Stalowy Anioł - fragment opowiadania [fantastyka]

1
...

Pierwsze przebłyski światła nie rozpędzały senności. Zmęczenie

i zrezygnowanie pozostały na swym miejscu, mimo podnoszących się lekko powiek. W ustach zalegał kwaśny posmak, jakby ledwo co po wymiocinach. Usta miał suche jak piach. Przesunął na ślepo głowę w bok, chcąc zmienić pozycją na bardziej wygodną, gdy runęła mu w dół. Uderzenie zaatakowało błyskiem przed oczami, po czym Daniel zdołał się podnieść.

Zrozumiał, że leży na jakiejś zacofanej pryczy, z kawałkiem belki pod głową, z którego się osunął. Znajdował się w dziwnym, ciasnym i ciemnym pomieszczeniu bez okiem, czymś w rodzaju kanciapy. Poza jego posłaniem w pokoju stała jeszcze świecąca pustkami szafka nocna, oraz tony kurzu w powietrzu. Ściany były grube i zaniedbane, więc Daniel nie zdziwiłby się, gdyby wciąż znajdował się w fabryce.

Odetchnął głęboko i ponownie się ułożył na pryczy. Belka była twarda

i nie nadawała się na poduszkę. Leżenie w jednej pozycji wywoływało bóle głowy, ale kształt był na tyle odpowiedni, by przez chwilę można się było wygodnie ułożyć. Leżał i rozmyślał.

Chwile płynęły, a on coraz bardziej zagłębiał się w swe obecne położenie. Demony, walka, karabin i postać na półpiętrze. Wszystko wskazywało na to, że już drugi raz uniknął ponownej śmierci, tym razem jednak tylko ze względu na szczęśliwy przypadek. Czyjąś, niezależną od niczego, obecność w odpowiednim miejscu, z odpowiednimi narzędziami. Chwała opatrzności, jeśli jakakolwiek opatrzność miała coś do gadania w takim miejscu.

Zaskrzypiały drzwi. W czyśćcu chyba wszystkie drzwi miały skrzypiące zawiasy. Żadnych z nich nie da się otworzyć po cichu. Wszedł wysoki mężczyzna z surową twarzą i wzrokiem sokoła. Obcięte krótko włosy i szerokie bary nadawały mu żołnierskiego wyglądu, a zarzucona na kurtkę kamizelka

i karabin na ramieniu upodabniały go do najemnika.

Daniel był gotów na każdą możliwą reakcję, na obrzydliwy grymas, na atak wściekłości, na przekleństwa i chlewne maniery, ale otrzymał coś zupełnie innego. Przybysz uśmiechnął się. Nie radośnie i nie chytrze. Jego mina wyrażała ulgę.

Podszedł do pryczy, gdy Daniel już siadał.

- Nowy? – głos miał gruby, mówił wyraźnie.

Odpowiedział niepewnym kiwnięciem głowy.

Osobnik z karabinem na ramieniu schylił się, nabrał powietrza w płuca

i jednym potężnym dmuchnięciem pozbawił blat szafki całego kurzu. Drobiny wzbiły się w powietrze, a on użył mebla jako krzesła.

- Długo się błąkasz po okolicy? Kiedy przybyłeś? – pytał dalej.

Daniel zaczął sobie kalkulować czas w myślach, lecz szybko porzucił ten trud.

- Ledwo co się tu dostałem. Przybyłem niedawno.

Przybysz zdjął karabin z ramienia i oparł pod ścianą. Daniel teraz poznał tę charakterystyczna broń. Kałasznikow. Najlepszy towar eksportowy Rosji.

- Jestem Feliks. Feliks Koslow – powiedział właściciel karabinu, podając Danielowi rękę.

Ten uściskał ją z ulgą.

- Na imię mi Daniel. Garnierewicz. Kim jesteś?

- Chłopie, a kim ja mogę być? – zapytał Feliks, jakby to było oczywiste.

Daniel rozłożył ręce, dając rozmówcy do zrozumienia, że kompletnie nie orientuje się w tym świecie.

- Zupełnie nowy, tak? – zaczął rozumieć Feliks. – Jestem Fratrem. Jednym z Braci z Ziemi. Zrozum, to bardzo proste. Dawno temu, kilka dekad po powstaniu czyśćca, przebywające tu dusze powróciły do ziemskich nawyków, to znaczy stworzyli coś na kształt społeczeństwa. Dlatego nazywamy się Fratrami. Braćmi.

- Gdzie oni są? No ci Fraterzy?

- Fratrzy – poprawił go Feliks. – Mamy obóz w pewnym mieście. Jakiś średniowieczny slums, ale tu, wbrew pozorom, najbardziej nadaje się do życia.

- Stacjonujecie w takim miejscu?

- Stacjonujemy to złe słowo. My tam mieszkami. Bronimy tego miasta

i trzymamy je z dala od demonów. Nazwaliśmy je Cama. Nie jest to pierwsza siedziba bractwa, ale obecnie największa. Kiedyś, gdy pewna grupa Fratrów przechodziła tamtymi okolicami, przepędziła kilka demonów. Akurat tylu, by móc przejść. Jak się później okazało, wewnątrz murów nie było ich więcej, więc Bracia pospiesznie zamknęli bramy, zajmując cały teren. Gdy nadeszło ich więcej, wzmocnili mury, zbudowali wrota i ustabilizowali swoją pozycję na tych terenach. I tak to się ciągnie.

- A ty co tu robisz? Jak daleko jest to miasto?

- Całkiem blisko, tu w sąsiedztwie, za laskiem. Ja natomiast, odprawiam swą wartę. Ta fabryka jest miejscem regularnie przez nas patrolowanym, ponieważ prawie każda nowa dusza się tu pałęta. Oczywiście, jeżeli uda jej się wydostać poza cmentarz.

- Czego one tu szukają? – zaciekawił się Daniel.

- A ty? Czemu tu się znalazłeś? – zapytał tajemniczo Feliks.

Nowicjusz wzruszył ramionami.

- Czysty przypadek. Wychodząc z kościoła poszedłem na wprost…

- No właśnie. Tak robi większość przybyłych. Znam to uczucie. Wędrowanie na ślepo, z nadzieją, że tu gdzie teraz kroczysz, kiedyś biegła ścieżka.

Zapadła cisza. Daniel był zmęczony, miał ochotę znów się położyć.

I wtedy postanowił zapytać o coś jeszcze.

- Co się stało, gdy mi pomogłeś?

Feliks opuszczał powoli głowę, jakby w znużeniu, lecz teraz poderwał ją energicznie do góry.

- Straciłeś przytomność. To zapewne z powodu ran.

Właśnie, rany! – uzmysłowił sobie Daniel. Zaczął się obmacywać po ramionach, szukać potwornych zadrapań i głębokich ran po pazurach, lecz ramiona… były całe?

- Demon mnie zranił – przypomniał Feliksowi.

Ten spojrzał na niego zdziwiony.

- No i?

- Jak to, no i? – Daniela obejmowała groza. – Niczego nie ma. Jestem cały, a powinienem się wykrwawić.

Frater pokiwał głową w zrozumieniu.

- No tak, przecież jesteś tu nowy – roztarł nadgarstki i dłonie. – No więc, twoja dusza działa trochę inaczej niż ciało. Małe kawałki giną, ale nie mają wpływu na życie całości. Dopiero unicestwienie rdzenia powoduje nadprogramowy zgon.

- Czyli co?

- Tłumacząc to na język bardziej ludzki, oznacza, że tu nie dotyczą cię choroby, czy zagrożenie życia z powodu ran. Jeśli z najgorszego boju wyjdziesz połamany, posiniaczony i zdychający, ale żywy, przeżyjesz. Ale nie sądź, że rany będą się goić w trakcie walki. Jeżeli zginiesz walcząc, już po tobie.

W innych przypadkach wystarczy trochę czasu.

Daniel położył się z powrotem.

- Miałem brata – myślał na głos. – Katolika, księdza… Położył się na torach…

Feliks westchnął.

- Pozostaje ci go dobrze wspominać.

- Co to znaczy? – Daniel lekko się podniósł.

- Z pewnością trafił do piekła.

- Słyszałem już to.

- I drugi raz słyszysz prawdę. Straciłeś go. Postąpił niezwykle nierozważnie, tym bardziej, że był osobą duchowną. Wiedział czym to grozi.

Chwila ciszy.

- Odpocznij jeszcze. Niedługo ruszymy w drogę – na pytające spojrzenie Daniela odparł. – Zabiorę cię do naszego miasta. Chyba chcesz być jednym

z nas?

- Przyjmiecie mnie? Tak od razu?

- A czego się spodziewałeś? Egzaminu wstępnego? Nie. Każdy nowy się przyda. Pomożesz nam, a my oczywiście tobie.

- I nie zdarzają się wśród was zdrajcy?

Feliks pokręcił stanowczo głową.

- Nigdy. Z kim mogliby nas zdradzić? Z piekłem i demonami? Nikt nie chce tam trafić. A gdybyś zdradził Fratrów, nie miałbyś czego szukać ani u nas, ani u nich.

Daniel zmienił pozycję. Feliks podsunął sobie szafkę w kąt, opierając się o ścianę z dwóch stron. Jasne było, że oddał mu swoje miejsce. Daniel był równie zmęczony, co wdzięczny więc nie bawił się w uprzejmości. Tym bardziej, że Frater nie skarżył się żadnym gestem. Po kilku chwilach tkwienia

w bezruchu, Feliks uśmiechnął się. Wyglądało to tak, jakby coś miłego przyszło mu do głowy.

- Co jest? – zapytał zachęcająco Daniel.

Frater ponownie na niego spojrzał.

- Wiesz, nie chciałbym cię dołować…

- No mów. Mi i tak wszystko jedno.

- Jesteś moim ostatnim znaleziskiem. To mój ostatni patrol.

Daniel o nic nie pytał, czekał na wyjaśnienia.

- Moja pokuta się kończy. Niedługo ruszę Zamarzniętym Mostem ku Monastyrowi i wrotom do Nieba.

Nowicjusz zdławił w sobie ukłucie zazdrości. Zasłonił je pytaniem:

- Musisz więc długo tu tkwić.

- Całe dwadzieścia sześć lat.

Daniel spojrzał na niego. Tyle czasu w takim miejscu, tyle powodów i taka różnica w wyrokach. Dziwna sprawa, ten drugi świat.

- To kupa czasu. Jak tu trafiłeś, jeśli mogę spytać?

- Oczywiście. Snucie historii o własnym odejściu z tamtego życia, jest tu głównym sposobem rozrywki. Nowi w mieście, to nie tylko krótsze warty na murach, ale i nowe historie. Więc już teraz ci radzę, byś nie obrażał się za krępujące pytania.

- Nie ma sprawy. Zapamiętam – odparł Daniel.

- Co do mnie… - ciągnął Feliks. – Byłem żołnierzem w ZSRR. Walczyłem w Afganistanie. Stąd tak długi okres w czyśćcu. Mam kilka istnień na sumieniu. Ktoś inny, zapewne miejscowy z walecznej ludności, ma na sumieniu mnie.

Znów obaj milczeli, jak na sygnał. Głowa Daniela opadała w dół, potem znów się unosiła i znów opadała w zwolnionej parodii kiwnięć.

- A ty? – zapytał Feliks, jakby zawiedziony, że Daniel sam nie zaczął opowiadać.

Zapytany zaśmiał się.

- Głupia sprawa. Przypadkowa śmierć. Zadźgali mnie w ciemnym zaułku, bez istotnego powodu.

Boże, ja tak się wyrażam o własnej śmierci! – krzyczały myśli Daniela. Teraz zastanowił się nad tą drugaąosobą, którą chciał ratować. Co się z nią stało? Przeżyła? Podzieliła jego los? Odratowali ją? Może za jakiś czas spotka kogoś, opowiadającego, jak to był katowany w ciemnej alejce i że jakiś oszołom rzucił się na napastników, samemu ginąc wcześniej.

To nie było ważne. Zostawił to za sobą i nie miał siły się oglądać. Nad zbyt wieloma rzeczami musiałby płakać.

- Miałeś rodzinę w Polsce? Może sam mieszkałeś? – pytał, chcąc poruszyć inną kwestię.

- Nie, skąd ci to przyszło do głowy?

- Przecież rozmawiasz ze mną i się rozumiemy jak rodacy…

Feliks zaśmiał się, lekko rozbawiony.

- Tak, tak. Wiele rzeczy jeszcze musisz sobie przyswoić. Umarłeś. Ja też. W efekcie klątwa Babel została z ciebie zdjęta.

- Co ze mnie zdjęto?

- Nie znasz historii o wieży Babel?

Daniel pokiwał słabo głową.

- Coś było w Biblii, wieża, wysoka…

- Mieszkała w niej ludność, żyjąca razem. Lecz Bóg użył swej mocy,

wskutek czego wszyscy zaczęli mówić innym językiem. Rozchodząc się utworzyli państwa, zaludnili resztę ziemi. Teraz jesteśmy w czyśćcu, jest nas stosunkowo niewielu i klątwa, jak ją zwiemy, jest tu zbyteczna.

- Więc nie mówisz już po rosyjsku? – zapytał Daniel.

- Myślisz, że ty mówisz po polsku? – odpowiedział pytaniem Feliks.

Rozmowa ponownie się urwała. Daniel trawił to co usłyszał. Mówił, rozmawiał i rozumiał innych, choć nie mógł sobie przypomnieć polskich słów, wyrazów, liter, ani reszty tego cholerstwa, które wpajał pół życia.

Wzrok nowicjusza powędrował na karabin Fratra.

- Skąd masz broń?

Feliks spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem.

- A ty skąd miałeś łom? – znów odpowiedział pytaniem. – Wszystko jest do znalezienia.

- Skutkuje na demony? Nie trzeba na nich świętych mieczy, czy czegoś?

- Tam, przed piecem, zatłukłeś dwa demony. Czy łom, wygląda na święty miecz? Używamy różnych rzeczy, również broni białej, ale demony są „cielesne” w podobnym stopniu do ciebie. Możesz się tu skaleczyć?

- Skoro pazury przebiły mi ramie…

- To oni też mogą. Krwawić, tracić kończyny, łamać sobie kości.

Odczekał kilka głośnych oddechów.

- Odpocznij jeszcze. Musisz być wypoczęty, gdy wejdziesz do obozu.

Z chwilą, gdy przekroczysz bramy Camy, staniesz się jednym z nas. Będziesz Fratrem.

...

2
chcąc zmienić pozycją
ramie
drugaąosobą,


literówki. ta ostatnia to przesada - gdybyś zrobił wstępną korektę, to na pewno byś zauważył. a nawet jeśli nie, to takie błędy masz podkreślone w polu edycji posta.


leży na jakiejś zacofanej pryczy
przedmioty nie mogą być zacofane, bo to określenie odnosi się do rzeczy, które się zmieniają, albo mogą się zmienić. prycza, o której piszesz, nie może się zmienić, mogą ją co najwyżej wymienić na inną.


Chwile płynęły, a on coraz bardziej zagłębiał się w swe obecne położenie
zagłębienie się w obecne położenie wymagałoby zatrzymania czasu.


Jednym z Braci z Ziemi.


unikaj tego, bo brzydko wygląda.


slums


a dlaczego nie po polsku? czy zamiast 'grafika' napisałbyś 'graphic'?


Daniela obejmowała groza.

- Gdzie oni są? No ci Fraterzy?

- Fratrzy – poprawił go Feliks.


mam deja vu jak czytam takie rzeczy. zresztą, cały twój tekst to dla mnie językowe deja vu. kreatywność w pisarstwie dotyczy również warstwy słownej. twórz zdania, nie tylko światy. kopiowanie zdań jest takim samym przestępstwem literackim, co kopiowanie światów.


Jasne było, że oddał mu swoje miejsce. Daniel był równie zmęczony, co wdzięczny więc nie bawił się w uprzejmości


tu zabrakło logiki. jakie miejsce? kto komu oddał? nie zrozumiałam. a w drugim zdaniu powinno być 'był równie wdzięczny, co zmęczony', wtedy 'więc', przed którym powinien być przecinek, jest logiczne.


Snucie historii o własnym odejściu z tamtego życia, jest tu głównym sposobem rozrywki


zaznacz czasowniki. tylko jeden. nie ma tu też żadnego wtrącenia. więc po co przecinek? zdarzają się nawet kilka razy dłuższe zdania pojedyncze, co nie uprawnia nikogo do dzielenia ich na pół.


Mieszkała w niej ludność, żyjąca razem. Lecz Bóg użył swej mocy,

wskutek czego wszyscy zaczęli mówić innym językiem.
Rozchodząc się utworzyli państwa, zaludnili resztę ziemi. Teraz jesteśmy w czyśćcu, jest nas stosunkowo niewielu i klątwa, jak ją zwiemy, jest tu zbyteczna.


proponuję najpierw przeczytać to, do czego się odwołujesz. w wieży babel nie mieszkali ludzie, bo była ona nieskończona. poplątanie było karą za pychę i miało na celu powstrzymanie ludzi od wzniesienia wieży sięgającej nieba.



a to zdanie... 1. bardzo bardzo brzydkie 'wskutek czego'. to bardziej do jakiejś rozprawki pasuje. 2. jakby wszyscy zaczęli mówić innym językiem, to generalnie mówiliby takim samym. w sensie relatywnie do siebie.



nie podoba mi się to, że opisujesz niby biblijną wersję życia po śmierci, a jednocześnie jej przeczysz. dusza, która wygląda, cierpi i umiera jak ciało. czyli że co? bóg ustalił limit - jedna śmierć na człowieka? a można sobie dokupić? i to gojenie ran. zawsze, ale nie podczas walki. a jak ktoś mu zada śmiertelną ranę i sobie pójdzie? to zagoi się, czy nie? a jak utnie rękę - odrośnie? dziwne.



ogólnie, słabo. nic nowego.
Obrazek

3
To, co mnie najbardziej ubodło w tym tekście to to, że przedstawianie świata, fabuły itp. postawiłeś ponad stworzenie klimatu czy ciekawych postaci. W niedługim tekście zawarłeś zbyt wiele informacji (na dodatek w kiepski sposób), a zbyt mało wszystkiego innego.



Gość budzi się w Czyśćcu, zaraz spotyka starego wyjadacza, który streszcza mu o co się w tym wszystkim rozchodzi, mówi mu o bracie głównego bohatera, opowiada szybciutko swoją historię i jeszcze pyta swojego rozmówcę o jego własną (ten oczywiście odpowiada). To tylko duży skrót. Chodzi o to, że przedstawiłeś świat, który sobie wymyśliłeś w głowie, zasypałeś nas swoimi wizjami, a nie pomyślałeś o zaciekawieniu czytelnika, czy np. dbaniu o logikę w czynach postaci (Twój bohater budzi się w Czyśćcu i to go zbytnio nie dziwi, za to dziwi go, że jest cały i że się regeneruje; albo to jak mimochodem wspomina o swoim bracie, dowiaduje się, że jest w piekle, a potem jakby nigdy nic rozmawia o czymś dalej). Zabawne jest też to, że wiemy tyle o świecie i o historiach dwójki bohaterów, a właściwie w ogóle nie wiemy, jacy oni są. Nie możemy ich poczuć. Przynajmniej ja nie mogłem.



Najważniejsza myśl: nie chodzi tylko o to, żeby mieć fajne pomysły. Równolegle z tym musi iść kreacja bohaterów (a nawet na przedzie, to już jednak moja subiektywna opinia), tworzenie atmosfery, budowanie napięcia, rozplanowanie akcji, styl. Widać, że u Ciebie jest to na o dalszym planie, przez to opowiadanie ma zbyt wiele luk. Z postaciami nie da się zżyć, wydają się być tylko magazynami kolejnych informacji, klimatu też nie ma, bo jest ciągle długa, nierealistyczna rozmowa, napięcia zero. Styl natomiast jest do wypracowania, musisz dużo ćwiczyć. Cocaine dała Ci celną uwagę odnośnie językowego deja vu. Staraj się pisać jak najciekawiej, wymyślać własne metafory, zaskakiwać czytelnika. Baw się słowem.



Niektóre pomysły są całkiem fajne. Cocaine ma rację z tą niekonsekwencją odnośnie Biblii, ale gdybyś nad tym popracował, to np. klątwa Babel brzmi ciekawie.



To chyba tyle uwag, te techniczne sobie daruję, wierząc, że jakaś dobra dusza jeszcze to załatwi (wiem, że na początku napewno przekombinowałeś z tym opisywaniem, jak Daniel uderza głową). Przede wszystkim: fabuła>cała reszta - nie-e, zdecydowanie nie; fabuła=cała reszta - o, tak już lepiej.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Pierwsze przebłyski światła nie rozpędzały senności. [1]Zmęczenie

i zrezygnowanie pozostały na swym miejscu, mimo podnoszących się lekko powiek. W ustach zalegał kwaśny posmak, jakby ledwo co po wymiocinach. Usta miał suche jak piach. [2]Przesunął na ślepo głowę w bok, chcąc zmienić pozycją na bardziej wygodną, gdy runęła mu w dół. [3]Uderzenie zaatakowało błyskiem przed oczami, po czym Daniel zdołał się podnieść.


[1] Nie rozumiem, dlaczego zmęczeniu nadałeś miejsce i do tego je w ten sposób określiłeś. Nie pasuje mi to

[2] Przesunąć na ślepo głowę? To też brzydko nazwane. Może po prostu przesunął...

[3] Ta metafora jest też nietrafiona. Uderzenie go zaatakowało? Bez sensu.



Poza tym, głowa raczej opadła, a nie runęła. I jest też literówka.


Zrozumiał, że leży na jakiejś zacofanej pryczy, z kawałkiem belki pod głową, z którego się osunął.


Zacofana prycza? Chyba stara/przestarzała.

Prycza z kawałkiem belki? Coś pomieszałeś w zdaniu.

belki, której sie osunęła...


Znajdował się w dziwnym, ciasnym i ciemnym pomieszczeniu bez okiem,
bez okien...


Poza jego posłaniem w pokoju stała jeszcze świecąca pustkami szafka nocna,


Szafka nie świeci. Niczym, nie świeci. Poza tym, te "światło" gryzie się z ciemnością, którą opisujesz.


Daniel nie zdziwiłby się, gdyby wciąż znajdował się w fabryce.

Odetchnął głęboko i ponownie się ułożył na pryczy. Belka była twarda

i nie nadawała się na poduszkę


Powinieneś budować zdania tak, aby uniknąć zaimków, a już tym bardziej, aby nie pokazywały się w takiej częstotliwości. Zamieniamy na:

Daniela nie zdziwiłoby, gdyby nadal był w fabryce. Odetchnął głęboko i ponownie ułożył na pryczy. Twarda belka, nie służyła za dobrze jako poduszka.


Wszystko wskazywało na to, że już drugi raz uniknął ponownej śmierci
Czyli raz już zginął?


Jakiś średniowieczny slums


slamsy - to raczej nowomowa...


Zaczął się obmacywać po ramionach, szukać potwornych zadrapań i głębokich ran po pazurach, lecz ramiona… były całe?
Narrator pyta, Daniel, czy kto? I dlaczego w ogóle ze stwierdzenia zrobiłeś pytanie?


A gdybyś zdradził Fratrów, nie miałbyś czego szukać ani u nas, ani u nich.


Zgubiłeś podmiot. U nich - fatrów.



O stylu: wymaga pracy. Te porównania i uwagi zza kadru są słabe. Nawet nie tyle co słabe, ale przeszkadzają w czytaniu. Nie podoba mi się kolejność w opisach: zaczynasz od wielkości pomieszczeń, a nie od światła - zresztą przeplatasz te informacje, co burzy odbiór. Dialogi ci wychodzą, są składne i nawet historia przez to zyskuje, bo dawkujesz w nich pewne informacje w subtelny sposób.



O tekście: Literówki i błędy składniowe sugerują, że podszedłeś do pokazania tego tekstu bez szacunku dla czytelnika. To źle wróży. Pomysł fabularny przypomina nieco matrix - tylko że tutaj macierzą jest czyściec, a Zionem Cama. Dziwne, prawda? :) Co z kolei jest bardzo dobre, to pokazanie działania "czyśćca", łatwo wyobrazić sobie, jak on działa. Najmocniejszym punktem opowiadania (mimo, iż zawiera błąd) jest klątwa Babel.



Na pewno warto to opisać, rozwinąć. W końcu te demony mogą atakować - są miasta i walka - temat woda, a baza solidna. Zupa będzie dobra. Pisz. Tylko tym razem drukuj i CZYTAJ, co napisałeś...
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”