"Diamenciki" [Opowiadanie fantastyczne]

1
„Diamenciki”





   Leciał szybko. Wiatr rozwiewał jego włosy. Patrzył w dół, wypatrując czegoś. Niczego niepokojącego nie zauważył. Dolina wyglądała na taką samą jak zawsze.

- Co się mogło stać? Przecież ojciec nie żartował by sobie z tak poważnych spraw – pomyślał.

Uderzył z całym impetem, waląc głową w niewidzialną ścianę.

- Cholera, chyba sam ją założyłem – powiedział do siebie, masując głowę.

- Hehe, ale chociaż jest porządna – pomyślał z dumą i szeptając po uklopsku zdjął barierę myślową. Wylądował gładko na tarasie przed zamkiem i ruszył szybkim krokiem. Otworzył z hukiem drzwi. Jego oczom ukazał się zdumiewający widok.

   Sala wejściowa, cała pogrążona w odblaskach, majaczyła – gdzie okiem sięgnąć – kolorami tęczy. Malutkie kryształki unosiły się w powietrzu, obracały się, i przypominając małe wiry, kręcące się wokół pionowej osi skierowanej ku górze, płynęły powoli.

   Naimad spojrzał w górę schodów, na których siedział jego ojciec.

- Nie jestem pewien co się dzieje, ale to może być ich sprawka. Ze wszystkich naszych okręgów doszły wiadomości, że dzieje się wszędzie to samo. U nas największe opóźni… - skrzywił się. Ręce oparte na podłodze zaczęły świecić jasnym blaskiem.

   Naimad spojrzał na swoje dłonie. Były takie same jak zawsze. Nic się z nimi nie działo. Spojrzał na ojca z troską i zdziwieniem, który pogrążał się w coraz to większej agonii.

- Ale czemu ja nie … – urwał, kiedy ojciec opadł plecami na dywan. Naimad ukląkł przy nim i patrzył w fioletowe oczy pełne bólu.

- Znajdź siebie w drugim wymi … – nie skończył. Rozpłynął się. A kryształki dalej płynęły, kończąc swoją podróż na suficie, znikając w nim bez śladu.



***



   Damian był wtedy sam w pokoju. Zapamiętał każdy szczegół, każdy pojedynczy drobiazg, który zobaczył. Stał bez ruchu. Zasłony okienne były odsłonięte i przez okno sączyły się powolne kolory wstającego poranka. Patrzył na ścianę zachwycony i zniewolony jej pięknem. Nie mógł oderwać oczu od tej pradawnej krainy marzeń, która od chwili, kiedy zobaczył ją pierwszy raz, stała się nią bezpowrotnie. Było to miejsce, które chciałby w swoich snach odwiedzać każdej nocy.

   Po lewej stronie pomalowanej ściany, stał samotnie łuk triumfalny. W swej budowie był prosty, nie nazbyt skomplikowany, wręcz pospolity. Nie pokrywały go żadne posągi, czy też napisy. Wzniesiony ze szlachetnego kamienia o jasnych odcieniach, uległ staraniom czasu i natury. Długie, grube pnącza oplotły go i tworzyły wspaniały widok, wijąc się między dwoma kolumnami. Szczyt łuku, płaski, na rogach zakończony owalnie, porósł mchem. Wszędzie wokół budowli, jak i na całym widocznym krajobrazu, rosła jasno zielona, wysoka trawa. Nie była to zwykła trawa. Swym wyglądem przypominała falowanie długich, kobiecych włosów na wietrze, które nie skore do porządku, układają się w chaosie podmuchów. Zieleń ogarniała całą ścianę, łącznie ze środkiem malowidła, przez którego centrum płynęła mała rzeczka. Strumyk wił się drobnymi zakrętami, tworząc losowe zatoczki w małej dolince, przez którą płynął.

   W oddali po prawej stronie stał dumny zamek. Był niedużych rozmiarów, z kilkoma wieżyczkami, lecz nie wysokość i gabaryty nadawały mu przewagi nad innymi szmirowatymi budowlami tego rodzaju. Położony na samym zboczu i wysunięty ekstremalnie w jego stronę, zdawał się, jakby miał za chwilę cały runąć w przepaść kilkunasto-metrową i rozbić się na twardej ziemi, lub potrzaskać o kamienie wystające tu i ówdzie , na tej pionowej skarpie.

   Po lewej widać było bezkres zieleni i kończącą się gdzieś daleko rzeczkę, która ucieka z pierwszego planu do innego życia, po drugiej stronie ściany.

Całość obrazu oblewał jasny kolor świetlistych promieni słońca, które powoli zachodząc za horyzont, układało się do snu. Niebo spowiły pojedyncze chmury, na które padał blask całej gamy kolorów, począwszy od jasnych i ciepłych błękitów, zatrzymując się dłużej przy żółcieniach i czerwieniach, a kończąc na wyrazistych fioletach.

   Nastrój jaki panował na ścianie był magiczny. Nie banalne kolory i ich piękno powodowały, że każdy chciałby znaleźć się w tym pięknym świecie. Głębia obrazu i jego całokształt sprawiały, że Damian myślał, iż obraz za chwilę ożyje. Zbyt idealne szczegóły budziły w jego głowie muzykę natury. Łagodny śpiew unosił się w jego duszy. Nie potrafił oderwać zmysłów od tego świata cudownych głosów, odcieni i barw.



***



   Pukanie do drzwi obudziło Damiana z transu. Otworzył, ale nikogo nie było na zewnątrz.

- Co do cholery – mruknął. Chwycił klamkę i odepchnął ją energicznie w stronę futryny, będąc przekonany, że dzieciaki robią sobie żarty, tak jak wczoraj.

- Jasny gwint – przeklął, bo kiedy trzasnął drzwiami kopnął go prąd. Teraz już całkowicie sfrustrowany i zdenerwowany, z impetem otworzył drzwi, wypadając na korytarz.

- Kto tu sobie jaja robi?! – krzyknął ze złością. Już planował w myślach, że jak złapie tego jajcarza, to pójdzie z nim prosto do jego matki.

- A i spiorę na kwaśne jabłko – pomyślał uśmiechając się do siebie.

   Z drzwi naprzeciw wyjrzała stara kobieta.

- Co się pan tak drzesz! Głucha jestem, a u siebie pana słyszę! – powiedziała pani Gienia. Damian wyszczerzył zęby, kiedy mówiła z udawanym wyrzutem. Poznali się już wcześniej i wiedział, że ta kobieta tylko się z nim droczy i jest przesympatyczną i zabawną staruszką.

- Przepraszam bardzo. Jakieś dzieciaki robią sobie żarty, zdenerwowałem się, bo mi prąd podpięli pod klamkę.

- Hehe, no są tu spod ósemki niezłe urwisy. Jak ich kiedyś złapiesz, to możesz po tyłkach zlać – uśmiechnęła się złowieszczo.

- Ich matka już mi pozwoliła, robiłam to nieraz, jak mi dokuczali – dodała i machnęła torebką zawadiacko tak szybko, że Damian aż się zdziwił.

- Babce krzepy nie brakuje – pomyślał.

- Dobrze się składa, że tu krzyczysz, bo chciałam ci właśnie powiedzieć, że dzisiaj już mi nie będziesz potrzebny – powiedziała babcia.

- Potrzebny? To znaczy? – spojrzał ze zdziwieniem.

- No, mój syn z wnukiem pomoże mi przenieść resztę mebli popołudniu – odrzekła.

- Jakich mebli? – Damian nie rozumiał.

- Przecież pomogłeś mi przed chwilą i zniosłeś na dół szafkę, krzesła i stół kuchenny – popatrzyła na niego pytająco. Nastała chwila ciszy. Damian pomyślał sobie, że babkę już totalnie ogarnęła starcza demencja i choroba Alzhaimera dała się we znaki. Był przecież cały ranek w pokoju ze swoją „ścianą”.

- Ale ja byłem cały czas w mieszkaniu. Proszę pani, o czym pani mówi... Nic z tego nie rozumiem.

- Ech, ta dzisiejsza młodzież… - westchnęła, patrząc na dwudziestoparolatka. – Dziecinko, chyba cię naprawdę ten prąd mocno kopnął – powiedziała i popatrzyła z troską w oczach na zamyśloną twarz chłopaka. Odwróciła się i bez pożegnania zeszła schodami klatki schodowej

- Niezła idiotka – pomyślał Damian i wrócił do mieszkania.

   Usiadł na fotelu. Była to jedyna nowa rzecz, jaką nowe mieszkanie dysponowało. Lokal kupił dopiero przed wczoraj, ale już zdążył się zaprzyjaźnić ze swoim tronem. Spojrzał na puste ściany i zaczął rozmyślać o babci. Skierował wzrok na prawo, na drugie drzwi, które prowadziły do tajemniczego pokoju. Nie mógł opanować podniecenia i musiał znów spojrzeć na malowidło. Zawsze będąc przezornym facetem, wstał i podszedł do drzwi wejściowych, chcąc zamknąć je na oba zamki.

   Donośny głos odezwał się zza jego pleców.

- Stój jak stoisz i nie odwracaj się! – Damiana sparaliżował strach i mimowolnie podniósł ręce do góry.

- Czego chcesz?! – krzyknął Damian.

- Nie chcę cię skrzywdzić, chcę tylko porozmawiać – rzekł nieznajomy. Damian powoli opuszczał prawą rękę, aby sięgnąć za pazuchę. Już w wojsku nauczył się, że lepiej być przygotowanym i zawsze nosił broń przy sobie.

- Proszę cię, odłóż broń, rzuć ją na ziemię i odwróć się w moją stronę – usłyszał Damian. Posłusznie wykonał polecenia, będąc ogromnie zaskoczonym, że odpuszcza tak łatwo.

- Może to te dzieciaki robią sobie żarty – pomyślał z nadzieją, odrzucając fakt, że ten gość prawdopodobnie celuje teraz w jego plecy z jakiegoś dużego kalibru.

- Nie – odrzekł głos. Damian przestraszył się nie na żarty.

- Nie? Co nie? – powtórzył.

- Nie jestem dzieckiem. Posłuchaj mnie uważnie – Damian dalej nie odwracał się –, nie chcę cię skrzywdzić, jestem nieuzbrojony, obróć się – powiedział ze spokojem nieznajomy.

   Damian dopiero teraz spostrzegł, że obcy facet przeciąga wyrazy i mówi bardzo dziwnie. Strach i paniczny lęk były nieustannym towarzyszem tych trwających wieki, kilkudziesięciu sekund, wtedy kiedy Damian wpatrywał się w klamkę. Uczucia te nasiliły się i osiągnęły zenit, kiedy odwrócił głowę w stronę fotela. Przeżył szok. Otwierał i zamykał usta, nie mogąc nic wyjęknąć. Serce biło mu jak oszalałe. Powieki rozszerzyły się do granic możliwości, a czarne źrenice zapełniły całą część niebieskiej tęczówki.

- Jestem z innego wymiaru. Przybyłem tu, żeby cię ostrzec i powiedzieć co musisz zrobić. Mój świat ulega powolnemu zniszczeniu, a ja jestem prawdopodobnie ostatnim przedstawicielem mojego gatunku. Jestem tu, żeby Ci pomóc ocalić – rozłożył ręce szeroko i spojrzał po pokoju – cały twój świat, calutką Ziemię, razem z jej mieszkańcami – powiedział. Założył rękę za rękę, podniósł nogę, która opadła na swoją bliźniaczkę i spojrzał na Damiana wyczekująco.

   Ktoś zapukał do drzwi. Damian obrócił się, rzucił okiem na klamkę, a potem na gościa w fotelu. Był identyczny jak on sam. Te same oczy, usta, nos. Ta sama twarz, włosy i nawet ubranie.

- Nie otwieraj, wszystko ci wytłumaczę na miejscu. Chodź! – powiedział klon i przeszedł parę kroków w stronę cudownego pomieszczenia. Nacisnął klamkę i otworzył drzwi, stojąc do Damiana przodem. Wyciągnął dłoń i pochylił się lekko, wyrażając tym samym nad wyraz dystyngowany gest, zapraszający do środka.

- Totalny idiota – skwitował go Damian, ale mimo przerażenia jakie go wypełniło, wszedł do środka. Nie wiedział co robić. Facet wyglądający tak samo jak on, stał obok i mówił coś o świecie równoległym, i że są swoimi odpowiednikami, tyle że on w swoim wygląda trochę inaczej, i że umie czytać w myślach, i że …

- Cholera, chyba zwariowałem – pomyślał Damian. – Te dzieciaki musiały mnie jakoś odurzyć, pewnie zaraz obudzę się w nowym fotelu – mówił do siebie.

- Powtórz te słowa i popatrz na łąkę na obrazie. Skup się na jednym punkcie i powtórz: „ecął an ęis ćźelanz ęchc”. To słowa odbite w krystalicznym lustrze, pochodzące z mojego świata. Musiałem je sobie zapisać, żebym teraz wiedział jak je wypowiedzieć po „waszemu”. Wymów je z precyzją … – mówił.

- Nie przedstawiłeś się nawet – rzekł bezczelnie Damian, wcinając się w słowo.

- … a na pewno się uda – skończył.

   Damian czuł daleko idącą irytację, rozmawiając samemu ze sobą. Nie chciał dopuścić do świadomości, że ten facet może mówić prawdę. Bał się tego. W myślach podważał jego słowa non-stop.

- Tak, jasne… i co jeszcze, może wiecie czy kura była pierwsza – pomyślał, kiedy gość powiedział, że jego cywilizacja rozwinęła się bardziej w kierunku duchowym i ewolucyjnym, w przeciwieństwie do ludzi, którzy skupili się na technice.

- Jestem Naimad, wybacz, wytłumaczę ci wszystko, jak już przejdziemy przez … - nie zdążył dokończyć, bo Damian rzucił się do jego gardła i obalił go na ziemię.

- Nie… truj… mi… głowy… tymi… głupotami … - krzyczał Damian, waląc po twarzy swoją podobiznę, powtarzając przy każdym uderzeniu powyższe słowa. Przy ostatnim ciosie zgłupiał, bo na twarzy przeciwnika zobaczył uśmiech. Więc walnął go jeszcze raz.

- Wal śmiało, mogę wytrzymać dużo więcej – wyszczerzył zęby, zabrudzone od krwi. Splunął na bok i śmiał się dalej.

- Nie, nie, nie, nie… To nie może być prawdą. To historyjka jak z jakiegoś tandetnego głupiego filmu. Gadaj mi kto cię nasłał i coś mi zrobił z głową! – krzyknął Damian, chwytając za szmaty własny wizerunek.

- Nikt mnie nie nasłał i nic ci nie zrobiłem, powiedz te słowa, a dowiesz się wszystkiego – rzekł Naimad. Otworzył zaciśniętą dłoń i podał mu zmięty listek papieru, który przed mordobiciem wyciągnął z kieszeni.

   Drzwi uchyliły się. Babcia zapukała prowizorycznie, i otwierając szerzej drzwi zajrzała do środka.

- Wszystko tutaj w porządku? – spojrzała na mnie i drugiego mnie. Naimad podniósł się z podłogi i stanął prosto. Pani Gienia zdębiała. Przetarła oczy i trzasnęła się w twarz, ale zwidy dalej stały na miejscu, jeden zaczął gadać do drugiego.

- Powtarzasz: „ecął an ęis ćźelanz ęchc” i patrzysz na łąkę w jeden punkt – powiedział nie zważając w ogóle na babcię. – Zapisałem ci to na tej karteczce, żeby było łatwiej – dokończył.

   Nawet nie zauważyli, obracając się do ściany, że staruszka celuje im w plecy z pistoletu, który wcześniej zabrała. Podrapała się po głowie i celując dalej w stronę chłopaków, wymyśliła o co tu chodzi. Rozmawiali o czymś i patrzyli się w stronę przepięknie pomalowanej ściany.

- Dobra, to jedziemy z koksem – Damian powoli zaczynał wierzyć nieznajomemu.

- Oj, wnuczek mi mówił, żeby nie przesadzać z Marią Huaną, czy jakoś tak… dobry chłopiec – pomyślała babcia. Naimad obrócił głowę przez ramię i uśmiechnął się do swoich myśli. Popatrzył na kobietę i zlustrował ją wzrokiem. W jednej chwili poznał jej wspomnienia i wszystkie myśli.

- Zabawna ta kobieta, ale długo już nie pożyje – pomyślał i śmiejąc się popatrzył na Damiana. Ten z kolei wpatrywał się jak urzeczony w karteczkę.

- Zwariowałem, zwariowałem, jak to powiem, to już totalnie zwariuję! – krzyczał w myślach. – Opanuj się człowieku! Będzie dobrze, głowa do góry – walczył ze swoimi myślami. Naimad był w wyśmienitym humorze. Znakomite towarzystwo do ratowania świata przeznaczył mu los.

- I co się śmiejesz pajacu! – krzyknął Damian. Towarzysz nie przestawał, rozbawił go szaleńczy wyraz twarzy Damiana.

- Dobra zrobię to! – powiedział i od razu zaczął powtarzać słowa z karteczki. Naimad spoważniał i wpatrywał się w trawę. Wypowiedział formułkę od razu, kiedy tylko Damian skończył mówić.

- … nz ęchc” – Damian nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa, kiedy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Nie mógł tego opanować. Był bezsilny.

   Jego ręce wyprostowały się i wyciągnęły w bok pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Dłonie skierowały swoją wewnętrzną część w stronę pomalowanej ściany. Pchane jakby niewidzialną ręką nogi, rozszerzały się i zatrzymały na rozchyleniu, podobnym do rąk. Damian nie zauważył, że jego ciało oderwało się od podłogi i lewituje kilka centymetrów nad jej powierzchnią. Był tak zafascynowany tym, co dzieje się przed jego obliczem – to jest na ścianie –, że nie poczuł potrzeby mrugnięcia oczyma od kilku minut. Włosy stanęły dęba i zaciskał bardzo mocno zęby. Ściana rozszerzyła się w pionie i poziomie. Dał się widzieć trzeci wymiar, który z sekundy na sekundę, coraz bardziej ożywiał namalowaną przestrzeń.

   Pokój oblał jasny blask bijący ze ściany, a Damian zaczął krzyczeć, kiedy owa łuna zajaśniała fioletowym kolorem.

- Aaaa… Nieee mogę się ruszaaać! To straszliwie boooli! – wrzeszczał Damian, przeciągając wyrazy. Okropny ból przechodził całe jego ciało i dosięgał każdej pojedynczej tkanki organizmu. Z twarzy oddzieliła się skóra, potem jej głębsze warstwy, a w końcu kości. To samo działo się z każdą częścią ciała i ubrania Damiana, które powoli dzieliły się na małe kryształki. Świecidełka wolnym ruchem przemieszczały się w stronę łąki na ścianie. Unoszący się w powietrzu chłopak przestał krzyczeć, kiedy nie miał już strun głosowych, bo proces, posuwający się miarowo i stopniowo w stronę „od ściany” prawie się zakończył. Patrząc z boku widać było rzekę malutkich kryształków różnego koloru – w których czerwień przeważała – mającą źródło u ciała, które lekko drgało. Z Naimadem działo się to samo.

   Pokój wypełniało białe światło, a ze ściany wychodziły coraz to mocniejsze promienie. W pewnej chwili całe pomieszczenie zapełniło się fioletową barwą, ostatki kryształków przyspieszyły i pacnęły w obraz rozpryskując się po nim, wydając dźwięk chluśnięcia wodą.

   Pistolet upadł z brzękiem na podłogę.

- O w mordę – powiedziała babcia, kiedy obraz zaczął falować, a zielona trawa poszła w taniec z polnym wiatrem. Zemdlała.



***



- Co to jest?! Gdzie ja jestem?! – wrzasnął Damian. Poruszył prawą dłoń i poczuł, że lewa sama zaczyna macać twarz. Czuł się nieswojo, zbierało go na wymioty.

- Nic nie widzę! Gdzie jesteś Damian?! – krzyknął głos.

- No… tu jestem – odrzekł i dotknął twarzy, po czym zwymiotował. Wymiociny zdematerializowały się w ułamku sekundy. Wyciągnął dłonie przed siebie i machnął w miejscu, gdzie przed chwilą były rzygi . Spojrzał na ręce, patrząc na ich wewnętrzną część. Nogi ruszały się same, bez użycia jego woli. Patrzył głupawo na ręce i oglądał je z każdej strony. W momencie, kiedy palec wskazujący lekko musnął o wierzch dłoni, mały ładunek elektryczny przeskoczył między nimi. Ciało wzdrygnęło się. Przyszło nagłe olśnienie. Umysły scaliły się całkowicie i już nie trzeba było nic wyjaśniać. Naimad nie musiał tłumaczyć, jak to swego czasu pomagał starej kobiecie przenosić meble, wpadając na nią wcześniej na korytarzu, jak poznał myśli i wspomnienia Damiana, dotykając go za pośrednictwem klamki, czy też mówić o historii tego całego ratowania świata. Zrozumiał. A raczej zrozumieli.

   Otaczał ich bezkres ciemności. Wisieli zawieszeni w przestrzeni pomiędzy światami. Nie było tu żadnych praw fizyki, nic, co wydawało się logiczne nie mogło im teraz w żaden sposób pomóc. Przynajmniej tak myśleli, gdyż formułki uklopskie nie działały i wszelakie pomysły im się skończyły. Minął długi czas, jeśli w ogóle można nazwać to czasem, w którym milczenie nie było już zlotem. W końcu pogodzili się z losem.

   Naimad i Damian patrzyli tępo w nicość.

- No to jesteśmy w dupie …



***



   Ani jedna chmurka nie zasłaniała ciepłego błękitu nieba. Słońce świeciło. Wiał lekki wietrzyk. Pogoda była przepiękna.

   Kilkaset metrów nad doliną, coś zaczęło majaczyć barwą wielu kolorów. Przypominało to chmurę o nierównych kształtach, która rozrastała się miarowo. Błysnęło jasnym światłem. Huknęło. Chmura rozprysła się szybko i prawie natychmiast zapadła do środka, wyglądając jakby implodowała. Zniknęła. Fioletowe światło zalało całą dolinę, a kiedy ono rozbłysło, na miejscu zimplodowanej chmury pojawiła się stara kobieta. Bezwładne ciało od razu zaczęło opadać głową w dół. Do powierzchni ziemi było zaledwie paręset metrów.

   Długa jasna tunika zakrywała nagie ciało, które mimo bezwładności mocno zaciskało ręce w pięści. Śnieżnobiałe włosy rozwiały się przez szaleńczy wiatr i łopotały teraz głośno. Twarz staruszki pokrywały głębokie zmarszczki, które jeszcze nie zdążyły przykryć jej ładnego wyglądu.

   Otworzyła oczy. Krzyknęła przerażona, i obracając się w powietrzu wyciągnęła ręce i nogi w stronę doliny. Wykrzywiła przy tym ciało, jakby chciała zatrzymać zbliżającą się z zatrważającą prędkością ziemię.

- Uff, a było tak blisko – zawołała, kiedy skrzydła uderzyły w powietrze kilka razy. Zatrzymała się kilka metrów nad strumykiem.

- Do jasnej Anielki – powiedziała babcia Gienia. Spojrzała na białe pióra, które wyrastały z trzeciego i czwartego ramienia, które przymocowane z tyłu na plecach, były długie na prawie dwa metry, każdy. Machały rytmicznie i unosiły ją, a ona opadała i wzlatywała podczas tego regularnego cyklu. Włosy spłynęły jej na piersi, a nagie stopy kopały powietrze ze szczęścia. Czuła się młodo, pomimo swoich siedemdziesięciu trzech lat.

- A niech mnie, ta karteczka zadziałała – spojrzała na rękę, którą cały czas, aż do tej pory, zaciskała mocno na słowach formułki.

   Kilkakrotnie poruszyła mocniej skrzydłami i wzbiła się wyżej. Przeleciała kilkadziesiąt metrów, będąc wysoko nad ziemią i zaczęła ostro pikować. W ostatniej chwili poderwała się i leciała teraz nad rzeczką.

- Ale cudowne uczucie! – krzyknęła, i wyciągając dłoń zanurzyła ją w chłodnej tafli wody, która zmącona, rozdwajała się z wdziękiem, tworząc piękną falę. Pofrunęła w stronę zamku, okrążyła go i zawróciła nad dolinkę. Dojrzała dziwną budowlę w oddali, więc z radością dziecka odkrywającego nowe rzeczy, chciała ją obejrzeć.

   Wylądowała miękko na trawie, obeszła łuk triumfalny dookoła i krzyknęła głośno:

- Jak mi dosypaliście czegoś do herbaty, to zabije!

Po czym lekko podskoczyła, wyciągnęła ręce w górę, niczym superman, wzniosła się i usadowiła na wierzchu łuku. Odwróciła głowę w stronę wschodu. Obserwowała piękną przyrodę siedząc na miękkim mchu.

- Jak tu pięknie … – rzekła do siebie. Zamknęła oczy i wciągnęła w nozdrza zapach świeżego powietrza, które pachniało dojrzałymi trawami i ziołami.

   Po chwili rozmarzenia pomyślała, że obejrzy zamek od środka. Odwróciła się więc i spojrzała na niego. Nie przykuł zbytnio jej uwagi, bo na prawo od niego zobaczyła jarzące się kolory. Daleko przed nią migotały małe kryształki.

- A cóż to może być? – spytała samą siebie. Zainteresowana tym bardzo, poleciała w tamtą stronę. Niewątpliwie był to największy błąd w jej życiu.

- Jaka piękna chmurka diamencików – powiedziała, wyciągając rękę.

   Błysnęło. Huknęło. Czerwień roztrysnęła.

Re: "Diamenciki" [Opowiadanie fantastyczne]

2
kamilavena pisze:Leciał szybko. Wiatr rozwiewał jego włosy. Patrzył w dół, wypatrując czegoś. Niczego niepokojącego nie zauważył. Dolina wyglądała na taką samą jak zawsze.
Pierwsza skucha. Raz, że pomieszał ci się wykonawca czynności - to nie wiatr patrzył w dół, tylko ten ktoś, kto leciał. Dwa - feralne zestawienie "patrzył, wypatrując". W zasadzie oba wyrazy znaczą co innego, ale jednocześnie są podobne i mieszają. Trzy - tuż obok siebie ustawione słowa "czegoś" i "niczego". Nieciekawie się to prezentuje. Cztery - to ostatnie zdanie. Nie mogę się niczego konkretnego uczepić, ale moim zdaniem zgrabiej byłoby: "Dolina wyglądała tak samo jak zawsze"


Uderzył z całym impetem, waląc głową w niewidzialną ścianę.
Okej, wiemy, w co walnął, czym walnął, ale nie mamy pojęcia, w co uderzył! Tu pojawia się kolejne kiepskie zestawienie: "uderzył, waląc". Brzmi jak masło maślane, nie? Zatem proponuję zastąpić to czymś takim: "Z całym impetem uderzył głową w niewidzialną ścianę". Chyba żeby dodać do tego kolejną informację i wyszłoby: "Zatrzymał się, z całym impetem waląc głową w niewidzialną ścianę"


- Cholera, chyba sam ją założyłem – powiedział do siebie, masując głowę.

- Hehe, ale chociaż jest porządna – pomyślał z dumą i szeptając po uklopsku zdjął barierę myślową. Wylądował gładko na tarasie przed zamkiem i ruszył szybkim krokiem. Otworzył z hukiem drzwi. Jego oczom ukazał się zdumiewający widok.
1. Szepcąc, ew. szepcząc.

2. Zapisujesz tu jego myśli i wypowiedzi tak, jakby z kimś gadał albo miał rozdwojenie jaźni. Jeżeli kolejnych urywków nie rozdziela jakaś ważna czynność, raczej możesz zapisać w jednym ciągu, np.:

"- Cholera, chyba sam ją założyłem - powiedział do siebie, masując głowę. Po czym dodał w myślach: - He, he, ale chociaż jest porządna"


Naimad (...) Damian
:D


Zasłony okienne były odsłonięte
jak i na całym widocznym krajobrazu, rosła jasno zielona
Zie! Jasnozielona!


Położony na samym zboczu i wysunięty ekstremalnie w jego stronę, zdawał się, jakby miał za chwilę cały runąć w przepaść kilkunasto-metrową i rozbić się na twardej ziemi, lub potrzaskać o kamienie wystające tu i ówdzie , na tej pionowej skarpie.
Raz - nie zdawał się, tylko sprawiał wrażenie, jakby miał runąć

Dwa - kilkunastometrową bez myślnika

Trzy - yyy... Przeczytaj to zdanie raz, drugi. Podejrzewam, że refleksje same się nasuną.



Krótko o opisie obrazu. Na pierwszy rzut oka miał być bardzo sugestywny; tam dumny zamek, tu majestatyczne żółte kaczeńce. Do tego wydaje mi się, że ukierunkowałaś go stylistycznie gdzieś w okolice Żeromskiego (!!!Obdarte z liści, sczerniałe rokiciny żałośnie szumiały, zniżając pręty aż do samej ziemi!!!). Trudno mi ocenić, czy wyszło, bo docelowo staram się NIE czytać takich rzeczy ;) Powiem tak - zmęczyło mnie to, a efekt był jedynie taki, że skojarzyłem sobie dziecinne bazgroły na ścianie.


Pukanie do drzwi obudziło Damiana z transu.
Wyrwało z transu itp., obudzić można raczej tak po prostu.


Była to jedyna nowa rzecz, jaką nowe mieszkanie dysponowało.
Dysponować - rozporządzać czymś według uznania. Mieszkanie może być w coś wyposażone


Damiana sparaliżował strach i mimowolnie podniósł ręce do góry.
Strach podniósł ręce? Już to widzę B-) No i w dół na pewno ich nie podniósł, "do góry" trza wywalić.


Posłusznie wykonał polecenia, będąc ogromnie zaskoczonym, że odpuszcza tak łatwo.
Potworek. Wiele rzeczy da się zapisać prościej, a przy okazji uratować zdanie od ohydnego wyglądu. Spróbuj: "Wykonał polecenia, ogromnie zaskoczony, że odpuszcza tak łatwo"


Strach i paniczny lęk były nieustannym towarzyszem tych trwających wieki, kilkudziesięciu sekund, wtedy kiedy Damian wpatrywał się w klamkę.
A czy strach i lęk to nie to samo? Dobra, przymknijmy oko, ale SPÓJRZ NA TO ZDANIE. Nie zawsze wszystko trzeba opisywać w najbardziej skomplikowany sposób, wprost przeciwnie! Kiedy czarujesz słowami, prawdopodobieństwo, że wyjdzie kicha, wzrasta kilkukrotnie.


a czarne źrenice zapełniły całą część niebieskiej tęczówki
No albo całą tęczówkę, albo część. A jak całą część, to sprecyzowajta jaką!


- Powtórz te słowa i popatrz na łąkę na obrazie. Skup się na jednym punkcie i powtórz: „ecął an ęis ćźelanz ęchc”. To słowa odbite w krystalicznym lustrze, pochodzące z mojego świata. Musiałem je sobie zapisać, żebym teraz wiedział jak je wypowiedzieć po „waszemu”. Wymów je z precyzją … – mówił.

- Nie przedstawiłeś się nawet – rzekł bezczelnie Damian, wcinając się w słowo.
A to dobre ;) Tylko nie ma tam potrzeby na "bezczelnie" i "wcinając się w słowo", bo wydźwięk jest dostateczny.


- Wszystko tutaj w porządku? – spojrzała na mnie i drugiego mnie.
Na narratora? Zmieniasz sposób narracji


i wyciągając dłoń zanurzyła ją w chłodnej tafli wody, która zmącona, rozdwajała się z wdziękiem, tworząc piękną falę. Pofrunęła w stronę zamku,
Uważaj na podmioty


Po chwili rozmarzenia pomyślała, że obejrzy zamek od środka. Odwróciła się więc i spojrzała na niego. Nie przykuł zbytnio jej uwagi, bo na prawo od niego zobaczyła jarzące się kolory. Daleko przed nią migotały małe kryształki.
Przegadane. Wyboldowałem wszystkie orzeczenia - chyba tyle wystarczy, żeby się pogubić?



Pomysł dosyć ciekawy. Skojarzył mi się odrobinę ze "Złodziejem Czasu", ale tylko trochę. Nieco głupie wydaje mi się nazywanie imieniem od tyłu (ciekawe, jak nazywałaby się Beatrycze ;]) Nie do końca rozumiem w tym rolę babci, tak samo jak nie rozumiem, czy to już wszystko. Mam nadzieję, że nie, bo jeśli tak, to nic z tego nie wynika.



W stylu sporo chaosu. Raz walisz rozwlekłymi epitetami, raz nie. Nie brakuje w twoim tekście źle dobranych słów, w dialogach rozpędzasz się (np. Naimad od razu wali, że jest z innego wymiaru. Ja wziąłbym go za psychola, nawet gdyby wyglądał tak jak ja ;]). Przecinków itp. się nie czepiam, bo nie mam do tego głowy w tej chwili.

Podsumowując - trzeba dopieścić.



Pozdrawiam!

3
No, Bin. Piękna weryfikacja.

Co do tekstu: duży plus za akapity.

Minus za zaimki. Za dużo, powycinać, pozamieniać tak zdania, żeby nie zaimkować przesadnie.
roztrysnęła.
Co to to? Jakoś komicznie brzmi ten wyraz... Jako ostatni w opowiadaniu powinien być szczególnie precyzyjnie dobrany, przemyślany i stuprocentowo właściwy :)



Styl nieco jeszcze... szkolny, ale widzę, że zadatki są :)

Słownictwo jest ogarnięte, pełne. Czasem aż za, te wszystkie feerie barw, zatrważające, osiągania zenitów... Jakby przefajnowane.

Zdania są trochę zbyt okrągłe, długie, dopowiedziane a czasem dla uzyskania lepszego tempa można nieco zdynamizować język, wprowadzić skróty myślowe, zdania krótkie, trochę bardziej potoczne, co nie znaczy prostackie.



Za dużo przymiotników, opisów w ogóle. Skrócić.

Tylko akcja mnie nie wciągnęła... ale to nic nie znaczy, bo to już kwestia gustu i zainteresowań :)



Ogólnie wygląda interesująco, warto kontynuować pisanie w Twoim przypadku.

Powodzenia

Zuz
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

4
Dziękuję za ocenę. Zgadzam się z Wami teraz w 100%. Sam wcześniej nie zważałem na to, że to co piszę jest przesadzone, zdania za długie i "naprzymiotnikowane" itp. Chyba za bardzo chciałem żeby było dobre, i poszedłem w złą stronę. No tak, Zuz, masz rację, najprostsze rozwiązania czasem są najlepsze...

Dzięki za pomoc i krytykę, bardzo się przyda.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”