystkie kierowały się w jedną stronę. Do wilczego gniazda. Z daleka zamek wyglądał jak rysa. Małe rozdarcie w czarnym płaszczu Nocy. Bardzo wrednej i cholernie wkurzonej. Najwyraźniej chciała z nim skończyć zanim cokolwiek zacznie. W okrutnych porywach wiatru ledwo opierał się dłoni, próbującej go ściągnąć jak natrętną muchę. Las był tuż pod nim jednak wiedział, że będzie leciał dalej. Czuł z tego zimną satysfakcję. Sfrustrowana Noc dała upust swojej złości jednym potężnym wrzaskiem. Z trzaskiem biała błyskawica przecięła niebo, uderzając w szarą ziemię jak pięść nie znosząca sprzeciwu. Wolframowy blask przeniknął źrenicę, niosąc ostatni podarunek wprost do czaszki. Iglasty ból w samym jej środku.

   ‏‏‍Zamek był solidny. Na sześciu wieżach siedziały paskudne gargulce czekające na swoje przebudzenie. Powykrzywiane uśmiechem pyski przybierały kształt ludzkich twarzy, ponure przypomnienie grzeszników. Kamienne rzygacze wibrowały w ekstazie na myśl o zbliżającej się uczcie przeznaczonej tylko dla nich. Jednak ważniejsze od nich były otwarte okna i to, co się za nimi kryło. Już z daleko słyszał ciężkie rytmy bębnów. Teraz jednak, teraz to było zupełnie co innego. Do ogłuszających tonów przyłączyły się piskliwe dźwięki skrzypiec. Szybkie jak wariat biegający w swojej celi. Do przebicia takiego muru potrzeba czegoś więcej niż woli zakutej w żelaznej dziewicy. Potrzeba strachu i szaleństwa. Prawdziwego szaleństwa, którego tu nie brakowało.

   ‏‏‍Środek był tak naprawdę wielką balową salą. Pomalowane na czerwono ściany, z łuszczącymi się płatami farby, ożywały w świetle dziesiątek masywnych świec. Przy przeciwległej ścianie stała scena, z której wirtuozi dawali swój koncert. Szalona przeróbka Mozarta. Z sufitu zwisały żelazne klatki z mężczyznami, kobietami i dziećmi umalowanymi czarnym tuszem. Ich emocje wisiały ciężko jak burzowe chmury. Muzyka zaczęła przyspieszać, zbliżając się do kulminacyjnego momentu. Energia niemal rozsadzała wnętrzności rzucając nimi na wszystkie strony. Siedzący przy stolikach ludzie wyraźnie to czuli i teraz przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Przypominali osy rozdrażnione tanimi perfumami. Nagle wszystko zamarło. Dźwięki urwały się w pół tonu, a ludzie stanęli z uniesionymi głowami. Setki oczu wpatrywały się w tytoniowy sufit i stalową klatkę. Powoli, z głośnym KLIK… KLIK… KLIK… spuszczano ją w dół. Wewnątrz stała naga młoda kobieta. Poszarpane blond włosy skrywały twarz odsłaniając tylko jedno, matowe oko. Wewnątrz, jak burza, szalała krańcowa panika zasłonięta środkami przeciwbólowymi.

- Kasia - wyszeptał.



   ‏‏‍Obudził się szybko, nie wiedząc co widział. Czuł tylko strach i bicie serca, podobne do zająca uciekającego przed wilkiem. Pulsujący ból w skroniach przypominał jak blisko był śmierci. Teraz leżał na łóżku wpatrując się w kojącą biel sufitu. Pamiętał tylko niejasne uczucia i jedno wypowiedziane słowo.

Kasia

Powtarzał je cicho,

Kasia, Kasia

aż w końcu dotarło do niego co oznacza.

Wyskoczył jak poparzony, bezmyślnie zakładając spodnie. Błyskawicznie znalazł się przy kolejnych drzwiach, nieomal wyrywając je z zawiasów.

- Kasia! - Ostatnia myśl wyrwała się z krzykiem. Doskoczył do kobiety która wijąc się, coraz bardziej tonęła w pościeli. Zaczął ją budzić nie zważając na sińce, które tworzył pod palcami. W końcu otworzyła szeroko oczy i zaczęła płakać. Wielkie łzy bólu i wdzięczności padały na ciepłą pościel.

   ‏‏‍Siedzieli tak razem w lunarnych ciemnościach, aż łzy przestały płynąć a piersi odzyskały swój rytm. W powietrzu unosiło się delikatne cykanie zegara i coś jeszcze. Przez półprzymknięte okno do pokoju wpływało mroźne tchnienie nocy.

- Dobrze się czujesz? - spytał Jacek.

Oczywiście, że nie. Jak mogła się czuć po tym wszystkim co przeszła. Cokolwiek przeszła

- Słyszysz mnie? Odezwij się. - Delikatnie złapał ją za ramie i potrząsnął. - Kasiu?

Lekko się poruszyła jednak nadal patrzyła w ten sam punkt. Oprawione, rodzinne zdjęcie.

- Chodź pójdziemy zobaczyć, czy nic im nie jest. - Spojrzała na niego i przytaknęła.

   ‏‏‍Duże blaty, na których zwykle przygotowywano posiłki, odbijały zimne światło oświetlając wiszące garnki. Pozmywane naczynia leżały koło kaflowego pieca w którym od niedawna zaczęto grzać. Teraz jednak było tam zimno i cicho, tak jak w całym domu. Schodząc wąskimi, kuchennymi schodami obawiali się tego, co mogą zobaczyć. Nie w samej kuchni, ale tego co było za nią. Powoli, nie zakłócając dusznego spokoju, skierowali się do przeciwległych drzwi. Za nimi był niewielki korytarz, czarna sień prowadząca do kolejnego pokoju. Dla Kasi było to jednak zbyt dużo. Nie mogła zrobić kroku w to lepkie, oślizgłe powietrze. Jęknęła cicho i oparła się o chłodną framugę. Jej zwykle matowe oczy teraz lśniły lodowatym błękitem. Spojrzała pełnym rezygnacji spojrzeniem i powoli osunęła się na podłogę.

   ‏‏‍Potrzebowała pomocy, dobrze o tym wiedział, ale nie mógł się cofnąć. Gdyby to zrobił, nie stanąłby tu ponownie i nie sięgnął po klamkę. Siedzieliby tak razem, wpatrzenia w sosnowe drzwi, czekając, Bóg jeden wie ile, na. No właściwie na co? Na służbę, na białą furgonetkę, na klauna w za dużych buciorach? Nie. Nie mógł tego zrobić. Chwycił za gałkę i otworzył drzwi.

   ‏‏‍Pokój był ciemny i tylko na środku leżał dywan z księżycowej poświaty. Wpadał przez szerokie okna nad podwójnym, małżeńskim łożem. Przez jedno z nich wpływał zimny wiatr poruszający grubą zasłoną. Jacek powoli podszedł do sosnowego łóżka wyczuwając jego delikatny zapach, zmieszany z kwaśną wonią potu i czegoś jeszcze. Czegoś duszącego. Pościel rozrzucona była w koło jak pokonany wąż po morderczej walce. Jednak skoro tam leżała to gdzie byli właściciele. Rozejrzał się, ale kąty pochowały się w ciemnościach. Obok stało niewielkie biurko z zielonożółtą lampką. Próbował ją włączyć, jednak przełącznik wydawał ciche klik klik oznajmiając, że nic z tego nie będzie.

   ‏‏‍Coraz mniej mu się to wszystko podobało. Prawdę mówiąc, wcale się nie podobało. Resztki opanowania i spokoju zniknęły jak tytoniowy dym w szarym obłoku. Serce przyspieszyło, zmuszając pozostałe organy do zdwojonej pracy. Tylko płuca, nieprzystosowane do takiego tępa, odmawiały posłuszeństwa. Nie mogąc złapać oddechu, zatoczył się w kierunku okna. Przez chwilę nic się nie działo, jednak powoli pulsowanie ustawało, a mroczki przed oczami zniknęły. Najwyższa pora to skończyć, pomyślał. Uciec najszybciej jak się da, ale nie oknem. Nie tym. Przecież zostawił za sobą dziewczynę czekającą na jego powrót. Od dwudziestu minut.

   ‏‏‍Prawie biegnąc, podszedł do drzwi i chwycił chłodną klamkę. Niemal tak zimną jak podwójne lustro i odbicie niedomkniętej szafy. Ostrożnie, jak ślepiec z kijem, podszedł do mebla. Serce znów przyspieszyło łomocząc o lewe płuco. Za oknem postrzępione chmury zasłoniły księżyc ograniczając światło do wątłych promyczków. W pokoju panowała niemal grobowa ciemność, w której Jacek drżącymi rękami sięgnął do drzwiczek. Jednym płynnym ruchem otworzył garderobę i jego oczom ukazały się przeżarte przez mole palta i futra. Z wciąż skaczącym sercem i niedowierzaniem na twarzy przyjrzał się wnętrzu. Jego oddech nie przerywał już ból, ale histeryczny śmiech. Śmiałby się dłużej, gdyby nie wspomnienie dziewczyny za drzwiami. Małej skulonej postaci której musiał pomóc, ale jeszcze nie teraz. Za chwilę. Strach opadł z niego jak kurtyna tyle, że do oklasków było jeszcze daleko.



   ‏‏‍Gdy wyszedł, siedziała oparta o kuchenny stół i czekała.

- Nie ma ich. Okno było otwarte. - Nie poruszyła się jednak w oczach pojawiła się ulga. - Musimy iść.

Pomógł jej wstać i dojść drzwi. Była jak luźno wisząca kukiełka. Najwyraźniej lalkarz miał fajrant i uciął sobie drzemkę.



   ‏‏‍Na zewnątrz było szaro, chociaż do świtu brakowało kilku godzin. Żółta poplamiona tarcza wisiała nad lasem, a mgła spowijała trawę. W oddali szczekały psy.

   ‏‏‍Kościół do którego weszli, był ponury i duszny. W powietrzu unosił się zapach wiekowego drewna i chrobot korników. Przez niewielkie okna wpadało delikatne światło, współgrające z purpurowymi cieniami witrażu. Rząd masywnych ław prowadził do ołtarza, za którym wisiał ukrzyżowany Jezus i obraz Marii Matki.

   ‏‏‍Jacek posadził dziewczynę w pierwszym rzędzie i zapukał w drzwi zakrystii. Później jeszcze raz i znów, jednak nikt nie wyszedł. Zirytowany stał przez chwilę, po czym podszedł do tych prowadzących na dzwonnicę. One również były zamknięte.

- Co ci się przyśniło? - Przeniosła wzrok z krzyża na mężczyznę.

- Nie pamiętam już dokładnie. Wiem, że leciałem, bardzo nisko, do zamku w którym bawili się ludzie. Nie było to spotkanie ale raczej - zawahał się, nie mogąc znaleźć dobrego określenia - sabat. Muzyka grzmiała, wszyscy byli w transie. Potem pojawiłaś się ty. Obudziłem się i pobiegłem sprawdzić czy nic ci się nie stało.

- Ja byłam mała, może w wieku trzech lat. Leżałam w kołysce, a wszystko płonęło. Meble, zasłony, koszyk dla Reksia, łóżko. Oni w nim leżeli. Kręcili głowami z twarzami wykrzywionymi bólem. Pożerani przez potwora. - Pochyliła się składając ręce przy ustach jak do modlitwy. Pojedyncze łzy spadały na kamienną posadzkę. Niesforny kosmyk znów zwisał bezwładnie. - Później, już dorosła, patrzyłam jak leże w łóżku, a ogień powoli się zbliżał. Ten sam, z błyskiem inteligencji. Nie spieszył się. Przeskakiwał z mebla na mebel. Wspinał się ukrytkiem, bokami, głaszcząc moje uda, piersi, najdelikatniejsze miejsca. Oplatał łóżko niszcząc ciało oślizgłym jęzorem. Prawie się udusiłam, spłonęłam żywcem. W końcu wrzasnęłam i wszystko ustało, a ty siedziałeś obok.

   ‏‏‍Teraz już płakała ukrywając twarz w dłoniach. Objął ją ramieniem i przysunął do siebie. Łkała długo aż oczy wyschły, a gardło zachrypło.

- Dlaczego On to zrobił? Z kaprysu, z nudów, dla zabawy?! Przecież nie zrobiliśmy nic złego. To niesprawiedliwe. Zawsze myślałam, że jest dobry i sprawiedliwy, karze tylko grzeszników. - Głos wiązł jej w gardle. - Jest dobrym pasterzem, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Przecież byłam grzeczna - wychrypiała. - Nie zrobiłam nic złego. Nic złego. - Znów schowała się w jego ramionach trzęsąc się, nie mogąc zapłakać.

- Widzisz, może to nie tak. - Spojrzał na ołtarz, przebite ręce, twarz. - Często zapominamy o tym, co kryje się tuż pod powierzchnią. Czekające by wypełnić serce gdy będziemy szczęśliwi i bezbronni. Knuje i spiskuje by w końcu zaatakować, jak trująca żmija. Nie mogąc nic zrobić przyczaja się pod kamieniem, między spokojem a dostatkiem i w końcu skacze. Trafia prosto w serce, a stamtąd do mózgu. Jak myślisz, dlaczego udało nam się wyrwać? Gdyby Mu nie zależało nie trafilibyśmy akurat tutaj. Do tego miejsca. Uważasz, że to nic nie znaczy? - Pozwolił, by pytanie zawisło w powietrzu. - Skoro mamy nadzieję chyba On nadal jest z nami. Tylko my myślimy inaczej.

- Tak. Masz rację. - Otarła wierzchem dłoni twarz

   ‏‏‍Uśmiechnął się jeszcze raz. Mając to już za sobą mógł skupić się na niedalekiej przyszłości. Przynajmniej przez jakiś czas. Jeszcze raz sprawdził drzwi do zakrystii. Były zamknięte, ale luźno wisiały na zawiasach. Naparł na nie, a drzwi zaskrzypiały z niezadowoleniem.

- Myślisz, że nic im nie jest? Moim rodzicom.

- Nie wiem. Gdy wszedłem pokój był pusty, a okno otwarte.

Pchnął, i tym razem to nie było niezadowolenie.

- Co się z nimi stało?

- Nie wiem.

Drzwi w końcu ustąpiły.

   ‏‏‍Pokój był mały i skromnie umeblowany. W głębi stało pospiesznie pościelone łóżko i nieduże biurko. Przy ścianie biblioteczka z większością książek porozrzucanych po podłodze. Do wnętrza wpadało szare światło poprzecinane gałęziami. Jacek zapalił przenośną lampę i zaczął przeglądać zawartość biurka. Na wierzchu leżało kilka listów, w większości prywatna korespondencja. Wewnątrz również nie było nic szczególnego. Modlitewnik, Biblia, trochę papierów i przedmiotów które warto mieć pod ręką. W najniższej szufladzie znalazł komplet notatników, w większości starych i pożółkłych, oprawionych w skórę. Tylko jeden wydawał się nowy. Ostatni wpis opatrzony był datą sprzed kilku dni.



Obserwowałem ich przez dłuższy czas, ale w końcu się opłaciło. Nie było to proste bo dobrze się maskowali. Za dnia zwyczajni ludzie, przykładni mężczyźni i ojcowie, szanowani obywatele. Wieczorami dusze towarzystwa, nikt o nich złego nie mówił. W rejestrach też nie było nic nadzwyczajnego. Jednak ja nie dałem się zwieść. Długo ich śledziłem, ale było warto. W końcu wiem, co tu robią. Poznałem ich tajemnicę. Szkoda, że nie mam pomocy. Samemu będzie trudno, ale nic na to nie poradzę. Mieszkańcy na pewno mi nie uwierzą, tym bardziej bez dowodów. Będę musiał to skończyć. Wiem nawet gdzie i kiedy.



Ostatni wpis był pospiesznie nabazgrany.



Już wiedzą. Próbowali mnie zabić, i prawie im się udało. Teraz moja kolej.



   ‏‏‍Wewnątrz było coś jeszcze, ale nie zdążył sprawdzić.

- Jacek spójrz, właz! Jak myślisz dokąd prowadzi?

- Nie wiem. W mieście jest kanalizacja, ale nie sądzę, żeby ciągnęła się aż tutaj. Nie kończyłaby się w pokoju. Może w pamiętniku znajdziemy jakąś odpowiedź.

   ‏‏‍Zaczął pospiesznie przeglądać strony aż trafił na kawałek papieru złożony kilkakrotnie. W środku narysowane były kwadraty połączone liniami. Większość kończyła się kropkami, za wyjątkiem kilku przekreślonych. Pod spodem znajdowała się seria strzałek.

- Mapa. Myślisz że do podziemi tutaj?

- Nie wiem.

Zapadło ciężkie milczenie

- Co robimy? - Patrzyła na niego z napięciem.

Pomyślał chwilę nim odpowiedział.

- Mieliśmy straszne koszmary, a ty przeżyłaś załamanie. Dom jest pusty i na pewno do niego nie wrócimy, chyba się ze mną zgodzisz? - Przytaknęła. - Najrozsądniej byłoby zejść ulicą i poszukać pomocy. Moglibyśmy też pójść do sąsiadów. Z drugiej strony, jeśli wszyscy mieli takie sny, to zda się to na nic. Nie wiadomo też co się z nimi stało. Teraz jest w miarę widno, ale jak tylko zajdzie księżyc nawet z tym - pomachał latarnią wprowadzając w ruch cienie - niewiele będziemy widzieć. Spojrzał na nią i zobaczył dziecko czekające na decyzję.

- Idziemy na dół.



   ‏‏‍Korytarz, z początku murowany, teraz był zwykłym tunelem wykutym w stwardniałej glinie. Latarniane snopy pełzały w tą i z powrotem w rytm idącej pary. W powietrzu unosił się stęchły zapach wilgoci, ziemi i gnijących roślin. Jak w świeżo rozkopanym grobie. Szli razem wtuleni w siebie. Jacek obejmował ją ramieniem, uspokajając za każdym razem gdy grupka szczurów przebiegała po bosych stopach. Co jakiś czas od ścieżki odchodziły inne ciemne tunele. Niektóre wydawały się bezpieczne, z innych buchał okropny fetor, jednak szli prosto drogą wytyczoną przez prowizoryczną mapę. Zawsze w towarzystwie żółtych punkcików.

   ‏‏‍Jacek zastanawiał się, czy dobrze zrobili. Przecież na kartce mogło być wszystko. Dlaczego akurat mapa, plan podziemi ciągnących się pod miastem i zaczynających w kościele? Co takiego w ogóle można odkryć w prowincjonalnym miasteczku? Czemu ksiądz miałby zajmować się czymś takim? Powinien pomagać wiernym w problemach, ucinać miłe pogawędki i myśleć nad kazaniem na następną niedzielę. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej wydawało się to głupie i nierealne. Z powodu jakiegoś snu uciekli z domu i łażą po zapomnianych podziemiach. Ciekawe, po co je zbudowano, ale to nieważne. Czy powinni zawrócić? Na pewno niedługo będzie świtać. Mogliby wrócić i udać się na najbliższy posterunek. Na pewno otrzymaliby pomoc. Policja wszystko by sprawdziła i zapewniła opiekę.

   ‏‏‍Kasia zatrzęsła się i wtuliła mocniej w ramię. Po skórze przechodziły jej dreszcze.

   ‏‏‍Nawet sąsiedzi by im pomogli. Niemożliwe żeby wszyscy popadli w obłęd i tylko oni dwoje zdołali uciec. Zresztą czy można nazwać obłędem jeden zły sen. Może to była jakaś sztuczka. Może ktoś rozpylił narkotyk aby okraść dom. Budańskich nie było w pokoju, ale przecież nie przeszukiwali całego domu. Byli w połowie drogi, ale nadal mogli zawrócić.

   ‏‏‍Lampa zaczęła migotać, i skracać pole widzenia. Z jasnego białego światła teraz zostały tylko wątłe czerwone promienie. Jeszcze raz spojrzeli na mapę. Nie zostało im wiele drogi. Jeszcze kilka zakrętów i będą na miejscu. Jacek spojrzał na dziewczynę. Była blada i zmęczona. Teraz prawie cały czas się trzęsła, nawet w koszuli którą jej dał. Co chwila patrzyła na lampę, bezgłośnie błagając by nie zgasła. By świeciła jeszcze chwilę dłużej. Z gardła wydał się cichy, umartwiony jęk, gdy korytarz pogrążył się w ciemności. Pozostawieni gdzieś między wszędzie a nigdzie, za jedynych towarzyszy mieli biegające szczury.



   ‏‏‍Na białej polanie, dwie dziewczynki radośnie biegały przewracając się w miękkim puchu. Pod rozłożoną jodłą, na kawałku burej ziemi stał niewielki bałwan z ziemniaczanym nosem i uśmiechem z kamyków. Jedna z dziewczynek podbiegła pod drzewo i usiadła ciężko.

- Już nie mogę! - Wykrzyknęła i zdjęła z głowy beżowy kaptur. Lisi ogon połaskotał ją po twarzy. Poprawiła blond włosy zaśnieżonymi rękawiczkami.

- Tak szybko, przecież dopiero zaczęliśmy. - Druga dziewczynka, w błękitnej kurtce, stanęła obok łapiąc się pod biodra. - Z tobą to zawsze taka zabawa. - Przekomarzała się.

- Wcale, że nie.

- A właśnie, że tak.

- Wcale nie.

- Tak.

- Nie.

- Tak. - Pokazała jej figlarnie język. - Oj nie gniewaj się - przytuliła ją - pójdziemy nad staw?

Po chwili znów rzucały się śnieżkami i goniły po lesie. Tak jak tylko dzieci potrafią.

   ‏‏‍Jezioro znajdowało się wewnątrz lasu. Przy brzegu wystawały łodygi Wodnych Pałek, a gdzieniegdzie zamarznięte, małe Osoki. Zaczął wiać lekki wiatr.

- Tata mówi, że nie możemy wchodzić tak daleko - powiedziała brunetka.

- Głupia, nie wejdziemy daleko. Tylko tutaj, przy brzegu. - Blondynka wskazała dłonią.

- Ale… - Ostrożnie weszła na lód. Wydawał się dość gruby aby utrzymać jej ciężar.

- Szkoda, że nie mamy łyżew. - Kucnęła przy jednym z kwiatów zamkniętych w lodzie. - Może poskaczemy i zobaczymy komu uda się dalej bez upadku?

Dziewczynka nie odpowiedziała, tylko mruknęła z dezaprobatą.

- Chyba się nie boisz? Może już się zmęczyłaś. - Tym razem to ona była górą.

- A żebyś wiedziała, że nie. - Udając jazdę podeszła do przyjaciółki, po czym skoczyła bez trudu łapiąc równowagę. - Widzisz!

Wiatr przybrał na sile.

- Tak to i ja potrafię. - Po czym wylądowała obok.

Cofnęły się i powtórzyły kilka razy.

- Teraz ja skaczę pierwsza. - Powiedziała dziewczynka poprawiając blond loki. Zrobiła kilka zamachów i mocno się wybiła. Niestety nie udało się dobrze wylądować i upadła okrakiem na pupie.

- Patrz. - Dziewczynka poszła w jej ślady. Tym razem powietrze przeciął suchy trzask. Na tafli lodu pojawiła się pajęczyna pęknięć, rozchodzących się z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stała.

   ‏‏‍Blondynka z przerażeniem skoczyła próbując pomóc przyjaciółce. Podążała za nią na czworakach, uderzając piąstkami w lód. Widziała ogromne oczy i przerażoną twarz z której wydobywały się wielkie bańki powietrza. W końcu zamarła z krzykiem uwięzłym w gardle. Powoli znikła w ciemności. Wiatr zamienił się w pierwszą zimową burzę.



   ‏‏‍Kasia nie wytrzymała i zaczęła płakać. Jej łzy spływały po rozpalonej twarzy.

- Chodź musimy iść.

- Nie. - Głos miała jak stłuczone szkło.

- Nie możemy tu zostać.

Nie odpowiedziała.

- Im szybciej ruszymy, tym szybciej się wydostaniemy.

Nadal tylko pustka.

- Proszę nie rób mi tego. - Jego głos się na chwilę załamał. Mam dość, pomyślał, mam kurna dość. Zacisnął na niej ręce szybko się opamiętując. Odchylił lekko głowę, wziął głęboki oddech i powiedział. - Posłuchaj mnie. Nie możemy tak tu stać. Niedaleko jest wyjście, a tam wszystko będzie już dobrze. Na pewno jest już dzień, i wszyscy nas szukają. Twoim rodzicom nic nie jest i martwią się o ciebie. Myślą pewnie, że coś ci się stało, jakaś krzywda, a przecież ty stoisz tu cała i zdrowa. Nie możemy pozwolić im czekać..

Przez chwilę stali milcząc.

- Chodź.

   ‏‏‍Przypominało to powrót do sennego koszmaru, albo jego dalszą część. Z obślizgłymi ścianami i okropnym fetorem. Tyle, że bez obrazu ani dźwięku. W powietrzu coraz mocniej czuć było siarką, amoniakiem i jeszcze czymś. Jak w drodze do wiecznego potępienia. Pomimo, że trzymali się razem odległość wydawała się ogromna. Nie słychać było oddechów, westchnień, kroków. Nie czuć dotyku ani zmęczenia. Nie było nawet czasu.



   ‏‏‍Jasne słońce z trudem przebijało się przez grubą warstwą czarnego dymu. Budynki, niegdyś przedstawiające wielkość miasta, teraz zmieniły się w ruinę. Wiele z nich straszyło poszarpanymi otworami i odpadającymi ścianami. Ulice blokowały zwały gruzu, tak niedawno służące za obronne szańce. Gdzieniegdzie stały tramwaje, jednak większość podzieliła losy samochodów i dorożek zniszczonych w wojennym ogniu. Tylko jedno miejsce, pomimo otworów po kulach i zrujnowanej zegarowej wieży, zdawało się spokojne. Miejski ratusz po środku starej części miasta. Zbudowany solidniej niż pozostałe domostwa, służył niedobitkom wojska za ostatni bastion.

   ‏‏‍Wewnątrz garstka ludzi siedziała z karabinami w rękach nerwowo oglądając sceny rozgrywające się dokoła. Tylko oni siedzieli nieruchomo, żywi pośród umierających, przyglądając się pacyfikacji miasta. Słuchali krzyków rannych i błagających o litość cywili. Twardo wykrzykiwanych rozkazów i karabinowych wystrzałów. Widzieli uciekających mieszkańców z dziećmi i resztkami dobytku. Wielu z nich leżało na placu, kilka kroków od drzwi i okien których żaden z żołnierzy nie miał prawa otworzyć.

   ‏‏‍Przez plac przebiegła kolejna grupa ludzi, jednak nie zdołali dobiec nawet do połowy. Ciężka seria ścięła ich jak kłosy zboża. Z cienia jednej z wąskich uliczek wyszedł żołnierz ubrany w czerwonoczarny mundur. Nie obawiał się nienawistnych spojrzeń i luf automatów. Niespiesznie podszedł do ciał przeszukując ich kieszenie.

   ‏‏‍Wszystko ucichło. Nie było krzyków i wystrzałów, nic się nie poruszało. U jego zakrwawionych po cholewy butów leżała ranna kobieta. Była piękna nawet mimo złamanego nosa. Żołnierz podniósł ją i obrócił do światła. Przyglądał się przez chwilę po czym złapał za suknię i pchnął. Trzask pękającego materiału przeciął powietrze jak grom. W zapłacie odwdzięczyła się nienawistnym spojrzeniem i uderzeniem w twarz. Po chwili znów leżała na ziemi przygnieciona ciężarem oprawcy.

- Musimy jej pomóc. - Powiedział młody mężczyzna odwracając się od okna.

- Ani mi się waż. - Odparł twardy głos z głębi pokoju

- Nie możemy na to pozwolić. Chyba po to mamy te pieprzone orzełki! - Wskazał wygięty emblemat.

- Właśnie że możemy i to zrobimy. Nie poświęcę żołnierzy żeby ratować i tak już zimne mięso. Masz siedzieć na dupie i czekać.

Jacek cały się trząsł. Kłykcie zbielały mu na zaciśniętej broni.

- To tylko jeden człowiek. Jeden pieprzony żołnierz! - Przez dziurę w ścianie dochodziły do nich jęki i odgłosy bicia. - Wyjdziemy, zastrzelimy skurwysyna i wciągniemy ją do środka. - Całej rozmowie przysłuchiwali się pozostali żołnierze. Mimo że nikt się nie poruszył wszyscy słuchali z napięciem. Myśleli tak samo, ale milczeli.

- Posłuchaj mnie synku. Nie ty tutaj dowodzisz, i nie ty wydajesz rozkazy. Ty masz je tylko wypełniać. Masz siedzieć i patrzeć jak ją gwałci, a gdy skończy będziesz patrzył dalej i ani piśniesz. To jest rozkaz, zrozumiano. Pytałem czy zrozumiano!

- Tak jest - odpowiedział. Mimo, że nienawidził go i najchętniej roztrzaskał mu czaszkę o ścianę, dyscyplina była silniejsza

- Głośniej!

- Tak jest!

- Wszyscy wracać na posterunki i czuwać. Nie strzelać bez rozkazu.

   ‏‏‍Jacek wrócił na swoje miejsce i wysunął broń. Patrzył z nienawiścią na miarowo poruszającego się mężczyznę i blednącą kobietę. W głowie szalała mu burza jednak nic nie zrobił. Gdy mężczyzna skończył, wstał i podciągnął spodnie. Odwrócił się w stronę budynku, rozpostarł ramiona i wyszczerzył zęby. Gdy nic się nie wydarzyło, odszedł.

Znów słychać było wystrzały i krzyki. Umierające życie powróciło.

- Niech to się skończy. - Błagał Jacek. - Oddałbym wszystko żeby się wreszcie skończyło.

- Wszystko? - spytał z ciekawością wiatr.



   ‏‏‍Zimno, ale nie takie zwykłe, niemal kojące. Metal był przyjemny, gładki w dotyku. Każdy kawałek, szczebel po szczeblu, dawał nadzieję. Jak lina alpiniście, albo światło nurkowi. Wspinali się powoli skostniali z zimna z rosnącą nadzieją. To już niedaleko, tylko chwila.

   ‏‏‍Jednak wyjście nie było tym czego się spodziewali. Zamiast betonowej konstrukcji i słonecznych promieni zobaczyli półkulistą jaskinię. Dziesiątki świec umieszczonych w specjalnych otworach oświetlały naścienne hieroglify. W większości były to zawiłe wzory i teksty w przeróżnych językach. Wyryte dłońmi setek ludzi, którzy byli tu przed nimi. Po środku usypany był pagórek, na którym stał mały stolik z leżąc na nim księgą. Jacek pomógł wejść dziewczynie i położył ją delikatnie na ziemi.

- Witaj, mam nadzieję, że podróż nie była męcząca?

   ‏‏‍Odwrócił się w stronę mówiącego i zamarł. Przed nim stał mężczyzna w sile wieku ubrany w czarny modny garnitur. Włosy, z gustowną siwizną na skroniach, współgrały z bursztynowymi oczami. Dłonie w białych rękawiczkach trzymał złączone za sobą.

- Dlaczego nic nie mówisz, nie poznajesz starego przyjaciela? - uśmiechnął się rozkładając ręce - ale gdzie moje maniery.

   ‏‏‍Z jednej z półek wyjął kryształową karafkę i parę kieliszków w kształcie tulipana. Nalał do nich bursztynowej cieczy i wyciągnął w stronę Jacka. W powietrzu uniósł się intensywny zapach koniaku pobudzającego pragnienie. Mężczyzna uniósł dłoń, jednak szybko ją cofnął.

- Na pewno nie chcesz? No trudno. - Położył szklankę między nimi, a sam upił drobny łyk. - Widzę, że nie jesteś w nastroju do rozmów, więc zacznę od razu. Zapewne pamiętasz nasze ostatnie spotkanie. Nie odbyło się w najprzyjemniejszych okolicznościach ale niestety tak było najłatwiej. Jakbyś chciał wiedzieć, uczciwie postąpiłem z kobietą, a tamten mężczyzna zginął zaraz po wojnie. Wracając do tematu, obiecałeś mi przysługę w zamian za zakończenie tamtej rzezi. Dotrzymałem słowa, i chcę zapłaty. Nie muszę chyba przypominać czym grozi zerwanie umowy - zamilkł na chwilę. - Zaraz, przez tamte drzwi - wskazał ukryte w cieniu przejście - wejdzie grupa ludzi. Kim są nie jest ważne. Jedyne co musisz zrobić, to wyjść.

   ‏‏‍Zapach alkoholu doprowadzał Jacka do szaleństwa

- A co z dziewczyną? - wychrypiał.

- Ona zostaje.

- Nie, nie ma z tym nic wspólnego.

- Taka jest umowa i nie mogę jej złamać. Chyba, że ty to zrobisz.

   ‏‏‍Jacek wpadł w pułapkę z której nie było wyjścia. Nie wiedział co zrobić. W drzwiach usłyszał chrobotanie otwieranego zamka. Gdy z powrotem się odwrócił postaci już nie było.

   ‏‏‍Do jaskini weszła grupa ludzi ubranych w szaroczarne habity. Wszyscy nosili kaptury oprócz jednej postaci. Twarz poznaczoną miał zmarszczkami, a na łysiejącej czaszce widniały duże starcze plamy.

- Co tu robisz? - powiedział twardo. - Kimkolwiek jesteś, już stąd nie wyjdziesz.

Jak na znak jego towarzysze wyciągnęli krótkie noże i ruszyli w jego stronę.

- Stójcie. - Jacek odsunął się odsłaniając nieprzytomną Kasię. - Miałem ją przyprowadzić

   ‏‏‍Mężczyzna podniósł rękę zatrzymując swoich ludzi. Wyciągnął sępią szyję i zaczął przyglądać się dziewczynie. Po chwili przekręcił lekko głowę, i otworzył szeroko jedno oko. Szare, głęboko osadzone w oczodole

- Tak - zaskrzeczał zachrypłym głosem. Podniósł kościste ręce i poruszył nimi w przód i w tył. Długie głębokie rękawy zafalowały - Rozumiem, możesz odejść.

Wszyscy rozstąpili się robiąc przejście w kierunku drzwi.

   ‏‏‍Jacek spojrzał na starca po czym popatrzył na Kasię. Leżała spokojnie, bezbronna i nieprzytomna, w tej samej sukience w której wybiegła po koszmarnej nocy. Jej młodzieńcze ciało drżało pod warstwami cienkiego materiału. Brudną, pobladłą twarz przykrywał bezwładny, złocisty kosmyk włosów. Karminowe usta poruszały się, a powieki drgały spazmatycznie

- Na co czekasz, idź już - zaskrzeczał jeszcze bardziej. Rękawy znów zafalowały.

Jacek ruszył. Minął przygarbioną postać sępa i wyszedł.



   ‏‏‍Korytarz nieznacznie piął się w górę nie pozostawiając nadziei na szybki koniec. Szedł nim powoli, przygarbiony poczuciem winy i nienawiści do samego siebie. Ciągle widział starca schylającego się i głaszczącego ją po policzku. Jednak co miał zrobić. Nie mógł przeciwstawić się diabłu. Nie mógł złamać kontraktu. Nienawidził się za to, ale nie mógł zaprzepaścić własnej duszy. Nogi ciążyły jak ołów, a serce pełne czerni, nie dawało spokoju. Nienawidził się za zostawienie Kasi na pastwę tych okrutnych bestii.

   ‏‏‍Znów przed oczami zobaczył grupę kapturów otaczających kołem swojego pana. Stał na podwyższeniu trzymając w rękach księgę i recytując dziwnie brzmiące zdania. Pod nim, na plecach leżała naga Kasia z rękami i nogami rozłożonymi na boki. Z nielicznych płytkich ran sączyła się szkarłatna krew.

   ‏‏‍Teraz całe pomieszczenie pulsowało ognisto pomarańczowym kolorem świec. Wolumin, z arabskimi literami na okładce, leżała z boku a starzec trzymał w rękach długi zakrzywiony nóż. Co chwila zostawiał nowe, gładkie nacięcia na białej skórze. Gdy skończy, odsunął się pozostawiając ciało swoim towarzyszom. Co chwila jakiś kaptur podnosił się ponad tłum przykładając ręce do ust. Krew spływała po brodzie i policzkach plamiąc zakonne habity.

   ‏‏‍Złapał się za głowę próbując zahamować lawinę coraz to gorszych wizji. Z płaczem i krzykiem uderzał rękami w ściany, podłogę i samego siebie. Wił się, nie mogąc wytrzymać bólu w czaszce i klatce piersiowej.

- Co ja zrobiłem! - krzyczał opętańczo, wbijając paznokcie w ciało. - Co ja zrobiłem!

   ‏‏‍Wreszcie potknął się i upadł na kolana. Z oczu spadły łzy rozpryskując się na skalnym pyle. Drżącymi rękami złapał wilgotny piach i przesypał go przez palce jak gęstą krew. W końcu wstał pokrwawiony i poobijany, z zimnym spojrzeniem w oczach. Pewnym krokiem skierował się w dół.



   ‏‏‍Wpadł do środka jak bestia obalając dwóch zaskoczonych kultystów. Najbliższy z nich próbował pchnąć nożem jednak Jacek z łatwością zablokował. Przerzucił napastnika przez ramię i wyłamał bark.   ‏‏‍Kultyści, zaskoczeni nagłym atakiem, szybko otrząsnęli się i ruszyli na niego z zimną stalą w dłoniach. Spojrzał na nich pustym, nienawistnym spojrzeniem, wydał gardłowy pomruk i wyszczerzył zęby. Złapał najbliższego, płynnym ruchem wykręcił rękę w stawie i łapiąc za kaptur roztrzaskał głowę o wystający kant wnęki. Nie mieli szans w starciu z byłym żołnierzem.

- Dość - wykrzyknął z niesamowitą mocą starzec obalając wszystkich niewidzialną siłą. - Przeszkodziłeś w ceremonii – Spojrzał na niego swoim wytrzeszczonym okiem. - Giń.

   ‏‏‍Jacek poczuł ból w całym ciele. Nie mógł oddychać, a żyły na skroni pulsowały coraz szybciej. Tysiące elektrycznych sznurków wędrowały pod skórą w rytm przyspieszonego tętna. Żołądek, wątroba i wszystkie wnętrzności kurczyły się z każdym suchym jak piach oddechem.

   ‏‏‍Nagle wszystko ustało. Ciągle czuł nabrzmiałe tętnice, jednak widmo śmierci ustąpiło. Z mozołem podnosił głowę, przeciwstawiając się żelaznym karbom. Przed sobą widział starca falującego rękawami z twarzą wykrzywioną złością. Krzyczał coś do mężczyzny odzianego w czarne ubranie, jednak nie mógł zrozumieć słów. Jedyne co słyszał, to jednostajny szum i dudnienie.

   ‏‏‍Jacek podnosił się powoli, walcząc o każdy oddech, każdy najmniejszy ruch. Zachwiał się i upadł. Głowa bezwładnie wylądowała na ziemi uwalniając wodnisty ból i feerię barw przed oczami. Przez różnokolorowe punkciki wpatrywał się w Kasię wiszącą na żelaznych kajdanach. Patrzył nieprzytomnie, nie czując upływu czasu. Przypominało to koniec koszmaru, jaki śnił kilka godzin temu. Przypominał sobie co czuł i dlaczego się wtedy obudził.

   ‏‏‍Zacisnął dłoń na nożu, przekręcił się i jeszcze raz spróbował wstać. Wzrok zawęził się do małego, postrzępionego okręgu, wewnątrz którego stała rozmazana postać starca powoli ruszającego ramionami. W przód i w tył, w przód i w tył. Poły habitu falowały równomiernie przypominając skrzydła. Ruszył w kierunku sępa, powłócząc nogami, a gdy był już przy nim podniósł ramię i opuścił. Świat znów nabrał zwykłego tempa i obalił Jacka z nóg. Wtrącił w kojącą, ciepłą czerń.



   ‏‏‍Próbował się poruszyć, jednak nie był w stanie. Znajdował się wewnątrz małego drewnianego pokoju. Całe pomieszczenie skąpane było w złocistoczerwonym kolorze słońca. W pojedynczym łóżku naprzeciw, pod puchową niebieską kołdrą, leżała młoda dziewczyna. Jej złociste włosy przykrywały niemal dziewczęcą twarz.

   ‏‏‍Zasłony wydęły się, jednak Jacek nie poczuł żadnego wiatru. Do pokoju weszła postać w czarnej sutannie i koloratce. Był to ten sam mężczyzna którego widział w podziemiach. Widząc budzącą się dziewczynę poruszył ustami, a na twarzy zagościł mu uśmiech . Najwyraźniej znali się już wcześniej. Podszedł do kredensu obok i z miedzianego dzbana przelał trochę wody do kubka. Mieniła się w słońcu jak drobne perły i cyrkonie. Podał go dziewczynie, po czym wrócił po tackę z kanapkami.

   ‏‏‍Wydawało mu się, że rozmawiają, jednak nic nie słyszał. Widział tylko bezszelestne ruchy warg. Twarz mężczyzny spoważniała. Odpowiedział coś dziewczynie, a ona skryła twarz w dłoniach. Przez palce popłynęły łzy piękniejsze od wody. W końcu uspokoiła się i zadała jakieś pytanie, po nim kolejne, i następne. Z jakiegoś powodu wiedział, że rozmawiali o nim, jednak nie wiedział dlaczego. W końcu zmęczona kobieta zagłębiła się w miękką poduszkę. Wpatrywała się w biały sufit, po czym obróciła głowę. Spojrzała prosto w oczy Jacka i zasnęła szczęśliwa. Mężczyzna przez chwilę również na niego spoglądał, po czym wyszedł.

   ‏‏‍Dopiero teraz zauważył, że nienaturalne światło zanikało pod wydłużającymi się cieniami.

2
Nikt ci nic jeszcze nie napisał, wiem jak to wkurza. Przyznam się szczerze, że przeczytałem tylko jedną trzecią tego tekstu. Dlaczego ? Ano dlatego, że masz wyjątkowo toporny styl. Twoje zdania brzmia jak jakieś puste monologi, chodzi mi o to: "ogromna hala byla wypełniona kolorowym tlumem" potem "po brukowanej drodze cos tam terkotalo", dalej cos tam sie znowu robilo, cos tam swiecilo, cos jezdzilo, ogółem nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Musisz jakoś zaciekawić czytelnika, bo na razie brzmi to jak zrzędzenie jakiejś starej baby. Całość zlewa się w bezsensowny ciąg zdań, po kilku takich zdaniach już mi obojętne co tam jezdzilo, swiecilo, terkotalo czy lezało na śniegu. Brakuje świeżości. To tyle co miałem do powiedzenia jak narazie, ale pamiętaj, że nie jestem weryfikatorem, nie mam tyle wiedzy i umiejętności pisarskich co oni, także wcale nie musisz do mojej wypowiedzi przykładać wielkiej wagi. Pozdrawiam.

Locter.

3
Stary już jestem, najwyraźniej. Nie doczytałem, nie potrafiłem.



Powiem ci dlaczego tak się stało.

Opisy według mnie są fundamentem, na którym stawia się dom z dialogów. U ciebie te fundamenty są okropnie wątłe i suche. Rozsypują się zaraz na początku. Taki dom długo nie postoi.

Dialogi brzmią sztucznie, bardzo. Przeczytałem je nawet na głos żeby się upewnić. Każda rozmowa jest zupełnie nienaturalna.

Masz wtrącenia, które biorą się znikąd. Na przykład to:
Te same zmęczone, wymalowane twarze wpatrujące się martwo w ściany. Leżące na białym śniegu.
Twarze leżące na śniegu? Skąd one? Należą do prostytutek czy bezdomnych? Wypadły im z kieszeni? A może chodzi o ściany? Biały mogłeś opuścić, czytelnik domyśla się i od razu widzi biały śnieg chyba, że napiszesz, że był żółty od moczu czy jeszcze inny.



Ogólnie, nie podobało mi się głównie przez wykonanie. Nie dotrwałem na tyle długo żeby się przekonać jak jest z pomysłem.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

4
Faktycznie, z opisami kiepsko wyszło, muszę nad nimi jeszcze popracować. Początek też trochę sztywno mi wyglądał, ale co mogłem poradzić. Próbowałem jakoś stworzyć klimat, a od czegoś trzeba zacząć. Wydaje mi się że dalej, trochę dużo dalej, jest lepiej ale ja tam nie wiem. Dzięki za odpowiedzi, następnym razem postaram się to wszystko jakoś poprawić.

5
Zaczynam czytać i... whoaaaaaaaaa!
[1]Ogromna hala, typowa dla nowoczesnych [2]fabrycznych miasteczek, wypełniona była [3]różnokolorowym tłumem.


Jedno zdanie, a tyle błędów: stylistyczny, znaczeniowy i opisowy.



[1] - Piszesz, że hala była ogromna, po czym używasz zdrobnienia miasteczko

[2] -Jakie to są fabryczne miasteczka? Produkowane w fabryce? oryginalne?

[3] - Różnokolorowy tłum: Rasizm!



Na podstawie tych 3 wytycznych widzisz, jak może odczytać twoją myśl czytelnik. Czasem myślenie skrótowe niczemu dobremu nie służy. Przerabiam zdanie na poprawne:



Ogromna hala - typowa dla nowoczesnych miast - była wypełniona tłumem.



W tym zdaniu nadal mam ogromną halę, sugeruję, że typową dla miast, ale czytelnik może ją umiejscowić sobie nawet w środku lasu, jak zechce, oraz dodaję na koniec tłum. Czytelnik wie, jak wygląda tłum. Różnie! :)


poczekalni, na ulice
tą ulicę - liczba pojedyncza, rzecz. ż.

te ulice - liczba mnoga.

Z konstrukcji zdania wynika, że zabrakło ci "ę" :)




Po brukowanej drodze terkotały dorożki i samochody zabierające nowo przybyłych gości.


Zgubiłeś się w przenośni, a do tego zgubiłeś dwie funkcje opisywanych czyności. Podpowiem:



terkotały - jechały.

............ - zabierając ?

W jednym zdaniu chcesz stworzyć szybką akcję. Czyli piszesz, że jeździły dorożki zabierając ludzi. Z tym, że jest to niepoprawnie - przez skrót w zdaniu odczytujemy: Terkotać = zabierać.


‏‏‍Jacek jeszcze raz spojrzał za okno. Młoda dziewczyna szła z dwukrotnie starszym od siebie mężczyzną.


Znasz takie równanie? X+Y=Z? Widzę, że znasz i postanowiłeś je zawrzeć jako informację o dwóch bohaterach :) Prawidłowy zapis takiej informacji:

‏‏‍Jacek jeszcze raz spojrzał za okno. Młoda dziewczyna szła ze znacznie starszym od siebie mężczyzną.


‏‏‍Jacek znów ruszył w kierunku białego domu. Na tle ciemnych drzew i księżycowej poświaty wydawał się nierealny. Wszystkie światła były pozapalane,


pozapalane? A nie zapalone?


Mimo późnej godziny, który oznajmił stary zegar, w pokoju było jeszcze kilku gości. Wszystkiego dopełniał fortepian ze świecznikiem. Gdy Jace wszedł, grająca na instrumencie kobieta właśnie kończyła grę czterema szybkimi akordami.


Ale pole minowe :)



godziny i który? - złe końcówki. godziny, które

Wszystkiego dopełniał fortepian? Tylko co dopełniał?

Ukończyła grę grając?


Mieszkańcy są zadowoleni, bo będą mogli zarobić, chociaż podchodzą do tego sceptycznie
Dobre.... oksymoronizm cię wykończy. Są sceptycznie zadowoleni? :)


‏‏‍Okno pokoju wychodziło wprost na niewielki kościół,


Przetłumaczę na logikę autora: Okno wychodziło i nie wróciło :)

Ten błąd jest użyciem mowy potocznej, w znaczeniu maskowanym. Dla pewnych cech otoczenia używa się skrótu myślowego. Ten akurat pochodzi z

Widok okna wychodził na... - ponieważ stojąc w pomieszczeniu, masz pewien kąt widzenia przez wspomniane okno. Wobec tego, wyprowadzając przedłużenia lini kątowych, możesz stwierdzić, że widok WYCHODZI NA. Ale okno nie wychodzi. :)


który w mroźnym słońcu
Powiem tak: jak to udowodnisz, masz nobla. Tymczasem moja wersja jest taka: powietrze mroźne. Słońce parzące. Nawet w zimie słońce grzeje, ale to w jakim stopniu, zależy od warunków atmosferycznych.


Iglasty ból w samym jej środku.
Leciał nad lasem. Iglastym. To też ból był iglasty... ciekawe rozwinięcie... Bardzo źle dobrana metafora z włączeniem wyrazu jednoznacznego. - Iglasty.



Dalej nie czytam z dwóch powodów:

- tekst jest bardzo niechlujny, niestarannie napisany i NIE CZYTANY

- przez tą niechlujność i stawiane pola minowe, nieciekawy



O tekście:

To co przeczytałem nawet mnie nie znudziło. Odstraszyło od dalszego czytania. I to jest horror. Ale horror w tym wydaniu polega na tym, że chociażby NIE WIEM JAK dobry pomysł był, to zbiłeś go w zalążku, nie czytając tego co spłodziłeś. Większość ukazanych błędów mogłeś sam "wyrwać" drukując ten tekst i czytając sobie na głos, np. przy kominku, na działce, gdziekolwiek.



Dialogi, jak pisał Weber, są sztuczne. Ludzie w naturze nie wymieniają tylu informacji, nie budują takich zdań. Po prostu tak się pisze, a nie mówi. Metafory i opisy użyte w narracji w większości przypadków są niecelne. Tekst nie podobał mi się. Pomysłu nie ocenię, bo nie dobrnąłem do zakończenia
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Znów dziś pozwolę sobie się wtrącić Martiniusowi (przepraszam, jakoś tak wyszło, nie śledzę Twoich postów, serio, przeczytałem sam początek : ) )


[2] -Jakie to są fabryczne miasteczka? Produkowane w fabryce? oryginalne?

[3] - Różnokolorowy tłum: Rasizm!
Ad1. Czepiasz się ; ) Termin 'miasto fabryczne' jest terminem najzwyklejszym w świecie i powszechnie używanym. Przykładem miasta fabrycznego jest Łódź. Miasteczka - Choroszcz.

Ad2. Czepiasz się : ) To żaden błąd, tak się przecież mówi i pisze. Tłum jak najbardziej może być w słowie pisanym róznokolorowy, wielokolorowy, różnobarwny. I tyle w tym rasizmu, co w pisaniu o czarnym samochodzie.

7
Widzisz, jake zastosowanie innego słowa o takim samym znaczeniu może zmienić podejście? różnobarwny... i jak to lepiej brzmi.



Wiem, że używa się miasteczka fabrycznego - ale nie fabrycznego miasteczka. Bo to są dwa odmienne zdania. Zauważ, że sam napisałeś poprawnie, a autor tekstu, już nie :)





PS: przestań mnie śledzić :P
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
Hm... Z tym miastem fabrycznym zamiast fabrycznego miasta przyznam Ci rację.



Ale z tym różnobarwnym tłumem już nie. Bo to, że dany zwrot w danym kontekście lepiej brzmi niż inny, nie znaczy, że ten inny jest błędny i ma być wytknięty. Fakt, że ja w moim mniemaniu dany fragment napisałbym lepiej nie jest podstawą do wytykania - tak długo, jak długo ten fragment nie będzie stylistycznie/językowo/jakkolwiek zgrzytał. A różnokolorowny tłum nie zgrzyta, błędem nie jest. Przymiotnik różnobarwny jest może i w tym kontekście akurat ładniejszy, ale tylko tyle :). Piszę o tym wyłącznie dlatego, że Twój komentarz - "Rasizm!" nie wiadomo czy ma być wytknięciem błędu (np. ja to tak odebrałem), czego innego, czy w ogóle wytknięciem. I autor może zgłupieć : )



Pozdrawiam. Peace.

9
Sil pisze:Piszę o tym wyłącznie dlatego, że Twój komentarz - "Rasizm!" nie wiadomo czy ma być wytknięciem błędu (np. ja to tak odebrałem), czego innego, czy w ogóle wytknięciem. I autor może zgłupieć : )


A skądże! Mój komentarz, jak widziałeś, nie polegał na nazwaniu tego błędem - tylko opisywał moją reakcję jako czytelnika na tekst. Teraz to autor musi sobie zadać pytanie, czy napisał dobrze i chce tak zostawić, czy też może budzić złe skojarzenia (jak w moim wypadku) i powinien coś zmienić.



Ponownie napiszę - zauważ, co ja takiego napisałem i w jakim kontekście. Nie pisałem, że to błąd. Mam nadzieję, że rozwiałem wszelkie wątpliwości Twoje i Autora.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Martinius pisze:Ponownie napiszę - zauważ, co ja takiego napisałem i w jakim kontekście. Nie pisałem, że to błąd.
Ale ja o tym wiem już po jeszcze wcześniejszym Twoim poście. I w moim poprzednim już wziąłem to pod uwagę. Wiem, bo mi o tym napisałeś. Lecz w pierwszej chwili, patrząc na ten "Rasizm!" nie wiadomo, co Ci w tym różnokolorowym przeszkadza. To nic nie mówi. Ja wziąłem to wpierw właśnie za wytknięcie błędu, bo... zobacz na przykładzie:



Autor pisze np: "Marian w zdziwieniu podniósł brwi". A sprawdzający dopisuje: "I rzucił nimi w Krysię". Intencja jasna, wytknięcie błędu i pokazanie, na czym ten błąd polega. Twoi "Rasiści" są w takim samym stylu. Można być zdezorientowany ; ) Tym bardziej, że 'złe skojarzenia', Martinius, to rzecz względna. Mnie różnokolorowy tłum nie zgrzyta wcale, rasistowskich skojarzeń nie wywołuje, przypuszczam, że autorowi również, skoro sam się nim posłużył : ) Termin jak termin, napotykałem nań w książkach wielokrotnie. Ani błędny, ani brzydki, ani rzadki. Napiszę raz jeszcze - może 'różnobrawny' byłby ciut ładniejszy, ale tylko tyle. Podstawa to do wytykania to strasznie słaba, a i można niechcący namieszać autorowi we łbie.

11
Przede wszystkim dzięki za ocenę.

Co do literówek. Marne to wytłumaczenie że jestem dyslektykiem (serio) ale nawet na komputerze błędy robię i żadne wordy nie pomagają. Tekst swoje na dysku przeleżał więc całą resztę zwalam na swoje marne pisanie. Postaram się jakoś to wszystko ogarnąć, skoncentrować i następnym razem napisać coś lepszego.

Odnośnie kolorowego tłumu to osobiście rasizmu tam nie widzę, nie widziałem i może na upartego zobaczę. Gdy patrzy się na tłum, zwykle widać kolory ubrań a nie od razu skóry.

Miałbym jeszcze pytanie co do "iglastego bólu", bo nie rozumiem uwagi? Nie pisałem jakiego rodzaju jest las, a ból odnosił się do czaszki. W założeniu miał przypominać ukłucia szpilek więc chyba jest ok?

12
Semmor pisze:Miałbym jeszcze pytanie co do "iglastego bólu", bo nie rozumiem uwagi? Nie pisałem jakiego rodzaju jest las, a ból odnosił się do czaszki. W założeniu miał przypominać ukłucia szpilek więc chyba jest ok?
Nie jest. Iglasty to może być jeż i las. Ból co najwyżej może być kłujący.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”